|
"...Do generalnej rozprawy doszło dopiero 12 lipca 1260 r., po przejściu wszystkich wojsk króla Węgier na prawy brzeg Morawy. Sygnałem do rozpoczęcia bitwy była dla Czechów pieśń, którą ongiś miał skomponować św. Wojciech, najpewniej hymn »Hospodine, pomyluj ny«, na dźwięk której konie przeciwnika wpadły w panikę i wbrew woli jeźdźców, rzuciły się do ucieczki. Po uporządkowaniu szeregów rozpoczął się zacięty bój. Szarżę ciężkozbrojnego rycerstwa czeskiego i austriackiego poprowadził wspomniany już marszałek Wok z Rożemberka. Miejscem największych walk były pola koło wsi Kroissenbrunn (Groissenbrunn), niedaleko Hainburga. Bitwa zakończyła się pełnym zwycięstwem Przemysła Otokara II. W jego ręce wpadł wówczas cały tabor przeciwnika, wraz ze znajdującymi się tam cennymi łupami. W wozach królewskich, które zajął czeski możnowładca Boresz z Ryzemburka, znaleziono relikwiarz, ponoć z palcem św. Jana Chrzciciela.
[...]
Zadowolony z odniesionego sukcesu Przemyślida wystosował do papieża Aleksandra IV propagandowy list, w którym donosił, iż pokonał współdziałającego z poganami i schizmatykami króla Węgier.
[...]
Gdyśmy zaiste przybyli ze swoim wojskiem ku rzece Morawie, do miejsca oddalonego dwie mile od grodu i miasta Hainburg, które tam wyznacza granicę między Węgrami a Austrią, ujrzeliśmy wspomnianych królów i ich wojska, które były rozlokowane po drugiej stronie rzeki - naprzeciw. Tak się stało, że obozy nasz i przeciwnika, dzieliła od siebie jedna tylko rzeka. Będąc tak ustawieni, nie mieliśmy żadnego przystępu do przeciwnika, bez straty w naszych [ludziach], a o odnowieniu pokoju między nami nie było mowy, gdyż Pan zatwardział ich serca, jak faraona. Wreszcie zaproponowaliśmy królom Węgier, przez posłów, dwie możliwości: albo oni ustąpią i stoczymy bitwę na ich brzegu, albo my ustąpimy i stoczymy bitwę na naszym brzegu. Przeciwnik wybrał tę drugą możliwość i aby to uwiarygodnić - że nie zaatakuje nas, gdy będziemy ustępować - zaproponował przez posłów, że daruje nam jeszcze jeden dzień przed uroczystością św. Małgorzaty i pół dnia następnego. Owi przeciwnicy byli znani z tego, że układów i przysiąg nie dotrzymują. Stąd przez brody i wyszukane tajne przejścia, w nocy przeprawili się na drugą stronę Morawy. I gdyśmy mówili »Pokój i bezpieczeństwo«, oni nieoczekiwanie zaatakowali z wielką ilością wojska. Gdy chodzi o nas, to wierząc w zawarte przymierze, mieliśmy na straży jedynie dziesiątą część żołnierzy, reszta bowiem zdążyła przeprawić się przez Dunaj i wejść do miasta Hainburg. Węgrzy w zwartych szeregach zaczęli nas okrążać i, gdyby nie Bóg, pokonaliby nas. Wtedy, w tej beznadziejnej sytuacji, wierząc w moc niebieską, ponieważ zwycięstwo nie zależy od liczby wojska, ale od Boga, uderzyliśmy na Węgrów. A Bóg ich [tj. Węgrów], rękami naszymi i naszych żołnierzy, zastraszył, poraził i zmusił do ucieczki. Gdy uciekali, jedni drugich wzajemnie tratowali, tak że wspomniana rzeka Morawa powinna była mieć zmienioną nazwę, na egipskie Morze Czerwone, gdyż została zabarwiona krwią wielkiej liczby zabitych. Z powodu ogromnej ilości trupów ludzi i koni, leżących w rzece, nasi żołnierze przeszli po nich, jak po moście, i dostali się do obozu węgierskiego, zyskując liczne łupy.
Aczkolwiek mogliśmy po tym zwycięstwie królestwo Węgier podporządkować naszemu państwu i wprowadzić go w stałą zależność, stwierdziliśmy, że lepiej mieć dobrego sąsiada, aniżeli go przemocą niszczyć..."
Fragment książki: Norbert Mika "WALKA O SPADEK I PO BABENBERGACH" s. 60-63
|
|