|
"...Tak jak niepojęta była owa decyzja, tak groteskowa była i jej realizacja. 24 lipca rozpoczęło się oblężenie miasta od strony zachodniej, wśród rozciągających się plantacji owoców. Zbliżanie się armii Nur ad-Dina idącej z odsieczą przeraziło atabega damasceńskiego tak samo jak baronów palestyńskich. W stylu niemającej sobie równych burleski wmówili oni obu królom, że plantacje stanowiły przeszkodę w działaniach oblężniczych i skłonili ich do przesunięcia wojsk ku południowemu wschodowi na gorącą i pozbawioną wody równinę, przez co jeszcze tego samego dnia udało się wymusić zakończenie oblężenia i odwrót, ponieważ pozostanie na południowym wschodzie okazało się niemożliwe. Wilhelm z Tyru, który o treści rokowań w Palmarei wypowiada się nad wyraz lakonicznie, próbował potem w swej kronice przypisać winę hrabiemu Flandrii albo wpływowi Rajmunda z Antiochii. Współczesna opinia publiczna Zachodu oskarżała słusznie baronów palestyńskich..."
Fragment książki: H. E. Mayer "HISTORIA WYPRAW KRZYŻOWYCH" s. 173
"...Kronikarski opis ich późniejszego męstwa to próba zatuszowania kłótni między różnymi oddziałami wojsk, kłótni, które miały miejsce od samego początku oblężenia. Pierwszy obóz chrześcijanie rozstawili pod Manazil al-Askar. Była to pozycja dobra do obrony, ale pozbawiona wody i żywności. Mieszkańcy Damaszku zniszczyli cały system irygacyjny z tamtej strony miasta i zablokowali lub zatruli studnie, zdewastowali też sady, winnice i pola.
Jeśli wierzyć Wilhelmowi z Tyra, następnego dnia przeniesiono się na drugą stronę miasta, a gdy krzyżowcy prawie mieli już zwycięstwo w garści, niektórzy z ich wodzów zostali przekupieni przez mieszkańców Damaszku. Naprawdę jednak chodziło o to, by zbliżyć się do źródła wody, potrzebnego 100 000 ludzi 1 zwierząt, pozbawionych zapasów jedzenia. Wody broniono, ale niezbyt silnie, zaś chrześcijanie po jej zdobyciu i założeniu nowego obozu w zniszczonych sadach, tuż za murami miasta, podziękowali Bogu. Nie wiedzieli, że właśnie weszli w starannie zastawioną pułapkę.
W Damaszku mieszkańcy wznieśli już barykady na ulicach, ale drugiego dnia z doliny Beka zaczęły przybywać muzułmańskie posiłki. Skulona za pospiesznie wzniesionymi zaporami, atakowana chmurami strzał, armia Franków czekała, aż jazda dostanie rozkaz ataku na wypad obrońców. W pobliżu murów wśród zniszczonych sadów i ogrodów, rycerze nie mieli jednak wystarczająco dużo miejsca na manewry Każda grupa konnych Franków, na tyle śmiałych, by podjechać do miasta, wpadała w zasadzkę. Pokonanym odcinano głowy i niesiono za mury, gdzie czekała już nagroda. Wielu rycerzy nie chciało, aby wzięto ich żywcem, dlatego nosiło mizerykordie: sztylety o wąskich ostrzach, które przebijały zbroję i pozwalały na coup de grâce - dosłownie cios łaski - dla ciężko rannego wojownika.
Mieszkańcy Damaszku mogli przynajmniej liczyć na podstawową opiekę medyczną. Saladyn wiódł ze sobą na wojnę swoiste pogotowie lekarskie na wielbłądach. Rozstawiano też osobny obóz dla rannych, by uniknąć brudu i zakażeń. Armii towarzyszyli lekarze, a w Aleppo był chirurg, który znał się na składaniu połamanych kończyn. U chrześcijan opieka nad rannymi oznaczała właściwie udzielenie im ostatniej posługi - mimo że szpitalnicy zbudowali w Jerozolimie szpital dla chorych pielgrzymów na 2000 łóżek. W głębokie rany cięte i kłute zwykle wdawała się gangrena, powodując śmierć.
W poniedziałek z północy zaczęła przybywać jazda turecka, kurdyjska i arabska. Kiedy chrześcijanie przechwycili gońców z wiadomościami, według których we wtorek miał nadejść Nur ed~Din z armią z Aleppo oraz jego brat Safadin z wojskiem z Mosulu, opuścili namioty i w nieładzie wycofali się na bezpieczne terytorium. Krzyżowcy nie osiągnęli więc nic z tego, po co przybyli do Ziemi Świętej. Ibn Al-Qalanisi podaje, że ich zorganizowany odwrót przerodził się w ucieczkę. Jak kronikarz zaznaczył pobożnie: „za sprawą Boga"..."
Fragment książki: D. Boyd "ELEONORA AKWITAŃSKA" s. 111-112
|
|