Legnica 1241

"...Skład armii Henryka Pobożnego znamy jedynie z przekazu Długosza: „Książę wrocławski Henryk, żywiąc niewzruszoną nadzieję zwycięstwa nad Tatarami, powołał pod broń z Wielkopolski i Śląska zarówno rycerzy i giermków, jak i wieśniaków i chłopów, a niektórych zaciągnął za wynagrodzeniem w pieniądzach. Przyłączyło się do niego wielu ochotników i krzyżowców Książę opolski Mieczysław, także margrabia Moraw Bolesław, syn wygnańca Dypolda i rodzony siostrzeniec Henryka Brodatego noszący przydomek Szepiołka, ze swoimi rycerzami, wreszcie Poppo z Osterny, wielki mistrz Zakonu Krzyżackiego z Prus.
Według Długosza Henryk podzielił tę pstrokatą armię „na cztery oddziały. Pierwszy oddział stanowili krzyżowcy i mówiący różnymi językami ochotnicy zebrani spośród różnych narodowości. Dla ich uzupełnienia, żeby szyki były bardziej zwarte, ponieważ nie wystarczali obcy żołnierze, dołączono kopaczy złota z miasta Złota Góra (Złotoryja). Dowodził nimi syn margrabiego Moraw, Bolesław. Drugi (oddział stanowili) rycerze krakowscy i wielkopolscy, którymi dowodził brat nieżyjącego wojewody krakowskiego Włodzimierza, Sulisław. Trzeci (oddział tworzyli) rycerze z Opola. Przewodził im książę opolski, Mieczysław, czwarty (stanowił) Poppo z Osterny, wielki mistrz z Prus z braćmi i swoim rycerstwem. Piątym dowodził sam książę Henryk. Byli w nim śląscy i wrocławscy giermkowie, lepsi i znaczniejsi rycerze z Wielkopolski i Śląska oraz niewielka liczba innych najętych za żołdem".
W relacji Długosza istnieje sprzeczność. Omawiając skład armii książęcej pisze on o podziale na cztery hufce, przechodząc zaś do dokładniejszego opisu wymienia pięć hufców Henryka. Przez wiele lat w historiografii bitwy opierającej się na tym opisie funkcjonował podział armii Henryka na pięć oddziałów. Dopiero badania Gerarda Labudy doprowadziły do ustalenia podziału wojska na cztery hufce. Hufiec piąty - Poppo von Osterny - został przez Długosza dopisany do istniejącego już fragmentu. Labuda ustalił ponadto, że Długosz tę informację zaczerpnął ze źródeł krzyżackich, w których z racji propagandowych umieszczano osobę Poppo von Osterny w szeregach uczestników bitwy. Tym samym wyjaśniona została więc zagadka „obecności" Poppo von Osterny i krzyżaków w legnickim starciu. Wyniki prac Labudy dowodzą absencji wojsk Zakonu Najświętszej Marii Panny pod Legnicą.
[...]
Bitwę rozpoczęła strona polska: „Pierwsze wszczęło walkę wojsko złożone z krzyżowców, ochotników i kopaczy złota. Obie strony zwarły się w ostrym natarciu. Krzyżowcy i obcy rycerze rozbili kopiami pierwsze szeregi Tatarów i posuwali się naprzód. Ale kiedy zaczęto walczyć wręcz na miecze, łucznicy tatarscy tak otoczyli ze wszech stron oddział krzyżowców i cudzoziemskich rycerzy, że inne oddziały polskie nie mogły mu przyjść z pomocą bez narażenia się na niebezpieczeństwo. Zachwiał się wreszcie i legł pod gradem strzał, podobnie jak delikatne kłosy zbite gradem (bo wielu w nim było nie osłoniętych i nic opancerzonych). A kiedy padli tam syn Dypolda [..,] i inni rycerze z pierwszych szeregów, pozostali, których również przerzedziły strzały tatarskie, cofnęli się do oddziałów polskich".
[...]
Druga faza bitwy miała przebieg znacznie bardziej dramatyczny: „dwa oddziały rycerza Sulisława oraz księcia opolskiego Mieczysława podejmują walkę, którą byłyby stoczyły szczęśliwie i wytrwale z trzema oddziałami Tatarów podstawiających zdrowych żołnierzy w miejsce rannych i byłyby zadały Tatarom dotkliwą klęskę, ponieważ były zabezpieczone od strzał tatarskich przez osłaniających je polskich kuszników. Szyki tatarskie najpierw musiały się cofnąć, a wkrótce, kiedy Polacy natarli silniej na przerażonych - uciekać. Tymczasem ktoś z oddziałów tatarskich, nie wiadomo czy ruskiego, czy tatarskiego pochodzenia, biegając bardzo szybko tu i tam, między jednym a drugim wojskiem krzyczał okropnie, zwracając do obu wojsk sprzeczne ze sobą słowa zachęty. Wołał bowiem po polsku: »Biegajcie, biegajcie«, to znaczy: »Uciekajcie, uciekajcie«, wprawiając Polaków w przerażenie, po tatarsku zaś zachęcał Tatarów do walki i wytrwania".
Nie sposób odmówić kanonikowi zdolności oddania dramatyzmu walki. Do akcji wchodzą dwa polskie hufce (siły główne?) spychając pod osłoną kuszników kawalerię mongolską. Tryb wprowadzenia tych oddziałów odpowiada receptom zalecanym przez Jana di Piano Carpiniego: „Wszyscy natomiast, którzy chcą z nimi walczyć, powinni mieć następującą broń: dobre i mocne łuki, kusze, których bardzo się (Tatarzy) obawiają, i wystarczającą liczbę strzał oraz dobrą okszę z dobrego żelaza albo siekierę z długim trzonem".
W momencie gdy starcie doszło do punktu kulminacyjnego pojawił się „dywersant" ruski lub tatarski. Podziwiać należy siłę jego głosu, gdyż w bitewnym zgiełku potrafił on jednocześnie nawoływać obie strony tak przekonująco, że „na to wołanie książę opolski Mieczysław, przekonany, że to nie krzyk wroga, ale swojego i przyjaciela, którym powoduje współczucie, a nie podstęp, zaniechawszy walki, uciekł i pociągnął do ucieczki wielką liczbę żołnierzy, zwłaszcza tych, którzy mu podlegali w trzecim oddziale".
Ucieczka Opolan doprowadziła do kryzysu w bitwie. Książę Henryk, kiedy „zobaczył to na własne oczy i gdy mu o tym donieśli inni, zaczął wzdymać i lamentować, mówiąc: »Górze nam się stało«, to znaczy: spadło na nas wielkie nieszczęście. Nie przerażony jednak zupełnie ucieczką Mieczysława i ludzi z jego oddziału, prowadzi do walki swój czwarty szyk, złożony z najlepszych i najdzielniejszych wojowników. Trzy oddziały tatarskie, pokonane i rozbite przez dwa poprzednio (wspomniane) hufce polskie, jak może najmocniej gromi, kładzie trupem i zmusza do ucieczki". W lukę (?) po hufcu Mieszka polski wódz wprowadził swój odwód. Świadczyłoby to o kontrolowaniu przez Henryka przebiegu bitwy oraz o kolumnowym ustawieniu sił polskich. W dziele Długosza zapisane zostało zdanie „Górze nam się stało". Gdyby uznać ten fragment za wiarygodny, byłoby to pierwsze zdanie zapisane w języku polskim. Uderzenie odwodowego hufca doprowadziło do zmieszania się armii mongolskiej. Wtedy wódz nieprzyjacielski rzucił się do walki „większy od wszystkich trzech oddział Tatarów". Zastanawiające jest, dlaczego Ordu nie zdecydował się wówczas na pozorowaną ucieczkę. Długosz twierdzi, że atak tego oddziału nie spowodował ustąpienia Polaków, którzy nawet „usiłowali kusić się o zwycięstwo, przez jakiś czas trwała zażarta walka między obydwoma wojskami". Wówczas doszło do użycia niekonwencjonalnej broni mongolskiej: „Była w wojsku tatarskim wśród innych chorągwi jedna olbrzymia, na której widniał wymalowany taki znak X. Na szczycie zaś drzewca tej chorągwi była podobizna wstrętnej, czarnej głowy z podbródkiem okrytym zarostem. Kiedy Tatarzy cofnęli się o jedno staje i skłaniali się do ucieczki, chorąży tego sztandaru zaczął, jak mógł najsilniej, potrząsać głową, która sterczała wysoko na drzewcu. Buchnęła z niej natychmiast i rozeszła się nad całym wojskiem polskim para, dym i mgła o tak cuchnącym odorze, że z powodu okropnego i nieznośnego smrodu walczący Polacy niemal omdleni i ledwie żywi osłabli i stali się niezdolni do walki. Wiadomo, że Tatarzy od początku swego istnienia aż do chwili obecnej stosowali zawsze w wojnach i poza nimi sztukę i umiejętność przepowiadania, wróżenia, wieszczenia i czarowania i że stosowali ją także w walce prowadzonej wówczas z Polakami. I nie ma wśród barbarzyńskich narodów drugiego, który by więcej wierzył w swoje wróżby, wieszczenia i czary, gdy trzeba podjąć jakieś działanie. Przeto wojsko tatarskie, zdając sobie sprawę, że zwycięskich już niemal Polaków pod wpływem mgły, dymu i smrodu ogarnął wielki strach i jakby zwątpienie, podniósłszy straszny krzyk, zwraca się przeciw Polakom, a rozbiwszy ich szeregi, które dotąd były zwarte, wśród ogromnej rzezi, w której chwalebnie poległ syn margrabiego Moraw Dypolda, książę Bolesław, zwany Szepiołka, z wieloma innymi rycerzami, a mistrz krzyżacki z Prus Poppo wraz ze swoimi doznał wielkiej klęski, zmusza pozostały oddział Polaków do ucieczki".
[...]
Bitwa dogasała. Większość wojska uciekła. Po raz drugi poległ Bolesław Dypoldowic. Jedynie wokół księcia walczyły jeszcze dzielnie niedobitki: „Sulisław, wojewoda głogowski Klemens, Konrad Konradowie i Jan Iwanowic". Ten ostami pragnąc pomóc księciu w ucieczce „przedarłszy się przez szyki bojowe wrogów przyprowadził księciu świeżego konia, otrzymanego od książęcego pokojowca Rościsława". Na tym chwalebnym czynie rola Jana Iwanowica się nie skończyła: „Torował drogę (księciu) wśród wrogów". Niestety, sam Jan Iwanowic został ranny, a księcia „po raz trzeci otoczyli Tatarzy". Sam bohaterski rycerz „mimo 12 ran, które mu zadano, natarł na swych prześladowców, (owych) dziewięciu Tatarów, gdy zatrzymali się dla wytchnienia w pewnej wsi oddalonej o milę od pola bitwy, i ośmiu z nich położył trupem, a dziewiątego zachował jako jeńca.
[...]
W innych przekazach znajdujemy niewiele informacji o przebiegu bitwy. Historia Tatarów lakonicznie stwierdza; „Tatarzy posuwając się dalej w kierunku Śląska starli się w bitwie z Henrykiem, w owym czasie najbardziej chrześcijańskim księciem tych ziem. Otóż w chwili, gdy, jak sami przedstawili to bratu Benedyktowi, pragnęli odstąpić z pola bitwy, raptem, zupełnie nieoczekiwanie szyki chrześcijan zwróciły się do ucieczki". Również o ucieczce z pola bitwy informuje Rocznik Śląski Kompilowany: „Doszło tam (tj. w rejonie Legnicy) do nadzwyczaj ciężkiej bitwy, w której u boku Polaków walczyli też krzyżowcy (ostatecznie) wojsko książęce rzuciło się do ucieczki, ścigane przez zwycięskich pogan".
Oba te źródła, choć różnej wartości, wskazują na wyrównany przebieg zmagań bitwy oraz na ucieczkę hufców Henryka Pobożnego. Inny ze współczesnych wydarzeniom świadek Wacław I, król czeski, uważał początkowo, że Henryk Pobożny zginął w czasie oblężenia Legnicy. Jak widać, źródła powstałe szybko po bitwie przynoszą nikłe informacje o przebiegu starcia. Znane są jedynie okoliczności śmierci księcia polskiego, którego Tatarzy po wzięciu do niewoli ograbili „doszczętnie (i) kazali mu uklęknąć do egzekucji przed zwłokami księcia zabitego uprzednio w Sandomierzu. Głowę jego dostarczyli przez Morawy na Węgry dla Batu, po czym rzucili na stos innych głów". Nie próbowali nawet zdobywać legnickiego grodu, ograniczając się tylko do próby zastraszenia załogi..."


Fragment książki: Jerzy Maroń "LEGNICA 1241" s. 103-111



"...Najeźdźcy połączyli się pod Wrocławiem i uderzyli na zgrupowane pod Legnicą wojska księcia Henryka Pobożnego - śląskie, małopolskie i wielkopolskie, wzmocnione niewielkim oddziałem Morawian, krzyżaków i okolicznymi chłopami. 9 kwietnia 1241 r. na polach legnickich rozegrała się sławna bitwa.
Z powodu ciasnoty miejsca ograniczonego rzeką i dwoma strumieniami Tatarzy nie mogli wykorzystać swej dwukrotnej przewagi liczebnej i oskrzydlić przeciwnika, dlatego zastosowali wypróbowaną taktykę wywabiania z szyku poszczególnych hufców. Najpierw uderzyli więc na prawoskrzydłowy oddział margrabiego morawskiego Bolka, a odparci udali ucieczkę. Nieświadomi tej taktyki rycerze morawscy ruszyli w pogoń i wkrótce zostali otoczeni i wycięci. Teraz uderzyli gwałtownie Polacy i Tatarzy znowu poczęli się cofać, by wprowadzić hufce księcia Henryka na ukryte w tyle odwody. Gwałtowne uderzenie zamaskowanej dotąd ciężkiej jazdy Pajdara złamało oddział księcia raciborskiego Mieszka.

- Biegajcie! Biegajcie! (Uciekajcie) - wołał jakiś jeździec, przejeżdżając przed szykami polskimi, zapewne nasłany przez Tatarów dywersant.

Rozbity hufiec raciborski rzucił się do ucieczki, a przez ową lukę wlała się natychmiast fala nieprzyjacielskich wojowników. Wtedy Henryk Pobożny ruszył do walki swój ciężkozbrojny hufiec, złożony z najprzedniejszych rycerzy. Potężne uderzenie zmiotło jazdę tatarską i doprowadziło do zamknięcia niebezpiecznej luki. Gdy zachęcone powodzeniem rycerstwo ze zdwojoną energią ruszyło do ataku, gęsty, śmierdzący dym, wypuszczony przez nieznane machiny, oślepił rycerzy i spłoszył konie. Na zdezorientowanych rzucili się ponownie Tatarzy.
Posłany w bój przez Pajdara ciężkozbrojny oddział wyszedł na tyły wojsk polskich. Otoczeni zewsząd polscy rycerze bohatersko walczyli do końca. Henryk Pobożny usiłował przebić się ze swym pocztem, a gdy zabito pod nim konia, przesiadł się na drugiego i ruszył do walki. W chwili gdy wznosił miecz do cięcia, otrzymał silny cios włócznią. Osunął się z konia, a jakiś Tatar obciął mu głowę i zatknąwszy na drzewcu swej włóczni, z triumfem obwoził po pobojowisku.
Tylko garść Polaków uratowała się z pogromu i uszła do Legnicy. Najeźdźcy jednak ponieśli również wielkie straty. Po bitwie Pajdar wysłał podjazdy aż do Saksonii, sam z głównymi siłami splądrował Łużyce, a następnie skierował się na Morawy. Zanim armia króla Wacława zdążyła przyjść z odsieczą, koczownicy uszli już nad Dunaj, pozostawiając po sobie ruiny i zgliszcza.


Fragment książki: Leszek Podhorodecki "TATARZY" s. 75-77

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości