Nikopolis 1396

W sierpniu 1396 roku armia krzyżowców, która zebrała się w Budzie na wezwanie Zygmunta Luksemburskiego, wkroczyła na terytorium Bajazyda I.

marsz krzyżowców do Nikopolis

Bajazyd I dowiedziawszy się o tym zarządził koncentrację armii i ruszył naprzeciw najeźdźcom.

marsz krzyżowców do Nikopolis

"...W tym samym czasie statki Wenecjan, Genueńczyków i joannitów kontynuowały żeglugę w górę rzeki. Dwunastodniowa podróż szeroką rzeką nie stanowiła żadnego problemu dla średniowiecznych okrętów. Na wysokości Nikopolis Dunaj rozlewał się niemalże na kilometr, a nieco dalej w dół można było natrafić na wyspy rzeczne i moczary. Flota przybyła na miejsce najprawdopodobniej 10 września i zakotwiczona, poza zasięgiem strzał, czekała na główną armię dwa dni.

Nikopolis wznosiło się na wysokim urwisku nad Dunajem. Było ważnym portem i miejscem przepraw rzecznych, położonym blisko płynącej na północ przez Wołoszczyznę i sięgającej prawie Transylwanii Aluty oraz Osymu, którego dolina prowadziła w kierunku centralnej Bułgarii. Nikopolis było jednym z najważniejszych strategicznie miejsc nad dolnym Dunajem i jednocześnie najpotężniejszym, na jakie do tej pory natrafili najeźdźcy. Jego fortyfikacje zostały niedawno wzmocnione, a stacjonujący w nim liczny i dobrze zaopatrzony garnizon był dowodzony przez niezwykle doświadczonego beja Dogana.

Straż przednia złożona z oddziałów francusko-burgundzkich rozłożyła swój obóz naprzeciw cytadeli, a Zygmunt wraz z wojskiem węgierskim naprzeciw miasta. Linię obrony z kilku stron wyznaczały wysokie urwiska, od południowego wschodu teren przed murami był stosunkowo płaski, choć poprzecinany jarami. Francuzi i Burgundczycy zbudowali drabiny, by wspinać się na ściany skalne, a Węgrzy zrobili dwa podkopy prowadzące w kierunku murów. Obie taktyki zawiodły. Późniejsi kronikarze podkreślali brak w armii krzyżowców machin kruszących mury. Sprawa ta pozostaje tajemnicą. Żadne machiny oblężnicze nie zostały dostarczone drogą lądową, trudno jednak wyobrazić sobie sytuację, w której krzyżowcy nie zakładaliby potrzeby ich wykorzystania w całej kampanii. Być może tego rodzaju sprzęt został na pokładach statków albo ze względu na lokalizację Nikopolis dowódcy krzyżowców zdecydowali się na blokadę, licząc na wciągnięcie Bajazyta w rozstrzygającą bitwę. Była to oczywiście często stosowana taktyka — garnizon zacząłby cierpieć głód, podczas gdy najeźdźcy mogliby być zaopatrywani łodziami przypływającymi z przyjaznego terytorium Wołoszczyzny.

Nie było też w obozie żadnych wiadomości o nadchodzącym z odsieczą Bajazycie. Do mirów należy jednak przeświadczenie, że krzyżowcy byli cale pełni buty i lekkomyślni, iż nie dostrzegali konieczności wysłania oddziałów zwiadowczych. Teza ta była stawiana przez tych, którzy uznawali klęskę krzyżowców za karę za ich własne grzechy. Niemniej jednak zaopatrzenie w żywność z Wołoszczyzny musiało ograniczać chęć zapuszczania sic głębiej w nieprzyjazne terytorium na południu w poszukiwaniu pożywienia. Pobożni kronikarze podkreślali również upadek moralności w obozie krzyżowców. Napięcie między Węgrami a Francuzami i Burgundczykami wyraźnie przybrało na sile, a prawosławni Wołosi byli poruszeni zachowaniem krzyżowców w stosunku do miejscowej ludności prawosławnej, spośród której widu mogło być właśnie Wołochami. Niemniej późniejszych kronikarzy najbardziej uderzyła nieuzasadniona pewność siebie armii krzyżowców. Żołnierze ośmielający się rozpowiadać, że Bajazyt się zbliża, mieli podobno być karani jako „plotkarze" odrąbaniem uszu. Jeśli chodzi zaś o Osmanów, ich garnizon bronił się tak skutecznie, że w chwili gdy wróg odstąpił od oblężenia, nadali swojemu dowódcy, bejowi Doganowi, przydomek Bohatera Wiary (Shufd al-Din). [...]

Nie wydaje się, by Osmanowie byli w jakikolwiek sposób niepokojeni do 24 września, kiedy dotarli pod Nikopolis. Bajazyt rozkazał rozbić obóz na wzgórzu położonym kilka kilometrów na południe od miasta. [...] Cała armia, szereg za szeregiem, oddział za oddziałem, zakładała żelazne zbroje, zarówno na dolną, jaki górną część ciała. Wszyscy zsiedłi ze swoich koni. Rozbili obóz naprzeciw wroga, wznieśli swoje namioty, splecione liny namiotowe zakryły oblicze słońca. Postawili namiot dowódcy i inne namioty, i pawilony.

Według źródeł osmańskich Bajazyt dotarł pod mury Nikopolis najprawdopodobniej w nocy i rozmawiał z bejem Doganem. [...]

Bajazyt zdecydował się zastosować tradycyjną taktykę islamską i sprowokować wroga do ataku. W tym wypadku krzyżowcy nie zostaliby zaskoczeni przez wroga w swoim obozie. Dlatego Osmanowie wznieśli umocnienia polowe w wybranym przez siebie miejscu. Zgodnie z pochodzącymi z końca XIV wieku mameluckimi podręcznikami wojskowymi umocnienia miały składać się z okopów i palisady, w której otwory byłyby chronione przez pieszych łuczników i konnicę. Europejskie relacje spod Nikopolis wspominają tylko o palisadzie, nie wspominając o żadnym rowie, chociaż późniejsze otomańskie wojska znały już technikę okopywania się.

Krzyżowcy znaleźli się wówczas między armią wroga z jednej strony a nikopolitańskim garnizonem z tylu, bez jakiejkolwiek bazy, do której można byłoby się wycofać. Dunaj przecinał drogę między nimi a Wołoszczyzną. To oznaczało, że w przypadku klęski wojska Zygmunta Luksemburskiego znalazłyby się w pułapce. Takie położenie oraz tradycyjnie ofensywna taktyka Francuzów i Burgundczyków wymusiły na armii krzyżowców przejście do ofensywy.

Dwudziestego czwartego września, jeśli nie wcześniej. Mircza Stary wraz ze swoimi Wołochami, kilkoma Niemcami, de Coucym i innymi krzyżowcami przeprowadzili rozpoznanie terenu. [...] Zygmunt zezwolił mu na wzięcie tysiąca mężów w celu zbadania pomyślności wiatrów, wrócił on do króla i powiedział mu, ze widział 20 chorągwi i 10 tysięcy mężów pod każdą z nich, a każda z chorągwi była ustawiona oddzielnie od innych. [...]

Również 24 września, krzyżowcy, być może obawiając się wypadu ratunkowego z nikopolitańskiego garnizonu, dokonali rzezi na tysiącach jeńców z Orjachowa. Podobnie drastyczne posunięcia były dość częste na polach bitew zachodniej Europy, lecz dla Turków osmańskich stanowiły nowość. Krzyżowcy nie mieli też czasu na pochowanie ciał, co miało ich niebawem drogo kosztować.

Bitwa pod Nikopolis rozegrała się w poniedziałek, 25 września 1396 roku, na odsłoniętym terenie w pobliżu murów miasta. Dokładne zlokalizowanie toczonych walk jest jednak przedmiotem dyskusji. Żadne z dwóch najbardziej prawdopodobnych miejsc nie pasuje do wszystkich szczegółów podanych w zachowanych źródłach. Poniżej przedstawione pole bitwy leży na paśmie ziemi na wprost głębokiej doliny, prawie w połowie drogi między Nikopolis a obecną wioską Byala voda. Nie ma już w tym miejscu drogi, chociaż przechodzi tędy wiejska dróżka — prowadzi z miejsca, w którym mogła znajdować się brama w średniowiecznych murach Nikopolis, przez bród i łączy się z drogą do Tyrnowa, przecinającą dolinę rzeki Jantry.

Bajazyt obrał pozycję na nieco wyższym terenie niż płaskowyż na południowy wschód od Nikopolis i wykorzystał naturalne uwarunkowanie terenu do zabezpieczenia obozu. Lewe skrzydło jego armii stało tuż przy lesie, a prawe było chronione przez strome zbocza prowadzące w dól na naddunajskie bagna. Co jednak najważniejsze, przed Bajazytem znajdował się wąski, porośnięty drzewami jar.

Szyk armii osmańskiej był w zasadzie zgodny z XIV-wiecznymi tradycjami wojskowymi Turków anatolijskich. Piesi łucznicy zazwyczaj zajmowali pozycję przed głównymi oddziałami jazdy, które dzieliły się na centrum i mniejsze oddziały na skrzydłach. Te ostatnie mogły być wysunięte do przodu, co nadawało całej armii kształt półksiężyca. Zgodne z wcześniej praktykowanymi zwyczajami było umieszczenie bałkańskiej, a ściśle rumelijskiej jazdy na prawej flance, ponieważ bitwa rozgrywała się na terytorium europejskim. Anatolijska jazda tworzyła lewe skrzydło, piechota zaś centrum chroniące się za palisadą. Kilka ówczesnych on janczarów było zapewne rozmieszczonych raczej pośród zwykłej piechoty tworzonej przez azabów, aniżeli trzymane z tyłu z dworskimi oddziałami Bajazyta. Przed palisadą stała lekka jazda akindżajów, którzy mieli wyciągnąć wroga do przodu w kierunku głównej linii obrony i wystawić go na oskrzydlające ataki jazdy.

Sam Bajazyt znajdował się w pewnej odległości na tyłach, za grzbietem wzgórza, z otaczającą go osobistą strażą, a być może również z pułkami pałacowymi z lewej i prawej strony. Najprawdopodobniej po lewej stało wojsko serbskie pod dowództwem Stefana Lazarevicia. Dalsze szczegóły opisane w Pochwale zwycięstwa pod Nikopolis [...] wskazują na to. że rumelijska konnica była dowodzona przez syna Bajazyta, Sulejmana Celebi, wspomaganego przez Ali Paszę Candarliego, pochodzącego z Rumelii bejlerbeja Firuza Malkoca i Timurtasza (nie mylić z paszą Kara Timurtaszem). Anatolijską konnicą prowincji dowodził inny syn Bajazyta, Mustafa Celebi, wspierany przez bejlerbeja Kara Timurtasza i kontyngenty wasalne, głównie z byłego terytorium Karamanu z dowódcami bejem Mehmedem, bejem Turhanem, bejem Besirem i bejem Tahirem. Bajazyt chciał sprowokować krzyżowców do ataku i potem, gdy będą walczyć z jego piechotą, uderzyć na nich ze skrzydeł. Francusko-burgundzkie oddziały przedarły się jednak przez osmańską piechotę szybciej, niż się spodziewał, atakując tak gwałtownie, iż rozdzieliły armię otomańską.

bitwa pod Nikopolis

Nic licząc wasali króla Zygmunta Luksemburskiego z terenów Wołoszczyzny i Transylwanii, morale obu armii było wysokie, lecz jeśli chodziło o dyscyplinę, sprawy miały się całkiem inaczej. Podobnie jak większość zachodnioeuropejskich armii, krzyżowcy nie byli nauczeni radzić sobie ze zwrotami w trakcie bitwy. Turcy osmańscy wręcz przeciwnie, nawet pokonani nie uciekali z pola bitwy. Zamiast tego przegrupowywali się ponownie za swoimi pierwotnymi pozycjami. Krzyżowcy wcale nie rzucili się szalonym pędem do bitwy, rozpaleni winem i odwagą, jak sugerowano. Poprzedniego dnia po wieczornym bankiecie ich przywódcy po burzliwej dyskusji uzgodnili szyk bojowy, w jakim mieli stanąć do bitwy. Zygmunt zalecał ostrożność i, wspierany przez de Coucy'ego, chciał mieć pewność, czy Bajazyt zamierza atakować. Chciał również wysłać transylwańską i wołoską lekką jazdę, aby oczyścić przedpole z akindżajów. Mircza Stary, który zaakceptował ten plan, miałby rozpocząć atak, ponieważ rościł sobie prawa do tego terytorium. W takim wypadku francuscy i burgundzcy rycerze zaatakowaliby główne siły Turków wspomagani przez Węgrów i innych krzyżowców. Wielu z dowódców francusko-burgundzkich było oburzonych, że mieliby wkroczyć na pole bitwy za tymi, których uważali za chłopów. [...]

Zygmunt Luksemburski ustąpił i następnego ranka francusko-burgundzkie oddziały zajęły swoją pozycję na przedzie armii. Za nimi wzdłuż dłuższego frontu, ustawili się Węgrzy, Niemcy, joannici oraz zapewne Czesi i Polacy. Po prawej stały oddziały transylwańskie prowadzone przez Lackovicia, a po lewej Wołosi służący Mirczy Staremu. Oznaczało to, że lewe skrzydło krzyżowców znajdowało się blisko spadku prowadzącego w dół doliny Dunaju, natomiast prawe skrzydło niedaleko od początku dwóch wąwozów, które biegły poniżej zachodnich murów Nikopolis.

Wczesnym rankiem 25 września Zygmunt wysłał swojego wielkiego marszałka, by nakłonił sprzymierzeńców, aby nie spieszyli się z decyzją o natarciu ze względu na dogodną pozycję obronną. Hrabia de Nevers wezwał wówczas swoich doradców. De Coucy zgodził się z radą króla węgierskiego, ale d'Eu chwycił sztandar Najświętszej Marii Dziewicy i krzyknął: Naprzód w imię Boga i świętego Grzegorza, dziś ujrzycie mnie, walecznego rycerza. Doświadczony w walce de Coucy z przerażeniem zwrócił się do admirała de Vienne, który — być może wzruszywszy ramionami —- odpowiedział: Gdzie nie można usłyszeć prawdy i rozsądku, musi rządzić arogancja. W dalszym ciągu panowie ci doradzali poczekać na Węgrów, ale d'Eu nalegał na natychmiastowe wyruszenie. Podał w wątpliwość odwagę rycerzy, a ponieważ żaden z nich nie chciał być zhańbiony, atak rozpoczęto. D'Eu dowodził awangardą: hrabia de Nevers i de Coucy wraz z głównymi siłami podążali tuż za nim. Rycerze, giermkowie i niewielka część piechoty konnej szli naprzód razem z Niemcami i innymi krzyżowcami, w tym również Wołochami.

Jedynymi widocznymi dla krzyżowców oddziałami tureckimi byli akindżajowie na zboczu wzgórza, po drugiej stronie zadrzewionego jaru. Mieli oni przesłonić palisadę i turecką piechotę z tyłu. Najprawdopodobniej zwiadowcy krzyżowców stoczyli potyczkę z akindżajami na równinie, przedostając się na zbocze wzgórza. Oddziały dworskie Bajazyta i wojsko serbskie były schowane za wzgórzem.

Być może Francuzi i Burgundczycy wierzyli w europejski mit, według którego wojsko tureckie miało się składać jedynie z lekko uzbrojonej jazdy, i dlatego wyruszyli naprzód na skraj płaskowyżu, nic informując o tym nawet Zygmunta Luksemburskiego, tam natknęli się na opadające w dół do wyschniętego koryta rzeki zbocze o gęstych zaroślach i drzewach. Konfrontacja z rzeszy ciężkozbrojnej jazdy nie leżała w kompetencjach akindżajów, dlatego jakiekolwiek starcia mogły mieć charakter co najwyżej potyczek. Europejskie kroniki utrzymują, że ta źle wyposażona lekka jazda turecka rozproszyła się, odsłaniając znajdującą się za palisadą piechotę. W rzeczywistości akindżajowie mieli prawdopodobnie za zadanie wystrzelić kilka strzał z łuków, wciągnąć wroga w głąb pola bitwy, by następnie wycofać się, okrążając flanki swojej armii, i sformować na nowo szyki wokół skrzydeł.

W tym momencie oddziały francusko-burgundzkie na krótko się zatrzymały, być może zaskoczone stromym, pokrytym gęstą palisadą zboczem i ogromną liczbą piechoty ustawionej w dwóch wielkich blokach. Dziś drzewa i krzaki nie ciągną się w górę aż po daleki koniec jaru, można więc sobie wyobrazić, jak łatwym celem dla osmańskich łuczników byli szarżujący. Z kronik krzyżowców wiemy, że oddziały francusko-burgundzkie zostały wręcz zasypane strzałami. W biografii Boucicauta napisano : Ani grad. ani deszcz nie pada gęściej niż wówczas ich drzewce. Boucicaut rożkazał swoim ludziom posuwać się do przodu i wystrzegać się tchórzliwej śmierci od strzały.

Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy krzyżowcy zeszli wówczas z koni, by wspiąć się po zboczu i wyrwać pale, czy może przedarli się przez nie na koniach, ponieważ zależało to od rozkazów poszczególnych dowódców. Zbocze było strome, a w niektórych miejscach nawet urwiste. Wiele koni mogło zostać zranionych przez strzały i zrzucić swoich jeźdźców. Wszystkie źródła są zgodne, że wierzchowce same wracały do obozu krzyżowców. Wielu zrzuconych rycerzy musiało kontynuować wspinanie się pieszo. Ci którzy pieszo zdobywali wzgórze, wyszarpywali pale z ziemi, podczas gdy łucznicy dalej posyłali w ich stronę strzałę za strzałą, przerażeni, że zabijają za mało przeciwników. Chociaż turecki łuk kompozytowy zapewniał większy zasięg, lepszą celność i szybsze tempo oddawania strzałów niż długi luk angielski, używany na zachodzie Europy, to jednak wystrzeliwał o wiele lżejsze strzały, które rzadko przebijały zbroję. [...]

W krótkim czasie krzyżowcy przedarli się przez palisadę i znaleźli się wśród piechoty, w dużej mierze nieuzbrojonej. Ponieważ francusko-burgundzkie oddziały zaatakowały na stosunkowo wąskim froncie, osmańscy żołnierze piechoty, którzy przeżyli natarcie, zostali zmuszeni do wycofania się raczej na skrzydła niż w górę zbocza. Tradycyjne po dania tureckie mówią, że była to pułapka, w którą wpadły wojska krzyżowców. Jeśli to rzeczywiście była zasadzka, to niemal się nie powiodła. Oddziały francusko-burgundzkie rozpędziły również szybko turecką jazdę ustawioną tuż za piechotą — być może chodzi o akindżajów, którzy na nowo sformowali swe szyki, ale na pewno byli wśród nich spahisi, którzy ochraniali przestrzeli pomiędzy dwiema jednostkami piechoty.

Po pokonaniu tureckiej jazdy wiekowy de Coucy i de Vienne doradzali zrobienie przerwy, ale młodsi rycerze,gotujący się z zapału, nalegali na nieprzerywanie natarcia, licząc zapewne na znalezienie i ograbienie osmańskiego obozu. Wtedy zostali zaatakowani przez spahisów. Wywiązała się zacięta walka, w której pozbawieni koni krzyżowcy atakowali konie wroga za pomocą sztyletów. Zanim spahisi wycofali się na skrzydła, obie strony poniosły ciężkie straty. Wszystko to działo się na stromym zboczu wzgórza, w palącym słońcu — krzyżowcy byli wyczerpani. Turcy osmańscy okazali się przeciwnikami trudniejszymi, niż się spodziewano. Być może Francuzi i Burgundczycy zdali sobie również sprawę, że Węgrzy znajdują się zbyt daleko, by w krótkim czasie zapewnić im wsparcie. Mimo to kontynuowali szturm wzgórza..

W ty krytycznym momencie bitwy na grzbiecie wzgórza pojawił się pałacowy oddział Bajazyca I Błyskawicy, zaskakując krzyżowców, którzy myśleli zapewne, że już wygrali bitwę. Elita jazdy Bajazyta uderzyła w zdezorientowanych Francuzów i Burgundczyków i jak pisze mnich z Saint Denis: Lew w ich obliczu zamienił się w nieśmiałego zająca. Wielu z nich uciekło z powrotem na płaskowyż, inni jarem zbiegali w dół w kierunku Dunaju, gdzie w tym akurat miejscu czekało na nich raczej szerokie bagno niż rzeka, które wcześniej widzieli przy obozie około pięciu kilometrów w górę nurtu. Reszta została i walczyła. Nie dziwi, że kroniki krzyżowców podkreślają waleczność swoich mężów. Według źródeł francuskich wokół Boucicauta, de Coucyego, dwóch sire de Tremoille, młodego hrabiego de Nevers i innych szybko wyrosły stosy poległych. [...] Ciosy spadały bezlitośnie. Świetni wojownicy dzierżący maczugi, robili przeszywający hałas podczas walki. Strzały sypały się niczym deszcze i wojownicy szukali miejsca, żeby je rozproszyć, tchórze szukali ucieczki, pozostawiając za sobą drżenie [ze strachu]. [...]

Stary admirał de Vienne próbował jeszcze zebrać krzyżowców, ale jedynie 10 stanęło u jego boku. Sztandar Najświętszej Marii Panny, jak mówiono, padał sześć razy, ale znów go podnoszono, póki sam admirał nie został powalony na ziemię, razem ze świętą chorągwią trzymaną w lewej ręce. Wśród poległych znajdowali się ponadto: Guillaume de la Tremoille z synem, Philippe de Bar, John z Cadzaud (admirał Flandrii), sire de Montcavrel (waleczny rycerz z Artois) i Jean de Roye. Członek osobistej gwardii Jana de Nevers przekonał ostatecznie hrabiego do poddania się. Zaraz potem książę d'Eu, książę de la Marche, Guy de la Tremoille, marszałek Boucicaut i Enguerrand de Coucy również złożyli broń, podobnie jak kilku wołoskich szlachciców.

Zachodnie i tureckie źródła są zgodne co do tego, że bitwa pod Nikopolis składała się w zasadzie z dwóch starć, w których Osmanowie pokonali osobno oddziały francusko-burgundzkie i węgierskie. Dokładna kolejność zdarzeń nie jest jednak do końca jasna. Nie wiadomo, czy Francuzi przegrali przed tym, jak nadeszli Węgrzy, czy też dwa starcia miały miejsce w tym samym czasie. Zygmunt Luksemburski mógł nie znać losu swoich sprzymierzeńców, skoro akindżajowie na nowo sformowali szyki. Słynna później uwaga króla węgierskiego do Philiberta de Naillac: Przegraliśmy bitwę przez dumę i próżność Francuzów. Gdyby posłuchali mojej rady, mielibyśmy wystarczającą liczbę do pokonania naszego wroga została wygłoszona najprawdopodobniej pod koniec bitwy. Z drugiej strony wpływ na morale Węgrów miał widok poranionych, cwałujących z powrotem z wąwozu koni bez jeźdźców.

Zygmunt Luksemburski, Węgrzy i Niemcy oraz, inne mniejsze oddziały krzyżowców najprawdopodobniej ruszyły naprzód w próżnej próbie pomocy Francuzom i Burgundczykom, którzy być może w tym czasie jeszcze nie zdążyli się poddać. Wołosi i Transylwańczycy zapewne byli jeszcze z nimi, ale tylko do czasu, gdy tureckie oddziały wyszły z wąwozu. Wówczas Mircza Stary oraz Stefan Lackovic uznali, że dzień został przegrany. Żaden z nich nie czuł szczególnego przywiązania do Zygmunta i obaj wiedzieli, że ich własne terytoria niedługo znajdą się pod panowaniem zwycięskich Turków. Mircza Stary na pewno chciał zachować swoje skromne siły nienaruszone, chociaż: wycofanie się było oczywiście postrzegane jako porzucenie Węgrów. Wojownicy Mirczy przeprawili się przez Dunaj, być może używając do tego małych łodzi, które przewoziły zaopatrzenie z Wołoszczyzny, gdy statki krzyżowców były zakotwiczone i niezdolne do pomocy. Transyłwańczycy mogli uczynić podobnie, choć bardziej prawdopodobne jest, że ruszyli z powrotem do Transylwanii przez Orszowę.

W tym samym czasie oddziały Zygmunta poruszały się naprzód, przedzierając się przez osmańską piechotę, którą stanowił oddział Arabów rozbitych wcześniej przez wojsko francusko-burgundzkie. To, że Turcy zdołali na powrót uformować szyk, świadczy o ich dyscyplinie. Miejsce tego starcia pozostaje nieznane. Nie ma dowodów na to, by Zygmunt zdołał dotrzeć do fortyfikacji na wzgórzu, co oznacza, że piechota osmańska musiała ruszyć do przodu, być może w celu zdobycia obozu krzyżowców i odciążenia garnizonu w Nikopolis. Zgodnie ze słowami giermka Schiltbergera, świadka tych wydarzeń: Wszyscy byli stratowani. W tej walce strzała zabiła konia mojego pana Lienharta Richartingera i ja, Hans Schiltberger, jego posłaniec, kiedy to ujrzałem, podjechałem do niego w tłumie i pomogłem mu dosiąść mojego konia. Ja wsiadłem na konia, który należał do Turków, i zawróciłem do innych gońców. Turcy osmańscy zostali zatem złapani na otwartym terenie, najprawdopodobniej na płaskowyżu. [...]

Po tym zwycięstwie Węgrzy stanęli do walki z oddziałem osmańskiej jazdy, najprawdopodobniej z prowincjalnymi spahisami, którzy wysunęli się naprzód ze swoją piechotą. Gwardia Bajazyta prawdopodobnie nie dołączyła jeszcze do walczących i wynik bitwy wciąż nie był przesądzony, gdy sułtan osmański wysłał Stefana Lazarevicia i jego serbskich wojów do walki. Natarli oni na główną chorągiew węgierską dzierżoną przez chorążego Nicolasa Garaiego i obalili ją. Dążenie do zdobycia chorągwi głównego dowódcy armii przeciwnika przez stulecia było jedną z głównych cech islamskiego sposobu walki. [...]

Kiedy chorągiew upadła, węgierscy dowódcy zrozumieli, że zbliża się klęska, i przekonali Zygmunta Luksemburskiego do opuszczenia pola bitwy. Ich odwrót przez rzekę początkowo przebiegał sprawnie. Mała łódź należąca do joannitów zabrała króla Zygmunta na galerę Tommasa Moceniga, dowódcy floty weneckiej. Według Bertrandona de la Broquiere'a, korzystającego ze wspomnień burgundzkich, lombardzkich i genueńskich kuszników powstrzymywało Turków do czasu, gdy Władca [Zygmunt] znalazł się na pokładzie swoich galer na Dunaju. Pozostali rycerze albo stoczyli ostatni bój na szczytach wzgórz, albo uciekali ścigani przez wroga. Turcy prowadzący ostrzał z łuków do przepływających statków zapewne stali na zdobytej skarpie, górującej nad rzeką na wschód od Nikopolis.

Niektóre statki były przeciążone i zatonęły, ale większość ważnych osobistości zdołała się uratować: przyszły margrabia norymberski Jan III Hohenzollern, Hermann II z tytułem hrabiego Celje, wielki mistrz zakonu joannitów Philibert de Naillac, a także arcybiskup Ostrzyhomia czy sam Zygmunt Luksemburski. Janos Garai, jeden z lojalnych zwolenników króla, wylądował na północnym brzegu i wyruszył lądem na Węgry, by do czasu powrotu władcy zająć się jego interesami na terenie Węgier.

Wielu zwykłych żołnierzy nic miało tyle szczęścia. Według słów de la Broquiere a sześć tysięcy Wołochów i rycerze z Polski zajęli pozycje na wzniesieniu nieopodal władcy i zostali poćwiartowani. [...]

Wśród tych. którzy zdołali powrócić w swoje strony, był polski rycerz Świętosław z Sieradza. Prawdopodobnie zdjął on swoja zbroję, po czym popłynął w kierunku jednego ze statków krzyżowców. Jak twierdził, jeden z członków załogi zranił go w rękę toporem. Mimo to Świętosław zdołał przepłynąć przez rzekę i uratować się. Innymi polskimi rycerzami, którzy uciekli, byli Ścibor ze Ściborzyc i Tomasz Kalski. Przypuszczalnie wylądowali oni na północnym brzegu rzeki i powrócili na Węgry lądem wraz z Janosem Garaini..."


Fragment publikacji: OSPREY PUBLISHING "Bitwa pod Nikopolis 1396 " s. 43-72

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości