Chojnice 1466

"...Pierwszy oddział polski wyruszył pod Chojnice w połowie lipca 1466 r. Było to 600-700 jazdy dowodzonej przez Szczęsnego Paniowskiego. Wkrótce okazało się, że tak mały oddział nie ma czego szukać pod miastem. Król wysłał więc na pomoc oddziały nadworne i kilka chorągwi prywatnych do Tucholi, dokąd wycofał się spod Chojnic Paniowski. „i czekał, pokąd król zawiadomiony o sile chojniczan nie przysłał mu w posiłku swoich dworzan, pod dowództwem Piotra Dunina podkomorzego sandomierskiego i Jana Synowca. W piątek więc, dnia dwudziestego piątego lipca, wojsko królewskie, powiększone nadworną drużyną Jana arcybiskupa gnieźnieńskiego i Jakóba biskupa włocławskiego, Łukasza poznańskiego i Sędziwoja sieradzkiego, wojewodów, Piotra z Gaja kasztelana kaliskiego i Jana z Rytwian, marszałka Królestwa Polskiego, wyruszywszy z Bydgoszczy, i połączywszy się z oddziałem najemnych rycerzy Szczęsnego, przybyło w dniu dwudziestym ósmym lipca do Chojnic, i zwarło je oblężeniem z jednej tylko strony, to jest od strony Bydgoszczy. Chojniczanie zaledwo wierzyć temu chcieli, tak im zdawało się to rzeczą niepodobną. Ale gdy i nadspodziewanie ujrzeli, że ich nieprzyjaciel otacza rowami i zasiekami, po złudnych wyobrażeniach poznali rzeczywistość, i poczęli ciągłem biciem, strzelaniem z dział i innej strzelby tak natarczywie Polaków wyzywać do walki, że ani we dnie, ani w nocy nie dali oblegającym spoczynku, i przez dni kilka wielu z wojska królewskiego ginęło, wielu odnosiło rany. A gdy dowódcy wojska krzyżackiego nie mogli swoich powstrzymać od walki, wstyd było Polakom, że więcej od nich mieli odwagi oblężeńcy; zapalili się więc do boju i śmiało uderzali (...). Oblężeńcy, pobudzeni do wściekłości i rozpaczy, miotali na Polaków strzały zatrute, od których wielu rannych umierało Ta jednak, chociaż tak zgubna i barbarzyńska srogość, nie zachwiała stałości Polaków”.

Połączone siły polskie liczyły więc około 5000 ludzi a głównodowodzącym został Piotr Dunin. Długosz pisze też, że pod Chojnice wysłano oddziały Litwinów i Tatarów dowodzonych przez Iwaszkę Chodkowicza, ale według innych źródeł nastąpiło to dopiero we wrześniu. Stosunkowo szybko pod Chojnice wysłano te oddziały zaciężne, które po opanowaniu Gniewa, nie były niczym zatrudnione. W ten sposób siły oblegających wzrosły do ponad 6000. W tym czasie odzyskano bez walki zamek w Człuchowie.

Pojawił się też nowy sojusznik — książę słupski Eryk II, który w trakcie spotkania z królem Kazimierzem, chcąc zatrzeć niemiłe wrażenie związane z zajęciem Człuchowa, zobowiązał się do pomocy w opanowaniu Chojnic. Jego rola miała głównie polegać na nakłanianiu oblężonych do poddania się. W rzeczywistości Eryk przez swoich wysłańców namawiał obrońców do wytrwania w oporze, proponował nawet kupienie tego miasta. Tak tę obiecaną pomoc opisał kronikarz: „Książę (...) wyruszywszy z Bydgoszczy,przybył do Chojnic; gdzie nie sam osobiście, ale przez Dynisza i jego kanclerza, z dowódcami załogi chojnickiej składając uboczne narady, i raczej odradzając im poddanie miasta, niżeli wiodąc do niego, popsuł bardziej sprawę królowi, miasto jej popierania, do którego się był zobowiązał; i z tem wrócił do swego księstwa. Ale i tu, nie przestając swoich chytrych knowań, niepomny danych królowi obietnic, wysłał księdza Henryka Schonebeke do Chojnic, aby z dowódcami nieprzyjacielskiej załogi wszedł w umowę o wydanie miasta, nie królowi, ale jemu, za okup pieniężny, który im obiecywał dać w gotowiźnie". [...]

Polski król Kazimierz musiał się spieszyć. Rozpoczynały się bowiem nowe rokowania pokojowe, pod kierownictwem legata papieskiego Rudolfa, należało więc jak najszybciej zdobyć Chojnice. „Kazimierz więc, król Polski, wraz z panami radnymi, którzy z nim wysiadywali w Bydgoszczy, ku temu wszystkie zwrócił usiłowania, aby oblężenie Chojnic nie pozostało bez skutku, i aby je zdobyć koniecznie, nie tak dla zatarcia ohydnej klęski, którą przy nich poniesionojak dlatego, że były jakby wstępem i wrotami, przez które dla Krzyżaków wchodziły z krajów niemieckich wojenne posiłki; te więc szczelnie zamknąwszy i usunąwszy najdzielniejszą obronę, która tej twierdzy ich strzegła, i Krzyżakom, równie jak i ich stronnikom, najwięcej dodawała otuchy, sadno można było całe Prusy owładnąć. Tym celem nakazał surowo ze wszystkich miast, wsi i miasteczek Wielkiej Polski i Kujaw sprowadzić robotników i chłopów, z wozami, łopatami i innemi narzędziami pod Chojnice, aby jak najspieszniej dokoła stawiać kosze, bić rowy i sypać wały- Posłuchano natychmiast rozkazu, przybyło wielkie mnóstwo wozów i robotników, i z jednej strony miasta podnosiły się szybko izbice i okopy. Padł niemały postrach na oblężeńców, którzy pierwej patrząc na klecone z wolna przez żołnierzy opłotki, tem większej nabierali śmiałości. Teraz, gdy się chłopstwo rzuciło do roboty, nie opuszczali rąk i rycerze obozowi, ale społem zabrali się do dzieła, pracując ciągle i bez przerwy”

Zapoczątkowane w ten sposób prace oblężnicze, prowadzone bardzo intensywnie, pozwoliły na całkowitą blokadę miasta. W mieście zaczęło brakować żywności — niedostatek ten miał swoją główną przyczynę w tym, że rozpoczęto blokadę przed żniwami, dlatego nie było żadnych zapasów. Ale niedostatek wystąpił także po stronie polskiej. W poprzednich oblężeniach, pod Gniewem, Zantyrem i innymi zamkami, zaopatrzenie dostarczano Wisłą, pod Chojnice dowóz był możliwy tylko drogą lądową. Fatalne drogi, słaba organizacja, a co najważniejsze, duża liczebność wojska, powodowały, że potrzeby były większe niż możliwości ich zaspokojenia. W polskich oddziałach żołnierze także niekiedy głodowali, ale tym razem nie zamierzano ustąpić.

Oblegani starali się za wszelką cenę utrudnić oblegającym prace i zniechęcić ich do kontynuacji oblężenia. Wciąż strzelano zatrutymi strzałami, była to praktyka stosowana podczas oblegania miast i twierdz w średniowieczu, trucizna jako namiastka broni chemicznej, ale używano też „broni biologicznej”, wrzucając padlinę do nieprzyjacielskiego miasta lub obozu w celu wywołania chorób. Największe nasilenie walk nastąpiło w połowie września. Intensywnie ostrzeliwano z dział, dochodziło także do wycieczek załogi, które miały głównie na celu zniszczenie dzieł oblężniczych.

„U Chojnic każdego dnia między oblegającymi a obleżeńcami wznawiały się walki. Nareszcie w niedzielę, dnia czternastego września, Krzyżacy, chcąc jakby ostatecznie spróbować szczęścia, w czasie pacierzy kapłańskich zwanych tercyją, wypadłszy z miasta, w znacznej sile uderzyli na obóz królewski. Ale pobici i zmuszeni do odwrotu, wkrótce potem, kiedy Polacy obiadowali, z większą jeszcze siłą i natarczywością powtórzyli wycieczkę. Trwała bitwa przez kilka godzin, obie strony zarówno dotrzymywały placu, z jednej i drugiej padało mnóstwo zabitych i rannych. Nareszcie chojniczanie pokonani po raz drugi pierzchnęli, a Polacy w pogoni za uciekającymi słali ich wielu trupem; część usiłowała schronić się do miasta, lecz gdy nagle zamknięto bramy, aby i Polacy razem nie wpadli, jedni legli pod mieczem, drugich pobrano w niewolą albo postrącano w napełnione wodą rowy. Ta klęska tak ich mocno zachwiała i przeraziła, że zatarasowawszy bramy, przez dni kilka siedzieli cicho jak zaklęci. Polacy tymczasem wykończali w oczach nieprzyjaciół podwójne i obszerne dookoła zasieki i wądoły, nie zważając na miotane gęsto pociski i na ciągłą, a uprzykrzoną słotę, aby nieprzyjaciołom odjąć wszelką sposobność otrzymania zasiłków i targnięcia się na obozy królewskie”.

Jak wynika z przekazu, poniesiona klęska zachwiała postawą oblężonych, jakby tego było mało, Polacy w noc po tej wycieczce, przystąpili do realizacji planu, który w poprzednim oblężeniu został zaniechany — ostrzelali miasto z kusz i łuków bełtami i strzałami zapalającymi. Atak ogniowy polskich żołnierzy był skuteczny — spowodował wybuch pożaru. „Na próżno oblężeńcy usiłowali gasić ogień, miasto bowiem Chojnice wszystkie domy miało pokryte słomą. Spłonęła zatem czwarta część miasta, z wszelkiemi zapasami żywności i dobytkami mieszkańców. Byłoby może całe zgorzało, gdyby najmniejszy powiew wiatru dał był popęd pożodze. W czasie trwającego zaś pożaru tak wielki strach wszystkich ogarnął, iżby po zniszczeniu miasta żywcem nie dostali się w ręce Polaków, że ich sami na klęczkach wzywali do gaszenia ognia, przyrzekając, że chętnie wejdą w umowę o poddanie miasta, co rzeczywiście nazajutrz nastąpiło. Dopiero bowiem wtedy uległa opierająca się tak długo ich krnąbrność i zaciętość”.

Pożar załamał ostatecznie obrońców. Rokowania o poddanie miasta rozpoczęto prawdopodobnie 21 września. Stronę Krzyżacką w tych rozmowach reprezentował między innymi sędziwy wielki komtur Urlyk Isenhoffen (nazywany przez Jana Długosza Urlykiem Eisenhoffenem) i Jan Zal, stronę polską natomiast Piotr Dunin i Jan Synowiec. W trakcie rokowań ustalono, że załoga opuści miasto tylko z bronią osobistą, pozostawiając w nim całą artylerię i inny ciężki sprzęt, zagwarantowano puszczenie w niepamięć win mieszkańcom miasta. (Pozostaje pytanie, jakie to były winy, czy mieszkańcy byli winni temu, że tak długo trwało wyzwalanie miasta, w czasie pobytu w mieście załogi krzyżackiej mieszkańcy nie mieli wyboru — musieli słuchać tych, którzy dysponowali siłą). Jednym z warunków zgody na taką kapitulację, było złożenie przyrzeczenia „(...) że przeciw królowi polskiemu i jego królestwu na korzyść Krzyżaków nigdy nie powstaną zbrojno i po nieprzyjacielsku.

Drugim warunkiem honorowej kapitulacji było natychmiastowe wypuszczenie z niewoli więzionych w mieście dowódców wojsk polskich i związkowych — Pawła Jasieńskiego, Piotra Szorca i Wawrzyńca Schranka. Żołnierze krzyżaccy, osłaniani na wszelki wypadek przez eskortę złożoną z polskich rycerzy, udali się 28 września do Bytowa, skąd po połączeniu się z grupą żołnierzy krzyżackich z Lęborka, po kilkunastu dniach opuścili Pomorze, odstępując księciu Erykowi (błędnie nazwanemu przez Długosza, a może przez jego kopistę lub tłumacza, Henrykiem), za zapłatą 8000 złotych, Lębork i Bytów, i udali się do swoich krajów (byli to głównie Sasi, ale także Ślązacy i niezbyt liczni Czesi)

Kapitulacja Chojnic nastąpiła niemal dokładnie dwanaście lat po nieszczęsnej bitwie pospolitego ruszenia z najemnikami dowodzonymi przez Bernarda Szumborskiego. Stanowiło to pewnego rodzaju symbol — tam od klęski wojna się rozpoczęła i tam też się zakończyła. Zdobycie Chojnic po uporczywej walce stanowiło ostatni akord wojny, nie może więc dziwić, że „Kazimierz zaś król, odebrawszy wiadomość o poddaniu się miasta Chojnic, kazał po kościołach odprawiać nabożeństwa i śpiewać himny dziękczynne. Starostą zaś chojnickim naznaczył Jana Puszkarza, Czecha, który do dobycia Chojnic i Stargardu najdzielniej się był przyłożył. Rycerstwo królewskie, złożone z dworzan i najemnego ludu, wróciwszy zwycięsko z Chojnic do króla do Torunia, pozostało przy nim aż do końca trwających o pokój układów. Król każdemu z rycerzy, stosownie do położonych zasług, wydzielił hojne nagrody..."


Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 188-195

"...Równie ciężkie boje toczono o Chojnice, bowiem „przystało wreszcie Polakom zetrzeć z czoła hańbę poniesionej pod Chojnicami klęski”. Od 28 lipca 1466 roku zaczęło się oblężenie: „Oblężeńcy, pobudzeni do wściekłości i rozpaczy, miotali na Polaków strzały zatrute, od których wielu rannych umierało. Ta jednak, chociaż tak zgubna i barbarzyńska srogość, nie zachwiała stałości Polaków, którzy jakby ślepi i zapamiętali, śmierć lekceważąc, rzucali się na mordercze ciosy nieprzyjaciół.

W sierpniu siły oblegających wzrosły o oddziały zajęte dotąd przy zdobywaniu Starogardu. W sumie stanęło pod Chojnicami 6 tys. ludzi. Otoczono miasto i twierdzę wałem oraz okopami. Król „nakazał surowo ze wszystkich miast, wsi i miasteczek Wielkiej Polski i Kujaw sprowadzić robotników i chłopów z wozami, łopatami i innymi narzędziami pod Chojnice, aby jak najspieszniej dokoła stawiać kosze, bić rowy i sypać wały. Posłuchano natychmiast rozkazu, przybyło wielkie mnóstwo wozów i robotników i z jednej strony miasta podnosiły się szybko izbice i okopy. Padł niemały postrach na oblężeńców...”

Zaczynało się więc regularne, prowadzone wedle prawideł sztuki wojennej oblężenie miasta. Na próżno zamknięci w Chojnicach Krzyżacy urządzali wycieczki, które przeradzały się w formalne bitwy. 14 września np. „chcąc jakby ostatecznie spróbować szczęścia, w czasie pacierzy kapłańskich zwanych tercją, wypadłszy z miasta, w znacznej sile uderzyli na obóz królewski. Ale pobici i zmuszeni do odwrotu, wkrótce potem, kiedy Polacy obiadowali, z większą jeszcze siłą i natarczywością powtórzyli wycieczkę. Trwała bitwa przez kilka godzin, obie strony zarówno dotrzymywały placu, z jednej i drugiej padało mnóstwo zabitych i rannych”

Wielkim ciosem dla oblężonych był pożar wzniecony przez Polaków za pomocą strzał ognistych. „Na próżno oblężeńcy usiłowali gasić ogień, miasto bowiem Chojnice wszystkie domy miało pokryte słomą. Spłonęła zatem czwarta część miasta z wielkimi zapasami żywności i dobytkami mieszkańców”. 28 września Krzyżacy „wydali w ręce wodzów królewskich miasto, działa i wszelkie statki wojenne. A siadłszy zaraz na konie, łzami zalani, wyrzekali na książąt niemieckich i ich głowę [tj. cesarza – MB], którzy im obiecanych nie przysłali posiłków”

Tak padł ostatni punkt oporu krzyżackiego na Pomorzu. Nic więc dziwnego, że Kazimierz, „odebrawszy wiadomość o poddaniu się miasta Chojnic, kazał po kościołach odprawiać nabożeństwa i śpiewać hymny dziękczynne”


Fragment książki: Maria Bogucka "Kazimierz Jagiellończyk i jego czasy" s. 100-101

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości