Marciano 1554 |
|
"...Armia dowodzona przez markiza Marignano, zmuszona została w pewnym momencie do zwinięcia oblężenia Sieny. Wycofując się spod murów miasta znalazła silną pozycję naprzeciwko wsi Marciano, gdzie wzniesiono umocnienia i rozmieszczono artylerię. Postępujący za Hiszpanami z wojskami sieneńsko-francuskimi Piero Strozzi zbliżył się do nieprzyjaciela na niewielką odległość. Obie strony dzieliło zaledwie mniej niż 100 metrów i droga w wąwozie, po drugiej stronie której okopali się powstańcy. Wrogie siły były wyrównane i wynosiły po ok. 12 000 ludzi, głównie piechoty. Jak wspominał Montluc, Strozzi liczył na to, że uda mu się wywabić Hiszpanów zza umocnień i wówczas zaatakować ich w polu. Okazało się to jednak niemożliwe. Obie strony pozostawały na swoich pozycjach przez kolejne 7 czy 8 dni. Markiz wiedział, że jeśli tylko jego wojsko ruszy, natychmiast zostanie zaatakowane; z cesarskiej kwatery głównej otrzymał natomiast rozkazy, by nie podejmować żadnego ryzyka. Przez cały ten czas potykali się ze sobą jedynie harcownicy, a w pojedynkach tych cięższe straty ponosiła strona francusko-sieneńska, ponieważ Hiszpanie ostrzeliwali swych przeciwników ze wspomnianych powyżej umocnień. Co więcej, odkryli oni także miejsca, w których nieprzyjaciel korzystał nocą z wodopojów i w ciemności prowadzili bombardowanie w tych kierunkach, także nie bez rezultatów. Strozzi ostatecznie doszedł do wniosku, że musi opuścić zajęte pozycje. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że moment, w którym jego oddziały ruszą z miejsca, będzie dogodną okazją do ataku dla wojsk cesarskich. By nie dawać markizowi takiej szansy, Montluc doradzał Strozziemu, by nie wykonywać odwrotu w ciągu dnia, wykorzystać zaś do tego celu nocne ciemności. Ten zastosował się do rad tylko częściowo, odsyłając nocą jedynie ciężkie działa. Co do piechoty i kawalerii doszedł jednak do wniosku, iż opuszczając pozycje po ciemku, wykonywać będą manewry w zamieszaniu i zbyt wielkim nieporządku. Ostatecznie więc 2 sierpnia wydał rozkaz wymarszu w południe. Była to decyzja zgubna dla Sieneńczyków, którzy zostali schwytani w marszu przez wojska nieprzyjacielskie. Kawaleria poszła w rozsypkę i zmieszała się z taborami, zaś idąca różnymi drogami piechota podzielona została na mniejsze grupy Strozzi raniony został we wczesnej fazie bitwy. Ponieważ nie było dowódcy, zaprzepaszczona została jedyna szansa ratunku, którą, według Montluca, byłoby poświęcenie straży tylnej, czyli ok. 300-400 arkebuzerów, a także kawalerii, dzięki czemu siły główne mogłyby kontynuować odwrót względnie spokojnie, w ordynku i nieatakowane. Około godziny piątej po południu do Sieny dotarł M. de Combas, porucznik francuskiej piechoty, przynosząc wiadomość, że bitwa została przegrana, a sam Strozzi śmiertelnie ranny. O zmierzchu do miasta nadciągać zaczęły niedobitki piechoty. Kawalerzyści, zabierając ze sobą rannego dowódcę, odjechali w bezpieczniejsze rejony. Wojska francusko-sieneńskie straciły wielu oficerów i około 4000-5000 żołnierzy..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 390-391 |
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości