|
"...Krzyżowcy rozpoczęli oblężenie natychmiast po dojściu
do miasta. Wobec szczupłości sił zebrali oddziały w miejscach,
gdzie mieli najłatwiejszy dostęp do murów. Wschodni
i południowo-wschodni odcinek umocnień w ogóle nie
był przez nich blokowany.[...]
Robert z Normandii zajął pozycję
na wprost Bramy Kwietnej (Heroda), a Robert Flandrii
stanął naprzeciwko Bramy Kolumny, zwanej też Bramą Św.
Szczepana lub Damasceńską. Gotfryd obsadził teren od
północno-zachodniego narożnika murów do Bramy Jafskiej.
Początkowo na południe od niego rozłożył się obozem
Rajmund z Saint-Gilles, ale przekonawszy się, że leżąca
pomiędzy jego oddziałami a miastem dolina zbytnio utrudnia
dostęp do umocnień, przeniósł się po paru dniach na
górę Syjon. Aby obraz był pełny, trzeba wspomnieć, iż
Tankred przystąpił do oblężenia jako ostatni z baronów;
trochę czasu zabrało mu przyprowadzenie pod Jerozolimę
stad owiec, jakie zagarnął w okolicy Betlejem. [...]
Ważnymi dniami podczas oblężenia Jerozolimy były
12 i 13 czerwca. W niedzielę 12 czerwca baronowie wyruszyli
z pielgrzymką na Górę Oliwną. Spotkany na miejscu
pustelnik zalecił im zaatakować twierdzę następnego dnia.
Argumenty o braku wystarczającej liczby machin oblężniczych
zbył lekceważąco; powinni mieć dość wiary w zwycięstwo,
a wówczas Bóg ich nim obdarzy.
Niezwykłe spotkanie na Górze Oliwnej wywarło tak
głębokie wrażenie na Rajmundzie i pozostałych baronach,
że następnego dnia padł rozkaz do powszechnego szturmu.
Okazało się jednak, że najmocniejsza nawet wiara i siła
ducha to atuty stanowczo zbyt słabe. „W poniedziałek
gwałtownie zaatakowaliśmy miasto i to z taką siłą, że
gdyby tylko drabiny były gotowe, miasto wpadłoby w nasze
ręce. Tymczasem zniszczyliśmy niższy mur, a do muru
głównego przystawiliśmy wieżę oblężniczą. Nasi rycerze
weszli na nią natychmiast rozpoczynając walkę na miecze
i włócznie z Saracenami i obrońcami miasta. Wielu z naszych
legło, ale więcej z ich strony"..."
Fragment książki: S. Leśniewski "JEROZOLIMA 1099" s. 174-177
15 czerwca 1099 roku podjęto decyzję o zaprzestaniu szturmów do momentu, w którym zostanie zbudowana odpowiednia ilość sprzętu oblężniczego. Sprawa nie była taka prosta, ponieważ brakowało narzędzi i drewna. Z pomocą krzyżowcom przyszły genueńska i angielska flota, które do portu w Jafie dostarczyły niezbędne przyrządy i materiały oraz prowiant. Jedynym problemem, jaki pozostał, był brak drewna. Przywieziono je z oddalonych o około 50 km okolic Samarii. Do transportu użyto zdobycznych wielbłądów i wziętych do niewoli muzułmanów.
"...10 lipca zakończono ostatnie roboty
przy wielkich beluardach. Bardzo przydatni okazali się
Genueńczycy, na których czele stali bracia Embriaco. Od
czoła i po bokach wieże zabezpieczono przed działaniem
ognia nabijając na nie dziesiątki wołowych i wielbłądzich
skór. Jedną z dwóch największych wież ustawiono na
wprost północnego odcinka murów obronnych, drugą
przetoczono na Górę Syjon. Trzecia, mniejsza wieża, została
podciągnięta w pobliże północno-zachodniego narożnika
umocnień. [...]
Po naradzie baronowie
postanowili uderzyć na miasto w nocy z 13 na 14
lipca. Główny atak zamierzano skoncentrować od strony
Góry Syjon oraz od wschodu. Uderzenie na narożnik północno-
zachodni miało być prowadzone wydzielonymi niewielkimi
siłami, aby odwrócić uwagę oblężonych od głównych
kierunków ataku i rozdzielić ich oddziały. Istnienie szerokiej
fosy opasującej miasto sprawiło, iż szturm został rozłożony
na dwa etapy. Najpierw miały być zasypane fosy w miejscach,
gdzie do muru zamierzano podsunąć beluardy, dopiero
potem mógł nastąpić właściwy atak.
O świcie 14 lipca krzyżowcy w gęstych szeregach podeszli
pod umocnienia Jerozolimy i zaczęli zasypywać forsę. Nikt
się nie oszczędzał. Żołnierze byli gęsto przymieszani z pielgrzymami.
Jedni i drudzy pospołu padali pod gradem kamieni
i strumieniami ognia greckiego, którego Saraceni nie żałowali
oblegającym. Walka trwała bez ustanku. Pomimo twardej,
desperackiej obrony atakujący, wspierani ostrzałem prowadzonym
przez dziesiątki katapult, czynili systematyczne postępy.
W wyznaczonych miejscach fosa wypełniła się po
brzegi kamieniami, wiązkami słomy i ciałami poległych tworząc
rampy, po których można było przetoczyć beluardy.
Wieczorem wieża obsadzona przez Tuluzańczyków dotknęła
muru. Wydawało się, że lada chwila żołnierze wedrą
się na obwarowania. Jednakże obrońcy walczący na tym
odcinku pod dowództwem Iftichara zdołali po krwawym
boju odepchnąć wojowników Rajmunda z Saint-Gilles. Noc
nie przerwała szturmu. Obie strony zdawały sobie sprawę, że
następne godziny zadecydują o ich losie.
Rano 15 lipca Prowansalczykom udało się to, czego wieczorem
poprzedniego dnia dokonali Tuluzańczycy. Również
ich beluarda przylegała do muru w pobliżu Bramy Kwietnej.
Ich seniorzy, Gotfryd i Eustachy, stali na najwyższym piętrze.
Obaj zakuci od stóp do głów w zbroje, zbryzgani krwią,
w bitewnym zgiełku niemal nie zwracali uwagi na lecące kunim ze wszystkich stron pociski Saracenów. Za nimi ustawiło
się kilku innych rycerzy i tłum piechurów. [...]
Około południa nastąpił przełom. Lotaryńczykom udało
się przerzucić pomost na mur. Wycieńczeni wielogodzinną
walką muzułmanie stawiali coraz słabszy opór. Nie byli już
w stanie zepchnąć napastników. Jako pierwsi wdarli się na
blanki Litold i Gilbert z Tournai z oddziałem doborowych
żołnierzy. [...]
Zdobycie odcinka murów na froncie Prowansalczyków pozwoliło na przystawienie do nich drabin. Teraz już nie pojedynczy wojownicy, ale ich dziesiątki, setki zaczęły
przedostawać się na szczyt umocnień, a z nich do miasta
Coraz szerszy strumień atakujących z furią krzyżowców
wdzierał się w linię obronną muzułmanów. Jeszcze jakiś
desperacki kontratak mógł odepchnąć Franków, jeszcze
rzucenie rezerw na zagrożony odcinek byłoby może w stanie
odmienić losy bitwy. Lecz Iftichar ad-Daula nie mógł
być jednocześnie w kilku miejscach i nie miał już żadnych
rezerw, gdyż wszystkie jego siły były w ogniu walki. Miejsce
zaś desperackiej odwagi, z jaką dotychczas walczyli
Saraceni, zaczęły nieubłaganie zajmować zwątpienie i panika.
Coraz częściej oglądali się za siebie, coraz słabiej
odbijali ciosy, niektórzy porzucali broń i rzucali się do
ucieczki. Fala zwycięskich Franków odpychała ich od murów.
Gotfryd wydawał rozkazy z wysokości umocnień. Przez
otwartą na oścież Bramę Kolumny do miasta wlewało się
morze chrześcijan. Los Jerozolimy był przesądzony.
Najszybszy, najenergiczniejszy w prowadzeniu ataku
okazał się najmłodszy spośród wielkich baronów - Tankred.
Jego poczet zapuścił się najdalej w głąb miasta. Podczas
gdy Gotfryd i Lotaryńczycy ścinali się z wrogiem
w pobliżu murów, on na karkach uciekających tłumów
dotarł już niemal do serca twierdzy. [...]
Większość mieszkańców, omijając obszar świątyni, uciekała
w największym popłochu w stronę południowej dzielnicy
miasta, gdzie Frankom nie udało się jeszcze przełamać
zaciętego oporu muzułmanów. Dopiero gdy we wczesnych
godzinach popołudniowych dowódca załogi doszedł
do przekonania, że dalsza walka jest bezcelowa i wydał
swoim żołnierzom rozkaz ewakuacji do Wieży Dawida,
Rajmund z Saint-Gilles wdarł się do Jerozolimy. Iftichar
nie zamierzał jednak bronić się w cytadeli. Przypuszczał, że
jeśli nie w bezpośrednim ataku, to głodem bastion zostanie
wzięty. Dlatego nie zastanawiając się wiele zaproponował
Rajmundowi oddanie Wieży Dawida wraz ze zgromadzonym
w jej wnętrzu skarbem i zapasami broni. W zamian za
to oczekiwał dla siebie i przybocznej straży gwarancji
bezpieczeństwa. Hrabia przystał na te warunki. Cytadela
i jej zasoby stanowiły zbyt łakomy kąsek, by nie skorzystać
z propozycji Iftichara. Muzułmański dowódca garnizonu
Jerozolimy w otoczeniu gwardii, eskortowany przez żołnierzy Rajmunda, bezpiecznie opuścił miasto, kierując się
w stronę obsadzonego przez współwyznawców Askalonu. [...]
Do zmroku i przez całą noc oraz następnego dnia
trwało dorzynanie niedobitków spośród garnizonu Jerozolimy
i jej nieszczęsnych mieszkańców. Ze zwierzęcą wprost
satysfakcją mordowano Żydów, którym Iftichar ad-Daula
pozwolił pozostać w mieście, a oni odpłacili mu wiernością
do końca. W powstałym zamęcie zginęło zresztą także wielu chrześcijan. Rankiem 16 lipca dopełnił się los ludzi
zamkniętych w meczecie Al-Aksa. Nie uchroniły ich grube
mury, powiewający na wietrze widoczny z dala proporzec
Tankreda ani pełniący straż oddział Normanów. Dysząca
żądzą mordu, pijana od oparów krwi tłuszcza wdarła się
do meczetu, czyniąc w nim prawdziwe jatki. [...]
Nie wiadomo dokładnie, ile ofiar pochłonęła masakra
dokonana przez krzyżowców na ludności Jerozolimy.
W przekazach kronikarzy arabskich pojawia się astronomiczna
liczba 70 000 zabitych, co jednak, niestety, nie musi
być wielkością zawyżoną. Anonim pozostawił znamienne
zdanie: „Żywi Saraceni wynosili zmarłych przez bramy
i układali z nich stosy, tak wysokie jak domy. Nikt nigdy
nie słyszał o czymś podobnym, ani nie widział zwłok
pogańskich, układanych w stosy, i tylko Bogu ich liczba
była wiadoma..."
Fragment książki: S. Leśniewski "JEROZOLIMA 1099" s. 183-190
|
|