Orsza 1514

"...W chwili zbliżania się wojsk polsko-litewskich pod Orszę siły ruskie były rozproszone. Część armii moskiewskiej obozowała pod Orszą. Spora grupa wojsk maszerowała na Borysów i Mińsk. Wreszcie trzecie zgrupowanie zbliżało się do Drucka. Jednak zdecydowane skierowanie się wojsk jagiellońskich na Orszę zmusiło Rusów do przeprowadzenia koncentracji wszystkich dostępnych sił. W efekcie armia moskiewska liczyła przed decydującym spotkaniem około 45 000-50 000 wojowników. Z polecenia Wasyla III pozostawiono silne garnizony w Smoleńsku oraz okolicznych miastach i warowniach. Do walki z wojskami polsko-litewskimi wystawiono wyłącznie jazdę. [...] Naczelne dowództwo nad moskiewskimi siłami polowymi sprawował, w zastępstwie rezydującego w Smoleńsku Wasyla III, książęcy koniuszy [...] książę Iwan Czeladnin. On to zarządził odwrót wojsk pod Orszę, aby tam zniszczyć wojska Ostrogskiego. W dowodzeniu Czeladnina wspomagali kniaź Michał Golicy oraz wojewodowie Dymitr Bułhakow, Grigorij Dawidów i Iwan Rostowski..."


Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 194

"...Armia polsko-litewska zajęła stanowiska na rozległym, czterokilometrowym, płaskim wzgórzu leżącym na lewo od Dniepru, który skręcał tu ze wschodu na południe. Wzgórze to podzielone było pośrodku szerokim wąwozem prowadzącym do wsi Pugajłowo. Bliżej rzeki, u wejścia do wąwozu, stały budynki wsi Paszyno. Teren pokrywały liczne gaje, krzaki, wgłębienia, co znacznie ograniczało obserwację, utrudniało użycie dział i ciężko-zbrojnych kopijników. Po prawej stronie Ostrogski ustawił pod osłoną lasu większość piechoty i całą artylerię. Na lewo rozwinęła się jazda w szyku zwanym „starym urządzeniem polskim". Pierwszy jej rzut stanowił huf czelny, drugi - walny. Po bokach stały po trzy hufce posiłkowe złożone z lekkiej jazdy. Hufy czelny i walny przedzielał w poprzek wąwóz pugajłowski, przecinający każdy z nich na dwie części. Po lewej stronie wąwozu uszykowała się jazda litewska po prawej - polska. Hufem czelnym polskim dowodził Sampoliński. Pod jego rozkazami stało 2500 jazdy nadwornej i ochotniczej, głównie kopijniczej, w dwóch zapewne rzutach w 7-9 szeregowych kolumnach. Hufem walnym złożonym z około 9 tys. jazdy zaciężnej dowodził Swierczowski. Blisko 70 jego chorągwi stłoczonych zostało na małej półkilometrowej przestrzeni między dwoma wąwozami (pugajłowskim i drugim - mniejszym) a brzegiem Dniepru. Na tej szerokości mogło się zaledwie zmieścić w jednej linii po 5 chorągwi. Ustawione one były przypuszczalnie w 13 rzutów w szachownicę - najpierw kopijnicze, dalej husarskie, a w tyle kusznicze. Trzy hufy posiłkowe koronne liczyły w sumie około 3,5 tys. jazdy. Rozmieszczone były między mniejszym wąwozem a lasem. Pierwszym był zapewne huf husarski, następne - łucznicze. Każdy huf w 3-4 rzuty chorągwi. Po stronie litewskiej na czele hufu czelnego stał sam Ostrogski. Liczył ten oddział przypuszczalnie ok. 3 tys. jazdy rozstawionej między wąwozem pugajłowskim a paszyńskim. Byli to najczęściej jeźdźcy uzbrojeni w same rohatyny rzadziej w łuki i szable. Hufem walnym litewskim dowodził Radziwiłł. Około 6 tys. jeźdźców stłoczonych zostało na kilkusetmetrowym płaskowzgórzu w zakolu wąwozu paszyńskiego. Na czele stali kopijnicy, następnie husarze, w tyle kusznicy i jeźdźcy z szablami i mieczami. I wreszcie trzy hufce posiłkowe litewskie rozmieszczone na szerokiej przestrzeni między wąwozem paszyńskim a brzegiem Dniepru. Liczyły one w sumie około 3 tys. łuczników.

Jedyna droga ze wsi Paszyno prowadziła na południowy wschód do Pugajłowa, leżącego w odległości ponad kilometra od zakola Dniepru. Przy tej drodze, nad wejściem do wąwozu pugajłowskiego, pomiędzy ugrupowaniem polskim i litewskim, zostało wysuniętych nieco do przodu kilka rot piechoty koronnej. Na tym 200-300 metrowej szerokości odcinku nie mogło się zmieścić więcej niż 3-4 roty, a więc najwyżej 1000 piechurów. Ostrogski zamierzał stoczyć bitwę obronno-zaczepną. W pierwszej jej fazie chciał związać jazdę moskiewską walką w centrum i osłabić ogniem piechoty. Dlatego też w stojącej przy drodze paszyńskiej grupie piechoty znalazło się zapewne wielu żołnierzy uzbrojonych nie tylko w broń palną, ale i w drzewcową, bardziej skuteczną w bezpośrednim starciu. Był to - jak pisał XVI-wieczny autor opisu bitwy orszańskiej Stanisław Sarnicki - „huf pieszych z oszczepy, spisy i z rusznicami i z halabardy... bo ta broń właśnie pieszym należy, gdy z jezdnymi mają potrzebę..." W dalszej kolejności hetman litewski chciał osłabić jazdę nieprzyjacielską ogniem rusznic i dział na prawym skrzydle (stąd 2 tys. piechoty i artyleria w lesie między wsią Ruklino a Dnieprem), a następnie rozbić uderzeniami jazdy. Decydującą rolę odegrać miał huf walny Świerczowskiego.

Wojsko moskiewskie, złożone wyłącznie z jazdy (działa pozostawiono w zdobytych zamkach), ustawiło się do bitwy w tradycyjnym dla niego szyku. W przodzie stanął pułk straży przedniej. 7 tysięcy lekkiej jazdy wchodzącej w jego skład ukryło się w wąwozie ciągnącym się na północny-wschód od Pugajłowa do Dniepru i zarośniętym na stokach krzakami. Przed wąwozem, na prawym skrzydle, rozmieszczony był pułk prawej ręki (12 tys. jazdy w trzech rzutach) pod dowództwem Michała Golicy. Naprzeciwko wojsk polskich, na lewym skrzydle, niedaleko obozu moskiewskiego na wschód od Ruklina, ustawiony został pułk lewej ręki (ok. 10 tys. jazdy). W centrum, na stoku wzgórza, przy drodze ciągnącej się z Ruklina do traktu dubrownickiego, stanął pułk wielki (ok. 20 tys. jazdy) złożony z „ludu najmężniejszego i zbrójniejszego". Na szczycie wzniesienia z tyłu, w odwodzie, znajdował się pułk straży tylnej (ok. 10 tys. jazdy), przy którym był sam Czeladnin. Wódz moskiewski zamierzał wykorzystać nieprzejrzystość terenu (zagajniki, wąwozy) i obejść wojska polsko-litewskie z obu skrzydeł. Następnie, odciąwszy od mostu i brodu, zepchnąć do Dniepru i zniszczyć.

Rozstawianie wojska trwało lalka godzin. W tym czasie dochodziło jedynie do utarczek harcowników. Około godziny 14-ej w wojsku moskiewskim „w trąby uderzono i znaki wyniesiono potykania się". Pułk prawej ręki (12 tys. jazdy Golicy) ruszył naprzód, sforsował wąwóz na wschód od Pugajłowa i począł szerokim łukiem obchodzić szyk litewski z lewej strony. Za nim pomaszerował wąwozem do doliny nadnieprzańskiej pułk straży przedniej. Zasłonięty wzniesieniem terenu, maskowany przez nadrzeczne zarośla, rozwijał się na prawo od pułku Golicy, dążąc do wyjścia na tyły hufom litewskim. Ruchy te nie uszły jednak uwagi litewskim chorągwiom posiłkowym. Doszło tu do wzajemnego ostrzeliwania się z łuków. Strzelców moskiewskich było czterokrotnie więcej niż litewskich, stąd też i deszcz strzał od strony nieprzyjaciela był intensywniejszy. Obie strony używały małych łuków wschodnich tzw. refleksyjnych. Wzorem tatarskim łucznik puszczał swobodnie wodze konia, lewą ręką ujmował środkową część łuku, a dużym palcem prawej ręki odciągał cięciwę ze strzałą ku prawemu uchu. Donośność praktyczna tych łuków wynosiła 200-400 m, a sprawny strzelec mógł wystrzelić w ciągu minuty kilkanaście razy. Trudno dziś stwierdzić, czyje łuki były skuteczniejsze. Na pewno tych żołnierzy, którzy mieli oryginalny sprzęt tatarski pochodzący z importu lub zdobyczy wojennej. Łuki produkowane bowiem w miastach podolskich były gorsze. W przeciwieństwie do wielowarstwowych pochodzących z Azji, miały one prostą budowę i wykonywano je z jednego kawałka drewna.

Bitwa pod Orszą. Pierwsza faza bitwy

Ostrogski zorientował się, że oskrzydlenie moskiewskie od lewego skrzy-dła jest najgroźniejsze - kierowało się bowiem na polski most. Wiedział, że nieprzyjacielscy żołnierze najpierw „strzałami turbują konie i wojsko, dopiero potkanie uczynić zwykli". Dał więc hetman litewski polskiemu hufcowi czelnemu rozkaz do natarcia. Z uwagi na swoje bliskie ustawienie atak ten powinien wykonać litewski hufiec czelny. Zwrotu w lewo musiałby dokonać jednak w miejscu. Ponadto lekkozbrojni jeźdźcy litewscy narażeni być mogli w większym stopniu na grad strzał nieprzyjacielskich, zwłaszcza w czasie forsowania wąwozu paszyńskiego. Groźba oskrzydlenia była zbyt poważna, by można było sobie pozwolić na wikłanie się w niepewną walkę. Atak musiał być miażdżący i rozstrzygający. Wybór padł więc na ciężkozbrojnych kopijników Sampolińskiego i Tarnowskiego. Zmienili oni kierunek schodząc do wąwozu pugajłowskiego, następnie zataczając luk wyszli na dość równe płaskowzgórze i przebiegając dłuższą drogę w dół (ok. 1 km), nabrali jeszcze większej siły uderzenia. Atak chorągwi nadwornych i pocztów ochotniczych przebiegał przed frontem części oddziałów z moskiewskiego pułku straży przedniej. Z tak wielką jednak szybkością przemknęli kopijnicy przez pole rażenia łuczników nieprzyjacielskich, że straty po stronie polskiej były niewielkie. Tarnowski w ten sposób swój hufiec ochotniczy „sprawował, że w nim jeno jeden Kmita, a jeden Zborowski zabici są". Całością natarcia kierował Sampoliński, tak jak został przedstawiony na wspomnianym obrazie bitwy pod Orszą - w pełnej zbroi maksymiliańskiej, z buzdyganem w ręku. Stworzenie tego typu zbroi na Zachodzie było możliwe dzięki mistrzowskiemu opanowaniu techniki kucia i łączenia płyt folgowych. Doskonale chroniła ona ciało kopijnika, a równocześnie umożliwiała względnie swobodne wykonywanie ruchów. Żłobkowanie powierzchni blach miało znaczenie zarówno dekoracyjne jak i fukcjonalne, gdyż pozwalało na zmniejszenie grubości płyty żelaznej bez zredukowania stopnia jej odporności. Dzięki żłobkowaniu i wykuwaniu wypukło i kuliście napierśnikom, zbroje jeźdźców Sampolińskiego były odporne nie tylko na groty strzał moskiewskich, ale i na uderzenia broni białej i drzewcowej. W ten sposób uzbrojony kopijnik mógł zginąć jedynie od ognia broni palnej (której w wojsku moskiewskim pod Orszą nie było), od uderzenia kopią z rozpędzonego konia, albo od miecza, jeśli udało się przeciwnikowi trafić sztychem w spojenia zbroi. Kopii i mieczy było niewiele u jeźdźców Golicy, ponadto zostali oni zaatakowani z boku. Zanim zdążyli wypuścić strzały, już spadło na nich gwałtowne uderzenie polskie. Musieli być zresztą wstrząśnięci i sparaliżowani widokiem najeżonych, wysuniętych do przodu kopii oraz walących się na nich ze wzniesienia mas pancernych miażdżących i tratujących wszystko co spotkają na drodze. Największa skuteczność kopii rycerskiej była właśnie przy najwyższej szybkości konia. Rola jeźdźca ograniczała się właściwie tylko do utrzymania kopii w położeniu poziomym. Całą pracę wykonywał spięty ostrogami, rozhukany w pełnym biegu koń. Trafienie trzymaną pod pachą kopią w pierś wroga powodowało wówczas przebicie bechtera lub rozerwanie nieprzyjacielskiej kolczugi. Ważąca do 2 kg kopia miała niewielki żelazny grot osadzony na 3,5-4 metrowym drzewcu. Umieszczenie uchwytu bliżej tylca umożliwiało większą operatywność bojową na znacznej długości kopii. Możliwa więc była sytuacja, że broń ta w sprawnym ręku polskim godziła jednocześnie dwóch-trzech lekkozbrojnych przeciwników. [...]

Kopie były do jednorazowego użytku. Po skruszeniu zostawały porzucone, po czym sięgano do mieczy. Były one obosieczne, często dwuręczne, o wadze 1,5-1,7 kg i długości 120-130 cm. Skutki ciosów takimi mieczami były straszliwe. Współczesny kronikarz Stanisław Górski opisując bitwę pod Orszą pisał, że na pobojowisku leżały „zbroczone krwią zwłoki, porzucone bez głów, bez rąk i nóg, innych zaś głowy częścią młotkami rozbite, częścią na dwie połowy rozpłatane". Mieczem z początku XVI w. można było nie tylko rąbać, ale i kłuć przez przekładanie palca przez jelec z rozbudowanymi obłękami chroniącymi dłoń. Broni tej jeźdźcy moskiewscy mogli przeciwstawić jedynie toporki, rohatyny, oszczepy i krótsze, mniej poręczniejsze do walki konnej szable. Nic więc dziwnego że Sampoliński „wielką rzeź wśród nich uczyniwszy, zmusił ich do odwrotu". Impet jego natarcia pomoc litewskich hufców posiłkowych zachwiały jednak tylko pułkiem prawej ręki, ale go nie przełamały. Nie mogły bowiem zrównoważyć olbrzymiej przewagi liczebnej nieprzyjaciela. Golica został bowiem szybko wsparty posiłkami w postaci pułku straży przedniej. Jeźdźcy z tego pułku, realizując plan Czeladnina, wypadli z wąwozu doliny nadnieprzańskiej, sforsowali zarośla i z „trąbieniem i okrzykiem" uderzyli w bok i na tyły litewskich hufców posiłkowych. Przewaga nieprzyjaciela była przygniatająca - 5 i pół tysięcy jazdy polsko-litewskiej nie mogło powstrzymać 19 tysięcznej masy moskiewskiej. Miejscami „nie dwa na jednego, jako kniaź [Ostrogski] przepowiedział, ale sześć na jednego przyszło uderzyć". Chorągwie polskie hufca czelnego i litewskie hufców posiłkowych poczęły ustępować.

W tym momencie na pomoc Sampolińskiemu pospieszył Ostrogski ze swym hufcem czelnym złożonym ze służby ziemskiej. Osobiście stanął na czele natarcia - jak widać na wspomnianym wyżej obrazie z rozwianą długą brodą, w ferezji na głowie, w bechterze, z szablą przy boku i buławą w ręku. [...] 3 tys. świeżej jazdy litewskiej uzbrojonej w rohatyny, łuki i szable sforsowało wąwóz paszyński i uderzyło na jazdę moskiewską. Na łagodnie opadającym stoku wzniesienia o długości i szerokości około 1 km, ograniczonym wąwozami i brzegiem Dniepru, starło się w śmiertelnych zapasach dwadzieścia kilka tysięcy jazdy. W tym potwornym tłoku bitewnym nie było zbytniej okazji do użycia łuku. Rąbano się szablami, mieczami, czekanami. Najprzydatniejsza okazała się jednak litewska rohatyna. Była lżejsza i krótsza (2 m) od kopii. Miała grot szeroki, lancetowaty, z hakiem lub poprzeczką zapobiegającą zbytniemu zagłębianiu się ostrza. W przeciwieństwie do wyłącznego sposobu użycia kopii, jakim było pchnięcie na wprost, walka krótką bronią drzewcową wyglądała zupełnie inaczej. Rohatyną wykonywano pchnięcia również na boki i do tyłu, stosowano nią najrozmaitsze zasłony, a nawet rzucano wręcz z konia jak oszczepem. [...] To litewskiej rohatynie i polskiemu mieczowi zawdzięczał Ostrogski ostateczny sukces na swym lewym skrzydle. Lepiej wyszkoleni i uzbrojeni żołnierze królewscy poczęli spychać nieprzyjaciela do wąwozu i przypierać do zakrętu Dniepru. Wreszcie - mimo dwukrotnej przewagi liczebnej - pułki prawej ręki i straży przedniej zostały złamane i rzuciły się do ucieczki w kierunku głównych sił.

Bitwa pod Orszą. Druga faza bitwy

Tymczasem w centrum i na prawym skrzydle armii polsko-litewskiej trwały zacięte walki. Czeladnin po wystąpieniu pułku Golicy pchnął natychmiast do natarcia swój pułk lewej ręki. Zgodnie ze swym planem dążył do oskrzydlenia również boków i tyłów szyku polskiego. Obawiał się natomiast wysuniętej na czoło piechoty polskiej. Roty piesze stały w odległości około kilometra od miejsca walk na lewym skrzydle, na którym huf czelny Sampolińskiego i litewskie hufce posiłkowe zmagały się z pułkiem Golicy. Na taką odległość nie można było użyć ani ręcznej broni palnej, ani miotającej. Ponadto strzelcy zasłonięci byli od miejsca starcia wzgórzem, a dalej hufem czelnym samego Ostrogskiego. Opisujący w kilkanaście lat później bitwę Stanisław Górski pisał, że początkowo „naszym dwie niedogodności utrudniały stoczenie bitwy": jedną było to, że nie mogli użyć dział, drugą zaś to, że będąc ciężej uzbrojeni nie mogli się szybko poruszać przeciwko harcownikom. Prawdopodobnie więc hetman litewski, po rozpoczęciu się walk na skrzydłach, zrezygnował ze swych planów, wycofał roty piechoty z centrum i dołączył je do pozostałych sił pieszych ukrytych w lesie na skraju swego prawego skrzydła.

Natarcie moskiewskiego pułku lewej ręki nie było tak energiczne i skryte, jak to było w przypadku pułków prawej ręki i straży przedniej. Polskie hufce posiłkowe prawego skrzydła, złożone z łuczników i husarzy, przez dłuższy czas odpierały trzykrotnie liczniejszego nieprzyjaciela (3,5 tys. do ok. 10 tys.). Bój składał się zapewne z szeregu błyskawicznych szarż i odskoków chorągwi husarskich. Powoli cofające się chorągwie łuczników uszykowane były w szachownicę. Przez odstępy pomiędzy chorągwiami poszczególnych rzutów co chwila wypadały grupy jazdy husarskiej, by - po zderzeniu - zawrócić konie i odskoczyć. „Jedne hufy - pouczano w dawnych przepisach - zastawać mają, drugie skokiem mijać. Ale aby się prędko, mało odbieżawszy, znów na miejscu obrócili". Taka taktyka oparta na wzorach tatarskich okazała się bardzo skuteczna. Hufce posiłkowe umożliwiły tym samym manewr Sampolińskiemu na pułk Golicy. Mimo to Czeladnin nie rzucił do boju pułku wielkiego na jedno lub drugie skrzydło. Biernie czekał na rozciągnięcie się szyków przeciwnika i wejście do walki hufców walnych polskich i litewskich. Zresztą trudny, pofałdowany i częściowo pokryty zagajnikami teren, ograniczony korytem Dniepru, zmuszał go do manewrowania ograniczonymi masami jazdy na obu skrzydłach.

Tymczasem w lasku przytykającym do Dniepru, „w dogodnych miejscach", ukończono już koncentrację 3 tys. piechoty (około 15 rot). W zdecydowanej większości byli to strzelcy „co nieśli halcownice długie" i rusznice. W lukach pomiędzy rotami wystawiono działa zwane lcartaunami. W odległości kilkuset metrów od tych stanowisk ukrytych „w zasadzce między chrostami", trwała zacięta walka. Przeważający liczebnie pułk lewej ręki zaczął spychać polskie hufce posiłkowe prawego skrzydła. Stawiały one opór tak długo, aż roty piesze nie wyszły na skraj lasu i nie stanęły dziesiątkami „sprawą na kształt wysuniętych kopii strzelbą na owe hufy". W pierwszym szeregu - ze względu na spodziewany atak nieprzyjacielskiej jazdy - kopijnicy w zbrojach płytowych z pikami i spisami. Za nimi w półzbrojkach pawężnicy z wbitymi w ziemię dużymi, drewnianymi, prostokątnymi tarczami. W trzecim szeregu stanęli kusznicy, jeśli w niektórych rotach akurat się znajdowali. Ostatnie 7-8 szeregów tworzyli strzelcy z rusznicami. Zapewne przed kopijnikami umieszczono grupy strzelców w szyku rozproszonym z naładowanymi hakownicami. Linia frontu polskiej piechoty i artylerii na skraju lasu rozciągała się na długości ok. pół kilometra, prawie prostopadle do dnieprowego brzegu.

Gdy już piechota polska była gotowa do boju, lekka jazda polska rzuciła się do pozornej ucieczki w stronę Dniepru. Dowodzący łucznikami rotmistrze nie dokonali przy tym niczego szczególnego. Postąpili tylko zgodnie z zaleceniami staropolskiej sztuki wojennej, które później sformułował Jan Tarnowski: „kiedy ku potkaniu przychodzi, dopiro się hufy one jezdne rozstępują, a pieszym i strzelbie plac dadzą, sami na stronę skoczą i do potkania się ustawią". Ten sam manewr zastosował już w 1462 r. Piotr Dunin w zwycięskiej bitwie z Krzyżakami pod Świecinem. Niewątpliwie taktyka taka została wzbogacona przez doświadczenia nabyte w walkach z Tatarami, których ulubionym manewrem była pozorowana ucieczka. W jej trakcie potrafili oni trafiać z łuków równie skutecznie jak wówczas, gdy nacierających mieli przed sobą. Krótkie strzemiona, wysokie siodła, brak uzbrojenia ochronnego, umożliwiały jeźdźcom walczącym „po tatarsku" swobodne obracanie się na koniu i strzelanie z łuków z zasady w lewą stronę. Te same sposoby walki przenieśli na grunt polski Tatarzy litewscy, którzy od 1501 r. służyli na dworze królewskim w Krakowie.

Czeladnin sądził, że Polacy są już rozbici. Chciał jak najszybciej uchwycić most na Dnieprze i pchnął do przodu pułk wielki. Gdy bezładne masy jazdy moskiewskiej pułku lewej ręki rozciągnęły się w pościgu wzdłuż lasu i częściowo wjechały w znajdujący się w pobliżu wąwóz, odsłonięte przez jazdę polską roty piesze i działa dały ognia. Oczywiście założenia walki ustalone zostały wcześniej z hetmanem litewskim, ale w decydującym momencie dowódcy polscy podjęli decyzję samodzielnie. „Starszym przełożonym" nad piechotą był niejaki Polobsza, ale „temu pieszemu hetmanowi nie dał był znaku Konstanty potykania się; sam się tego ale fortunnie ważył. [...]

Niespodziewany, silny ogień boczny z rusznic, hakownic i dział wywołał wśród nacierających wielkie zamieszanie. Salwa blisko 2 tys. piechurów strzelających „nawiją" z odległości blisko stu metrów spowodowała „krzyk wielki i grzmot, tak ludzi jako koni i strzelby, aż się trzęsła ziemia". [...] Wobec konieczności osłonięcia się przed nieprzyjacielską jazdą kopijnikami i pawężnikami, strzelanie na wprost przy takich odległościach było wprost niemożliwe. Przyjęto więc od kuszników sposób strzelania „nawiją", ponad głowami własnych żołnierzy. Jedynie wysunięci do przodu z hakownicami wycofywali się biegiem po oddaniu salwy na tyły roty. Rozrzut strzału w ówczesnej broni był jeszcze dość duży, toteż chodziło raczej o szybkostrzelność niż o dokładność. Nie próbowano więc z niej precyzyjnie mierzyć, poprzestając jedynie na skierowaniu lufy w kierunku celu lub pod określonym kątem w górę. Ładowanie i oddanie strzału było bardzo powolne - trwało kilkanaście minut.

Bitwa pod Orszą. Trzeciaa faza bitwy

Wskutek huku, błysków i dymu ponosiły konie, a moskiewskich bojarów przerażała śmierć, szerząca w ich szeregach spustoszenie. Padł postrzelony z działa wojewoda Iwan Temka Rostowskij. Jeźdźcy „lecieli z koni, jak snopie, poczęli się mieszać", „stłoczeni, a zarazem przez piechotę jej machinami (rusznicami) rażeni". Wysokie straty od broni palnej tłumaczyć należy słabym uzbrojeniem ochronnym żołnierzy moskiewskich. Zapewne tylko niewielka ich część uzbrojona była w bechtery i żelazne szyszaki. Większość miała na sobie pikowane kaftany sukienne lub płócienne z naszytymi niekiedy metalowymi blaszkami. Skórzane hełmy i misiurki nie chroniły przed padającymi kulami. Wybuchła panika. Niektórzy szukali schronienia na drzewach, nie rozumiejąc, skąd nadlatuje niewidzialna śmierć. [...] Moment ten zadecydował o losach bitwy: „victoria ilius diei tak, jako przepowiedział Konstanty na pieszych była zawisnęła". Roty piesze mogły się jedynie bardzo wolno posuwać naprzód. W walce wręcz najskuteczniejsi byli kopijnicy. Posługiwali się spisami, kopiami lub krótszymi od nich, dwumetrowymi włóczniami. Te ostatnie służyły do pchnięcia oburącz, jak i do miotania na nieprzyjaciela, co upodobniało je do oszczepów. Ewolucje bronią drzewcową stwarzały kopijnikom polskim niewątpliwe trudności. Toteż trudno sobie wyobrazić, by - jak to zostali przedstawieni na obrazie „Bitwa pod Orszą" - wszyscy z nich posiadali żelazne rękawice, naręczaki, naramienniki, nakolanlci, nagolennice i trzewiki.

Ogień artylerii i piechoty mógł załamać atak nieprzyjacielskiej jazdy w wypadku spełnienia dwóch podstawowych warunków. Po pierwsze strzelcy musieli działać z zaskoczenia, a po drugie - współdziałać z własną lekką jazdą. I faktycznie polskie hufce posiłkowe zawróciły nagle do gwałtownej szarży wsparte częścią hufca walnego Świerczowskiego. Kolejne zaskoczenie wzmogło popłoch w szeregach moskiewskich. Z lewej bowiem strony, od lasu, żołnierze pułku lewej ręki byli rażeni ogniem z broni palnej i niszczeni wypadami piechurów atakujących na białą broń. Z przodu, od Dniepru, posypał się na nich deszcz strzał, po czym spadło uderzenie husarzy (1000 koni) i łuczników (2500), którzy zwarłszy swój szyk bojowy natarli ławą z szablami w ręku. Najsilniejszy cios ugodził jednak jeźdźców moskiewskich z prawej strony. Oddalony o 300-400 m huf walny Świerczowskiego przełamał się zapewne w połowie. Jedna jego część dokonała w biegu zwrotu w prawo i omijając łukiem pobliski wąwóz uderzyła w bok rozciągniętego pułku lewej ręki. Atakiem trzydziestu kilku chorągwi (ok. 4 i pół tys. jazdy) kierowali prawdopodobnie tak doświadczeni rotmistrze jak Jan Boratyński (2300 husarzy), Jakub Secygniowski (1600 kuszników) czy Mikołaj Iskrzycki (600 kopijnilców). Chorągwie kopijnicze nacierały w pierwszym rzucie, kusznicy z tyłu „nawiją" zarzucali nieprzyjaciela chmurą bełtów i pocisków, ale główna rola w tym akcie batalii orszańskiej przypadła niewątpliwie husarii. [...]

Ten hipotetyczny opis techniki walki potrzebny jest do zrozumienia tego, co się zdarzyło późnym popołudniem 8 września 1514 r. na niewielkiej półkilometrowej przestrzeni ograniczonej lasem, Dnieprem, wąwozem i zabudowaniami wsi Ruklino. Źródła historyczne są w słowach bardzo oszczędne. Bardziej działają na wyobraźnię, niż dają szczegółowy obraz walki. Kronikarz polski Marcin Bielski pisał: „wszystkie ufy z sobą się stłoczyły i zwarły, huk, krzyk, wołanie, strzelanie, chrzęst zbrój, bębny, trąby, których sama Moskwa 500 miała, daleko słychać było i cos' gromom podobno było. Polacy jako w morzu trzykroć się w moskiewskich ludziech ochynąwszy wielką w nich dziurę uczynili, gdzie gdy już wszystkiemi siłami o zwycięstwo z obu stron gra szła, króla polskiego ludzie i męstwem i żartkością, mocą wielką Moskwę przechodzili: więc ich też do tego puszkarze strzelbą dobrze ugadzali, szkodę w nich niemałą czynili, zaczem poboczne ich ufce pierzchać poczęły". Lewe skrzydło wojsk moskiewskich znalazłszy się w pułapce zastawionej przez przeważające liczebnie siły polskie zostało przełamane i zepchnięte na wielki pułk (ok. 20 tys. dobrze uzbrojonej jazdy), który w tym momencie ruszył do walki. Stłoczeni i napieram z przodu i boków przez Polaków, z tyłu zaś przez własne wojsko, jeźdźcy moskiewscy poczęli uciekać w prawo, w kierunku Pugajłowa. skuteczni. [...]

W tym momencie spadł na nich litewski hufiec czelny Ostrogskiego, który pozostawiwszy Sampolińskiemu dokonanie pogromu pułku Golicy, przegalopował przed zabudowaniami przez wąwóz pugajłowski i wsparł Polaków. [...] W rezultacie pułk wielki w centrum został zmieszany, a rozbite lewe i prawe skrzydła moskiewskie w rozsypce uciekały w kierunku Dubrowny. Jak pisał Stryjkowski „Celadin hetman próżno pierzchliwych hamował, Bo każdy: ten na błoto, ten w las apellował. Litwa zaś i Polacy, rozpuściwszy konie, gonią, trupów pobitych pełno w każdej stronie, słyszałby był tam rannych, a oni stękają, ci „dobij", drudzy „nie siecz hołowy!" wołają".

W tym momencie wódz moskiewski dla ratowania sytuacji rzucił do walki odwód - pułk straży tylnej. Obszedł on jazdę polsko-litewską od prawego skrzydła, pragnąc wesprzeć swój pułk wielki. W centrum zarysowała się więc blisko trzykrotna przewaga liczebna wojska moskiewskiego (ok. 30 tys.) nad polsko-litewskim (11 tys.). Losy bitwy mogły się jeszcze odmienić. Ostrogski wycofał wówczas z pościgu swój hufiec czelny, przegrupował chorągwie i wraz z nie biorącym dotąd udziału w bitwie litewskim hufcem walnym Radziwiłła oraz pozostałą częścią polskiego hufu walnego Świerczowskiego, poprowadził osobiście decydujące uderzenie na moskiewskie pułki walny i straży tylnej. To największe w bitwie orszańskiej starcie mas jazdy rozegrało się pod Pugajłowem, na niewielkiej dwukilometrowej przestrzeni, ograniczonej od zachodu, północy i wschodu rozpoczynającymi się tu wąwozami. Był to łagodnie opadający ku północy stok wzgórza, z położonymi pośrodku zabudowaniami zapewne już wówczas istniejącej wsi i drogami prowadzącymi z Ruklina i Paszyna do traktu dubrownickiego. W walce wzięło udział po stronie królewskiej około 21,5 tys. jazdy: 12,5 tys. polskiej (w tym 5,5 tys. husarii i 3,5 tys. kuszników) pod dowództwem Świerczowskiego atakującej od strony wąwozu pugajłowskiego i 9 tys. litewskiej (w tym 3,5 tys. husarii i 2,5 tys. rohatyniarzy) pod komendą Ostrogskiego i Radziwiłła nacierającej od wąwozu paszyńskiego. Jeszcze raz husaria polska i litewska wykazała swoją zdecydowaną wyższość nad jazdą bojarską. Mimo przewagi liczebnej wroga, konieczności szarżowania pod górę, pułki moskiewskie zostały z obu stron oskrzydlone, ostrzelane i przełamane kopiami. [...]

Pułki walny i straży tylnej zostały zmuszone do ucieczki, a sam wódz naczelny Czeladnin dostał się do niewoli. Rozbitą jazdę nieprzyjacielską ścigały chorągwie polsko-litewskie do rzeki Rropiwnej (5 km od Orszy). Jej bagniste brzegi utrudniały ucieczkę, stąd zginąć tu miało 4 tys. żołnierzy moskiewskich. „Tak wielka liczba ludzi i koni została, aż się woda w niej spaczyła i hamowała, a ludzie naszy z pragnienia aż krwawą wodę przyłbicami pili" - pisał Bielski o rzezi nad Kropiwną. Pościg trwał i po zapadnięciu zmroku (słońce zaszło przed godziną 18-tą). Zaprzestano go dopiero o północy, w odległości ok. 50 km od miejsca bitwy. Jedynie nielicznym grupom udało się lasami ujść do Smoleńska. [...]

Bielski zapewne przesadzał pisząc, że w bitwie pod Orszą zginęło 40 tys. żołnierzy nieprzyjacielskich. Niewątpliwie jednak był to pogrom armii wielkiego księcia moskiewskiego. „Widać było na szerokiej przestrzeni otwartych pól ciała pomordowanych, zbroczone krwią zwłoki, porzucone bez głów, bez rąk i nóg".

Do niewoli wzięto 5 tys. ludzi, w tym 8 wojewodów (Czeladnina, ks. Bułhalcowych, Iwana Ługwicę, Iwana Prońskiego, Dymitra Kitajewa, Iwana Kołyczewa i Mikulińskiego) i 37 pomniejszych dowódców. Po stronie polsko-litewskiej zginęło jakoby tylko 500 żołnierzy, m.in. rotmistrz Słubicki i Jan Zborowski. W ręce zwycięzców dostał się nieprzyjacielski obóz z całym wyposażeniem, chorągwiami, drogimi szatami, pieniędzmi i kosztownościami. Zagarnięto 20 tys. koni. Wszystkie te łupy rozdano żołnierzom. Jeńcy zostali odesłani do króla do Borysowa, ale znaczniejszych z nich przedtem Ostrogski „nazajutrz po bitwie częstował i, rycerską pociechą w nieszczęściu im serca dodawając, łaski królewskiej nadzieje czynił".

Ta największa od czasów batalii grunwaldzkiej bitwa trwała sześć godzin. O jej wyniku zadecydował przede wszystkim manewr polskiej jazdy posiłkowej (husarzy i konnych łuczników), który wciągnął jazdę moskiewską w zasadzkę, pod ogień dział i rusznic. Podkreślić należy umiejętności dowódcze Ostrogskiego niszczącego armię Czeladnina etapami, a więc zgodnie z zasadami ekonomii sił, oraz potrafiącego wspaniale manewrować dużymi masami jazdy na polu bitwy. Poszczególne części składowe polsko-litewskiego ugrupowania oraz różne rodzaje wojska królewskiego doskonale ze sobą współdziałały. Zabrakło tej cechy w działaniach jazdy moskiewskiej, która przeprowadzała odosobnione uderzenia, podczas gdy główne siły stały bezczynnie do chwili całkowitej klęski oddziałów skrzydłowych. Lepsze uzbrojenie i dowodzenie oraz waleczność litewskich pospolitaków i rutyna bojowa zaciężnych polskich dały w rezultacie wspaniałe sukcesy w dwóch największych starciach kawaleryjskich - na lewym skrzydle, a później w centrum. Bitwa pod Orszą wskazała nie tylko wzrost znaczenia artylerii polowej i piechoty uzbrojonej w broń palną, współdziałającej z lekką jazdą. Udowodniła też wyższość husarii uzbrojonej w kopie, szable, tarcze i kolczugi. Skuteczność tego nowego rodzaju jazdy była widoczna szczególnie w uderzeniach skrzydłowych, w boki nieprzyjacielskiego szyku..."


Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 192-210

"...Iwan Czeladnin nigdy nie odzyskał wolności i zmarł w połowie 1516 r. Jego też obarczono na dworze wielkoksiążęcym winą za poniesioną pod Orszą klęskę. Najłatwiej było oskarżyć kogoś, kto nie mógł bronić swoich racji Jednak, jak widzieliśmy, książęcy koniuszy nie ustrzegł się przed popełnieniem wielu błędów i to zarówno przed, jak i w trakcie bitwy. Wpłynęło na to niewątpliwie niewielkie doświadczenie wojenne Czeladnina. Nie można jednak przypisywać całej winy za porażkę tylko głównodowodzącemu. Wśród wojewodów moskiewskich brakowało częstokroć zgodności poglądów, a każdy z nich uchylał się przed udzielaniem rad naczelnemu wodzowi. Błąd popełnił też sam wielki książę, powierzając kierowanie wielką armią w polu mało doświadczonemu dowódcy.

Do klęski wojsk moskiewskich przyczyniło się niedostateczne rozpoznanie terenu bitwy. Zemściło się to w chwili ataku Pułku Lewej Ręki wspomaganego przez Pułk Wielki. Rusowie nie spodziewali się, że Ostrogski przygotował w ukryciu piechotę i artylerię, których ogień zachwiał szeregami ruskimi. Drugim poważnym błędem armii Czeladnina był brak współdziałania i pomocy poszczególnych części ruskiego szyku bojowego. Podczas gdy pułki skrzydłowe zmagały się z wojskami polsko-litewskimi, główne siły moskiewskie stały bezczynnie. Kiedy w końcu zdecydowano się na akcję wspomagającą, było już za późno. Wojsko ruskie nie dysponowało odwodem ogólnym, którego posiadanie przesądziło o zwycięstwie wojsk jagiellońskich. Umiejętne współdziałanie poszczególnych jednostek sprawiło, że były one przygotowane na każde posunięcie wojsk ruskich. Szczególną uwagę zwraca fakt użycia przez armię hetmana Ostrogskiego zmasowanego ognia piechoty i artylerii jako przygotowania do kontrnatarcia własnej kawalerii. Armia polsko-litewska posiadała jeszcze jeden walor — dowodzenie, spoczywające w rękach jednego, doświadczonego człowieka. Co prawda Konstanty Ostrogski dawał się ponosić swemu temperamentowi (zbytnia zapalczywość sprowadziła na niego dwie klęski w jego wojskowej karierze, nad Wiedroszą w 1500 r. oraz pod Sokalem w 1519 r.), ale pod Orszą nie był zupełnie sam. Miał wielu doświadczonych pomocników, wśród których ważną rolę spełniał dowódca polskich wojsk zaciężnych, Janusz Swierczowski. Wiktoria orszańska 1514 r. była jednym ze wspanialszych zwycięstw hetmana (podobno na swym koncie miał ich aż 62). Na cześć tej zwycięskiej batalii i aby uczcić samego głównodowodzącego król Zygmunt I zgotował w Wilnie wspaniały, godny największych rzymskich wodzów tryumf..."


Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 204-206

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości