Bouvines 1214

"...Szacunki dotyczące wielkości tej armii poważnie się różnią i w najlepszym razie mogą być hipotezami opartymi na posiadanej wiedzy. Ostatnio formułowane hipotezy wciąż ukazują szeroki wachlarz różnic, wymieniając od 5000 do 50 000 ludzi. Bardziej precyzyjnie można obliczyć liczbę rycerzy, która prawdopodobnie nie przekroczyła 2000, z czego około 750 pochodziło z domeny królewskiej. Była tam również podobna liczba wojowników konnych pozyskanych w inny sposób i zwykle określanych jako konni sierżanci. Wydaje się, że byli oni „uzbrojeni jak rycerze". Niektórzy kusznicy byli także konni, ale prawdopodobnie i oni nie byli zbyt liczni.


Fragment książki: Jim Bradbury "FILIP II AUGUST" s. 260

"...Obie strony wykonywały dość nieoczekiwane ruchy. Na podstawie sprzecznych raportów i niekompletnych informacji Otton i Filip musieli podejmować decyzje, które mogły okazać się rozstrzygające lub zgubne. Filip maszerował z Cambrai, nie bezpośrednio w kierunku Valenciennes i jego przeciwników, lecz zataczając koło w kierunku zachodnim, prawdopodobnie z zamiarem zaskoczenia wroga od północy. Lecz w międzyczasie siły sprzymierzonych przemieszczały się na południe, kierując się tam, gdzie jak sądzili, napotkają wojsko francuskie. Tak się złożyło, że dwie armie minęły się, nie zdając sobie z tego sprawy, a Francuzi znaleźli się na północ od armii sprzymierzonych. Obie strony znalazły się więc w niebezpieczeństwie odcięcia naturalnej drogi odwrotu, a dla Filipa niebezpieczeństwo to okazało się większe. Otton, najwyraźniej prąc do bitwy, posuwał się na Mortagne, gdzie spotykają się rzeki Scarpe i Skalda. Uważał, że posiada przeważające siły i zdawał sobie sprawę, że jego pozycję w Niemczech może uratować tylko zwycięstwo..."


Fragment książki: Jim Bradbury "FILIP II AUGUST" s. 271

"...Dwudziestego piątego armia jego rozbija się obozem pod Bouvines i dnia następnego wkracza do Tournai. Tegoż ranka Otton, hrabia Flandrii i hrabia Boulogne znajdują się w Mortagne, u spływu rzek Scarpe i Skaldy, o trzy mile dalej na południe. Wtedy to król Francji odkrywa położenie nieprzyjaciela. Zwołuje radę: kuzynów, księcia, hrabiów i rycerzy z królewskiej drużyny ‒ na której każdy wygłasza swoje zdanie. Zwycięża pogląd, aby nie zagłębiać się dalej w niepewny teren, mając tak licznego wroga za plecami, lecz wycofać się skoro świt w stronę Francji. Armia przekracza ostrożnie buwiński most. Zatrzyma się nie opodal Lille i przyczai wśród bagien..."


Fragment książki: Duby Georges - "BITWA POD BOUVINES" s. 56

"...Ostrzeżony przez zwiadowców Filip zatrzymuje wojska i zwołuje naradę. [...] Według relacji zawartej we Flandria generosa Filip zaproponował, by raz jeszcze zrobić unik i nie przedsiębrać niczego owego ranka: nieprzyjaciel zdawał się mieć przewagę liczebną, a nade wszystko była to niedziela ‒ dzień, w którym chrześcijaninowi nie wolno stawać do boju. Były też zdania przeciwne. Filip z Courtenay, który, będąc bardzo bliskim krewnym króla, zabrał głos jako jeden z pierwszych, miał powiedzieć, że nie godzi się, co prawda, rozlewać ludzkiej krwi w świętym dniu, czyż nie wiadomo atoli, iż ten, kto nie napadł pierwszy, lecz jeno broni się przed atakiem, popełnia mniejszy grzech, a nie odeprzeć uderzenia we właściwym momencie znaczyłoby zgodzić się na porażkę lub postąpić wielce nierozumnie. Natomiast książę Burgundii radził unikać ostatecznego starcia. Nie może być mowy o bitwie, jeśli obaj przeciwnicy nie staną ze sobą twarzą w twarz. [...] Jedno jest pewne: królewska rada postanowiła kontynuować odwrót. Czy był to ‒ jak twierdził autor Żywota św. Otylii ‒ podstęp mający zwabić nieprzyjaciela na wybrany teren? Czy też, „by dzień święty uszanować”, chciano odłożyć bitwę do dnia następnego, jak sugeruje Anonim z Béthune? Czy wreszcie ‒ według Relacji z Marchiennes ‒ ponieważ Filip, „w swej wielkiej mądrości”, dostrzegł niebezpieczeństwo wiszące nad jego wojskiem i „roztropny i powściągliwy” postanowił uniknąć rozlewu krwi? Ten ostatni powód zdaje się najbardziej przekonywający: niedaleko wszak już było do mostu w Bouvines, za którym, według ustalonego w przededniu planu, ciury zaczęły rozstawiać namioty. Toteż królewskie wojska ruszyły czym prędzej w dalszą drogę. Znaczna ich część przeprawiła się przez rzekę. Strudzony Filip ‒ był już nie pierwszej młodości ‒ zatrzymuje się w cieniu, zdejmuje zbroję, układa się wygodnie: to czas wytchnienia. Posila się, mocząc w misce wina kawałki chleba.

W tej właśnie chwili okazuje się, że nieprzyjaciel w żadnym razie nie chce zwlekać z bitwą do dnia następnego. Wiadomość tę przynosi, przypędziwszy co koń wyskoczy, brat Guerin. Walka się już zaczęła; tylna straż została zaatakowana i z trudem odpiera natarcie: książę Burgundii woła o posiłki. Ucieczka staje się niemożliwa; Filip nie może już, bez uszczerbku dla honoru, dalej się cofać. Musi zatem położyć swe nadzieje w Panu. Oto przywdziewa zbroję i najpierw kieruje swe kroki do pobliskiego kościoła, poświęconego jakby zrządzeniem Opatrzności świętemu Piotrowi, patronowi Rzymu, poprzednikowi papieża, za którego sprawę poniekąd należy iść do boju. Pogrąża się w modlitwie. [...] Nie ma już odwrotu. Ottonowi, zdumionemu, że zwierzyna postanawia stawić czoło ścigającej ją sforze, hrabia Boulogne miał rzec ‒ a przytacza to kronikarz flamandzki ‒ iż „ci, co urodzili się na francuskiej ziemi, nie mają zwyczaju uciekać: chcą zwyciężyć w bitwie lub polec”. Prawdę powiedziawszy, francuscy rycerze wcale nie byli przyzwyczajeni do staczania bitew. Uchodzili jednak za najlepszych w turniejach.

Odtąd ustaje wszelki pośpiech, gorączkowe poruszenie, zamęt. Nastaje chwila wytchnienia. Chwila spokojnego preludium, koniecznego do przygotowania ceremonii. Jej „pole” jest wyznaczone: rozegra się na rozległych polach Cysoing. Naprzeciw siebie, w niewielkiej odległości, by dobrze się widzieć, lecz wystarczająco dużej, by pozwolić koniom rozpędzić się, wzdłuż jednej linii, długiej na trzy tysiące kroków, ustawiają się, według obowiązującego szyku, oba zastępy. Trzy formacje, trzy „bitwy” z obydwu stron, „ku czci Boskiej Trójcy” ‒ wyjaśnia autor Żywota Św. Otylii. W sercu owego układu, na najważniejszym polu szachownicy, umieścili swe statio, swą „siedzibę”, obaj dowódcy. Nadchodzi chwila wzniesienia insygniów, godeł. Królewski proporzec, który wraz z całym taborem zawędrował już był daleko, zostaje w pośpiechu sprowadzony. Po przeciwnej stronie, nad wozem podobnym temu, który niegdyś zdobyli mediolańczycy, wznosi się cesarski orzeł oraz ów smok, co jest ‒ zdaniem Wilhelma Bretończyka ‒ oczywistym symbolem wrogich zakusów nieprzyjaciela. „Stali tak długą chwilę naprzeciw siebie, sposobiąc się do boju.”

Wtedy to wygłasza rytualną przemowę Filip August. Różnie przytaczają jej słowa świadkowie. Według Wilhelma, była ona krótka: król oddał się pokornie w ręce Boga, przypomniał, że nad obozem nieprzyjacielskim ciąży klątwa, jest to bowiem obóz owładnięty żądzą pieniądza, obóz prześladowców świętego Kościoła i ciemięzców biednego ludu; wszelako nie było w tych słowach śladu pychy: „Samiśmy grzeszni”, lecz jest z nami duchowieństwo, którego swobód bronimy, zatem zwyciężymy. Relacja z Flandria generosa brzmi podobnie: nie król jest winien złamania praw pokoju Bożego, wbrew sobie staje do walki w niedzielę, w tym świętym dniu, objętym surowym zakazem, jedynym, jaki pozostał z przykazań świętego rozejmu. Otton jest wyklęty przez papieża; hrabia Boulogne, także wyklęty ‒ to zdrajca, zaś hrabia Flandrii to wiarołomca i krzywoprzysięzca. Nie ma powodu do obaw: ich losy są już przesądzone. Z racji swych zbrodni wpadną w ręce króla Francji bądź rzucą się do ucieczki. Według tej relacji, król miał również oświadczyć, iż nie ulęknie się niczego, nawet śmierci, i nie opuści pola bitwy, pozostając nań do ostatka, by zwyciężyć lub polec. Niczym Roland. W Żywocie Św. Otylii z przemowy bije nieco mniej pewności: skoro nie udało się wycofać za strumień, odwrót jest niemożliwy. Jesteśmy zmuszeni stanąć do boju „za koronę Francji”. Niechaj więc każdy zwalczy strach, bojaźń całkiem naturalną w obliczu tak groźnego przeciwnika. Choć tak słabi, czyż nie możemy ufać w zwycięstwo, jakie Bóg daje tym, których miłuje? [...] Według słów kronikarza z Marchiennes Filip, „pokornie i uniżenie” i (raz jeszcze) „ze łzami w oczach”, odwołał się przede wszystkim do poczucia więzi rodowej: niechaj wszyscy szlachetnie urodzeni rycerze pomną na swych przodków, którzy nigdy się nie cofali. Niechaj stawią opór, by uchronić dziedzictwo swych ojców przed nieodwracalną szkodą. Wygłosiwszy te słowa, ze wzniesioną prawicą, podobny kapłanowi, w postawie, w jakiej na tympanonach katedr przedstawia się samego Chrystusa, pomazaniec Boży prosi niebiosa o błogosławieństwo dla swych rycerzy, wzywając ich ‒ dorzucają źródła flamandzkie ‒ do bicia się w piersi za grzechy, aby wspomóc zwycięstwo. Wszystkie te gesty oznaczają wkroczenie w wymiar sacrum. I oto, w upale południa, zostaje przerwana powaga ciszy. Za królem Francji, jak na nabożeństwie, dwaj duchowni intonują psalmy. Owa psalmodia trwać będzie przez całą bitwę, przerywana tylko niekiedy szlochem wzruszenia czy wybuchem żarliwej modlitwy. Niech Bóg go nie zapomina, jego Kościół, gnębiony przez Ottona, grabiony przez Jana bez Ziemi, ma jednego tylko obrońcę ‒ Filipa. [...] Pośród owych śpiewów nadziei i zgiełku wyzwisk i trąb rozpoczyna się pojedynek. [...]

W kłębach upalnego kurzu, który przesłania wszystko i utrudnia wzajemne rozpoznanie się, z głową huczącą pod rozgrzanym hełmem, oślepieni potem, ci gracze pierwszej kategorii pragną zetrzeć się z równymi sobie. Brat Guerin, biegły w wojnie skutecznej, takiej, jaką prowadzono w Ziemi Świętej przeciw niewiernym, rozpoczyna bitwę, rzucając przeciwko oddziałom flandryjskim wyborowy korpus stu pięćdziesięciu konnych pachołków. Wysyła ich na pierwszy ogień, bo mniej od innych są cenni i jest bez znaczenia, czy część ich polegnie; ich szarża, pierwsze uderzenie, ma wprowadzić nieład w szeregach nieprzyjacielskiego rycerstwa. Taktyka ta wprawia w oburzenie flandryjskich czempionów. Porywa ich gniew: nie godzi się im kruszyć kopii z podobnym przeciwnikiem. Toteż trwają bez ruchu; czekają, by uderzyć z daleka, powalić konie, zabić, ogłuszyć. Tym razem nie przebierają w środkach: wszak zwyczaj nie zakazuje uśmiercania przeciwnika, jeśli nie jest szlachetnego rodu. Ten jednak skutecznie się broni: zaledwie dwóch pachołków zostaje zabitych podczas szarży. Silniejsze niż gniew targający serca, niźli żądza zdobycia rynsztunku o niemałej wartości, poczucie godności powstrzymało rycerzy przed czymkolwiek, co mogłoby wydać się chęcią zmierzenia się naprawdę z ludźmi, których krew nie jest warta ich krwi. [...]

Oto, kipiąc wściekłością, książę Burgundii, niczym drugi Ajax, zdobywa zbroję najznamienitszego z zawodników, Wilhelma z les Barres; naciera na inną sławę turniejów, pana na Audenarde, który rośnie w pychę, bo obrał go sobie za partnera bohater wielkich igrzysk. Rozpoczyna się pojedynek, wokół którego, jeśli wierzyć tym wszystkim sprawozdaniom, pozostali wojownicy, poniechawszy walki, tworzą ciasny krąg. Opisy bitwy przypominają sceny z Iliady. Ukazują wielkich tego świata, którzy z honorem, sam na sam mierzą się ze sobą. [...]

W bitewnym zamęcie odbywają się pertraktacje, targi pomiędzy zwycięzcami i zwyciężonymi, dotyczące okupu. A ten, kto przyrzeknie dobry zastaw, może uzyskać od swojego „pana”, jak ma to miejsce podczas turniejowych zmagań, pozwolenie, by siąść z powrotem na siodło i kontynuować grę, zwolniony na słowo, ażeby i on z kolei mógł, dopóki trwa wrzawa walki, spróbować pojmać kogoś, powetować sobie straty; lub też, sypnąwszy pieniędzmi, zapewnić sobie pomoc któregoś z przyjaciół. W ten właśnie sposób, według relacji Anonima, dobrze tym razem poinformowanego, wyszedł z opresji Robert z Béthune. Dostał się do niewoli, lecz tyle przyrzekł pewnemu rycerzowi, zwanemu Flamandem z Crêpelaine, że „ów go uwolnił i swobodnie puścił”. Blask bohaterskich czynów okrywa nieco wstydliwe kupczenie. W gruncie rzeczy bitwa kończy się rozszarpywaniem łupu. Filip August, pragnąc to ograniczyć, kazał trąbić na zbiórkę i zabronił ścigania uciekinierów dalej niż na milę, a mimo to Anonim z Béthune widział, jak pogoń rozwinęła się na dwie mile z okładem. W istocie, król obawiał się, aby po zapadnięciu zmroku bogaci jeńcy, których schwytał, nie zbiegli lub też nie zostali odbici przez swych towarzyszy. Przecież i on sam znacznie się obłowił, a jako że wyrok Boży już zapadł, troszczył się jedynie o to, by umieścić swe łupy w bezpiecznym miejscu. W końcu ‒ co należy podkreślić ‒ indywidualne pojedynki miały naprawdę drugorzędne znaczenie. J. F. Verbruggen, który przestudiował wszystkie źródła, wykazuje, że były to li tylko przypadkowe eksplozje odwagi, porywy zapalczywości i „młodości”, rychło poskramiane, gdy wracała przezorność, owa najważniejsza cnota. W relacji Wilhelma Bretończyka doliczył się ich zaledwie pięciu, obok piętnastu wybitnych akcji zbiorowych, podczas których rozważniejsi chorążowie, dowódcy oddziałów dbali, aby nie wyjść poza wspierający ich i chroniący przed niebezpieczeństwem conroi. Pojedynki były rzadkie pod Bouvines. Owego dnia jeden tylko odbył się naprawdę. Pomiędzy dwoma królami.

Otton wraz z hrabią Flandrii i hrabią Boulogne poprzysięgli sobie uroczyście dążyć do jednego tylko celu: zbliżyć się do Filipa, nie odstępować go na krok, dostać go w swe ręce, zmusić do walki wręcz, wreszcie zabić. Na szachownicy obie najważniejsze figury ustawiły się zatem naprzeciw siebie, chronione przez szereg piechurów ‒ licznych, acz godnych pogardy pionków ‒ a za tą kruchą awangardą przez dużo solidniejszą osłonę jeźdźców. Na samym początku partii obydwie grupy złączyły się, a po wykonaniu ruchu przez obóz czarnych, wierny swemu ślubowaniu Otton zaatakował. Porwana „teutońską furią”, zapewne lepiej uzbrojona niż chłopi z Pikardii i z Soissonnais, którzy stawiali jej czoło, piechota jego dotarła do króla Francji, otoczyła go i ściągnęła z konia. Mało brakowało, a Filip August, powalony na ziemię, zostałby zakłuty nożami wyrobników wojny, poległby pod ciosami ludzi podłego stanu, będących na cesarskim żołdzie.

Jednakowoż chroniła go ręka Boża, a także zbroja, najlepsza ze wszystkich, bo był najbogatszy. Wyszedł z tych opresji cało, wskoczył na siodło i tok walki się odmienił. W poczuciu swej godności Kapetyng nie posługiwał się piechurami. Posłał do boju rycerzy, towarzyszy swego domu. Swoją własną drużynę, oddział, który był jakby nim samym. Wówczas to rozpoczął się regularny pojedynek, lecz nie pomiędzy dwiema osobami, a między dwiema „chorągwiami”, dwoma conrois, oddziałami zjednoczonymi wspólnym zadaniem. Towarzysze króla Francji rzucili się na ludzi Ottona. Najśmielszy z nich, Piotr Mauvoisin, dopadł cesarza, udało mu się schwycić jego konia za uzdę. Gerard zwany Maciorą, który za nim podążał, pojął, że nie uda się wziąć żywcem tej najświetniejszej ze wszystkich zdobyczy. Należało więc zabić. Dłoń jego ‒ która w istocie była dłonią samego Filipa Augusta ‒ uderzyła sztyletem w pancerz. Wszelako ów wytrzymał, równie dobry jak pancerz Kapetynga. Padł natomiast cesarski koń. Otton wyrwał się, rzucił do ucieczki i obalony po trzykroć na ziemię, po trzykroć się podnosił. Wilhelm z Garlandii, Bartłomiej z Roye, najstarsi i najrozważniejsi z królewskiej świty, postanowili zaniechać pościgu. Byłoby to godną nagany przesadą. Bóg nie chciał widocznie, by cesarz stracił życie, a mogłoby Go rozgniewać takie zacietrzewienie; mógłby się zemścić i odwrócić sytuację. Wiadomo, w jaki sposób karze pyszałków. Co koń wyskoczy Otton opuścił pole. To wystarczyło: wyrok zapadł. Bitwa była zakończona. Relacja z Marchiennes donosi, że trwała ona zaledwie godzinę. Bliższy prawdy jest Wilhelm Bretończyk, który mówi o trzech..."


Fragment książki: Duby Georges - "BITWA POD BOUVINES" s. 192-211

"...To, co nastąpiło dalej, było jednym z najważniejszych starć w historii Europy. Wilhelm Bretończyk, który był naocznym świadkiem, poświęcił wiele stron na opis przebiegu bitwy. Panował tam, jak pisze, tak wielki ścisk, że walczący ledwie mieli miejsce, aby użyć swojej broni. Czarne płaszcze rycerzy ozdobione herbami ich rodów zostały pocięte na strzępy, tak że trudno było odróżnić swoich od nieprzyjaciół Dzień był wyjątkowo upalny i wzbijające się w górę tumany kurzu potęgowały panujący chaos. Gdzie okiem sięgnąć, na polach leżały konie, martwe lub straszliwie okaleczone, gdyż to one często były celem walczących rycerzy - przeciwnika można było bowiem wziąć do niewoli, najpierw wysadziwszy go z siodła. Filip August został w ten sposób potraktowany przez hrabiego Bolougne, ale uratował go jeden z jego rycerzy przybocznych, natomiast pod Ottonem podobno zabito aż trzy wierzchowce. Liczba strat w ludziach, biorąc pod uwagę, że w starciu uczestniczyły również tysiące pieszych, musiała być olbrzymia. „Niemal nie było miejsca", jak pisał Wilhelm Bretończyk, „w którym nie spoczywałoby jakieś ciało lub zdychający koń".

Pomimo zaskoczenia szybko stało się jasne, że w walce górę biorą oddziały Filipa. Siły „koalicji", które musiały rozwinąć się w pośpiechu, nie mogły wykorzystać całości swoich wojsk, a ich jazda była zbyt zdezorganizowana. „Muszę wam rzec", pisał Anonim z Bśthune, „że nie jeździli oni równie dobrze i w takim porządku, jak Francuzi, i zdali sobie z tego sprawę". Jako pierwszym z pola bitwy umknął książę Brabantu, a jego zniknięcie najwyraźniej dało impuls do ostatecznego upadku. Otton zdecydował się wycofać, porzucając swoją armię, a nawet swój cesarski sztandar. Jednak inni zawzięcie walczyli do końca, mimo coraz gorszych przeciwności. Hrabia Boulogne został otoczony i wzięty do niewoli - podobny los spotkał hrabiego Flandrii. Hrabia Salisbury został zrzucony z konia przez niesławnego walczącego duchownego, biskupa Beauvais, z taką siłą, że aż roztrzaskał się jego hełm. On również trafił do niewoli..."


Fragment książki: M. Morris "JAN BEZ ZIEMI" s. 218-219

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości