Konstantynopol 1203 |
"...Następnego dnia rozpoczęto przygotowania do oblężenia. Baronowie odbyli burzliwą naradę, podczas której ustalono podział armii. Spory wywołało utworzenie straży przedniej i tylnej. Było oczywiste, iż żołnierzom należącym do awangardy przypadnie najniebezpieczniejsze zadanie rozpoczęcia boju i to oni będą narażeni na największe straty. Ostatecznie udało się wyodrębnić siedem dużych oddziałów. Dowództwo nad awangardą przypadło Baldwinowi z Flandrii, „ponieważ posiadał wielkie mnóstwo dobrych ludzi [tj. dobrze wyszkolonych i uzbrojonych], a łuczników i kuszników było więcej, niż w całym wojsku”. Na czele drugiego z oddziałów stanął brat Baldwina, Henryk, a w kolejnych dowództwo objęli Hugon z Saint-Pol, Ludwik z Blois, Mateusz z Montmorency, u boku którego znalazł się marszałek Szampanii (Szampańczycy), oraz Eudes i Wilhelm z Champlitte (Burgundczycy). Ariergarda przypadła Bonifacemu z Montferratu; pod jego rozkazami znaleźli się Lombardczycy, Toskańczycy i Niemcy, i „wszyscy ludzie, którzy byli [z ziem] pomiędzy górą Mont Cenis a Lyonem nad Rodanem”. Z opisanego przez Villehardouina podziału jasno wynika, iż dokonano go w sposób niejako naturalny, oddając pod komendę poszczególnych baronów rycerstwo i żołnierzy, z którymi pociągnęli na wyprawę..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 89 "...Baronowie wyznaczyli atak na 5 lipca. [...] Wojownicy, którzy mieli uczestniczyć w walce, zebrali się wraz ze swoimi wierzchowcami na huissach, a reszta pielgrzymów zajęła miejsca na nefach. Odpowiednio uszeregowana flota ruszyła z przystani przy wtórze trąb, biciu w tarabany i zgiełku czynionym przez cymbały. [...] Jednocześnie cesarskie oddziały zajęły pozycje na nabrzeżu w sąsiedztwie umocnień, w miejscu, gdzie mogło nastąpić lądowanie krzyżowców. Dowództwo nad nimi przypadło Teodorowi Laskarysowi, zięciowi cesarza. Wydawało się, że łacinników czekać będzie trudne do wykonania zadanie. Tymczasem stało się inaczej. Kiedy okręty zbliżyły się do brzegu na tyle blisko, że można było z ich pokładów skoczyć do wody i bezpiecznie przebyć odcinek dzielący je od lądu, „rycerze wychodzili z huiss i wskakiwali do morza, brnąc w nim po pas, wszyscy uzbrojeni, w hełmach z przyłbicami i mieczami w rękach; i dobrzy łucznicy, i dobrzy żołnierze, i dobrzy kusznicy; każda kompania [lądowała] w miejscu, do którego przybyła”..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 95 "...Przeciwdziałania ze strony Greków nie było. „A Grecy bardzo wielce udawali opór. I kiedy nasi opuścili kopie [tj. przygotowali się do ataku], Grecy obrócili się do tyłu, pierzchnęli i opuścili brzeg”. Zachowanie cesarskich żołnierzy z pozoru jest trudne do zrozumienia. Tym bardziej że nie istnieje lepszy moment do powstrzymania najeźdźcy bądź chociażby do zadania mu dotkliwych strat, niż podczas jego lądowania na brzegu. [...] Niespodziewana rejterada przeciwnika pozwoliła krzyżowcom w niezakłócony sposób wyprowadzić na brzeg rycerską konnicę. [...] Cesarscy żołnierze, zachowując bezpieczny dystans w stosunku do goniących ich łacinników, którym przewodził hrabia Baldwin, uciekli do miasta przez most na rzece Barbissa. Sukces pokrzepił krzyżowców, ale w wymiarze czysto wojskowym nie miał większego znaczenia. Ich pozycja wyjściowa nie uległa większej zmianie. [...] Obrońcy, poza utratą części ekwipunku, nie ponieśli żadnych innych strat, chroniły ich potężne mury, a wejście do portu ciągle przegradzał masywny łańcuch. Baronowie postanowili opanować potężną wieżę w Galacie, do której był przymocowany łańcuch, i po jego rozerwaniu wprowadzić flotę do portu. Jedynie opanowanie Złotego Rogu pozwalało prowadzić szturm zarówno z lądu, jak i od strony morza, co zdecydowanie zwiększało szanse na zdobycie miasta..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 96 "...W nocy do Galaty przypłynęły barki z posiłkami z Konstantynopola i dopiero około godziny 9.00 cesarskie oddziały zaatakowały wroga. Niespodziewane uderzenie spadło na Jakuba z Avesnes i jego pieszych. [...] Narastające odgłosy walki zaalarmowały frankijski obóz, z którego na pole walki zaczęli nadbiegać coraz liczniejsi wojownicy. Minęło pierwsze zaskoczenie, a stosunek sił zmienił się na korzyść łacinników. Wykorzystując swoją zdecydowaną przewagę, zepchnęli wroga w stronę murów. [...] uciekali w stronę bramy, mając za sobą goniących ich krzyżowców. Dystans pomiędzy nimi był tak mały, że obrońcom nie udało się zamknąć wrót. W ich bezpośrednim sąsiedztwie doszło do krwawej, bezładnej walki, z której zwycięsko wyszli krzyżowcy. Rozgrzani bojem, na karku obrońców, wtargnęli do twierdzy i po krótkiej, zaciętej walce zdobyli ją..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 97 "...Nazajutrz po wdarciu się do Galaty Frankowie wprowadzili do portu flotę. [...] Walki o Galatę musiały być intensywne i przynieść krzyżowcom wymierne straty, gdyż przez kilka kolejnych dni nie podjęli żadnych aktywnych działań. W tym czasie w ich obozie trwały burzliwe rozmowy na temat sposobu prowadzenia dalszych działań. [...] W wyniku narad pomiędzy frankijskimi baronami i Wenecjanami ustalono, iż następny atak na miasto będzie prowadzony jednocześnie od strony morza i lądu..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 98 "...Krzyżowcy podjęli działania 10 lipca. Po przerwaniu łańcucha ich flota swobodnie wpłynęła do Złotego Rogu. Zdobyto nieliczne greckie okręty, galery i statki transportowe, a cała linia murów Konstantynopola aż po kraniec portu i pałac Blacherny została odsłonięta na uderzenia. Oddziały Franków, konne i piesze, pomaszerowały w górę portu wzdłuż brzegu po stronie Galaty. [...] Na drugą stronę można było się przedostać przez kamienny most na Barbissie. [...] Pierwszy z nich napisał, iż Grecy uszkodzili most, zaś „baronowie polecili całemu wojsku pracować dzień i noc, by naprawić most”, rankiem zaś następnego dnia wojsko przeszło na drugą stronę rzeki. Wedle drugiego z kronikarzy, Grecy obsadzili swoimi oddziałami przedmoście po zachodniej stronie Barbissy, zaś „Pielgrzymi siłą szturmu [zmusili] ich do ucieczki i przeszli”..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 99-100 "...krzyżowcy [...] rozbili obóz na rozległej płaszczyźnie pomiędzy monasterem Świętych Kośmy i Damiana a pałacem Blacherny. [...] Kronikarz ubolewał nad faktem, że szczupłość sił pozwala na zablokowanie jedynie Bramy Blacherneńskiej, a cały pozostały wielokilometrowy odcinek murów pozostanie wolny od oblężenia. Tej przykrej refleksji towarzyszyła jednak konstatacja, iż współdziałający w oblężeniu od strony morza Wenecjanie doskonale przygotowali się do natarcia. Zatrzymali oni swoje okręty na wysokości dzielnicy Petrion i bramy o tej samej nazwie. Zgromadzono na nich drabiny, mangonele i kamieniorzutnie wraz z odpowiednim zapasem pocisków. Burty i pokłady zostały okryte skórami w celu przeciwdziałania skutkom ognia greckiego..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 99-100 "...Problemem krzyżowców okazała się nie tylko niebywała rozległość umocnień Konstantynopola i szczupłość własnych sił. Zgromadzone przez nich zapasy żywności, jak oceniano, mogły wystarczyć jedynie na trzy tygodnie, a ich odtworzenie nie wchodziło w rachubę. Oblegający znaleźli się bowiem sami jakby w stanie oblężenia. Greckie oddziały, które swobodnie mogły opuszczać i powracać do miasta, krążyły wokół frankijskiego obozu i krzyżowcy „Nie mogli odejść od obozu dalej niż na cztery długości wystrzału z kuszy, aby szukać żywności [...]”„. Zmuszało to ich do utrzymywania stałej czujności i nierozstawania się z bronią...." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 100 "...Grecy jednak konsekwentnie czynili kolejne wycieczki, nie dając chwili wytchnienia oblegającym. Podczas jednej z nich doszło do krwawego starcia w bezpośrednim pobliżu Bramy Blacherneńskiej. Grecy ponieśli w niej poważne straty, a ponadto do niewoli dostał się brat Teodora Laskarysa, Konstantyn...." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 101 "...W czasie kiedy Frankowie prowadzili oblężenie w okolicy pałacu, Wenecjanie niepokoili obrońców stolicy od strony Złotego Rogu i portu. Ich działania nie były jednak dość ściśle skoordynowane z działaniami prowadzonymi na lądzie i nie przyniosły widocznych skutków. Działo się tak do 17 lipca. Tego dnia, po wcześniejszych ustaleniach pomiędzy wodzami wyprawy, postanowiono przeprowadzić jednoczesny zdecydowany szturm. Do bezpośredniego ataku na Bramę Blacherneńską [...] baronowie przeznaczyli cztery oddziały — hrabiów Baldwina, jego brata Henryka, Ludwika z Blois i Hugona z Saint-Pol. Pozostałe oddziały — ariergarda Bonifacego z Montferratu oraz Burgundczycy i Szampańczycy — pozostali do ochrony obozu. Jednocześnie Wenecjanie mieli uderzyć całością sił od strony portu...." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 102 "...Zsynchronizowane w czasie uderzenie Wenecjan i Franków zostało przeprowadzone z dużym rozmachem. Flota w pewnym oddaleniu od umocnień, „dobrze o trzy wystrzały z kuszy”, uporządkowała swój szyk, ustawiając się w rzędzie jeden okręt obok drugiego. Następnie zbliżyła się możliwie najbliżej ku murom, a jej załogi zasypały obrońców gradem pocisków. Ku blankom leciały kamienie, strzały i bełty..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 102 "...W pobliżu pałacu Blacherny walka była nie mniej intensywna, choć toczono ją na mniejszej przestrzeni. Villehardouin wspomniał o dwóch przystawionych do muru drabinach i broniących go zawzięcie Anglach i Duńczykach z gwardii wareskiej cesarza. [...] Zdecydowana przewaga liczebna była jednak po stronie obrońców. Udało im się położyć część napastników trupem, a innych zepchnąć z muru, co przeważnie przynosiło ten sam skutek. [...] Ostatecznie krzyżowcy zostali odparci, ponosząc dotkliwe straty w zabitych i rannych, „z czego baronowie byli bardzo niekontenci”...." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 103 "...Korzystniej przedstawiała się sytuacja na odcinku umocnień atakowanym przez Wenecjan. Front, na którym toczyła się walka, był zdecydowanie szerszy i obrona była bardziej rozproszona niż od strony Blacherny. Intuicyjnie można było wyczuć, iż jeżeli krzyżowcy mają osiągnąć sukces, to będzie on możliwy jedynie z tej właśnie strony umocnień. Pociski wyrzucane ze statków spowodowały za murami liczne pożary, zmuszając obrońców do wydzielenia części ludzi do ich gaszenia. Przed opuszczeniem statków powstrzymywał ich [...] gęsty ostrzał..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 103 "...O nagłej i całkowicie niespodziewanej zmianie sytuacji zadecydował jeden człowiek. Był nim ociemniały doża Enrico Dandolo. Podczas srożącej się bitwy zajmował on pozycję na dziobie swojej galery i wsłuchiwał się w jej odgłosy. Napływające do niego raporty wskazywały na impas w walkach. [...] Pod groźbą najsurowszych kar kazał swoim ludziom przybić do brzegu i zejść na ląd. Przyboczni doży uczynili to bez entuzjazmu, uważając, iż apodyktyczny starzec gotuje im niechybną zgubę. Doża, podtrzymywany przez żołnierzy i poprzedzany sztandarem świętego Marka, zszedł na brzeg jako pierwszy spośród znaczących Wenecjan. [...] Wenecjanie, zawstydzeni, ale jednocześnie nadzwyczajnie podbudowani postawą doży, z zapałem ruszyli do ponownego szturmu na mury miasta. [...] Znaczna część obrońców opuściła stanowiska ze względu na ogień. Wenecjanie, wykorzystując sprzyjającą okoliczność, zaczęli błyskawicznie opanowywać słabiej bronione odcinki murów i zdobywać kolejne wieże. [...] Wkrótce w rękach Wenecjan znalazło się aż 25 wież, a ich czołowe oddziały zdołały uchwycić przyczółki za murami, pozwalające na kontynuowanie ataku w głąb miasta..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 103-104 "...Oddziały bizantyjskie ruszyły do wściekłego kontrataku i zepchnęły Wenecjan na mury i do zdobytych przez nich wież. Aby powstrzymać uderzenie i odgrodzić się od przeciwnika, Dandolo wpadł na iście szatański pomysł. Wykorzystując mocno wiejący w stronę miasta wiatr, rozkazał wzniecić pożar, który zmusił atakujących żołnierzy Aleksego III do cofnięcia się. Wzrastający żar i gryzący oczy dym stały się doskonałą tarczą obronną dla Wenecjan, prawdopodobnie ratując ich przed pogromem. Ogień, podniecany porywistymi podmuchami, zaczął się błyskawicznie rozprzestrzeniać na kolejne rejony miasta [...] Jak obliczają historycy, ogień mógł wówczas pochłonąć obszar równy 50 hektarom. Niezależnie od ogromnych strat materialnych, jakie poczynił pożar, stał się on barierą, która nad wyraz skutecznie odgrodziła od siebie walczące strony..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 105 "...Patową sytuację, jaka powstała w rejonie portu, cesarz postanowił wykorzystać w celu rozprawienia się z Frankami zajmującymi stanowiska w okolicy Bramy Blacherneńskiej. [...] Aleksy zaczął wyprowadzać wojska, piesze i konne, przez usytuowaną po zachodniej stronie Bramę Romana (Wrota Romańskie) oraz kilka innych i szykować je do bitwy. [...] Wśród krzyżowców do walki stanęli wszyscy będący w stanie posługiwać się jakąkolwiek bronią. „A potem wzięli wszystkich giermków, który strzegli wierzchowców, i wszystkich kucharzy, którzy mogli nosić broń: i wszystkich uzbrojono, i obleczono w czapraki, nakryto siodłami, i [wręczono im] miedziane kociołki, i tłuczki, i młotki, że byli oni tak szpetni i szkaradni, że piesi ludzie cesarza, którzy stali po tej stronie murów, byli bardzo przestraszeni, i wielce przerażeni, kiedy ich ujrzeli”. [...] Poszczególni dowódcy sprawnie ustawili swoje oddziały na stanowiskach. W celu zyskania większej przestrzeni i swobody ruchów Frankowie opuścili obóz i stanęli na zewnątrz palisady. W pierwszej linii pozycje zajęli łucznicy i kusznicy, za nimi rozlokowała się konnica i piesi wojownicy. [...] Z jego opisu wynika, że wrogie armie zbliżyły się do siebie na tyle, iż mogły się zasypać pociskami. [...] Wspomniał także o pomocy nadesłanej przez dożę [...] do bezpośredniego starcia nie doszło i po pewnym czasie cesarz wycofał wszystkie swoje oddziały do miasta..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 106-108 "...Zdecydowanie bardziej rozbudowana, nasycona wieloma szczegółami, jest relacja Roberta z Clari. Według niego, ku zbliżającej się masie wojsk bizantyjskich jako pierwszy wysunął się Baldwin flandryjski ze swoim oddziałem, a zaraz za nim ruszyli Henryk z Hainaut i Niemcy oraz Hugon z Saint-Pol i Piotr z Amiens. [...] Kiedy wszystkie trzy oddziały połączyły się ze sobą, ruszyły w kierunku Bizantyjczyków, od których oddzielało je niewielkie wzgórze. Przeciwnik także postąpił do przodu z zamiarem dotarcia na jego szczyt. Odległość pomiędzy czołówką wojsk Aleksego III i Frankami stała się na tyle mała, że obie strony rozpoczęły intensywny ostrzał z kusz. Wobec ograniczonego kontaktu wzrokowego nie mógł on jednak wyrządzić większych szkód. Jako pierwsi na wzniesienie dotarli krzyżowcy i fakt ten zadecydował o dalszym przebiegu wydarzeń. [...] Mieli do wyboru atak, pozostanie na miejscu lub odwrót. Ich dowódcy szybko porozumieli się pomiędzy sobą i postanowili trwać na zajętych pozycjach. [...] Cofnięcie się nawet przed przeważającym liczbą wrogiem byłoby przejawem tchórzostwa, wdanie się natomiast w walkę z dala od obozu, poza wzgórzem przesłaniającym widok i bez szans na wsparcie, stanowiłoby w istocie samobójcze rozwiązanie. Ponadto istniała naturalna przeszkoda rozdzielająca Franków i Bizantyjczyków — niewielka rzeka Likos, której sforsowanie przez którąkolwiek ze stron musiało pociągnąć za sobą duże straty. Zapewne tak samo myślano i w dowództwie bizantyjskim. Aleksy i jego doradcy nie zdecydowali się na uderzenie na pozycje Franków. Ostatecznie, ku ich ogromnemu zdziwieniu, ale i uldze, cesarz zarządził odwrót swoich wojsk pod osłonę murów miasta..." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 108-110 "...Wymieniając z Wenecjanami wrażenia z bitwy, wspólnie zastanawiali się nad planem przyszłych działań. Okazał się on jednak niepotrzebny. Przesądził o tym ten, który miał wszystko do zyskania i zarazem wszystko do stracenia. Nocą wraz z kilkoma członkami najbliższej rodziny i w niewielkiej asyście najwierniejszych wielmożów Aleksy III opuścił potajemnie stolicę. Ucieczka została postanowiona i przeprowadzona w ostatniej chwili i cesarz, z braku czasu i odpowiednich środków, mógł jedynie zabrać ze sobą niewielką część skarbca, co w niezbyt jasnych barwach rysowało jego dalszą przyszłość. Kiedy rankiem 18 lipca gruchnęła wieść o tchórzliwej ucieczce Aleksego, u jednych wywołała wściekłość i konsternację, u innych, radość...." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 112 "...Nie było mowy o dalszej obronie miasta. Mieszkańcy, nie napotykając oporu ze strony żołnierzy pozbawionych dowódców, otworzyli bramy i wyszli na spotkanie Franków...." Fragment książki: S. Leśniewski "KONSTANTYNOPOL 1204" s. 113 |
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości