Chojnice 1433

"...Był to jeden z najbardziej nierozważnych kroków dowództwa polsko-husyckiego, przy czym wojewoda poznański Sędziwój Ostroróg, nie mający doświadczenia w akcjach oblężniczych, miał tutaj wywrzeć znaczny wpływ na decyzję o oblężeniu Chojnic (Długosz). Tymczasem miasto, zarówno dzięki walorom swego położenia, jak i dobremu przygotowaniu do obrony mogło stawić silny opór. Do Chojnic został bowiem skierowany, niewątpliwie za sprawą wielkiego marszałka, komtur bałgijski Erazm Fischborn, który od 30 czerwca 1433 r. objął dowództwo nad miastem, gorączkowo przygotowującym się do obrony i dysponującym w rezultacie tak wojskami, jaki bronią, i zapasami żywności, ale częściowo tylko paszą dla koni.

Miasto leżało na niewysokim wzniesieniu, które znajdowało się na obszarze rynny polodowcowej, wciętej w otaczającą ją płaską wysoczyznę morenową; wzniesienie to stanowiło rodzaj niewysokiego przesmyku między otaczającymi je od północy i południa jeziorami: Zielonym i Zakonnym (dziś całkowicie osuszonymi).

Od północy i częściowo od północnego wschodu osłaniało miasto Jezioro Zielone (Ziegelsee), dochodzące do linii murów. Od południa funkcję podobnej osłony spełniało Jezioro Zakonne (Monchsee), odsunięte nieco od obwarowań miejskich i oddzielone od nich wąskim pasem lądu. Oba jeziora połączone były podwójną linią rowów, które zastępowały fosy, otaczając miasto od strony południowo-wschodniej i zachodniej. Wreszcie od strony zachodniej i południowo-zachodniej dostęp do Chojnic utrudniał podmokły teren.

Miasto miało kształt niesymetrycznego czworoboku otoczonego ceglanymi murami obronnymi, zbudowanymi na kamiennym fundamencie, z dwudziestoma dwoma wieżami i czterema bramami. Każda z bram miała most zwodzony, przy czym najpotężniejsza z nich Brama Człuchowska w zachodniej linii murów była pięciopiętrowej wysokości. W obrębie murów najokazalszym obiektem był kościół parafialny Św. Jana, usytuowany we wschodniej części Chojnic. W mieście zamku nie było, jedynie w jego północno-wschodniej części mieścił się dwór krzyżacki.

Poza murami w części zachodniej (przed Bramą Człuchowską) znajdowała się kaplica szpitalna Św. Ducha, a w części wschodniej (przed Bramą Gdańską) - szpital Św. Jerzego, stodoły i słodownie mieszczańskie, oraz klasztor augustianów. Faktycznie więc północna i częściowo południowa partia murów były od strony lądu niedostępne. Oblegać miasto można było jedynie od strony wschodniej (przez sforsowanie murów przy Bramie Gdańskiej) oraz zachodniej wzdłuż murów przy bramach Człuchowskiej i Młyńskiej, z możliwością podejścia także od strony południowej przesmykiem między murami a Jeziorem Zakonnym.

Wojska husycko-wielkopolskie nie dysponowały artylerią oblężniczą, konieczną do ostrzału i nadwątlenia murów miejskich. Niewątpliwie wojewoda Ostroróg liczył na wzięcie Chojnic szturmem. Komtur bałgijski Fischbom, który miał informacje przez wysłanego do obozu husycko-polskiego posłańca w kwestii wymiany pierwszych jeńców, podkreślał w relacji do wielkiego mistrza (z 7 lipca), że w obozie husycko-polskim znajduje się około 500 wozów bojowych, jednak liczba konnych jest nieznaczna, przy wyraźnej przewadze pieszych, przeważnie słabo przyodzianych. Dlatego komtur nie obawiał się tej ponad pięciotysięcznej (jak szacowano) grupy oblegających, namawiał więc wielkiego mistrza, aby zorganizował wyprawę siłami zbrojnymi Prus właściwych, Pomorza i ziemi chełmińskiej i uderzył na te niezbyt liczne i słabo uzbrojone piesze przeważnie oddziały.

Jednak dowództwo polskie, na czele z wojewodą Ostrorogiem, i husytów z Janem Czapkiem, zdecydowało podjęcie szybkiego uderzenia na Chojnice. Już w nocy 9 lipca szturmowano do miasta, aż do południa następnego dnia, jednak bez rezultatu: załoga miasta wraz z mieszczanami ostrzałem i wypadami za mury udaremniła próby sforsowania nawet pierwszej linii rowów i wału ziemnego, tj. od strony zachodniej i południowo-wschodniej. Padło wielu zbrojnych czeskich i polskich, sporo było rannych.

Niepowodzenie to wywołało zniechęcenie i rozdźwięki w obozie husycko-polskim. Czesi sarkali, iż wbrew przyrzeczeniom strona polska nie dostarczyła koniecznego do oblegania sprzętu; nie uprzedziła też, iż będą tutaj tak silne zamki i miasta. Dowództwo wielkopolskich sił, wzmacniając ich liczebność, starało się więc szybko sprowadzić artylerię, zapewniając, że nie opuszczą prędzej Pomorza, zanim nie opanują nie tylko Chojnic, ale i wszystkie miasta, zwłaszcza Tucholę. Natomiast triumfujący komtur Fischborn zapewniał wielkiego mistrza, iż gotów jest nawet „przez pół roku" wytrzymać oblężenie. Jednak Jan Czapek i inni dowódcy czescy zaczęli skłaniać się do rozmów ze stroną krzyżacką; 12 lipca wystawili glejt dla przedstawiciela Zakonu Jana von Zigelheima, który zapewne miał nawiązać kontakt z wielkim mistrzem. Niewątpliwie jednak dojście 15 lipca głównej grupy wojsk pospolitego ruszenia polskiego pod dowództwem kasztelana Mikołaja z Michałowa poprawiło nastroje. Doszły też oddziały z Mazowsza wraz z księciem rawskim Siemowitem V; małoletni książę warszawski Bolesław IV dosłał zaś zbrojnych pod komendą marszałka. Liczebność tej całej, zjednoczonej armii husyckiej i polskiej komtur Fischborn szacował - przesadnie - na dwadzieścia cztery tysiące zbrojnych. Jednak ostrożniejsi wywiadowcy z Człuchowa oceniali ją na dwanaście tysięcy konnych i pieszych, co nie wydawało się im zbyt wielką siłą.

Ale i te nowe, konne głównie, oddziały polskie nie były przygotowane do akcji oblężniczej, na którą nadal nalegał wojewoda poznański Ostroróg. Na odbytej radzie wojennej właśnie przeważyło jego zdanie, aby nie okryć się hańbą przez odejście spod nie zdobytych Chojnic. Głównodowodzący polskiej armii Mikołaj z Michałowa, mimo powoływania się na polecenie Jagiełły, aby nie podejmować oblężeń, uległ emocjonalnej radzie Ostroroga. Czesi być może łudzili się, że zdołają wspólnym wysiłkiem zająć miasto. Od połowy lipca kontynuowane więc było wspólnymi siłami polsko-czeskimi oblężenie Chojnic, którym odcięto wszelki dowóz i korespondencję z zewnątrz, aby skłonić dowództwo krzyżackie do rychłej kapitulacji.

Jednak metoda ta od początku nie dawała rezultatów, a przeciągający się pobyt tak znacznej armii pod murami Chojnic w okresie lipca, i to na przednówku, powodował komplikacje z zaopatrzeniem w żywność i paszę dla koni. Wprawdzie na polecenie króla dostarczano w lipcu zboże z dóbr Wielkopolan (jak konkretnie kapituła poznańska) dla wojsk czeskich. Jednak nie wystarczało to na potrzeby kilkunastotysięcznej armii, która zabierała więc żywność ze wsi chłopskich komturstwa człuchowskiego, na którego terenie leżały Chojnice, co prowadziło do wyniszczenia gospodarstw (w 1437 r. tylko jedna trzecia łanów uprawnych na jego obszarze była zagospodarowana); także sąsiednie obszary pod Tucholą, a nawet pod odleglejszym Bytowem odczuwały następstwa wypadów wojsk polsko-husyckich.[...]

Od drugiej połowy lipca siły polsko-husyckie zintensyfikowały działania pod oblężonymi Chojnicami. Działania te zmierzały do szturmu generalnego. Przede wszystkim podjęto ostrzał miasta z dział ustawionych przy jego czterech rogach, chociaż jedno z nich przy wschodniej linii murów koło szpitala Św. Jerzego zostało w czasie wypadu załogi krzyżackiej zagwożdżone. Niektóre działa polskie wystrzeliwały kule kamienne „większe od wiadra", trafiając w ulice miasta, a także w kościół parafialny Św. Jana, jednak nie wyrządziły one większych szkód w budynkach czy ludziach. Załoga miasta odpowiadała także ogniem, zwłaszcza z taraśnic (niewielkich dział strzelających zwykle kulami ołowianymi, a czasem także kamiennymi). Większe znaczenie mogło mieć spuszczenie (przed 20 lipca) wód Jeziora Zakonnego, co spowodowało osuszenie fos i umożliwiało dojście do południowej linii murów. Dojście do parchamu, tj. międzymurza, utrudniały tam jednak obfite zasoby mułu pojeziernego, w którym grzęźli ludzie.

Po tych przygotowaniach nastąpił 22 lipca szturm na miasto. Został on skierowany z czterech stron, zwłaszcza zaś od południowej, gdzie oddziały czesko-polskie usiłowały przerzucić drewniane pomosty nad mulistym dnem Jeziora Zakonnego i dojść do murów miejskich. Część atakujących ugrzęzła jednak w mule i zginęła, niektórzy, jak Piotr Oporowski i szlachcic czeski, dostała się do niewoli Na brzegu w pobliżu murów dochodziło do walki wręcz oblegających z członkami załogi, która urządziła tam wypad. Z murów mieszczanki oblewały atakujących gorącą wodą i smołą. Walki trwały również przy klasztorze augustianów, a więc przy wschodniej linii murów, a także przy zachodniej linii obwarowań, gdzie oddziały czesko-polskie, chroniąc się za drewniane osłony usiłowały dotrzeć do rowów. Wszędzie jednak ataki zostały odparte, a straty wśród oblegających były duże, sporo zwłaszcza było rannych (strona krzyżacka obliczała je na jedną trzecią atakujących)27. Ranni polscy opuszczali zresztą obóz wojenny, wracając do domów.

Jeszcze 23 lipca ponowiono częściowy atak na miasto, również zakończony niepowodzeniem. Oddziały czesko-polskie straciły przy tym swoje drewniane osłony i sprzęt oblężniczy, które spalono lub zniszczono. Zapasy prochu i kuł kamiennych także zostały wyczerpane i trzeba je było uzupełniać dostawami z Bydgoszczy.

Niepowodzenia te spowodowały rozterkę w obozie polskim i husyckim, gdzie rozważano jeszcze możliwość ponowienia szturmu (po uzyskaniu zapasów prochu i kul) lub wymarszu pod Tucholę. Gdyby nie powiodło się jej zdobycie, wówczas decydowano się na marsz pod Gdańsk, a w drodze zamierzano niszczyć wsie i miasteczka. W końcu dowódcy polscy decydowali się uderzyć na Świecie, a husyccy - na powrót do Czech. Jednak w najbliższych dniach, w początkach sierpnia podjęto jeszcze jedną próbę wdarcia się do Chojnic przy pomocy podkopu pod fosą, tj, od strony wschodniej lub zachodniej miasta. Prace nad podkopem były poważnie zaawansowane, jednak po dotarciu pod fundamenty murów, nastąpiło osunięcie się ziemi i powstanie otwartej jamy, wypełniającej się wodą. Mogła jama ta służyć przez pewien czas tylko jako dogodne miejsce, skąd ostrzeliwano nieprzyjaciół na murze miejskim.

Metoda podkopu zawiodła jednak w pełni i Chojnice były przez pewien czas tylko osaczone, przy rosnących trudnościach z zaopatrzeniem w żywność i paszę dla koni oddziałów polsko-husyckich. [...]

Oblężenie Chojnic do połowy sierpnia 1433 r. nie dawało żadnych rezultatów i dowództwa polskie i husyckie skłoniły się do odejścia spod niezdobytego ośrodka. Odejście to nastąpiło 15 sierpnia, a więc dokładnie po miesięcznym pobycie całej armii husycko-polskiej pod murami Chojnic, a ponad sześć tygodni od czasu dojścia „sierotek" i Wielkopolan..."


Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 193-200

"...Obrona obleganych Chojnic należy do piękniejszych czynów upadającego Zakonu. Największą sławę zyskał sobie Frischborn; ale też i wszyscy w mieście obecni, nie wyjmując kobiet i dzieci, przyczyniali się dzielnie do obrony, przede wszystkim zaś wymienia sprawozdawca jakiegoś kapelana, dzielnego artylerzystę. Przez sześć tygodni uwięzione tu było całe wojsko polskie. Użyto wszelkich sposobów, na jakie się wówczas sztuka oblężnicza zdobyć mogła. Miasto opasano szczelnie naokoło, z czterech stron ustawiono cztery wielkie armaty, z których jedna im zagwożdżona została; nieustannie bito w mury i na miasto kamieniami, ale i z miasta odpowiadano im dzielnie, a zwłaszcza ów kapelan czynił wielkie szkody w obozie. Nic nie zdołało złamać odwagi oblężonych, byli przekonani, że cudowna ręka czuwała nad nimi. Raz rzucono do miasta z kuszy ogromny kamień, większy niż wiadro: kamień ten potoczył się wzdłuż ulicy i nikogo nie uszkodził. Innym razem wpadł kamień do kościoła parafialnego, gdzie właśnie mnóstwo ludu leżało na kolanach przed Sakramentem: ze szczególniejszej łaski cudownego obrazu Matki Boskiej kamień ten pozostał na miejscu, kręcił się naokoło i nikomu szkody nie uczynił. Mimo srogich pocisków, w mieście ledwie trzech ludzi od nich poległo. Miasto było otoczone rowem napełnionym wodą, tak szerokim jak jezioro: wodę tę wojsko spuściło, lecz tak głęboki był namuł i błoto pozostałe, że to nie przyniosło żadnego pożytku. Kiedy pod miasto przysunięto dwanaście wozów z dachami i drabinami, wypadli tłumnie oblężeni z bram miasta, wozy zabrali i spalili, a nieprzyjaciół odpędzili daleko od murów. Dnia 22 lipca przypuszczono szturm ogólny, ze wszystkich czterech stron miasta jednego dnia. Nigdzie się nie powiodło. W jednym miejscu, gdzie sam komtur stał, był szturm najsilniejszy; rzucono tam most na bagnie powstałym ze spuszczonego rowu: most się załamał, wielu w bagnie się udusiło; czterech z pomiędzy nich, między nimi Piotr Oporowski, nie mogąc się z błota wydobyć, wołało do miasta, że chcą się poddać; zrzucono im liny na dół i wyciągnięto na mury; wykąpanych i przebranych odesłał szlachetnie komtur do obozu za poręczeniem, zwrócono mu ubrania i stu jeńców za tych czterech. W drugim miejscu powiodło się oblegającym dotrzeć aż do palisad tak blisko, że się kłuto przez nie nawzajem; tu kobiety, lejąc wrzątek na ich głowy, odstraszyły szturmujących; jakiś śmiałek, mieszczanin z Bartenstein, wybiegł za pierzchającymi i jednemu z nich wyrwał z ręki chorągiew, zdarł pas złoty i szpadę. Trzeci szturm przy kościele Augustianów był słaby, odparto go bez trudności. Na czwartej nareszcie stronie, gdzie były wały, podsunięto machiny aż do rowu miejskiego, ale rowu zająć nie zdołano. Wszędzie więc szturm odparto, z polskiej strony mówiono, że głównie z winy Czechów. Opłakiwano tu spore straty w ludziach: zginął między innymi dzielny młodzieniec, Jarand z Brudzewa, syn Jaranda wojewody inowrocławskiego, jednego z najznakomitszych senatorów; Jan Mężyk z Dąbrowy wojewoda lwowski od pocisku kuszy był ciężko ranny w nogę. Mimo tego niepowodzenia jeszcze i teraz odstępować nie chciano, lecz zaczęto się podkopywać pod mury. Tego nie można im było zabronić, powiada niemiecki sprawozdawca; lecz gdy posunęli się tak blisko do miasta, że ich słyszeć było można, poczęto z miasta kopać z dwóch przeciwnych stron i strzelać do dziur, skutkiem czego odstąpić musieli od roboty. Według polskiej relacji zapadła im się dziura między wielkim a małym murem. Jakkolwiek, i to się nie powiodło, a tymczasem brakło już i żywności, wybuchły spory i bunt się gotował w obozie: to też pewnego poranka w połowie sierpnia zwinięto wreszcie oblężenie i odstąpiono od miasta, zostawiwszy pod jego murami około 1000 swoich poległych. Klęski tej polskiej wprawdzie przeceniać nie należy. Ponieważ nie chodziło o zdobywanie kraju, ale tylko o zniszczenie go, a tym samym o osłabienie Zakonu, to niepowodzenie oblężenia jednego chociażby ważnego miasta, na ostateczny rezultat wyprawy wpłynąć nie mogło. Zawsze jednak była to klęska, niepotrzebna strata długiego czasu, wielu ludzi i sił, zaburzenie planu pierwotnego; była to słuszna kara za niekarność, której się dopuszczono. O odsieczy dla Chojnic ze strony Zakonu, mimo próśb Frischborna, zdaje się nikt naprawdę nie pomyślał...."


Fragment książki: Anatol Lewicki "POWSTANIE ŚWIDRYGIEŁŁY" s. 233-234

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości