WOJNA STULETNIA |
|
"...Początków rywalizacji między Anglią i Francją, która swoje apogeum znalazła w Wojnie Stuletniej, szukać należy już połowie XII stulecia. Wtedy to. monarchą Anglii został Henryk II Plantagenet. hrabia Andegawenii (Anjou). posiadacz rozległych ziem. między innymi Normandii. Anjou. Touraine oraz Maine - krain, znajdujących się na terytorium Francji. Traf chciał, że dwa lata wcześniej poślubił Eleonorę, spadkobierczynię dynastii normandzkiej. od XI w. władającej Anglią, a także jedyną dziedziczką wielkiego, francuskiego księstwa Akwitanii (Gujenny). W ten sposób, w rękach angielskiego monarchy znalazła się ponad polowa francuskiego terytorium. Choć formalnie, na tychże ziemiach pozostawał on lennikiem króla francuskiego, władcy Francji słusznie nie mogli znieść takiej sytuacji - tym bardziej, że granice ziem zależnych od angielskiego władcy, nie były do końca ustalone. Rosnący w potęgę władcy zza kanału La Manche też niezbyt dobrze czuli się w roli czyichś lenników. Praktycznie, rozwiązanie sytuacji mogło być tylko jedno - albo całkowite wyparcie Anglików z kontynentu, albo unia personalna obu królestw, pod przewodem angielskiego monarchy. [...] Całą sytuację komplikował fakt. że od 1327 roku. wyspą władał książę Gujenny. jako król Edward III. Był on wnukiem władcy Francji. Filipa Pięknego, a także siostrzeńcem trzech ostatnich królów Francji z głównej linii starożytnej dynastii Kapetyngów. Po wymarciu trzonu Kapetyngów, Edward, jeśli tylko by zechciał, mógł zgłosić pretensje do władzy nad Francją. Powstrzymał się jednak od tego. a nowy władca owego królestwa. Filip VI z rodu Walezjuszy (de Valois) w zamian uznał jego władzę na terenach Gujenny. Stosunki miedzy Anglią i Francją pozostały jednak napięte, bowiem sytuacja polityczna, choć znośna, w pełni nie satysfakcjonowała żadnego władcy. Filip, tak jak poprzednicy, z trudem godził się na obce władztwo w swoim królestwie i starał się jak najhardziej zaznaczyć, iż to on jest suzeren tychże ziem. Edwardowi trudno by to się pogodzić, że on, suwerenny król, na tychże ziemiach zredukowany jest do roli wasala. Źródło konfliktów stanowiły też nieustalone do końca granice lenn angielskich - trudno bowiem było określić, do kogo jakie terytorium ostatecznie należy. Szczególnie, jeśli przynosiło spore zyski. Jakby tego było mało, w początkach XIV w., pojawiło się jeszcze inne źródło napięć, tym razem na północy, we Flandrii (znajdującej się wówczas pod władzą francuskiego monarchy). W rejonach tych, od długiego czasu najsilniej rozwiniętą gałęzią gospodarki było sukiennictwo. Tamtejsze materie uważano w całej Europie za wręcz niedoścignione, eksportowano je nawet do krajów Wschodu. Od XIII wieku zaś, głównym dostawcą surowca dla Flandryjskich tkaczy była Anglia. W pierwszym dwudziestoleciu XIV wieku mieszkańcy Flandrii nie raz powstawali przeciw wyzyskowi ze strony Francuzów, jednak ostatecznie, w 1328 roku zostali przez nich brutalnie spacyfikowani. Jedną z represji był wydany przez francuskiego zarządcę Flandrii (na polecenie Filipa VI) zakaz handlu z Anglią. Edward III odpowiedział zabronieniem wywożenia wełny do Flandrii, co postawiło tkaczy w katastrofalnej sytuacji. Już od dłuższego czasu nadzieję na uwolnienia spod francuskiego ucisku widzieli w Anglikach, zaś w połowie lat trzydziestych, nie mając właściwie innego wyboru, zdecydowali się poprzeć ich otwarcie - tym bardziej, że Anglia i Francja stanęły w obliczu otwartego, zbrojnego konfliktu. Trzy największe miasta Ypres, Brugia i Gandawa. pod wodzą Jakuba van Artevelde z Gandawy wynegocjowały wpierw neutralność w stosunkach z wyspiarzami, a polem przymierze..." Fragment książki: Maciej Nowak-Kreyer "CRECY 1346" s. 7-8 "...Jednakże spór o Gujennę pozostał sprawą otwartą. Nie uzgodniono ani sposobu wprowadzenia w życie warunków nowego pokoju, ani wzajemnych restytucji terytorialnych, ani procedury sądowej czy administracyjnej. Obaj władcy, pragnący w równym stopniu usunięcia przyczyn konfliktu, postanowili utworzyć nową komisję dochodzeń [...], aby ustalić rzeczywisty pokój między pojednanymi dynastiami. Pojednanie było potrzebne dla urzeczywistnienia iluzorycznych ich projektów. Filip, zwabiony mirażem ogólnej krucjaty, jaką przygotowywał papież, marzył tylko o bohaterskich czynach na Wschodzie. Edward, tak jak i jego poprzednicy, dążył do podboju królestwa szkockiego. Otóż Francja była sojuszniczką Szkocji i król nie chciał dopuścić, by drogą szantażu w sprawie akwitańskiej starała się ona wytrącić mu z rąk zdobycz za rzeką Tweed. Naczelny organizator wyprawy krzyżowej, papież Benedykt XII, starał się przyspieszyć zawarcie pokoju..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 182 "...Edward III nie chciał i nie mógł pogodzić się z tradycyjną zależnością lennika wobec seniora, która krępowała jego suwerenność monarszą. W dodatku król francuski nie zwrócił Edwardowi zajętych wcześniej dwóch prowincji księstwa Gujenny. W rezultacie Gujenna obejmowała tylko pas ziemi wzdłuż Atlantyku, a w jej skład wchodziły prowincje Saintonge i Bordeaux oraz diecezje Dax i Bayonne. Mimo takiego ograniczenia terytorialnego Gujenna angielska była obszarem ludnym (co najmniej 400 tys. mieszkańców) i bogatym. Z Anglią powiązana była ściśle interesami gospodarczymi — głównie handlem winem: dziewięć dziesiątych wina, wypijanego przez Anglików, przywożono z Bordeaux..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 14 "...Niemniej Gujenna pozostała zapalnym punktem stosunków francusko-angielskich. Filip VI liczył na łatwe opanowanie gujeńskich resztek dawnego imperium Plantagenetów. Z kolei Edward III spodziewał się, że zmiana francuskiej dynastii ułatwi odbudowę tego imperium, a Gujennę traktował jako przyczółek ekspansji we Francji. Na razie Francuzi ograniczali się do szykan, utrudniających życie angielskim władzom w Gujennie; Anglicy je znosili, bo konflikt ze Szkotami ograniczał ich swobodę działania. Szkocki władca Robert Bruce, przywódca walki z Anglikami, cieszył się przychylnością dworu francuskiego; jego syn Dawid znalazł potem azyl we Francji. Z kolei na dworze londyńskim uzyskał azyl francuski książę krwi Robert d'Artois, skazany na wygnanie; judził on Edwarda III przeciw Walezjuszowi, przy pisując angielskiemu władcy lepsze prawa do francuskiej korony. Do polityczno-dynastycznych względów dołożyć trzeba konflikty ekonomiczne. Tak Gujenna, jak Flandria były najżywotniej zainteresowane gospodarczymi związkami z Anglią. "Sprzedajemy więcej wina, wełny i sukna Anglikom, z natury więc bardziej się ku nim skłaniamy" - mówił Froissartowi zamożny mieszczanin z Gujenny. Ludwik hr. Flandrii był, wedle własnych słów, "lojalnym Francuzem", ale jego poddani nie po dzielali tych sentymentów. Hrabstwo Flandrii, od Filipa Pięknego ograniczone do obszaru języka dolnoniemieckiego, nie czuło się złączone z Francją ani kulturą, ani wspólnotą interesów. Tymczasem polityka hr. Ludwika spowodowała konflikt z Anglikami: nastąpiło wzajemne wyganianie angielskich poddanych z Flandrii i odwrotnie, stosunki handlowe (m. in. importy angielskiej wełny) zostały wstrzymane. Była to katastrofa: "cała Flandria - pisał Froissart - żyła z tkactwa, a bez wełny nie można było tkać". W r. 1337, wśród wzajemnych podejrzeń i przygotowań wojennych we Francji i w Anglii, doszło do wypędzenia hrabiego Ludwika przez Flamandów (rządy we Flandrii objął bogaty bourgeois z Gandawy, proangielski Jakub van Artevelde) i do konfiskaty Gujenny przez Filipa VI. Edward III, który pozyskał sobie poparcie cesarza Ludwika Bawarskiego i licznych niemieckich władców terytorialnych (głównie w Niderlandach), ogłosił deklarację wojenną, kwestionując zarazem francuski tytuł królewski Filipa Walezjusza..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 147-148 "...To właśnie nadzieja bogatych łupów wojennych czy chęć odmiany życia, nadzieja kariery wojskowej czy administracyjnej skłaniała angielskich rycerzy, mieszczan i chłopów do udziału w zamorskich wyprawach wojennych ich królów. Niejeden żołnierz angielski wracał z wojny z pieniędzmi i zdobyczą wojenną różnego rodzaju. Kupował sobie ziemię, zakładał warsztat rzemieślniczy lub brał się do handlu. Miał też zapas opowieści „o przygodzie, bitwie, wolnych kwaterach i wolnej miłości w najsławniejszych miastach i najlepszych winnicach Europy".." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 25 "...Edward popuścił cugli w Szkocji, otrzymał od swego Parlamentu w Northampton zgodę na subsydium i rozpoczął przygotowania wojenne. Aby nie dać się zdystansować, Filip w maju 1337 roku ogłosił konfiskatę lenna akwitańskiego, na co Edward w listopadzie tegoż roku odpowiedział wyzwaniem; akt zaadresowany został do „Filipa, mianującego się królem Francji”, co wskazywało, że dla przywrócenia równości między przeciwnikami zbuntowany wasal kwestionował uprawnienia suzerena i zamierzał wkrótce odzyskać tron francuski. Umacniał go w tych planach zdrajca Robert d’Artois, który usiłował był bezprawnie odebrać księstwo Artois swej ciotce Mahaut, a wypędzony z królestwa, schronił się w Anglii i zaprzysiągł Walezjuszom dozgonną nienawiść. Jakkolwiek wrogie poczynania wstrzymane zostały przez papieża, konfiskata i wyzwanie 1337 roku oznaczają początek wojny, która wbrew wszelkim oczekiwaniom miała ciągnąć się przez pokolenia...." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 182-183 "...Na początku października 1337 r. Edward III ogłosił publicznie w Westminster konieczność „odzyskania" królestwa Francji; unieważnił jednocześnie hołd lenny złożony wcześniej Filipowi VI z angielskich posiadłości we Francji. Zręczny dyplomata, jakim był Henry z Burghersh, biskup Lincolnu, zawiózł to oświadczenie do Paryża i wręczył je Filipowi VI. Oznaczało to oficjalne wypowiedzenie wojny królowi francuskiemu, którego już wcześniej dokumenty kancelarii angielskiej zaczęły określać jako „Filipa, nazywającego siebie królem Francji"..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 28 "...Bez większego powodzenia zakończyły się natomiast próby dyplomacji angielskiej nawiązania sojuszu z Norwegią, Kastylią, Genuą, Sycylią, z hrabiami Genewy i Sabaudii. Nie udało się również przeciągnąć na stronę angielską hrabiego Flandrii, Ludwika de Nevers. Pozostał on wiernym lennikiem Filipa VI pamiętając o lekcji z 1328 r., kiedy to tylko dzięki pomocy króla francuskiego zdołał pobić pod Cassel swych buntowniczych poddanych. Lecz i tutaj, we Flandrii, zręczna agitacja emisariuszy angielskich — poparta naciskiem ekonomicznym 3 — doprowadziła, do wybuchu powstania antyfrancuskiego, wypędzenia z kraju hrabiego i objęcia władzy przez powstańców miejskięh, na czele których stał Jakub van Artevelde..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 29 "...W końcu września 1339 roku bardzo skromne siły wyruszyły z Brukseli, spustoszyły Thiérache - pilnowane z daleka przez wojsko Filipa VI - następnie wycofały się, nic nie dokonawszy..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 183 "...Po tych przygotowaniach dyplomatyczno-militarnych wyruszył Edward III na kontynent. Razem z armią, dworem i rodziną zatrzymał się w księstwie Brabantu. Nie zdecydował się jednak w 1338 r. na podjęcie działań wojennych. Dopiero we wrześniu następnego roku wtargnął do nadgranicznych prowincji francuskich, pustosząc je i grabiąc. Jego przeciwnik, król Filip VI, zebrał wprawdzie swą armię, ale nie uderzył na Anglików. Czekał na wyczerpanie sił militarnych i środków finansowych Edwarda III..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 29 "...Taktyka ta — okrutna w stosunku do mieszkańców grabionych bezkarnie prowincji — okazała się skuteczna. Edward III wycofał się ze swym wojskiem do Anglii. Pierwsza kampania Wojny Stuletniej nie przyniosła zatem Anglikom ani większych sukcesów militarnych, ani zdobyczy terytorialnych. Przeciwnie, wyczerpała możliwości finansowe Edwarda. Nową wyprawę do Francji mógł on zorganizować dopiero po przyznaniu przez Parlament specjalnych środków finansowych na ten cel..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 29-30 "...Wiosną 1340 r. przygotowana została nowa wyprawa angielska na kontynent. Anglików nęciła bogata i „słodka" — jak mówiono — Francja. Kłopot polegał na przerzuceniu armii angielskiej przez kanał La Manche. Tutaj bowiem od pewnego czasu działała silna flota Filipa VI, w skład której wchodziły okręty normandzkie, eskadra królewska, okręty kastylijskie i genueńskie. W czerwcu 1340 r. flota francuska — licząca 200 okrętów z około 20 tys.ludzi na pokładach 6 — krążyła u wybrzeży Flandrii, by przeszkodzić lądowaniu armii angielskiej. Edward III zdecydował się na krok ryzykowny — postanowił zaatakować tę flotę..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 31 Bitwa w zatoce Sluys czerwiec 1340 "...24 czerwca doszło w zatoce Sluys (Ecluse) do bitwy morskiej. Flota francuska dała się zaskoczyć Anglikom, zaś dwaj admirałowie francuscy bez większego doświadczenia morskiego — Hue (Hugo) Quieret i Nicolas Behuchet, „kapitan morza" — nie potrafili zorganizować skutecznej obrony. Brak było współdziałania między okrętami francuskimi a kastylijskimi, galery genueńskie zaś wycofały się z walki już na początku bitwy. Nie było również ze strony francuskiej wspólnych akcji, każdy statek walczył i bronił się sam. Wreszcie żołnierzami we flocie Filipa VI byli przede wszystkim marynarze, bowiem rycerze, z wyjątkiem 100—150 osób, odmówili wejścia na pokład, uważając walkę pieszą, za niegodną szlachetnie urodzonych. Natomiast okręty angielskie były silnie obsadzone rycerzami. W sytuacji kiedy — jak wówczas — walka morska polegała na abordażu i bitwie załóg sczepionych z sobą okrętów, zwyciężał ten, kto miał więcej kompletnie uzbrojonych ludzi i więcej kuszników lub łuczników. Rozmieszczeni na okrętach łucznicy angielscy dziesiątkowali nieprzyjacielskie załogi i żołnierzy, a dobrze uzbrojonym i przyzwyczajonym do walki pieszej rycerzom z trudem opierały się załogi statków floty francuskiej. Edward III walczył wśród innych, jak prosty rycerz. Był nawet lekko ranny. Długo ważyły się losy tej bitwy morskiej. Dopiero przybycie pod wieczór posiłków flandryjskich zdecydowało o zwycięstwie Anglików. Straty Francuzów były ogromne. Król Edward III pisał kilka dni później w liście do swego syna, że jedynie 5 tys. Francuzów, spośród 35 tys. walczących, zdołało ujść cało z bitwy. Liczba walczących była znacznie zawyżona. Z pewnością jednak kilkanaście tysięcy ludzi zostało zabitych lub wziętych do niewoli; tylko 20 lub 30 okrętów zdołało wymknąć się Anglikom, reszta została zniszczona lub zajęta. Quieret zginął w walce, Behuchet, wzięty do niewoli, został powieszony na maszcie. Anglicy stracili w bitwie około 9 tys. ludzi. Rozgromienie floty francuskiej było dużym sukcesem. Zwycięstwo to zapewniło Anglikom panowanie na morzu. Ale królestwo Francji pozostało nietknięte. Należało je dopiero podbić..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 31-33 "...Do starcia doszło 24 czerwca w zatoce Sluys (Ecluse). Flota francuska została zaskoczona, a nieposiadąjący większego doświadczenia admirałowie francuscy Hue (Hugo) Quieret i Nicolas Behuchet kompletnie stracili głowę. Galery genueńskie wycofały się z walki już na początku bitwy, a chaos pogłębiał brak współdziałania pomiędzy jednostkami francuskimi i kastylijskimi. Główny ciężar walki we flocie francuskiej wzięli na siebie marynarze, gdyż rycerze, poza nieliczną grupką liczącą 100 do 150 osób, odmówili wejścia na pokład twierdząc, że walka piesza jest poniżej godności szlachetnie urodzonych. Jest to ciekawy przykład utrzymujących się ciągle kanonów etyki rycerskiej, utożsamiającej rycerstwo z wojownikami na koniach. Anglicy mieli w tej sprawie mniej skrupułów i ich okręty były wypełnione rycerzami. Ponieważ bitwa morska prowadziła z reguły do abordażu, więc też siłą rzeczy przewagą uzyskiwał ten, kto dysponował większą liczbą uzbrojonych, sprawnych żołnierzy. Dość szybko zarysowała się dominacja Anglików, ich łucznicy siali spustoszenie w szeregach wroga, a dobrze uzbrojona piechota wzięła górę nad marynarzami francuskimi. Niemniej zmagania trwały przez cały dzień i dopiero przybycie pod wieczór posiłków flandryjskich przechyliło szalę zwycięstwa na korzyść Anglików. Sławny kronikarz Froissart napisał, że bój był „zażarty i straszliwy, gdyż bitwy na morzu są bardziej niebezpieczne i zacięte niż na lądzie, albowiem na morzu nie ma odskoku w tył ani ucieczki". Inne świadectwa z epoki mówią, że nie można było podobno znaleźć śmiałka, który by powiadomił króla Filipa VI o wyniku bitwy, aż dopiero wypchnięty do przodu błazen wykrzyknął: „Ach, ci strachliwi Anglicy, cóż to za tchórze!", a na zapytanie króla, z jakiejże to przyczyny, wyjaśnił: „Oni nie wyskakiwali za burtę tak jak nasi dzielni Francuzi". Opowiadano też, że ryby napiły się tyle francuskiej krwi, iż gdyby Pan Bóg dał im mowę, mówiłyby z całą pewnością po francusku. Pogrom armii francuskiej był niemal kompletny. Król Edward III pisał kilka dni później w liście do syna, że spośród 35 000 walczących Francuzów z pola bitwy uszło cało jedynie 5000. Przy wszelkich szacunkach dotyczących liczby walczących i strat bitewnych w średniowieczu musimy być bardzo ostrożni, gdyż są to obliczenia bardzo nieprecyzyjne. Często zależały od tego, kto je podawał. Generalnie zawyżano straty wrogów i - to logiczne - minimalizowano własne. Jeśli zatem liczby podane przez króla Anglii są przesadzone, to na około 200 okrętów francuskich ocalało jedynie około 20 do 30, a reszta została zniszczona lub dostała się w ręce wroga. Jeden z admirałów francuskich, Quieret, zginął w walce, a drugi, Behuchet, dostał się do niewoli i powieszono go na maszcie. Straty angielskie wyniosły około 9000 żołnierzy. Zwycięstwo było druzgocące i dało Anglikom panowanie na morzu. Nie było już przeszkód w wylądowaniu wojsk we Flandrii..." Fragment książki: W. Iwańczak "JAN LUKSEMBURSKI" s. 281-282 "...Dzięki zwycięstwu pod Sluys armia angielska mogła więc bez przeszkód wylądować we Flandrii. Jej wypad na terytorium francuskie — razem z posiłkowymi oddziałami Flandryjskimi — nie przyniósł i tym razem większych sukcesów, poza zniszczeniem nieprzyjacielskiego kraju, rabunkami opactw i kościołów, grabieżą wsi. Zebrana przez l i lipa VI armia zagrodziła wprawdzie pod Tournai drogę Anglikom, ale do decydującej bitwy nie doszło. Wreszcie 25 września 1340 r. obaj przeciwnicy — wyczerpani finansowo — zdecydowali się na zawarcie rozejmu. Pośredniczyła w tym ksieni klasztoru w Fontenelles, krewna obu królów i matka hrabiego Hainaut. Rozejm podpisano w małym kościele wiejskim w Esplechin; miał trwać dwa lata — aż do 24 czerwca 1342 r..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 33 "...Gdy sprowadził posiłki z Anglii, flota francusko-kastylska usiłowała zagrodzić mu przejście. Została ona doszczętnie pobita koło Sluys (Écluse) 24 czerwca 1340 roku. Głośne to zwycięstwo morskie nie przyspieszyło podboju. Edward, wspierany przez milicję flamandzką, zamierzał wziąć szturmem Tournai; zmuszony był jednak prowadzić oblężenie, nie bez własnych strat, i chętnie akceptował rozejm, w którym pośredniczył Benedykt XII. Następnie, nękany przez wierzycieli, potajemnie odpłynął na swą wyspę..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 183 "...Pierwsza faza Wojny Stuletniej nie przyniosła większych sukcesów Anglikom. Tylko klęska Francuzów w bitwie pod Sluys i utrata panowania na morzu miała duże znaczenie Edwarda III potrafiła zniweczyć dyplomacja francuska. Cesarz Ludwik IV Bawarski zerwał sojusz z Anglią (1341); książę Brabantu i hrabia Hainaut ogłosili swą neutralność. We Flandrii nastąpił zmierzch polityki proangielskiej, zwłaszcza kiedy papież Klemens VI ekskomunikował Jakuba van Artevelde i jego stronników jako buntowników występujących przeciw legalnej władzy hrabiego. Sojusznik francuski, młody król Dawid II Bruce, wrócił do Szkocji (1340) i rozpoczął walki pograniczne z Anglią. Doszły do tego trudności finansowe Plantageneta; bankructwo wierzycieli Edwarda III, który nie mógł spłacić swych długów — zwłaszcza firmy włoskiej Bardich — doprowadziło do poważnych perturbacji gospodarczych w Anglii. Ratunkiem w tej trudnej sytuacji politycznej i gospodarczej mógł być tylko sukces w nowej kampanii angielskiej przeciw Francji..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 33-34 "...Traf chciał, że po tylu niepowodzeniach Edward znalazł prawie natychmiast nowy teren walki, wymagający mniejszych kosztów. Po śmierci księcia Bretanii (kwiecień 1341) dwoje kandydatów ubiegało się o dziedzictwo po nim: siostrzenica jego Joanna de Penthièvre, wydana za siostrzeńca Filipa VI, Karola hrabiego Blois, oraz brat przyrodni księcia, Jan de Montfort. Dało to powód do wojny domowej, która miała trwać dwadzieścia cztery lata. Przewidując, że król Francji przydzieli lenno hrabiemu Blois, Montfort błagał o pomoc Edwarda III, uznawszy jego roszczenia o tron francuski. W Bretanii, mimo rozejmu, walki angielsko-francuskie odradzały się znowu..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 185 "...Było więc dwóch książąt Bretanii i każdy z nich — prócz protektorów w osobach króla Anglii i króla Francji — miał swych zwolenników w księstwie. Jana Montfort popierała większość miast Bretanii i „bretońska" część księstwa. Karol z Blois znalazł poparcie wśród większości możnych panów bretońskich, wśród miejscowego kleru i we francuskojęzycznej części księstwa. Obaj przeciwnicy należeli do ludzi nieprzeciętnych. Jan Montfort był z krwi i kości Bretończykiem; odważny i waleczny budził u swych zwolenników uczucia podziwu i wierności. Karol z Blois był również mężnym rycerzem i ascetą równocześnie. Uważano go za świętego. Nosił Włosienicę i spał na słomie, do butów wkładał ostre kamyki. W niewoli angielskiej napisał żywot św. Iwona..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 35 "...Jan Montfort postanowił rozstrzygnąć sprawę sukcesji na drodze faktów dokonanych. Zajął więc stolicę księstwa, miasto Nantes, i kilka innych znaczniejszych ośrodków księstwa razem z częścią skarbu książęcego. O pomoc zwrócił się do Edwarda III, który obiecał mu poparcie i nadał mu ponadto hrabstwo Richmond w północnej Anglii. Mając po swojej stronie króla angielskiego Jan Montfort ogłosił się księciem Bretanii i uznał Plantageneta za prawowitego króla Francji..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 35 "...Początek wojny o Bretanię przyniósł korzyści Anglikom. W końcu 1341 r. Francuzi wprawdzie zdobyli Nantes i wzięli do niewoli Jana Montfort. Kiedy jednak wiosną następnego roku Karol z Blois ruszył do Bretanii, by objąć w posiadanie księstwo, natrafił tu na silny opór. Zorganizowała go żona Montforta, Joanna Flandryjska, która według słów kronikarza „miała naprawdę serce mężczyzny i lwa". Wspierana przez oddziały angielskie Joanna skutecznie przeszkadzała Karolowi z Blois w opanowaniu księstwa. Gdy zaś 24 czerwca 1342 r. wygasł rozejm Anglii z Francją sam Edward III wylądował w Bretanii i otoczył wojska Karola. Niefortunnemu księciu Bretanii pospieszył z pomocą jego protektor, król francuski. Obie armie spotkały się w końcu grudnia 1342 r. na północ od Vannes. Do bitwy jednak nie doszło, ponieważ legaci papiescy zmusili obu władców do zawarcia nowego rozejmu. Został on podpisany 19 stycznia 1343 r. w Malestroit i miał trwać aż do dnia Św. Michała (29 IX) 1346 r. Nie postanowiono nic w sprawie Bretanii, tylko Montfort odzyskał wolność. Edward III pozostawił jednak w Bretanii garnizony angielskie, które zajęły w imieniu Montforta porty, zamki i inne punkty strategiczne. Garnizony te miała utrzymywać ludność miejscowa. Były one dla Anglików nowymi bazami, punktami oparcia na kontynencie..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 36 "...W roku 1344, angielski król Edward III poinformował trzy stany zebrane w parlamencie, że król Francji złamal rozejm, angażując się w walki dynastyczne w Bretanii i poprosił je o opinię w tej sprawie. Otrzymał radę. aby wznowić wojnę i dążyć do jej szybkiego zakończenia walną bitwą albo honorowym pojedynkiem..." Fragment książki: Maciej Nowak-Kreyer "CRECY 1346" s. 10 "...Gdy na wiosnę 1345 roku wojnę wznowiono, przyniosła ona wkrótce wojskom francuskim miażdżące klęski. Historycy oskarżają z tego powodu Filipa VI o nieudolność. W gruncie rzeczy właśni jego poddani nie uczynili nic dla ułatwienia mu sytuacji. Jeśli wojskom nie udało się nawet nadwerężyć bastionu akwitańskiego, wypływało to głównie z braku pieniędzy. [...] Rozporządzając tak niepewnymi finansami trudno jest prowadzić sprawnie wojnę. Inicjatywa pozostaje w rękach Anglików. W 1345 roku ich wojska zaciężne wznawiają walkę w Bretanii i przeprowadzają z Gaskończykami głębokie wypady na tereny langwedockie. Filip postanawia skierować cały wysiłek ku południowemu wschodowi. Syn jego Jan wyrusza na zdobycie Aiguillon, u spływu Lot i Garonny, którą to pozycję nierozważnie pozwolono wziąć w posiadanie wojskom anglogaskońskim. Co do Edwarda III, nie wiedział on jeszcze, gdzie ma uderzyć. W 1345 roku wylądował ponownie we Flandrii, lecz mieszczanie gandawscy, zmęczeni dyktaturą Arteveldego, podnieśli się przeciw niemu; pozbawiony sprzymierzeńca, zdobywca zawrócił. W zimie otrzymał on nieprzewidzianą pomoc seniora normandzkiego Godfryda d’Harcourt, właściciela obszernych dóbr w Cotentin, dotkniętego doraźnym wyrokiem sądowym Filipa..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 186 "...W 1346 roku. do Gaskonii, pozostającej pod wpływami Anglii, wkroczyły wojska prowadzone przez syna Filipa VI, Jana księcia Normandii. Tam przystąpiły do oblężenia zamku Aiguillon, znajdującego się u zbiegu rzek Garonny i Lot. Edward III ruszył na odsiecz i 11 lipca przybił do północnych wybrzeży Francji. Anglicy ostatecznie wylądowali około 12 lipca, w La Hougue, nieopodal Cherbouorga..." Fragment książki: Maciej Nowak-Kreyer "CRECY 1346" s. 10 "...Po kilku dniach przeznaczonych na zorganizowanie wojska, armia angielska ruszyła dalej, prowadzona przez znającego dobrze teren Godefroi d'Harcourt. Rozpoczął się pierwszy z wielkich pochodów angielskich Wojny Stuletniej. Po raz pierwszy też Anglicy w pełni doświadczyli smaku grabieży: łupy wojenne, kontrybucje i okupy ściągane zwłaszcza z bogatych miast, były ogromne. Oto jak opisuje tę kampanię Froissart — jeden z największych kronikarzy Wojny Stuletniej..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 37 "...18 lipca Edward III. na czele sit ekspedycyjnych, ruszył w głąb nieprzyjacielskiego kraju, podążając ku Sekwanie, a także rabując i niszcząc przemierzane okolice..." Fragment książki: Maciej Nowak-Kreyer "CRECY 1346" s. 10 "...Przybyli do dobrego portu i dobrego miasta, zwanego Barfleur, które łatwo wzięli, bowiem ci, co kryli się w jego murach, poddali się ze strachu przed śmiercią. Miasto zostało splądrowane, a sporo złota i srebra tam się znajdowało. Było tam też tyle bogactw, że chłopi i prości żołnierze za nic mieli dobre szaty zdobne futrem... I kiedy miasto Barfleur tak zostało wzięte i złupione, spalili je. Potem rozbiegli się po okolicy i robili co chcieli, bo nie było nikogo, kto by im się oparł. Na koniec przyszli do wielkiego i bogatego miasta, które nazywa się Cherbourg. Zdobyli je i złupili, a część nawet puścili z dymem... Potem poszli i dotarli do Montebourga; zdobyli to miasto, splądrowali i zniszczyli. Tak zniszczyli wiele miast w tym kraju i zdobyli tak wielkie bogactwo, że trudno byłoby je zliczyć... (Ludzie) w kraju bali się bardzo, bowiem nigdy przedtem nie widzieli wojska ani nie wiedzieli, co znaczy wojna lub bitwa..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 37-38 "...Armia angielska, podzielona na trzy kolumny idące równolegle na szerokości kilku kilometrów, bez większego oporu posuwała się w głąb kraju. „Rycerze pochowali się w swych zamkach i warownych miastach, zaś ludność kraju przybywała pełna posłuszeństwa wobec naszego króla" W ciągu jednego miesiąca armia króla angielskiego przebyła ponad 350 km..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 38 "...Pewien opór próbowało stawiać Anglikom miasto Caen, „pełne wielkiego bogactw", sukna i wszelakich towarów"; miasto, które miało „bogatych mieszczan, szlachetne damy i wiele pięknych kościołów". Anglików oszołomiło Caen. Poza Londynem nie widzieli u siebie tak zasobnych i bogatych miast. Król Edward III zaproponował mieszkańcom i garnizonowi francuskiemu dogodne warunki kapitulacji. Odrzucono je i oświadczono, że „królowi Anglii nie poddadzą się nigdy". Kilkuset żołnierzy razem z mieszczanami broniło miasta i znajdującego się tu zamku; kobiety przynosiły mężczyznom wino, „aby ich pokrzepić". Obrona trwała jednak zaledwie kilka godzin. Pod wieczór 20 lipca Caen zostało zdobyte i straszliwie ograbione. Zginęło około 3 tys. jego mieszkańców; ponad stu żołnierzy zostało zabitych lub wziętych do niewoli..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 38 "...Rabunek, terror i zniszczenie kraju było głównym celem tej wyprawy. Edwardowi III nie chodziło jeszcze o zajęcie kraju. Tymczasem jednak wojska angielskie niebezpiecznie zapuściły się w głąb Francji. Edward chciał przekroczyć Sekwanę, by dotrzeć do swych flandryjskich sprzymierzeńców, lecz wszystkie mosty na rzece były zniszczone. Dopiero 16 sierpnia udało się Anglikom przejść Sekwanę w Poissy, kilkadziesiąt kilometrów od Paryża..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 38 "...Działania w tym czasie króla francuskiego Filipa VI budzą zdziwienie, a ich motywy pozostają dotąd tajemnicą. Zebrał on wprawdzie swą armię, ale zwlekał z atakiem na Anglików. Proponował Edwardowi III pojedynek, by w ten sposób rozstrzygnąć losy wojny. Edward przyjął wezwanie, ale obiecał — nie bez ironii — potykać się z Filipem dopiero wówczas, gdy dotrze pod Paryż..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 38-39 "...Kiedy król Edward przygotowywał przeprawę swej armii przez Sekwanę w Poissy, małe oddziały angielskie rabowały okolice Paryża, m.in. Saint-Cloud i Saint-Germain. Dlaczego wówczas król Filip VI nie zaatakował Anglików? Może oczekiwał, że siły i środki przeciwnika szybko się wyczerpią. Może — jak utrzymują kronikarze — bał się zdrady „kogoś z najmożniejszych i najpotężniejszych panów swego kraju". Jakkolwiek było, pozwolił oddalić się armii angielskiej, która po przekroczeniu Sekwany ruszyła szybko na północ w kierunku Flandrii..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 39 "...Jednakże wyprawa angielska nie posuwała się już tak łatwo i zwycięsko jak w Normandii. Wojska angielskie napotykały teraz większy opór. Musiały często staczać walki z lokalnymi siłami francuskimi, głównie oddziałami miejskimi, które były dobrze uzbrojone i łączyły się w większe, silniejsze grupy. Kiedy zaś armia angielska zbliżyła się do Sommy — kolejnej przeszkody naturalnej na drodze do Flandrii — okazało się, że wszystkie przejścia przez rzekę były dobrze strzeżone..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 39 "...Oddziały Jana Luksemburskiego dołączyły do sił francuskich i w działaniach bezpośrednio poprzedzających Crécy brały już czynny udział. Osiemnastego sierpnia 1346 roku uczestniczyły w utarczce koło Grandvilliers z Anglikami. Jan długo nie wytrzymał, ale ustępując na północ, dał czas głównym siłom francuskim, by osiągnęły w dniu następnym, wcześniej niż Anglicy, most na rzece w Amiens. Przeciwnicy zostali zmuszeni - o czym już wspominaliśmy - do posuwania się dalej w kierunku morza. "...Dwudziestego drugiego sierpnia w miejscowości Pont-Remy miało dojść do nowej potyczki oddziału angielskiego z siłami Jana Luksemburskiego i jego syna Karola, w wyniku której Anglikom nie udało się przejść na drugi brzeg Sommy. Poza tym - według niektórych świadectw - to Jan był wśród tych, którzy najbardziej zdecydowanie parli do stoczenia bitwy. Filip VI chciał podobno zakończyć pościg za Anglikami w Abbeville i rozpuścić część wojska, ale zaprotestowali przeciw temu Jan i Karol Luksemburgowie, domagając się kontynuowania wyprawy aż do skutku. Poparła ich większa część książąt i wysokiej arystokracji francuskiej..." Fragment książki: W. Iwańczak "JAN LUKSEMBURSKI" s. 295 "...Anglicy znaleźli się w trudnej sytuacji. Król Filip VI z silną armią francuską zdecydował się wreszcie ruszyć w pogoń za nimi. 22 sierpnia, sześć dni po przekroczeniu przez Anglików Sekwany, król francuski stanął ze swą armią w Amiens, kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, gdzie zatrzymały się wojska nieprzyjacielskie. Plan Francuzów był prosty: zapędzić wojska angielskie'w klin między rozlewiskami Sommy a morzem. Edward III zorientował się szybko w tym planie taktycznym swego przeciwnika. Zrozumiał też, że gdyby Francuzom udało się go zrealizować, jego wojsko byłoby zgubione. Szczęśliwie jednak dla Anglików ujęty przez nich wieśniak wskazał przejście przez Sommę poniżej Abbeville, które użyć można było tylko przy odpływie morza. Edward III przeprawił tu swoje wojsko. Wyrwał się z pułapki francuskiej, ale bitwa z Francuzami była nieunikniona. Widząc zatem, że nie zdoła oderwać się od przewyższającej znacznie jego siły armii francuskiej, Edward III zdecydował się po przekroczeniu Sommy oczekiwać nadejścia Francuzów na pozycjach obronnych. Wieczorem, 24 sierpnia, Anglicy rozbili obóz w pobliżu miasteczka Crecy-en- -Ponthieu. Wojska francuskie stanęły w niedalekim Abbeville, gdzie król Filip VI 25 sierpnia obchodził uroczyście święto patrona dynastii i swego przodka, świętego Ludwika..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 39-40 Bitwa pod Crecy 26 sierpnia 1346 "...Na odsiecz Gaskonii 11 lipca 1346 r. wyruszało z Edwardem III około 20 000 zbrojnych. W skład tej armii wchodziło mniej więcej 3 000 rycerstwa, 4000 piechoty z Irlandii. Walii i Konwalii - której połowę stanowili walijscy łucznicy, resztę zaś pikinierzy zbrojni w piki i długie noże (tymi ostatnimi dobijano unieruchomionych, zrzuconych z siodeł rycerzy oraz dźgano w końskie brzuchy), a także 10 000 łuczników angielskich, do lego jeszcze 3 000 giermków i czeladzi. Pod Crecy stanęło jednak już tylko około 11 000 wojowników (szacunkowo: 500 lekkiej jazdy, 7 000 łuczników. 1 500 pikinierów, 2 000 ciężkiej jazdy). Była to jednak jedna z najlepszych oraz najnowocześniejszych armii ówczesnej Europy. [...] Nowoczesnej, angielskiej armii. Francuzi przeciwstawili wojsko liczne. sławne ale pod względem mentalności, organizacji i dowodzenia bez wątpienia zacofane. Trzydziestotysięczna armia króla Filipa w dwóch trzecich składała się z ciężkozbrojnej jazdy - w tym kwiatu francuskiego rycerstwa (i nie tylko francuskiego, ho na pole ruszył też stary, niemal ślepy król Jan Luksemburski). Wojownicy ci posiadali spore, indywidualne umiejętności bojowe, ale prawie w ogóle nie potrafili działać jako jedna grupa uderzeniowa, zbyt żądni osobistej chwały wojennej. Resztę wojsk stanowili zdyscyplinowani kusznicy genueńscy (około 5 000) oraz zwykli piechurzy. świeży rekrut, niekarny i nie- wyćwiczony. Wśród piechurów (wyjąwszy może Genueńczyków) przeważały osoby pełniące funkcje pomocnicze: stajenni, taborowi, pachołkowie odpowiedzialni za aprowizację. [...] Anglicy, świadomi liczebnej przewagi wroga, bardzo poważnie podeszli do przedbitewnych przygotowań. Rozpoczęli je od starannego wybrania i przygotowania pozycji obronnych, co zajęło w sumie cały dzień (25 sierpnia). Odpowiednie miejsce znaleziono na północ od Crecy, na południowym zboczu łagodnego wzgórza wznoszącego się nad doliną zwaną Doliną Kleryków, między samym Crecy, a wsią Wadicourt. Pozycje umocniono rowami, zasiekami i częstokołem. Prawie całe wojsko spieszono i podzielono na trzy grupy, ustawione w dwóch liniach. Angielscy rycerze, choć dumni, w imię wyższych racji i posłuszni królowi, zrzekli się swych wspaniałych rumaków, aby karnie, ramię w ramie z prostymi żołnierzami stanąć w szyku rzecz nie do pomyślenia dla ich francuskich rywali. Co więcej, stanąwszy na własnych nogach, poodłamywali tylne części swych kopii, aby sprawniej władać nimi podczas pieszego starcia. Z przodu. Edward III ustawił dwa oddziały sił głównych. Oddziałem sił głównych stojącym bliżej Crecy oraz rzeki Maye (prawym skrzydłem), dowodził szesnastoletni wówczas królewicz Edward, przyszły Czarny Książę [...]. Młody królewicz zapewne bardzo przejmował się nadchodzącym bojem wszak dopiero co, tuż po lipcowym wylądowaniu we Francji, pasowano go na rycerza. Nastoletniego wodza wspomagali jednak najznamienitsi angielscy szlachcice, zaprawieni w wielu bojach: sir Reynold Cobham, sir John Chandos, Godefroi d'Harcourt. W tejże grupie wojsk było około 4000 zbrojnych, w tym 1000 lekkozbrojnych Walijczyków i 2000 łuczników. Obok stała druga grupa wojsk (lewe skrzydło), oparta o Wadicourt, pod wodzą earlów Arundel i Northampton. Składało się na nią 500 spieszonych rycerzy. 2000 łuczników oraz pikinierzy. Cala angielska linia (Licznie oba skrzydła) miała długość około dwóch kilometrów. Przed ni;) umieszczono dixlatkowe zapory na nieprzyjaciela. w postaci wilczych dołów, ukośnie wbitych, zaostrzonych kołków oraz niewielkich, metalowych gwiazdek, dotkliwie kaleczących końskie kopyta. Trzon każdego skrzydła stanowiła zwarta, piesza falanga, głęboka na sześciu ciężkozbrojnych ludzi i szeroka na mniej więcej 225 metrów. Po bokach każdego skrzydła stały silne oddziały łuczników, uformowanych w trójkąty szpicem zwrócone ku wrogowi. Poza tymi grupami, łucznicy stali też we właściwych skrzydłach, zmieszani z reszto zbrojnych, w różnych proporcjach. Za centrum każdego skrzydła znajdowała się też niewielka rezerwa ciężkozbrojnych jeźdźców, gotowa do ataku w razie przełamania przez Francuzów szyku. Edward III zajął stanowisko dowodzenia w wiatraku stojącym na wzgórzu, położonym w połowie drogi między głównymi siłami. Stamtąd mógł z łatwością obserwować całość starcia i wydawać rozkazy - nie biorąc jednak udziału w walce. Chroniła go druga linia wojsk: ciężkozbrojni w liczbie około 700 oraz. łucznicy. Siły te stanowiły główne odwody. Poza nimi. na tyłach znajdowały się także tabory. [...] Około godziny osiemnastej, dwudziestego szóstego sierpnia, do sil angielskich dotarli Francuzi, w sile około 30 000. Z tego wynikałoby, że Francuzi mieli nad Anglikami trzykrotną przewagę liczebną. Niewykluczone jednak, że siły rzeczywiście biorące udział w bitwie były bardziej wyrównane. Trzeba wszak pamiętać, że bój rozpoczął się. kiedy Francuzi wciąż jeszcze maszerowali. Wędrowali długą kolumną marszową, bez żadnego rozpoznania. a widok nieprzyjaciela znakomicie rozlokowanego i w pełni przygotowanego do bitwy był dla nich prawdziwym zaskoczeniem. Rycerstwo, pewne swej druzgoczącej przewagi nad nielicznymi i pieszymi Anglikami, mimo zmęczenia podróżą wręcz rwało się do boju. Podobno wręcz ustalano, kio którego z Anglików weźmie do niewoli. Król Filip bezskutecznie usiłował ustawić niesfornych i przepychających się po wojenną chwalę zbrojnych w szyk bitewny. Udało się tylko uszykować w linię kuszników z Genui (których dowódcami byli Odon Dorioa oraz Carlo Grimaldi), konne rycerstwo stłoczyło się niemal w bezwładnej kupie. Wreszcie, król widząc, że więcej już chyba nie zdziała, wydal ostatnie polecenia przed rozpoczęciem bitwy. Jak przekazuje kronikarz Jean Froissart, uczynił to słowami: „Ustawcie Genueńczyków w linię i zaczynajcie bitwę w imię Boga i świętego Dionizego!". Kusznicy byli zmęczeni długim marszem, podczas którego musieli dźwigać swoją ciężką przecież broń (zazwyczaj kusze wieziono im na wozach), dlatego prosili o możliwość odpoczynku przed starciem, jednak im odmówiono. Gdy przystępowano do boju. wiele francuskiego wojska znajdowało się jeszcze daleko w tyle, na trakcie - wskutek niesłychanego rozciągnięcia kolumny. Przed bitwą, Filipowi długo radzono, aby poczekał ze starciem do następnego dnia - ponoć w ostatniej chwili dał rozkaz szarżującym już rycerzom, aby zawrócili, zaś straży tylniej, by się zatrzymała, jednak oczywiście został zignorowany. Sytuację Francuzów pogarszał dodatkowo fakt, że właściwie tuż przed bitwą, nad polem przeszła krótka burza, której towarzyszyły bardzo intensywne opady. Anglicy zdołali zabezpieczyć przed deszczem cięciwy swoich luków chowając je do hełmów, wilgoć rozmiękczyła jednak cięciwy genueńskich kusz. znacznie zmniejszając ich donośność. Po mokrej trawie ślizgały się też kopyta rycerskich koni. Gdy ulewa ustała, dano sygnał do ataku. [...] nad wojskiem Filipa VI rozwinięto królewski sztandar Francji, Oriflamme [...] Na wietrze załopotał dumnie czerwonozłoty, rozwidlony prostokąt - święta Haga monarchii, podnoszona w chwili największej potrzeby, a na co dzień otaczana prawie nabożną czcią. [...] Jako pierwszych jednak wysłano do boju tych. którym sprawy królestwa Francji były raczej obojętne, wyjąwszy te dotyczące płacenia żołdu. Znużeni Genueńczycy wolno ruszyli, aby wypełnić swój żołnierski obowiązek - i jak się miało okazać zginąć. Zaczęli mozolnie wspinać się po śliskim wzgórzu, spod powiek mrużonych przed świecącym im w oczy słońcem, zapewne ledwo widząc czekając na nich Anglików. Włosi groźnie wrzasnęli, pragnąc wystraszyć wrogów, ci jednak zachowali ciszę i skupienie. Kusznicy ruszyli więc dalej. Jeszcze trzykrotnie zatrzymywali się, aby krzyknąć, wreszcie podeszli na odległość, która uznali za stosowną do strzału, czyli około 130 metrów. Tam też oddali salwę. Nasiąkłe wodą cięciwy straciły jednak wiele ze swej mocy i większość śmiercionośnych bełtów upadła przed liniami Anglików. Nadeszła wielka chwila dla wyspiarskich tuczników. Spokojnie, na komendę wycelowali i wypuścili strzały. Chmura tysięcy pocisków musiał wyglądać jak wielki czarny rój wściekłych pszczół. Gdy metalowe żądła uderzyły w Genueńczyków, nastąpiła istna masakra. Strzały uderzały z taką siłą, iż żadna tarcza ani zbroja nie była w stanie ich zatrzymać. Zdziesiątkowani, przerażeni kusznicy niemal od razu rzucili się do panicznej. bezładnej ucieczki. To jednak nic był koniec ich dramatu. Rycerstwo francuskie, nie mogąc się doczekać bitwy - która w jego mniemaniu nie mogła zakończyć się inaczej, jak szybkim stratowaniem piechurów - mszyło do natarcia. Jednak zamiast z wrogiem, zderzyło się najpierw z uciekającymi Genueńczykami. Dumni wojownicy nic zwrócili uwagi na przerażonych piechurów i po prostu przejechali po nich, tratując niczym robactwo. Zresztą zostali do tego zachęceni przez samego króla, który zobaczywszy odwrót kuszników, nakazał wręcz "zabijcie to hultajstwo". Tak więc zabili owych hultajów. prawdopodobniej jednych z niewielu walczących po ich stronie zbrojnych, mogących skutecznie zaszkodzić Anglikom i dzięki temu szybciej dotarli na spotkanie z własnym przeznaczeniem. Szarża, choć lak brutalna, była wielce niezgrabna, albowiem żaden z Francuzów nie chciał zostawać w tyle i komu innemu dać powód do chwały. Przebiegała powoli, bowiem nie dość, że jeźdcy parli pod górę, to jeszcze po błocie i śliskiej od deszczu trawie. Należy też pamiętać, że słońce wciąż świeciło atakującym w oczy. Minęło kilka chwil i na rycerzy spadł kolejny rój strzał. Byli łatwiejszym celem niż kusznicy - więksi, zebrani w zwartej gromadzie. Zapewne wystarczało tylko celować w tłum, w takim ścisku strzała na pewno dosięgała jakiegoś celu. Pocisk angielskiego łuku właściwie bez trudu mógł przedziurawić rycerski pancerz, jednak strzelcy miotali przede wszystkim w duże, prawie niczym nie chronione konie. Wiedzieli, że nawet lekko ranne wierzchowce od razu kładą się na ziemię - w naturalnym odruchu obronnym przerażonego zwierzęcia, nie mającego dokąd uciekać. Większość Francuzów padła nie docierając w ogóle do linii nieprzyjaciela. Wkrótce, pole przed angielskimi oddziałami zamieniło się w kłębowisko rannych i martwych ludzi oraz koni. Rycerze zginęli podziurawieni strzałami, przygnieceni ciężarem rumaków, poturbowani wskutek upadku z siodła. Ci. którzy jakimś cudem przetrwali, szybko stawali się łupem grasujących na pobojowisku lekkozbrojnych. irlandzkich i walijskich nożowników. Ci prości, dzicy żołnierze, swymi niemal rzeźnickimi narzędziami dobijali rannych i unieruchomionych Francuzów, bezbłędnie znajdując wszelkie szczeliny w zbroi. W tenże haniebny sposób zginęło wielu dostojnych książąt oraz baronów. Edward III nie był tym specjalnie ukontentowany, albowiem za tylu znamienitych rycerzy można było uzyskać wielki okup. Choć pole spływało już. krwią, to był dopiero początek rzezi. Na pole bitwy przybywały kolejne francuskie oddziały. powiększając i tak olbrzymie już zamieszanie. Nie bacząc na straszny los poprzedników - a możliwe, że w całym zamęcie nawet o nim wiedząc - kolejno ruszały do szarży, ginąc z rąk plebejskich łuczników i nożowników. Minęło trochę czasu, a po stronie francuskiej nikt już nad niczym nie panował. Prawdopodobnie, nie wiadomo było nawet czy to zwycięstwo, czy klęska. Rycerze tylko, wręcz ślepo, (choć nieustraszenie), popychani przez towarzyszy znajdujących się bardziej z tyłu, ruszali stale do ataku, pomni swoich ideałów i głodni chwały. Nim udało im się ją zdobyć, kosiły ich angielskie strzały - jednak na miejsce poległych, wprost pod groty pchali się już nowi zbrojni. Tak oto, niczym fale przypływu o klif, rozbijały się o ścianę angielskich wojsk wszystkie francuskie szturmy, których było aż piętnaście-szesnaście. Król Edward, wciąż niepewny zwycięstwa i ostrożny, surowo jednak zabronił łupienia rannych i poległych. tak więc jego wojska cały czas trwały na swoich pozycjach. Tylko nielicznym Francuzom udawało się dotrzeć do wroga i nawiązać bezpośrednią walkę. Przytrafiło się to na skrzydle dowodzonym przez księcia Edwarda, gdzie przebili się rycerze ze ślepym królem Czech, Janem Luksemburskim na czele. Kaleki władca przybył na ratunek Francuzom na czele kilku tysięcy rycerzy z Czech i Niemiec prawdopodobnie głównie po to, aby znaleźć chwalebną śmierć w boju. Wedle kronikarza Froissarta, monarcha ruszył do boju. aby wspomóc swego syna Karola [...], także biorącego udział w tej bitwie. Poprosił towarzyszy, aby doprowadzili go do wrogów na taką odległość, żeby mógł zadać cios mieczem. Wierni rycerze związali więc z królewskim rumakiem wodze oraz uzdy swych wierzchowców i wspólnie ruszyli do boju. Sam Karol, po jakimś czasie spędzonym w bitwie, zobaczył co święci i po prostu uciekł z pola walki. Kiedy doszło do bezpośredniego starcia Francuzów z Anglikami, było ono niezwykle zacięte - powalony został sam następca tronu, Edward. Podobno, Richard de Beaumont, chorąży, przykrył wtedy księcia sztandarem Walii i odpierał ataki póki jego pan nie powstał. Sytuacja w pobliżu młodego Edwarda musiała rzeczywiście być niebezpieczna, albowiem zaniepokojony posłał do ojca po pomoc. Wedle legendy, król odmówił, każąc synowi samemu radzić sobie z wrogiem, naprawdę jednak wysłał mu dwudziestu rycerzy. Mimo męstwa Francuzów, atak szybko jednak oparto, a dobijaniem rannych i unieruchomionych rycerzy zajęli się piechurzy. Sam Edward III także nie pozostał zupełnie poza bitewnymi zmaganiami. Przyszło mu pojedynkować się z francuskim rycerzem. Eustachym de Ribeaumont, nawet dwa razy został powalony na ziemię. Wreszcie jednak Edward III zwyciężył i wziął szlachcica do niewoli po czym uwolnił, wyrażając w ten sposób podziw dla jego dzielności. Zaciekła walka trwała po zmroku. Widząc kolejne nieudane szarże, król Filip, pod którym w trakcie bitwy ubito już dwa konie, a jego samego raniono strzałą w szyję, około północy postanowił rzucić rycerstwo do ostatniego, rozpaczliwego ataku. Ku jego przerażeniu, udało mu się jednak zebrać tylko sześćdziesięciu rycerzy. Wtedy, za namową hrabiego Hainault, wołającego, aby nie pozwolił się wziąć do niewoli dobrowolnie, dał za wygraną i co koń wyskoczy popędził do odległego o sześć mil zamku La Broye. Filip jechał przez resztę nocy w towarzystwie tylko pięciu rycerzy. Gdy dotarł do celu, pytającemu się kto zacz odźwiernemu rzekł podobno: „Otwieraj prędko, w twoich rękach spoczywa los Francji". W La Broye monarcha odpoczął chwilę i ruszył do bardziej oddalonego Amiens. gdzie dopiero poczuł się w pełni bezpieczny. Sami Anglicy, nieświadomi rozmiarów swego zwycięstwa, pozostali na pozycjach, gdzie spędzili resztę nocy, dziękując Bogu za cudowne ocalenie. Rankiem pole zasnuła gęsta mgła. Król zakazał ścigać Francuzów, za to wysłał na zwiad 500 ciężkozbrojnych i 2 000 łuczników z Northamptonerm na czele. Oddziały te rozbiły grupy lokalnej milicji oraz spóźnione francuskie posiłki z Normandii. W ten sposób ostatecznie zlikwidowano zagrożenie ze strony wojsk francuskich. Edward III zdobył całkowitą pewność, że zamiast spodziewanej klęski odniósł niesłychane, chwalebne zwycięstwo. Rankiem następnego dnia po bitwie. Edward III nakazał policzyć trupy, zidentyfikować je oraz zapewnić im chrześcijański pogrzeb. Wysiał też dwóch najwaleczniejszych rycerzy, a wraz z nimi trzech heroldów, aby rozpoznali herby szlachetnych poległych - oraz dwóch pisarzy, żeby spisali imiona znalezionych. Okazało się, że po stronie francuskiej padło 1500 rycerzy, w tym król Czech Jan Luksemburski, brat króla Filipa Karol hrabia Alencon, Ludwik de Nevers - pan Flandrii, hrabiowie Auxerre, Blois, Blamont. W trakcie boju postrzępiono i obalono na ziemię świętą flagę Oriflamme. [...] Poza rycerzami, na polu boju przypuszczalnie pozostało też około 10 000 zwykłych francuskich zbrojnych. Po stronie angielskiej padło mniej niż sto osób..." Fragment książki: Maciej Nowak-Kreyer "CRECY 1346" s. 12-40 Król Edward III dobrze wybrał miejsce na spotkanie z armią francuską. Anglicy rozłożyli się obozem na wzniesieniu nad „Doliną Kleryków", między Crecy a Wadicourt, wzdłuż drogi, którą musieli iść Francuzi. Pozycje swe wzmocnili częstokołem, zasiekami i dodatkowo jeszcze wykopanym rowem. W sobotę, 26 sierpnia, po wysłuchaniu rannej mszy, Edward rozmieścił swą 11-tysięczną armię na pozycjach bojowych. Zmniejszyła się ona w porównaniu z liczbą żołnierzy, którzy przed 6 tygodniami lądowali u wybrzeży Normandii. Przeważali w niej łucznicy (ok. 7 tys.) i ciężkozbrojna jazda rycerska ok. 2 tys.), która stanęła do walki pod Crecy w szyku spieszonym. W armii angielskiej znajdowali się ponadto piesi kopijnicy (nożownicy) i kilkusetosobowy oddział jazdy lekkozbrojnej. Całe wojsko podzielił król Edward na trzy grupy — szyki bojowe. Pierwsza grupa zajmowała prawe skrzydło, a dowodził nią 16-letni syn króla, Edward — Czarny Książę; wspomagali go zaś tak doświadczeni żołnierze, jak sir Reynold Cobham, sir John Chandos i Godefroi d'Harcourt. Drugą grupą, ustawioną obok, dowodzili: William Bohun, hrabia Northampton, i Richard Fitzalan, hrabia Arudel. Trzecia grupa pod wodzą samego króla angielskiego, ustawiona z tyłu, tworzyła oddziały rezerwowe. Na skrzydłach każdej z tych grup umieścił król Edward wysuniętych nieco do przodu łuczników; mieli oni powstrzymać i dezorganizować ataki jazdy francuskiej. Po uszykowaniu wojska dokonał król Edward przeglądu swej armii, rozmawiając z żołnierzami. Surowo zabroniono opuszczać szyki bojowe. Łucznicy usiedli na ziemi — jak pisze Froissart — „mając przy sobie hełm i łuk; odpoczywali by być całkiem świeżymi, kiedy nadejdzie nieprzyjaciel". W tym samym dniu — 26 sierpnia — król francuski Filip VI wyruszył ze swą 30-tysięczną armią z Abbeville. Wojsko francuskie przewyższało zatem 3-krotnie swą liczebnością Anglików. Większość tej armii — około 20 tys. — stanowili ciężkozbrojni jezdni, ale było tu też kilka tysięcy pieszych żołnierzy i genueńskich kuszników. Przy parnej, przedburzowej pogodzie armia francuska bez większego porządku przebyła 19 km drogi, dzielącej Abbeville od Crćcy. Kiedy wreszcie wojska francuskie zbliżyły się do pozycji Anglików było już wczesne popołudnie; zanosiło się na burzę. Rycerze i konie, kusznicy i piesi żołnierze zmęczeni byli marszem i pogodą, głodni i spragnieni. Przed sobą zaś mieli wypoczętych Anglików, zajmujących wygodne, obronne pozycje. Mimo rad doświadczonych dowódców, którzy mówili o odłożeniu bitwy, niezdyscyplinowane i podniecone rycerstwo francuskie chciało atakować natychmiast. Dowódcy nie mogli ich ani powstrzymać, ani dobrze zorganizować 1 ustawić w szyku bojowym. Sam król - Filip, kiedy zobaczył Anglików, stracił panowanie nad sobą; „wzburzyła mu się krew — napisał kronikarz — bo ich bardzo nienawidził". Dał więc rozkaz rozpoczęcia bitwy „w imię Boga i św. Dionizego". św. Dionizego". Po krótkiej gwałtownej burzy słońce oślepiło szeregi francuskie. Genueńscy kusznicy, którzy rozpoczęli bitwę, niewiele zaszkodzili Anglikom. Tymczasem łucznicy angielscy zasypali gradem strzał nieprzyjacielskie szeregi; „wydawało się, że pada śnieg" — zanotował kronikarz. Francuzi rozpoczęli bitwę prawie z marszu, bez uformowania szyku bojowego. Zniecierpliwieni rycerze francuscy ruszyli naprzód, roztrącając i tratując własnych kuszników. Powiększyło to zamieszanie w szeregach francuskich. Celne strzały łuczników angielskich zabijały lub raniły konie i ludzi. Konie wpadały do wykopanego przez Anglików rowu i zrzucały jeźdźców na ziemię. W zamęcie bitewnym trudno było się takiemu ciężkozbrojnemu rycerzowi podnieść na nogi. Nielicznych Francuzów, którym udało się dotrzeć do pozycji nieprzyjacielskich, zabijali angielscy rycerze i kopijnicy-nożownicy. Użyte w tej bitwie przez Anglików po raz pierwszy armaty robiły dużo hałasu i dymiły potężnie. Przerażały głównie konie, ale praktycznie nie miały większego wpływu na losy bitwy. Jedną z nielicznych grup, która wdarła się w szeregi Anglików, był oddział ślepego już wówczas króla czeskiego Jana Luksemburskiego, dobrze znanego przeciwnika króla Władysława Łokietka. Froissart opowiada piękną legendę rycerską o Janie Luksemburskim i jego rycerzach, którzy powiązali swe konie, by nie pogubić się w bitwie. Znaleziono ich nazajutrz martwych na polu bitwy, powiązanych ze sobą tak, jak walczyli. Francuzi powtarzali kilkanaście razy ataki; żaden jednak z francuskich oddziałów nie mógł przełamać linii defensywnej Anglików. Walka trwała długo po zapadnięciu zmroku. Zamieszanie było tak duże i ataki francuskie tak chaotyczne, że nawet dwaj ówcześni kronikarze — Jan le Bel i Froissart — nie potrafili opisać przebiegu bitwy i końcowej jej fazy, aż do klęski i ucieczki Francuzów. Straty Anglików były niewielkie. Francuzi natomiast stracili około 1500 rycerzy i kilka tysięcy żołnierzy pieszych. Zginęli po stronie francuskiej m. in. król czeski Jan Luksemburski, brat króla francuskiego Karol hrabia Alenęon, hrabiowie Flandrii, Auxerre, Blois, Blamont i wielu innych możnych panów oraz sławnych rycerzy. Pod królem Francji ubito dwa konie, jego bojowa chorągiew — czerwonozłota, kwadratowa oriflamme — została poszarpana na strzępy. Sam król, ranny w twarz, zdołał uciec z miejsca klęski, ratując wolność a może i życie. Król Edward III nie brał udziału w bitwie. Obserwował ją tylko i dowodził z daleka. Natomiast jego młody syn i następca tronu, Edward książę Walii, walczył jak doświadczony rycerz. Wygodna pozycja bojowa, ustawienie wojska wzdłuż a nie w poprzek drogi posuwania się nieprzyjaciela, groźna i skuteczna w rażeniu broń, jaką był długi łuk bojowy, zastosowanie nowej taktyki walki polegającej na ścisłym współdziałaniu łuczników ze spieszonymi rycerzami i kopijnikami, dyscyplina i sprawne dowodzenie (król angielski, w przeciwieństwie do francuskiego, nie brał bezpośredniego udziału w walce) — wszystko to przyczyniło się do zwycięstwa Anglików, mimo przewagi liczebnej Francuzów. Z punktu widzenia taktyki wojennej, techniki walki bitwa pod Crćcy była prawdziwym przełomem. Wykazała wyższość długich łuków angielskich nad uzbrojeniem obronnym rycerza. Dowiodła też, że współdziałanie łuczników z walczącymi pieszo rycerzami i kopijnikami może skutecznie zwalczyć najbardziej nawet gwałtowne ataki jazdy rycerskiej.[...] Padło w tej walce z wojska króla francuskiego dwadzieścia tysięcy jeźdźców i czterdzieści tysięcy piechoty i około pięćdziesięciu hrabiów i książąt. Z wojska króla angielskiego zginęło siedemnaście tysięcy łuczników i dziesięciu rycerzy... Król Anglii wziąwszy zaś okup za Francuzów zamkniętych w ciężkich więzieniach, po jego wypłaceniu wybudował kilka znacznych zamków w Anglii..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 48-52 "...Król Edward III, świadomy liczebnej przewagi Francuzów, nie dążył do bitwy, ale widząc jej nieuchronność, zrobił wszystko, co mógł, by się dobrze do niej przygotować. Strona francuska, ufna w swą przewagę, była podobno tak przekonana o rychłym zwycięstwie, że rycerze uzgadniali pomiędzy sobą, kto kogo z przeciwników weźmie do niewoli, zwłaszcza spośród tych, których sławę poznali już wcześniej na turniejach rycerskich. Tylko król Filip VI chodził posępny i pełen niepokoju. Szacunek sił - podobnie jak przy wszystkich poprzednio omawianych bitwach - jest mocno przybliżony. Anglicy dysponowali około 11 000 żołnierzy, w tym około 7000 łuczników, dalej 2000 ciężkozbrojnej jazdy, całość uzupełniali piesi kopijnicy (nożownicy) i kilkusetosobowy oddział jazdy lekkozbrojnej. Armia została podzielona na 3 części. Prawym skrzydłem dowodził 16-letni książę Walii, syn króla, Edward - Czarny Książę, a wspierali go hrabiowie Warwick i Oksfordu oraz sławny rycerz sir John Chandos. Lewą flanką komenderował hrabia Northampton William Bohun i hrabia Arundel Richard Fitzalan. W centrum ustawił się sam król, któremu towarzyszyły oddziały rezerwowe. Flanki oraz luki między dywizjami zostały uzupełnione łucznikami uformowanymi w szyk przypominający grot, co pozwoliło im na ostrzeliwanie boków oraz frontu wroga. Anglicy przygotowali się do bitwy bardzo starannie. W wigilię starcia, 25 sierpnia 1346 roku, cały dzień poświęcili na wytyczenie i umocnienie pozycji obronnych zasiekami, rowami i częstokołem. Rycerze mieli stanąć do bitwy obok zwykłych żołnierzy. Pierwsza linia Anglików była bardzo rozciągnięta i miała długość niemal 2 kilometry. Podejście do niej utrudniały wykopane wilcze doły i setki wbitych pod kątem zaostrzonych pali. Na przedpolu rozrzucono mnóstwo metalowych gwiazdek kaleczących końskie kopyta. Stanowisko królewskie znajdowało się w wiatraku na wzgórzu dominującym nad polem bitwy. Poprzedzającą bitwę noc około 30-tysięczna armia francuska spędziła w obozowisku położonym dość daleko od nieprzyjaciela, więc też na pole bitwy przybyła dopiero przed godziną czwartą po południu, gdy słońce świeciło im prosto w oczy, a nieprzyjacielowi w plecy. Kusznicy byli zmęczeni i narzekali na długi przemarsz, a do tego krótka burza przemoczyła cięciwy kusz. Znajdujący się już na pozycjach łucznicy angielscy uniknęli tego kłopotu, ochraniając cięciwy własnych łuków przez zwinięcie ich i schowanie do hełmów. W armii Filipa VI znajdowało się międzynarodowe towarzystwo połączone chęcią odwetu na znienawidzonych Anglikach. Marszałkowie francuscy z niemałym trudem zebrali swe oddziały na otwartym polu poniżej stoku. Osiem dywizji ustawiono w zwartą formację. Dowództwo straży przedniej - w dowód zaufania - powierzono naszemu bohaterowi Janowi Luksemburskiemu, hrabiemu Flandrii oraz hrabiemu Alenęon. Centrum objął książę Lotaryngii i hrabia Blois, a król Filip VI dowodził ariergardą, w towarzystwie wygnanego króla Majorki oraz Karola, syna Jana Luksemburskiego. Kusznicy genueńscy, mimo iż świetnie wyszkoleni i zdyscyplinowani, sygnalizowali zmęczenie, a ponadto nie dowieziono na czas pawęży, wysokich tarcz ochraniających kuszników przed łucznikami wroga. Rozważano odłożenie ataku na dzień następny, ale ostatecznie kusznicy genueńscy otrzymali rozkaz, by szturmować. Zmęczeni kusznicy ruszyli do przodu i zaczęli wspinać się po śliskim zboczu. Oślepiające słońce sprawiało, że cel był mało widoczny. Około 130 metrów od linii nieprzyjaciela oddali pierwsze strzały, ale namoknięte cięciwy utraciły elastyczność i bełty spadały, nie dosięgając angielskich szeregów. W odpowiedzi łucznicy Edwarda III rozpoczęli ostrzał, a grad strzał był tak potężny, że kronikarz średniowieczny zanotował, iż „wydawało się, że pada śnieg". Rażeni kusznicy genueńscy poczęli w popłochu salwować się ucieczką. Król stracił kontrolę nad sytuacją. Na widok uciekających Genueńczyków albo on sam, albo jego brat, hrabia Alenęon, zawołał: „Zabijcie tych hultajów, co nam włażą w drogę". Powstało straszliwe zamieszanie, Francuzi przypuszczali na nieprzyjaciela kolejne ataki - było ich podobno aż 16 - lecz zdyscyplinowani łucznicy angielscy stali w zwartym szyku, trwali niewzruszenie na pozycjach, a swymi strzałami siali zamieszanie i śmierć. Dopiero wówczas do natarcia ruszyli pieszo angielscy rycerze poprzedzani przez łuczników, kopijników i krwiożerczych Walijczyków z długimi nożami, którzy krążyli wśród leżących i dobijali ich na miejscu. Do akcji włączyło się też 5 dział, którymi dysponowali Anglicy. Ciskały one kamienne kule, które nie czyniły zbytnich szkód, ale hałas powiększał zamęt. Chaotyczna walka trwała do północy, gdy Filip VI został ranny. Wówczas hrabia Hainaut odprowadził go na bok i rzekłszy: „Sire, nie daj się pojmać dobrowolnie" - pochwycił jego konia za uzdę i wyprowadził z pola walki. Mając zaledwie pięciu jeźdźców wokół siebie, król aż do rana jechał do zamku, którego zarządca na wezwanie, by otworzył bramę, spytał, kto o to prosi. „Otwieraj prędko - powiedział król - w twoich rękach spoczywa los Francji". Dodajmy, że wcześniej pod Filipem VI ubito dwa konie, a jego bojowa chorągiew - czerwonozłota, kwadratowa oriflamma - została poszarpana na strzępy. Sam król uciekł z pola bitwy z poranioną twarzą. Bitwa zakończyła się klęską Francuzów, a ich straty oblicza się na kilka tysięcy żołnierzy, w tym około 1500 rycerzy konnych. Wśród poległych znaleźli się przedstawiciele największych rodów francuskich i sprzymierzonego rycerstwa: brat królewski, hrabia Alenęon Karol, hrabia Ludwik de Nevers z Flandrii, hrabiowie St. Pol i Sancerre, hrabiowie Auxerre, Blois, Blamont, książę Lotaryngii, król Majorki i cały szereg innych wybitnych postaci. Straty angielskie były stosunkowo niewielkie, wyniosły jedynie kilkaset osób. Dysproporcja poległych po obu stronach jest szokująca, zwłaszcza w sytuacji, gdy przewagę liczebną mieli Francuzi. O zwycięstwie Anglików zadecydowała nowa, skuteczna taktyka walki oparta na ścisłym współdziałaniu łuczników z rycerską piechotą i kopijnikami, dyscyplina i sprawne dowodzenie. To wszystko wzięło górę nad chaotycznymi atakami ciężkozbrojnej jazdy szlacheckiej i, co ciekawe, Anglicy osiągnęli zwycięstwo, stosując właściwie jedynie walkę defensywną..." Fragment książki: W. Iwańczak "JAN LUKSEMBURSKI" s. 291-293 "...Zwycięstwo pod Crecy, choć bez wątpienia wielkie i bezprecedensowe, nie przyniosło żadnych konkretnych rozstrzygnięć politycznych. Król Anglii dysponował zbyt małymi silami, aby ścigać wroga, zająć Paryż lub okupować jakąś francuską prowincję. Główną, praktyczną korzyścią ze starcia był dla Anglików bezpieczny i spokojny powrót do domu..." Fragment książki: Maciej Nowak-Kreyer "CRECY 1346" s. 40 "...Co więcej, dzięki temu zwycięstwu mógł król Edward III zrealizować genialny plan — opanowania Calais, miasta portowego położonego kilka mil od granicy sojuszniczej Flandrii. Pb jedenastu miesiącach oblężenia 3 sierpnia 1347 r. zmusił do kapitulacji to dobrze ufortyfikowane i położone w strategicznie ważnym punkcie miasto (najbliższy Anglii port we Francji). Mieszkańcy Calais zostali wypędzeni, a ich miejsca zajęli osadnicy angielscy, sprowadzeni z głównych miast Wyspy, którym rozdzielono opuszczone sklepy, oberże, warsztaty i domy. Odtąd — przez cały okres Wojny Stuletniej — miasto było angielską bazą morską na kontynencie europejskim i bazą skąd wyruszały inwazje na terytorium Francji..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 53 "...Prestiżowe następstwa Crecy były groźniejsze niż bezpośrednie skutki wojenne. Edward III ugrzązł pod Calais, oblegając to miasto przez 11 miesięcy: wziął je dopiero głodem w 1347 r. Epizody tej dzielnej obrony przeszły do legendy; funkcjonowała ona długo m.in. w świadomości mieszczańskiej, nie bez przeciwstawienia: szlachta sromotnie dała się pobić, król Filip nic nie zrobił dla oblężonych, choć pojawił się pod Calais - tymczasem mieszczanie mężnie ratowali honor Francji. Po kapitulacji spora część mieszczan wyemigrowała bądź też została wypędzona z Calais; na ich miejsce przyszli Anglicy. Anglia zdobyła na lat dwieście władzę w Calais, a tym samym kontrolę Kanału i przyczółek dla działań zbrojnych w północnej Francji..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 150 "...Niedługo też po zdobyciu przez Anglików Calais, dzięki mediacji legatów papieskich, doszło do podpisania rozejmu między Edwardem III a Filipem VI. Rozejm ten, kilka razy przedłużany — i niezbyt ściśle przestrzegany, bo toczyły się lokalne walki Anglików z Francuzami w Langwedocji, Poitou i Bretanii — trwał w zasadzie do czerwca 1355 r. Przez 8 lat nie podejmowano większych działań wojennych przede wszystkim z powodu szalejącej wówczas w zachodniej Europie zarazy, zwanej przez współczesnych czarną śmiercią..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 53-54 "...Mimo przedłużonego rozejmu z 1347 r. toczyły się w latach 1350—1355 lokalne walki francusko-angielskie w Langwedocji, w zachodniej części królestwa i w Bretanii. Nie miały one większego znaczenia dla jednej i dla drugiej strony. Aliści w tym czasie Edward III pozyskał we Francji nowego, cennego sojusznika. Był nim Karol z Nawarry — nazwany później Karolem Złym — zacięty i niebezpieczny wróg Walezjuszy..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 56 "...Rokowania pokojowe ponowiono w Guines, pod egidą papieża Innocentego VI. W kolejnych ustępstwach pełnomocnicy francuscy zgodzili się oddać pod pełną zwierzchność Plantagenetów całe dawne państwo andegaweńskie od Normandii do Pirenejów (kwiecień 1354). Ponieważ opamiętali się wkrótce i odmówili oddania władzy na terenach odstąpionych, musiało dojść do wojny. Była to groźna ewentualność, do której nic nie zostało przygotowane. W roku 1355 pozwolono najstarszemu synowi Edwarda III, księciu Walii - nazwanemu później Czarnym Księciem - pustoszyć bezkarnie Langwedocję..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 187 "...We wrześniu wylądował Czarny Książę w Bordeaux, wysłany przez Edwarda III do Gujenny jako namiestnik. 25-letni książę — choć wcześniej już wyróżnił się w bitwie pod Crecy — miał po raz pierwszy objąć samodzielne stanowisko. Przyszłość pokazała, że był człowiekiem, który łączył talenty wojskowe z talentami administracyjnymi. Jeszcze tego samego roku 1355 wyruszył Czarny Książę z Bordeaux na czele armii angielskiej, wzmocnionej oddziałami gaskońskimi, w dwumiesięczną wyprawę przez Langwedocja, docierając do Carcassonne, Narbony i brzegów Morza Śródziemnego. Ograbił i spalił — jak powiadano — 500 miejscowości. Była to wyprawa modelowa dla tego typu zbrojnych wypadów do kraju nieprzyjacielskiego, stonowanych w średniowieczu: unikano walnych bitew i miejsc nazbyt obronnych, grabiono i palono słabo bronione miasta, niszczono wsie i uprawy, zabierano dobytek. W grudniu powrócił Czarny Książę do Bordeaux z dużymi łupami nie zaczepiany po drodze przez wojska francuskie..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 59-60 "...Francuzi nie mylili się w swych przewidywaniach. Latem 1356 r. niewielka, kilkutysięczna armia angielska, prowadzona przez księcia Henryka Lancastera, wkroczyła do Normandii. Znalazła tu poparcie wśród miejscowych stronników Karola z Nawarry. Równocześnie Czarny Książę ze swą niewielką armią anglo-gaskońską (liczącą 5—6 tys. zbrojnych) ruszył na nową wyprawę z Bordeaux, kierując się tym razem na północ, do Francji Centralnej. Pustosząc i grabiąc kilka bogatych prowincji francuskich dotarł aż do Loary, w okolice Tours. Chciał zapewne połączyć się z księciem Lancasterem, działającym w Normandii..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 60 "...Tym razem król Jan Dobry nie przyglądał się biernie poczynaniom Anglików, lecz ruszył ze swym wojskiem przeciw Czarnemu Księciu, by zmusić go do odwrotu. Król francuski zebrał dużą armię, obliczaną na 16—20 tys. żołnierzy, w większości ciężkozbrojnej jazdy rycerstwa francuskiego, wspomaganej oddziałami z Lotaryngii, Niemiec i Szkocji. Cofając się przed tą masą wojska francuskiego Czarny Książę dotarł 18 września pod wieś Maupertuis, oddaloną 8 km na południe od Poitiers. Jego mała armia była zmęczona, pozbawiona żywności i paszy dla koni, znacznie mniej liczna niż armia francuska. Za sobą miał jednakże ścigających go Francuzów, od których nie mógł się oderwać. Postanowił zatem stoczyć z Francuzami bitwę. Wybrał pozycję dominującą nad okolicą i umocnił ją sposobem wypróbowanym pod Crecy. Mała armia angielska została podzielona na trzy grupy, którymi dowodzili hrabiowie Warwick i Salisbury oraz Czarny Książę. Każda z nich miała około 1200 żołnierzy, trochę łuczników, gaskońskich i walijskich kopijników..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 60-69 Bitwa pod Poitiers 19 września 1356 "...Nazajutrz, 19 września 1356 r. rozegrała się słynna bitwa pod Poitiers — nazywana też czasem bitwą pod Maupertuis. Król Jan Dobry odbył naradę wojenną, polecił nawet dokonać rozpoznania pozycji nieprzyjaciela. Jednak tradycje rycerskie okazały się w wojsku francuskim i tym razem silniejsze niż dobre rady i smutne już doświadczenia wojenne Francuzów. Kiedy zatem doszło do bitwy, rycerstwo francuskie nie próbowało wcale zmodyfikować tradycyjnej taktyki walki. A przecież atak francuski utrudniony był znacznie niedogodnym terenem, solidną pozycją i dobrym uzbrojeniem świetnie zorganizowanego przeciwnika. Co więcej, z powodu trudności terenowych ciężkozbrojne rycerstwo francuskie musiało walczyć pieszo. Bitwę jednak rozpoczął mały, elitarny oddział rycerskiej jazdy francuskiej, zasilony zaciężnymi rycerzami niemieckimi. Prowadzili to pierwsze uderzenie: konetabl Francji Gauthier de Brienne (noszący tytuł księcia Aten) i marszałkowie, Jean de Clermont i Arnoul d'Audrehem. Oddział ten zdziesiątkowany przez łuczników angielskich — wspartych przez spieszonych rycerzy — został szybko rozbity. Marszałek Clermont poległ zanim dotarł do linii angielskiej, poległ też kanetabl Brienne; rannego Audrehema wzięto do niewoli. Potem ruszył duży korpus francuski dowodzony przez następcę tronu, delfina Karola. Również on został rozbity. Atak następnego korpusu armii francuskiej pod dowództwem księcia Orleanu, brata króla, załamał się także na linii wojsk angielskich. Wreszcie ruszył największy z korpusów armii francuskiej, dowodzony przez samego króla Jana II Dobrego. Anglicy i Gaskończycy, mimo że zmordowani już walką i atakami francuskimi, i choć łucznikom brakowało już strzał (mówiono, że wyjmowali je z ran i trupów nieprzyjacielskich), zdecydowali się na działania ofensywne. Jeden z małych oddziałów, liczący 600 ciężkozbrojnych i 100 łuczników, dowodzony przez dzielnego Gaskończyka, pana z Buch, umiejętnie wykorzystując warunki terenowe wdarł się niedostrzeżony na tyły ostatniego korpusu armii francuskiej i rozbił go ostatecznie. Król Jan Dobry, razem ze swym ulubionym synem, 14-letnim Filipem, został wzięty do niewoli. Po trzech godzinach bitwa została zakończona pełnym zwycięstwem Anglików. Około 2,5 tys. żołnierzy armii francuskiej poległo, co najmniej 2 tys. zostało wziętych do niewoli — wśród nich możni panowie, za których Anglicy i Gaskończycy brali sowity okup. Łupy były również ogromne. „Wszyscy, którzy byli z księciem — pisze dobrze poinformowany jak zawsze Froissart — stali się ludźmi bogatymi albo dzięki okupowi za rycerzy wziętych do niewoli, albo dzięki zdobytym łupom, złota, srebra i szlachetnych kamieni".
Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 69 "...we Francji klęska rycerstwa pod Poitiers i pojmanie do niewoli króla wywołały falę niezadowolenia i opozycji wobec rządów dotychczasowej elity. Po jawiły i się pieśni i pamflety w języku francuskim i łacińskim które oskarżały rycerstwo o tchórzliwe poddanie się lub też ucieczkę z pola bitwy, możnym zaś zarzucały paktowanie z nieprzyjacielem. Bandy żołnierskie niszczyły kraj od Bretanii aż do granic Gujenny: na północy działały grupy nawarczyków — zwolenników króla Karola z Nawarry, w centrum kraju zaś oddziały należące do armii Czarnego Księcia. Nie było przeciwko tym bandom żołnierskim, grabiącym kraj, żadnego zorganizowanego oporu..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 71 "...Wielka maszyna wojenna w r. 1358 stoi nieruchomo, ale w północnej Francji grasują najemnicy angielskiego króla i zwykli bandyci. Tępi tę plagę odważny Du Guesclin; Guillaume d'Aloue uzbraja swych chłopów do obrony pól i wsi. Chłopski, 200-osobowy oddział tworzy w dolinie Oise legendarny bohater ludowego oporu, le Grand Ferre, atleta z siekierą. Także miasta przystąpiły do samoobrony przed Anglikami i bandytami. Temperatura antyangielskich nastrojów rośnie. Zupełnie tego nie rozumie król Jan II, który paktuje z Edwardem III o swoje uwolnienie..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 155 "...Edward III tymczasem zdecydował się na nową wyprawę, która — jak wierzono w Anglii — przyniesie tym razem decydujące rozstrzygnięcie wojny. Podjęte wiosną przygotowania wojenne pozwoliły na zmobilizowanie dużej armii, która w październiku 1359 r. lądowała w Calais. Dowodzona przez samego Edwarda III wyprawa angielska skierowała się na Reims, miasto koronacji królów francuskich..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 74 "...Nauczeni doświadczeniem poprzednich wypraw Francuzi zastosowali nową taktykę: unikali spotkań z wojskami angielskimi w polu, a wzmocnili garnizony w dobrze ufortyfikowanych zamkach i miastach. Mieszkańcy wsi zaś mieli nakaz schronienia się ze swym dobytkiem, zebranymi z pól plonami i żywnością w tych obronnych miejscach. Wojska angielskie posuwały się przez kraj opustoszały, zniszczony poprzednimi działaniami wojennymi. Ponadto była późna jesień, padające dniem i nocą deszcze — jak pisze Froissart — „szkodziły bardzo ludziom i koniom..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 74-75 "...Na początku grudnia Anglicy stanęli pod Reims. Dobrze ufortyfikowane miasto nie poddało się nieprzyjacielowi i Edward III musiał zrezygnować nie tylko ze zwycięskiego wjazdu do miasta, ale też z przygotowanej już ceremonii koronacji na króla Francji. Zimę spędziły wojska angielskie w bogatej Burgundii. Jej książę, młody Filip de Rouvre, by ochronić kraj przed grabieżą i rabunkami, wypłacił Anglikom okup w wysokości 200 tys. złotych skudów, a więc około 500 kg złota! Obiecał ponadto uznać Edwarda III za króla Francji, jeśli tylko zostanie on koronowany w Reims..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 75 "...Wiosną Edward III wznowił działania wojenne. W kwietniu 1360 r. wojska angielskie były już pod murami Paryża. Jednakże złe wieści dochodziły ze Szkocji, z którą regent Karol zawarł sojusz, i z samej Anglii. W końcu marca francuscy marynarze, po przebyciu bez przeszkód kanału La Manche, zdobyli port Winchelsea i ograbili miasto. Wywołało to panikę wśród Anglików. Obawiano się francuskiego desantu na Wyspę — od roku 1340, tj. od zwycięstwa pod Sluys, wydawał się desant taki zupełnie niemożliwy. Teraz okazało się, że Francuzi mogą bez większych przeszkód przepłynąć kanał. Nie wiodło się dobrze wojskom angielskim we Francji, nie zdobyły one ani Reims, ani Paryża, ponosiły natomiast duże straty, trapił je głód, nękały działania partyzanckie Francuzów. Czas było kończyć nieudaną wyprawę. I Edward III zdecydował się na rokowania..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 75 "...Przeprowadzono je w maju 1360 r., w małej wiosce Bretigny, niedaleko Chartres. Ustalono tutaj — w obecności legatów papieskich — warunki pokoju. Były one twarde dla Francji. Król angielski otrzymywał niezależne od Francji księstwo Akwitanii — a więc ziemie południowo-zachodniej Francji, leżące od Loary do Masywu Centalnego i Pirenejów; dalej — leżące na północy hrabstwa Ponthieu, Montreuil i Guines, wreszcie port i miasto Calais z okręgiem. Całość tych ziem przyznanych królowi angielskiemu wynosiła około jednej trzeciej części królestwa Francji!. Ustalono również olbrzymi wykup za przebywającego ciągle jeszcze w niewoli angielskiej króla Jana II Dobrego. Wynosił on 3 min skudów złotych, co stanowiło sumę przewyższającą ponad dwa razy roczne dochody królestwa. 600 tys. skudów z tej sumy miało być wypłacone w ciągu czterech miesięcy; reszta zaś w kilku ratach rocznych. Zobowiązania angielskie były znacznie mniejsze. Edward miał się zrzec praw i tytułu króla Francji oraz roszczeń do pewnych ziem królestwa. Obiecał również opuścić zamki zajęte przez jego oddziały w tej części królestwa, która przypadła Walezjuszom..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 75-76 "...Pozostał Karolowi V jeszcze jeden poważny problem do rozwiązania: usunięcie z kraju „kompanii" pozostających bez zajęcia, z powodu przerwania wojny z Anglią, oddziałów zaciężnych wojska, które zamieniły się w rabujące kraj bandy żołnierskie, żyjące kosztem mieszkańców wyniszczonego królestwa. Bez powodzenia próbowano skierować „kompanie" do pomocy królowi węgierskiemu na krucjatę przeciwko Turkom. Otwarła się jednak nowa możliwość wyprowadzenia „kompanii" z kraju: walki wewnętrzne w Kastylii. W połowie XIV w. istniały na Półwyspie Iberyjskim cztery królestwa chrześcijańskie: Portugalia, Nawarra, Aragon i Kastylia. W tej ostatniej rządził niepopularny Piotr Okrutny, którego usunąć chciał z tronu brat przyrodni Henryk Trastamare (jeden z bastardów poprzedniego władcy, Alfonsa XI), człowiek odważny i przedsiębiorczy, cieszący się poparciem dużej części społeczeństwa. Karol V francuski, za radą swego brata Ludwika d'Anjou namiestnika Langwedocji, obiecał Henrykowi pomoc. „Kompanie" zebrane przez Bertranda du Guesclin — który tymczasem został uwolniony za cenę 40 tys. złotych florenów z niewoli angielskiej — ruszyły zimą, na przełomie 1365/1366 r. do Hiszpanii. Francja pozbyła się wreszcie większości band wojskowych grabiących i niszczących kraj. Dzięki pomocy tej zawodowej armii, liczącej około 30 tys. żołnierzy, Henryk w ciągu dwóch miesięcy opanował Kastylię i 5 maja 1366 r. koronował się na króla w Burgos, stolicy Kastylii. Du Guesclin wynagrodzony został księstwem Trastamare. Tymczasem Piotr Okrutny, wyparty z królestwa przez swego rywala, udał się do Bordeaux prosząc o pomoc Czarnego Księcia, rządzącego angielską Akwitanią. Szybko zostały zebrane wojska angielsko-gaskońskie. Karol Zły król Nawarry, który nie tracił żadnej okazji do sprzymierzenia się z wrogami króla Francji, zezwolił tej armii na przemarsz przez swe królestwo. W połowie lutego 1367 r. Czarny Książę z armią 12 tys. żołnierzy przekroczył przełęcz Roncevaux, tradycyjną drogę z Francji do Hiszpanii. Przerwana wojna między Francją i Anglią została w ten sposób faktycznie wznowiona w Hiszpanii. Raz jeszcze taktyka walki Anglików okazała się bardziej skuteczna niż Francuzów. W bitwie pod Najera (3 IV 1367) wojska Czarnego Księcia i Piotra Okrutnego pokonały armię Henryka z Trastamare, a du Guesclin wzięty został do niewoli przez Anglików. Uwolniony z niej za okupem, wrócił w 1368 r. ze swym wojskiem do Hiszpanii i stanął ponownie u boku Henryka z Trastamare. Walka więc toczyła się dalej między obydwoma królami Kastylii i ich sprzymierzeńcami. Piotr Okrutny zrobił jednak fatalny błąd przyjmując pomoc oddziałów, wysłanych przez muzułmańskiego władcę Grenady. Ta pomoc niewiernych dla króla Piotra pozwalała traktować sprawę Henryka w kategoriach krucjaty — świętej wojny. Spotkanie wojsk obu królów Kastylii nastąpiło w marcu 1369 r. pod zamkiem Monteil. Armia Piotra Okrutnego została tutaj całkowicie rozbita, a sam Piotr wzięty do niewoli. Kiedy Henryk przyszedł zobaczyć pojmanego Piotra, doszło do wyzwisk i bójki między nimi. Piotr powalił Henryka na ziemię, ten jednak ciosem sztyletu zabił brata—rywala. Problem dynastyczny Kastylii został w ten sposób rozwiązany. Henryk umocnił się na tronie Kastylii, Bertrand du Guesclin otrzymał tytuł księcia Molina. Nowy król Kastylii został wiernym sprzymierzeńcem Francji. W konflikcie z Anglią mógł Karol V liczyć na jego pomoc, szczególnie zaś na cenne i ważne strategicznie współdziałanie z Francuzami floty kastylijskiej..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 88-89 "...Wojna w Kastylii wciągnęła też w swoje tryby rządzącego Akwitanią Czarnego Księcia. Wygrywał on bitwy w Hiszpanii, ale kosztem zadłużania się i rosnącej presji podatkowej, która rodziła w Akwitanii nastroje opozycyjne. Grupa baronów akwitańskich z Janem d'Armagnac zawarła w r. 1368 tajne porozumienie z dworem paryskim, uznając zwierzchnictwo Karola V i uzyskując od niego gwarancje swych przywilejów. Oznaczało to wojnę..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 157-158 "...Król Francji Karol V przystąpił do wojny dobrze przygotowany. Jego sojusznikami byli król Henryk z Kastylii i król Ferdynand z Portugalii oraz tradycyjnie już Szkoci. Cesarz, a zarazem król czeski, Karol IV Luksemburski przyrzekł życzliwą neutralność. Małżeństwo brata królewskiego, księcia Burgundii Filipa Śmiałego z Małgorzatą Flandryjską (12 VI 1369) odciągnęło Flandrię od sojuszu z Anglią. Miał też Karol V na swoim dworze pretendenta do księstwa Walii, Owena Glendover. Był on gotów do desantu na Anglię, razem z innymi Walijczykami, zbiegłymi do Francji, którzy przeszli na służbę Karola V. Sytuacja wewnętrzna Francji nie była również zła. Wprawdzie królestwo było pomniejszone o jedną trzecią ziem, osłabione materialnie i psychologicznie klęskami wojennymi, ale Karolowi V udało się je zjednoczyć. System Finansowy działał sprawnie i zapewniał regularne, wysokie dochody, z których połowa mogła być użyta na żołd dla armii. Pieniądz francuski był od kilku lat ustabilizowany. Miasta były dobrze ufortyfikowane i uzbrojone, zaopatrzone w zapasy żywności na wypadek oblężenia. Społeczeństwo Akwitanii, zajętej przez Anglików, gotowe do przejścia na stronę króla francuskiego. Zreorganizowana armia francuska mogła też skuteczniej przeciwstawić się wojskom angielskim. Karol V — jak mówiliśmy wyżej — nie rezygnując z oddziałów feudalnych, główną siłę swej armii widział w oddziałach zaciężnych: ochotnikach francuskich i kusznikach włoskich, regularnie, jak to było tylko możliwe, opłacanych, zorganizowanych w kompanie lub roty, którymi dowodzili kapitanowie mianowani przez króla lub jego pełnomocników. Ta zreorganizowana armia francuska dowodzona była przez wodzów może nie genialnych, ale znających dobrze swe rzemiosło: Bertranda du Guesclin, wezwanego ze swych posiadłości w Hiszpanii i mianowanego w październiku 1370 r. konetablem Francji, Ludwika de Sancerre i Jana de Mauąuenchy (zwanego Mouton de Blainville), marszałków Francji od czerwca 1368 r., admirała Jana de Vienne i innych jeszcze..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 91-92 "...Natomiast sytuacja Edwarda III, króla Anglii, nie była pomyślna. Król był już człowiekiem starym, rządy w Anglii przechodziły w ręce partii arystokratycznej. Jego najstarszy syn, Czarny Książę, schorowany od czasów wyprawy hiszpańskiej, utracił swą dawną energię, stanowczość i szybkość decyzji. Co więcej, społeczeństwo angielskie dźwigające się ze zniszczeń spowodowanych czarną śmiercią niechętne było nowej wojnie na kontynencie..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 92-93 "...Tymczasem operacje wojenne rozpoczęły się z początkiem 1369 r. Francuzi, nauczeni doświadczeniem, unikali walnych bitew. Taktyka Francuzów — dostosowana do walki wyzwoleńczej — polegała na koncentracji oddziałów wojskowych i atakowaniu wybranego miasta czy zamku. Stopniowo, w ciągu corocznej 5—6-miesięcznej kampanii, prowadzonej na jednym lub kilku teatrach wojennych, Francuzi zdobywali zamek po zamku, miasto po mieście. Ludność zajętych przez Anglików terenów najczęściej wspomagała wojska francuskie. Anglicy, zepchnięci do defensywy, zmuszeni byli kolejno opuszczać zajęte miasta i zamki. Edward III nie potrafił tej taktyce Francuzów przeciwdziałać. Nie potrafił przeciwstawić nic nowego, jak tylko niszczące wypady — rejzy konnic w głąb kraju, które zatrzymywane były i likwidowane przez kompanie francuskie, a przynajmniej poważnie dziesiątkowane..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 93 "...Pierwsza ofensywa francuska w 1369 r. skierowana została na angielską Akwitanię. Brat królewski książę Ludwik d' Anjou i hrabia Armagnac zdobyli tu kilka prowincji przygranicznych. W następnym roku rajd wojsk angielskich z Calais, dowodzonych przez Roberta Knollys, przeszedł dużym łukiem przez ziemie francuskie, kierując się do Bretanii. Większość tej angielskiej grupy wypadowej została rozbita pod Pontvallain przez Bertranda du Guesclin, który właśnie świeżo otrzymał najwyższy urząd wojskowy — miecz konetabla Francji. Czarny Książę na próżno usiłował przywrócić swą władzę w Akwitanii, bezlitośnie karząc odbite Francuzom miasto Limoges. Zwycięstwo morskie wspomagającej Francuzów floty kastylijskiej u brzegów La Rochelle (1372) nie tylko położyło koniec panowaniu floty angielskiej w kanale, ale przeszkodziło ponadto przesłaniu posiłków angielskich na kontynent. Pozwoliło to Bertrandowi du Guesclin zająć nowe prowincje angielskie w Akwitanii..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 93-94 "...Wreszcie Bretania. Wasal króla Francji, książę Jan IV Montfort zachował początkowo neutralność w nowym konflikcie francusko-angielskim. Książę wychowany w Anglii był długoletnim sojusznikiem Edwarda III i swe nadzieje na niezależność wiązał z pomocą angielską. W lipcu 1372 r., porzucając neutralność, zawarł przymierze wojskowe z Edwardem III i pozwolił na lądowanie oddziałów angielskich w portach Bretanii. Odpowiedź króla francuskiego była szybka i zdecydowana. W ciągu lata 1373 r. całe księstwo — z wyjątkiem kilku miast (jak Brest i Derval) — zostało zajęte przez wojska francuskie dowodzone przez Bertranda du Guesclin. Książę Jan IV zbiegł do Anglii..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 94 "...W pierwszych dniach sierpnia tegoż roku nowa wyprawa angielska z Calais — dowodzona przez królewskiego syna Jana z Gandawy, księcia Lancaster — ruszyła w głąb Francji zwykłą drogą. Po 5 miesiącach marszu przez całą Francję, bez walnej bitwy tylko szarpana podjazdami francuskimi, armia księcia Lancaster dotarła do Bordeaux w stanie całkowitego wyczerpania. Wrażenie było tak przygnębiające, że Anglicy oskarżali nawet księcia Lancaster o zdradę i tajny układ z królem Francji..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 94 "...Wojna trwała dalej, a sytuacja stawała się coraz bardziej pomyślna dla Francuzów. W ciągu 6 lat walki Anglia utraciła wszystkie swe posiadłości we Francji, z wyjątkiem Calais i wąskiego pasa wybrzeża, od Bordeaux do Bayonne. Francja zdołała wreszcie uwolnić się od ciążącej przewagi Anglików — ci zaś ponieśli całkowitą klęskę. Wielki plan Edwarda III i jego doradców utworzenia imperium Plantagenetów, sięgającego od Szkocji i Anglii, przez zachodnią część Francji, aż do Hiszpanii legł w gruzach..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 94 "...Papież Grzegorz XI, Francuz z pochodzenia, od dawna próbował pogodzić walczących królów i doprowadzić do pokoju między nimi. W lipcu 1375 r. zdecydowano się na rozejm generalny, który trwać miał dwa lata, to jest do czerwca 1377 r. Tę przerwę w walkach wykorzystano na długie negocjacje pokojowe, prowadzone w Brugii w obecności legatów papieskich. Rokowania te przechodziły kilka faz, w których rozpatrywano różne możliwości rozwiązania konfliktu. Debatowano przede wszystkim na temat podziału Akwitanii. Legaci papiescy proponowali 40-letni rozejm, z zachowaniem stanu obecnego (status quo), na co nie zgodziła się żadna ze stron. Anglicy żądali włączenia do negocjacji sprawy księstwa Bretanii — ziem swego sojusznika Jana IV, które prawie w całości zajęte były przez wojska francuskie. Francuzi natomiast upominali się o interesy swego sojusznika, króla Henryka II z Kastylii. Domagali się zrzeczenia roszczeń dynastycznych do tronu przez księcia Jana Lancastera, syna Edwarda III..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 94-95 "...Los tymczasem usuwał ze sceny wydarzeń głównych aktorów angielskich. W roku 1376 zmarł — zarażony podobno w Hiszpanii syfilisem — Czarny Książę, Edward książę Akwitanii, angielski bohater walk na kontynencie. W czerwcu roku następnego zmarł jego ojciec, król Edward III..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 95 "...Latem 1377 r. wznowione zostały działania wojenne. Flota francuska, przygotowana pod okiem samego króla w dwóch bazach marynarki królewskiej Rouen i Harfleur, wzmocniona jeszcze eskadrą okrętów kastylijskich i portugalskich, ruszyła do brzegów Anglii pod dowództwem admirała Jana de Vienne. Dokonywane przez tę flotę spustoszenia wybrzeży angielskich wywołały popłoch i przerażenie w całej Anglii. Ale próba zajęcia przez Francuzów Calais, od morza i od lądu, nie powiodła się. Inne oddziały francuskie walczyły w Bretanii i w Akwitanii, gdzie książę d' Anjou dotarł prawie do bram Bordeaux..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 95 "...Karol V Mądry, umierając 16 września 1380 r., w wieku 42 lat, pozostawił Francję prawie zupełnie wolną od Anglików. Jednakże Anglicy ciągle jeszcze posiadali Calais, Brest, Cherbourg, Bordeaux i Bayonne. Te miasta portowe stanowiły dogodne bazy, pozwalające w sprzyjającej chwili na inwazję na Francję. Ponadto przyjęta przez Francuzów taktyka unikania walnych bitew z nieprzyjacielem okazała się wprawdzie skuteczna w odzyskiwaniu zabranych ziem, ale równocześnie pozwalała dużym siłom angielskim na niszczące rajdy, bezkarne wypady w głąb królestwa. Wreszcie nie mógł Karol V zmusić przeciwnika do zawarcia nowego pokoju, który unieważniłby ciężkie i hańbiące dla Francuzów warunki traktatu pokojowego z Bretigny-Calais. Zatem zwycięstwo króla Francji nie było całkowite, a konflikt wojenny francusko-angielski daleki od zakończenia. Tylko trudności wewnętrzne Anglii — i Francji również — sprawiły, że rozejm w Brugii trwał praktycznie wiele lat, a działania wojenne na większą skalę przez obie strony nie były podejmowane..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 96-97 "...W czasach Karola V odzyskano w zasadzie straty pierwszego okresu wojny stuletniej. Ale ceną tych rewindykacji było ogromne znużenie i ekonomiczne wyczerpanie kraju. Sprawny aparat podatkowy drenował ludność; od czasu do czasu wybuchały na tym tle społeczne zamieszki..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 159 "...Oto w grudniu 1382 r. została opublikowana w Anglii bulla papieża rzymskiego Urbana VI, który polecił biskupowi Norwich, Henrykowi Despenser, zorganizowanie krucjaty przeciw zwolennikom papieża z Awinionu, Klemensa VII, a więc przeciw Francuzom. Biskup Despenser, brat kondotiera na służbie papieskiej, sam prawdopodobnie brał udział w walkach we Włoszech, a niedawno — na czele zbrojnych — rozbijał oddziały powstańców chłopskich w swej diecezji. Chętnie stanął więc na czele krucjaty, która odpowiadała pragnieniom i dążeniom wielu Anglików. W kwietniu 1383 r. kilka tysięcy żołnierzy angielskich pod wodzą wojowniczego biskupa Norwich lądowało w Calais i wkroczyło do Flandrii. Najazd krzyżowców na Flandrię, która była krajem „urbanistów" (tj. zwolenników papieża Urbana), pokazał, że krucjata była tylko pretekstem do przywrócenia wpływów angielskich we Flandrii. Krzyżowcy pod wodzą Despensera, dopuszczając się niesłychanych okrucieństw, opanowali wybrzeże flandryjskie aż do Sluys (Ecluse), zdobyli również część miast wewnątrz kraju. Zostali zatrzymani pod murami Ypres, gdzie biskup Norwich wykorzystał zarówno artylerię, podkopy, jak i... ekskomunikę, by zdobyć to miasto. Na wiadomość jednak o zbliżaniu się armii francuskiej odstąpił od oblężenia. Francuzi bowiem na wezwanie hrabiego Flandrii Ludwika de Male zebrali kilkutysięczną armię i ruszyli na Anglików. W armii tej znajdowało się wielu księży i mnichów, bowiem zarówno Klemens VII jak i Urban VI — każdy dla swoich zwolenników — zniósł zakaz używania przez duchownych broni i uczestniczenia w walce. Pod naporem wojsk francuskich Anglicy wycofywali się stopniowo z zajętych obszarów i miast, a we wrześniu opuścili zupełnie Flandrię. W ten sposób przekreślony został plan wielkiej ekspedycji wojennej Anglików na kontynent, której wstępem tylko miała być wyprawa biskupa Despensera..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 104-105 "...Wszelako zwycięstwo nad powstańcami flandryjskimi pod Roosebecke i wycofanie się wojsk angielskich biskupa Despensera z Flandrii wzbudziły również we Francji nastroje wojownicze i chęć ataku na Anglię. Do wojny z Anglikami rwał się też młody król, Karol VI. Podjęto więc odpowiednie przygotowania. W roku 1385 gotowe były już dwa korpusy francuskie, które wyruszyć miały z portu Sluys (Ecluse). Jeden dowodzony przez Oliwiera de Clisson, po przepłynięciu kanału La Manche, miał zaatakować Londyn. Drugi korpus, pod dowództwem admirała Jana de Vienne, miał lądować na wybrzeżu angielskim i prowadzić tu działania wojenne wspólnie ze Szkotami. Flandria jednak nie była jeszcze całkowicie spacyfikowana i Clisson zamiast ruszyć na Londyn, pozostał na miejscu, walcząc z resztkami powstańców flamandzkich. Natomiast korpus Jana de Vienne poczynił tylko niewielkie szkody na terytorium angielskim. W rewanżu zresztą za to król Ryszard II zdobył na Szkotach — sprzymierzeńcach Francuzów — Edynburg. W rezultacie więc korzyści kampanii wojennych 1383 i 1385 r. okazały się dla obu stron niewielkie..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 105 "...Nowe nadzieje Francuzów na sukcesy wojenne z Anglikami rozbudziła wyprawa Jana księcia Lancaster do Hiszpanii. Snując od wielu lat plany opanowania tronu Kastylii Lancaster uzyskał posiłki portugalskie i z korpusem wojsk angielskich lądował w maju 1386 r. w Hiszpanii. Wyprawa hiszpańska osłabiła militarnie Anglię. We Francji uznano, że nadszedł odpowiedni czas do „przejścia morza" — jak wówczas określano wyprawę na Anglię. W końcu lata 1386 r. zebrano flotę w porcie Sluys, która miała przewieźć 15- -tysięczną armię francuską. Sam król, młody Karol VI, miał brać udział w wyprawie. Jednakże brak jednomyślności wśród dowództwa francuskiego i nadejście złej pogody uniemożliwiającej bezpieczną żeglugę, spowodowały przełożenie wyprawy na rok następny. Na tej bezużytecznej koncentracji wojsk francuskich — wymagającej dużego wysiłku finansowego królestwa — skorzystał tylko książę Burgundii. Umocnił on swą władzę w pozyskanym niedawno (1384) hrabstwie Flandrii. Angielska wyprawa księcia Lancastera do Hiszpanii stanowiła pewne zagrożenie dla Francji; bezpośrednio jednak była niebezpieczna tylko dla jej sojusznika — króla Kastylii. Wysłano więc z Francji znaczną pomoc wojskową za Pireneje. Jednakże książę Jan Lancaster, po odniesieniu początkowo pewnych sukcesów militarnych, zaplątał się w beznadziejną walkę. Jego wojsko, osłabione upałem i innymi niż w Anglii warunkami klimatycznymi, traciło zapał bojowy i chęć do walki. W tej sytuacji doszło do kompromisu: Katarzyna, córka Jana Lancastera, poślubiła księcia Henryka, dziedzica tronu kastylijskiego. Częściowo tylko — w osobie swej córki — zdołał więc Jan Lancaster zrealizować marzenia o tronie kastylijskim. Za zrzeczenie się swych pretensji do korony dostał zresztą piękną sumę pieniędzy. Przygasał również stopniowo zapał bojowy Francuzów i Anglików. Przygotowane przez Francję na rok 1387 kolejne „przejście morza" nie doszło do skutku. Ryszard II zaś coraz bardziej zaabsorbowany był kłopotami wewnętrznymi i zagrażającymi ciągle najazdami Szkotów. Obie strony zdecydowały się w sierpniu 1388 r. na zawarcie rozejmu, który w roku następnym zastąpiono rozejmem generalnym. Rozpoczęła się nowa faza w stosunkach francusko- -angielskich. Cechowało ją wygasanie wrogości, a nawet pewne próby zbliżenia między obu dynastiami i krajami..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 105-106 "...W 1389 roku zawarto rozejm trzyletni z ewentualnością odnowienia go. Wprawdzie pokój nie wydawał się możliwy, żaden bowiem z przeciwników nie chciał odstąpić pozycji, które stały się nietykalne, lecz Ryszard II, ze względów polityki wewnętrznej, skłaniał się do idei pojednania Francji i Anglii. W marcu 1396 roku rozejm przedłużono na dwadzieścia siedem lat, co było równoznaczne z pokojem na zasadzie status quo. Na spotkaniu w Ardres, w październiku tegoż roku, Ryszard pojął za żonę jedną z córek Karola VI...." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 200 "...Henryk IV Lancaster wstąpiwszy na tron w październiku 1399 roku skupił przy sobie wojowniczą arystokrację i wrogą Francuzom część społeczeństwa, którą pacyfizm Ryszarda II doprowadzał do rozpaczy. Lecz tak wielkie trudności wewnętrzne wyłoniły się dlań na chwiejnym tym tronie, iż uparty, lecz i podstępny książę nie mógł jednak urzeczywistnić swych ambitnych planów kontynentalnych. Dla Francji w tych warunkach otwierały się dwie drogi polityczne: albo umocnić rozejm, odnowić stosunki handlowe, doprowadzić stopniowo do pojednania, jak tego chciało stronnictwo burgundzkie, albo też skorzystać z kłopotów przeciwnika, podjąć ofensywę i rozstrzygnąć zbrojnie kwestię Gujenny - rozwiązanie proponowane przez Ludwika d’Orleans. Jednego i drugiego sposobu próbowano kolejno bez większego sukcesu. W 1405 roku zawarto przymierze ze zbuntowanymi Walijczykami i wojska francuskie ruszyły im na pomoc w górzyste ich tereny. W latach 1406 i 1407 brat króla wyruszył na podbój Gaskonii, jednakże źle prowadzonej wojny, która skończyła się jedynie wzięciem Blaye, zaniechano wkrótce po śmierci księcia Orleanu..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 209 "...Wszystkie te wydarzenia nie powstrzymały jednak Anglików od zaplanowanej wyprawy na kontynent. W sierpniu 1412 r. oddziały angielskie lądowały w Normandii. Dowodził nimi drugi syn królewski, 24-letni Tomasz książę Clarence, mianowany namiestnikiem króla angielskiego w Gujennie z obowiązkiem odzyskania księstwa i praw do korony we Francji, „jeśli spodoba się tak Bogu". Nie napotkawszy żadnego oporu Anglicy pomaszerowali w głąb kraju, zmusili armaniaków — swych niedawnych sprzymierzeńców — do zapłacenia ogromnej kontrybucji i wydania zakładników (był wśród nich brat księcia Orleanu, 8-letni Jan hrabia Angouleme, który będzie przebywał u Anglików przez 30 lat!), przekroczyli Loarę i dotarli bez przeszkód do pozostającego w rękach angielskich Bordeaux. Po raz pierwszy od ponad 30 lat armia angielska przeszła bezkarnie przez ziemie królestwa Francji. Co więcej, Anglicy zdobyli bogate łupy i spore sumy pieniędzy. Z pierwszej raty kontrybucji książąt-armaniaków wódz angielskiej wyprawy, książę Clarence, dostał 40 tys. złotych koron i krucyfiks złoty wysadzany rubinami i diamentami wartości 15 tys. koron, a nadto dwa piękne iluminowane rękopisy z poezjami Guillaume'a de Machault z biblioteki księcia de Berry. Jego kuzyn, książę Yorku, otrzymał 5 tys. koron złotych i krzyż złoty wartości 40 koron 8. Słabość Francuzów — brak zbrojnego oporu i łatwość zdobywania łupów — obudziły nadzieje Anglików i chęć do dalszych wypraw. „Partia wojenna" w Anglii przekonywała o konieczności i pożytkach nowej wyprawy wojennej na kontynent. Tym razem jednak nie w charakterze sił pomocniczych dla burgundczyków czy armaniaków, ale jako armia króla angielskiego, walcząca o odzyskanie utraconych we Francji ziem. Śmierć Henryka IV (20 III 1413) spowodowała jednak odłożenie tej wyprawy na dwa lata..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 131-132 "...Jego syn i następca, 25-letni Henryk V (1413—1423) — drugi król angielski z linii Lancasterów — był dobrze przygotowany do rządzenia monarchią. Twarde wychowanie wojskowe przeszedł w Walii. [...] Od początku swego panowania dążył Henryk do wznowienia wojny z Francją. Pchały go do tego zapewne jego ambicje polityczne i marzenia o realizacji planów Plantagenetów, a nawet ich przekroczeniu, o połączeniu Francji i Anglii, o stworzeniu w świecie chrześcijańskim potężnej monarchii, której stolicami byłyby Londyn i Paryż, a także Konstantynopol lub Jerozolima — po zwycięskiej krucjacie 34. Przede wszystkim jednak wojna z Francją była dla Henryka V koniecznością polityczną..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 135-136 "...W początkach lipca wręczył Henryk V przybyłym do Anglii posłom francuskim apel o pokój, który w rzeczywistości był raczej ultimatum i wezwaniem do wojny. Przyłożył na nim swoją pieczęć sekretną, na której widniał herb Anglii (trzy leopardy) i herb Francji (trzy kwiaty lilii). Dwa miesiące później, w nocy z 13 na 14 sierpnia, armia angielska bez żadnych przeszkód wylądowała w Normandii, u ujścia Sekwany..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 138 "...Celem najbliższym Anglików było zdobycie portu Harfleur. Król Henryk chciał zrobić z tego portu drugie Calais, nadmorską bazę wypadową w kierunku Normandii i Francji. Ludności miejscowej polecił ogłosić, że „przybył do swej ziemi, do swego kraju i swego królestwa; przynosi swobody i wolności, jakie miał lud za czasów świętego króla Ludwika". Jednakże ufortyfikowane i dobrze bronione miasto Harfleur zdobyli Anglicy dopiero 22 września po miesięcznym oblężeniu. Henryk pozwolił odpocząć wojskom w zdobytym mieście przez 20 dni..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 138 "...Tymczasem delfin Ludwik, który rządził nominalnie królestwem w zastępstwie chorego króla, zebrał wojska francuskie w Rouen, by powstrzymać inwazję angielską. Henryk natomiast, zostawiwszy silną załogę angielską w zdobytym mieście, ruszył z resztą swej armii w kierunku Calais, najmocniejszej pozycji angielskiej na wybrzeżu francuskim. Sytuacja Henryka V nie była łatwa. Wojsko angielskie — osłabione stratami przy oblężeniu Harfleur i koniecznością pozostawienia tam silnej załogi — posuwało się z dużym wysiłkiem na północ. Anglików nękały choroby (był to przecież październik i padały dokuczliwe deszcze), brakowało im żywności i tylko wina mieli wystarczającą ilość. Dla przyspieszenia tempa marszu i utrzymania dyscypliny Henryk zabronił rekwizycji i grabieży, niesubordynacje wszelkie były surowo karane..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 139 "...Anglików ścigała armia francuska. Francuzi nie chcieli dopuścić Anglików do Calais. Spieszyli się jedni i drudzy. Ten wyścig jeszcze bardziej wyczerpał Anglików, Francuzom natomiast przeszkodził w zebraniu większych sił. Kiedy książęta Bourbon i Orleanu posłali do króla Anglii wezwanie, by określił miejsce i dzień bitwy, Henryk odpowiedział, że maszeruje do Calais i w dzień lub w noc można go zawsze spotkać „w polu". Jednakże wojska jego z trudem przeprawiły się przez rzekę Sommę (pod Nesle) i posuwały się dalej w kierunku Calais. Niedaleko Azincourt. Francuzi odcięli im dalszą drogę. 24 października obie armie stanęły naprzeciw siebie. Następnego dnia w piątek rozegrała się słynna bitwa pod Azincourt..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 139 Bitwa pod Azincourt 24 października 1415 roku "...Osłabiona armia angielska stanęła w takim szyku, jak przed 80 blisko laty za Edwarda III pod Crecy; szyk ten tworzyły trzy roty — jedna obok drugiej — po cztery szeregi. Między rotami i na skrzydłach stanęli łucznicy, ustawieni w trójkąty wystające przed główną linię frontu. Środkową rotą dowodził król Henryk V, odziany w błyszczącą zbroję i bogaty płaszcz, haftowany w angielskie lamparty i francuskie lilie. Na głowie miał pozłacany hełm otoczony koroną, którą ozdabiały szafiry, rubiny i perły. Dowództwo prawej roty objął kuzyn królewski, niemłody już Edward, książę Yorku; rotą lewą dowodził Tomasz lord Camoys. Jeźdźcy angielscy zsiedli z koni i walczyć mieli pieszo. Pozycje Francuzów znajdowały się na północ, w odległości niecałego kilometra od Anglików. Były one wybrane fatalnie: na dość wąskim polu między dwoma lasami stłoczono — jak w wąwozie — armię, której liczebność ocenia się różnie: od 6 do 20—30 tys. żołnierzy. Z pewnością Francuzi nieznacznie pod Azincourt przewyższali liczbą Anglików. Drugim błędem — wynikającym z pierwszego — było ustawienie wojska francuskiego. Francuzi stanęli w trzech szykach, każdy głęboki na kilkanaście lub kilkadziesiąt szeregów. Między pierwszym a drugim szykiem ustawiono łuczników. W rezultacie takie ustawienie nie pozwalało na swobodne rozwinięcie szyków i wykorzystanie kuszników w pierwszej fazie bitwy. Co więcej, wystarczyło zepchnąć do tyłu pierwsze szeregi, by wywołać ogromne zamieszanie: cofający się bowiem żołnierze stawali przed murem szeregów dalszych, które nie ustępowały, a często nawet parły do przodu. Nie było też sprawnego dowództwa nad tą masą wojska francuskiego. Nominalnie dowodzili armią konetabl Karol d'Albret i marszałek Jan Boucicaut, sławny bohater bitwy z Turkami. Praktycznie jednak nie było naczelnego dowództwa i każdy oddział walczył na własną rękę. Gęste błoto, pokrywające pola po deszczach, nie pozwalało na walkę ciężkozbrojnej jazdy. Dlatego rycerze francuscy — na wzór angielskich — również zsiedli z koni i przygotowali się do walki pieszej. Tylko w pierwszym szyku i na skrzydłach znajdowały się oddziały konne. Rano w dzień bitwy król Henryk V wysłuchał — jak zwykle — trzech mszy i przyjął komunię. Potem oczekiwał na atak Francuzów. Ci jednak nie ruszali się ze swoich pozycji. Po czterech godzinach takiego wyczekiwania, około godziny 11, król Henryk dał rozkaz do ataku: „Chorągwie naprzód! W imię Jezusa, Marii i świętego Jerzego!" Ruszyła cała linia angielska — lekkozbrojni łucznicy, kopijnicy i zmieszani z nimi rycerze przyzwyczajeni do walki pieszej. Niecałe 300 m od Francuzów — w zasięgu strzału z łuku — Anglicy zatrzymali się. Wówczas łucznicy wysunęli się nieco do przodu, wbili w ziemię zaostrzone, długie na około 2 m pale dla ochrony przed atakiem konnicy i rozpoczęli strzelanie. Grad śmiercionośnych strzał spadł na Francuzów; oślepiło ich też słońce, które właśnie zaświeciło po ustaniu deszczu. Wtedy ciężka masa rycerstwa francuskiego z pierwszego szyku i konnica ze skrzydeł ruszyły na nieprzyjaciela. Jeźdźcy francuscy, których nie dosięgły strzały, nadziewali się na drągi ustawione przed łucznikami angielskimi — spadali z koni pod nogi Anglikom. Zaś spieszone rycerstwo francuskie, w ciężkich zbrojach krępujących ruchy, na grząskim i śliskim terenie nie mogło walczyć skutecznie. Jedynie pierwszy szereg mógł toczyć walkę z nieprzyjacielem. Reszta tłoczyła się, napierała z tyłu, wpadała na siebie siejąc zamieszanie. Kto przewrócił się w ciężkiej zbroi nie mógł już wstać — stratowany był przez swoich lub dobity przez nieprzyjaciela. Wszyscy Francuzi parli do zatłoczonej pierwszej linii. Tymczasem Anglicy, zachowując wzorowy porządek, sprawili krwawą rzeź napierającym Francuzom. Łucznicy angielscy odrzucili swe łuki i razem z resztą wojska walczyli mieczami, siekierami i młotami bojowymi oraz inną bronią. Pierwsza linia Francuzów załamała się. Drugi szyk wojska francuskiego, który wkroczył do bitwy skłębiony już i bez porządku, również został rozbity. Jeńców było tak dużo, że — wbrew ówczesnym zwyczajom chrześcijańskiej Europy — na rozkaz króla Henryka wielu z nich zostało zabitych. Być może ta rzeź jeńców spowodowana była obawą przed ofensywą Francuzów — w pewnej fazie bitwy. Około godziny 4 po południu bitwa wygasła. Francuzi ponieśli całkowitą klęskę — jak pod Crecy i Poitiers. Ogólna liczba poległych po stronie francuskiej jest nieznana. Oblicza się, że zabitych było od 4—11 tys. ludzi. Wśród poległych byli dwaj członkowie rodu burgundzkiego — Antoni książę Brabantu i Filip hrabia de Nevers; polegli nadto: książę d'Alenęon i książę de Bar, arcybiskup Sens Jan de Montagu, konetabl Karol d'Albret, wielu innych możnych panów, setki rycerstwa. Uniwersytet paryski urządził uroczyste nabożeństwo za poległych, nie było bowiem rodziny francuskiej, która nie straciłaby kogoś w bitwie pod Azincourt. Anglicy natomiast stracili około 400—500 ludzi. Zginął też kuzyn królewski, książę Yorku, niemłody i tęgi, który upadł w bitwie i udusił się w swej zbroi. Około 1500 jeńców francuskich Anglicy zostawili przy życiu, by wziąć za nich duży okup. Byli wśród nich książę Karol Orleański i książę Jan Bourbon, Artur z Bretanii hrabia Richemont, Karol d'Artois i marszałek Boucicaut. Książę Orleański pozostał w niewoli 25 lat — aż do 1440 r. Traktowany raz dobrze, to znów źle, był stawką w przetargach politycznych między władcami obu królestw. To wówczas, w niewoli angielskiej, tworzył Karol Orleański swe piękne, subtelne poezje. Hrabia Richemont został uwolniony za okupem w 1420 r., Karol d'Artois — w 1438 r. Marszałek Boucicaut zmarł w niewoli w 1421 r., mimo iż w sprawie jego uwolnienia — jako bohatera krucjaty antytureckiej — interweniował sam papież Marcin V. Również książę Jan Bourbon zmarł w niewoli angielskiej w 1434 r. Z punktu widzenia taktycznego król Henryk V zastosował pod Azincourt wypróbowany przez Anglików sposób walki, polegający na ścisłym współdziałaniu łuczników, kopijników i spieszonego rycerstwa. Tym razem jednak zmodyfikował nieco tę zasadę walki, każąc swoim wojskom posunąć się do linii stojącego nieprzyjaciela. Było to zatem umiejętne połączenie walki defensywnej z ofensywną..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 140-143 "...29 października, w kilka dni po bitwie, mała armia angielska, nękana złą pogodą i głodem w czasie marszu przez Francję, ale zwycięska, wkroczyła do Calais. Minęły 23 dni od wyjścia Anglików z Harfleur. Niecały miesiąc później (23 XI) odbył Henryk V triumfalny wjazd do Londynu, witany entuzjastycznie przez tłumy. W oczach swych poddanych Henryk chciał uchodzić za mściciela Bożego, który ukarał sprawiedliwie Francuzów za ich grzechy — na nagrobku umieszczono napis: „Henryk Piąty, bicz na Francuzów" (Henricus ąuintus Gallorum mastix). Dla Fracuzów klęska pod Azincourt była przede wszystkim ciężkim ciosem moralnym. Zdruzgotany został prestiż wojskowy rycerstwa francuskiego, mozolnie odbudowywany po klęsce pod Poitiers (1356). Natomiast Anglicy nie wykorzystali swego zwycięstwa. Prócz jeńców i łupów nie zdobyli żadnych nowych terytoriów ani nie odzyskali swych dawnych posiadłości; nie zmusili też Francuzów do żadnych ustępstw politycznych. Zwycięska bitwa była dla Anglików jedynie efektownym zakończeniem kampanii francuskiej z 1415 r..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 143 "...Henryk V rozpoczął latem 1417 r. systematyczny podbój „swego" księstwa Normandii. Upadek Caen (5 IX 1417) i Rouen (13 I 1419) były znaczącymi etapami w tej kampanii, która różniła się od poprzednich wypraw angielskich na kontynent. Zamiast zwykłego pustoszenia kraju, rabunków i ściągania kontrybucji rozpoczęli Anglicy metodyczne zdobywanie ziem i ich okupację. Na zajętych obszarach wojska angielskie wprowadzały porządek, usprawniono administrację, regularnie i bez nadużyć pobierano podatki, które pozwalały na utrzymanie solidnych garnizonów wojskowych w angielskiej Normandii. Równocześnie silna flota wojenna — największa, jaką Anglia miała przed Herykiem VIII — patrolowała kanał La Manche, umożliwiając Anglikom stały kontakt między wyspą a kontynentem. Na początku lutego 1419 r. król Henryk zdobył Mantes, niedaleko Paryża. Niewiele brakowało mu do zdobycia stolicy królestwa. Francja faktycznie podzielona została na trzy części: ziemie rządzone przez delfina, część kontrolowana przez burgundczyków z Paryżem i rządem centralnym (również królem i królową) oraz ziemie opanowane przez Lancastera..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 145 "...Wobec poważnego zagrożenia Paryża i niebezpieczeństwa opanowania przez Anglików dalszych części Francji doszło do zbliżenia i rokowań między księciem Burgundii a delfinem. Spotkanie ich obu 10 września 1419 r. na terenie neutralnym, na moście pod Montereau, zakończyło się tragicznie: książę Burgundii Jan Nieustraszony został zamordowany przez dawnego sługę Ludwika Orleańskiego, który skorzystał z okazji, by pomścić zabójstwo swego pana z 1407 r. Dramat ten przekreślił nadzieje na zjednoczenie sił francuskich przeciw Anglikom. Odżyły dawne nienawiści dwóch stronnictw, burgundczycy oskarżali delfina o zaplanowanie morderstwa, odżyła współpraca angielsko- -burgundzka. Wkrótce zresztą nie było już dwóch rywalizujących stronnictw we Francji, lecz dwaj władcy i dwa królestwa, dwie dynastie i dwie postacie lojalizmu państwowego..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 145-146 "...Morderstwo w Montereau skłoniło do jawnego przejścia na stronę angielską Filipa Dobrego, syna i następcy zabitego księcia Burgundii. Sojusz z burgundczykiem zas' ułatwił Henrykowi V zawarcie pokoju z królem Francji, chorym Karolem VI; przyjęła go i zatwierdziła również królowa Izabela. Traktat pokojowy między królem Francji a królem Anglii podpisany został w Troyes 21 maja 1420 r. Badacz francuski E. Perroy nazwał go „najbardziej hańbiącą kapitulacją, jaką zna nasza historia narodowa". Traktatem tym oddawał Karol VI królowi Henrykowi V nie tylko rękę swej córki Katarzyny, ale uznał go za swego „syna" i „dziedzica Francji" — a więc następcę tronu. Traktat formułował wyraźnie, że po śmierci Karola miał Lancaster objąć tron Francji: „dwie korony, Francji i Anglii, pozostaną razem na zawsze i na wieki, i będą należały do jednej osoby, to jest do naszego syna króla Henryka, jak długo będzie on żył, a potem do jego dziedziców". Została więc w Troyes postanowiona unia personalna między Francją i Anglią; unia, którą współcześni określali pojęciem „podwójnej monarchii". Kilkanaście dni później odbyły się w kościele katedralnym w Troyes uroczyste zaślubiny Henryka V z Katarzyną francuską, które celebrował arcybiskup Sens, Henryk de Savoisy. Na samym początku grudnia 1420 r. królowie Henryk i Karol dokonali uroczystego wjazdu do Paryża. Król Anglii przyjął tytuł regenta i rządził królestwem w imieniu chorego umysłowo Karola VI. Książę Burgundii Filip Dobry stał się — u boku Henryka — drugą osobą w królestwie. Zebrane w Paryżu kilka dni po przyjeździe obu monarchów Stany Generalne zatwierdziły traktat w Troyes i prawa króla Henryka V do korony francuskiej. Wysłuchały też oświadczenia Karola VI, że podpisał traktat z własnej woli i nadaje mu moc prawa. Wcześniej jeszcze, bo już w czerwcu, przyjęli traktat i zaprzysięgli jego warunki mistrzowie uniwersytetu paryskiego, widząc w „podwójnej monarchii", to jest unii personalnej angielsko-francuskiej, jedyną i realną drogę do osiągnięcia pokoju..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 146-147 "...W rezultacie więc traktat z Troyes utwierdzał podział Francji, który istniał już od czasów inwazjf angielskiej w 1417 r. i zajęcie Paryża przez burgundczyków w 1418 r. Królestwo Francji podzieliło się na prowincje opanowane przez siły anglo-burgundzkie i część środkową i południową, wierne — z wyjątkiem francuskiej Gujenny — delfinowi Karolowi. W rzeczywistości jednak sytuacja była jeszcze bardziej skomplikowana. Bowiem w części anglo- -burgundzkiej król Henryk V traktował Normandię i ziemie zdobyte przed rokiem 1420 jako dziedzictwo i własność dynastii anglo-normandzkiej. Natomiast jego sojusznik, Filip Burgundzki, nie pozwalał na żadne ingerencje nie tylko w ziemiach dziedzicznych księstwa, ale również w opanowanych przez niego prowincjach francuskich: Pikardii i Boulonais. Tak więc Francja Lancasterów dzieliła się w rzeczywistości na trzy części — trzy „obediencje" W tej części Francji, która „nazywana była powszechnie częścią delfina i armaniaków" — według określenia traktatu z Troyes — delfin Karol zrekonstruował władze centralne królestwa. W Bourges i Poitiers działały Rada Królewska, Izba Obrachunkowa i Parlament — obsadzone przez tych urzędników dworskich, którzy jako armaniacy musieli opuścić Paryż w 1418 r. Wierna delfinowi pozostała część centralna i południowa Francji (z wyjątkiem angielskiej Gujenny). Miał on też poparcie potężnych sojuszników: Jana hrabiego Dunois, Bastarda Orleańskiego, książąt Bourbon, swej teściowej — Jolanty d'Anjou, królowej Sycylii, pochodzącej z rodu królów aragońskich. Tak więc walka z opozycją wewnętrzną, którą — zgodnie z traktatem z Troyes — prowadzić mieli wspólnie Henryk V jako regent Francji i książę Burgundii, nie była prostym działaniem sił porządkowych przeciw zbuntowanym armaniakom. Była to wojna z drugim państwem, posiadającym zorganizowany aparat władzy, własną administrację i sądownictwo, dochody, armię i sojuszników. W tej sytuacji, skoro rządy delfina nie zostały zlikwidowane jednym uderzeniem, zapowiadała się długa wojna. Obie strony nie miały wystarczających środków finansowych i sił militarnych, by rozstrzygnąć losy wojny na swą korzyść..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 148-149 "...Oczekiwano od regenta, że zmiażdży stronnictwa, uśmierzy zamieszki. Nie spełniło się jednak żadne z tych życzeń. Stronnicy delfina utrzymywali się jeszcze na licznych stanowiskach, które należało zlikwidować przed rozpoczęciem ofensywy na południowym brzegu Loary. Melun poddało się dopiero po długotrwałym oblężeniu (wrzesień 1420). Gdy następnie Henryk powrócił do Anglii, by dokonać tam koronacji królowej, partia delfińska, korzystając z tej okoliczności, rozbiła i zabiła jego brata Clarence w Baugé w Andegawenii, podjęła kampanię i zagroziła Paryżowi..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 211 "...Zmagający się z przeciwnościami losu delfin Karol nie do końca jednak miał powody, aby sądzić, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. W dniu 21 III 1421 r. operujące przeciwko wiernym mu siłom oddziały angielskie poniosły spektakularną klęskę pod Angers, gdzie też poległ w boju dowodzący kampanią młodszy brat króla Anglii Tomasz, książę Clarence..." Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 26 "...Trzeba było wszystko zaczynać na nowo. Podczas gdy jego wysłannicy przeprowadzali akcję w Perche i w Beauce, Henryk oswobodził Paryż, zajął Meaux i Compiègne. Niespodziewanie jednak choroba powaliła go i zabrała w pałacu Vincennes, 31 sierpnia 1422, na kilka miesięcy przed dniem, w którym Karol VI zgasł wreszcie, w całkowitym odosobnieniu, w pałacu Saint-Paul (22 października)..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 211 "...Lecz ciężka okupacja militarna utrudniała znoszenie obcego jarzma. Garnizony stacjonujące w różnych zamkach składały się wyłącznie z Anglików. Choć niezbyt liczne, narzucały one ludności opłatę za listy żelazne, „pâtis”, będące prawdziwym okupem. Prawie cała szlachta ziemiańska należała do stronników delfina. Skonfiskowane jej seniorie przydzielano wojskowym angielskim, nakłaniając ich do zapewnienia sobie dziedzictwa na objętych w posiadanie ziemiach: wytworzyła się nowa warstwa feudalna, która bezwstydnie wyzyskiwała chłopów-dzierżawców..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 213 "...Wojna rozpada się na serię lokalnych operacji, krótkich wypraw, oblężeń i zasadzek. Aby zaprowadzić ogólny ład, trzeba by jednostki o silnej woli..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 215 "...Dwie klęski wojsk Karola VII: pod Cravant (31 VII" 1423) i pod Verneuil w Normandii (17 VIII 1424) — straszna porażka zaciężnych oddziałów szkockich i wojsk francuskich, przyrównywana do klęski pod Crecy, Poitiers i Azincourt — przyspieszyły „rewolucję pałacową" w otoczeniu „króla z Bourges"..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 151 "...Chłopi najbardziej odczuwali ciężar podatków i represji, toteż wcześnie rozwinęła się w Normandii chłopska partyzantka przeciw Anglikom, którą jednak często trudno oddzielić od rozboju. Niekiedy przyłączali się do tego ruchu ludzie ze szlachty, a nawet księża. Normandzki biskup Tomasz Basin wspominał później ludzi, którzy "porzucali swe pola i domy, aby się zaszyć jak wilki w głębi lasu". Prócz nich byli ludzie "wojujący o francuską sprawę, nieregularnie i bez żołdu, ale trzymając garnizony, warownie i zamki w posłuszeństwie króla Francji. Do legendy przeszła obrona normandzkiego opactwa Mont-Saint-Michel; garstka szlachty i mieszczan zamknęła się tu przed oblężeniem angielskim (1424). Św. Michał, patron opactwa, był zarazem patronem Walezjuszy. Mont-Saint-Michel utrzymano w wierności dla Karola VII mimo trwających przez 20 lat, z krótkimi przerwami, angielskich oblężeń i blokad. Epizody tej obrony żywiły antyangielską propagandę. Długo jednak w Normandii przejawy oporu były wyjątkiem wśród wymuszonej czy dobrowolnej lojalności szlachty, kleru i miast dla Henryka VI..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 167 "...Wojna, nieudolnie prowadzona z jednej i drugiej strony, w latach 1422-1428 ciągnęła się rozwlekle bez widoków na szybkie rozstrzygnięcie. Bedford liczył na przymierze z Burgundami. Lecz Filip Dobry grał także podwójną rolę, prowadząc wojnę ze stronnictwem delfina i mało się troszcząc o umocnienie władzy Anglików. Aby go ze sobą związać, regent poślubił jego siostrę i sprzymierzył się z Bretanią Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 216 "...Ludzie Bedforda tępili wszelkie ślady lojalności wobec Karola VII, wszelkie powiązania z ludźmi zza Loary nawet ściśle prywatne. Aktywność policji mnożyła areszty, śledztwa i banicje, egzekucje i konfiskaty. Jednocześnie działania wojenne ślimaczyły się beznadziejnie w latach 1422-1428. Anglicy odnosili na ogół zwycięstwa, ale nie byli w stanie ani sparaliżować działań wojsk wiernych Karolowi VII na północy od Loary, ani zaatakować skutecznie na południu od tej rzeki. Obleganie miast i zamków wiernych Karolowi VII przeciągało się, jeśli nie udało się przełamać obrony głodem lub podstępem, ciężką artylerią kruszącą mury lub pomocą zdrajców wewnątrz fortecy. Sojusznik burgundzki nie utożsamiał wcale swych interesów z interesami angielskimi. Ale w r. 1428 tj. wierne Karolowi VII, atakowały to tu, to tam, bez wielkich bitew, szarpiąc wroga i odcinając dowóz żywności do miast..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 168-169 "...Spokój trwał krótko. Powróciwszy na początku 1427 roku z Anglii, dokąd pojechał uśmierzyć spory oraz prosić o posiłki, Bedford stanął wobec przeciwników bardziej podzielonych niż kiedykolwiek. Richemonta wyrugował w Bourges popierany przezeń początkowo ambitny Jerzy de la Trémoïlle; Burgundia, zachowując rozejm, strzegła się jednak od podtrzymywania Karola VII, co spowodowałoby dla niego nowe komplikacje w Niderlandach. Regent poczynił szybkie przygotowania, mające przerzucić wreszcie działania wojenne na południe od Loary. W październiku 1428 roku nadwyżki garnizonów normandzkich, posiłki angielskie i mały kontyngent burgundzki - w łącznej sile 3.000 do 4.000 ludzi - ruszyły na oblężenie Orleanu, którego zdobycie otworzyłoby drogę do Berry..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 216 Oblężenie Orleanu 12 październik 1428 "...Regent Francji Bedford postanowił ostatecznie zwyciężyć i zniszczyć swego przeciwnika — Karola VII W samym środku jego władztwa, w księstwie Berry. Najpierw jednak trzeba było opanować przynajmniej jedno z przejść na Loarze, bronionych dobrze przez zamki i ufortyfikowane miasta. Anglicy wybrali takie przejście, którego opanowanie nadałoby całej kampanii rozgłos największy: silnie ufortyfikowane miasto Orlean, klucz do środka Francji. Miasto formalnie nie należało do Karola VII, lecz do jego kuzyna, Karola księcia Orleańskiego, który od czasu bitwy pod Azincourt (1415) przebywał w niewoli angielskiej. 12 października 1428 r. wojska angielskie, pod dowództwem Tomasza Montague hrabiego Salisbury, przystąpiły do oblężenia Orleanu. Już na samym początku Anglicy ponieśli dotkliwą stratę — poległ ich dowódca, hrabia Salisbury. Uważano to za karę bożą. [...] Mimo tego „znaku bożego" wojska angielskie nie odstąpiły od Orleanu. Zabitego dowódcę zastąpili trzej inni, sławni już wodzowie angielscy, Tomasz Scales, William Pole hrabia Suffolk i John Talbot. Anglicy starannie przygotowali oblężenie Orleanu. Wokół miasta rozmieścili szereg fortyfikacji ziemnych z wieżami strażniczymi (tzw. bastyliej, które kontrolowały mury i strzegły dostępu do niego, uniemożliwiając oblężonym łączność z krajem, odcinając miasto od posiłków wojskowych i dostaw żywności. [...] Oblężeni mieli duże zapasy żywności, machiny wojenne miotające kamienie i artylerię składającą się z kilkudziesięciu armat. Dowództwo nad obrońcami objął Jan, Bastard Orleanu, reprezentujący księcia i swego brata. Mimo fortyfikacji i dobrego zaopatrzenia upadek Orleanu był nieuchronny, chyba że Karol VII zdołałby zebrać armię, która pokonałaby oblegających miasto Anglików. Próba taka została podjęta. Na początku wielkiego postu 1429 r., wyruszyły z Blois wojska francuskie. W drodze do Orleanu natknęły się na konwój 300 wozów załadowanych śledziami, które transportowano z Paryża do obozu angielskiego pod Orleanem, by pobożni Anglicy nie grzeszyli w czasie postu spożywając mięso, zamiast ryb. Mimo przewagi sił, niezdyscyplinowane wojsko Francuzów zostało rozbite przez idących z transportem Anglików. Był to słynny „dzień śledzi" (12 II 1429) — jeszcze jedna klęska „króla z Bourges". [...] Sytuacja oblężonego Orleanu była trudna: brak było żywności, uzbrojenia, a przede wszystkim zapału bojowego, wiary i przekonania w możliwość pokonania Anglików. Wiosną 1429 r. panował w Orleanie strach i głód. Jednakże sytuacja Anglików również nie była najlepsza. Oblężenie — trwające już od pół roku — osłabiło ich siły. Anglicy zresztą, przez cały czas trwania oblężenia, nie zdobyli się na żadne większe akcje militarne ani decydujące działania. Ich siły podzielone były nadto między kilka bastylii (twierdz), które — zgodnie z ówczesną taktyką oblężniczą — wystawili nad głównymi drogami do miasta. Teoretycznie miało to wzmocnić pierścień oblężenia. Praktycznie jednak system bastylii sprawił, że blokada miasta nie była kompletna i absolutna. Kiedy korpus armii francuskiej, który wyruszył z Blois razem z Joanną i posuwał się lewym brzegiem Loary, dotarł pod Orlean, okazało się, że wysoki stan wody w rzece nie pozwala na przeprawę wojska i przedarcie się do oblężonego miasta. Większość tego korpusu wycofała się do Blois. Joanna natomiast — razem z małym oddziałem około 200 ludzi — przeprawiła się przez Loarę i dotarła wieczorem, 29 kwietnia, do oblężonego miasta. Sam dowódca obrony, Bastard Orleański, przybył łodziami na spotkanie tej niezwykłej dziewczyny-rycerza, o której wieści dotarły już do niego..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 153-162 "...Do Orleanu siedemnastoletnia kobieta-wódz nie przybyła bynajmniej w pojedynkę. Król przydał jej zbrojny orszak, dowodzony przez wspomnianego wyżej Jana d'Aulon, natomiast w Blois zebrały się liczne oddziały i poczty rycerskie, gotowe podążyć z odsieczą, których siłę ocenia się na około siedmiu do ośmiu tysięcy ludzi..." Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 68 "...W Orleanie Joanna została przyjęta entuzjastycznie. Ponad 25 lat później, podczas procesu rehabilitacyjnego świadkowie mówili o wybuchu powszechnej radości: „Została ona przyjęta z taką radością i weselem przez wszystkich, mężczyzn i kobiety, małych i dużych, jakby była aniołem zesłanym przez Boga. Bowiem ufano, że dzięki niej będą uwolnieni od nieprzyjaciół, gdy już wreszcie przybyła". Być może czas zniekształcił te wspomnienia. Nie ulega jednak wątpliwości, że przybycie Joanny do Orleanu wsparło moralnie oblężonych i tchnęło w nich nową energię. Jak pisał jeden z historyków — Joanna nie była strategiem, nie znała się na sztuce wojennej, ale żarliwie wierzyła w swoją misję (posłanie) i potrafiła rozbudzić tę wiarę w innych, pozwalała ufać innym w zwycięstwo nad Anglikami. Pierwsze kilka dni spędziła Joanna w Orleanie nie podejmując żadnych akcji militarnych przeciw Anglikom. Brała udział w nabożeństwach, pokazywała się tłumom — domagającym się tego — na białym koniu i w zbroi rycerskiej, oglądała z murów pozycje nieprzyjacielskie, wzywała Anglików do odstąpienia od oblężenia i opuszczenia Francji. Tymczasem Bastard Orleański udał się do Blois, by sprowadzić wreszcie do oblężonego miasta zgromadzoną tam armię Karola VII. Powrócił do Orleanu 5 maja z wojskiem, transportem żywności, broni i szczególnie cennym zapasem prochu do armat. Anglicy pozostawali bez ruchu w swoich bastyliach wokół miasta. Natychmiast po przybyciu wojsk królewskich — jeszcze tego samego dnia — oblężeni rozpoczęli działania zaczepne. W ich wyniku, w ciągu 4 dni, odebrano Anglikom trzy główne bastylie. Joanna, ze swym sztandarem w ręku, prowadziła te ataki Orleańczyków i wojsk królewskich, choć nimi nie kierowała. 4 maja śmiałym atakiem zajęto bastylię Saint-Loup, blokującą rzymską jeszcze drogę do Paryża i kontrolującą bieg Loary powyżej miasta. Jeden ze świadków tego ataku wspominał, podczas procesu rehabilitacyjnego: „wszyscy nieprzyjaciele zostali tam zabici lub wzięci do niewoli, a bastylia pozostała w rękach Francuzów..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 162-163 "...Wreszcie w dniu 4 V udało się jej poderwać orleańczyków do ataku na jeden spośród pozostających w rękach wroga fortów, który też został zdobyty szturmem. Całość odbyć się miała jakoby wbrew woli francuskiego dowództwa, ponieważ jednak akcja przyniosła nieoczekiwany sukces, podobnego charakteru działania przedsięwzięto i w kolejnych dniach, które to wszystkie - poniekąd na przekór chłodnym kalkulacjom - zaowocowały dalszymi zwycięstwami. Ta niezwykła operacja trwała raptem pięć dni i zakończyła się tym, że po utracie kilku kluczowych fortów, bez posiadania których dalsze obleganie wydawało się marnotrawieniem czasu i sił - zwłaszcza wobec równoczesnego upadku morale pośród żołnierzy - w dniu 8 V 1429 r. Anglicy odstąpili spod Orleanu, w opuszczonym obozowisku pozostawiając nawet część zapasów żywności oraz broni. Tym samym miasto zostało uwolnione od wielomiesięcznego oblężenia. Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 70-71 "...Należało wykorzystać ten niebywały sukces i panikę nieprzyjaciela. Wierna swej misji Joanna nalegała, by natychmiast ruszyć do Reims, miasta koronacyjnego królów Francji..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 167 "...Decyzja o wyprawie koronacyjnej do Reims zatem zapadła, wszakże wpierw - z właściwą mu ostrożnością - król postanowił odzyskać twierdze Meung i Beaugency nad Loarą, z których w każdej chwili mógł wyjść nowy atak Anglików. Udział w owym zadaniu Joanny d'Arc, która stała się niejako „żywym symbolem", a na wieść o jej pojawieniu się w danym regionie stawały pod bronią kolejne zastępy Francuzów gotowe walczyć w interesie prawowitego monarchy, był z góry przesądzony. Zgodnie z oczekiwaniami Karola VII podjęta wpierw akcja militarna, skierowana przeciwko garnizonom angielskim w Meung i Beaugency, zakończyła się sukcesem. Obie warownie przeszły w ręce Francuzów, podobnie jak kilka dalszych jeszcze, pomniejszych ośrodków..." Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 75-76
"...morale Anglików podupadło. Ich wodzowie mieli wrażenie, że ciąży nad nimi złowrogie fatum, odbierające żołnierzom chęć do walki. Zaczęły też następować pierwsze dezercje. Czy to nie ta pasterka z Lotaryngii, ta "czarownica» armaniaków swoimi czarami zamieniła lwy w bojaźliwe jagnięta?"[...]. Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 78 "...Rada Królewska wahała się jednak i miesiąc zwlekała z podjęciem tak zuchwałej wyprawy przez kraj zajęty i umocniony przez nieprzyjaciół. Wreszcie zwyciężyła opinia entuzjastów — zewsząd zresztą napływały posiłki do armii Karola VII. 29 czerwca 12-tysięczna armia, pod sztandarem Joanny d'Arc, ruszyła „w drogę do Reims", bez zapasów żywności, bez pieniędzy na wypłatę żołdu, bez artylerii i machin oblężniczych. [...] Mimo to armia posuwała się szybko naprzód, prawie bez przeszkód, zajmując kolejno leżące po drodze miasta, jak Auxerre, Troyes, Chalons-sur-Marne, źle strzeżone przez garnizony burgundczyków. 16 lipca Karol VII wkroczył ze swym wojskiem do Reims. Nazajutrz w niedzielę, 17 lipca 1429 r. odbyła się uroczysta koronacja królewska Karola VII. Joanna d'Arc stała podczas uroczystej ceremonii w pierwszym szeregu, u stóp ołtarza, ze swym sztandarem w ręku. Uczestniczyła także w uczcie koronacyjnej..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 167 "...Monarcha wyjechał z Reims 21 VII 1429 r., od którego to momentu drogi jego oraz Joanny d'Arc coraz bardziej się rozchodziły. Dzięki niej w tak krótkim czasie osiągnął dwa niezwykle istotne cele, które diametralnie zmieniały dotychczasowe położenie Karola: udało się zapobiec wtargnięciu Anglików poza linię Loary, uwalniając od oblężenia Orlean i odzyskując szereg innych miast oraz zamków w regionie, następnie zaś przeprowadzić uroczysty akt koronacji. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej myśl o tym wszystkim wydawać się mogła mrzonką, teraz zaś były to już fakty dokonane. Karol VII i osoby z jego otoczenia stawiały sobie zatem pytanie: co dalej?..." Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 81 "...Na drodze armii królewskiej, powracającej z Reims inną trasą, znajdował się Paryż - stolica Królestwa Francji. Potężnie umocniony, dysponujący licznym garnizonem angielsko-burgundzkim, wydawał się twierdzą nie do zdobycia - przynajmniej nie w danym momencie. Tak myślał Karol VII, tak sądzili też jego doradcy i dowódcy wojskowi; wszakże na Joannie d'Arc nie robiło to zbytniego wrażenia. Niejako „na fali" poprzednich zwycięstw zamierzała dokonać kolejnej rzeczy niemożliwej - wkroczyć zbrojnie do Paryża. Nie czekając na nadejście całej armii, a wręcz postępując wbrew woli monarchy (jak zaś domyślają się niektórzy, także bez wyraźnej dyspozycji w owym względzie ze strony swych „głosów"), 8 IX 1429 r. powiodła część operujących w rozproszeniu sił francuskich do szturmu na mury stolicy. Walki trwały cały dzień i zakończyły się klęską szturmujących, a sama Dziewica Orleańska po raz kolejny została ranna, ugodzona w udo strzałą z kuszy. Dzień później oddziały wierne Karolowi VII wycofały się spod Paryża, nie podejmując już kolejnych prób zdobywania potężnych bram i murów..." Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 83-84 "...W dniu 21 IX 1429 r. Karol VII rozwiązał armię, zgromadzoną kilka miesięcy wcześniej na wyprawę koronacyjną. Obecnie walki toczyć się miały na powrót w wymiarze lokalnym, bez spektakularnych kampanii wojennych angażujących kwiat rycerstwa..." Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 84 "...Tymczasem bieg rzeczy zdawał się układać zgoła przeciwnie, bowiem po nieszczęśliwym ataku na Paryż przyszły kolejne porażki. Joannie odebrano - z rozkazu króla - dotychczasowych jej „towarzyszy broni", z którymi się zżyła i nabrała do nich zaufania, a przydano nowych ludzi, posyłając ją znów na teren działań militarnych nad Loarą. Postanowiono wykorzystać jej charyzmę tudzież umiejętność jednania dla wspólnych poczynań różnego pokroju ludzi tym razem dla osiągnięcia bardzo „przyziemnego" celu, mianowicie poskromienia czynnego na tymże pogranicznym obszarze niejakiego Perrineta Gressarta, którego najkrócej określić można mianem raubrittera, formalnie wszakże będącego sprzymierzeńcem Anglików i Burgundczyków. Po początkowym sukcesie, jakim było zdobycie fortecy Saint-Pierre-le-Moutier w dniu 4 XI 1429 r., nadeszły kolejne porażki..." Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 85 "...Tak niespodziewane sukcesy zdezorientowały i zdemoralizowały Anglików. Bedford z całym rządem schronił się do Rouen, zdoławszy tylko ufortyfikować Normandię. Jednakże pozbawiony środków finansowych Karol nie mógł zorganizować nowej wyprawy. Gdy na wiosnę 1430 roku Burgundowie podjęli walkę, zetknęli się jedynie z bandami najemnego żołnierstwa i kilku garnizonami. Joanna, którą przetrzymano przez zimę przy bezcelowym obleganiu La Charité w Nivernais, uzyskała powrót do Ile-de-France, walczyła wraz z „kapitanami” nad brzegami Marny, Aisne i Oise, następnie pospieszyła do Compiègne, które oblegał Jan Luksemburg, wódz burgundzki..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 217 "...W końcu marca do Joanny doszły słuchy, że mieszkańcy Compiègne nie zamierzają zastosować się do woli króla. Wyruszyła im na pomoc i po drodze pokonała siły angielsko-burgundzkie w Lagny. Dnia 14 V osiągnęła cel, wchodząc do miasta, jednakże utrzymanie go okazało się ponad jej możliwości. W osiem dni później Anglicy i Burgundczycy otoczyli Compiègne..." Fragment książki: Krzysztof Rafał Prokop "JOANNA D'ARC" s. 88 "...Joanna postanowiła ruszyć z pomocą oblężonym: „Pójdę — jak powiedziała — zobaczyć moich dobrych przyjaciół z Compiegne". Do miasta wkroczyła o świcie, 23 maja 1430 r. Wieczorem tego samego dnia — w czasie odwrotu zbrojnej wycieczki oblężonych, w której brała udział — wpadła w ręce nieprzyjaciela. Do niewoli wziął ją jeden z łuczników pikardyjskich, który przekazał ją swemu dowódcy, ten zaś wodzowi wojsk burgundzkich pod Compiegne, Janowi z Luksemburga..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 168 "...Ujęcie i śmierć Joanny d'Arc nic powstrzymał zapału patriotycznego i oporu przeciw Anglikom szerokich mas społeczeństwa francuskiego. Wprawdzie nie było wiele akcji wojsk królewskich — kampania Joanny d'Arc wyczerpała możliwości militarne, organizacyjne i finansowe Karola VII, ale zdołał on zachować zdobycze tej kampanii. Trwały natomiast walki lokalne z Anglikami i wypady na obszary kontrolowane przez księcia Burgundii. Na pograniczu prowincji Maine i Normandii działał Ambroży (Ambroise) de Lore, popierany przez miejscowy kler i wieśniaków. W lutym 1432 r. zamek w Rouen — stolicy angielskiej Normandii — wpadł na krótko w ręce setki powstańców, na czele których stał niejaki Ricarville. W Szampanii działał dowódca francuski Barbazan. Dwaj inni dowódcy, którzy współpracowali z Joanną d'Arc działali również w prowincjach francuskich zajętych przez nieprzyjaciół Karola VII: La Hire (Etienne dc Vignolles) walczy! na ziemiach burgundczyków, Bastard Orleański hrabia Dunois współpracował z Ambrożym de Lore. W 1434 r. wybuchło w Normandii powstanie chłopskie, wywołane uciskiem podatkowym Anglików i rozbojami luźnych band żołnierskich. Zostało ono krwawo stłumione. Biskup Lisieux, Tomasz Basin, autor łacińskiej Historii Karola VII (ok. 1472 r.) pisał tak o tym powstaniu: „(Anglicy) dręczyli lud gwałtami i wszelkiego rodzaju nieprawościami, że ludność pól' i wsi w całym Bessin, za przyczyną pewnych szlachciców w kraju, postanowiła mszcząc się za swą krzywdę i udrękę wygnać lub wytępić Anglików. Zebrali się więc w zimie... i przybyli na przedmieście miasta Caen, szacowani na liczbę trzydziestu tysięcy ludzi a nawet więcej. Broni albo w ogóle nie mieli, albo taką, która — z niewielkimi wyjątkami — do napaści na dobrze uzbrojonych żołnierzy była daremna i niewystarczająca. Nie przejawiali jakiegoś rozsądku lub przezorności w ustawianiu swoich szyków ani w przygotowaniu żywności, ani też w przygotowaniu rzeczy niezbędnych do oblegania miast, zamków. Toteż gdy tak kilka dni stali, nękani mrozem, głodem i swą nagością, niewielki oddział Anglików rżnąc ich i mordując zmusił do wycofania się w nocy i rozproszenia we wszelkie strony. W tymże czasie były też podobne ruchy ludowe w okolicach Vaux de Vire za przyczyną człowieka mianem Boąuier. W całej bowiem Normandii, pod władzą króla Anglików będącej, lud wycierpiał od zbójów angielskich tak wiele gwałtów, rzezi, wszelkich fałszów i krzywd, że nie mogąc znieść niesprawiedliwości i codziennej niepewności, nie widząc ratunku — wszczął wielkie powstanie przeciw Anglikom... Lecz ruchy te w Vaux de Vire brutalnie uśmierzył pewien dowódca wojskowy Anglików, pan Scales, wybijając — jak wieść głosi — cztery lub pięć tysięcy chłopów i w ten sposób kładąc kres buntowi, pozostałym zaś pozwolił bezpiecznie wrócić do domów..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 173-174 "...Zaledwie Dziewica Orleańska zeszła ze sceny politycznej, Karol VII wpadł znowu w zwykłą swą apatię. Czy była to miękkość zniewieściałego mężczyzny, u którego okres młodzieńczy przeciągał się aż po wiek dojrzały? Czy też grały tu rolę intrygi przekupnego otoczenia? Zapewne jedno i drugie, lecz również wspomnienia ciężkiej młodości, gdy powtarzające się niepowodzenia rozwiały wszelką nadzieję lepszego jutra; a także zupełne wyczerpanie kraju, niezdolnego do utrzymania skromnej nawet armii, niezbędnej do sprawnego prowadzenia działań wojennych. Zdołano zaledwie zachować główne miejscowości w Ile-de-France i w Szampanii, skąd aktywni dowódcy, dawni towarzysze Joanny lub nowo przybyli - jak Kastylczyk Rodryg de Villandrando - roztaczali wpływ na okolicę. Odcięty w połowie od swego aprowizacyjnego zaplecza Paryż wiódł niepewną egzystencję, poddać się jednak nie chciał, gdyż miasto było zawsze żarliwie oddane sprawie burgundzkiej. "...Niczego więc nie można było dokonać bez uprzedniego pogodzenia się z „Wielkim Księciem Zachodu”, który umiał tak dobrze upiec swoje kasztany przy ogniu angielskim i zaćmiewał zbytkiem dwór w Bourges. Przymierze z Lancastrami nie przyniosło mu oczekiwanych rezultatów: mimo swej kurtuazji Bedford odsunął go od rządu Francji. Filip obawiał się zwłaszcza, by Karol i Anglicy nie porozumiewali się za jego plecami. Oczywiście długą miał przed sobą drogę chcąc uwolnić się od zobowiązań traktatu w Troyes, puścić w niepamięć zbrodnię w Montereau i narzucić wreszcie dyskretną opiekę temu, którego przez piętnaście lat ścigał swą nienawiścią. Wstępne rokowania rozpoczęto w Dijon pod koniec roku 1432; niełaska, w jakiej znalazł się Trémoïlle na wiosnę następnego roku, sprzyjała ich biegowi. W styczniu 1435, na skutek mediacji René d’Anjou, księcia Bar, Filip porozumiał się w Nevers z konetablem i kanclerzem. Aby nie wyglądało, że opuścił swych dawnych sprzymierzeńców, zaproponował zwołanie kongresu międzynarodowego; na który zaproszono by Anglików i który starałby się doprowadzić do zawarcia powszechnego pokoju. Na siedzibę kongresu wybrano Arras, miasto burgundzkie. Przybyli tam wysłannicy miast francuskich, delegacja uniwersytetu paryskiego, legaci papieża Eugeniusza IV, delegaci soboru w Bazylei, który kwestionował wówczas całkowitą władzę papieża nad Kościołem. O pokoju powszechnym niewiele było mowy. Sędziwy kardynał Beaufort, szef delegacji angielskiej, przedstawił propozycje nie do przyjęcia: Henryk VI zostałby królem Francji i panem Paryża; przyznano by „Karolowi de Valois” prowincje położone na południe od Loary, które jednak otrzymałby jako lenno od Lancastrów. Ponieważ Francuzi postawili jako pierwszy warunek zaniechanie roszczeń dynastycznych i całkowitą ewakuację królestwa, delegacji angielskiej pozostało tylko się wycofać. Rokowania potoczyły się wówczas gładko między Francuzami i Burgundami. Traktat w Arras (20 września 1435) przypieczętował ich pojednanie za cenę wielkich ofiar dla monarchii. Filip zachował wszystkie swoje zdobycze, hrabstwa Mâcon, Auxerre, Ponthieu, Boulogne i „miasta nad Sommą”, przy czym te ostatnie mogły być odkupione za 400.000 talarów. Dopóki żył Karol VII, książę zwolniony był ze składania hołdu, nie chciał bowiem stać się wasalem mordercy swego ojca. Karol opłacił honorową grzywnę za zbrodnię w Montereau, obiecał ukarać winnych i wyposażyć fundacje religijne za duszę ofiary. Tylko za tę cenę uśmierzyć mógł namiętności stronnictw i panować nad zjednoczonymi Francuzami. Konsolidacja potęgi burgundzkiej, która dzięki szczęśliwej polityce dynastycznej rozciągnęła się wówczas na Holandię, Hainaut, Brabancję i Limburg, zdawała się najmniejszym złem z tych, które niosła przyszłość. Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 220-221 "...Była to cena wysoka, jaką zapłaciła Francja za pokój i sojusz z Burgundią, ale król Karol VII zyskał również wiele. Został uznany za prawomocnego, legalnego króla Francji przez jednego z najpotężniejszych książąt francuskich, władcę rozległego i bogatego terytorium. Doprowadzi! ponadto do zerwania sojuszu i współpracy anglo- -burgundzkiej, zmienił więc na swą korzyść układ sił politycznych. Pokój w Arras — zawarty krótko przed śmiercią księcia Bedforda (14 IX 1435) — był faktycznie końcem eksperymentu politycznego „podwójnej monarchii". Nie przeżyła ona długo swych architektów — króla angielskiego Henryka V i jego brata księcia Bedforda..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 180-189 "...Po śmierci księcia Bedfroda rozpoczęły się rywalizacja i walki magnatów angielskich o wpływy na dworze młodego Henryka VI. Osłabiły one aktywność polityczną rządów angielskich we Francji. Okazało się też, że potęga angielska we Francji, bez burgundzkiego wsparcia, nie jest tak wielka. Dlatego też konetabl Richemont — razem z innymi dowódcami Karola VII — oczyścił szybko z garnizonów angielskich Szampanię i prowincję lle-de-France, w której leżał Paryż. Sama stolica poddała się również bez walki wojskom Karola VII w kwietniu 1436 r..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 189 "...Ta aktywność militarna Francuzów po zawarciu pokoju z Burgundią w Arras nie doprowadziła jednakże do wyparcia Anglików z królestwa i zakończenia wojny. Co więcej, Ryszard książę Yorku — który po śmierci Bedforda został regentem Francji — podjął kontrofensywę. Anglicy zdobyli na nowo kilka ważnych miejscowości i zdołali utrzymać długo swe garnizony w sercu prowincji odzyskanych przez Francuzów (w Montereau do 1437 r., w Meaux aż do roku 1439). Zwołana z inicjatywy dyplomacji burgundzkiej konferencja pokojowa francusko-angielska w Gravelines (lipiec 1439) nie przyniosła żadnego rezultatu, zaś Anglicy nie wystąpili na niej jako strona pokonana..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 189 "...We Francji w prowincjach angielskich, jak i królewskich oraz burgundzkich — działały bandy żołnierskie (ecorcheurs — łupieżców), które żyły z rabunku kraju — paliły i niszczyły wsie i miasta, zabijały i torturowały ludzi. Ludność pragnęła zakończenia wojny i oczyszczenia kraju z band żołnierzy-łupieżców..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 190 "...Tymczasem jednak zaostrzyło się położenie kraju wskutek wzmożenia aktywności band zbrojnych: nadal płynna była granica między żołnierzem i bandytą. Zwłaszcza na wsi żołnierze i zwykli bandyci gwałcili jednakowo i rabowali, mordowali i palili ("wojna bez ognia jest jak kiełbasa bez musztardy", mawiał Henryk V). Tylko miejsca warowne dawały pewną osłonę polom uprawnym i winnicom. Ale prócz chłopów grabiono też kupców na drodze, kościoły nie dość bronione, wymuszano okupy od szlachty i obleganych miast. Byli tacy, którzy bez żadnych względów na politykę łupili wszystkie strony: Francuzów, Burgundczyków, Anglików. Karol VII wziął na służbę kilku głośnych zabijaków (Perrineta Gressarta, Hiszpana Villandrando) i pozwolił im robić niezwykłą karierę: bandyci przekształcili się w krezusów i wielkich feudałów. Traktat w Arras, kładąc kres wojnie burgundczyków i armaniaków, spowodował jednak nasilenie bandytyzmu, gdy rozpuszczono liczne oddziały..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 175 "...Pragnąc wyjść z impasu, być może z namowy swojej kochanki Agnieszki Sorel i nowego swego faworyta, Piotra de Brézé, Karol VII objął kierownictwo nad operacjami wojskowymi, tym razem poprowadzonymi energiczniej. W 1441 roku oczyścił on Szampanię z band żołnierskich, które ją nękały, i wypędził Anglików z doliny Oise’y. W roku następnym przedsięwzięto przeciw Gujennie „podróż do Tartas”, mającą na celu odzyskanie tej małej miejscowości, która to wyprawa doprowadziła jednak wojsko aż do Dax i Saint-Sever. Wówczas rokowania zostały wznowione bez udziału księcia Burgundii, z poparciem natomiast księcia andegaweńskiego René, który po bracie swym Ludwiku III stał się głową rodu. Suffolk przybył do Francji..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 221-222 "...Dyplomaci burgundzcy i papiescy działali na dworach francuskim i angielskim, by pogodzić nieprzyjaciół. Niemożliwą jednak sprawą było ustalenie warunków pokojowych. Zdecydowano się więc na zawieszenie broni, na warunkach status quo terytorialnego — w rękach Anglików pozostała więc Gujenna i Normandia. Rozejm został uroczyście podpisany w Tours 28 maja 1444 r. i umocniony — zgodnie z wypróbowaną już tradycją — małżeństwem króla angielskiego Henryka VI z Małgorzatą d'Anjou, bratanicą żony króla francuskiego. Miał trwać do 1 kwietnia 1446 r., ale przedłużany ciągle trwał aż do 1449 r..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 190 "...gruntownej reorganizacji spraw wojskowych, czekając swej godziny, by rozpocząć walkę na nowo. Ponieważ Anglicy zręcznie uchylili się od wszelkich swych zobowiązań dotyczących ewakuacji Maine, w roku 1448 Karol usunął ich siłą z Mans. Później, gdy nowy przedstawiciel Henryka VI w Rouen, Somerset, chciał podjąć głośną akcję przeciw księciu Burgundii i rzucił swe oddziały na splądrowanie Fougères, król Francji zerwał rozejm i rozpoczął kampanię (sierpień 1449)..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 222 "...Działania wojenne francusko-angielskie zostały wznowione w 1449 r., ale już rok wcześniej garnizon angielski został wyparty z Le Mans — miasta, które Henryk VI obiecał swemu krewniakowi Rene d'Anjou. Zreorganizowana, sprawna armia francuska zdołała w ciągu rocznej, nieprzerwanej kampanii (od sierpnia 1449 do sierpnia 1450) odzyskać Normandię, słabo bronioną przez Anglików. Profrancuskie sympatie mieszkańców Normandii i wynegocjowane kapitulacje odgrywały w tej kampanii równie ważną rolę jak bitwy i skuteczne oblężenia, z użyciem [...] artylerii. 29 października 1449 r. Francuzi zdobyli Rouen — stolicę Normandii. Anglicy podjęli ostatni wysiłek militarny dla powstrzymania ofensywy francuskiej w Normandii. W marcu 1450 r. lądowała tu armia, dowodzona przez Tomasza Kyriel. Posuwając się w kierunku Bayeux napotkała pod Formingy (14 IV 1450) wojska francuskie, dowodzone przez hrabiego Clermont. Anglicy zastosowali tu tradycyjną taktykę, znaną z bitwy pod Crecy i Azincourt, schronili się za zbudowaną pośpiesznie palisadę. Jednak artyleria francuska, dziesiątkując ogniem żołnierzy angielskich, zmusiła ich do ataku. Przybycie armii dowodzonej przez konetabla Richemont zadecydowało ostatecznie o zwycięstwie Francuzów. Klęska Anglików była druzgocąca: wielu z nich zginęło w walce, wielu zostało wziętych do niewoli — był też wśród nich wódz armii angielskiej Tomasz Kyriel. Zdobycie przez Francuzów Caen (24 VI) i Cherbourga (12 VIII 1450) zakończyło ostatecznie zwycięską kampanię normandzką Karola VII..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 194-195 "...Bezpośrednio po zakończeniu kampanii normandzkiej działania wojsk francuskich zostały skoncentrowane w Gujennie. Obrona anglo-gaskońska była także słaba, choć podbój Gujenny był trudniejszy niż Normandii. Chodziło bowiem o wydarcie z rak angielskich kraju, który był związany z Anglią tradycją i interesami gospodarczymi. Bordeaux skapitulowało 30 czerwca 1451 r., a zdobycie Bayonne (20 lipca) zakończyło francuski podbój Gujenny. Było to jednak zwycięstwo krótkotrwałe — Gaskończycy nie byli zadowoleni z nowych rządów administracji francuskiej, zaś przerwanie handlu z Anglią przynosiło im duże straty. Wykorzystali to Anglicy i jesienią 1452 r. nowa armia angielska — pod wodzą dzielnego, choć 80-letniego już, Jana Talbota (dowodził oblężeniem Orleanu w 1429 r.) — wylądowała na wybrzeżu Zatoki Biskajskiej. 23 października wkroczyli Anglicy do Bordeaux. Seneszałk francuski 01ivier de Coetivy wzięty został do niewoli..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 195-196 "...Wiosną 1452 r. armia francuska rozpoczęła na nowo działania w Gujennie. Jeden z francuskich korpusów przystąpił do oblężenia Castillon (niedaleko Libourne). Talbot z 7 tys. żołnierzy wyruszył z Bordeaux, mając nadzieję zniszczyć ten niezbyt liczny i izolowany korpus wojsk francuskich. Tymczasem znalazł pod Castillon Francuzów w obozie dobrze zabezpieczonym, z silną artylerią liczącą około 300 armat. Atak wojsk angielskich na pozycje francuskie spowodował — jak niegdyś ataki rycerstwa francuskiego pod Crecy i Poitiers — ogromne straty Anglików, zdziesiątkowanych przez artylerię i łuczników francuskich. Uderzenie z flanki na Anglików, przez pomocnicze oddziały bretońskie, zdecydowało ostatecznie o zwycięstwie Francuzów (17 VII 1453). Sam Talbot zginął w walce — a razem z nim nadzieje Anglików na odzyskanie Gujenny. 19 października tego samego roku Bordeaux, nie mając już nadziei na pomoc angielską — poddało się Francuzom..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 196 "...Ciężko ukarana za swój bunt Gaskonia nie podniosła się więcej. Pozostała jednak oporna wobec wpływów francuskich; jej szlachta, uboga i wojownicza, dąsała się na monarchię. Dopiero w XVI wieku gaskońscy kadeci wejdą tłumnie w służbę królewską..." Fragment książki: Edouard Perroy "HISTORIA FRANCJI" s. 223 "...Zwycięstwo pod Castillon, zajęcie Bordeaux i całej Gujenny przez Francuzów było faktycznym zakończeniem Wojny Stuletniej, choć żaden traktat pokojowy nie potwierdził formalnie końca ponad stuletnich zmagań wojennych francusko-angielskich. Anglicy zachowali wprawdzie jeszcze Calais z okolicą (aż do roku 1553), a królowie angielscy długo jeszcze używali tytułu króla Francji. Francuzi też — długo jeszcze po zajęciu Normandii i Gujenny — obawiali się ofensywy angielskiej i powrotu nieprzyjaciół. W rzeczywistości jednak były to obawy płonne — Anglicy nie podjęli już żadnej poważnej -próby wznowienia wojny i odzyskania swych posiadłości we Francji z okresu triumfów wojennych..." Fragment książki: E. Potkowski "CRECY-ORLEAN 1346-1429" s. 196-197 "...Cóż przyniosła ostatecznie Anglii wojna stuletnia? Calais było ważnym nabytkiem (m. in. jako wielkie centrum handlu wełną), ale niewspółmiernie Skromnym wobec kolosalnego wysiłku wojennego. Później angielska tradycja idealizowała wydarzenia wojny stuletniej: Henryk V, Szekspira jest hymnem na cześć waleczności Brytyjczyków; jest apoteozą zwycięstw Henryka V, który wraca do Londynu w triumfie jak nowy Cezar. Wojna z Francją jest tu wspaniałą kartą angielskiej historii. W istocie wzbogacała ona Anglików łupem i okupami, ale też rodziła nawyk gwałtu, samowoli, łatwego wzbogacania się. Gdy jednak Francja po r.1453 przestała być terenem łowieckim dla polujących na łupy, w drugiej po łowie XV w. Anglia stała się widownią wojny domowej, gwałtów i anarchii. Francja wyszła z wojny dotkliwie okaleczona. Jest zapewne sporo przesady w opisach zniszczeń. Paryż, wedle świadectw współczesnych, miał być po angielskiej okupacji spustoszony, zrujnowany, doprowadzony do żebractwa. Cytowany już Tomasz Basin twierdził, że na północy kraju wszyscy chłopi zginęli lub uciekli, a niemal wszystkie pola ("z wyjątkiem nielicznych zagonów położonych tuż przy miastach i zamkach") leżały odłogiem. Ale kryzys nie objął przecież całego obszaru Francji; bogactwa naturalne kraju, Elastyczność chłopskiej gospodarki, pracowitość prostych ludzi, próby prowadzenia rozsądnej polityki ekonomicznej - wszystko to pozwalało zabliźniać rany szybciej, niż przypuszczali zdesperowani pesymiści. Jednocześnie zaś Francja wyszła z wojny z odnowionym poczuciem wspólnoty. Doświadczenia wojen wewnętrznych i klęsk wojny angielskiej pozwoliły zrozumieć potrzebę reformy państwa w duchu wzmocnienia króla i poskromienia książęcej potęgi..." Fragment książki: Jan Baszkiewicz "HISTORIA FRANCJI" s. 176 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości