Bitwa pod Mühldorf 1322 |
"...Przywołajmy może też obszerniejszy fragment ze źródła, z którego pomocy często korzystamy, a mianowicie z Kroniki zbrasławskiej: „W tym roku, po twardym starciu, zakończył się zgubny spór dwóch królów rzymskich, czyli Ludwika Bawarskiego i Fryderyka Austriackiego, który przez osiem lat ciężko doświadczał całe Niemcy. Oto ci dwaj władcy, zgromadziwszy silne armie, spotkali się koło miasteczka Mühldorf, leżącego w diecezji Salzburga koło zamku Dornberg i rzeki Isen i stoczyli w dzień św. Wacława męczennika bardzo gwałtowną bitwę. Wtedy to Ludwik miał po swej stronie króla czeskiego Jana, księcia dolnobawarskiego Henryka, zięcia tegoż króla i księcia śląskiego Bernarda; do tego wielu hrabiów i szlachty przybyłych z różnych stron. Armia Ludwika liczyła 1800 koni, na których siedzieli mężowie szlachetnego urodzenia w hełmach, liczba zaś, jak się uważa, piechurów i łuczników sięgała 4000. Po drugiej stronie Fryderyk miał obok siebie swego brata księcia Henryka i liczne zastępy wojowników, 1400 zbrojnych, około 5000 Węgrów i pogan, była z nim także liczna piechota, która mu dzielnie pomagała. Armia tego Fryderyka bardzo bezpiecznie rozłożyła obóz na górce i codziennie czekała na nadejście ze Szwabii księcia Leopolda, brata tegoż Fryderyka. Ten książę Leopold prowadził ze sobą ze Szwabii 1200 zbrojnych z licznymi pomocnikami, ale dostęp do brata, cesarza Fryderyka, zagradzała mu płynąca między nimi rzeka. Bawarczykom zaczynało już brakować zapasów, gdy Austriacy mieli ich jeszcze w nadmiarze. I gdy te dwa wojska rozłożone były jako wrogowie naprzeciw siebie i nikt z obu stron nie zamierzał ruszyć do rozstrzygającej walki, duch dzielności przeniknął jak Samsona, czeskiego króla Jana, który do całej obecnej szlachty rzekł w te słowa: «Patrzcie, jest tu ten Fryderyk, książę austriacki, który aż dotąd próbował ze szkodą mego królestwa przeszkadzać w moim wyborze, który zgodnie z prawem przeniosłem na osobę pana Ludwika, tu obecnego króla rzymskiego; nieustannie usiłował podporządkować sobie tyraństwem Rzeszę; dzisiaj nastąpi albo koniec tych gwałtów, albo mojego życia». Samego króla Ludwika ten król pobudza do boju i całemu wojsku każe się przygotować na jutro. Kiedy wstał dzień, król czeski wysłuchał mszy i wzmocniony przyjęciem sakramentów rozpoczął dzielnie walkę wraz ze swymi wojownikami i szczęśliwie ją zakończył zwycięstwem. Nie ma wątpliwości, że przyczynił się do tego św. Wacław, patron czeski, w którego święto włodarz jego ojcowizny walczył o pokój, o życie i za ojczyznę. W tej okrutnej bitwie, która trwała cały dzień, wzięto do niewoli króla Fryderyka z jego bratem Henrykiem i zabito całe mnóstwo wojowników. I tak oto król Ludwik, pokładając ufność w pomocy bożej, zdobył ze sławą tego dnia palmę zwycięstwa nad nieprzyjacielem przy wsparciu czeskiego króla Jana. Po obu walczących stronach znaleziono na pobojowisku jedenaście setek zabitych mężów, a między nimi znajdował się Czech Plichta, pan sławny i dzielny, koni zaś zabito 3000. Z wojska Fryderyka Austriackiego, oprócz zabitych, wzięto do niewoli 1400 szlachetnych mężów, reszta uciekła. Dwunastego dnia po zwycięstwie król Jan wkroczył do Pragi, radośnie przywitany, duchowni śpiewali, dzwony biły, lud się radował, a całe miasto weseliło". Czytając ten opis, możemy raz jeszcze docenić talent narratorski autora Kroniki zbrasławskiej i umiejętność plastycznego przedstawiania wydarzeń. Bitwa odbyła się 28 września, czyli w dzień św. Wacława, patrona Czechów, „wiecznego księcia", który sprawował opiekę nad tym narodem i przez całe średniowiecze, a praktycznie aż do dnia dzisiejszego jest w panteonie świętych czeskich niekwestionowanym liderem. Kronikarz nie ma wątpliwości, że Wacław przyczynił się do wiktorii pod Mühldorfem i taki pogląd był dość powszechny w owych czasach. Wśród świętych istniała „specjalizacja" i niektórzy byli uważani właśnie za „pomocników" w bitwach. Taką rolę w tradycji czeskiej spełniał czasem św. Wojciech, ale głównie św. Wacław. Mamy cały szereg opisów bitew z udziałem wojsk czeskich, gdzie o ich wyniku przesądzał ten właśnie święty, który w decydującym momencie pojawiał się zazwyczaj na białym koniu i wtedy wrogowie ujrzawszy go, rzucali się do ucieczki.
Fragment książki: W. Iwańczak "JAN LUKSEMBURSKI" s. 216-217 |
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości