Fornovo 1495

"...W dniu pierwszej pełnej bitwy wojen włoskich wrogie siły wyglądały następująco. Straż przednia wojsk Ligi, dowodzona przez Ranuccio Farense, składała się z 700 piechoty i 3000 lekkozbrojnej (głównie) kawalerii. Strażą przednią, złożoną z 400 kawalerzystów, dowodził osobiście Francesco Gonzaga, któremu towarzyszył wuj Ridolfo. Następnie ustawiono dywizję 500 ciężkozbrojnych jeźdźców pod dowództwem Bernardo di Montone, składającą się z kompanii Gian Giacomo Piccininiego, Alessandro d'Esté, Guido Martinengo, Antonio Scarampiego, Guidone di Bagno, Galeazzo da Coreggio, Giorgio Strozziego i innych szlachciców. Stanowiąca prawe skrzydło wojsk Ligi trzecia dywizja składała się z 400 ciężkozbrojnych kawalerzystów z Mediolanu i żołnierzy z Parmy, a dowodził nią hrabia Gaiazzo. Wspierało ich około 2000 piechurów. Za nimi jako miejscowy odwód stała czwarta dywizja dowodzona przez Giovanniego Bentivoglio (faktycznego władcę Bolonii); w jej skład wchodziło jego około 180 ciężkozbrojnych kawalerzystów oraz lekkozbrojni jeźdźcy z Bolonii pod komendą Galeazzo Pallovicniego. Piąta dywizja pod komendą Italiano da Carpi złożona była z jego własnych ciężkozbrojnych konnych oraz 200 kawalerzystów pod dowództwem Gilberto da Carpi, który przybył dwa dni wcześniej. Obóz Ligi pod Giarolą ochraniany był przez oddziały weneckie dowodzone przez Carlo di Melita. W trzeciej linii, w odwodzie, stało 487 ciężkozbrojnych jeźdźców Antonio di Montefeltro. Lewym skrzydłem złożonym z elitarnego oddziału ciężkozbrojnych dowodził Fabriciano di Montone. Za nim wreszcie usytuowano lekkozbrojną kawalerię w sile 245 „kopii".

Siły francuskie, które o świcie 6 lipca rozpoczęły przekraczanie rzeki Taro, liczyły co najmniej 900 ciężkozbrojnych, 2500 piechoty szwajcarskiej, 7000 innej piechoty oraz 1500 ludzi w oddziałach pomocniczych. Artyleria stopniała do liczby 14 ciężkich dział oblężniczych, z których dwa prawdopodobnie porzucone zostały po drodze. Posiadali jednak oni wciąż przynajmniej 28 lżejszych dział polowych prowadzonych na czele armii. Było ono bardzo silne, składało się z 350 francuskich kopijników, 100 „kopii" Gianiacopo da Trivulzio oraz 3000 piechoty szwajcarskiej pod Antoine de Bessey, bajłifem Dijon oraz Engelbertem z Cleves. Znajdowało się tu także 300 pieszych łuczników, a wreszcie pewna liczna konnych kuszników z Gwardii Królewskiej oraz prawie cała królewska piechota.

Centralna dywizja armii francuskiej, w środku której znajdował się sam król, składała się z 1750 ludzi, wliczając ok. 600 kawalerzystów i konnych kuszników oraz szkockich łuczników Gwardii Królewskiej. Dowodził nią Louis de la Tremouille.

Gwardia tylna posuwała się blisko prawego skrzydła dywizji centralnej. Dowodził nią hrabia de Foix24. Znajdowało się tu około 300 ciężkozbrojnych oraz ponad 1000 gorszej jakości piechoty, wzmocnionej być może 100 szkockimi łucznikami. Na samym końcu posuwał się tabor z zaopatrzeniem.


Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 110-111

"...Źródła podają różne, aczkolwiek zbliżone, szacunki dotyczące liczebności armii Świętej Ligi pod Fornovo. Marino Sañudo podaje liczbę 25 450 ludzi; Angelo Maflei - 27 500-28 500; F. Commines - 35 tys., Gilbert Pointę - 36- 40 tys.; P. Sala - 60 tys.; F. Guicciardini - 20 tys.; P. Giovio - około 23 600; A. Navajero - około 24 tys.; autor anonimowej kroniki weneckiej - 20 tys.; F. de Maiziere - 40-50 tys.; F. de Belfore - 12 tys. Francuzów i 36 tys. Włochów. Wybitny historyk wojskowości Piero Pieri szacuje, że siły Ligi pod Fornovo liczyły około 26 tys. ludzi. Przyjmiemy również ten szacunek.

Większą część armii stanowili Wenecjanie, Lombardowie byli mniej liczni, ponieważ siły „Moro" były zaangażowane w działania pod Novarą. Naczelnym wodzem (governatore generale) wojsk weneckich był 29-letni markiz Mantui, Francesco Gonzaga, który sprawował również ogólne dowództwo nad całym wojskiem sprzymierzonych; wojskami mediolańskimi dowodził hrabia Caiazzo, który miał do pomocy komisarza, Francesco Bernardino Viscontiego, prominentnego członka „partii" gibelłinów (tj. przeciwnika Trivulzio). [...]

W południe 5 lipca król Karol VIII dotarł do Fornovo. Miał ze sobą około 9-10 tys. ludzi, w tym orszak i służbę, wyczerpanych podróżą, choć trzy razy tyle dołączyło rok wcześniej do wyprawy włoskiej. Należy pamiętać, że w drodze do Neapolu francuskie garnizony zostały pozostawione w Pietrasanta, Piza, Livorno, Ostia i Civitavecchia. Następnie w Neapolu pozostały pewne oddziały pod dowództwem hrabiego Montpensier. Co najmniej 200 ludzi pozostało w Sienie w drodze powrotnej, podczas gdy garnizon w Pizie został zwiększony. Kolejne 2 tys. żołnierzy było w Ligurii, próbując zdobyć Genuę w nieudanej próbie buntu. Ogólnie rzecz biorąc, Francuzi nie ponieśli większych strat podczas wyprawy, a w ich szeregach pojawili się także żołnierze włoscy. W każdym razie nie mamy żadnych wiarygodnych informacji na temat liczebności armii francuskiej pod Fornovo. [...]

Dowództwo francuskie postanowiło więc odmówić negocjacji i zaangażować się w walkę. Rano 6 lipca, około godziny 6, król Karol VIII wstał, wysłuchał mszy, zjadł śniadanie i wyruszył do obozu. Jadąc na karym ogierze podarowanym mu przez księcia Sabaudii, w otoczeniu dwóch kardynałów, Karol wygłosił do żołnierzy inspirujące przemówienie, którego istotą było to, że pomimo faktu, że wrogów jest więcej, musimy być gotowi do walki i powrotu do Francji - lub zginąć. Według wspomnień Bayarda, król powiedział: „Jest ich dziesięć razy więcej, ale ty jesteś dziesięć razy lepszy". Po wysłuchaniu króla, rycerze przeżegnali się, a piechurzy ucałowali ziemię. Następnie armia ruszyła w idealnym porządku w kierunku mętnych wód Taro. Za przewodników służyło im kilku miejscowych chłopów.

Do południa Francuzi przeprawili się przez trudny bród i znaleźli się na lewym brzegu rzeki, „w bardzo bezpiecznym miejscu". Ogromny tabor i liczni niekombatanci (mułierum gregem), pilnowani przez kapitana Ody de Riberac, stacjonowali na szczycie wysokiego wzgórza. Początkowo stał tam sam król, mając przed sobą widok na miejsce przyszłej bitwy. Francuska piechota i artyleria ustawione były u podnóża wzgórza.[...]

W trakcie przemieszczania się, francuscy żołnierze starli się z Włochami i stradiotami, którzy zostali wysłani w kierunku obozu francuskiego w celu przejęcia taboru. Ponadto, w momencie dostarczenia listu Brisonneta do proweditore, artyleria francuska rozpoczęła ostrzał: „nasza artyleria, dotąd milcząca, rozpoczęła ostrzał, na co natychmiast odpowiedziała ich artyleria, która była gorsza od naszej".

Według Y. Laband-Mailfera, w tym czasie główne siły francuskie przekroczyły Taro. Tabor został zaatakowany przez stradiotów dokładnie w momencie przeprawy. Jeśli chodzi o artylerię, to była ona w awangardzie i przeprawiła się przez rzekę razem z nią (według F. Guicciardiniego artyleria przeprawiła się pierwsza ). Wystrzały armatnie sygnalizowały, że reszta wojska może kontynuować przeprawę.

To właśnie te strzały, które zapoczątkowały mały pojedynek artyleryjski, zmyliły dowódców Ligi. Na wieść o ruchu Francuzów, natychmiast zwołano radę wojenną. Według Comminesa, hrabia Caiazzo uznał rozpoczęte potyczki za krok w kierunku zwycięstwa, oświadczył „że nie czas na negocjacje, skoro wy [Francuzi] jesteście w połowie pokonani". Markiz Gonzaga i jeden z proweditore (prawdopodobnie M. Trevisan) popierali ten pogląd, choć niektórzy inni dowódcy Ligi wyrażali wątpliwości. Tak czy inaczej, dowódcy wojsk sojuszniczych postanowili przekroczyć rzekę i zaangażować się w walkę.

Rozmieszczenie przeciwników […] wyraźnie pokazuje, że strony miały różne wizje bitwy, którą miały stoczyć. Karol VIII podzielił armię na trzy batalie, z głównymi i najlepszymi siłami w awangardzie. Francuzi najwyraźniej spodziewali się frontalnego ataku, więc szwajcarska piechota, jak również park artyleryjski, znalazły się pod dowództwem marszałka de Gie i Trivulzio. Działa ustawione między awangardą a drugą batalią zostały wycelowane w rzekę i rozpoczęły ostrzał nieprzyjaciela, który rozpoczął atak.

Kampania Karola VIII w 1494 roku

Działania wojsk włoskich różniły się od tych, których spodziewali się Francuzi. Zgodnie z planem bitwy opracowanym przez radę woj skową, armia Ligi miała podzielić się na dziewięć jednostek, przekroczyć Taro w różnych miejscach i zaatakować wroga w tym samym czasie. Dwa z tych oddziałów miały pozostać w rezerwie i pilnować obozu. Reszta batalii miała zaatakować Francuzów, przy czym po dwa batalie wojsk Ligi miały „zniszczyć pierwszy i drugi oddział Francuzów", umożliwiając im oskrzydlenie Francuzów (ab utroque latere). Młody i niedoświadczony dowódca Francesco Gonzaga postanowił osobiście poprowadzić atak, powierzając „obowiązki dowodzenia" (imperandi officio) swojemu bardziej doświadczonemu wujowi Rodolfo. [...]

Około godziny 13.00 siły Ligi rozpoczęły przeprawę. Zła pogoda i związane z nią wylewy rzeki zmusiły ich do zmiany planów i rozpoczęcia przeprawy przez Taro w górze rzeki, gdzie koryto było węższe. Tym samym plany bitwy uległy całkowitej zmianie i batalia Gonzagi zaatakowała siły francuskie nie od flanki, lecz od tyłu.

Na czele kawalerzystów, „zachowując się raczej jak żołnierz niż jak dowódca", stał sam Francesco Gonzaga. Commines, który obserwował atak, tak go później opisał: „Włosi poruszali się w spokojnym tempie i w zwartych szeregach, co było niezwykle pięknym widokiem". Kiedy Karol VIII dostrzegł atakującego wroga, rozkazał swoim żołnierzom obrócić się o 180°, aby stanąć naprzeciwko niego. Mimo to pierwszy atak konnicy włoskiej okazał się poważnym sprawdzianem dla Francuzów. Dowódcy italscy nakazali swoim podwładnym, wbrew włoskiemu zwyczajowi, nie brać jeńców. Deszcz nie ustawał, „ludzie markiza przeprawili się przez rzekę nie zachowując porządku, z powodu wysokich brzegów i przeszkód w postaci drzew, zarośli i łoziny, którymi brzegi strumieni są zwykle okryte,- a inni dodają, że jego piechota, z powodu tych trudności i wody rzeki wezbranej przez nocny deszcz, przybyła do bitwy później i że wszyscy tam nie poszli, ale nieliczni pozostali po drugiej stronie rzeki" [...] „wielu padło miotając się w błotnistym rowie, inni nie zdołali przeprawić się przez rzekę, a jeszcze inni ześlizgnęli się po śliskim nasypie w błoto", szeregi się wymieszały, komendy straciły sens, trudno było odróżnić jednych od drugich. Włosi, podzieleni na trzy zgrupowania, nie zdołali równocześnie przekroczyć rzeki ze względu na śliskie i zabagnione dno rzeki; jednakże, jak się okazało, nie odegrało to większej roli, gdyż wszystkie oddziały sprzymierzonych wywiązały się z stosunkowo dobrze z powierzonych im zadań.

Wielu francuskich rycerzy zginęło od włoskich kopii i mieczy; markiz osobiście powalił kilku z nich. Według opisu M. Sanudo, Francuzi błagali o litość, a krew spływała po ziemi39. Commines, który był z kardynałem Brisonnet nad brzegiem Taro, natychmiast udał się do króla, gdy tylko rozpoczął się atak. Królewska świta zdołała odwieść go od opuszczenia pola bitwy, a zaledwie kilka minut później ludzie Gonzagi pojmali Mathieu de Bourbona, Wielkiego bastarda Burbonów, którzy pomylili go z królem. Karol VIII tymczasem schronił się pod ochroną rycerskich kopii Tremouilleta i gwardii szkockiej40.

Kampania Karola VIII w 1494 roku

Kawalerzyści Caiazzo i Fortebraccio weszli do bitwy zgodnie z planem, ale nie zostali wsparci przez stradiotów Piętro Duodo. Ominąwszy linie francuskie, albańscy i greccy kawalerzyści natknęli się na nieprzyjacielski tabor liczący ponad 6 tys. sztuk zwierząt jucznych. Zamiast zaangażować się w walkę z wrogiem, plądrowali i grabili wozy. W rezultacie, w trakcie trwania bitwy, stradioci przewieźli zdobyte kosztowności przez rzekę do obozu Ligi. Jak wspominał Commines, „ukradli tylko 55 sztuk zwierząt z najpiękniejszymi uprzężami należącymi do króla i jego szambeianów". Za przykładem stradiotów poszła część włoskiej kawalerii i piechoty, „która zaczęła opuszczać szeregi walczących", a także niektórzy żołnierze francuscy.

Jak napisał później F. Guicciardini, „armia sojusznicza mogłaby odnieść zwycięstwo, gdyby nie brak porządku, który zaszkodził jej bardziej niż brak ludzi". Być może to właśnie działania stradiotów wyrządziły najwięcej szkód siłom Świętej Ligi. To nie był przypadek, że nazajutrz Gonzaga napisał do żony: „Przyczyną zamieszek było przede wszystkim nieposłuszeństwo stradiotów". Ponieważ nie podjęli walki, atak oddziałów Ligi pod wodzą Caiazzo i Fortebraccio utknął w martwym punkcie. Jak napisał Commines: „Gdyby rzucili przeciwko nam jeszcze 1500 lekkich kawalerzystów uzbrojonych w swoje straszliwe miecze, zostalibyśmy całkowicie pokonani w nasz będących w tak małej liczbie". Jednak tylko „kilku Greków walczyło [...] reszta plądrowała tabor".

Kolejnym powodem porażki był fakt, że ciężkozbrojni jeźdźcy hrabiego Caiazzo wybrali niewłaściwą broń do ataku na Szwajcarów. Przeprawiali się przez rzekę z bardzo długimi kopiami, trzymając je lewą ręką. Najemnicy zachwiali jednak swoje szeregami, tnąc kopie swymi dwuręcznymi mieczami. Lombardzcy ciężkozbrojni nie mieli innego wyjścia, jak wycofać się - kopie były bezużyteczne, nie dało się walczyć konno przeciwko mieczom, a zsiadanie z konia było trudne. Według wspomnień F. Comminaesa „jak tylko Włosi połamali lub porzucili kopie, wszyscy oni uciekli [...] Nasi Niemcy [tj. Szwajcarzy] chwycili 15 czy 20 z nich za uzdy koni i zabili, a reszta uciekła prawie nie ścigana, gdyż marszałkowi [de Gie] najbardziej zależało na tym, aby nie rozdzielać swoich sił, gdyż widział całkiem blisko siebie inny oddział nieprzyjaciela" Był to oddział Mediolańczyków pod dowództwem Annibałe Bentivoglio, który jednak na widok gotowych do walki Francuzów po prostu rzucił się do ucieczki. Marszałek de Gie przez resztę bitwy zachowywał się biernie, ograniczając się go obserwacji sił przeciwnika i jego obozu.

Atak kawalerii rycerskiej nie powiódł się, a siły piechoty Ligi nie były w stanie w pełni zaangażować się w bitwę. J. Pointę donosi, że w obliczu konfrontacji ze Szwajcarami włoska piechota wolała wycofać się do obozu.

Po krótkim czasie bitwa zamieniła się w chaotyczną masakrę (caedes). Gucciardini opisuje to w następujący sposób: „Kiedy kopie zostały połamane i wielu jeźdźców i koni z obu przeciwnych stron padło na ziemię, użyto żelaznych maczug, sztyletów i innej broni białej; ludzie i konie bili się, popychali i gryźli, a Włosi od samego początku pokazali w pełni swoją waleczność". Oprócz francuskich kawalerzystów i szwajcarskich pikinierów do walki włączyła się także łucznicy i służba taborowa. Z niespodziewanym okrucieństwem Commines opisał, jak służba i lokaje zabijali włoskich rycerzy: „Wszyscy oni mieli w rękach siekiery, którymi ścinali drzewa do budowy obozu, i za ich pomocą łamali osłony ich hełmów i silnymi ciosami w głowę zabijali ich, gdyż w przeciwnym razie bardzo trudno było zabić kawalerzystę, tak mocne były hełmy, i nie widziałem żadnego z nich zabitego z wyjątkiem trzech lub czterech.

Starcie było niezwykle gwałtowne i bardzo krótkie. Według wspomnień F. Comminesa trwało to nie dłużej niż kwadrans, według A. Benedettiego godzinę. Wielu zwykłych żołnierzy straciło życie. Również wśród dowódców były ofiary śmiertelne. Hrabia Fortebraccio został uderzony w głowę, gdy pędził w kierunku królewskiego sztandaru. Kopia trafiła go w plecy i zrzuciła z konia. Miał w sumie dwanaście ran: siedem na głowie, trzy na gardle i dwie na ramionach. Francuzi wzięli go za zmarłego i zostawili w spokoju; po bitwie jego paź sprowadził go z powrotem do swojego obozu. [...]

Gdy atak oddziałów Ligi osłabł i kawalerzyści zaczęli się wycofywać, Rodolfo Gonzaga próbował zmobilizować oddziały. Niestety, został ranny przez otwartą przyłbicę, spadł z konia i udusił się pod ciałami poległych. Armia Ligi straciła potencjalnego przywódcę - człowieka, który mógłby wprowadzić do walki rezerwy. Tymczasem oddział Antonio da Montefeltro stał na prawym brzegu, wciąż czekając na rozkazy wejścia do walki. Mimo bohaterskiego przykładu markiza Gonzagi, kawalerzyści i piechurzy Ligi zaczęli ulegać naporowi wroga. Według obserwacji Guicciardiniego, „Włosi zaczęli zawracać i uciekać, aby przekroczyć rzekę". Francuzi „wściekłe ścigali wycofujących się aż do rzeki i bili ich wszystkich bezlitośnie, nie myśląc o łupach czy braniu jeńców".

Kampania Karola VIII w 1494 roku

Relacje ocalałych potęgowały strach: „to było [...] przerażające patrzeć na miejsce bitwy, bo tyle trupów, jelita końskie pomieszane z ludzkimi, gdzieś była jedna głowa i jedna ręka, wypatroszony człowiek i padły koń".

Z wielkim trudem Wenecjanie i Lombardczycy, pod wodzą markiza Gonzagi, przeprawili się przez wezbrane deszczem Taro w przeciwnym kierunku i wrócili do obozu, podczas gdy część uciekła do Parmy. W tej sytuacji „każdy myślał, jak ratować siebie i swój dobytek", ludzie uciekali i „wielka droga prowadząca z Piacenzy do Parmy była pełna ludzi, koni i wozów cofających się w kierunku tej ostatniej". Weneccy proweditore starali się powstrzymać uciekinierów i dawali przykład godnego zachowania: gdy ktoś zaproponował Melchiorze Trevisanowi ucieczkę, ten z dumą odparł, że „zwycięzcy nie muszą uciekać".

Mimo to żołnierze uciekali dalej. Niccoló Orsini, uciekający z francuskiej niewoli, próbował powstrzymać żołnierzy przed zwijaniem namiotów i ładowaniem mułów. Według Comminesa, „jechał on około trzech lig za uciekającymi, krzycząc do nich, że zwycięstwo będzie ich udziałem"; udało mu się sprowadzić większość uciekających do obozu. To właśnie dzięki działaniom Orsiniego armia Ligi Świętej nie podjęła bezładnej ucieczki, lecz pozostała w obozie. Wieczorem tego samego dnia hrabia Pitigliano próbował nakłonić dowództwo sił sojuszniczych do zaatakowania Francuzów przy użyciu sił rezerwowych. Żołnierze byli jednak zmęczeni i zdemoralizowani, więc markiz Gonzaga postanowił dać im odpocząć.

Francesco Guicciardini podsumował ten ciężki dzień w swojej „Historii Włoch": „Tak zakończyła się bitwa między Włochami a Francuzami nad rzeką Taro, pamiętna, bo po raz pierwszy we Włoszech po bardzo długiej przerwie towarzyszyło jej tak wielki zabijanie i rozlew krwi, bo wcześniej bardzo niewielu mężczyzn ginęło w bitwach". Pole bitwy było przerażającym widokiem. Wszędzie było błoto i plamy krwi, stopniowo zmywane przez deszcz. Trupy pływały w rzece, a ranni jęczeli na ziemi. Wraz z zapadnięciem zmroku rozpoczęło się obdzieranie zwłok ze wszystkiego. [...]

Guccciardini podawał podobną liczbę: mniej niż 200 ludzi dla Francuzów, ponad 300 rycerzy i do 3 tys. piechurów dla wojsk Ligi, a P. Giovio oceniał straty na około 1 tys. ludzi po stronie Francuzów i cztery razy tyle po stronie włoskiej. Część zabitych pochodziła ze szlachetnych włoskich rodzin, między innymi Rodolfo Gonzaga, Ranuccio Farnese, Giovanni Piccinino, Roberto Strozzi, Alessandro Beroaldo, Galeazzo da Correggio. Lekarz A. Benedetti szacuje, że zginęło 2 tys. Włochów i 1 tys. Francuzów, w tym liczna służba i woźnice. Słowa Benedettiego potwierdza Florentczyk Piero Vettori, który tydzień po bitwie donosił księciu Urbino o takich samych stratach. W liście napisanym pod koniec sierpnia do Fabrizia Colonny, Karol VIII pisał o 60 zabitych wśród swoich ludzi i ponad 4 tys. zabitych Włochów, z których 400 było rycerzami. Oczywiście jest to przesada, choć niezbyt znacząca.

Istnieją inne szacunki ofiar. Tak czy inaczej, tysiące zabitych pozostało „nagich lub bez głów, lub przesiąkniętych krwią, obdartymi do naga i pokrytych licznymi ranami". Nie ulega wątpliwości, że większość poległych na polu bitwy i w wodach Taro stanowili Włosi. [...]

Od XVI wieku do dziś bitwa pod Fornovo jest przedmiotem kontrowersji i sporów wśród historyków. Prawie wszyscy współcześni i późniejsi autorzy włoscy wychwalali markiza Gonzagę jako zwycięzcę, który zachował pole bitwy. Francuzi, którzy odparli wszystkie ataki wojsk Ligi Świętej i pozostawili na polu bitwy minimalne straty, uznali Karola VIII za zwycięzcę. Najwyraźniej poddani francuskiego monarchy po raz kolejny postawili swoich włoskich przeciwników przed koniecznością odejścia od utartych schematów taktyki wojskowej - bitwa pod Fornovo była „archetypem nowego rodzaju bitwy, nieprzewidywalnej, krwawej, na inną skalę niż te, z którymi Włosi byli zaznajomieni.

Wśród przyczyn niepowodzenia armii sojuszniczej w powstrzymaniu i pokonaniu Francuzów należy wymienić lepsze uzbrojenie tych ostatnich, niesubordynację żołnierzy włoskich i stradiotów wobec rozkazów, praktycznie brak naczelnego dowództwa w bitwie oraz wpływ psychiczny artylerii francuskiej. Ponadto Francuzi mieli przewagę liczebną nad nacierającą kawalerią włoską. Po rozbiciu jej szeregów, atakowali pojedynczych rycerzy armii Ligi w grupach po kilku jeźdźców. Po odparciu natarcia kawalerzystów Gonzagi i Caiazzo, mogli skierować swoje siły na udany atak z flanki na wroga. Ogólnie rzecz biorąc, jak zauważa A. Santosuosso, „francuska metoda prowadzenia wojny udowodniła swoją wyższość nad włoską".

List wysłany przez dowódcę Ligi do jego żony Izabeli wieczorem RM po bitwie wyrażał rozczarowanie wynikiem bitwy: nieprzyjaciel nie został zniszczony i pozwolono mu iść dalej. Tydzień później jego pesymizm przygasł - w liście do siostry, księżnej Urbino, markiz pisał: „Osiągnąwszy wyzwolenie i wolność dla Włoch [...] nie pozostaje nam nic innego, jak tylko dziękować Bogu"..."


Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 176-204

"...W bitwach tego okresu pokonani rycerze brani byli przez zwycięzców żywcem do niewoli, co nadawało starciom charakter turniejowy. Tym razem jednak stało się inaczej. Francuscy sierżanci, piesi łucznicy i pachołkowie, nie mogąc liczyć na okup, wymordowali wszystkich strąconych z koni przeciwników. Świadkiem tego był Filip de Commynes, który widział, jak Francuzi, używając toporów lub zwykłych kloców drewnianych, rozbijali pancerze włoskich szlachciców lub też mordowali ich sztyletami przez otwory w przyłbicach. To krwawe żniwo było dla Włochów tym bardziej szokujące, że sama walna bitwa trwała nie dłużej niż godzinę (choć walki wygasły dopiero późnym popołudniem). Była to pierwsza tak krwawa bitwa stoczona we Włoszech od niepamiętnych czasów.

Batalia ta nie przyniosła rozstrzygnięcia, choć obie strony uznały się za zwycięzców. Jakkolwiek wojska włoskie stawały w niej zaskakująco wręcz dobrze (udało im się nie tylko nie stracić swego obozu i całego wyposażenia wojskowego, ale nawet zdobyli całe niemal wyposażenie wroga), Francuzi jednak potrafili utorować sobie drogę odwrotu, co było jedyną przyczyną, dla której do bitwy tej w ogóle doszło, dziesiątkując przy tym nieprzyjacielskie wojska. Można by zatem uznać, że Włosi odnieśli zwycięstwo honorowe, prestiżowe (choć pyrrusowe), Francuzi zaś faktyczne osiągając to, co było ich pierwotnym zamiarem. Znaczenie artylerii było tu niewielkie, walczono wręcz oraz z użyciem ręcznej broni palnej. [,,,]

Przyznać należy, że armia Ligi odniosła poważniejsze straty niż francuska, choć trudno tu operować dokładnymi danymi. Jeden z francuskich raportów oficjalnych podaje, że po stronie królewskiej padło jedynie 25 zabitych, pięciu zaś dalszych żołnierzy wziętych zostało do niewoli, podczas gdy Włosi stracić mieli aż 35 000 (!) poległych. Natomiast wenecki proweditore Piero Duodo pisał do swego senatu 7 lipca, że na polu bitwy padło 2500 Francuzów, 960 wzięto do niewoli, zaś wielu innych odniosło rany, podczas gdy Liga straciła 500 zabitych. Obie te przesadnie optymistyczne relacje powstały w pobitewnym podnieceniu i nie można zbytnio dawać im wiary. Realnie należy ocenić straty francuskie na ok. 1200, włoskie zaś na ok. 2000 zabitych, w tym ok. 400 kawalerzystów, z których większość została zamordowana po strąceniu ich z koni. Szczególnie dotkliwe straty poniósł ród Gonzagów. Poza Ridolfo padła ponad połowa członków rodziny Francesca. W sumie Liga straciła 12 oficerów kawalerii oraz pięciu oficerów piechoty.

Straty Francuzów to około 60 ciężkich oraz 140 lekkich kawalerzystów, około 200 łuczników Gwardii Królewskiej oraz 800 piechurów, w tym wielu gaskońskich kuszników oraz personelu taborowego..."


Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 122-123-124

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości