Tczew 1433

"...Już 29 sierpnia oddziały husycko-polskie podeszły spod Pelplina na północ pod Tczew. Oddziały czeskie, posuwające się w straży przedniej, minęły to ufortyfikowane miasto nad Wisłą i dotarły do wsi Miłobądz. Natomiast oddziały polskie z naczelnym dowódcą Mikołajem z Michałowa zatrzymały się pod miastem, po czym na przedmieściu doszło do potyczek z oddziałami z miasta (głównie z marynarzami). Zostały one odparte, po czym nastąpiło złupienie zabudowań przedmiejskich i ich podpalenie. Wiejący wiatr przeniósł ogień na domy i zabudowania miejskie. W efekcie miasto stanęło w ogniu, a przerażeni mieszczanie zaczęli uciekać za mury. Po otwarciu bram miasto zajęły oddziały polskie, które próbowały gasić pożar, zabierając mienie, ocalałe w piwnicach. Załogę krzyżacką wzięto do niewoli. Oddziały husyckie zawróciły wówczas spod Miłobądza do Tczewa, gdzie wydano im zabranych do niewoli Czechów - zaciężnych w służbie Zakonu; na rozkaz Jana Czapka spalono ich publicznie za karę za odstępstwo. Próba podobnego postępowania wobec grupy schwytanych marynarzy podjęta przez Jana Strasza z Białaczowa, została udaremniona przez głównodowodzącego Mikołaja z Michałowa. Polecił też on przeprawić na prawy brzeg Wisły ocalałe kobiety, aby oszczędzić im losu branek..."


Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 200

"...Miasto to było o wiele silniejsze od Chojnic, wybornie zaopatrzone i bardzo liczną miało załogę; tu spędzili Krzyżacy, jak to zwykli czynić, wielką liczbę swoich najemników z tych miast, które wojska nieprzyjacielskie już ominęły. Nie myśleli też Polacy zatrzymywać się tutaj, a wojsko czeskie, które z powodu małej ilości koni szło w przedniej straży, już miasto minęło i znajdowało się o milę od niego kolo Muhlbanz na drodze do Gdańska. Mimo to miasto Tczew uległo smutnemu losowi. Pozostało za murami miasta kilka budynków małych „z powodu opieszałości i niechęci mieszczan", te budynki zapalono, a stąd ogień przy sposobnym wietrze przerzucił się za mury, z taką gwałtownością, że wnet całe miasto było jednym morzem płomieni. Chroniąc się przed rozszalałym żywiołem sami nieszczęśni mieszkańcy wraz z obrońcami w strasznym zamieszaniu pomagali Polakom z wewnątrz do wyłamania bram miasta, które w ten sposób przeszło w ręce mimowolnych zwycięzców. Już potem i Polacy pomagali w ugaszeniu pożaru, aby uratować coś z dobytków dla siebie; nadbiegli i Husyci z przedniej straży, dla których tylko resztki pozostały. Większa część majątków stała się pastwą płomieni, tylko w ludziach w rękach nieprzyjaciół szukających ocalenia plon był ogromny, a dla Zakonu nowa bolesna klęska. Wojna przytłumia uczucia ludzkie, człowiek, któremu w każdej chwili śmierć grozi, nie zna litości a często sprawia sam sobie zwierzęcą rozkosz męczarnią drugich, przed którą może skrzepłoby własne jego serce, będąc na łonie rodziny, w domowym, cichym ognisku. Cóż dopiero, jeżeli ta wojna jest walką ras, pragnących wzajemnej zagłady, jaką była istotnie ta wojna czesko-polska z Zakonem niemieckim! Ale taką ją mieć chcieli sami Krzyżacy, puszczając niedawno z dymem tysiące cichych osad polskich, trzebiąc ludziom członki rodne. Taką wojnę prowadzili od dawna Husyci, a Polacy poszli za ich przykładem i łącząc się z nimi, wypowiadali wojnę całej nacji niemieckiej. Pod murami i zgliszczami nieszczęsnego Tczewa można się było przyglądać jednemu z tych widowisk, jakie stwarza wojna i fanatyzm rasowy. Jan Czapek już w Friedebergu w Nowej Marchii dostawszy w swoje ręce Czecha (ale niebędącego husytą), który tam się schronił, wraz z proboszczem tamtejszym i mnichem, który przeciw husytyzmowi wygłaszać kazania się ośmielił, spalić go kazał. Teraz dowiedziawszy się, że pomiędzy tymi jeńcami, którzy się Polakom w Tczewie dostali, znajdują się także Czesi, on i wojsko czeskie uprosili sobie u Polaków, aby im ich wydano. Ustawiono potem w środku obozu stos wielki i na nim wszystkich tych Czechów spalono, „ponieważ przeciw własnemu narodowi wspomagali Niemców i najęli się do Prus, aby walczyć przeciw królowi i Królestwu Polskiemu, dobrze względem Czechów zasłużonym z powodu tożsamości języka". Chciał Czechów jeszcze prześcignąć Polak, Jan Strasz z Białaczowa, który „zamknąwszy pojmanych korsarzy niemieckich, tzw. Schilfkinder, w drewnianym budynku i podpaliwszy obłożoną dokoła słomę i wiklinę, jeszcze ciekawsze zbiegającym się Polakom wyprawił widowisko, aż wódz naczelny Michałowski, dowiedziawszy się o tym, nadbiegł i koniec położył barbarzyńskiej igraszce. Na zaszczyt Polaków powiedzieć jednak należy, że takie postępki, jak Strasza, były wyjątkami; z pojmanymi kobietami i dziećmi tczewskimi postąpiono tak, jak szlachetnym wojownikom przystało: oddano im wszelką uczciwość, ludzkość a nawet i wolność; dodano straż osobną, aby się nad nimi nie znęcano i wraz z całym mieniem przewieziono szczęśliwie przez Wisłę w miejsca bezpieczne; obóz zaś cały przetrząśnięto, czy ktoś jakiej branki nie ukrywa.


Fragment książki: Anatol Lewicki "POWSTANIE ŚWIDRYGIEŁŁY" s. 236-237

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości