Płowce 1331 |
"...Gdy kolumna krzyżacka przebyła około 2 do 3 km, na jej „ogon" wpadła awangarda polska dowodzona przez Wincentego z Szamotuł. Wywiązała się walka między oddziałem wojewody poznańskiego a strażą tylną kolumny wojska krzyżackiego. Starcie to trwało około 10-15 minut i zakończyło się wraz z przybyciem głównych sił polskich. Na skutek gęstej mgły Łokietek musiał kazać przerwać walkę i przystąpił do przegrupowania swoich sił z kolumny marszowej w rozwinięty szyk bojowy. Zgodnie z przekazami świadków, miał podzielić swoje siły na pięć hufców, ustawiając je po obu stronach drogi Radziejów - Brześć Kujawski. Nie wiedząc, czy ma do czynienia z całą armią krzyżacką, czy tylko z jej częścią, oraz nie widząc na skutek mgły ugrupowania bojowego przeciwnika - nie zdecydował się na rozpoczęcie natarcia, co w tych warunkach byłoby szaleństwem grożącym utratą kontroli nad podległymi oddziałami. Król Łokietek musiał czekać aż mgła opadnie, co wykorzystał jego przeciwnik wielki marszałek Altenburg. Po skierowaniu na tyły kolumny większości podległych odziałów, aby utworzyć silną straż tylną, musiał wydać dwa rozkazy, które wpłynęły na przebieg całej bitwy. Pierwszy rozkaz dotyczył wysłania gońców do dowódcy głównych sił krzyżackich Luterberga z prośbą o pomoc. Co prawda źródła mówią, że to zbiegowie z pola bitwy zaalarmowali oddział Luterberga, jednak naszym zdaniem należy w to wątpić. Odległość z Radziejowa do Brześcia Kujawskiego wynosi ok. 25 km. Dla oddziału konnego nie obarczonego taborem - to trzy godziny jazdy. Jak wiadomo główne siły Luterberga oraz awangarda Plauena przybyły na pole bitwy osobno. Dlatego można postawić wniosek, że informacja o ataku wojsk polskich na kolumnę Altenburga zastała ich jeszcze w trakcie marszu na Brześć, czyli nie później niż dwie lub trzy godziny od wymarszu z obozu w rejonie Radziejowa. Aby gońcy mogli w tym czasie dostarczyć Luterbergowi informacje o ataku Polaków, musieli opuścić grupę Altenburga między pierwszą a drugą godziną od momentu opuszczenia Radziejowa przez główne siły krzyżackie Luterberga, czyli pomiędzy pierwszym a drugim natarciem polskim na tabor krzyżacki. Drugi rozkaz marszałka Altenburga dotyczył kontynuowania marszu na Brześć Kujawski, aby wyjść naprzeciw spodziewanej odsieczy. Mając tabor ustawiony na drodze, sformowawszy silną straż tylną? wykorzystując mgłę - Altenburg nie widział żadnych powodów, dla których miałby biernie czekać na atak wojsk Łokietka. Gdy kolumna krzyżacka uszła trzy lub cztery kilometry, Łokietek zorientował się, że przeciwnik chce uchylić się od walki, więc zaatakował częścią sił jego tylną straż, chcąc zmusić Krzyżaków do zatrzymania się. Chociaż atak nie powiódł się, Łokietek zrozumiał, że ma do czynienia tylko z częścią wojsk krzyżackich, wobec czego do trzeciego uderzenia przeznaczył większość swoich sił, aby rozstrzygnąć walkę, zanim nadejdą główne siły krzyżackie. Dopiero trzecie natarcie przyniosło sukces Polakom. Podobno stało się tak dzięki upadkowi wraz z koniem chorążego krzyżackiego Iwana. Ponieważ drzewce chorągwi było przymocowane do siodła, nie można było jej podnieść. Upadek chorągwi miał spowodować panikę i zamieszanie wśród oddziałów krzyżackich. Większość żołnierzy krzyżackich poległa bądź dostała się do niewoli razem ze swoim dowódcą wielkim marszałkiem Altenburgiem i 56 braćmi zakonnymi. Ledwo skończyła się pierwsza część bitwy i uporządkowano oddziały, nadciągnęły chorągwie Luterberga. Rozpoczęła się druga faza bitwy pod Płowcami. Z pewnością oba wojska rozwinęły się do natarcia po obu stronach drogi Radziejów - Brześć. Mimo zmęczenia kilkugodzinną walką, Polacy zaczęli przeważać nad przeciwnikiem. Po blisko godzinnej walce na pole bitwy przybył oddział Henryka Reuss von Plauena. O ile przybycie głównych sił Luterberga nie mogło stanowić dla Łokietka zaskoczenia, gdyż wątpliwe jest, aby 350 jeźdźców krzyżackich wziął za główne siły Zakonu, o tyle przybycie oddziału von Plauena na pewno go zaskoczyło. Przybycie oddziału von Plauena odwróciło losy bitwy i stanowi jeszcze jeden przykład w dziejach wojskowości, że w walce kawalerii nawet niewielki oddział - wypoczęty i nie zużyty w walce - może zdecydować o zwycięstwie. Gdy komtur Bałgi przybył na pole bitwy, musiał podobno zawracać uciekających już żołnierzy krzyżackich. Można przyjąć z dużym prawdopodobieństwem, że uderzył on zwartą kolumną na polskie lewe skrzydło rozwinięte na północ od drogi Radziejów - Brześć, gdzie przypuszczalnie walczyli Wielkopolanie i Kujawianie dowodzeni przez Wincentego z Szamotuł i prawdopodobnie królewicza Kazimierza, który z racji swoich obowiązków powinien znaleźć się przy Wielkopolanach. Uderzenie to przełamało front, wywołując panikę na polskim lewym skrzydle. Zwycięski von Plauen na czele swego oddziału skierował się na lewo, wychodząc na tyły wojsk polskich. Uwolni! tutaj jeńców krzyżackich wziętych do niewoli w pierwszej fazie bitwy. Aby nakreślić dalszy obraz bitwy, trzeba postawić pytanie i spróbować na nie odpowiedzieć: Czy Łokietek w momencie przybycia von Plauena dysponował jeszcze odwodami, czy też nie miał już żadnych rezerw? Ucieczka części wojsk polskich z pola bitwy oraz uwolnienie jeńców krzyżackich z pewnością przebywających na polskich tyłach sugerowałyby, iż Łokietek nie miał już w tej fazie walki żadnych odwodów. Jednakże fakt, że w ostatniej fazie bitwy Henryk von Plauen i czterdziestu znaczniejszych Krzyżaków znalazło się w polskiej niewoli, świadczy o tym, iż Łokietek dysponował jeszcze rezerwami. Odwody te nie mogły jednak stać w centrum, czyli w rejonie drogi Radziejów - Brześć, gdyż nie dopuściłyby do uwolnienia jeńców krzyżackich oraz zapobiegłyby przełamaniu sił polskich na północ od szosy Radziejów - Brześć i panice, jaka tam miała miejsce. Przypuszczalnie w momencie przybycia von Plauena Łokietek planował przełamać lub obejść siły krzyżackie rozwinięte na południe od drogi Radziejów - Brześć, ale nie zdążył, gdyż von Plauen przełamał mu północne skrzydło, co zmusiło króla do zmiany planów. Jako wódz musiał teraz osłonić tyły wojsk polskich rozwiniętych na południe od drogi przed oddziałem von Plauena oraz częścią sił krzyżackich, które nie wzięły udziału w pościgu. To prawdopodobnie na skutek tego starcia, odwodu Łokietka z oddziałem von Plauena, komtur Bałgi i czterdziestu znaczniejszych Krzyżaków dostało się do niewoli, a jego oddział został rozbity. Powrót części sił krzyżackich z pościgu nie pozwolił Łokietkowi w pełni wykorzystać tego sukcesu. Również Rocznik Traski, jedno z głównych źródeł, jest zdania, że ucieczka części wojsk polskich nie pozwoliła królowi odnieść całkowitego zwycięstwa. Prawdopodobnie bitwę przerwano jeszcze przed zachodem słońca na skutek olbrzymich strat, jakie poniosły obie strony. Tym bardziej, iż obie strony, żeby kontynuować walkę, musiały dokonać przegrupowana, gdyż siły polskie zostały zepchnięte na południe od drogi Radziejów Brześć. Krzyżacy, mimo że opanowali pole bitwy, bardzo szybko je opuścili, nie grzebiąc nawet swoich poległych. Uczynił to dopiero Maciej z Gołańczy (biskup kujawski), który doliczył się 4187 zabitych, z czego ponad połowę mieli stanowić Krzyżacy. Jeżeli do tego doliczymy rannych i wziętych do niewoli, to straty obu stron mogły sięgać 40%. Bitwa pod Płowcami, mimo że nie rozstrzygnięta, miała ogromne znaczenie polityczne. Po raz pierwszy siły zbrojne z różnych ziem polskich działały wspólnie w imię wyższych racji politycznych, przyczyniając się do większej integracji wszystkich dzielnic po okresie rozbicia dzielnicowego. Dzięki bitwie zmuszono wojska Zakonu do opuszczenia ziem polskich. Fragment książki: Witold Mikołajczak "Wojny polsko-krzyżackie" s. 51-56
"...Zgodnie z relacją wielkiego mistrza Lutera z Brunszwiku doszło do trzech starć, pomiędzy którymi rycerze odpoczywali. Podczas trzeciego starcia został przebity strzałą koń brata Iwana, dzierżącego wielką chorągiew Zakonu. Rycerz zwalił się na ziemię, a będąc przygnieciony martwym rumakiem, nie mógł podnieść się i unieść w górę chorągwi. Na widok zapadającej się chorągwi Zakonu panika wkradła się w szeregi krzyżackie i rycerze-mnisi zaczęli ustępować pola, jedni oddając się w niewolę, inni umykając z pola walki w kierunku Brześcia, chcąc jak najszybciej zawiadomić grupę von Luterberga. Wigand tak opisuje fazę bitwy po upadku wielkiej chorągwi Zakonu: "...Widzimy więc, że końcówka pierwszego starcia, które toczy się pod Radziejowem, jest niezwykle dramatyczna. Nie tylko pada wielka chorągiew Zakonu, ale także dochodzi do rzezi na pojmanych rycerzach..." "...Jeśli chodzi o chorągiew Zakonu (inaczej chorągiew wielkiego mistrza), wiemy od świadków z procesu warszawskiego, że przedstawiony był na niej pozłacany krzyż. Musiała być więc podoba do tej, którą zdobyto pod Grunwaldem i której replikę, dzięki przezorności Długosza, po dzień dzisiejszy możemy oglądać na Zamku Wawelskim..." "...Zarówno Wigand, jak i Kronika oliwska zgodnie wymieniają trzech dostojników Zakonu, którzy z całą pewnością polegli w przedpołudniowym starciu. Byli to: wielki komtur Zakonu Otto von Bonsdorf, komtur Elbląga, którym jak pamiętamy, był wielki szpitalnik Zakonu Hermann von (Dettingen oraz komtur gdański Albrecht von Ore. Można też założyć, że to właśnie w tej fazie bitwy ginie większość braci i gości Zakonu, którzy polegli w tym dniu. Po rozbiciu rycerzy odbywa się szturm na tabor krzyżacki, o czym informuje nas Długosz. Piechota krzyżacka, broniąca się tam, zostaje wycięta...." "...Wróćmy więc na pole bitewne pod Radziejowem. Jest południe. Rycerze polscy przebiegają pobojowisko, wykrzykując w szale radości groźby pod adresem Krzyżaków i nastając na króla, aby poprowadził ich dalej, przeciwko głównej grupie wojsk krzyżackich dowodzonej przez von Luterberga. Król jednak dobrze orientuje się w siłach przeciwnika, wszak Wincenty z Szamotuł nie omieszkał mu tego „szepnąć na ucho". Jeżeli ma podjąć ten atak, musi zabezpieczyć przyszłość syna, z nią bowiem łączy się także przyszłość z tak wielkim trudem zjednoczonego Królestwa. Stary król wie, że może dać głowę w tej potrzebie. Dawno już minęły bowiem czasy pierwszych książąt dzielnicowych, kiedy sakra chroniła życie władcy. Przeciwnik jest bezwzględny, mało tego, nie darzy „króla Krakowa" należytym szacunkiem. Łokietek przywołuje więc do siebie Kazimierza i kilku zaufanych rycerzy. Najpewniej będą to rycerze małopolscy, skoro wracać mają do Krakowa, w celu przygotowania go do ewentualnej obrony. Taki argument wytacza król rozzłoszczonemu tym rozkazem Kazimierzowi. Królewicz nie chce przepuścić okazji, jak każdy młody człowiek pragnie sławy i chwały. Chce, żeby śpiewali o nim pieśni bardowie, żeby rycerze patrzyli na niego z szacunkiem a damy (!) z uwielbieniem i podziwem. Wracać? Teraz? Za nic!..." "...Dyskusja z ojcem przeciąga się, a tymczasem armia królewska przesuwa się na wschód w kierunku niewielkiej wsi Płowce. T. Jurek twierdzi, że Łokietek liczył, iż uda mu się zaskoczyć von Luterberga. Wydaje się to jednak mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że wielu rycerzy z grupy von Altenburga uszło w kierunku Brześcia Kujawskiego. Łokietek musiał liczyć się z otwartym bojem, niemniej z osłabionym już przeciwnikiem. Około godziny 13 naprzeciwko pojawiają się mknący co koń wyskoczy jeźdźcy w białych płaszczach. Bitwa pod Płowcami rozpala się na nowo...." "...Naszym zdaniem pierwsza powróciła grupa komtura Bałgi Heinricha Reuss von Plauena. Rozpoznawanie jej, jako straży przedniej, a więc tej, która musiałaby wrócić najpóźniej, jest o tyle niewłaściwe, Ze Reuss von Plauen, o czym informują nas roczniki Traski i małopolski dostał się do niewoli: „Między nimi pewien możny szlachcic imieniem Rus w ich habicie został wzięty i do Krakowa dokąd opierał się iść z wojskiem sprowadzony i zakuty w kajdany Musiał więc komtur bałgijski zbierać po drodze niedobitków spod Radziejowa. dlatego też powrót jego oddziału był chaotyczny, bez charakterystycznego krzyżackiego szyku, kiedy więc Krzyżacy zaczęli ścinać się z pierwszymi polskimi rycerzami w okolicy Płowieć, obraz walki wciąż był korzystny dla Polaków, Poza von Plauenem do niewoli polskiej dostaje się wówczas komtur Golubia Eliger von Hoheinstein..." "...Tymczasem w oddali pojawia się groźny trójkątny szyk zwartych kopii i tarcz, posuwający się galopem w stronę poła walki. Na jego czele sam Otto von Luterberg, głównodowodzący - jak podają źródła - wrześniową wyprawą na Polskę. Na nowo rozpoczyna się ciężki bój, ale tym razem warunki dyktują krzyżacy. Najprawdopodobniej walczą w szyku, nie bacząc już na rycerskie zasady i coraz bardziej spychają armię królewską ku zachodowi. Walka jest zaciekła, świadczy o tym śmierć komtura toruńskiego Heinricha Rube. Ale i ze strony polskiej trup zaczyna padać gęsto. Być może to wtedy właśnie tracą życie Krystyn z Ostrowa, dzierżący chorągiew ziemi sandomierskiej, oraz chorąży krakowski Grzegorz Nekada Toporczyk. Upadek, szczególnie tej drugiej chorągwi, mógł spowodować panikę w szeregach Małopolan. Poza tym w bezpośrednim niebezpieczeństwie mógł znaleźć się sam król. Być może więc dopiero teraz, widząc że sprawa jest przegrana, Polacy dokonują mordu na trzymanych „między rowami" jeńcach. Tezę powyższą, jak się wydaje, przyjmuje także k. Górski. Ponadto teraz właśnie mogło nastąpić, na wyraźny już ojcowski rozkaz, wycofanie się królewicza Kazimierza» który pod eskortą Małopolan udał się w bezpieczne miejsce. Trudno to jednak nazwać rejteradą. Niemniej dostrzegają to niektórzy z rycerzy zakonnych, być może starają się zorganizować pościg, ale w bitewnym tłumie trudno jest skrzyknąć odpowiednią liczbę braci. Zresztą Polacy nie są jeszcze pokonani. Najtwardszy opór stawiają, sławieni potem w rocznikach Traski i małopolskim, Wielkopolanie Wincentego z Szamotuł. Z kolei o dobrej postawie łęczycan świadczy fakt utrzymania do końca jeńców. Na usprawiedliwienie krakowian możemy powiedzieć, że to na nich, jako walczących najbliżej króla, poszedł prawdopodobnie cały impet natarcia von Luterberga. W ferworze wałki udaje się Krzyżakom odbić z niewoli rannego Dietricha von Altenburga. Prawdopodobnie odbijają także chorągiew Zakonu, gdyż żadne polskie źródło nie mówi o sprowadzeniu jej do Krakowa..." "...Walka trwa do późnych godzin popołudniowych, ale z pewnością kończy się przed wieczorem. „ Wtedy utrudzony król uszedł z wojskiem swoim... ", jak zanotował opat Stanisław. Krzyżacy utrzymują pole, co zgodnie ze średniowiecznymi zasadami oznacza, że wygrali bitwę. Ich straty są jednak wielkie, a wróg, jak to można wywnioskować ze źródeł, nie całkiem rozbity. Łokietek zapewne rozłożył obóz w niewielkiej odległości od pola bitwy, chcąc zapewnić natychmiastową pomoc licznym rannym i ciężko poturbowanym rycerzom. Być może liczył się też z możliwością kontynuowania boju w dniu następnym. Krzyżacy w akcie zemsty mordują teraz część jeńców polskich, choć na prośbę świeckich rycerzy pruskich pozostawiają przy życiu stu „dobrych" dla okupu. Biorąc pod uwagę średniowieczne kryteria ocen musimy jednak rzetelnie stwierdzić, że Krzyżacy bitwę wygrali, co warto zaznaczyć choćby z tego powodu, iż w polskiej literaturze historycznej często poprzez zbytnie akcentowanie przedpołudniowego sukcesu Łokietka w kontekście całej bitwy, czytelnik mógł odnosić zgoła odmienne wrażenie. Dopiero po uświadomieniu sobie tej niewygodnej dla nas prawdy możemy stwierdzić, że pomimo militarnego zwycięstwa, Zakon doznał strategicznej porażki. Nie zrealizowano bowiem wytyczonych na wrzesień planów, poniesiono ogromne straty, zarówno ludzkie, jak i prestiżowe. Pamiętajmy, że bitwa pod Płowcami była największą rzezią od klęski Zakonu w bitwie nad Durbą w 1260 r., gdzie na polu walki zostało 150 braci. Obydwie strony od razu starały się przedstawić bitwę jako własny sukces, pomniejszając postawę przeciwnika. Znamy imiona niektórych rycerzy polskich biorących udział w bitwie pod Płowcami. Będą to przede wszystkim świadkowie z procesu warszawskiego, którzy w sposób bezpośredni stwierdzą swoją obecność w armii Łokietkowej we wrześniu 1331 r. Na pian pierwszy wysuwają się tutaj rycerze łęczyccy, którzy jeszcze przed połączeniem się z głównymi siłami króla prowadzili pościg za wrogiem: Paweł zwany Ogon, Michał podsędek, Chwał z Żychlina, sędzia, Urban podczaszy łęczycki i Przecław, późniejszy łowczy łęczycki, będący również z całą pewnością uczestnikiem starć pod Koninem. Sieradzanie to z pewnością wojewoda Stefan i cześnik Wacław. Z Kujawian wymienić musimy Chebdę kasztelana brzeskiego, Jana z Kisielewa, rycerza Wojciecha, wygnanego przez Zakon i osiadłego w Ziemi Dobrzyńskiej i także wygnanego z Kujaw Wierzbiętę, który osiadł w Kaliskiem i w 1336 r występował jako tamtejszy podkomorzy. Wszyscy Kujawianie stwierdzają przy tym swoją obecność w trakcie walk pod Koninem, a Jan z Kisielewa zeznaje, że podczas bitwy pod Płowcami otrzymał ranę w prawe ramię. Licznie występują także Wielkopolanie, z których większość przyprowadzona została przez Wincentego z Szamotuł. W szeregach Wielkopolan widzimy ponadto Andrzeja z Koszanowa z rodu Szaszorów-Opalów-Orłów, późniejszego kasztelana gnieźnieńskiego, a także Jarosława z Iwna z rodu Grzymałów, późniejszego kasztelana poznańskiego i Zbiluta Pałuka, kasztelana nakielskiego. Rycerzy małopolskich znamy tylko na podstawie listy poległych, jaką podają Rocznik świętokrzyski nowy (inaczej Rocznik mansjonarzy krakowskich) oraz Długosz. Śmierć poniósł wspomniany już chorąży sandomierski Krystyn z Ostrowa, syn kasztelana krakowskiego Prandoty. Zginął też kasztelan żarnowski, Jakub z Szumska. Długosz dodaje do tych rycerzy jeszcze Źegotę z Morawicy. Sceptycznie do tej informacji odniosła się A. Rutkowska-Płachcińska, ale T. Jurek uznał, że przekaz ten oparł Długosz na nie znanym nam źródle z XIV wieku i możemy uznać go za wiarygodny, gdyż poddaje się on weryfikacji. Do wymienionych rycerzy małopolskich dodać musimy wspominanego jtsi chorążego krakowskiego Grzegorza Nekadę z rodu Toporczyków, o którym także informuje Długosz. Uderza fakt, że poległo aż 4 rycerzy z jednego kręgu rodowego - Toporczyków. Dodatkowo, na co zwraca uwagę T. Jurek, polegli należeli do nielicznie reprezentowanych w armii Łokietka Małopolan. Było wśród nich aż dwóch chorążych - krakowski i sandomierski, co pozwala z dużą pewnością twierdzić, że co najmniej te dwie ważne chorągwie małopolskie dostały się w ręce Krzyżaków. Duże straty Małopolan, niekoniecznie muszą świadczyć o panice, jaka wybuchła w ich szeregach, ale - co podnosiliśmy wcześniej - o fakcie przyjęcia na siebie przez najlepiej uzbrojone chorągwie małopolskie głównego ataku grupy von Luterberga. Bitwa pod Płowcami była i jest niewątpliwie wspaniałą kartą w dziejach oręża polskiego. Ale bądźmy uczciwi - krzyżackiego również. Na przestrzeni ośmiu kilometrów, od bram Radziejowa, aż do wsi Płowce leżało ponad cztery tysiące trupów ludzkich i przypuszczalnie niewiele mniej końskich (wszak konie padały także pod rycerzami, którzy przeżyli)..." Fragment książki: Piotr W. Lech "Pierwsza wojna polsko-krzyżacka 1308-1343" s. 117-128 "...Nadejście wojsk polskich osłoniła gęsta mgła, która się wzniosła około godziny 9 rano. Łokietek, poinformowany przez wywiadowców o rozdzieleniu się sił krzyżackich, zdecydował się na stoczenie bitwy. Uszykował swe wojska, podzieliwszy je na 5 chorągwi; to samo zrobili Krzyżacy, którzy zorientowali się w planie króla. Pierwszy uderzył na Krzyżaków oddział Wielkopolan pod wodzą wojewody Wincentego z Szamotuł. Zawrzała zacięta walka, w której obie strony poniosły znaczne straty. Trzykrotnie uderzały oba wojska na siebie bez stanowczego rezultatu i po ataku cofały się, by odpocząć. Gdy znalazł się na ziemi sztandar krzyżacki przymocowany do siodła brata Iwana, powstał popłoch w szeregach krzyżackich, a Polacy wówczas otoczyli wojska krzyżackie ze wszystkich stron, zadając przeciwnikom wielkie straty. Walka zakończyła się około południa zwycięstwem Polaków. Do niewoli dostało się sporo braci zakonnych, a wśród nich wielki marszałek Dietrich v. Altenburg, dowódca tego oddziału raniony w twarz, Herman v. óttingen, komtur Elbląga, i Albert v. Ore, komtur gdański. Złożyli oni broń, zapewniwszy sobie, wedle relacji źródeł krzyżackich, bezpieczeństwo życia, lecz mimo to ponieśli (prócz marszałka) śmierć z rąk polskich. Najwcześniejsza z tych źródeł krzyżackich Kronika oliwska nic nie wie o rzezi jeńców, a rzekomo wymordowanych wymienia wśród poległych. Wymordowanie jeńców nie leżało w interesie króla, ponieważ stanowili oni w jego ręku cenny zastaw. Mogło się to co najwyżej dokonać przez tych, którzy ich pojmali^ gdy sytuacja dla armii Łokietka stała się krytyczna po przybyciu głównych sił krzyżackich, choć i to przypuszczenie wydaje się nieprawdopodobne. Raczej należy przypuścić, że Krzyżacy starali się wytworzyć później tę ujemną opinię o Polakach. Gdy wojsko Łokietka na znak zwycięstwa obwoływało pobojowisko swym hasłem bojowym „Kraków", zaczęły nadbiegać grupami oddziały armii głównej, będącej pod dowództwem Ottona v. Luterberg, a potem straży przedniej dowodzonej przez komtura v. Plauen. Przebieg tej drugiej bitwy znany nam jest tylko w jednostronnym oświetleniu krzyżackim. Wielki mistrz w swej relacji chwali się, że wojska krzyżackie zadały dotkliwą klęskę wojskom polskim. Kronikarz Wigand podaje, że w tej drugiej fazie bitwy pod Płowcami Krzyżacy zmusili Polaków do cofnięcia się. Kronika oliwska przedstawia cofnięcie się Polaków nieco odmiennie, a mianowicie że Polacy zmęczeni pierwszą bitwą uszli z pola, ponosząc w ucieczce znaczne straty. Te odmienne relacje są odbiciem współczesnych zapatrywań na przebieg bitwy i dowodzą, że przebieg tej drugiej bitwy pod Płowcami jasny nie był. Faktem jest, że spod Płowieć przywiedli Polacy jeńców, których liczbę podaje Rocznik małopolski na 40. Ponieważ wśród nich było kilku braci zakonnych i komtur Bałgi Henryk Reuss v. Plauen, dowódca straży przedniej, dlatego też Krzyżacy nie wykonali rozkazu Luterberga i nie wymordowali Polaków wziętych do niewoli w wyprawie wrześniowej. Henryk v. Plauen brał udział dopiero w drugiej fazie bitwy i dostał się do niewoli, a więc i wtedy Krzyżacy utracili jeńców. Cofnięcie się Łokietka z pola bitwy wobec przewagi krzyżackiej może świadczyć tylko o taktycznym zwycięstwie Krzyżaków. Strategicznym ono nie było, skoro wojsko zakonne, również silnie wyczerpane, po bitwie tak szybko rozpoczęło odwrót, że pozostawiło na pobojowisku niepogrzebane ciała poległych, zarówno wrogów, jak i swoich. Pogrzebem ich zajął się potem biskup kujawski Maciej i wzniósł na pobojowisku kapliczkę. Już nazajutrz po bitwie znaleźli się Krzyżacy w Toruniu (28 IX), przyprowadziwszy ze sobą tabor wozów z łupami. Ten szybki odwrót wojsk zakonnych do mocnej twierdzy toruńskiej usprawiedliwiał potem wielki mistrz potrzebą leczenia rannych. Po wycofaniu się Krzyżaków z Polski rycerstwo polskie z armii Łokietka rozeszło się także do domów. Trudno określić faktyczną liczbę strat krzyżackich i polskich w bitwie pod Płowcami. Źródła ówczesne wymieniają fantastyczne cyfry strat krzyżackich. Rocznik małopolski podaje liczbę zabitych żołnierzy krzyżackich na 20 000, w tej 500 braci zakonnych, 900 ciężkozbrojnych i 600 ludzi z oddziałów pomocniczych, co daje w sumie tylko 2000. Inne źródła polskie dochodzą do cyfry 40 000. Natomiast straty polskie miały być znikomo małe; wedle Rocznika małopolskiego 12 spośród rycerstwa i 30 z oddziałów pomocniczych. W źródłach krzyżackich straty polskie są większe niż zakonne. Wigand twierdzi, że pod Płowcami padło ze strony krzyżackiej 350 rycerzy i taka sama liczba Prusów, natomiast Polacy stracili w pierwszej bitwie 600, a w drugiej niezliczoną ilość ludzi. Pewną wartość ma inna jego wiadomość, że biskup kujawski Maciej pogrzebał na polu bitwy 4187 trupów, których ciała kazał na miejscu policzyć, po czym zawiadomił o tym wielkiego mistrza. Ile w tej cyfrze mieści się poległych Krzyżaków, nie wiemy. Zdaje się, że około 73 braci zakonnych poległo w bitwie pod Płowcami, a obok nich znaczna liczba Prusów i najemnych żołnierzy. Ilość jeńców krzyżackich wynosiła 40, a wśród nich prócz braci zakonnych byli goście i wasale Zakonu. Polaków przywiedziono do Torunia 56, wedle Pamiętnika krzyżackiego z roku 1335. Cyfry te dowodzą, że z obu stron walczono zajadle i raczej starano się zabijać, niż brać jeńców. Bitwa pod Płowcami, pierwsze poważne stracie Polaków z Krzyżakami, dowodzi, że Łokietek prowadził tę wojnę rozważnie, że o siłach i ruchach wojsk krzyżackich należycie szybko zdobywał wiadomości, a na stoczenie walnej bitwy wybrał moment dla armii polskiej najbardziej korzystny. Rycerstwo polskie stawiło czoło „brodaczom", jak wówczas nazywano Krzyżaków, śmiało i dzielnie, o czym świadczą cyfry zabitych i jeńców, Łokietek wobec przewagi sił krzyżackich wycofał wieczorem swą armię z pola bitwy z małymi stratami, uprowadzając ze sobą wziętych do niewoli jeńców, a Krzyżacy obawiając się nowego ataku z jego strony pospiesznie wrócili do Torunia. Ogólny wynik walki był dla Łokietka korzystny, bo ugruntował wiarę rycerstwa polskiego we własną wartość i siłę, a Krzyżaków zmusił do szybkiego strategicznego odwrotu, wstrzymując ich dalszą nieprzyjacielską akcję na terenie Kujaw. Bitwa ta jednak nie dała Polsce korzyści pod względem politycznym, bo nie złamała potęgi Krzyżaków i nie przyczyniła się do odebrania poniesionych na rzecz Zakonu przez Polskę strat terytorialnych..." Fragment książki: Edmund Długopolski "WŁADYSŁAW ŁOKIETEK NA TLE SWOICH CZASÓW" s. 348-352 |
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości