Świecino 1462 |
"...Po uzupełnieniu załogi Fromborka i pozostawieniu części sił Janowi Skalskiemu w celu dalszego prowadzenia działań na terenie Warmii Piotr Dunin ruszył na Pomorze. Siły polskie nie były zbyt liczne — 112 kopijników, 600 lekkiej jazdy i 400 drabantów (piechurzy) — razem 1112 żołnierzy. Poszczególnymi rotami dowodzili: Paweł Jasieński, Wacław Nieborski, Mikołaj Wilkanowski, Wawrzyniec Schrank i Janusz Długosz (bratanek autora Dziejów polskich.). Ta niewielka armia, prowadząca duży tabor bojowy, złożony z wozów zbudowanych na wzór husycki, w okolicach Gdańska stanęła na krótki postój we wsi Strzyża. Do tej wsi rada miejska Gdańska przysłała uzgodniony z Duninem kontyngent wojska, którym dowodzili Mikołaj Działowski (Salendorf) i Paweł von Wüsen, liczący 300 jazdy i 400 drabantów. Do tej liczby należy dodać jeszcze bliżej nieustalonej wielkości grupę pieszej milicji miejskiej z Gdańska i zwerbowanych z okolicznych lasów ludzi zajmujących się wypalaniem węgla drzewnego. Tak wzmocniona armia Dunina liczyła około 2000 ludzi (po 1000 w jeździe i w piechocie). Nie była ona zbyt okazała, ale sformowana w zasadzie (poza niewielką grupą milicji) z żołnierzy zawodowych. [...] Razem siły krzyżackie, które maszerowały przeciwko małej armii polskiej, liczyły 1000 dobrze wyszkolonej jazdy i 400 drabantów (piechoty wzoru husyckiego), a także około 1300 uzbrojonych chłopów pomorskich — Kaszubów. Kaszubi w większości nie byli wojownikami z musu, lecz służyli z własnej woli, jako tako uzbrojeni i chętni do walki w obronie swojego dobytku, a przez osiem lat wojny nabyli już pewnego doświadczenia w walce i nie ustępowali umiejętnościami milicjom miejskim. [...] 16 września 1462 r. około godzin południowych wojsko Dunina dotarło do niewielkiej wsi Świecino. Tam doszło do spotkania przednich straży wojsk przeciwników, nie były to na pewno siły główne, gdyż wtedy niezrozumiałe byłoby oczekiwanie obu stron na rozegranie bitwy do następnego dnia — walka rozpoczęłaby się natychmiast. [...] Główne siły krzyżackie dotarły na miejsce bitwy nocą i wczesnym rankiem, jak z tego wynika ich odpoczynek nie był pełny, możliwe więc, że byli zmęczeni marszem. Następnie rozbili obóz po przeciwnej stronie polany, w odległości około 500-600 m od polskiego obozu, na wzniesieniu 82,0. Raweneck miał tylko 200 wozów, liczba ta nie wystarczyła do zbudowania obozu na wzór husycki. Zabezpieczył więc jedynie wozami trzy ściany obozu — resztę ochraniała palisada, ustawiona od strony wojsk polskich, zbudowana z ociosanych pali, których część była okuta żelazem. Ale nawet taki niepełny obóz stanowił oparcie dla walczących w polu oddziałów, dlatego że pomieszczono w nim wszystkich uzbrojonych w broń „ogniową”. Z założenia miał on stanowić w razie porażki w polu ochronę i punkt oporu, wystarczający do czasu ewentualnej odsieczy (liczono tu głównie na wojska księcia Eryka II). Do walki stanęły prawie równe siły. Wojsko polskie miało liczniejszą jazdę, w tym więcej ciężkozbrojnych kopijników, siły krzyżackie zaś o 700 piechurów więcej, ale byli to w większości chłopi (a więc przypuszczalnie jednak nieco słabiej wyszkoleni i uzbrojeni, co wcale nie oznacza, że mniej groźni w walce, szczególnie w obronie obozu). Niezbyt korzystne było pole bitwy, zbyt wąskie, od południa ograniczało je bagniste jezioro, od północy ściana lasu, a poustawiane w lasach zasieki uniemożliwiały ewentualny odwrót. Było to oczywiście niedogodne dla obu stron, czego budowniczowie i pomysłodawcy — krzyżaccy najemnicy — nie przewidzieli. [...] Dunin rankiem wyprowadził z taboru całą jazdę i większość piechoty, pozostała w nim tylko część milicji gdańskiej, przeznaczona do jego obrony. Korzystając z porannych mgieł zasłaniających przed wzrokiem przeciwnika, jazda ustawiła się na prawie całej szerokości polany, piechota została ulokowana na lewym skrzydle, opierając się o brzeg jeziora. Od strony nieprzyjaciela piechotę zasłaniała jazda i dość wysokie szuwary. Wynika z tego, że polski dowódca planował wykorzystanie w decydującym momencie piechoty do ostrzału z kusz skrzydła jazdy przeciwnika i do ewentualnego ataku, gdyby Krzyżacy wprowadzili do walki piechotę. Na atak piechoty na konnicę, przy braku pik lub kopii, nikt by się nie odważył. Krzyżacy nie planowali prawdopodobnie żadnych skomplikowanych manewrów — jazdę ustawiono naprzeciwko jazdy polskiej, a piechotę przed obozem na tyłach konnicy — pewnie miała ona stanowić odwód strzelczy — także i oni nie mieli broni umożliwiającej walkę z szarżującą jazdą. Uszykowane wojska ruszyły na siebie równocześnie, ale nie była to szarża, bo brakowało miejsca, by rozpędzić konie. Bitwę rozpoczął atak polskiej jazdy pod dowództwem Pawła Jasieńskiego: „Z obojej więc strony z największym zapałem i duchem zwycięstwa uderzyli na siebie przeciwnicy. W pierwszem zaraz spotkaniu Paweł Jasieński, dworzanin królewski, herbu Gozdawa, na wymierzone już kopije nieprzyjaciół szybko z boku skoczywszy, pomieszał je, tak że wszystkie ciosy chybiły”. Opisu Długosza nie należy rozumieć dosłownie — czołowy oddział polski uderzył nie na spisy (czyli kopie), ale na szpicę jazdy krzyżackiej i zmieszał jej szyk, zmuszając ją do odwrotu do głównej linii. Zmieszanie czołowych oddziałów przeciwnika było możliwe jedynie w przypadku szarży, należy więc przypuszczać, że atak ten przeprowadzono po skosie polany — w innym przypadku ciężka jazda nie miałaby miejsca do nabrania pędu. Po tym bardzo krótkim preludium nastąpiło właściwe starcie ciężkozbrojnej jazdy nie poprzedzone szarżą „rycerze królewscy, pierwszy tworzący zastęp, sadno złamali przednie szyki nieprzyjaciół i wodzów ich powalili o ziemię. Wszelako ci, nie zmieszani tą porażką, ruszyli znowu do bitwy. Wszczęła się na nowo zacięta z obu stron walka i trwała ona przeszło trzy godziny. Z jednej i drugiej strony padało wiele trupem; aż wreszcie znużone oba wojska, jakby za spólnem hasłem przerwały bój i cofnęły się do swych taborów, które miasto obozów pozostawiły były za sobą” Była to więc jak na jazdę walka nietypowa, statyczna, polegająca na stałej wymianie ciosów (typowa szermierka), a jednocześnie zacięta i wymagająca dużego wysiłku, nie powinna więc dziwić ta przerwa, zresztą takie odpoczynki w bitwach średniowiecznych się zdarzały. Na przebieg tej walki duży wpływ miał skład narodowościowy wojsk. Zawodowi żołnierze znali się z wielu wojen, w których uczestniczyli często w tych samych szeregach, ale teraz najemnicy wchodzący w skład armii krzyżackiej, głównie ✓ Niemcy i Ślązacy, traktowali Czechów, którzy walczyli w polskich szykach, jak zdrajców. W zasadzie mieli rację, bo na początku tej wojny Czesi w zdecydowanej większości służyli zakonowi. Z kolei wśród Czechów być może obudziło się wspomnienie wojen husyckich, w których Niemcy bez litości ich zabijali, traktując to jako rzecz bardzo miłą Bogu, być może nadarzyła się teraz sposobność odwetu, należało więc ją w pełni wykorzystać. Przerwanie walki dla odpoczynku wynikało zaś z przestrzegania zasad etosu rycerskiego — tak postępowali niejednokrotnie rycerze zachodni, a przerwy wykorzystywano do uzupełnienia uzbrojenia (głównie kopii, które na ogół kruszyły się w pierwszym starciu), rannych koni i innych czynności. Odpoczynek nie trwał zbyt długo, bo obie strony uważały, że odniosły sukces, należy więc czym prędzej zakończyć walkę, dobijając osłabionego przeciwnika. I znów doszło do zaciętej walki, w której nie było miejsca na litość „Po chwilowem wytchnieniu wyszły znowu obadwa, nie tak do boju, jako raczej do ścigania przeciwnika; jedni drugich bowiem mieli za znużonych i do cofnięcia się zmuszonych. W samej rzeczy, w tem natarczywem spotkaniu wielu bardzo i nad liczbę walczących poległo, szał raczej ślepy niźli odwagę śmiercią przepłaciwszy. Gdy dowódca krzyżackiego oddziału, Frycz Rawnecke, został raniony, nieprzyjaciel cofać się i chwiać począł. Dla wielkiej jednak mnogości żołnierza nie można go było znieść od razu. Walczył z uporem jeszcze blisko godziny”. Załamanie się najemników po odejściu na tyły Fritza Raweneck było krótkotrwałe, a Krzyżacy zaczęli nawet spychać jazdę polską, a może było to ze strony wojska polskiego zamierzone działanie — podprowadzenie jazdy przeciwnika pod pozycję zaczajonej piechoty leżało przecież w planach Dunina. Do tej pory była to bitwa jazdy — piechota żadnej strony nie została jeszcze zaangażowana do walki, a teraz zbliżał się właściwy moment do działania dla strzelców. Jazda krzyżacka w ciągłym boju wyszła na wysokość stanowiska polskiej piechoty, a w ferworze bitewnym nie zauważyła tego niebezpieczeństwa. W tym samym czasie powrócił na pole bitwy, po opatrzeniu rany, Fritz Raweneck, ale i on prawdopodobnie nie zauważył nowego przeciwnika. Polska piechota, doskonale ustawiona, rozpoczęła huraganowy ostrzał z kusz. Strzelano tak zwaną nawiją — nie celowano w konkretnego żołnierza — bełty wystrzeliwano w górę, a te, po osiągnięciu apogeum, opadały ze zwiększoną siłą i prędkością na szyk przeciwnika. W takim kłębowisku zawsze istniała szansa, że większość pocisków znajdzie dla siebie cel. Deszcz bełtów zachwiał jazdą przeciwnika — pociski z łatwością przebijały pancerze, raniły ludzi i konie, tworzyły wyrwy w szeregach, zrzucając ciężkozbrojnych wojowników z koni. Był to przełomowy moment bitwy. Nieprzyjaciel „(...) nie mogąc wreszcie wytrzymać natarcia, z przodu konnicy, a z boku piechoty silnie napierającej, pierzchnął w popłochu. Pozbierawszy potem w ucieczce rozbiegłe drużyny jezdnego i pieszego rycerstw, wrócił z nimi Frycz Rawneckc i zagrzewał je gorliwemi słowy do ponownej walki. Lecz gdy zatrzymane w pogromie równie jak pierwsze zastępy doznały porażki, gdy wreszcie i sam Frycz trupem poległ, sadno pokonano i resztę, i jak bydło pędzono w rozsypce. Było między tłumami nieprzyjaciół wielu rycerzy ćwiczonych w boju, którzy pamiętni nie tylko na sławę, ale i na ślub uczyniony przed bitwą, woleli poddać się więzom, niżeli uciekać z pola. Kasper Nostwic, drugi wódz chorągwi nieprzyjacielskich, który sam namawiał wojsko do owej przysięgi, że żaden nie opuści walki, pierwszy zabrał się do ucieczki i swoim przykładem wielu za sobą pociągnął zbiegów. Piechota, której w wojsku nieprzyjacielskim była także znaczna liczba, mało kładąc otuchy w ucieczce, gdy od jazdy Polskiej łatwo byłaby doścignioną, schroniła się w części do taborów zostawionych w tyle obozu. 1 - Wielogodzinne wyrównane starcie kawalerii. 2 - Pod naporem Niemców kawaleria cofa się aż pod swój obóz (manewr zamierzony). 3-Ścigający ich Niemcy odsłaniają swoje skrzydło pod ostrzał polskiej piechoty. Salwa z ich kusz powoduje paniczną ucieczkę niemieckiej kawalerii. Mogło się już niektórym z polskich żołnierzy zdawać, że to koniec walki. Jazda krzyżacka usiłowała uciekać, co nie było wcale łatwe — w ucieczce przeszkadzały zawały w lasach, przygotowane przeciwko Polakom, które teraz stanowiły dla nich samych przeszkodę, a i czatujący przy nich chłopi prawdopodobnie nie rozpoznawali, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem — dla nich każdy rycerz był przeciwnikiem. Ich zadaniem, a zarazem i pragnieniem, było walczyć z uciekającymi, na pewno atakowali każdego, kto tylko próbował sforsować zapory. Tak więc na placu boju pozostała w taborze krzyżacka piechota wraz z częścią jazdy (głównie z lekkozbrojnymi, czyli nie rycerzami lecz pachołkami, ale lepiej uzbrojonymi » do walki w obronie). Dla żołnierzy pochodzących z gminu w zasadzie było obojętne — niewola czy śmierć. Z niewoli i tak nie byliby wykupieni, co najwyżej mogli zostać wcieleni do zwycięskiej armii lub obróceni w poddanych chłopów, lepiej więc było walczyć — istniała zawsze szansa, że uda się stawić przez dłuższy czas opór i dzięki temu przeżyć. Obóz był dobrze przygotowany do obrony, choć niezupełnie taki, jak tabor husycki, można więc było w nim doczekać powrotu jazdy — tak przecież nieraz już bywało na polu bitwy, choćby pod Chojnicami. Szykujących się do obrony w obozie „Z jednej strony osłaniały bagna, z przodu zaś zasieki ostrokołów żelazem umocnionych i poopalanych. Stąd jak z warowni począł na nowo nieprzyjaciel z dział i łuków gęste miotać strzały” Do pełnego zwycięstwa strona polska musiała się jeszcze trochę wysilić i zlikwidować ostatecznie opór piechoty i niedobitków jazdy, dlatego „Polacy w przekonaniu, że gdyby strwożonemu przeciwnikowi dali czas do wytchnienia i opamiętania się w pogromie, zwycięstwo nad nim odniesione i trudy dnia tego spełzłyby bez owocu, rozpędziwszy się na koniach, wpadli z największą odwagą na one ostrokoły. Wiele wprawdzie koni poprzebijało się i na miejscu padło, ale zasieki zostały wyłamane, a wozy i tabory nieprzyjacielskie zdobyte. Ci, którzy wtedy jeszcze opierać się śmieli, legli pod mieczem, inni, szukający w jezierzyszczu ochrony, okrom niektórych pływać umiejących, potonęli; resztę zabrano w niewolą. Zwycięstwo było zupełne. Lecz kiedy ten obóz zdobywano, prawie wszystka jazda umknęła, wyjąwszy jeden hufiec, który w ucieczce natrafił na las gęsto kłodami zawalony, a nie mogąc przedrzeć się przez te zapory, wpadł w ręce zwycięzcom. Zabrali Polacy dwieście wozów, piętnaście dział i wszystek obozowy rynsztunek. Ze strony nieprzyjacielskiej legło w boju dwa tysiące ludzi, sześćset dostało się do niewoli. 4 - Niemiecki głównodowodzący ponownie wyprowadza własną, znacznie już osłabioną kawalerię, lecz jej szarża załamuje się pod wpływem ataku polskiej kawalerii oraz bocznego ostrzału piechoty (5). 6 - Ścigający niemiecką kawalerię jeźdźcy polscy niszczą ją niemal całkowicie na poczynionych przez nich samych zawałach. 7 - Polska piechota szturmuje obóz niemiecki, który początkowo broni się z powodzeniem. 8 - Powtórny atak na obóz prowadzony zarówno przez piechotę jak i kawalerię, która powróciła z pościgu, kończy się jego zdobyciem i masakrą broniącej się piechoty. 9 - Na polanie pojawiają się Pomorzanie, lecz na widok klęski Niemców zawracają ścigani przez Polaków. "...Było to więc duże zwycięstwo wojska polskiego, choć może nie aż takie, jak opisuje Długosz — według innych przekazów, straty wojska krzyżackiego były mniejsze i wynosiły około 1000 zabitych, łącznie z dowodzącym armią Fritzem Raweneckiem, a do polskiej niewoli dostało się tylko 70 zaciężnych. Nikt nie wymienia poległych w bitwie (i wziętych do niewoli) służących Krzyżakom chłopów kaszubskich. A w jeziorze długo jeszcze po bitwie znajdowano szkielety tych, którzy tam utonęli, byli to głównie chłopi, ponieważ na ogół nie umieli pływać, taka umiejętność to domena dobrze urodzonych. Straty armii polskiej były mniejsze, ale tak zazwyczaj bywa, że strona, która wygrywa, ponosi znacznie mniejsze straty, najwięcej żołnierzy ginie bowiem w momencie załamania się ducha walki i utraty wiary w zwycięstwo. Poniesione przez polską stronę ofiary tak opisał kronikarz: „Z Polaków, prócz Hektora Chodorowskiego herbu Bróg, żaden szlachcic nie zginął; tylko z gminu, tak konnych, jak i pieszych, stu mężów. Nie obyło się jednak w tem zwycięstwie bez znacznego krwi rozlewu; rzadko bowiem znalazł się rycerz, który żeby nie był ranny. Sam nawet dowódca wojska Piotr Dunin odniósł ciężką, chociaż nie niebezpieczną ranę w rękę, prócz tego draśnięty w udo przy pęknięciu od strzału działowego zbroi”19. Jak na kilkugodzinną, bardzo zaciętą bitwę, były to niewielkie straty. A przecież pierwsze starcie jazdy i wynikłe w jej trakcie pojedynki to, według zgodnych relacji, aż trzy godziny walki. Może to świadczyć, że po obu stronach walczyli doskonale wyszkoleni żołnierze, i to w dodatku tacy, którzy stosowali te same metody walki. W takim bowiem starciu o ostatecznym jego wyniku decydowała już tylko tężyzna fizyczna walczących lub większa motywacja do walki, w tym przypadku te czynniki występowały w większym stopniu po polskiej stronie. Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 162-168 "...Straty krzyżackie obliczono na około 1000 poległych, w tym około 300 zabitych z Raweneckiem (którego pochowano w kościele klasztornym w Żarnowcu). Około 70 zaciężnych znalazło się w niewoli, także 200 wozów z działami i sprzętem bojowym wpadło w ręce polskie. Straty polskie obliczano na 100 poległych i ponad 150 rannych, z których część zmarła potem w Gdańsku. Dunin został ciężko ranny w rękę i draśnięty w udo pociskiem armatnim. Poległ gdański rajca Maciej Hagen. Razem poległo ponad tysiąc dwustu ludzi, a więc około jedna czwarta wszystkich uczestników, co świadczy o zaciętej walce..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 269-270 "...Zwycięstwo pod Świecinem miało przede wszystkim znaczenie moralne — zmyło piętno hańby chojnickiej i podniosło ducha wśród związkowców, którzy uwierzyli w pomyślne zakończenie wojny, znacznie zmniejszyło liczebność załóg krzyżackich stacjonujących po lewej stronie Leniwki (w operacji gniewskiej wystawiły one trzykrotnie mniejsze siły) oraz położyło kres ich dalszej, bezkarnej dotąd, działalności..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 142 |
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości