Crecy 1346 |
"...Na odsiecz Gaskonii 11 lipca 1346 r. wyruszało z Edwardem III około 20 000 zbrojnych. W skład tej armii wchodziło mniej więcej 3 000 rycerstwa, 4000 piechoty z Irlandii. Walii i Konwalii - której połowę stanowili walijscy łucznicy, resztę zaś pikinierzy zbrojni w piki i długie noże (tymi ostatnimi dobijano unieruchomionych, zrzuconych z siodeł rycerzy oraz dźgano w końskie brzuchy), a także 10 000 łuczników angielskich, do lego jeszcze 3 000 giermków i czeladzi. Pod Crecy stanęło jednak już tylko około 11 000 wojowników (szacunkowo: 500 lekkiej jazdy, 7 000 łuczników. 1 500 pikinierów, 2 000 ciężkiej jazdy). Była to jednak jedna z najlepszych oraz najnowocześniejszych armii ówczesnej Europy. [...] Nowoczesnej, angielskiej armii. Francuzi przeciwstawili wojsko liczne. sławne ale pod względem mentalności, organizacji i dowodzenia bez wątpienia zacofane. Trzydziestotysięczna armia króla Filipa w dwóch trzecich składała się z ciężkozbrojnej jazdy - w tym kwiatu francuskiego rycerstwa (i nie tylko francuskiego, ho na pole ruszył też stary, niemal ślepy król Jan Luksemburski). Wojownicy ci posiadali spore, indywidualne umiejętności bojowe, ale prawie w ogóle nie potrafili działać jako jedna grupa uderzeniowa, zbyt żądni osobistej chwały wojennej. Resztę wojsk stanowili zdyscyplinowani kusznicy genueńscy (około 5 000) oraz zwykli piechurzy. świeży rekrut, niekarny i nie- wyćwiczony. Wśród piechurów (wyjąwszy może Genueńczyków) przeważały osoby pełniące funkcje pomocnicze: stajenni, taborowi, pachołkowie odpowiedzialni za aprowizację. [...] Anglicy, świadomi liczebnej przewagi wroga, bardzo poważnie podeszli do przedbitewnych przygotowań. Rozpoczęli je od starannego wybrania i przygotowania pozycji obronnych, co zajęło w sumie cały dzień (25 sierpnia). Odpowiednie miejsce znaleziono na północ od Crecy, na południowym zboczu łagodnego wzgórza wznoszącego się nad doliną zwaną Doliną Kleryków, między samym Crecy, a wsią Wadicourt. Pozycje umocniono rowami, zasiekami i częstokołem. Prawie całe wojsko spieszono i podzielono na trzy grupy, ustawione w dwóch liniach. Angielscy rycerze, choć dumni, w imię wyższych racji i posłuszni królowi, zrzekli się swych wspaniałych rumaków, aby karnie, ramię w ramie z prostymi żołnierzami stanąć w szyku rzecz nie do pomyślenia dla ich francuskich rywali. Co więcej, stanąwszy na własnych nogach, poodłamywali tylne części swych kopii, aby sprawniej władać nimi podczas pieszego starcia. Z przodu. Edward III ustawił dwa oddziały sił głównych. Oddziałem sił głównych stojącym bliżej Crecy oraz rzeki Maye (prawym skrzydłem), dowodził szesnastoletni wówczas królewicz Edward, przyszły Czarny Książę [...]. Młody królewicz zapewne bardzo przejmował się nadchodzącym bojem wszak dopiero co, tuż po lipcowym wylądowaniu we Francji, pasowano go na rycerza. Nastoletniego wodza wspomagali jednak najznamienitsi angielscy szlachcice, zaprawieni w wielu bojach: sir Reynold Cobham, sir John Chandos, Godefroi d'Harcourt. W tejże grupie wojsk było około 4000 zbrojnych, w tym 1000 lekkozbrojnych Walijczyków i 2000 łuczników. Obok stała druga grupa wojsk (lewe skrzydło), oparta o Wadicourt, pod wodzą earlów Arundel i Northampton. Składało się na nią 500 spieszonych rycerzy. 2000 łuczników oraz pikinierzy. Cala angielska linia (Licznie oba skrzydła) miała długość około dwóch kilometrów. Przed ni;) umieszczono dixlatkowe zapory na nieprzyjaciela. w postaci wilczych dołów, ukośnie wbitych, zaostrzonych kołków oraz niewielkich, metalowych gwiazdek, dotkliwie kaleczących końskie kopyta. Trzon każdego skrzydła stanowiła zwarta, piesza falanga, głęboka na sześciu ciężkozbrojnych ludzi i szeroka na mniej więcej 225 metrów. Po bokach każdego skrzydła stały silne oddziały łuczników, uformowanych w trójkąty szpicem zwrócone ku wrogowi. Poza tymi grupami, łucznicy stali też we właściwych skrzydłach, zmieszani z reszto zbrojnych, w różnych proporcjach. Za centrum każdego skrzydła znajdowała się też niewielka rezerwa ciężkozbrojnych jeźdźców, gotowa do ataku w razie przełamania przez Francuzów szyku. Edward III zajął stanowisko dowodzenia w wiatraku stojącym na wzgórzu, położonym w połowie drogi między głównymi siłami. Stamtąd mógł z łatwością obserwować całość starcia i wydawać rozkazy - nie biorąc jednak udziału w walce. Chroniła go druga linia wojsk: ciężkozbrojni w liczbie około 700 oraz. łucznicy. Siły te stanowiły główne odwody. Poza nimi. na tyłach znajdowały się także tabory. [...] Około godziny osiemnastej, dwudziestego szóstego sierpnia, do sil angielskich dotarli Francuzi, w sile około 30 000. Z tego wynikałoby, że Francuzi mieli nad Anglikami trzykrotną przewagę liczebną. Niewykluczone jednak, że siły rzeczywiście biorące udział w bitwie były bardziej wyrównane. Trzeba wszak pamiętać, że bój rozpoczął się. kiedy Francuzi wciąż jeszcze maszerowali. Wędrowali długą kolumną marszową, bez żadnego rozpoznania. a widok nieprzyjaciela znakomicie rozlokowanego i w pełni przygotowanego do bitwy był dla nich prawdziwym zaskoczeniem. Rycerstwo, pewne swej druzgoczącej przewagi nad nielicznymi i pieszymi Anglikami, mimo zmęczenia podróżą wręcz rwało się do boju. Podobno wręcz ustalano, kio którego z Anglików weźmie do niewoli. Król Filip bezskutecznie usiłował ustawić niesfornych i przepychających się po wojenną chwalę zbrojnych w szyk bitewny. Udało się tylko uszykować w linię kuszników z Genui (których dowódcami byli Odon Dorioa oraz Carlo Grimaldi), konne rycerstwo stłoczyło się niemal w bezwładnej kupie. Wreszcie, król widząc, że więcej już chyba nie zdziała, wydal ostatnie polecenia przed rozpoczęciem bitwy. Jak przekazuje kronikarz Jean Froissart, uczynił to słowami: „Ustawcie Genueńczyków w linię i zaczynajcie bitwę w imię Boga i świętego Dionizego!". Kusznicy byli zmęczeni długim marszem, podczas którego musieli dźwigać swoją ciężką przecież broń (zazwyczaj kusze wieziono im na wozach), dlatego prosili o możliwość odpoczynku przed starciem, jednak im odmówiono. Gdy przystępowano do boju. wiele francuskiego wojska znajdowało się jeszcze daleko w tyle, na trakcie - wskutek niesłychanego rozciągnięcia kolumny. Przed bitwą, Filipowi długo radzono, aby poczekał ze starciem do następnego dnia - ponoć w ostatniej chwili dał rozkaz szarżującym już rycerzom, aby zawrócili, zaś straży tylniej, by się zatrzymała, jednak oczywiście został zignorowany. Sytuację Francuzów pogarszał dodatkowo fakt, że właściwie tuż przed bitwą, nad polem przeszła krótka burza, której towarzyszyły bardzo intensywne opady. Anglicy zdołali zabezpieczyć przed deszczem cięciwy swoich luków chowając je do hełmów, wilgoć rozmiękczyła jednak cięciwy genueńskich kusz. znacznie zmniejszając ich donośność. Po mokrej trawie ślizgały się też kopyta rycerskich koni. Gdy ulewa ustała, dano sygnał do ataku. [...] nad wojskiem Filipa VI rozwinięto królewski sztandar Francji, Oriflamme [...] Na wietrze załopotał dumnie czerwonozłoty, rozwidlony prostokąt - święta Haga monarchii, podnoszona w chwili największej potrzeby, a na co dzień otaczana prawie nabożną czcią. [...] Jako pierwszych jednak wysłano do boju tych. którym sprawy królestwa Francji były raczej obojętne, wyjąwszy te dotyczące płacenia żołdu. Znużeni Genueńczycy wolno ruszyli, aby wypełnić swój żołnierski obowiązek - i jak się miało okazać zginąć. Zaczęli mozolnie wspinać się po śliskim wzgórzu, spod powiek mrużonych przed świecącym im w oczy słońcem, zapewne ledwo widząc czekając na nich Anglików. Włosi groźnie wrzasnęli, pragnąc wystraszyć wrogów, ci jednak zachowali ciszę i skupienie. Kusznicy ruszyli więc dalej. Jeszcze trzykrotnie zatrzymywali się, aby krzyknąć, wreszcie podeszli na odległość, która uznali za stosowną do strzału, czyli około 130 metrów. Tam też oddali salwę. Nasiąkłe wodą cięciwy straciły jednak wiele ze swej mocy i większość śmiercionośnych bełtów upadła przed liniami Anglików. Nadeszła wielka chwila dla wyspiarskich tuczników. Spokojnie, na komendę wycelowali i wypuścili strzały. Chmura tysięcy pocisków musiał wyglądać jak wielki czarny rój wściekłych pszczół. Gdy metalowe żądła uderzyły w Genueńczyków, nastąpiła istna masakra. Strzały uderzały z taką siłą, iż żadna tarcza ani zbroja nie była w stanie ich zatrzymać. Zdziesiątkowani, przerażeni kusznicy niemal od razu rzucili się do panicznej. bezładnej ucieczki. To jednak nic był koniec ich dramatu. Rycerstwo francuskie, nie mogąc się doczekać bitwy - która w jego mniemaniu nie mogła zakończyć się inaczej, jak szybkim stratowaniem piechurów - mszyło do natarcia. Jednak zamiast z wrogiem, zderzyło się najpierw z uciekającymi Genueńczykami. Dumni wojownicy nic zwrócili uwagi na przerażonych piechurów i po prostu przejechali po nich, tratując niczym robactwo. Zresztą zostali do tego zachęceni przez samego króla, który zobaczywszy odwrót kuszników, nakazał wręcz "zabijcie to hultajstwo". Tak więc zabili owych hultajów. prawdopodobniej jednych z niewielu walczących po ich stronie zbrojnych, mogących skutecznie zaszkodzić Anglikom i dzięki temu szybciej dotarli na spotkanie z własnym przeznaczeniem. Szarża, choć lak brutalna, była wielce niezgrabna, albowiem żaden z Francuzów nie chciał zostawać w tyle i komu innemu dać powód do chwały. Przebiegała powoli, bowiem nie dość, że jeźdcy parli pod górę, to jeszcze po błocie i śliskiej od deszczu trawie. Należy też pamiętać, że słońce wciąż świeciło atakującym w oczy. Minęło kilka chwil i na rycerzy spadł kolejny rój strzał. Byli łatwiejszym celem niż kusznicy - więksi, zebrani w zwartej gromadzie. Zapewne wystarczało tylko celować w tłum, w takim ścisku strzała na pewno dosięgała jakiegoś celu. Pocisk angielskiego łuku właściwie bez trudu mógł przedziurawić rycerski pancerz, jednak strzelcy miotali przede wszystkim w duże, prawie niczym nie chronione konie. Wiedzieli, że nawet lekko ranne wierzchowce od razu kładą się na ziemię - w naturalnym odruchu obronnym przerażonego zwierzęcia, nie mającego dokąd uciekać. Większość Francuzów padła nie docierając w ogóle do linii nieprzyjaciela. Wkrótce, pole przed angielskimi oddziałami zamieniło się w kłębowisko rannych i martwych ludzi oraz koni. Rycerze zginęli podziurawieni strzałami, przygnieceni ciężarem rumaków, poturbowani wskutek upadku z siodła. Ci. którzy jakimś cudem przetrwali, szybko stawali się łupem grasujących na pobojowisku lekkozbrojnych. irlandzkich i walijskich nożowników. Ci prości, dzicy żołnierze, swymi niemal rzeźnickimi narzędziami dobijali rannych i unieruchomionych Francuzów, bezbłędnie znajdując wszelkie szczeliny w zbroi. W tenże haniebny sposób zginęło wielu dostojnych książąt oraz baronów. Edward III nie był tym specjalnie ukontentowany, albowiem za tylu znamienitych rycerzy można było uzyskać wielki okup. Choć pole spływało już. krwią, to był dopiero początek rzezi. Na pole bitwy przybywały kolejne francuskie oddziały. powiększając i tak olbrzymie już zamieszanie. Nie bacząc na straszny los poprzedników - a możliwe, że w całym zamęcie nawet o nim wiedząc - kolejno ruszały do szarży, ginąc z rąk plebejskich łuczników i nożowników. Minęło trochę czasu, a po stronie francuskiej nikt już nad niczym nie panował. Prawdopodobnie, nie wiadomo było nawet czy to zwycięstwo, czy klęska. Rycerze tylko, wręcz ślepo, (choć nieustraszenie), popychani przez towarzyszy znajdujących się bardziej z tyłu, ruszali stale do ataku, pomni swoich ideałów i głodni chwały. Nim udało im się ją zdobyć, kosiły ich angielskie strzały - jednak na miejsce poległych, wprost pod groty pchali się już nowi zbrojni. Tak oto, niczym fale przypływu o klif, rozbijały się o ścianę angielskich wojsk wszystkie francuskie szturmy, których było aż piętnaście-szesnaście. Król Edward, wciąż niepewny zwycięstwa i ostrożny, surowo jednak zabronił łupienia rannych i poległych. tak więc jego wojska cały czas trwały na swoich pozycjach. Tylko nielicznym Francuzom udawało się dotrzeć do wroga i nawiązać bezpośrednią walkę. Przytrafiło się to na skrzydle dowodzonym przez księcia Edwarda, gdzie przebili się rycerze ze ślepym królem Czech, Janem Luksemburskim na czele. Kaleki władca przybył na ratunek Francuzom na czele kilku tysięcy rycerzy z Czech i Niemiec prawdopodobnie głównie po to, aby znaleźć chwalebną śmierć w boju. Wedle kronikarza Froissarta, monarcha ruszył do boju. aby wspomóc swego syna Karola [...], także biorącego udział w tej bitwie. Poprosił towarzyszy, aby doprowadzili go do wrogów na taką odległość, żeby mógł zadać cios mieczem. Wierni rycerze związali więc z królewskim rumakiem wodze oraz uzdy swych wierzchowców i wspólnie ruszyli do boju. Sam Karol, po jakimś czasie spędzonym w bitwie, zobaczył co święci i po prostu uciekł z pola walki. Kiedy doszło do bezpośredniego starcia Francuzów z Anglikami, było ono niezwykle zacięte - powalony został sam następca tronu, Edward. Podobno, Richard de Beaumont, chorąży, przykrył wtedy księcia sztandarem Walii i odpierał ataki póki jego pan nie powstał. Sytuacja w pobliżu młodego Edwarda musiała rzeczywiście być niebezpieczna, albowiem zaniepokojony posłał do ojca po pomoc. Wedle legendy, król odmówił, każąc synowi samemu radzić sobie z wrogiem, naprawdę jednak wysłał mu dwudziestu rycerzy. Mimo męstwa Francuzów, atak szybko jednak oparto, a dobijaniem rannych i unieruchomionych rycerzy zajęli się piechurzy. Sam Edward III także nie pozostał zupełnie poza bitewnymi zmaganiami. Przyszło mu pojedynkować się z francuskim rycerzem. Eustachym de Ribeaumont, nawet dwa razy został powalony na ziemię. Wreszcie jednak Edward III zwyciężył i wziął szlachcica do niewoli po czym uwolnił, wyrażając w ten sposób podziw dla jego dzielności. Zaciekła walka trwała po zmroku. Widząc kolejne nieudane szarże, król Filip, pod którym w trakcie bitwy ubito już dwa konie, a jego samego raniono strzałą w szyję, około północy postanowił rzucić rycerstwo do ostatniego, rozpaczliwego ataku. Ku jego przerażeniu, udało mu się jednak zebrać tylko sześćdziesięciu rycerzy. Wtedy, za namową hrabiego Hainault, wołającego, aby nie pozwolił się wziąć do niewoli dobrowolnie, dał za wygraną i co koń wyskoczy popędził do odległego o sześć mil zamku La Broye. Filip jechał przez resztę nocy w towarzystwie tylko pięciu rycerzy. Gdy dotarł do celu, pytającemu się kto zacz odźwiernemu rzekł podobno: „Otwieraj prędko, w twoich rękach spoczywa los Francji". W La Broye monarcha odpoczął chwilę i ruszył do bardziej oddalonego Amiens. gdzie dopiero poczuł się w pełni bezpieczny. Sami Anglicy, nieświadomi rozmiarów swego zwycięstwa, pozostali na pozycjach, gdzie spędzili resztę nocy, dziękując Bogu za cudowne ocalenie. Rankiem pole zasnuła gęsta mgła. Król zakazał ścigać Francuzów, za to wysłał na zwiad 500 ciężkozbrojnych i 2 000 łuczników z Northamptonerm na czele. Oddziały te rozbiły grupy lokalnej milicji oraz spóźnione francuskie posiłki z Normandii. W ten sposób ostatecznie zlikwidowano zagrożenie ze strony wojsk francuskich. Edward III zdobył całkowitą pewność, że zamiast spodziewanej klęski odniósł niesłychane, chwalebne zwycięstwo. Rankiem następnego dnia po bitwie. Edward III nakazał policzyć trupy, zidentyfikować je oraz zapewnić im chrześcijański pogrzeb. Wysiał też dwóch najwaleczniejszych rycerzy, a wraz z nimi trzech heroldów, aby rozpoznali herby szlachetnych poległych - oraz dwóch pisarzy, żeby spisali imiona znalezionych. Okazało się, że po stronie francuskiej padło 1500 rycerzy, w tym król Czech Jan Luksemburski, brat króla Filipa Karol hrabia Alencon, Ludwik de Nevers - pan Flandrii, hrabiowie Auxerre, Blois, Blamont. W trakcie boju postrzępiono i obalono na ziemię świętą flagę Oriflamme. [...] Poza rycerzami, na polu boju przypuszczalnie pozostało też około 10 000 zwykłych francuskich zbrojnych. Po stronie angielskiej padło mniej niż sto osób..." Fragment książki: Maciej Nowak-Kreyer "CRECY 1346" s. 12-40 Król Edward III dobrze wybrał miejsce na spotkanie z armią francuską. Anglicy rozłożyli się obozem na wzniesieniu nad „Doliną Kleryków", między Crecy a Wadicourt, wzdłuż drogi, którą musieli iść Francuzi. Pozycje swe wzmocnili częstokołem, zasiekami i dodatkowo jeszcze wykopanym rowem. W sobotę, 26 sierpnia, po wysłuchaniu rannej mszy, Edward rozmieścił swą 11-tysięczną armię na pozycjach bojowych. Zmniejszyła się ona w porównaniu z liczbą żołnierzy, którzy przed 6 tygodniami lądowali u wybrzeży Normandii. Przeważali w niej łucznicy (ok. 7 tys.) i ciężkozbrojna jazda rycerska ok. 2 tys.), która stanęła do walki pod Crecy w szyku spieszonym. W armii angielskiej znajdowali się ponadto piesi kopijnicy (nożownicy) i kilkusetosobowy oddział jazdy lekkozbrojnej. Całe wojsko podzielił król Edward na trzy grupy — szyki bojowe. Pierwsza grupa zajmowała prawe skrzydło, a dowodził nią 16-letni syn króla, Edward — Czarny Książę; wspomagali go zaś tak doświadczeni żołnierze, jak sir Reynold Cobham, sir John Chandos i Godefroi d'Harcourt. Drugą grupą, ustawioną obok, dowodzili: William Bohun, hrabia Northampton, i Richard Fitzalan, hrabia Arudel. Trzecia grupa pod wodzą samego króla angielskiego, ustawiona z tyłu, tworzyła oddziały rezerwowe. Na skrzydłach każdej z tych grup umieścił król Edward wysuniętych nieco do przodu łuczników; mieli oni powstrzymać i dezorganizować ataki jazdy francuskiej. Po uszykowaniu wojska dokonał król Edward przeglądu swej armii, rozmawiając z żołnierzami. Surowo zabroniono opuszczać szyki bojowe. Łucznicy usiedli na ziemi — jak pisze Froissart — „mając przy sobie hełm i łuk; odpoczywali by być całkiem świeżymi, kiedy nadejdzie nieprzyjaciel". W tym samym dniu — 26 sierpnia — król francuski Filip VI wyruszył ze swą 30-tysięczną armią z Abbeville. Wojsko francuskie przewyższało zatem 3-krotnie swą liczebnością Anglików. Większość tej armii — około 20 tys. — stanowili ciężkozbrojni jezdni, ale było tu też kilka tysięcy pieszych żołnierzy i genueńskich kuszników. Przy parnej, przedburzowej pogodzie armia francuska bez większego porządku przebyła 19 km drogi, dzielącej Abbeville od Crćcy. Kiedy wreszcie wojska francuskie zbliżyły się do pozycji Anglików było już wczesne popołudnie; zanosiło się na burzę. Rycerze i konie, kusznicy i piesi żołnierze zmęczeni byli marszem i pogodą, głodni i spragnieni. Przed sobą zaś mieli wypoczętych Anglików, zajmujących wygodne, obronne pozycje. Mimo rad doświadczonych dowódców, którzy mówili o odłożeniu bitwy, niezdyscyplinowane i podniecone rycerstwo francuskie chciało atakować natychmiast. Dowódcy nie mogli ich ani powstrzymać, ani dobrze zorganizować 1 ustawić w szyku bojowym. Sam król - Filip, kiedy zobaczył Anglików, stracił panowanie nad sobą; „wzburzyła mu się krew — napisał kronikarz — bo ich bardzo nienawidził". Dał więc rozkaz rozpoczęcia bitwy „w imię Boga i św. Dionizego". św. Dionizego". Po krótkiej gwałtownej burzy słońce oślepiło szeregi francuskie. Genueńscy kusznicy, którzy rozpoczęli bitwę, niewiele zaszkodzili Anglikom. Tymczasem łucznicy angielscy zasypali gradem strzał nieprzyjacielskie szeregi; „wydawało się, że pada śnieg" — zanotował kronikarz. Francuzi rozpoczęli bitwę prawie z marszu, bez uformowania szyku bojowego. Zniecierpliwieni rycerze francuscy ruszyli naprzód, roztrącając i tratując własnych kuszników. Powiększyło to zamieszanie w szeregach francuskich. Celne strzały łuczników angielskich zabijały lub raniły konie i ludzi. Konie wpadały do wykopanego przez Anglików rowu i zrzucały jeźdźców na ziemię. W zamęcie bitewnym trudno było się takiemu ciężkozbrojnemu rycerzowi podnieść na nogi. Nielicznych Francuzów, którym udało się dotrzeć do pozycji nieprzyjacielskich, zabijali angielscy rycerze i kopijnicy-nożownicy. Użyte w tej bitwie przez Anglików po raz pierwszy armaty robiły dużo hałasu i dymiły potężnie. Przerażały głównie konie, ale praktycznie nie miały większego wpływu na losy bitwy. Jedną z nielicznych grup, która wdarła się w szeregi Anglików, był oddział ślepego już wówczas króla czeskiego Jana Luksemburskiego, dobrze znanego przeciwnika króla Władysława Łokietka. Froissart opowiada piękną legendę rycerską o Janie Luksemburskim i jego rycerzach, którzy powiązali swe konie, by nie pogubić się w bitwie. Znaleziono ich nazajutrz martwych na polu bitwy, powiązanych ze sobą tak, jak walczyli. Francuzi powtarzali kilkanaście razy ataki; żaden jednak z francuskich oddziałów nie mógł przełamać linii defensywnej Anglików. Walka trwała długo po zapadnięciu zmroku. Zamieszanie było tak duże i ataki francuskie tak chaotyczne, że nawet dwaj ówcześni kronikarze — Jan le Bel i Froissart — nie potrafili opisać przebiegu bitwy i końcowej jej fazy, aż do klęski i ucieczki Francuzów. Straty Anglików były niewielkie. Francuzi natomiast stracili około 1500 rycerzy i kilka tysięcy żołnierzy pieszych. Zginęli po stronie francuskiej m. in. król czeski Jan Luksemburski, brat króla francuskiego Karol hrabia Alenęon, hrabiowie Flandrii, Auxerre, Blois, Blamont i wielu innych możnych panów oraz sławnych rycerzy. Pod królem Francji ubito dwa konie, jego bojowa chorągiew — czerwonozłota, kwadratowa oriflamme — została poszarpana na strzępy. Sam król, ranny w twarz, zdołał uciec z miejsca klęski, ratując wolność a może i życie. Król Edward III nie brał udziału w bitwie. Obserwował ją tylko i dowodził z daleka. Natomiast jego młody syn i następca tronu, Edward książę Walii, walczył jak doświadczony rycerz. Wygodna pozycja bojowa, ustawienie wojska wzdłuż a nie w poprzek drogi posuwania się nieprzyjaciela, groźna i skuteczna w rażeniu broń, jaką był długi łuk bojowy, zastosowanie nowej taktyki walki polegającej na ścisłym współdziałaniu łuczników ze spieszonymi rycerzami i kopijnikami, dyscyplina i sprawne dowodzenie (król angielski, w przeciwieństwie do francuskiego, nie brał bezpośredniego udziału w walce) — wszystko to przyczyniło się do zwycięstwa Anglików, mimo przewagi liczebnej Francuzów. Z punktu widzenia taktyki wojennej, techniki walki bitwa pod Crćcy była prawdziwym przełomem. Wykazała wyższość długich łuków angielskich nad uzbrojeniem obronnym rycerza. Dowiodła też, że współdziałanie łuczników z walczącymi pieszo rycerzami i kopijnikami może skutecznie zwalczyć najbardziej nawet gwałtowne ataki jazdy rycerskiej.[...] Padło w tej walce z wojska króla francuskiego dwadzieścia tysięcy jeźdźców i czterdzieści tysięcy piechoty i około pięćdziesięciu hrabiów i książąt. Z wojska króla angielskiego zginęło siedemnaście tysięcy łuczników i dziesięciu rycerzy... Król Anglii wziąwszy zaś okup za Francuzów zamkniętych w ciężkich więzieniach, po jego wypłaceniu wybudował kilka znacznych zamków w Anglii..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 48-52 "...Król Edward III, świadomy liczebnej przewagi Francuzów, nie dążył do bitwy, ale widząc jej nieuchronność, zrobił wszystko, co mógł, by się dobrze do niej przygotować. Strona francuska, ufna w swą przewagę, była podobno tak przekonana o rychłym zwycięstwie, że rycerze uzgadniali pomiędzy sobą, kto kogo z przeciwników weźmie do niewoli, zwłaszcza spośród tych, których sławę poznali już wcześniej na turniejach rycerskich. Tylko król Filip VI chodził posępny i pełen niepokoju. Szacunek sił - podobnie jak przy wszystkich poprzednio omawianych bitwach - jest mocno przybliżony. Anglicy dysponowali około 11 000 żołnierzy, w tym około 7000 łuczników, dalej 2000 ciężkozbrojnej jazdy, całość uzupełniali piesi kopijnicy (nożownicy) i kilkusetosobowy oddział jazdy lekkozbrojnej. Armia została podzielona na 3 części. Prawym skrzydłem dowodził 16-letni książę Walii, syn króla, Edward - Czarny Książę, a wspierali go hrabiowie Warwick i Oksfordu oraz sławny rycerz sir John Chandos. Lewą flanką komenderował hrabia Northampton William Bohun i hrabia Arundel Richard Fitzalan. W centrum ustawił się sam król, któremu towarzyszyły oddziały rezerwowe. Flanki oraz luki między dywizjami zostały uzupełnione łucznikami uformowanymi w szyk przypominający grot, co pozwoliło im na ostrzeliwanie boków oraz frontu wroga. Anglicy przygotowali się do bitwy bardzo starannie. W wigilię starcia, 25 sierpnia 1346 roku, cały dzień poświęcili na wytyczenie i umocnienie pozycji obronnych zasiekami, rowami i częstokołem. Rycerze mieli stanąć do bitwy obok zwykłych żołnierzy. Pierwsza linia Anglików była bardzo rozciągnięta i miała długość niemal 2 kilometry. Podejście do niej utrudniały wykopane wilcze doły i setki wbitych pod kątem zaostrzonych pali. Na przedpolu rozrzucono mnóstwo metalowych gwiazdek kaleczących końskie kopyta. Stanowisko królewskie znajdowało się w wiatraku na wzgórzu dominującym nad polem bitwy. Poprzedzającą bitwę noc około 30-tysięczna armia francuska spędziła w obozowisku położonym dość daleko od nieprzyjaciela, więc też na pole bitwy przybyła dopiero przed godziną czwartą po południu, gdy słońce świeciło im prosto w oczy, a nieprzyjacielowi w plecy. Kusznicy byli zmęczeni i narzekali na długi przemarsz, a do tego krótka burza przemoczyła cięciwy kusz. Znajdujący się już na pozycjach łucznicy angielscy uniknęli tego kłopotu, ochraniając cięciwy własnych łuków przez zwinięcie ich i schowanie do hełmów. W armii Filipa VI znajdowało się międzynarodowe towarzystwo połączone chęcią odwetu na znienawidzonych Anglikach. Marszałkowie francuscy z niemałym trudem zebrali swe oddziały na otwartym polu poniżej stoku. Osiem dywizji ustawiono w zwartą formację. Dowództwo straży przedniej - w dowód zaufania - powierzono naszemu bohaterowi Janowi Luksemburskiemu, hrabiemu Flandrii oraz hrabiemu Alenęon. Centrum objął książę Lotaryngii i hrabia Blois, a król Filip VI dowodził ariergardą, w towarzystwie wygnanego króla Majorki oraz Karola, syna Jana Luksemburskiego. Kusznicy genueńscy, mimo iż świetnie wyszkoleni i zdyscyplinowani, sygnalizowali zmęczenie, a ponadto nie dowieziono na czas pawęży, wysokich tarcz ochraniających kuszników przed łucznikami wroga. Rozważano odłożenie ataku na dzień następny, ale ostatecznie kusznicy genueńscy otrzymali rozkaz, by szturmować. Zmęczeni kusznicy ruszyli do przodu i zaczęli wspinać się po śliskim zboczu. Oślepiające słońce sprawiało, że cel był mało widoczny. Około 130 metrów od linii nieprzyjaciela oddali pierwsze strzały, ale namoknięte cięciwy utraciły elastyczność i bełty spadały, nie dosięgając angielskich szeregów. W odpowiedzi łucznicy Edwarda III rozpoczęli ostrzał, a grad strzał był tak potężny, że kronikarz średniowieczny zanotował, iż „wydawało się, że pada śnieg". Rażeni kusznicy genueńscy poczęli w popłochu salwować się ucieczką. Król stracił kontrolę nad sytuacją. Na widok uciekających Genueńczyków albo on sam, albo jego brat, hrabia Alenęon, zawołał: „Zabijcie tych hultajów, co nam włażą w drogę". Powstało straszliwe zamieszanie, Francuzi przypuszczali na nieprzyjaciela kolejne ataki - było ich podobno aż 16 - lecz zdyscyplinowani łucznicy angielscy stali w zwartym szyku, trwali niewzruszenie na pozycjach, a swymi strzałami siali zamieszanie i śmierć. Dopiero wówczas do natarcia ruszyli pieszo angielscy rycerze poprzedzani przez łuczników, kopijników i krwiożerczych Walijczyków z długimi nożami, którzy krążyli wśród leżących i dobijali ich na miejscu. Do akcji włączyło się też 5 dział, którymi dysponowali Anglicy. Ciskały one kamienne kule, które nie czyniły zbytnich szkód, ale hałas powiększał zamęt. Chaotyczna walka trwała do północy, gdy Filip VI został ranny. Wówczas hrabia Hainaut odprowadził go na bok i rzekłszy: „Sire, nie daj się pojmać dobrowolnie" - pochwycił jego konia za uzdę i wyprowadził z pola walki. Mając zaledwie pięciu jeźdźców wokół siebie, król aż do rana jechał do zamku, którego zarządca na wezwanie, by otworzył bramę, spytał, kto o to prosi. „Otwieraj prędko - powiedział król - w twoich rękach spoczywa los Francji". Dodajmy, że wcześniej pod Filipem VI ubito dwa konie, a jego bojowa chorągiew - czerwonozłota, kwadratowa oriflamma - została poszarpana na strzępy. Sam król uciekł z pola bitwy z poranioną twarzą. Bitwa zakończyła się klęską Francuzów, a ich straty oblicza się na kilka tysięcy żołnierzy, w tym około 1500 rycerzy konnych. Wśród poległych znaleźli się przedstawiciele największych rodów francuskich i sprzymierzonego rycerstwa: brat królewski, hrabia Alenęon Karol, hrabia Ludwik de Nevers z Flandrii, hrabiowie St. Pol i Sancerre, hrabiowie Auxerre, Blois, Blamont, książę Lotaryngii, król Majorki i cały szereg innych wybitnych postaci. Straty angielskie były stosunkowo niewielkie, wyniosły jedynie kilkaset osób. Dysproporcja poległych po obu stronach jest szokująca, zwłaszcza w sytuacji, gdy przewagę liczebną mieli Francuzi. O zwycięstwie Anglików zadecydowała nowa, skuteczna taktyka walki oparta na ścisłym współdziałaniu łuczników z rycerską piechotą i kopijnikami, dyscyplina i sprawne dowodzenie. To wszystko wzięło górę nad chaotycznymi atakami ciężkozbrojnej jazdy szlacheckiej i, co ciekawe, Anglicy osiągnęli zwycięstwo, stosując właściwie jedynie walkę defensywną..." Fragment książki: W. Iwańczak "JAN LUKSEMBURSKI" s. 291-293 |
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości