Marignano 1515 |
"...W dniach 13 i 14 IX 1515 pod miejscowością Marignano (obecnie Melegnano, fr. Marignan) nad rzeką Lambro, na południowy wschód od Mediolanu, doszło do bitwy, w której wzięło udział 20 000 wojsk federacyjnych przeciwko 30 000 Francuzów, dysponujących ponadto 72 działami (według innych przekazów, mieli ich mieć tylko 64). Franciszek miał pod swoimi rozkazami 2500 ciężkozbrojnej kawalerii (gens d'armes), 1500 lekkiej jazdy, 6000 piechoty z Gaskonii, 4000 piechoty francuskiej i 8000-9000 landsknechtów, a także liczący 6000 weteranów „Czarny Legion" Karola Gueldersa. Francuski obóz usytuowany był pod San Giuliano, wioską położoną ok. 5 km na północ od Marignano. Od zachodu okalała go droga z Mediolanu do Lodi, od wschodu zaś rzeka Lombro. Błotnisty teren wokół Marignano sprzyjał obronie. Znaczną jego część stanowiła bezdrzewna okolica. Płaska, ale jednostajna powierzchnia pól uprawnych pocięta była kanałami irygacyjnymi. Franciszek nie popełnił już tego błędu, który miał fatalne konsekwencje dla Francuzów pod Novarą. Swoje siły umieścił za solidnym rowem, który osłaniali arkebuzerzy i kusznicy z Gaskonii oraz działa. Tuż za rowem ustawił straż przednią, którą dowodził konetabl Karol de Bourbon. Znajdowała się tu artyleria, chroniona od przodu przez rów oraz linię strzelców, z flank zaś i z tyłu przez 10 000 francuskiej piechoty. Batalia centralna, ulokowana w Santa Brigida, ok. 1 km dalej na południe, składała się z drugiej potężnej kolumny 9000 landsknechtów oraz z kwiatu gendarmerie dowodzonej przez samego króla. Straż tylną wreszcie ulokowano jeszcze 3 km na południe. Składała się ona z kawalerii dowodzonej przez królewskiego szwagra Karola d'Alençon*. Stojąc w pierwszej linii Franciszek I czekał na uderzenie Hiszpanów. Ci jednak nie nadchodzili. Ich dowódcy liczyli, że pierwsi uderzą na Francuzów pewni siebie i odważni Szwajcarzy. Kiedy pięciu komisarzy szwajcarskich poinformowało zgromadzonych kapitanów o układzie zwartym z królem Francji w Gallarate, rozgorzał zacięty spór między zebranymi - czy ważniejszy jest łatwy zarobek, czy honor. Ostatecznie kapitanowie z Berna, Freiburga, Soleny i Valois oświadczyli, że układ jest obowiązujący i wyruszyli ze swymi oddziałami do domu. Większość z nich jednak, z kantonów wschodnich i centralnych, nie zaakceptowała traktatu. Szczególnie zaciętym jego przeciwnikiem był kardynał Mathias Schinner, który mimo purpurowego kapelusza był przywódcą bardziej politycznym i wojskowym, niż duchowym. Bez wahania opowiedział się on za wojną. Podkreślał przy tym konieczność jednogłośnej zgody wśród Szwajcarów i wspólnego działania. Traktat z Francuzami uważał za pułapkę. Jego uznanie groziło, zdaniem kardynała, tym, że Helweci na zawsze już pozostaną uwięzieni w swoich kantonach. Wykorzystując podniecenie panujące wśród oddziałów zręczną mową nakłonił ich do walki. Przywdziawszy nowe purpurowe szaty pontyfikalne wskoczył na siodło i poprowadził swych rodaków ku zagładzie. 13 września w kierunku Marignano wyruszyło 20 000 żołnierzy szwajcarskich, którym towarzyszyło około 200 kawalerzy stów i kilka dział. Poruszali się oni tak szybko, iż przybyli na miejsce jeszcze zanim zapadł wieczór. Alarm we francuskim obozie podniósł oddział saperów, którzy pracowali nad fortyfikacjami od strony Mediolanu. Ujrzeli oni chmurę kurzu unoszącą się z tamtego kierunku. Bourbon natychmiast wysłał ostrzeżenie królowi, ten zaś przesłał je dalej do swego szwagra. Szwajcarzy nadciągali w typowym dla siebie szyku, sformowani w trzy zwarte kwadraty, z których każdy liczył około 7000 ludzi. W pierwszym momencie uchwycony został przez nacierających oddział kawalerii francuskiej, który akurat znalazł się przed nimi. Był to oddział Fleuranges'a, który cofał się po stoczeniu potyczki pod bramami Mediolanu. Został on z wściekłością zaatakowany w bardzo niedogodnym położeniu: za nim był rów i stojąca dalej francuska straż przednia, a z przodu najeżona pikami, napierająca kolumna nieprzyjacielska. Fleuranges nie miał wyboru - poprowadził swoich kawalerzystów do desperackiej szarży. Wielu z nich zostało zrzuconych z koni i dobitych przez górali. Pierwsza ze szwajcarskich „batalii" dotarła do francuskich umocnień ok. godziny 16.00. Natarła ona na straż przednią w takim tempie, z tak niepowstrzymaną siłą i impetem, że Francuzi nie zdołali przyszykować dział, zaś ogień z broni palnej i strzały z kusz nie powodowały zbyt wielkich strat wśród nacierających, kiedy z marszu sforsowali rów. W pierwszym uderzeniu zepchnęli francuskich strzelców i pierwsze szeregi straży przedniej do tyłu. Francuska piechota pierzchła, pozostawiając kanonierów osamotnionych. Dzięki temu zdobytych zostało 15 francuskich dział. ![]() W czasie gdy Szwajcarzy przegrupowywali swoje siły, do przodu wysunął się kwadrat landsknechtów. Dwie ogromne formacje pikinierów starły się ze sobą. Landsknechci ustawili się w zwartych kolumnach na lewo od straży przedniej, na skrzydłach osłonięci przez gens d'armes. Stało się to dosłownie w ostatniej chwili, ponieważ już szybkim krokiem nadciągnęła wielotysięczna batalia Starych Kantonów i uderzyła na Czarnych. Rozpoczęły się śmiertelne zapasy w straszliwym chaosie ludzi, drzewców pik, zwałów trupów i rannych. „Czarny Legion" bronił się nieustępliwie. Wprawdzie landsknechci cofali się, gdy padali żołnierze z pierwszych szeregów, szybko jednak byli oni zastępowani ludźmi z kolejnych rzędów. Dzięki temu ich zwarty szyk nie dawał się rozproszyć znacznie liczniejszemu przeciwnikowi. Również zmęczeni Szwajcarzy zastępowani byli nowymi posiłkami. Dostrzegając coraz silniejszy nacisk Szwajcarów i zwiastuny nadciągającej porażki, Franciszek I przekazał swym oficerom dowództwo rezerwy, a sam raz po raz rzucał się w tę ludzką ciżbę z niewielkim, lecz doborowym oddziałkiem swojej jazdy. Miał on szarżować podobno 25 razy, później zaś zsiąść miał z konia i, ująwszy w dłonie pikę, wołać, że pragnie wraz ze swymi żołnierzami ramię w ramię zwyciężyć lub zginąć. W czasie walki Franciszek otrzymać miał 8 niegroźnych pchnięć. Dzięki temu udało się m. in. uratować działa, wspierające następnie ogniem landsknechtów. Zaciekły bój trwał nadal nawet po zachodzie słońca. Pole bitwy oświetlane było jedynie poświatą księżyca. Oddziały nawoływały się wzajemnie, aby nie walczyć ze swoimi towarzyszami. Szwajcarzy atakowali raz po raz, ich natarcia były jednak powstrzymywane przez landsknechtów. Franciszek ze swymi gendarmerie cały czas próbował oskrzydlić przeciwnika. Jednakże około północy księżyc wreszcie zaszedł, skrywając walczących w całkowitych ciemnościach. Obie armie cofnęły się. Kardynał Schinner, który w zamieszaniu znalazł się wśród nieprzyjaciół, zauważył z lewej strony płonącą chatę. Udało mu się uciec niezauważonym przez Francuzów i kierując się w stronę płomieni odnalazł grupę szwajcarskich oficerów. Zwoływali oni, zgodnie z góralskimi zwyczajami, własne oddziały rykiem rogów wojennych, nazywanych „Bykiem Uri" i „Krową Unterwalden". Francuzów odwołały z pola przenikliwe dźwięki trąbek. Jedynie rów i około dziesięciometrowy pas ziemi oddzielały obie wrogie strony, z tego też powodu potyczki nie ustawały przez całą noc. Według dramatycznego opisu Marka Plewczyńskiego, „w potwornym amoku mordowania, brodząc we krwi zakłutych i zarąbanych, walczono dopóty, dopóki w nocnych ciemnościach dowódcy nie poczęli tracić orientacji, a zatem kontroli nad przebiegiem bitwy, a zmęczeni kilkugodzinnym bojem żołnierze nie mieli już ani sił, ani woli do morderczych zmagań. O północy przerwano bitwę i dano żołnierzom kilka godzin na wypoczynek. Śmiertelni wrogowie spali razem na zbroczonym krwią polu". Mimo takiej zajadłości istnieją przesłanki świadczące, że trzecia batalia szwajcarska, a także francuska, być może w ogóle nie weszły do walki. Przekazy współczesnych źródeł różnią się co do tego, w jaki sposób król Franciszek spędził noc. Jedne twierdzą, że przespał się on na lawecie działa, inne że pozostawał cały czas uzbrojony na siodle. Bez wątpienia jednak francuska armia przeorganizowała się w nocy, przygotowując się do boju, mającego na nowo rozgorzeć o świcie. Huf walny przesunięty został do przodu, tworząc jedną linię z centrum i resztkami awangardy. Skrzydła tej linii zawijały się ku tyłowi, by uniknąć zagrożenia otoczenia. Także Szwajcarzy przegrupowali swoje siły, musieli bowiem należycie odpowiedzieć na nowe ustawienie wojsk francuskich. Sformowali się teraz w trzy kolumny, ustawione obok siebie po to, żeby związać walką całą linię francuską. O świcie 14 września, między godziną 4.00 a 5.00, Szwajcarzy znów ruszyli do natarcia. Przywitały ich silne salwy z dział francuskich. Jednocześnie z obu skrzydeł nastąpiły ataki jazdy, które szarpały boki szwajcarskiej „batalii". Główny nacisk Helweci położyli na złamanie lewego skrzydła Francuzów. Bourbon, stojący na prawym skrzydle, zdołał odeprzeć atakujących go Szwajcarów, znacznie przetrzebionych stratami dnia poprzedniego. Więcej szczęścia mieli górale w środku. Atakując pod ogniem dział zdołali przedrzeć się przez rów, wystraszyć francuską piechotę i pokonać w walce landsknechtów. Jednakże po szarży Franciszka i jego gendarmerie zmuszeni byli cofnąć się z powrotem za rów. W czasie tego ataku król miał zostać trzykrotnie ugodzony piką. ![]() Tymczasem atak lewoskrzydłowego czworoboku szwajcarskiego (prawdopodobnie złożonego z 3000 landsknechtów i 5 lub 6 kompanii najemników włoskich) początkowo przyniósł Szwajcarom sukces. Niektóre oddziały francuskie nie wytrzymały zmasowanego naporu pikinierów wroga i zaczęły uciekać; działa francuskie zostały tu zdobyte i jedynie landsknechci podjęli bohaterską walkę. Na pomoc im ściągnięto kawalerię oraz część artylerii i kawalerii ze środka i z prawej strony. Mimo to około godziny 8.00 francuskie lewe skrzydło poczęło się załamywać. Przed klęską uratowały Francuzów jedynie desperackie, powtarzane szarże kawalerii prowadzone przez Aymara de Prie i marszałka dAubigny, oraz zbliżające się na tyłach „batalii" szwajcarskiej okrzyki „San Marco!", zwiastujące przybycie Wenecjan. Natchnęło to nowym duchem Francuzów, którzy przypuścili kontratak. Około 11.00 Szwajcarzy zostali odparci. O losach krwawej bitwy zdecydował oddział sprzymierzonych z Francuzami Wenecjan, który wyszedł na tyły Szwajcarów, zmuszając ich do ustąpienia. Szwajcarzy rozpoczęli pospieszny odwrót, który wykonany został w całkowitym porządku bez objawów paniki, choć nierozgromione w dwudniowej bitwie oddziały cofając się musiały toczyć równocześnie ciężkie walki z napierającym nieprzyjacielem. Dotarli oni do Mediolanu, przedstawiając straszliwy widok, przywodzący na myśl dantejskie Inferno - niektórzy z nich bez kończyn, inni taszczący na grzbietach poranionych towarzyszy. Franciszek odniósł po raz pierwszy świetne, choć mordercze zwycięstwo nad Szwajcarami i udało mu się rozbić niepokonane dotychczas wojska szwajcarskie. Była to niezwykle krwawa bitwa. Marszałek Trmilzio, objeżdżając pole bitwy po odniesionym zwycięstwie, stwierdzić miał, że 18 bitew, w jakich brał udział, stanowiło dziecinną igraszkę w porównaniu z tą masakrą. On także miał użyć, przyjętego następnie przez historiografię na określenie tej bitwy określenia: Bitwa Gigantów. Szwajcarzy pozostawić mieli nad Lambro aż 12 000 (czy nawet 15 000) zabitych. Grabarze raportowali, że pochować musieli 16 500 ciał. Dokładna, prawdziwa liczba poległych nie jest jednak znana. Obie strony podawały absurdalne liczby. Król Franciszek twierdził, że Francuzi stracili jedynie 4000 zabitych, sami pozostawiając na placu 22 000 Szwajcarów. W rzeczywistości straty musiały być o wiele bardziej wyrównane. Dla Francuzów było to także zwycięstwo propagandowe. „Już nigdy więcej", pisał Franciszek, „nie będą gendarmeńe nazywani zającami w zbrojach". Osobiście odznaczył on Galiota de Genouillac, dowódcę artylerii, którego działa spowolniły atak Szwajcarów i poczyniły w ich szeregach głębokie wyrwy. Bohaterem bitwy był także Pierre du Terrail, seigneui de Bayard. Król uklęknąć miał przed nim, by przyjąć z jego rąk pasowanie na rycerza. Bitwa pod Marignano - pierwsza w tej epoce, która trwała dłużej niż jeden dzień - po dziś dzień znana jest jako Bitwa Gigantów. Gigantami byli szwajcarscy pikinierzy z jednej, a niemieccy landsknechci z drugiej strony. Stanęli oni twarzą w twarz w równym pojedynku. Przewaga liczebna była po stronie tych pierwszych, a jednak zwycięstwo odnieśli drudzy. Zadecydowała o tym znakomita artyleria francuska. „Ulepszone, bardziej szybkostrzelne i ruchliwsze działa spowodowały straty w szeregach nieprzyjacielskich, znacznie je osłabiając. Doskonale też wypadło po stronie francuskiej współdziałanie wszystkich rodzajów broni: piechoty, jazdy i artylerii. Krwawa łaźnia, jaką pod Marignano zgotowali Niemcy i Francuzi szwajcarskiej piechocie, przerwała na zawsze pasmo jej zwycięstw. Odtąd prymat najlepszej europejskiej piechoty dzierżyć będą nie Szwajcarzy lecz niemieccy landsknechci". Wysokiej jakości niezwyciężonej dotąd piechocie szwajcarskiej król francuski przeciwstawił użytą w szerokim zakresie artylerię, a także doskonałą konnicę..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 234-243 |
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości