Gdańsk 1520

"...W dniach 6-7 listopada cała armia znalazła się pod Gdańskiem, rozbijając obóz na Biskupiej Górce na południowy zachód od Głównego Miasta. Żądanie kapitulacji już 6 listopada odrzuciła jednak rada miejska. Stanowisko to podtrzymała, mimo dalszych apeli zarówno byłego wielkiego marszałka Isenburga, jak i Wolfa von Schönburga. Skierowane one zostały również do cechów, ławników i całej gminy, aby poddali się na powrót Zakonowi jako ich „naturalnej władzy"; grożono surową karą w razie oporu, domagając się podjęcia rokowań. Obiecywano miastu potwierdzenie przywilejów, ale tylko z czasów Zakonu (a nie udzielonych hojnie przez Kazimierza Jagiellończyka).

W Gdańsku panowało zrozumiałe poruszenie i obawy, zwłaszcza po kapitulacji Starogardu i Tczewa. Liczono jednak na pomoc od króla, którego doświadczony rotmistrz Jan Żerotinski już znajdował się w mieście jako naczelny dowódca nad zaciężnymi i milicją miejską. Przede wszystkim już przed dojściem armii Zakonu spalono obiekty i osiedla przedmiejskie, aby wróg nie mógł stamtąd atakować lub wzniecać pożarów. [...]

Rada skłaniała się do podjęcia rokowań, jedynie odwlekając termin ich rozpoczęcia. Jednak wkrótce okazało się, iż wielka armia Zakonu jest słabo wyposażona w artylerię, bez której nie było mowy o oblężeniu i szturmie miasta. Gdańsk zresztą nie ujawnił chęci do ponownego poddania się Zakonowi. Dlatego 8 listopada nie wysłano żadnych posłów od rady i gmin Gdańska na Biskupią Górkę, co gorzko rozczarowało Wolfa von Schónburga i Wilhelma von Isenburga. Aby przestraszyć mieszkańców Gdańska, zdecydowano więc rozpocząć jeszcze rano 8 listopada po godzinie 9.00 ostrzał artyleryjski za pomocą 19 dział.

Ostrzał skierowano z Biskupiej Górki na położone najbliżej jej Stare Przedmieście wraz z usytuowanym tam klasztorem i kościołem franciszkanów. Ale pociski artyleryjskie puszkarze krzyżaccy kierowali także na zabudowania Głównego Miasta. Ostrzał (jakoby 400 strzałów w ciągu całego dnia) nie wyrządził jednak poważniejszych szkód. Artyleria miejska natomiast z wież i murów rozpoczęła ostrzał obozu zaciężnych na Biskupiej Górce z lepszym rezultatem. Oddano jakoby 800 strzałów w ciągu całego dnia.

Dopiero wieczorem kanonada artyleryjska ustała, a wówczas dowódcy zaciężnych dosłali do miasta posłańców z kolejnymi listami. Ale bramy miejskiej im nie otwarto. Dopiero 9 listopada rano listy te zostały przez radę przyjęte. Treść ich jest nieznana, niewątpliwie zawierały one kolejne wezwania do kapitulacji i groźbę dalszego ostrzału miasta. Rada zdecydowała jednak wysondować bliżej intencje dowództwa zaciężnych i wysłała do nich z glejtem kilku mieszczan, na czele z rajcą Filipem Angermündem.

Rozmowy przeprowadzone na Biskupiej Górce okazały się bezowocne. Po powrocie wysłanników koło południa 9 listopada artyleria zaciężnych wznowiła działalność trwającą do wieczora. Działa gdańskie także rozpoczęły ostrzał obozu zaciężnych, gdzie zastrzelono jednego z najlepszych puszkarzy. Następstwa ostrzału miasta i tego dnia były znikome, co budzić musiało rosnące zwątpienie zaciężnych. Nie zdołali oni przy tym zapobiec wzmocnieniu sił oblężonych. W południe tego dnia do miasta od strony wschodniej (tj. Żuław) udało się przedostać około tysiącu konnym polskim pod dowództwem wojewody kaliskiego Jana Zaremby. Była to grupa operująca w końcu października na środkowym Pomorzu Gdańskim i śledząca trasę pochodu armii zaciężnych.

Niewątpliwie przeprawiła się ona przez Wisłę w jej dolnym biegu i poprzez Powiśle i Żuławy dotarła szczęśliwie do miasta od nie zablokowanej strony wschodniej. Fakt ten - zresztą przy wyolbrzymianiu liczby przybyłych posiłków królewskich - dodatkowo osłabił nadzieje zaciężnych na kapitulację miasta. Dowództwo ich, obawiając się wypadu z miasta, trzymało pod bronią oddziały w nocy 9 na 10 listopada.

Wolf von Schönburg 10 listopada wystosował list do wielkiego mistrza, w którym podał przyczyny niepowodzenia oblegających - brak dział większego kalibru, zwłaszcza moździerzy, oraz nieprzybycie Albrechta z działami i zapasami prochu. Powołując się na uprzednie, ogólnikowe oświadczenie wielkiego mistrza o zamiarze przybycia nad Wisłę, jeśli upora się z Lidzbarkiem, wzywał go do szybkiego, osobistego przybycia pod Gdańsk ze sprzętem artyleryjskim. Jeśli tego nie uczyni, to narazi się na urągowisko i ogromną stratę, a zaciężni jego, zwłaszcza piesi, mogą przejść na stronę polską. Schönburg podkreślał, iż nadal zamierza oblegać Gdańsk, chociaż brak już kul i prochu. Jeśli jednak Albrecht ich nie dostarczy, wówczas nie uda się zatrzymać zaciężnych, których część zamierza „poszukać panów niemieckich" (tj. niemieckiej gałęzi Zakonu), aby zmusić ich do zapłacenia zaległego żołdu.

Jednak jeszcze 10 listopada zaciężni wymusili na dowództwie odejście spod Gdańska i przeniesienie się do położonego na północy klasztoru w Oliwie, zapewne aby uwolnić się od ostrzału artylerii miejskiej, zyskać lepsze zabezpieczenie i kwatery oraz zdobyć żywność. Część zaciężnych gotowych już było do powrotu do Niemiec, część pieszych skłaniało się do przejścia na stronę polską. Wolf von Schönburg natychmiast doniósł o tym wielkiemu mistrzowi, ubolewając, iż w listach od niego otrzymanych nie ma jasno sformułowanych zamierzeń dotyczących marszu nad Wisłę. Dlatego nie może ich pokazać rewoltującym zaciężnym, aby ich uspokoić. List Schönburga nie dotarł zresztą do Albrechta, gdyż w drodze z Oliwy został przechwycony przez gdańszczan.

Jednak Dytrych von Schönberg jeszcze w nocy z 9 na 10 listopada podjął próbę przedarcia się z dwoma oddziałami pieszych (ponad 500) i sześcioma szlangami spod Gdańska, koło Wisłoujścia, na prawy brzeg Leniwki i na Mierzeję Wiślaną, za pomocą łodzi ściągniętych z Tczewa. Stamtąd zamierzał dotrzeć do Albrechta i uzyskać konkretną informację, czy przybędzie osobiście ze zbrojnymi i pieniędzmi, czy też dośle tylko te ostatnie i wiadomości. Przez osiem dni oddziały Dytrycha miały czekać na niego na prawym brzegu Wisły. Ale ten śmiały zamysł - mimo przeprawy - został storpedowany, wskutek oporu części uczestników. Z Gdańska przybyły zresztą niektóre oddziały zbrojnych oraz trzy statki (jachty) z działami, aby przeszkodzić próbie przeprawy. W czasie przeprawy spalono karczmę przed Wisłoujściem. Schönberg musiał wycofać się już do Oliwy. Jego zamiar dotarcia Mierzeją do wielkiego mistrza został zniweczony.

Dla bezpieczeństwa zaciężni w zabudowaniach klasztoru oliwskiego wykonali otwory strzelnicze dla dział, na wypadek ataku z Gdańska, skąd jednak nie podjęto próby wypadu. Pod wrażeniem ostrzału Gdańska natomiast dzierżawcy starostwa puckiego wraz z miasteczkiem Puckiem oraz jego rada przysłali do Oliwy swoich przedstawicieli. Przeprowadzili oni rozmowy z dowódcami zaciężnych, deklarując gotowość poddania się bez walki. Zaciężni pozostali jeszcze kilka dni w Oliwie, rozważając możliwości uderzenia na wroga, pod warunkiem otrzymania żywności z Księstwa Pomorskiego. Ale już 13 listopada część zaciężnych - straciwszy nadzieję na przybycie wielkiego mistrza - zaczęła uchodzić. Dezercja ta spowodowała, iż wielu zaciężnych opuściło Oliwę i udało się na północ w kierunku wsi Rumii, a 15 listopada dotarli do Pucka, gdzie zostali wpuszczeni bez oporu; obozowali też w okolicy. Mimo to nastąpiły rabunki żywności i mienia mieszkańców miasta i wsi. Na prośbę Wolfa von Schönburga i Wilhelma von Isenburga zaciężni zgodzili się jeszcze poczekać osiem dni na list lub poselstwo od wielkiego mistrza. Obaj dowódcy wzywali więc (16 listopada) Albrechta, aby - nawet bez pieniędzy - spiesznie tutaj przybył. Zaciężni czekali jeszcze na poselstwo od wielkiego mistrza, które jednak nie przybyło. [...]

Wyprawa armii zaciężnych Zakonu nad dolną Wisłę zakończyła się więc - pozornie - całkowitym niepowodzeniem, przy czym główną rolę odegrało rozchwianie się koncepcji spotkania jej z wielkim mistrzem, a także niewystarczające od początku zasoby finansowe w kasie Zakonu oraz nikłość artylerii. Znaczną rolę w działaniach pod Gdańskiem odegrała jednak postawa samych mieszczan, którzy przy pomocy królewskich dowódców zdołali przygotować miasto do oblężenia, zwłaszcza poprzez ściągnięcie znacznej ilości artylerii. Na koniec strona królewska - mimo wszystkich trudności - zdołała wesprzeć miasto i w okresie trwającego już ostrzału Gdańska, wprowadzić tam oddziały jazdy wojewody Zaremby. Wywarło to silny wpływ na nastroje wśród zaciężnych krzyżackich, przyspieszając ich odejście spod Gdańska i niewątpliwie podnosząc na duchu jego obrońców.

Odejście wojsk zaciężnych spod Gdańska zostało z radością przyjęte przez dowódców polskich, na czele z hetmanem ziem pruskich Stanisławem Kościeleckim. Rada Gdańska zaraz po 10 listopada z dumą doniosła królowi, iż miasto zwycięsko oparło się wrogom. Zygmunt wyraził jej 16 listopada z Bydgoszczy swoje uznanie za okazaną wierność i wytrwałość, a także za uczynność, którą mieszczanie okazali wobec wojsk królewskich, rozmieszczając je w mieście i w domach, a także wspólne odparcie nieprzyjaciela. Wysłał też do Gdańska starostę szymbarskiego Stanisława Kostkę, który miał przekazać opinię króla dotyczącą zabezpieczenia miasta przed ewentualnymi dalszymi próbami ataku oraz rozbicia armii zaciężnych na północnym Pomorzu. A dla poprawy samopoczucia gdańszczan przydzielił im 1200 florenów w złocie..."


Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 340

Szukaj:


Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości