Zatoka Świeża 1463

"...Przeciw 44 okrętom zakonnym (prawdopodobnie około 10 statków wiślanych i galarów, około 20 burdyn i barek, około 14 różnego rodzaju łodzi rybackich) z 1500 zaciężnymi na pokładach, wspieranymi przez około 350 marynarzy załóg okrętowych, stanęły 30—32 okręty gdańsko-elbląskie (przypuszczalnie około 15—17 uzbrojonych łodzi, około 10 sznik i około 5 barek), na których było zaokrętowanych około 1200—1250 zaciężnych polskich i gdańskich, wzmocnionych przez około 220 marynarzy. Strona krzyżacka miała więc przewagę w okrętach bojowych 1,42:1, w zaciężnych i załogach 1,23:1.

Sukces polski w bezpośrednim starciu zależał zatem od nagłości ataku (zaskoczenia przeciwnika) i zaciętości atakujących, a obydwoma tymi czynnikami strona polska dysponowała. Do tego dochodziła jeszcze większa manewrowość okrętów polskich, lżejszych, o mniejszym zanurzeniu, którym wiał wiatr w żagle, podczas gdy jednostki przeciwnika były przeładowane, miały większe zanurzenie, a więc były mało ruchliwe, i miały przeciwny wiatr. Wydawało się zatem, że szanse obu stron mogły być łatwo wyrównane. [...]

Spróbujmy zatem, opierając się na danych Lindaua i na podstawie wiadomości o piętnastowiecznych formach i sposobach walki, zrekonstruować przebieg bitwy.

Strona polska. Okręty uszykowano zapewne w jedną płytką linię półksiężyca, ze sznikami i barkami jako najsilniejszymi jednostkami na skrzydłach. Lewe, północno-zachodnie skrzydło szyku polskiego zajęli gdańszczanie, i tam też chyba znajdowali się Kolmener ze Stollem. Na prawym, południowo-zachodnim skrzydle stanęli elblążanie, a barka Vochsa znajdować się mogła bliżej styku z okrętami gdańskimi. Zamiarem dowództwa polskiego było okrążenie (stąd silniejsze skrzydła) i rozbicie floty zakonnej początkowo przez ostrzał, a następnie abordaż stłoczonych jednostek. Przypuszczano zapewne, że wywołane po ostrzale pożary i panika zdezorganizują obronę krzyżacką. Możliwe, że liczono się z przerwaniem zbyt cienkiego szyku polskiego i planowano jakieś działania pościgowe, sądząc, że przeładowane jednostki zakonne nie ujdą ścigającym,. Możliwe też, że celowo osłabiono centrum szyku, wiedząc, że jeśliby Krzyżacy przerwali go w tym miejscu, to przy przeciwnym wietrze nie zdołają zbyt się oddalić, albo też, ogarnięci paniką, nie skierują się na otwarte wody zatoki, lecz wybiorą względnie bezpieczną drogę w tył, na pobliski ląd. Ostateczne rozstrzygnięcie miało nastąpić w walce abordażowej, której nie lękano się, mając świadomość wysokiego morale zaciężnych i załóg, przeświadczonych, że swoim zwycięstwem przybliżą koniec wojny.

Strona krzyżacka. Okręty zakonne zostały zaskoczone na kotwicowisku w następującym ugrupowaniu: większość z nich, a przede wszystkim statki wiślane i galary, znajdowała się bliżej brzegu na kotwicach, raczej bezładnie przemieszana przez falowanie i pozbawiona całkowicie lub częściowo możliwości manewrowania; wokół nich sztormowało, pełniąc służbę dozorową na zewnętrznej linii szyku, 15—20 burdyn, uzbrojonych łodzi oraz barek. W wypadku nagłego napadu miały one podjąć walkę z przeciwnikiem i prowadzić ją do czasu zejścia z kotwic i zbliżenia pozostałych jednostek. Nie wiemy nic o planie bitwy dowództwa krzyżackiego. Zapewne bitwa stanowiła zaskoczenie dla wielkiego mistrza, gdyż zamierzając narzucić ją stronie polskiej, sam nie był jeszcze do niej przygotowany, co więcej, nie w takich warunkach chciał walczyć. Zmuszony do bitwy, ufał, być może przez pewien czas, swojej przewadze liczebnej, i przyjął bitwę, gdyż sądził, że rozbije przeciwnika masą, a ponadto nie miał, poza bezpośrednią walką, żadnego innego planu jej rozegrania. Zaciężni zakonni z pewnością byli bitnymi i wyszkolonymi żołnierzami, lecz cele wojny były im całkiem obce. Ponadto byli już chyba nieco zdemoralizowani nieudanym przebiegiem operacji i znużeni sztormowaniem.

Wiatr południowo-zachodni lub zachodni wprawdzie zelżał i zmniejszyło się falowanie (stąd mgła i decyzja o rozegraniu bitwy), to jednak lewe skrzydło floty związkowej, mając przeciwny wiatr w żagle, musiało lawirować, gdyż nie mogło utrzymać nakazanej linii okrążenia. Tam więc, jeszcze przed rozpoczęciem bitwy, zaczęła wytwarzać się pewna szczelina w pierścieniu blokady (między brzegiem a najbardziej zbliżonym do niego okrętem gdańskim), chyba na razie niezbyt dostrzegalna we mgle, która po rozpoczęciu abordażu, a więc bezpośrednim zaangażowaniu w bitwę okrętów dozorujących, stała się dość znaczną luką. Tędy, do czasu ponownego zablokowania jej przez spychane na brzeg sczepione w abordażu lub też płonące jednostki, mogły okręty krzyżackie próbować przedzierać się do Królewca.

Bitwa w Zatoce Świeżej

W czwartek 15 września 1463 r., we wczesnych godzinach porannych, zaraz po opadnięciu mgły, rozpoczęła się bitwa na Zatoce Świeżej. Wyróżnić w niej można trzy etapy.

Etap pierwszy to pojedynek strzelecki między obiema flotami. Mógł on trwać około godziny lub dłużej, do czasu podejścia okrętów gdańskich i elbląskich na odległość abordażową. Sukces odniosła od razu strona polska, która była przygotowana do walki i działała z zaskoczenia. W tym fragmencie bitwy uczestniczyły nieliczne działa okrętowe oraz strzelcy z rusznicami, kuszami i łukami. Prawdopodobnie z zamiarem wywołania pożarów na stłoczonych jednostkach krzyżackich strzelano w ich nasmołowane żagle pociskami zapalającymi. Okręty krzyżackie znajdujące się na zewnątrz ugrupowania floty zakonnej ustawiły się pewnie dziobami do zbliżających się okrętów związkowych, chcąc zarówno utrudnić im abordaż, jak i zmniejszyć pole ostrzału. W tym wypadku niewiele to pomogło, gdyż jednostki polskie strzelały z obu stron do wewnątrz szyku krzyżackiego i w panującym tam tłoku każdy strzał mógł być trafny, nawet bez celowania. Krzyżacy przeciwnie — strzelając na zewnątrz do cienkiego pierścienia okrętów związkowych i przeszkadzając sobie wzajem, mogli liczyć tylko na przypadkowe trafienia. Przypuszczalnie więc jeszcze przed abordażem zaczęły wybuchać na jednostkach zakonnych, zwłaszcza tych schodzących z kotwic, pierwsze pożary; być może dla uniknięcia ich zaczęto zrzucać żagle, pozbawiając się w ten sposób możliwości manewrowania i powiększając tylko chaos na tyłach swojej linii zewnętrznej.

Etap drugi — walka abordażowa — rozpoczął się zapewne we wczesnych godzinach przedpołudniowych, kiedy okręty związkowe doszły linii zewnętrznej okrętów krzyżackich i zarzuciły haki abordażowe i bosaki. Krzyżackie bordyny i łodzie, opadnięte przez szniki, barki i łodzie gdańskie i elbląskie (każdy okręt krzyżacki został zaatakowany przez 1—2 okręty związkowe) przyjęły na siebie cały ciężar uderzenia, umożliwiając pozostałym okrętom zakonnym, po zejściu z kotwic, rozwinięcie się w jakiś szyk bojowy. Ale z przyczyny wielkiego mistrza, który nie potrafił zapanować nad wytwarzającą się sytuacją taktyczną, sprawy przybrały dla Zakonu zły obrót. Ludwik von Erlichshausen widząc, że jego ścieśnione okręty nie potrafią manewrować, a na wielu z nich szaleją pożary i że zaczyna powstawać panika, najpierw zapewne zwątpił o swojej przewadze, a potem chyba załamał się psychicznie. Nie próbował bowiem nawet udzielić pomocy walczącym w linii zewnętrznej jednostkom — faktycznie przestał więc dowodzić swoją flotą. Dowodzenie przeszło teraz w ręce dowódców okrętów, którzy zależnie od swego temperamentu i morale zaczęli włączać się do bitwy lub, ogarnięci paniką, przemyśliwać o ucieczce. Przysłowiowa tama niezdecydowania pękła, kiedy największy okręt krzyżacki, wielki dwumasztowy galar, z dwoma marsami (przebudowany na pływającą basteję), na którym znajdowało się 200 zaciężnych dowodzonych przez komtura Bałgi Siegfrieda Flacha, przez wspomnianą już lukę skierował się ku Królewcowi. Manewrowanie galarem szło jednak zaciężnym niesporo, więc porzucili go. Przesiadłszy się na 5 wielkich łodzi wymanewrowali zajętych abordażem gdańszczan, po czym wylądowali w rejonie Tolkmicka, skąd uszli już bezpiecznie. Przykład Flacha był zaraźliwy i co śmielsi poczęli go naśladować, kierując swoje jednostki ku brzegowi, a nawet, porzucając płonące, przesiadać się na łodzie okrętowe. Decyzję tę przyśpieszyły pewnie i związkowe szniki, pod których naporem okręty, zewnętrznej linii ugrupowania zakonnego, zaczęły cofać się w głąb szyku, powodując dalsze jego ścieśnienie i spychanie na brzeg. Brak dowodzenia na wyższym szczeblu sprawił, że stłoczone okręty bezradnie miotały się w różne strony, rozbijając burty, łamiąc wiosła, miażdżąc szalupy i ludzi i potęgując panikę. Wtedy już wielki mistrz, nawet gdyby był biegły w rzemiośle marynarskim, nie potrafiłby opanować sytuacji. Pozostało mu więc jedynie usłuchać namów otoczenia i uchodzić, póki czas, z akwenu bitwy, gdyż jego niewola oznaczałaby całkowitą przegraną Zakonu w tej wojnie. Wymknął się więc wraz z najbliższymi dworzanami łodzią przez tę samą lukę i w zamieszaniu bitewnym uciekł do Królewca.

Tymczasem dogasała walka na zewnętrznej linii ugrupowania krzyżackiego. Zaciężni królewscy i gdańscy, zwerbowani spośród Kaszubów, Pomorzan, Prusów i Mazowszan (którzy dobrze poznali krzyżackie apostolstwo), wdarli się na pokłady okrętów zakonnych, a że nie dawali pardonu, więc i knechtom przyszło drogo sprzedawać swoje życie. Prawdopodobnie wczesnym popołudniem okręty związkowe rozbiły linię zewnętrzną i wtargnęły w głąb ugrupowania krzyżackiego. Część z nich związała się walką z okrętami zakonnymi, część pogoniła za uciekającymi, inne przystąpiły do odholowywania płonących jednostek i gaszenia pożarów.

Rozpoczął się trzeci etap bitwy — likwidacja rozbitego przeciwnika, który trwał aż do wieczora. Bitwa przybrała teraz charakter odosobnionych pojedynków i pogoni, niejednokrotnie mających finał na brzegu. Ogarnięte paniką załogi krzyżackie, widząc zbliżające się okręty związkowe, skakały za burtę, aby wpław osiągnąć zbawczy ląd; wielu, przeciążonych opancerzeniem, utonęło. Lecz zmęczenie walką dawało już znać o sobie również na okrętach związkowych, a kiedy z wolna zanikała zawziętość, pojawiło się uczucie litości. Rozpoczęło się branie jeńców, być może spowodowane też wyrachowaniem, gdyż za co znaczniejszych można było uzyskać znaczny okup, oraz pobieżne szacowanie zdobyczy znajdującej się na opanowanych i porzuconych jednostkach zakonnych. Niechybnie zapadający zmierzch położył kres walce.

Bitwa na Zatoce Świeżej stała się więc dla Zakonu druzgocącą klęską. Wielki mistrz utracił tu całą swoją flotę. Lindau uważa, że „dostały się Gdańskowi i Elblągowi wszystkie ich okręty", a wątpliwe jest, aby który z nich zatonął, ponieważ przy niezbyt dużej głębokości zatoki w tych miejscach (1—2 m) mogły jedynie osiąść na dnie. Przestała też prawie istnieć cała północna grupa wojsk: z 1500 zaciężnych i 350 marynarzy ocalało jedynie, jak wiemy, 200 knechtów Flacha oraz około 60 rycerzy i marynarzy z najbliższego otoczenia wielkiego mistrza. Ponadto gdańszczanie wzięli do niewoli 305 jeńców, w tym komtura Memla Hansa Hetzla, a elblążanie 240. Wynikałoby stąd, że po stronie zakonnej zginęło, utonęło i zaginęło około 1050 knechtów i marynarzy. Jeśli nawet liczbę tę pomniejszyć o 100—150 ludzi (zakładając, że tylu ich mogło dopłynąć do brzegu i ukryć się w lasach w rejonie Tolkmicka, a stamtąd dotrzeć do zamków krzyżackich), to jednak bitwę, w której straty przeciwnika wyniosły przeszło 50% stanu osobowego, należy uznać za pogrom strony krzyżackiej, tym bardziej że więcej niż połowa ocalałych trafiła do niewoli. W ręce zwycięzców wpadły poza okrętami ogromne zapasy żywności i broni (rusznice, pancerze, tarcze, kule kamienne do dział itp.). Nic zatem dziwnego, że wielki mistrz zrezygnował z odsieczy Gniewa, a przy pustkach w kasie zakonnej wątpliwe było, czy Zakon będzie mógł w ogóle wyrównać taki, jak się zwykło wtedy mawiać, „upust krwi".

Brak jest natomiast jakichkolwiek danych o stratach strony polskiej. Biorąc jednak pod uwagę zaciętość walczących, należy oszacować jej straty krwawe (w zabitych i rannych) na około 10—15% stanu osobowego, a więc 150—200 ludzi. Prawdopodobnie uszkodzone zostały również jakieś okręty gdańskie i elbląskie, choć mogły to być przede wszystkim uszkodzenia typowo nawigacyjne, związane ze zbyt ostrym manewrowaniem w czasie abordażu lub pościgu oraz wejściem przypadkowym lub celowym na przybrzeżne płycizny..."


Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 194-203

"...14 września na Zalew Wiślany wpłynęła flotylla gdańska i połączyła się z wysłaną przez Elbląg flotyllą liczącą 15 jednostek — tak więc siły związkowe wynosiły już 25 statków. Z tymi siłami połączyła się dodatkowo niewielka flotylla kapra Vochsa, powiększając jej stan do 30-32 jednostek. Drobne potyczki przynosiły sukcesy stronie związkowej. Do walnej bitwy doszło 15 września.

Połączone floty, pomimo przewagi Krzyżaków, otoczyły liczącą wciąż jeszcze ponad 40 statków flotę przeciwnika. Nieudolnie dowodzona flota zakonna została przyparta do brzegu. Siły związkowe, mając ułatwioną możliwość manewru, po ostrzelaniu przeciwnika z bombard i kusz, wywołaniu na nich pożarów, przystąpiły do abordażu. W zamęcie bitewnym niemłody już wielki mistrz utracił możliwość dowodzenia i opuścił wraz ze swoim sztabem flotyllę. Walka pozbawionych naczelnego dowódcy statków nie była już skuteczna — większość stała się łupem przeciwnika. Z armii liczącej 1500 żołnierzy i 350 marynarzy uratowało się 260 ludzi. Do niewoli dostało się 545 żołnierzy i marynarzy. Wynika z tego, że zginęło około 1000 ludzi (część — 50 do 150 — mogła dopłynąć do brzegu i już nie wrócić do armii krzyżackiej). Brak danych o stratach we flocie związkowej — Józef Dyskant szacuje je na 150-200 zabitych i rannych..."


Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 178

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości