Koźmin 1497

"... Według M. Kromera na południe od Koźmina ciągnął się gęsty las bukowy „na dwie mile rozległy”, który miał „ciasne przezsię i uboczyste między przykrymi skałami i górzystymi wywalinami drożyska”. W środkowej części tego lasu droga biegła blisko 3-kilometrowym wąwozem. Była więc na tym odcinku drogą wąską, o skalistych i porośniętych gęstwiną bukową poboczach. Tu też Mołdawianie wykonali przesiekę, którą najczęściej stosowali w walce podjazdowej. Popodcinali drzewa z lewej i prawej strony drogi w ten sposób, aby stały na pniach spokojnie i dopiero za lekkim uderzeniem powaliły się na ziemię. Piechurzy mołdawscy (ok. 2-3 tys.) ukryli się w gęstwinie zachowując całkowitą ciszę. Za wąwozem, na bardziej już płaskim terenie między Mychajliwką a Koźminem, rozstawili dowódcy mołdawscy w lesie około 10 tys. jazdy własnej, wołoskiej, tatarskiej i tureckiej Mezet Paszy.

W ciągu trzech dni posuwające się przodem wielkopolskie pospolite ruszenie przeszło spokojnie przez las bukowiński nie zauważając zasadzki. Dnia 25 października rozłożyło się na noc nad rzeczką Derelni za Koźminem w odległości zaledwie kilku kilometrów od stanowisk jazdy nieprzyjacielskiej. Tym samym zbytnio się oddaliło od kolumny królewskiej, która w tym dniu rozbiła obóz warowny w wiosce Walowia pod Hlyboką na zachód od traktu leśnego. Olbracht był całkowicie obezwładniony atakiem febry i leżał na wozie lub niesiono go na noszach.

przebieg bitwy pod Koźminem

Dnia 26 października zwinięto obóz i wjechano do wąwozu w rozciągniętej 7-kilometrowej kolumnie z artylerią i wozami wysuniętymi do przodu. Czołowe oddziały nie zachowały dostatecznej ostrożności zbytnio i – jak się okazało – błędnie ufając we wcześniejsze rozpoznanie Wielkopolan. Po przejściu dworzan w wąwóz wkroczyli Małopolanie i Rusini („krom sprawy, krom oręża”) przekonani o braku jakiejkolwiek zasadzki. Gdy ich jadący z przodu tabor wyjechał już z górskiej cieśniny, nagle z tyłu dobiegł huk walących się drzew i dzikie okrzyki. To ukryci z obu stron drogi Mołdawianie w momencie mijania ich przez zaciężnych i Krzyżaków (stanowiących straż tylną armii polskiej) poodrywali buki od spodu. Kłody, gałęzie i odłamy drzew, waląc się jedne na drugie, przygniatały ludzi i konie, gruchotały kości, ręce i nogi. Ostrzelano Polaków z łuków, a następnie zaatakowano ich oszczepami i kosami. Jednocześnie od tyłu ruszył do natarcia oddział jazdy mołdawskiej Boldura, do którego należało dowodzenie całą operacją. Nastąpiło ogromne zamieszanie. Zaskoczeni żołnierze kłębili się wokół taboru, konie się płoszyły, wozy były wywracane przez piechurów mołdawskich. Komend i rozkazów nie było słychać z powodu huku i szczęku oręża. Rotmistrze stracili panowanie nad wojskiem i nie byli w stanie skupić swych rot. Brakło czasu na ładowanie rusznic i naciąganie kusz. Zwalone drzewa i przewrócone wozy uniemożliwiały wydostanie się z pułapki i pomoc z zewnątrz. Nastąpiła rzeź stłoczonych żołnierzy. Liczba poległych wśród krzyżaków sięgnęła połowy, a u zaciężnych dwóch trzecich ich stanu. Wielu zostało wziętych do niewoli. Znaczne straty były też wśród czeladzi, woźniców i służby. Kolumna marszowa Jana Trnki przestała istnieć.

Tymczasem w bok rozciągniętej kolumny rycerstwa małopolskiego i ruskiego uderzyła od północnego zachodu, ze zboczy gór rozciągających się na północ od Mychajliwki, jazda mołdawska, turecka, wołoska, tatarska i siedmiogrodzka. Przyparci do skał po prawej stronie drogi Polacy bronili się rozpaczliwie, nie mogąc w ciasnocie użyć kopii. Jedna czwarta pospolitaków legła na polu walki nie będąc w stanie odeprzeć lekkozbrojnego, ruchliwego, świetnie władającego oszczepem, włócznią i łukiem przeciwnika. Zginęli między innymi wojewoda ruski Mikołaj Tęczyński, Jan z Chodczy, Aleksander Tarnowski, Mikołaj Szydłowiecki, Jan Odrowąż. Wielu dostało się do niewoli. Tysiące ludzi poczęło ustępować z pola walki w stronę Koźmina, by szukać osłony za znajdującymi się w przedzie kolumny wozami. Ale i tam „w kupę i gromadę sparci, już nie tak bronić się mogli”. Do przodu na odkryte pola za Koźminem ruszyła też kolumna królewska z artylerią i dołączyła do warownego obozu Wielkopolan nad Derelnią. Tam też spływały masy uciekinierów małopolskich i ruskich.

Ochłonąwszy z zaskoczenia Olbracht postanowił przeprowadzić kontrnatarcie, tym bardziej, że mimo strat posiadał nadal przeszło dwukrotną przewagę liczebną nad przeciwnikiem. Około tysiąca dworzan („kwiat rycerstwa” polskiego) pod dowództwem starościca malborskiego Jana Tęczyńskiego uderzyło w bok jazdy nieprzyjacielskiej i wbijając się klinem rozerwało ją na dwie części. Za nadwornymi ruszył sam król z pocztami prywatnymi i ochotniczymi. Świeże siły wprowadzone do walki uspokoiły pospolitaków ruskich i małopolskich. Uporządkowano szeregi i ciężkozbrojna jazda przy odgłosie trąb i kotłów przeprowadziła gościńcem skuteczny kontratak. Przeciwnika rozbito i zmuszono do ucieczki. Pościg za rozproszonymi grupami mołdawskimi, tureckimi, wołoskimi i tatarskimi odbywał się w lesie, zarówno drogą, którą wojsko uprzednio maszerowało, jak i dolinami i przełęczami górskimi w kierunku Seretu. Na odkrytym terenie w rejonie Hlybokiej nieprzyjaciel począł skupiać swe siły zamierzając powstrzymać polski napór. Również jazda nadworna po wyjściu z lasu uporządkowała szeregi i uszykowała się do walki. W ponownym starciu lekka jazda nie była w stanie stawić czoła polskim ciężkozbrojnym kopijnikom i znów uległa rozbiciu. Jan Tęczyński ścigał przeciwnika aż do rzeki Seret i dopadłszy go na brzegu prawie doszczętnie wybił. Sam jednak stracił konia w nurtach rzeki, dostał się do niewoli tureckiej, z której później udało mu się zbiec

W wyniku stoczonej pod Koźminem bitwy śmierć poniosło około 11 tys. zaciężnych i pospolitaków oraz kilka tysięcy służby, czyli 1/5 uczestników wyprawy. Były to więc straty duże, ale nie na tyle, by miało swoje uzasadnienie powstałe powiedzenie, że „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”. Utracono połowę wozów, ale i te, które pozostały przy dworze i Wielkopolanach wystarczyły na tworzenie warownego taboru. Uratowano też prawie całą artylerię, poza 8 taraśnicami. Straty nieprzyjaciela sięgały zapewne kilku tysięcy zabitych i wziętych do niewoli.

Wprawdzie Polacy utrzymali pole walki i wyrąbali sobie drogę powrotną do kraju, to jednak bitwę uznać należy za ich klęskę. Źródła niepowodzenia tkwiły w błędnej decyzji o marszu wąwozem bukowińskim, gdzie z powodu ciasnoty nie można było otoczyć kolumn taborem. W ten sposób oddano przeciwnikowi inicjatywę w wyborze miejsca zasadzki i ataku w dogodnym dla niego terenie. Niewątpliwie słuszniejszym rozwiązaniem byłoby ominięcie bocznymi drogami lasów bukowińskich od północnego wschodu, gdzie na odkrytym terenie można by było zabezpieczyć się od ataków spiętymi łańcuchami wozami, bronić się ogniem z broni palnej i wyprowadzić kontruderzenie ciężkozbrojnej jazdy przy znacznej przewadze liczebnej. Sam przemarsz armii był źle zorganizowany, za co winić należy nie tyle chorego króla, co dowódców poszczególnych kolumn. Nie zachowano stanu gotowości bojowej, zaniedbano środków ostrożności w postaci ubezpieczenia i rozpoznania zarówno samego terenu, jak i nieprzyjaciela. Szczególną winę ponoszą w tym zakresie Wielkopolanie, którzy nie wypełnili swych zadań jako straż przednia. Z kolei małopolska jazda kopijnicza okazała się mniej przydatna wobec ruchliwego, wschodniego przeciwnika, nieprzestrzegającego zasad rycerstwa zachodniego i stosującego niespodziewane ataki i orientalną taktykę walki. Druga, zwycięska dla strony polskiej faza bitwy, była prowadzona przez króla bezbłędnie. Użycie ciężkozbrojnej jazdy nadwornej jako odwodu do ataku ze skrzydła, obejście przeszkód w wąwozie i rozwinięcie kontruderzenia w trudnych warunkach leśnych wymagało wielkiego wysiłku i świetnego wyszkolenia doborowego rycerstwa. Niewątpliwie było też popisem sztuki dowódczej Jana Tęczyńskiego, który uratował armię od pogromu.

Po stronie mołdawskiej podkreślić należy sztukę dowodzenia hospodara Stefana, który jeszcze raz udowodnił swe niezwykłe umiejętności znakomitego wykorzystania warunków terenowych do zaskoczenia pięciokrotnie liczniejszego przeciwnika. Odcięcie przesieką najlepiej wyszkolonego i uzbrojonego wojska zaciężnego, niszczenie go atakami piechoty chłopskiej i lekkiej jazdy było najtrafniej obmyślanym elementem jego planu bitwy. Wschodni jeźdźcy uzbrojeni w krótką broń drzewcową, na małych koniach, łatwo mogli się poruszać w trudnych warunkach leśnych. W końcowej fazie bitwy zawiodło jednak wykonanie planu u przeciwnika. Brakło współdziałania i łączności między poszczególnymi oddziałami jazdy mołdawskiej, tureckiej, wołoskiej i tatarskiej, które pogubiły się w ogólnym zamieszaniu i nie były w stanie stawić czoła ani kontruderzeniu polskiemu, ani głębszym oskrzydleniem zagrozić bezpośrednio dworowi królewskiemu..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4

"...Przez cały dzień następny, a może i dwa dni, król pozostał w obozie po drugiej stronie wąwozu, zbierając rozbitków i porządkując wojsko. Było według Wapowskiego takie wrażenie, jakby niewielu brakowało, a wrażeniu temu daje wyraz nawet naoczny świadek Zygmunt, pisząc do Leona X w r. 1514, że wiarołomny Stefan „niemałe niebezpieczeństwo przyniósł taborom i szlachcie, na obronę ich zostawionej". Prawda, że dostrzegalni byli tylko wybitniejsi, nie zaś szary tłum pospolitaków i ciurów. Wielkie ofiary poniósł znakomity ród Tęczyńskich. Mikołaj wojewoda ruski, który odznaczył się pod Suczawą i pod Koźminem, ciężkimi ranami okryty przyniesiony był do obozu i umarł wkrótce po powrocie do Polski. Zginął też brat jego Gabriel z Morawicy. Nie wrócił już Aleksander Tarnowski, kasztelanie krakowski, z panów Chodeckich Jan, z Szydłowieckich Mikołaj. Niektórzy wydostali się z niewoli tureckiej, jak Jan Tęczyński, Piotr Próchnicki, Hieronim Odrowąż, wojewodzie ruski, Jan Gardzina Lubrański, kasztelan lądzki. Zresztą nie widać wielkich szczerb z tego czasu na herbarzach i spisach dostojników. Jedną mamy tylko ogólną cyfrę strat, pochodzącą z Wiednia lub z Budy, którą podaje gorliwy zbieracz wiadomości, karyntyjski.proboszcz Unrest: 11000 ludzi. Lecz gdyby nawet nie była przesadzona, to trzeba zważyć, że większą część odliczyć należy na ciurów, tak że na rycerstwo wypadnie ok. 5000. O stracie artylerii nie może być mowy, chyba kilku taraśnic, zostawionych do obrony taboru. Wszak całą główną masę dział prowadził Olbracht przy sobie i zostawił ją po powrocie we Lwowie, gdzie później spis sporządzono (1509). Największa klęska była w furgonach, stracono wozów królewskich krytych 6000 i szlacheckich bardzo wiele, tj. ogółem więcej niż połowę, bo znaczna część została przy królu i przy Wielkopolanach, a część się także skutkiem odsieczy uratować mogła, tak że wystarczyło to później do urządzenia warownego taboru, który uratował wojsko..."


Fragment książki: Fryderyk Papee "Jan Olbracht" s. 141-142

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości