Pawia 1524 |
"...Ciężkie działa podzielono na dwie baterie, jedną z nich umieszczając na wschód, drugą zaś, silniejszą, na zachód od miasta. Lżejsze, mające mniejsze zastosowanie w czasie oblężenia, umieszczono w Torre del Galio, a na północy parku rozlokowano jeszcze jedną baterię, której zadaniem była ochrona obozu królewskiego. Bombardowanie rozpoczęło się następnego dnia. Kiedy przez Ticino, na wschód od miasta, przerzucono most pontonowy, na drugi brzeg przeprawił się Montmorency z rozkazem oblężenia Pawii od południa i zajęcia obszaru zwanego Borgo Ticino. Jego siły liczyły 3000 landsknechtów, 2000 lekkiej kawalerii włoskiej, 1000 Korsykańczyków oraz 200 ciężkozbrojnych. Świtem 2 listopada jadący przodem kopijnicy dotarli do mostku nad strumieniem Gravellone, od południowej strony głównego mostu miejskiego nad Ticino. W porannej mgle natknęli się na kolumnę artylerii, której towarzyszyło 500 landsknechtów pod wodzą hrabiego de Sorne. Nie tracąc ni chwili rycerze zaatakowali kolumnę szarżą, zdobywając armaty i rozpraszając piechotę. Hrabia wraz z resztkami landsknechtów zdołał dostać się do mostu pawijskiego i wejść do miasta, którego ostatni łącznik ze światem zewnętrznym został odcięty. W rękach cesarskich pozostały jedynie pewne umocnienia ziemne na południowym brzegu, a teraz oblegać je poczęli żołnierze Montmorencyego. Jedynym sposobem, jaki pozostawał w tym momencie Lannoy, by uwolnić miasto, było pokonanie Francuzów w walnej bitwie. W ciągu pierwszych dni listopada rozegrało się wiele potyczek, których zadaniem było wzajemne wypróbowanie obrony przeciwnika, skończyły się jednak one, tak jak i bombardowanie, pomiędzy 5 a 10 listopada, kiedy to gwałtowne deszcze zmieniły teren wokół Pawii w grzęzawisko. Francuzi skorzystali z tej przerwy, by posłać do Mediolanu i Ferrary po nowe dostawy prochu, który był już na ukończeniu. Sytuacja stała się patowa. Garnizon dowodzony przez de Leyvę składał się z ok. 9000 ludzi, w większości najemników, w tym 6000 Niemców i Hiszpanów. Tylko ratując się zaborem mienia kościelnego udało mu się zapewnić sobie ich lojalność. Dysponował on zapasami żywności niezbyt może wyszukanej, pozwalającej jednak na przetrwanie oblężenia w dającej się przewidywać przyszłości. Największym zmartwieniem były dlań kłopoty finansowe i to właśnie ten czynnik odegrał największą rolę w podjęciu ostatecznej decyzji o stoczeniu bitwy, która w sposób znaczący zaważyła na historii Europy. Po stronie francuskiej król zdawał sobie sprawę, że biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu jakakolwiek koordynacja działań pomiędzy wschodnim a zachodnim skrzydłem wojsk oblężniczych jest niemal niemożliwa. Jedynym miejscem, z którego można był obserwować obie strony miasta równocześnie, był południowy brzeg Ticino, zajęty przez Montmorency'ego. Południowy przyczółek mostowy strzeżony był przez niewielki „bunkier" obsadzony Hiszpanami. Umocnienie to posiadało idealne położenie, by spełniać rolę stacji sygnałowej pomiędzy oboma skrzydłami wojsk francuskich. Dlatego też, kiedy deszcz ustąpił miejsca mrozom, 10 listopada, monarcha zdecydował o przygotowaniu operacji mającej na celu przejęcie „bunkra", by w ten sposób umożliwić koordynację pomiędzy dwiema oblężniczymi bateriami. Siły Montmorency'ego powiększone zostały oddziałem 1500 piechoty oraz czterema kulewrynami. Licząca zaledwie 40 żołnierzy załoga „bunkra" poddała się po trwającym prawie cały dzień ostrzale artyleryjskim. Montmorency rozkazał wszystkich powiesić, co spotkało się z ostrymi protestami de Leyvy, na które Franciszek odpowiedział przeprosinami. Francuzi mieli jednak wreszcie całkowitą kontrolę nad południowym brzegiem i zyskali bezcenny punkt komunikacyjny pomiędzy swymi obozami. Od tego momentu bombardowania się nasiliły. W połowie miesiąca dokonano niewielkich wyłomów we wschodnim i zachodnim murach Pawii. De Leyva jednak także nie tracił czasu i rozkazał, by obywatele i milicja miejska rozrzucili wysokie umocnienia ziemne poza murami miejskimi, znajdujące się od strony okopów, tworząc w rezultacie wewnętrzny krąg obrony. Utworzono w ten sposób „strefę śmierci", którą przykryć było można ogniem z lekkich dział załadowanych pociskami śrutowymi oraz arkebuzów. Nieuzbrojona milicja przygotowana była do ciskania najeżonych kolcami kłód i kamieni na atakujących. Dodatkowo de Leyva wzniósł ciąg małych umocnień ziemnych na zewnątrz murów miejskich. Ich zadaniem było rozrywanie i burzenie szyku atakujących. Przejęcie kontroli nad „bunkrem" nad Ticino pozwoliło Francuzom na koordynację ataków i prawdopodobnie o świcie 21 listopada przypuścili oni dwa równoległe szturmy, każdy poprowadzony na jeden z uczynionych wcześniej wyłomów. Po stronie San Lanfranco król we własnej osobie kierował atakiem, na czele francuskich łuczników i włoskich najemników dowodzonych przez marszałka de Foix. Montmorency dowodził, składającym się wyłącznie z Francuzów, drugim rzutem wojsk, wspieranych przez landsknechtów pod księciem Suffolk. Wysłano trzy rzuty nacierających jeden po drugim, po to jednak tylko, by zatrzymały się one przed wewnętrznymi umocnieniami. Na koordynacji działań niekorzystnie odbiło się włączenie się króla do bitwy, zaś zdezorganizowany szyk nacierających dostał się w śmiertelny krzyżowy ogień z murów, transzei i umocnień. Zrozumiawszy, iż sytuacja staje się beznadziejna, król odwołał natarcie, pozostawiając na placu setki zabitych i rannych w „strefie śmierci". Natarcie od strony zachodniej, od strony pięciu opactw, prowadzone było przez marszałka de Flouranges, któremu towarzyszył w tym dniu la Tremouille przybyły w tym celu z Mediolanu. Pierwszą falą uderzeniową dowodzili panowie d'Aubigny i Bussy. Składała się ona z ochotników i „poszukiwaczy przygód", wśród których znalazła się znaczna liczba francuskich szlachciców. Wspierały ich dalsze siły francuskie pod księciem Albany. Flouranges dowodził rezerwami, składającymi się ze Szwajcarów. Żołnierze dAubigny'ego zostali szybko odrzuceni, zaś sam dowódca odniósł ranę. Kiedy zaczęli się oni cofać, poczęli mieszać się z drugą linią, po czym oba szeregi zmuszone zostały do chaotycznego odwrotu. Ponieważ Flouranges odprowadził na bok Szwajcarów, by ich formacja również nie została zdezorganizowana, dowodzenie nad cofającym się wojskiem przejął la Tremouille, który odwołał atak. W sumie natarcie to kosztowało Francuzów 800 zabitych i ciężko rannych. W tym momencie o dalszych atakach nie mogło być już mowy. Podczas gdy po odrzuceniu ataków garnizon zajęty był naprawami wyłomów, dowódcy francuscy zebrali się na naradzie w Binasco. Gdy armia lizała rany, doradcy królewscy opowiadali się za powrotem władcy do kraju, po uprzednim pozostawieniu jednego z nich, by kontynuować oblężenie. Pozwalałoby to na zachowanie sławy i twarzy królowi w razie dalszego braku sukcesów. Radzili unikać bitwy, do której stoczenia zmuszałaby przeciwnika jedynie jego rozpaczliwa sytuacja. Zdawali sobie sprawę, że nieopłacane wojska cesarskie nie będą mogły być długo utrzymywane w posłuszeństwie. Jedynie Bonnivet był zdania, że król powinien pozostać na miejscu i uczestniczyć w oblężeniu aż do jego pomyślnego zakończenia. Dowodził także, że król unikając bitwy z nieprzyjacielem słabszym liczebnie i nie tak mężnym, okryłby się hańbą. Jego zdanie przeważyło. Franciszek miał teraz do pokonania znaczną liczbę trudności. Po pierwsze ukształtowanie terenu oraz warunki pogodowe sprawiły, że ostrzał artyleryjski był mniej skuteczny, niż można się tego było spodziewać. Z powodu rozlanych strumieni oraz łęgów nie można było podprowadzić baterii artylerii na tyle blisko murów miejskich, by mogły one poczynić w nich większe zniszczenia. Udało się to jedynie w kilku miejscach. Po drugie Francuzom kończył się proch strzelniczy. Ze względu na niesprzyjającą pogodę jego zapasy narażone były na zniszczenie przez wodę, jednak nim oblężenie mogłoby zostać podjęte na nowo, trzeba było sprowadzić większą jego ilość. Wysłano w tej sprawie wiadomość do księcia Ferrary, posiadającego monopol na czarny proch produkowany w dolinie Padu. Oblężenie kontynuowano przez cały grudzień i styczeń, jednakże bez rezultatu. [...] Na przełomie roku 1524 i 1525 Francuzi byli przekonani, że kapitulacja Pawii jest tylko kwestią czasu. Opinia ta była w nich tak silnie zakorzeniona, że posiłki wezwane wcześniej z Mediolanu odmówiły teraz powrotu na północ, by nie utracić swojej części łupu. Udało się jednak ich zdyscyplinować i większość francuskich łuczników powróciła w wielkim niezadowoleniu do Mediolanu. Flouranges zatrzymał jedynie około 1000 najbardziej doświadczonych, zastępując nimi gryzońskich Szwajcarów, który woleli powrócić do domu, by bronić swego kantonu przed grabieżami, jakich dopuszczali się tam landsknechci zaciągnięci na służbę cesarza. Przyczyniały się do tego także w znacznym stopniu złe warunki, pogarszające się jeszcze w trakcie oblężenia, a także problemy w kwestii dowództwa oraz płacy. Jakkolwiek dokładna liczba Szwajcarów, którzy powrócili do domu nie jest znana, niektóre źródła twierdzą, że było ich około 5000. Efekt był oczywisty. Postępowanie Gryzończyków było znamienne dla pogłębiającej się demoralizacji całej armii, a sytuację pogarszały jeszcze kłótnie między Szwajcarami a Francuzami, do jakich doszło pod Firenzuolą. Skuteczność armii francuskiej jako siły bojowej powoli spadała. [...] W tym momencie siły francuskie wokół Pawii rozlokowane były następująco: d'Alençon na San Lanfranco, Montmorency blokował Borgo Ticino, Flouranges ze Szwajcarami w rejonie pięciu opactw. Wreszcie król zajmował park Viscontich, mając przy sobie resztę armii, w tym kawalerię, większość landsknechtów, Włochów Medyceusza i pewną liczbę Szwajcarów. [...] Garnizon Pawii nasilił w tym czasie wypady z miasta, koncentrujące się na sektorze San Lanfranco. Ich celem było trzymanie wojsk francuskich w jak największej odległości od głównych sił cesarskich. W czasie jednej z takich potyczek ranny został Giovanni de Medici i odjechał na leczenie do domu, do Piacenzy. W chwili, gdy Franciszek potrzebował wszystkich ludzi, jakimi mógł dysponować, jeden z najbardziej utalentowanych dowódców opuścił szeregi armii, a wraz z nim odeszła większa część jego włoskich najemników. By uzupełnić te ubytki, król ściągnął la Tremouille, St. Pol'a i około 2000 żołnierzy z garnizonu mediolańskiego. [...] Jeżeli bitwa ta w skutkach politycznych stanowiła przełom dwóch epok, to w swym przebiegu militarnym była zakończeniem epoki rycerskiej. „Wszystko stracone prócz życia i czci" - pisał Franciszek I wieczorem po bitwie do matki. Tymczasem w samej Pawii rozgrywały się dzikie sceny, kiedy najemni żołnierze dowiedzieli się, że nawet po tak świetnym zwycięstwie nie ma grosza do wypłaty. Obrońcy twierdzy pozostawali bez żołdu prawie od półtora roku, piechurzy Frundsberga od wielu miesięcy. Bez kapitanów pomaszerowali w szyku na plac przed zamkiem, w którym kwaterowali dowódcy. W okna padły strzały. Promieniejąc życzliwością i najlepszymi chęciami wyszedł do żołnierzy Frundsberg, ale pieniędzy obiecać nie mógł. Zagrozili mu zabiciem i wtargnęli do zamkowych korytarzy. Markiz Pescara, o sławie jednego z najdzielniejszych dowódców, ciężko ranny w niedawnej bitwie, skrył się do szafy, wicekról Neapolu - na strych. Wyciągnięto ich stamtąd i siłą zawleczono na plac, by wydać na nich wyrok. Skończyło się bez rozlewu krwi za sprawą co rozsądniejszych żołnierzy, którym udało się przekonać resztę, że przecież wypłat nie uda się uzyskać zabójstwem oficerów. Lepszym rozwiązaniem było osiągnięcie jakiegoś porozumienia. Dowódcy musieli zatem wypisać skrypty dłużne i asygnaty. Markiz dał w zastaw swoje domy w Mediolanie, wicekról wystawił weksle; honorowane - w przeciwieństwie do weksli jego cesarza. Dalsza służba żołnierzy była już jednak nie do pomyślenia. Większymi oddziałami i mniejszymi grupami odeszli oni do domów. Wielu z nich w drodze zmarło lub zostało zabitych, tych jednak, którym udało się przekroczyć w końcu Alpy, a było ich w dalszym ciągu niemało, na powrót pod swój sztandar zaciągnął Frundsberg, którego sława i renoma dowódcy nie doznała uszczerbku. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 294-325 |
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości