Nad Wożą 1378

"...Wśród wielu małych ruskich rzeczek jest jedna, która nosi niezbyt znane imię: Woża. Wijąc się przez pola i gaje Zaocza, wpada do Oki nieco na południe od Riazania. W 1378 roku ta nazwa, niczym się dotąd nie wyróżniająca, pojawiła się po raz pierwszy na kartach latopisów. [...]

Dymitrowi doniesiono, że z południa zbliża się na spotkanie moskwian oddział prończan, których ponaglało niebezpieczeństwo nierównego starcia z mieszkańcami stepu, a wiedzie ich książę Daniel proński. Dodawało to moskwianom otuchy: było to wprawdzie wsparcie niewielkie, ale zawsze wsparcie. I napędzało też strachu: ogromna jest, widać, obecnie rzesza Mamaja.

Mówiono jeszcze, że tatarskie tumeny prowadzi pewien mirza imieniem Biegicz lub Bigicz. Nie słyszano wcześniej o takim wodzu. Jak z worka bez dna wydobywa Mamaj co roku coraz to nowych naczelników, nie wiadomo jedynie, gdzie przepadają ich poprzednicy.

Oto i Woża. Jeśli Biegicz, idący od Prońska, nie skręci na Riazań, to właśnie tutaj, nad Wożą, powinien by wychynąć. Należy przypuszczać, że i tatarski zwiad nie drzemie i już zwietrzył, gdzie oczekuje ich moskiewska siła.

Po liczebności podjazdów patrolowych, po obfitości śladów kopyt pozostawionych przez obcych zwiadowców oraz po mnożących się przypadkowych utarczkach najbardziej zapalnych jezdnych i jedna, i druga strona mogła się domyślić, że sił przeciwnika nie można liczyć na tysiące, lecz na dziesiątki tysięcy. Ta okoliczność zmuszała i jednych, i drugich do zachowania szczególnej ostrożności. Rozdzielała ich rzeka i bardzo wiele zależało od tego, kto pierwszy zdecyduje się ją przekroczyć. Wojsko przeprawiające się przez rzekę czy też tuż po przeprawie może znaleźć się w najbardziej niedogodnym położeniu, ponieważ nie zdoła się jeszcze sprawić do szyku. Silne uderzenie konnicy może łatwo (czy też stosunkowo łatwo) zepchnąć je ponownie do wody, spowodować chaos i zamieszanie. Żeby bez ryzyka pokonać rzeczną granicę, trzeba mieć pewność, że przeciwnik znajduje się dostatecznie daleko, tak daleko, by nie zdążył uderzyć na wojska jeszcze nie sprawione do szyku.

Oto czemu wówczas i wojska ruskie, i tatarskie, powstrzymując się od działań, czekały. Czekali dzień, drugi, trzeci. Czekali wiedząc, że starcie jest nieuniknione, żywiąc jednak nadzieję, że przeciwnik pierwszy straci cierpliwość, zrobi fałszywy krok i wówczas o wszystkim zadecyduje gwałtowne uderzenie długo czekającej konnicy.

Piechoty nie było ani w jednym, ani w drugim wojsku. Lecz Dymitr wiedział już, że Biegicz nadciągnął z wielkim taborem, bez porównania większym niż ruski. Z takim taborem nie wyrusza się na błyskawiczny wypad na małe grody i włości. Taki tabor bierze się wówczas, gdy chce się wtargnąć w głąb obcego i wrogiego kraju. Najwidoczniej Biegicz bynajmniej nie zamierza się tylko przyjrzeć bliżej miejscom postoju straży nad Oką, ale ma nadzieję i Międzyrzecza zakosztować; być może i pod samą Moskwę chętnie pchnie z tysiąc lub dwa jazdy, by przypomnieć Rusi czasy tatarskiej wszechobecności.

Ale bić się będzie musiał tutaj, nad Wożą. Trzeba tylko doprowadzić do tego, by w końcu przekroczył rzekę. W tym zaś celu należy pokazać jego zwiadowcom, że wojska ruskie unikają bitwy, że pierwsze nie wytrzymały pełnego napięcia oczekiwania i ustępują. Kilka wiorst pustego, zadeptanego i upstrzonego śladami ognisk terenu — czyż to nie wystarczająco dobra przynęta?

11 sierpnia, dobrym już popołudniem, bliżej nawet wieczoru, Tatarzy przekroczyli Wożę i „skoczyli grędą, wyzywając głosami swoimi księcia wielkiego Dymitra Iwanowicza". Skoczyć „grędą" to tyle, co jechać małym kłusem, nie przechodzącym w kłus pełny. Zapis kronikarski można rozumieć dwojako: albo wojownicy Biegicza ujrzeli w dali pułki wielkoksiążęce i zaczęli je obrzucać wyzwiskami, z wolna ciągnąc ku nim, albo też nie widzieli jeszcze wojsk ruskich i przypuszczając, że ustępują bez walki zuchowato i urągliwie krzyczeli, jednocześnie i sobie dodając odwagi.

Jakkolwiek jednak tam było, ruskie hufce szybko dały znać o sobie. Dzień wcześniej Dymitr rozdzielił swoje wojsko na trzy pułki. Teraz pułk prawej ręki, który wiódł wuj wielkiego księcia Timofiej Wasiljewicz Wieljaminów, co koń wyskoczy uderzył w bok tatarskiego szyku; pułk lewej ręki pod Danielem prońskim nadciągał z drugiej strony. Pułk główny, dowodzony przez samego wielkiego księcia, „uderzył w lice" przeciwnika.

Tak sam początek boju przedstawia Latopis Rogoski, który mimo wielkiej zwięzłości swojego opisu szczegółowo przedstawił położenie pułków ruskich i uściślił charakter działań każdego z nich.

Uściślenie niezwykle ważne, gdyż upewnia o tym, że wydawszy rozkaz przejścia Woży, Biegicz najprawdopodobniej nie był jednak gotowy do natychmiastowej walki i nie zdążył rozwinąć swoich pułków dostatecznie szeroko, tak, aby zabezpieczyć się od ewentualnych ataków z boku. Takie niedopatrzenie było tym bardziej niewybaczalne, że właśnie Tatarzy zawsze słynęli z umiejętności ogarniania przeciwnika, szybkiego otaczania go i następnie stłaczania uderzeniami konnicy lewego i prawego skrzydła.

A tutaj z wyciem, rykiem, wrzaskiem, rżeniem i skowytem trzy olbrzymie, gęsto zbite gromady koni i ludzi, jak trzy lawiny górskie, uderzyły w ogłupiałe ćmy ordyńców. Potęgujący się wściekły wrzask i wrzawa oszałamiały tych, którzy bezczynnie tkwili w środku mas Biegiczowego wojska, jeźdźców spychano to w jedną, to w drugą stronę. Ci, którzy znajdowali się na przedzie, już zawrócili, lecz nie mieli gdzie odstąpić i zaczęli tratować swoich. Stojący za nimi, klnąc dziko, nie ustępowali, a z tyłu, od rzeki, parli też ci, co dopiero wyszli na brzeg. Większość nie mogła zrozumieć, co się dzieje i dlaczego, jeśli już się starli z wojskiem ruskim, nie wszczynają z nim prawdziwego boju; krzyki dowódców zwiększały tylko chaos i zamieszanie; ściśnięty do ostateczności środek przestał słuchać rozkazów i zaczął powoli ustępować placu. W tym ścisku i braku swobody działania można się było dopatrzyć obraźliwego dla mieszkańców stepu podobieństwa do tabunu zagnanego do zagrody; ale oto dał się słyszeć straszliwy trzask, jakby łamały się suche żerdzie pod naporem oszalałej siły i wszystko nieubłaganie zaczęło się walić w jedną stronę, i większość bezmyślnie skierowała się tam również, nie wiedząc, co tam ją czeka — ocalenie czy zguba — byleby tylko nie dreptać dłużej w miejscu.

Gwałtowne zapadanie sierpniowego zmierzchu uwydatniło krótkotrwały charakter starcia. O tej porze roku w tych stronach Rusi zmierzcha się już około godziny dziewiątej: wprost na oczach gasną za chmurami i lasami ostatnie promienie wieczornej zorzy i nad wodami zaczynają się kłębić gęste opary mgły; wszystko staje się niewyraźne, zaczyna majaczyć i tracić kontury.

Wzdłuż pułków ruskich przebiegła komenda: ścigać wroga tylko do Woży, zepchnąć do rzeki i w dalszy pościg się nie wdawać, bo już późno.

Część tatarskiego wojska odcięta od rzeki oskrzydlającymi uderzeniami pułków ruskich została wybita całkowicie, nie mniej powalono na ziemię w pościgu uderzeniami kopii, sulic czy mieczy. Rzeka bełkotała głośno występując z brzegów. [...]

Zamierzano podjąć walkę od świtu, ale ranek nie wstawał. Właściwie według wszystkich oznak powinien był już nastąpić, ale mleczna mgła w ogóle nie rzedła, nie było ani wiatru, ani nie czuło się żadnego powiewu. Prawie do południa zasłona mgły zaścielała brzegi. Gdy wreszcie się rozproszyła, odsłoniła niezwykły widok za Wożą: „znajdujące się w polu porzucone ich pomieszkania, ich namioty, ich szałasy, ich jurty i kucze, wozy ich, a w nich dobra niezliczona ilość..."

Tatarzy uciekli natychmiast, jeszcze wieczorem, porzuciwszy cały tabor. Dla nich najważniejsze było uciec przez noc jak najdalej, by udaremnić wszelką pogoń. Na pobojowisku pozostawili ciała swoich znanych mirzów, których jeńcy rozpoznali i nazwali po imieniu: Chazibeja, Kowerguja, Karabułaka, Kostruka i Begiczkę.

Straty wojska wielkoksiążęcego były niewielkie. Spośród wojewodów w wieczornym boju polegli bojar biełoozierski Dymitr Monastyriew i Nazar Daniłowicz Kusakow.

Gdybyśmy chcieli wyobrazić sobie, jaki nastrój zapanował w wojsku ruskim w południe 13 sierpnia, to można przyjąć, że zapewne było to radosne oszołomienie pomieszane z triumfującym poczuciem swobody, jaka ogarnia ciało i duszę po pozbyciu się dręczącego jarzma. Szczerze mówiąc, nie spodziewano się, że Biegicz zostanie rozbity tak bez reszty i rzuci się do ucieczki bez opamiętania. Jednakże do tego, co nastąpiło, nie doszło wskutek jakiegoś nieporozumienia, zwycięstwo nie było bynajmniej darem losu. Kilka dni wyczerpującego czekania i dręczącego zmagania się z samym sobą były przecież coś warte. Wielki książę i jego towarzysze broni zachowali większą przytomność umysłu i doczekali się wreszcie tej właściwej godziny, właściwej chwili i potrafili odnaleźć ją wśród innych.

Oszołomienie zaś brało się stąd, że po raz pierwszy zwyciężyli w otwartym polu samych Tatarów, i to tak świetnie, tak zdecydowanie i zupełnie. Przez wiele dziesięcioleci tak nawykli do ucieczek i cofania się w rozsypce na widok swego dawnego wroga, że obecnie zwycięstwo nad nim, a do tego jeszcze i pościg, były dla nich nowością, do której również musieli nawyknąć.


Fragment książki: J. Łoszczyc "DYMITR DOŃSKI" s. 259-264

"...Po sforsowaniu Oki wojska Dymitra wkroczyły na ziemię riazańską. Nad Wożą, dopływem Moskwy, w samym centrum ziemi riazańskiej, doszło do spotkania wrogich armii. Siły obu stron były zapewne wyrównane. Początkowo żadna z nich nie kwapiła się do walki, przedzielała je bowiem Woża, a forsowanie jej pod bokiem nieprzyjaciela było niebezpieczne. Dla Begicza pojawienie się sił moskiewskich było zresztą dużym zaskoczeniem, nie spodziewał się bowiem takiej szybkości działań lekceważonego przeciwnika. Przez kilka dni obie armie stały bezczynnie. Wreszcie przed wieczorem 11 sierpnia Begicz przeprawił wpław swą jazdę i ruszył ławą na Rusów.

Dymitr dobrze znał tatarskie metody wojowania. Tym razem on przechytrzył przeciwnika. Wykorzystując lasy i zarośla zorganizował zasadzkę, ukrywając na skrzydłach oddziały księcia proóskiego Daniela i część moskwiczan pod wodzą łowczego Tymoteusza. Sam z głównymi siłami przyjął walkę od czoła. Gdy Tatarzy wpadli na szyki ruskie i zawrzała zacięta walka, z jednej i drugiej flanki ruszyły do natarcia ukryte przed nieprzyjacielem oddziały. Zaskoczeni Tatarzy szybko się załamali, „porzucili kopie swoje i pobieżeli za rzekę Wożę, a nasi ścigali ich, rąbiąc i koląc, i wielkie mnóstwo zabili ich, a liczni z nich potonęli w rzece". Wśród poległych Tatarów było pięciu książąt, w tym syn Begicza.

Szybko zapadające ciemności przerwały pościg. Następnego dnia rano pojawiła się gęsta mgła, uniemożliwiająca kontynuowanie pogoni za Tatarami. Ci skorzystali z osłony nocy, a potem mgły, i uszli w stepy. Gdy po opadnięciu mgły Rusowie wznowili pościg, Tatarzy byli już daleko. Zwycięzcy natknęli się jedynie na obóz ordy, pełen jurt, powozów i „wszelkiego dobra", które stało się łupem podwładnych Dymitra. Wojska moskiewskie powróciły niebawem triumfalnie do stolicy. Ich straty były stosunkowo niewielkie. Z dowódców polegli jedynie bojarzy Dymitr Monastyriew i Nazar Daniłow Kusakow. »1 pomógł Bóg kniaziowi wielkiemu Dymitrowi Iwanowiczowi, i pokonał on zbrojnych, i zwyciężył wrogów swoich, i przegnał plugawych Tatarów — pisał kronikarz ruski. — I poskromieni byli przeklęci Połowcy [tym pojęciem określano na Rusi wszystkich koczowników żyjących w stepach czarnomorskich — przyp. L.P.J, powrócili ze wstydem, poniósłszy klęskę, niegodziwi muzułmanie, pobieżeli gonieni gniewem Bożym! I przybieżeli do Ordy, do swojego cara... do Mamaja. Mamaj, widząc pogrom drużyny swojej, ostatki której przybieżały do niego, i widząc, że zginęli książęta i wielmoże, i feudałowie, i że mnóstwo wojów jego poległo, mocno rozgniewał się".

Bitwa nad Wożą, chociaż nie osłabiła zbytnio potęgi tatarskiej, miała duże znaczenie, przede wszystkim moralne. Rusowie rozbili w otwartym polu armię tatarską i zmusili ją do panicznej ucieczki. Podniosło to ogromnie na duchu ludność, która uwierzyła teraz w zwycięstwo nad Ordą i możliwość wyzwolenia się z ponad 130-letniej niewoli. W efekcie tej bitwy nastąpiła dalsza konsolidacja księstw ruskich. Przywództwo Moskwy na Rusi Zaleskiej było teraz bezsporne. Osłabła też wyraźnie kontrola Ordy nad Rusią.

Bitwa nad Wożą świadczyła o wzroście poziomu ruskiej sztuki wojennej. Zastosowanie przez Rusów powszechnie przyjętego w Europie szyku »w płot", z kopijnikami na czele, w pełni zdało egzamin, a książę Dymitr ujawnił swój wielki talent dowódczy. Wynik bitwy stanowił ostrzeżenie dla Tatarów. Musieli od tej pory doceniać determinację Rusi, a nawet jej się obawiać..."


Fragment książki: Leszek Podhorodecki "KULIKOWE POLE 1380" s. 84-86

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości