Moskwa 1382

"...Tochtamysz przeprawił się przez Okę i opanował opustoszały Sierpuchow, gdy w Moskwie zaczęły się zamieszki. W ostatnich dniach jej ludność zwiększyła się przynajmniej dwukrotnie. W obręb murów Kremla przenieśli się nie tylko mieszkańcy posadów, ale również chłopi z podmoskiewskich włości. Wszyscy byli wzburzeni do ostateczności; jedni modlili się żarliwie, inni cieszyli się z tego, że zebrała się taka masa ludzi do obrony, inni zaś jeszcze szemrać poczęli: gdzie są książęta, gdzie wojewodowie, na czyjej opiece pozostawiono lud? [...]

Nie wiadomo, których bojarów wyznaczył książę na wojewodów moskiewskich, ale wyraźnie nie wywiązywali się oni z polecenia. Żywioł bezhołowia rozpętał się wśród mieszkańców miasta i uciekinierów, od niektórych wprost zionęło chmielem — miody z tegorocznego zbioru już były do tej pory natoczone, wysycone i złożone w piwnicach. [...]

Wiadomo, że w przeddzień pojawienia się Tochtamysza pod murami Moskwy na Kreml przyjechał „pewien książę litewski imieniem Ostiej, wnuk Olgierdowy", dzięki któremu udało się początkowo zorganizować właściwą obronę miasta. Informacja ta jest nieco zagadkowa. Wydaje się, że ani w ruskich latopisach, ani w kronikach litewskich księcia o takim imieniu znaleźć nie można. Czyim więc synem mógł być ów Ostiej — Andrzeja połockiego, Dymitra briańskiego czy jeszcze któregoś innego z najstarszych Olgierdowiczów? Zresztą, czyż nie wygląda na legendę samo „przyzwanie" obcego księcia do bezrządnego ludu, do nie umiejącego rządzić sobą grodu? W latopisach ruskich znany jest tylko jeden jedyny Ostiej — bojar moskiewski Aleksander Andriejewicz, młodszy brat Fiodora Andriejewicza Swibły, ale czy rzeczywiście o nim jest tutaj mowa? [...]

Tatarzy pojawili się pod murami Kremla 23 sierpnia po południu. Podeszli do murów od strony pola i stanęli w rozsądnej odległości — „na trzy strzelcze ręce od grodu", jak precyzuje naoczny świadek, czyli w odległości trzech strzeleń z łuku. Niebawem mały oddział jezdnych zbliżył się do murów, wołając do stojących na blankach:
— Czy jest w grodzie książę Dymitr?
— Nie ma go w grodzie — odpowiedziano z góry z pewnego rodzaju chełpliwością.

Niestety, i bez tej odpowiedzi Tatarzy mogli się domyślić nieobecności wielkiego księcia: zanadto wzburzeni i hałaśliwi byli obrońcy miasta. Na murach dęto w trąby, dmuchano w różnego rodzaju dudki i piszczałki, rozlegały się śmiechy; niektórzy wyraźnie mieli dobrze w czubie; inni swawolnicy spuściwszy portki wypinali zadki na wroga, posyłali cara tatarskiego do stu diabłów; niektórzy też pluli i smarkali na stojących w dole: jednym smarkiem, wołali, gnaty wam połamiemy, wynoście się...

W dole Tatarzy szczerzyli ze złości zęby, wymachiwali szablami, myszkowali dookoła twierdzy, przyglądali się i przymierzali. Ale pod wieczór wojsko Tochtamysza odstąpiło od miasta. To jeszcze bardziej rozweseliło mieszczan. Nocą wielu z nich ucztowało, gospodarząc w komnatach bojarów, raczyło się ze srebrnych czarek, z kruchych i wykwintnych szklanic.

Jednakże nazajutrz obce wojsko znów się pojawiło i teraz już Tatarzy stali nie tylko od strony pola, ale ze wszystkich stron. Z murów posypały się strzały, za pierwszym drugi brzęczący rój, ale padając niewiele zaszkodziły stojącym w bezpiecznej odległości jeźdźcom, którzy tylko szablami z pogróżką wymachiwali. Obrońcy miasta strzelali również z ciężkich samostrzałów, a nawet „tiufiakiów" (kartaczownic), które, jak się uważa, były pierwszymi działami w Moskwie.

Następnie łucznicy tatarscy, którzy podeszli i podjechali bliżej murów, zaczęli szyć z łuków i ten i ów na blankach i na pomostach baszt oberwał na otrzeźwienie. Nie po raz pierwszy zadziwiła moskiewskich wojowników zręczność łuczników ze stepów: celnie, bestie, strzelają, nie tylko z miejsca, ale i wtedy, gdy idą i jadą, gdy mkną do przodu i w ucieczce szybkiej, zza pleców.

Pod osłoną łuczników do murów rzucili się z drabinami piesi i wielu z nich już dobiegło, wsparło drabiny i zaczęło się wspinać. Ale wtedy moskwianie z góry wrzątkiem ich skropili — w kotłach od rana kipiał ukrop na wypadek szturmu.

Odpłynęli jedni — Tochtamysz rzucił na miasto świeże siły, a te ruszyły do góry z jeszcze większą zaciekłością. Z murów posypały się kamienie, ciosy rohatyn i toporów, znów ryknęły działa. Jeden z mieszkańców miasta, kupiec-sukiennik imieniem Adam, stojący na Baszcie Frołowskiej (obecnie Spaska), zobaczył znajomego wojownika w grupie Tatarów, wycelował do niego z kuszy i ugodził go prosto w serce ciężkim bełtem. W szeregach atakujących wszczęło się zamieszanie i tego dnia więcej szturmów nie było. Jeszcze przez dwie doby tylko z daleka spoglądali koczownicy na twierdzę jakby nawet z szacunkiem. Mieszczanie znów nabrali otuchy: mury są kamienne, bramy żelazne, wróg długo stać nie będzie, byleby tylko szybciej połączyły się wojska książęce poza Moskwą.

„Najście Tochtamysza" skończyłoby się na niczym, ale dali się zwieść oblegani. Rankiem 26 sierpnia do murów zbliżyło się kilku znamienitych Tatarów. Nie strzelano do nich, bo zrozumiano, że idą na rozmowy. Ku swojemu zdziwieniu mieszczanie ujrzeli wśród obcych dwóch kniaziów ruskich, bodaj Wasyla Kidriapę i Siemiona — synów Dymitra Konstantynowicza, księcia suzdalsko-niżnonowogrodzkiego. Było to dziwne i niepojęte: jak w głównej kwaterze wroga znaleźli się szwagrowie wielkiego księcia moskiewskiego, rodzeni bracia Jewdokii?

Zaczęły się wyjaśnienia.
- Car wyprawił się nie przeciwko wam — krzyczeli z dołu — ale przeciwko księciu waszemu Dymitrowi, a was car wielki miłuje i niczego od was nie żąda, ani okupu, ani daniny... Żąda tylko jednego: żebyście powitali go z czcią i drobne dary mu złożyli, a on gród chce jedynie obejrzeć, was zaś obdarzy miłością i pokojem...

„Nie przeciwko nam się wyprawił, ale przeciwko księciu naszemu? Czyż my i książęta to nie jedno, to nie Moskwa?" — kręciło głowami wielu. Ale górę wzięły inne głosy: „Któż to miłości i pokoju nie pragnie? Zawsze jesteśmy gotowi się pogodzić. Niechby nawet z samym diabłem..."

Być może nie daliby się zwieść tak łatwo, gdyby nie widok dwóch książąt ruskich pod murami. Ale co tu wyrzekać na książąt, skoro to nie oni bramy na oścież rozwarli i nie oni się śmiali jak głupi do kołacza. Tylko na własną naiwność trzeba wyrzekać.

Mieszczanie wychodzili uroczyście, na czele z archimandrytami i duchownymi, niosąc krzyże, ikony i podarunki. Tatarzy, którzy czekali umówionego znaku, patrzyli na tę procesję z ciekawością i pozornym szacunkiem. Najpierw odsądzili na bok Ostieja i natychmiast go zabili. Na ten znak zaczęła się rzeź — poszły w ruch krzywe szable, którymi Tatarzy od trzech dni grozili moskwianom. Zabijali bezbronnych, cięli krzyże, rąbali i tratowali kopytami deski ikon, zdzierali z nich błyszczące sukienki. Jednocześnie ze wszystkich stron włazili na opustoszałe mury.

„I nastały wówczas w mieście płacz i szlochanie, łzy i krzyk wielki, jęki mnogie i smutek gorzki, boleść nie ukojona, nieszczęście nieznośne, cierpienie przeraźliwe i zgryzota śmiertelna, lęk i trwoga, strach, przerażenie i smutek oraz pohańbienie i naigrawanie się pogan nad chrześcijanami" — wykrzykuje kronikarz ulegając powszechnemu nastrojowi, ale zaraz też surowo dodaje: „Wszystko to przydarzyło się z powodu pomnożenia grzechów naszych."

Rozgrabiono skarbiec wielkoksiążęcy, spichrze bojarów, składy kupców, ołtarze cerkiewne; zapaliło się wiele dworów, zgorzały drewniane cerkwie, a kamienne sczerniały wewnątrz od dymu, gdyż w przeddzień wypełniono je aż po same sklepienia księgami, które zwieziono zewsząd dla ich ocalenia, a księgi te także spłonęły.

Zazwyczaj, gdy mowa o rozmiarach strat, kronikarze przypominają te tak wiele mówiące stosy ksiąg, na dwóch—trzech chłopa wysokie; i przypominają jeszcze, że zaraz po przyjeździe na pogorzelisko wielki książę moskiewski zatroszczył się o pochowanie poległych i wyznaczył grabarzom po rublu za każde osiemdziesiąt pogrzebanych ciał, a razem wypłacił trzysta rubli. A ileż osób pognano w niewolę! Te dusze rachowali — już w dalekich stronach — sarajscy i genueńscy handlarze niewolników..."


Fragment książki: J. Łoszczyc "DYMITR DOŃSKI" s. 373-378

"...Po wyjeździe Dymitra w mieście zaczął się zamęt. „Ludzie popadli w panikę na podobieństwo owiec, nie mających pasterza — pisał kronikarz. — Mieszczanie zaczęli rozruchy i popadli we wściekłość, jakby (byli) pijani. Jedni chcieli pozostać, zamknąwszy się w mieście, a drudzy myśleli o ucieczce. I wybuchła między jednymi a drugimi wielka zwada: jedni z mieniem do miasta kierowali się, drudzy z miasta uchodzili ograbieni. I zwołali wiec — rozdzwoniły się wszystkie dzwony. I decydował na wiecu lud buntowniczy, ludzie niedobrzy i buntownicy. Chcących wyjść z grodu nie tylko nie puszczali, ale i grabili, nie oszczędzając ani samego metropolity, ani bojarów lepszych nie oszczędzali, ani wiekowych starców. I wszystkim grozili, stanąwszy przy wszystkich wrotach miejskich, z góry kamieniami rzucali, a u dołu, na ziemi, z rohatynami, i z sulicami, i z obnażonym orężem stali, nie dając wyjść tym z grodu, i dopiero na ich usilne prośby wypuszczali ich, ale i tak (przy wyjściu) grabili. Gród cały także ogarnięty był rozruchami i buntem, podobnym do wzburzonego morza, i znikąd pociechy nie otrzymywał, ale jeszcze większych i silniejszych bied oczekiwał". Opisane przez kronikarza rozruchy miały wyraźne podłoże społeczne, były bowiem buntem ludu przeciw klasom panującym. Podczas gdy nie mający nic do stracenia lud chciał bronić miasta, bojarzy i zamożni mieszczanie myśleli tylko o ratowaniu swego dobytku i ucieczce.

W czasie rozruchów przybył do Moskwy książę litewski Ostej, rzekomy wnuk Olgierda, postać zagadkowa, być może legendarna. Miał go przysłać do miasta Dymitr Doński. Według źródeł ruskich Ostej okazał się utalentowanym energicznym organizatorem. Stłumił rozruchy i przystąpił do organizowania obrony, dzięki czemu rozładował napięcie i dodatnio wpłynął na postawę mieszczan. Z jego rozkazu bogaci i biedni zaczęli umacniać fortyfikacje, a zwłaszcza warowne bramy, zbierać kamienie i kłody drzew, szykować zapasy żywności, zbierać opał, gotować wodę i smołę, przygotowywać sprzęt do gaszenia pożarów. Mimo że z miasta wyjechało wielu zamożnych mieszczan oraz bojarów z rodzinami, Moskwa nie wyludniła się, napłynęli bowiem do niej uchodźcy, szukający tu schronienia przed Tatarami.

Tymczasem Tochtamysz ze swą armią skrycie dotarł nad Okę, gdzie zdradziecki Oleg wskazał mu dogodne do przeprawy brody. Po sforsowaniu rzeki Tatarzy ruszyli na Sierpuchow, który zdobyli, splądrowali i spalili. Następnie pomaszerowali w kierunku Moskwy. Po drodze grabili i palili wszystkie osiedla i wioski, mordowali ich mieszkańców, innych zabierali w jasyr. 23 sierpnia 1382 r. pojawili się pod Moskwą. W tym okresie miasto liczyło 30000—40000 ludności. Zważywszy, że część jej uszła jednak przed Tatarami, a szukający tu schronienia byli mniej liczni, Moskwa w momencie ataku ordy mogła mieć 25 000—30 000 mieszkańców, z tego kilka tysięcy mężczyzn zdolnych do walki. Przewaga liczebna Tatarów była więc ogromna. W dodatku byli oni przecież wojownikami doświadczonymi i dobrze wyszkolonymi, podczas gdy znaczna część mieszczan rzadko brała oręż do ręki. Chociaż wielu z nich miało za sobą chlubny udział w bitwie na Kulikowym Polu, szanse miasta na skuteczną obronę były niewielkie.

Po nadejściu ordy mały oddział Tatarów zbliżył się do murów i zaczął gromko pytać o księcia Dymitra. Otrzymawszy odpowiedź, że nie ma go w mieście, Tatarzy odjechali. Następnie wrócili, objechali całe miasto, rozpoznając po drodze jego umocnienia, i przekazali informaqe chanowi. [...]

Tymczasem w mieście znowu wystąpiły objawy rozprzężenia. »Niedobrzy niektórzy ludzie jęli po domach chadzać, brali z piwnic miody pańskie, i naczynia srebrne, i szklanice drogie, i upijali się jak bele, i chwiejąc się (na nogach) chełpili się mówiąc: »Nie boimy się przyjścia Tatarów, w tak potężnym mieście się znajdując. Ściany jego kamienne i wrota żelazne. Nie mogą oni długo stać pod grodem naszym, podwójnym strachem ogarnięci: od strony miasta bojąc się) wojowników, z zewnątrz — napadu zjednoczonych kniaziów naszych obawiając się«. I potem włazili na mury miejskie, włóczyli się pijani, wyśmiewali się z Tatarów, widokiem bezwstydnym obrażali ich, i słowa różne wykrzykiwali, sypali zniewagi i potwarze, zwracając się do nich i sądząc, że to jest cała siła tatarska". Tatarzy w odpowiedzi wyciągnęli szable i machali nimi z daleka, jakby chcieli rąbać Rusów.

Wieczorem podjazdy tatarskie wycofały się. Następnego dnia, 24 sierpnia, przybył pod miasto sam chan Tochtamysz z całą ordą. Osaczywszy Moskwę ze wszystkich stron, Tatarzy ruszyli do szturmu. „Mieszczanie wypuścili do nich po strzale, i oni także zaczęli strzelać, i leciały strzały ich na miasto, dosłownie jak deszcz z niezliczonych chmur, nie dając spojrzeć. I liczni ze stojących na murach i na palisadach, ugodzeni strzałami, padali, prawie zupełnie zalały tatarskie strzały mieszczan, a mieli oni strzały wykonane po mistrzowsku. Jedni z nich stojąc strzelali, a drudzy umieli strzelać w biegu, inni z konia w pełnym galopie, i w prawo i w lewo, a także wprzód i do tyłu celnie i bezbłędnie. A niektórzy z nich przygotowali drabiny i przystawili je (do murów), i wdrapywali się na mury. Mieszczanie wodę w kotłach warzyli, i lali wrzątek na nich, i tak powstrzymywali ich. Odstępowali oni i znowu szturmowali". Broniący murów mieszczanie walczyli w różny sposób. »Jedni strzelali (z łuków) z palisad, drudzy miotali w nich (Tatarów) kamienie, inni bili do nich z tiufiaków [zapewne rodzaj lekkich armat — przyp. L.P.], drudzy strzelali naciągając samopały [zapewne kusze — przyp. L.P.]. Byli i tacy, którzy z samych dział strzelali" Była to pierwsza informacja o użyciu artylerii na Rusi.

Według relacji kronikarza wśród łuczników wyróżnił się pewien rękodzielnik-sukiennik Adam, który bronił bramy Frołowskiej. Trafił on prosto w serce syna jednego z książąt tatarskich. Podobno sam Tochtamysz szczerze bolał nad stratą tego młodzieńca.

Przez trzy dni Rusowie skutecznie odpierali szturmy wroga. Czwartego dnia chan uciekł się do podstępu. Wysłał pod mury miasta obu książąt suzdalskich, Wasyla i Symeona Dymitrowiczów, którzy w imieniu chana zaczęli wołać, żeby mieszczanie zaprzestali walki, ponieważ Tochtamysz „nie na nas z wojną przyszedł, ale na Dymitra". Zdradzieccy książęta zapewnili mieszczan, że chan daruje im życie, mienie i zdrowie, jeśli tylko wyjdą przed miasto z darami, a jego samego wpuszczą wraz ze świtą w swe mury, bo chce w Moskwie nieco „pobywać". Towarzyszący Tatarom książęta z Niżnego Nowogrodu zapewniali, że Dymitrowicze mówią prawdę. Mimo że niektórzy mieszkańcy przestrzegali, by nigdy nie wierzyć Tatarom, lud wymusił na Osteju spełnienie życzeń chana. „Ludzie miejscy, uwierzywszy ich (Tatarów) słowom, zgodzili się i dali się oszukać, bowiem oślepiło ich zło tatarskie i zamroczyła rozum ich przebiegłość bisurmańska... I otworzyli wrota miejskie, i wyszli ze swoim kniaziem [Ostejem — przyp. L.P.] i z darami bogatymi do chana, także i archimandryci, ihumeni, i popi z krzyżami, a za nimi bojarzy i liczni mężowie, a potem lud i czarni ludzie".

Drogo zapłacili za swą naiwność, za nieznajomość tatarskiego sposobu rozprawiania się z przeciwnikiem! A przecież to nie pierwszy raz orda w ten sposób postąpiła z mieszkańcami Rusi. Ledwie ludzie wyszli za bramy, a już ze wszystkich stron otoczyli ich skośnoocy wojownicy z obnażonymi szablami i gotowymi do rzutu dzirytami. Zaczęła się okrutna rozprawa. Jako pierwszy padł książę Ostej, po nim dostojnicy cerkiewni, następnie poszedł pod szable lud miejski. „I można było wtedy widzieć święte ikony, porzucone i na ziemi leżące, i krzyże święte walały się, zhańbione, nogami podeptane, obrabowane i obdarte". Siekąc ludzi Tatarzy wdarli się przez bramy do miasta, inni weszli na mury po drabinach, nie napotykając już żadnego oporu. Teraz zaczęła się krwawa rzeź w domach i na ulicach. Tłumy nieszczęsnych mieszkańców grodu miotały się tu i tam po mieście, wołając pomocy i ratunku, ale żadnego zmiłowania nad nimi nie było. Część schroniła się w murowanych cerkwiach, ale i tam dobrali się do nich okrutni Tatarzy. Wyważywszy drzwi, wpadali do świątyń i rąbali, kogo popadło. „Wszędzie był krzyk i jęk okrutny, tak że krzyczący nie słyszeli jeden drugiego z powodu powszechnego jęku i krzyku mnóstwa ludzi. Tatarzy chrześcijan wyciągali z cerkwi, grabili i rozbierali do naga, zabijali, cerkwie grabili, święte miejsca przy ołtarzu tratowali, i krzyże święte i cudowne ikony obdzierali, upiększone złotem i srebrem, i perłami, i paciorkami, i drogocennymi kamieniami". Zrywali, też zasłony, szyte złotem i wysadzane perłami, niszczyli bezcenne księgi cerkiewne. Rozgrabili skarb książęcy, którego w porę nie wywieziono, dobrali się do domów bogatych kupców i rozszarpali ich mienie, splądrowali wszystkie cerkwie i monastery, zbezcześcili w nich ołtarze. „Była wtedy siecz okrutna i niezliczone mnóstwo tu padło trupów ruskich, wymordowanych przez Tatarów; ciała wielu zabitych leżały obnażone — mężczyzn i kobiet..."


Fragment książki: Leszek Podhorodecki "KULIKOWE POLE 1380" s. 150-155

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości