|
Pekin wciąż jeszcze się bronił, gdyż 100 lat wcześniej zamieniono go w potężną twierdzę. Pod murami znajdowały się cztery ufortyfikowane wioski, każda z 4000 wojowników, własnymi spichlerzami i arsenałami, wszystkie połączone z miastem tunelami. Do nich wycofali się wojskowi i polityczni wodzowie. Trzy fosy, zasilane wodą z jeziora Kunmig, strzegły murów - ustawionych w długi na 4 kilometry prostokąt, o obwodzie 15 kilometrów - grubych u podstawy na 15 metrów, a dwanaście metrów nad ziemią wznosił się zakończony blankami parapet, z 13 bramami i wieżą strażniczą co 15 metrów - w sumie było ich ponad 900.
Wewnątrz potężnych umocnień mieszkańcy rozmieścili równie potężną broń. Podwójne i potrójne kusze mogły wystrzelić 3-metrową strzałę na odległość kilometra (o tym niezwykłym zasięgu wspominają perskie źródła, opisujące mongolski atak na zamek asasynów w 1256 roku). Inny luk oblężniczy z czasów dynastii Tang wystrzeliwał siedem typów strzał na 500 metrów i „wszystko, w co uderzyły, rozlatywało się, nawet tak solidne rzeczy, jak wal czy mur obronny", Sprzęt artyleryjski składał się z katapult, zwanych trebusze-taini: były to umieszczone na platformach dźwignie o długości 10 metrów - kamienie ładowało się na jeden ich koniec, a do drugiego przywiązywano liny, Dzięki sześciu mężczyznom ciągnącym za liny pod okiem ogniomistrza wyrzucały one 25-kilogramowe głazy na odległość 200-301 metrów. Wszystkie te rodzaje broni mogły być przystosowane do miotania różnych dziwacznych materiałów palnych, nadeszły bowiem czasy prochu, Płonące strzały z łuków oblężniczych i ogniste kule z trebuszetów - niektóre zrobione z wolno palącego się wosku, inne z kolcami, które wbijały się w drewno, jeszcze inne z ceramiki i wypełnione roztopionym żelazem - wykorzystywano do podpalania drabin i wieź oblężniczych. Chińczycy potrafili także oczyszczać ropę i produkować naftę, którą miotali w glinianych naczyniach lub rzucali w butelkach jak koktajl Mołotowa. Do obrony używali destylowanej ropy, nazywanej na zachodzie „greckim ogniem". Instrukcja z 1044 roku opisuje prymitywny, ale skuteczny miotacz płomieni: rurę wypełnioną greckim ogniem podpalano zapalnikiem napełnionym prochem, a następnie pryskano płonącą cieczą na przeciwników. Być może Chińczycy wykorzystywali także „trujące bomby dymne", wypełnione chemikaliami i ekskrementami. Takie środki trzymały Mongołów na dystans, ale dawały również cenną lekcję. Aby zdobyć i utrzymać miasta, należało udoskonalić tę broń z pomocą jeńców i zdrajców..."
Fragment książki: John Man "CZYNGIS-CHAN" s. 106-107
"...W kwietniu 1214 roku Czyngis-chan ponownie zebrał wszystkie armie na północ od Pekinu. Okazało się, że wszystkie korpusy znacznie osłabiła przedłużająca się kampania. W północnych Chinach wybuchła w międzyczasie epidemia dżumy, która nie oszczędziła także wojsk mongolskich. Dwa szturmy dobrze bronionego miasta nie przyniosły spodziewanego efektu i Czyngis-chan rozumiał, że kolejny zapewne skończy się takim samym rezultatem. Armia, w skład której wchodziła głównie jazda, nie była w stanie zdobyć miasta i władca Mongolii mógł liczyć jedynie na to, że weźmie Pekin głodem, co zapewne trwałoby bardzo długo.
W obleganym mieście doszło do różnicy zdań pomiędzy generałem Kao-chi i kilkoma z jego cesarskich doradców. Generał chciał wykorzystać osłabienie mongolskiej armii i uderzyć na Czyngis-chana z całą mocą wszystkich posiadanych sił. Doradcy zdołali jednak przekonać cesarza, że o wiele bezpieczniejsze będą negocjacje. Jak zwykle dobrze poinformowany Czyngis-chan wykorzystał nadarzającą się okazję i wysłał do cesarza posłańców z pytaniem ile warte jest według niego przerwanie oblężenia. Generałowie Czyngis-chana nie ukrywali jednak, że patrzą pożądliwie na wszelkie dobra zgromadzone w Pekinie i opowiadali się za rozwiązaniem siłowym. Sprytny Czyngis-chan nie ukrywał zapędów swych generałów przed cesarzem, który ostatecznie zgodził się na zawarcie pokoju na warunkach napastników. W zamian za przerwanie oblężenia, cesarstwo Jin zapłaciło wielką ilością jedwabiu i złota, pięciuset młodymi chłopcami i dziewczętami, trzema tysiącami koni. Prócz tego Czyngis-chan miał poślubić jedną z córek cesarza. Do przerwania działań zbrojnych doszło na początku maja. Jednocześnie dynastia Jin uznała zwierzchnictwo Czyngis-chana nad obszarem Liao..."
Fragment książki: Leo de Hartog "CZYNGIS-CHAN" s. 93
|
|