WOJNA LITWY Z MOSKWĄ |
|
"...Druga wojna moskiewska za Zygmunta Starego wybuchła w wyniku kontynuacji przez Wasyla III polityki „zbierania ziem ruskich". Pretekstem do czynnego wystąpienia wielkiego księcia moskiewskiego było oskarżenie Zygmunta o złe rzekomo traktowanie królowej-wdowy Heleny i podburzanie Tatarów do najazdu na Riazań. Zbliżenie Moskwy do cesarstwa i Zakonu Krzyżackiego jeszcze przed wybuchem wojny zaowocowało werbunkami niemieckiego żołnierza i znacznymi transportami zachodniego uzbrojenia, które popłynęły na wschód do państwa rosyjskiego..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 180 "...Łamiąc zawarty przed czterema laty traktat pokojowy, Wasyl osobiście wyruszył dn. 19 XII 1512 r. na czele znacznych sił na Smoleńsk. Towarzyszyli mu bracia Jerzy i Dymitr Iwanowicze, kniaź Bohdan Gliński, carewicz tatarski Piotr oraz wojewodowie Daniło Szczenie i Repnia Iwan Oboleńscy. Zgodnie ze strategią moskiewską nastąpiły jednocześnie ataki na Połock i Witebsk na północy oraz Mścisław na południu. Mimo silnego bombardowania ze strony nieprzyjacielskiej artylerii liczącej około 140 dział, załoga smoleńska dowodzona przez wojewodę Jerzego Hlebowicza z powodzeniem odpierała przez 6 tygodni moskiewskie szturmy. Straciwszy 4 tys. ludzi Wasyl przerwał oblężenie dn. 25 lutego 1513 r. i powrócił do Moskwy zdając dowództwo kniaziowi Michałowi Glińskiemu. Ten wiosną spustoszył znaczne obszary litewskie, a następnie skierował 8-tysięczny oddział pod Witebsk. Główne siły moskiewskie liczące 24 tys. ludzi ruszyły pod Połock. Jednocześnie Gliński rozwinął szeroką akcję werbunkową w Niemczech. Sprzyjała jej sytuacja polityczna na Zachodzie. Popierający Wasyla cesarz Maksymilian montował uderzenie na Polskę ze wszystkich stron. Miała to być prawdziwa antyjagiellońska liga państw ościennych, w której oprócz cesarstwa, Moskwy i Zakonu Krzyżackiego uczestniczyć miała Dania, Brandenburgia i Saksonia. Na Wschód różnymi drogami przez Prusy i Inflanty przeprowadzano zaciężnych niemieckich, a nawet włoskich i przewożono duże transporty broni przeznaczonej dla wojska moskiewskiego. Cesarz dosyłał wyszkolonych puszkarzy, którzy naprawiali i odlewali działa. Wielu jeźdźców i knechtów niemieckich, śląskich i czeskich ściągał na służbę Wasyla przede wszystkim werbownik Glińskiego, Niemiec z Miśni, Schleinitz. Były to pierwsze w dziejach tak duże zaciągi zachodnioeuropejskich najemników czynione przez Państwo Moskiewskie. Starał się też Gliński przekupić cudzoziemskich dowódców w służbie koronnej. Interesującą postacią z tego okresu był rotmistrz polski pochodzenia czeskiego, niejaki Lada. Pisał o nim kronikarz Maciej Stryjkowski jako o zdrajcy, który przeszedł w 1513 r. na stronę moskiewską: „Byli też i między naszymi niektórzy, zwłaszcza chłopskiego narodu, którzy potajemnie od Glińskiego pieniądze brali, a z tych był przedniejszym rotmistrzem Lata albo Lada Czech, mieszczanin krakowski, a ten pojmany na granicy moskiewskiej i do Krakowa odesłany, był ścięty"..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 180-181 "...Król Zygmunt przebywał wówczas w Radomiu, gdzie obradował sejm koronny. Nie był w stanie zorganizować szybko wystarczająco dużej siły zbrojnej na pomoc Litwie. Wyprawił jedynie hetmana Konstantego Ostrogskiego z zebranymi siłami litewskimi. Na wieść o zbliżającej się odsieczy, armia moskiewska usiłująca dotąd bezskutecznie i z dużymi stratami zdobywać Połock, przerwała oblężenie i wycofała się na wschód. Nie udał się natomiast odskok oddziałowi moskiewskiemu pod Witebskiem - został pobity przez Ostrogskiego...' Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 181 "...Dnia 14 czerwca 1513 r. Wasyl wyruszył z Moskwy z nową armią i powtórnie obiegł Smoleńsk. W celu wzmocnienia załogi smoleńskiej król wysłał z Korony oddział zaciężny złożony z 500 piechurów i dowodzony przez rotmistrza niemieckiego pochodzenia Jana Spargelda. Dowódca ten był uczestnikiem wyprawy Jana Olbrachta 1487 r. i mołdawskiej 1509 r. Jako dworzanin królewski przez ostatnie dwa lata przebywał na dworze zygmuntowskim z pocztem 10-konnym. Teraz otrzymał rozkaz obsadzenia Smoleńska piechotą koronną, w której znaleźli się tylko nieliczni żołnierze pochodzenia niemieckiego, od lat przebywający już na ziemiach polskich. Zbyt późno wyruszył jednak w długą drogę przez Litwę. Gdy poruszający się wolno w trudnym terenie piechurzy przeszli Berezynę i dotarli do Orszy, Spargeld otrzymał wiadomość, że znaczne siły moskiewskie szczelnie otoczyły już zamek smoleński. Dalszy marsz bez osłony jazdy był więc zbyt niebezpieczny i rotmistrz zatrzymał się w Orszy. Smoleńsk był silnie umocnioną twierdzą. Od północy osłaniał go Dniepr, od wschodu rzeczka z szeroko rozlanymi dwoma stawami. Najłatwiejszy dostęp był od południa i od zachodu, gdzie szeroki parów stanowił dogodną podstawę wyjściową do szturmów. Zamek posiadał mocne fortyfikacje drewniano-ziemne. Drewniane obwarowania składały się z dębowych izbic (segmentów) wypełnionych ziemią. Dzięki nim Hlebowicz z powodzeniem stawiał opór wojskom moskiewskim. Załoga wojskowa wraz z dziesięciotysięczną ludnością cywilną przebywającą na zamku, całkowicie odcięta od jakiegokolwiek zaopatrzenia z zewnątrz, cierpiała dotkliwy głód. Żywiono się nawet padłymi końmi. Przez cztery tygodnie i dwa dni, nieustannie w dzień i w nocy, szły do szturmu ciągle zmieniające się oddziały moskiewskie. Szturmom towarzyszyło wytężone ostrzeliwanie z 1500 rusznic i dział. Próbowano podpalić fortyfikacje przy pomocy kul ognistych, a nawet 400 żywych kotów i gołębi wypuszczonych z przywiązanymi do ogonów podpałkami. Wszystkie te zabiegi okazały się bezskuteczne. Padło tysiąc obrońców, ale straty wśród oblegających sięgały jakoby 11 tysięcy żołnierzy..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 181-182 "...Tymczasem trwały przygotowania wojenne na Litwie. Na mocy zawartego przymierza Mengli-Gireja z Zygmuntem I starosta kaniowski Ostafij Daszkiewicz rozpoczął współpracę z Tatarami krymskimi. W czerwcu 1513 r. z wojewodą kijowskim, podczaszym litewskim Jerzym Mikołajewiczem Radziwiłłem i przysłanym na pomoc Litwie księciem tatarskim Abdrachmanem spustoszył Siewierszczyznę i rozbił 6-tysięczną armię moskiewską. W bitwie tej poza niewielkim oddziałem krymskim uczestniczyli też „kozacy" dobrudźcy i oczakowscy. Król Zygmunt przybył 27 czerwca do Mielnika, a w lipcu był już w Wilnie. Na sejmie wileńskim postanowiono powołać służbę ziemską i liczono na dalszą pomoc polską. Pod koniec lipca król osobiście przybył do obozu wojennego pod Mińskiem. Armia litewska (8 tys. jazdy) została wzmocniona zaciężnymi posiłkami koronnymi przyprowadzonymi przez burgrabiego krakowskiego, uczestnika walk z Moskwą (1507-1508) i Tatarami (1512), Janusza Świerczowskiego i Jana Spargelda. Liczyły one 2 tys. jazdy i 500 piechoty. Hetman Ostrogski ruszył przez Borysów i Druck na odsiecz oblężonej twierdzy smoleńskiej. Pod Orszą zastąpił mu drogę 14-tysięczny korpus moskiewski. Doszło do bitwy, w której wojsko moskiewskie zostało rozbite. Wiadomość o klęsce, bezskuteczność ponawianych szturmów i duże straty własne, skłoniły wreszcie Wasyla do zwinięcia oblężenia Smoleńska i odwrotu w dniu 1 listopada. Posuwający się za nim Ostrogski oczyścił całą ziemię smoleńską z nieprzyjacielskich oddziałów..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 182-184 "...Dwie nieudane wyprawy 1512-1513 r. skłaniały wielkiego księcia moskiewskiego do rozejmu. W lutym 1514 r. cesarz Maksymilian zobowiązał się jednak do udzielenia pomocy zbrojnej Wasylowi. Na rok 1515 projektowano wspólną wyprawę habsbursko-moskiewską na Litwę i Polskę pod warunkiem, że Brama Smoleńska będzie już wtedy w rękach Wasyla. Moskwa zerwała więc pertraktacje z królem polskim i rozpoczęła przygotowania do dalszej walki. Zygmunt uzupełniał zapasy żywności i amunicji w Smoleńsku i Połocku, ale nie wzmocnił załóg zamkowych. Uważał, że są one dostateczne do stawienia oporu, póki nie nadejdzie armia polowa. Dokonał jednak zmian w dowództwie - wojewodą smoleńskim został Jerzy Sołłohub. Wiosną stało już na Litwie 8 tys. zaciężnych koronnych pod dowództwem Janusza Świerczowskiego. Oczekiwano na zebranie się pod Mińskiem wszystkich chorągwi litewskich. Nadzieje na wystąpienie przeciw Moskwie Krymu rozwiały się, gdy Mengli Girej uwikłał się w walki z Ordą nogajską. Syn chański Achmet Girej namawiany do posiłkowania króla w wojnie z Moskwą, przebywający wówczas pod Czerkasami, czekał na rozwój wydarzeń. Jedynie Abdrahman wsparł Daszkiewicza i Niemirowicza w ich kolejnym wypadzie na Siewierszczyznę w maju 1514 r..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 184 "...W połowie kwietnia ruszyły spod Dorohobuża na Smoleńsk pierwsze oddziały rozpoznawcze dowodzone przez Glińskiego. Próbowały atakować pomniejsze zameczki, ale odparte, ze stratami zawróciły z powrotem. W maju główne siły moskiewskie pod wodzą Daniły Oboleńskiego obiegły Smoleńsk, otaczając go ze wszystkich stron. Wydzielone oddziały pomaszerowały na Mścisław. Inne, mijając Dubrownę, zaatakowały Orszę, dzielnie bronioną przez Spargelda..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 184 Oblężenie Smoleńska 1514 "...W końcu czerwca pod murami obleganej twierdzy smoleńskiej stanął ze świeżymi siłami sam Wasyl III. Przypuszczalnie najbardziej zacięte walki wręcz toczyły się o palisadę i baszty przy bramach Kopycińskiej i Małachowskiej na południowym i przy parowie na wschodnim odcinku fortyfikacji. Obrońcy ponosili duże straty od celnego ognia z 300 dział moskiewskich kierowanych przez doświadczonych puszkarzy niemieckich. Mimo to szturmy były odpierane, a próby podpalenia fortyfikacji ognistymi kulami nie powiodły się. Piszczele moskiewskiej piechoty były niecelne, donosiły na odległość 50 m, tak więc jedyne znaczenie miał ogień salwami w wypadku dostania się przeciwnika pod same wały twierdzy. Donośność dział różnych kalibrów wynosiła praktycznie od 100 do 800 m, ale z większych armat można było oddać tylko od 2 do 8 strzałów w ciągu dnia. Kule burzyły palisady i wieże, grzęzły jednak w ubitej ziemi wałów i nie mogły spowodować większych wyłomów. Niemniej jednak celny ogień artyleryjski raził bliższą zabudowę miejską i paraliżował wolę dalszej walki wśród ludności cywilnej. Wasyl po kilkutygodniowych bezskutecznych wysiłkach myślał już o odwrocie. W charakterze pośrednika do rozmów z oblężonymi narzucił się wówczas kniaź Gliński. Obietnicami, groźbą i przekupstwem zdemoralizował załogę i przerażonych mieszkańców wątpiących w odsiecz królewską. Sołłohub nie był już w stanie utrzymać dyscypliny. Biskup Warsonofiej, kniaziowie, bojarzy i mieszczanie ruscy zawiadomili Wasyla, że poddadzą mu się, jeśli pozostawi ich na miejscu i nie naruszy ich praw. Wielki książę wydał stosowne poręczenie na piśmie, po czym mieszkańcy Smoleńska opuścili tłumnie zamek i przybywszy 30 lipca do obozu moskiewskiego złożyli przysięgę poddańczą. Po 110 latach panowania litewskiego i sześciokrotnych oblężeniach twierdza dostała się w ręce rosyjskie. Fakt ten wywarł ogromne wrażenie w całej Europie. Wasyl kazał wywieść do Moskwy wszystko złoto i srebro z kościołów i zamku. Żołnierzy litewskich wziął do niewoli, a twierdzę obsadził własną załogą. Sołłohubowi z częścią kniaziów (m.in. Ozereckim i Massalskim) i bojarów udało się zbiec na Litwę, ale wkrótce oskarżony o zdradę został on z wyroku królewskiego skazany na ścięcie. Samego Glińskiego spotkał jednak zawód. Wbrew uprzednio spisanej umowie Wasyl powierzył Smoleńsk nie jemu, lecz kniaziowi Szujskiemu. Podejrzewał zapewne wielki książę, że Gliński za cenę przebaczenia może zechcieć zwrócić twierdzę królowi polskiemu. Sukcesem dla Moskwy zakończyły się też próby opanowania okolicznych zamków. Wprawdzie Orszę obronił Jan Spargeld, ale Dubrowna na zachodzie oraz Mścisław i Krzyczew na południu dostały się w ręce moskiewskie. Następnie Wasyl, ubezpieczywszy się od zachodu oddziałem kniazia Michała Golicy, począł spokojnie czekać na reakcję Zygmunta...." Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 184-186 "...Zdobycie Smoleńska otworzyło przed wojskami moskiewskimi drogę w głąb ziem ruskich będących we władaniu Litwy. W tym miejscu jednak ofensywa Wasyla zatrzymała się. Wielki książę czuł się usatysfakcjonowany zdobyciem upragnionego Smoleńska i postanowił nie śpieszyć się w dalszych działaniach. Jakby od niechcenia zarządził wysłanie kilku zagonów w stronę Berezyny. Sam zaś z głównymi siłami powoli skierował się pod Orszę. Dziwi fakt, że nie podjął bardziej zdecydowanych kroków wojennych, tym bardziej że armia polsko-litewska jeszcze nie pojawiła się na placu boju, więc możliwości swobodnego manewrowania miał duże..." Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 193 "...W czasie gdy oblężony Smoleńsk przez trzy miesiące na próżno oczekiwał królewskiej pomocy, pospolite ruszenie i wojska zaciężne powoli gromadziły się w Wilnie i Mińsku. Bezczynność Ostrogskiego okazała się w skutkach tragiczna. Trudno jednak za opóźnienia przygotowań do wyprawy obciążać jego czy króla - przyczyny tkwiły w powolności mechanizmu mobilizacyjnego litewskiej służby ziemskiej. Niemniej błędne okazały się rachuby królewskie, że osamotniony Smoleńsk kolejny raz powstrzyma atak moskiewski. Jakiekolwiek działania zaczepne ze strony Ostrogskiego na tym kierunku mogłyby zapobiec demoralizacji szerzącej się wśród załogi smoleńskiej i dodałyby jej wiary we własne siły. Dopiero po czterech miesiącach, w drugiej połowie sierpnia, wyruszył Zygmunt z Wilna na czele armii polsko-litewskiej w celu odzyskania utraconej twierdzy. W Mińsku dokonano popisu zebranego wojska. Składało się ono z 15 tys. litewskiej służby ziemskiej, 14 tys. zaciężnej jazdy i 3 tys. zaciężnej piechoty koronnej oraz 2500 jazdy nadwornej i ochotniczych pocztów polskich możnowładców. Dość liczna była artyleria, ilość dział jednak pozostaje nie znana. W sumie armia polsko-litewska liczyła ok. 35 tysięcy żołnierzy. Jeszcze nigdy dotąd Korona Polska nie wyprowadziła w pole tak licznego wojska zaciężnego..." "...Litewską służbą ziemską dowodzili hetmani: wielki Konstanty Ostrogski i polny Jerzy Radziwiłł. Zaciężnym wojskiem polskim dowodził kasztelan biecki Janusz Świerczowski, nadwornym zaś wojskiem królewskim i pocztami prywatnymi - Wojciech Sempoliński. Wszyscy oni brali już udział w wojnach z Moskwą, a poza Radziwiłłem uczestniczyli również w ostatniej zwycięskiej batalii z Tatarami pod Łopusznem (1512). Na czele ochotniczych pocztów koronnych stali synowie znanych rodzin możno-władczych. Młodzi Tęczyńscy (Andrzej, Stanisław i dwaj Janowie), Tarnowscy (Jan, Spytek i Stanisław), Pileccy (Jan, Stanisław i dwaj Mikołajowie), Kmitowie (Piotr i Stanisław), Zborowscy (Jan, Marcin i Piotr), Jarosławscy (Hieronim), Czrnkowscy, Ostrorogowie, Zarembowie wybrali ze swego grona na dowódcę 26-letniego Jana Tarnowskiego, uczestnika bitwy pod Orszą (1508) i Łopusznem (1512), późniejszego hetmana wielkiego koronnego. W kilkusetkonnym królewskim wojsku nadwornym znalazł się również kwiat rycerstwa polskiego: Stanisław Hynek, Mikołaj Ocieski, Wawrzyniec Myszkowski. W zaciężnej jeździe koronnej Świerczowskiego czołową rolę odgrywali weterani ostatnich wojen: Jakub Secygniowski, Mikołaj Iskrzyćki, Jan Boratyński. W piechocie największymi rotami dowodzili dwaj rotmistrze niemieckiego pochodzenia: Jan Spargeld (460 drabów) i Jan Grotgut. W jeździe polskiej ok. 40% stanowili husarze, 25% kopijnicy, 15% kusznicy, 15% łucznicy, a jeźdźców uzbrojonych jedynie w broń sieczną było ok. 5%. Stosunek ilościowy husarzy do strzelców i kopijników decydował o charakterze poszczególnych chorągwi, które miały charakter mieszany..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 186-187 "...Na spotkanie armii królewskiej Wasyl wyprawił jednak znacznie liczniejsze od niej wojsko. Poza pozostawionymi silnymi załogami w Smoleńsku i w okolicznych zamkach, liczyło ono wedle zawyżonych danych 80 tys. żołnierzy. Podzielone było na trzy armie. Pierwsza ruszyła na Borysów i Mińsk grupa dowodzona przez Michała Golicę i Dymitra Bułhakowa. Druga pod dowództwem kniazia Iwana Czeladnina została skierowana pod Druck, trzecia zaś Michała Glińskiego - pod Orszę. Naczelne dowództwo spoczywało w ręku Czeladnina, który rozbił główny obóz na polach druckich. Wspomagali go wojewodowie Grigoryj Dawidów i Iwan Rostowski. Armie moskiewskie składały się z 5-6 pułków: wielkiego, straży przedniej, straży tylnej, lewej i prawej ręki oraz czasami osobnego - carskiego. W każdym pułku było kilku wojewodów, z których pierwszy był najwyższym dowódcą. Główny ciężar walki spoczywał na jeździe feudalnego pospolitego ruszenia. Jazdę pomiestną Czeladnina posiłkowały nieliczne oddziały tatarskie, najemne i piesze. Uzbrojenie wojska moskiewskiego było bardzo różnorodne i na ogół złe. Z uzbrojenia zaczepnego szczególnie rozpowszechniony był łuk. Mniej używano kopii, rohatyn i szabel. Uzbrojenie ochronne stanowiły najczęściej kolczugi, bajdany oraz hełmy..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 188 "...Król Zygmunt przybywszy z Mińska pod Borysów zarządził powtórny przegląd wojsk. Czekał na wynik rokowań z Glińskim, który zamierzał wrócić na Litwę. Spisek został jednak wykryty. Wasyl odebrał kniaziowi dowództwo i wtrącił go do więzienia. W tej sytuacji Zygmunt zdecydował się na działania zbrojne, ale nie zamierzał kierować nimi osobiście. Pozostawszy z 4-tysięcznym wojskiem w obozie pod Borysowem, resztę armii wyprawił za Berezynę, przekazując naczelne dowództwo hetmanowi Ostrogskiemu. Golica i Bułhakow stali bowiem ze swą armią na lewym brzegu rzeki, niedaleko obozu królewskiego, demonstrując swą siłę liczebną. Dn. 27 sierpnia Ostrogski forsując uciążliwe stawy i zalewiska rzeczne przeprawił się przez Berezynę i uszykował swe wojsko do bitwy. Golica i Bułhakow nie chcieli jednak ryzykować walnej rozprawy. Ostrzelani z dział ustąpili pola i rozpoczęli odwrót, próbując jedynie mniejszymi oddziałami opóźniać marsz wojsk królewskich. Dnia 28 sierpnia idący w straży przedniej starosta krasnystawski Jan Pilecki został zaatakowany przez oddział moskiewski. Polakom jakoby udało się jednak rozbić nieprzyjaciela, który stracił 1300 ludzi. Posuwając się wolno traktem orszańskim przez błota i lasy doliny Berezyny, armia królewska dotarła po czterech dniach do rzeki Bóbr. Tu na przeprawie, dn. 1 września, starosta rohatyński Jan Boratyński „trafił z trochą ludzi na wielkość Moskwy, aleci ich fortelem pożył, przeto nad niemi zwycięstwo otrzymał". Z dwutysięcznego oddziału nieprzyjacielskiego zginęło kilkuset żołnierzy, a pozostali z wojewodą Kisieliczem dostali się do niewoli i zostali odprowadzeni do króla przebywającego w Borysowie. W kolejnej potyczce nad rzeką Drucią niewielki oddziałek moskiewski zniósł rotmistrz Jan Sapieha..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 188-189 "...Czeladnin był zaskoczony wielkością armii polsko-litewskiej. Wszak szpiedzy donosili mu wcześniej o nielicznym wojsku królewskim, a sam wielki książę kazał mu je wręcz „batami zapędzić do Moskwy jakoby stado bydła". Pochód Ostrogskiego skłonił go do skoncentrowania rozproszonych sił. Przebywając w Drucku nad rzeką Drucią zarządził odwrót nad Dniepr pod Orszę, gdzie dopiero był zdecydowany wydać przeciwnikowi decydującą batalię. Walki opóźniające straży tylnej Golicy i Bułhakowa dały wodzowi moskiewskiemu czas na ściągnięcie wszystkich swych sił i spokojne wybranie dogodnego miejsca do stoczenia bitwy. Orsza położona na prawym brzegu Dniepru stanowiła ostatnią rubież obronną przed Smoleńskiem. W zamku była jednak załoga polska. Czeladnin nie chciał ryzykować bitwy z przeciwnikiem na tyłach i zarządził odwrót za Dniepr. Po przeprawieniu się przez rzekę jego armia zajęła skraj lasów na łagodnym stoku rozległego wzgórza, w odległości 2,5-3 km od brzegu rzeki, przy trakcie wiodącym z Orszy do Dubrowny. Wódz moskiewski zamierzał zaatakować armię królewską w czasie przeprawy lub też wciągnąć ją na lewy brzeg Dniepru, otoczyć i zniszczyć..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 189 "...Armia polsko-litewska wolno (10 km dziennie) i ostrożnie się posuwając, podeszła 6 września pod Orszę. Zarządzono dwudniowy postój rozpoznając możliwości przeprawy przez Dniepr. Pole bitwy było dla dowódców obu armii bardzo dobrze znane z 1508 i 1513 r. Tu bowiem przed sześciu laty Ostrogski z powodzeniem forsował rzekę zaskakując Oboleńskiego znalezieniem drugiego brodu. Wkrótce okazało się, że dowódcy moskiewscy nie wyciągnęli żadnych wniosków z przegranej 1508 r. Było to o tyle dziwne, że hetman litewski w sposób prawie identyczny powtórzył manewr przeprawy przez rzekę zastosowany już poprzednio. Bród pod miastem - jak i wówczas - broniony był przez nieprzyjaciela. Nie chcąc się przeprawiać pod strzałami moskiewskich łuczników, Ostrogski zarządził tu jedynie demonstrację kilku tysięcy lekkiej jazdy. Pozorując zamiar forsowania brodu, domagał się w rozmowie z Czeladninem (prowadzonej jakoby z obu brzegów przez rzekę) umożliwienia przeprawy, ponieważ - jak twierdził - chce „dać przeciwnikowi sposobność do walki". Wódz moskiewski chytrze się godził, chcąc sprowokować przeciwnika do działania, ale „królewskim wydawała się jednak wątpliwą odpowiedź tych pysznych barbarzyńców, dyszących żądzą odwetu". W tej obustronnej grze pozorów skuteczniejszym okazał się dowódca litewski. Gdy łucznicy litewscy jeżdżąc wzdłuż brzegu sprawiali wrażenie, jakoby całe wojsko królewskie pozostawało przy brodzie, główne siły posuwały się w górę nurtu rzeki, szukając innego miejsca dla dogodnej przeprawy. Po przejściu 5 km, drugi bród znaleziono naprzeciwko wsi Paszyno. Ostrogski rozłożył tu obóz otoczony wozami i zarządził przygotowania do przeprawy..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 189-190 "...7 września wojska Konstantego Ostrogskiego osiągnęły brzeg Dniepru. Było to miejsce bardzo dobrze znane hetmanowi, gdyż potykał się już tu z Rusami dwukrotnie, w 1508 i 1513 r., i za każdym razem odchodził stąd jako zwycięzca. Teraz los dawał mu po raz trzeci możliwość powetowania sobie druzgocącej klęski nad Wiedroszą z 1500 r. Zorientowawszy się w położeniu wojsk przeciwnika, które stały po drugiej stronie rzeki na krawędzi wysoczyzny, na północ od drogi wiodącej z Orszy do Dubrownej, hetman nie zdecydował się na przeprawę przez Dniepr bezpośrednio pod nosem Czeladnina. Gdyby tak zrobił, dostałby się pod morderczy ostrzał łuczników ruskich, którzy zdążyliby wyrządzić spore szkody w szeregach polsko-litewskich. Zastosował tylko działania demonstracyjne, żeby skupić uwagę wojsk moskiewskich na tym właśnie miejscu. Sam natomiast z głównymi siłami przesunął się nieco w górę rzeki, w okolice wsi Paszyno..." Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 195-196 "...W nocy z 7 na 8 września 1514 r. pośpiesznie zbudowano dwa mosty na pływających, szczelnie zamkniętych i związanych beczkach i tratwach z belek. Pracami tymi kierował mieszczanin z Żywca Jan Baszta. Część jazdy lekkiej przebyła rzekę wpław. Kilka rot piechoty i kilka dział przerzucono na lewy brzeg na tratwach. Gdy tylko piechurzy obsadzili ubezpieczany przez jazdę przyczółek, przerzucono przez rzekę mosty pontonowe. Około godz. 6 rano szybko poczęła przechodzić po nich reszta wojska. Najpierw piechota, później przewieziono działa i sprzęt wojenny, wreszcie ruszyła ciężka jazda. Nie obyło się bez dramatycznych momentów. Jeden most pod wpływem ciężaru kopijników uległ rozerwaniu, tak że jeźdźcy w 30-kilogramowych zbrojach dokończyli przeprawy wpław. Wojsko wykazało się w tej operacji niezwykłą sprawnością tracąc tylko jednego żołnierza. Można mieć wątpliwości, czy przeprawiając się przez Dniepr mieli kopijnicy na sobie pełne zbroje. Źródła pisane wspominają jednak wyraźnie, że obawiając się ataku moskiewskiego „wszystka jazda w szyku, jako do potrzeby, nie rozrywając się w rzekę bystrą skoczyli". Również na obrazie „Bitwa pod Orszą" pochodzącym z ok. 1520 r., czołowym dziełem batalistycznym renesansu znajdującym się obecnie w Muzeum Narodowym w Warszawie, wyobrażeni są kopijnicy przeprawiający się na koniach wpław przez Dniepr, a następnie osuszający się na lewym brzegu rzeki. Niektórzy wylewają nawet wodę z żelaznych trzewików. W ciągu trzech godzin przeszło 30-tysięczna armia znalazła się na lewym brzegu Dniepru. Około godz. 9 przeprawa była już ukończona. Nie spodziewający się jej nieprzyjaciel nie stawiał żadnych przeszkód. Dowództwo moskiewskie wiedziało już wprawdzie o forsowaniu rzeki przez wojska królewskie w godzinach rannych, ale Czeladnin odrzucił propozycje uderzenia na rozdzielone rzeką siły polsko-litewskie. Liczył, że po dokonaniu zwrotu frontu swych wojsk, otoczy dzięki przewadze liczebnej i zepchnie do Dniepru całą armię przeciwnika..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 190-192 Bitwa pod Orszą 8 września 1514 "...W chwili zbliżania się wojsk polsko-litewskich pod Orszę siły ruskie były rozproszone. Część armii moskiewskiej obozowała pod Orszą. Spora grupa wojsk maszerowała na Borysów i Mińsk. Wreszcie trzecie zgrupowanie zbliżało się do Drucka. Jednak zdecydowane skierowanie się wojsk jagiellońskich na Orszę zmusiło Rusów do przeprowadzenia koncentracji wszystkich dostępnych sił. W efekcie armia moskiewska liczyła przed decydującym spotkaniem około 45 000-50 000 wojowników. Z polecenia Wasyla III pozostawiono silne garnizony w Smoleńsku oraz okolicznych miastach i warowniach. Do walki z wojskami polsko-litewskimi wystawiono wyłącznie jazdę. [...] Naczelne dowództwo nad moskiewskimi siłami polowymi sprawował, w zastępstwie rezydującego w Smoleńsku Wasyla III, książęcy koniuszy [...] książę Iwan Czeladnin. On to zarządził odwrót wojsk pod Orszę, aby tam zniszczyć wojska Ostrogskiego. W dowodzeniu Czeladnina wspomagali kniaź Michał Golicy oraz wojewodowie Dymitr Bułhakow, Grigorij Dawidów i Iwan Rostowski..." Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 194 "...Armia polsko-litewska zajęła stanowiska na rozległym, czterokilometrowym, płaskim wzgórzu leżącym na lewo od Dniepru, który skręcał tu ze wschodu na południe. Wzgórze to podzielone było pośrodku szerokim wąwozem prowadzącym do wsi Pugajłowo. Bliżej rzeki, u wejścia do wąwozu, stały budynki wsi Paszyno. Teren pokrywały liczne gaje, krzaki, wgłębienia, co znacznie ograniczało obserwację, utrudniało użycie dział i ciężko-zbrojnych kopijników. Po prawej stronie Ostrogski ustawił pod osłoną lasu większość piechoty i całą artylerię. Na lewo rozwinęła się jazda w szyku zwanym „starym urządzeniem polskim". Pierwszy jej rzut stanowił huf czelny, drugi - walny. Po bokach stały po trzy hufce posiłkowe złożone z lekkiej jazdy. Hufy czelny i walny przedzielał w poprzek wąwóz pugajłowski, przecinający każdy z nich na dwie części. Po lewej stronie wąwozu uszykowała się jazda litewska po prawej - polska. Hufem czelnym polskim dowodził Sampoliński. Pod jego rozkazami stało 2500 jazdy nadwornej i ochotniczej, głównie kopijniczej, w dwóch zapewne rzutach w 7-9 szeregowych kolumnach. Hufem walnym złożonym z około 9 tys. jazdy zaciężnej dowodził Swierczowski. Blisko 70 jego chorągwi stłoczonych zostało na małej półkilometrowej przestrzeni między dwoma wąwozami (pugajłowskim i drugim - mniejszym) a brzegiem Dniepru. Na tej szerokości mogło się zaledwie zmieścić w jednej linii po 5 chorągwi. Ustawione one były przypuszczalnie w 13 rzutów w szachownicę - najpierw kopijnicze, dalej husarskie, a w tyle kusznicze. Trzy hufy posiłkowe koronne liczyły w sumie około 3,5 tys. jazdy. Rozmieszczone były między mniejszym wąwozem a lasem. Pierwszym był zapewne huf husarski, następne - łucznicze. Każdy huf w 3-4 rzuty chorągwi. Po stronie litewskiej na czele hufu czelnego stał sam Ostrogski. Liczył ten oddział przypuszczalnie ok. 3 tys. jazdy rozstawionej między wąwozem pugajłowskim a paszyńskim. Byli to najczęściej jeźdźcy uzbrojeni w same rohatyny rzadziej w łuki i szable. Hufem walnym litewskim dowodził Radziwiłł. Około 6 tys. jeźdźców stłoczonych zostało na kilkusetmetrowym płaskowzgórzu w zakolu wąwozu paszyńskiego. Na czele stali kopijnicy, następnie husarze, w tyle kusznicy i jeźdźcy z szablami i mieczami. I wreszcie trzy hufce posiłkowe litewskie rozmieszczone na szerokiej przestrzeni między wąwozem paszyńskim a brzegiem Dniepru. Liczyły one w sumie około 3 tys. łuczników. Jedyna droga ze wsi Paszyno prowadziła na południowy wschód do Pugajłowa, leżącego w odległości ponad kilometra od zakola Dniepru. Przy tej drodze, nad wejściem do wąwozu pugajłowskiego, pomiędzy ugrupowaniem polskim i litewskim, zostało wysuniętych nieco do przodu kilka rot piechoty koronnej. Na tym 200-300 metrowej szerokości odcinku nie mogło się zmieścić więcej niż 3-4 roty, a więc najwyżej 1000 piechurów. Ostrogski zamierzał stoczyć bitwę obronno-zaczepną. W pierwszej jej fazie chciał związać jazdę moskiewską walką w centrum i osłabić ogniem piechoty. Dlatego też w stojącej przy drodze paszyńskiej grupie piechoty znalazło się zapewne wielu żołnierzy uzbrojonych nie tylko w broń palną, ale i w drzewcową, bardziej skuteczną w bezpośrednim starciu. Był to - jak pisał XVI-wieczny autor opisu bitwy orszańskiej Stanisław Sarnicki - „huf pieszych z oszczepy, spisy i z rusznicami i z halabardy... bo ta broń właśnie pieszym należy, gdy z jezdnymi mają potrzebę..." W dalszej kolejności hetman litewski chciał osłabić jazdę nieprzyjacielską ogniem rusznic i dział na prawym skrzydle (stąd 2 tys. piechoty i artyleria w lesie między wsią Ruklino a Dnieprem), a następnie rozbić uderzeniami jazdy. Decydującą rolę odegrać miał huf walny Świerczowskiego. Wojsko moskiewskie, złożone wyłącznie z jazdy (działa pozostawiono w zdobytych zamkach), ustawiło się do bitwy w tradycyjnym dla niego szyku. W przodzie stanął pułk straży przedniej. 7 tysięcy lekkiej jazdy wchodzącej w jego skład ukryło się w wąwozie ciągnącym się na północny-wschód od Pugajłowa do Dniepru i zarośniętym na stokach krzakami. Przed wąwozem, na prawym skrzydle, rozmieszczony był pułk prawej ręki (12 tys. jazdy w trzech rzutach) pod dowództwem Michała Golicy. Naprzeciwko wojsk polskich, na lewym skrzydle, niedaleko obozu moskiewskiego na wschód od Ruklina, ustawiony został pułk lewej ręki (ok. 10 tys. jazdy). W centrum, na stoku wzgórza, przy drodze ciągnącej się z Ruklina do traktu dubrownickiego, stanął pułk wielki (ok. 20 tys. jazdy) złożony z „ludu najmężniejszego i zbrójniejszego". Na szczycie wzniesienia z tyłu, w odwodzie, znajdował się pułk straży tylnej (ok. 10 tys. jazdy), przy którym był sam Czeladnin. Wódz moskiewski zamierzał wykorzystać nieprzejrzystość terenu (zagajniki, wąwozy) i obejść wojska polsko-litewskie z obu skrzydeł. Następnie, odciąwszy od mostu i brodu, zepchnąć do Dniepru i zniszczyć. Rozstawianie wojska trwało lalka godzin. W tym czasie dochodziło jedynie do utarczek harcowników. Około godziny 14-ej w wojsku moskiewskim „w trąby uderzono i znaki wyniesiono potykania się". Pułk prawej ręki (12 tys. jazdy Golicy) ruszył naprzód, sforsował wąwóz na wschód od Pugajłowa i począł szerokim łukiem obchodzić szyk litewski z lewej strony. Za nim pomaszerował wąwozem do doliny nadnieprzańskiej pułk straży przedniej. Zasłonięty wzniesieniem terenu, maskowany przez nadrzeczne zarośla, rozwijał się na prawo od pułku Golicy, dążąc do wyjścia na tyły hufom litewskim. Ruchy te nie uszły jednak uwagi litewskim chorągwiom posiłkowym. Doszło tu do wzajemnego ostrzeliwania się z łuków. Strzelców moskiewskich było czterokrotnie więcej niż litewskich, stąd też i deszcz strzał od strony nieprzyjaciela był intensywniejszy. Obie strony używały małych łuków wschodnich tzw. refleksyjnych. Wzorem tatarskim łucznik puszczał swobodnie wodze konia, lewą ręką ujmował środkową część łuku, a dużym palcem prawej ręki odciągał cięciwę ze strzałą ku prawemu uchu. Donośność praktyczna tych łuków wynosiła 200-400 m, a sprawny strzelec mógł wystrzelić w ciągu minuty kilkanaście razy. Trudno dziś stwierdzić, czyje łuki były skuteczniejsze. Na pewno tych żołnierzy, którzy mieli oryginalny sprzęt tatarski pochodzący z importu lub zdobyczy wojennej. Łuki produkowane bowiem w miastach podolskich były gorsze. W przeciwieństwie do wielowarstwowych pochodzących z Azji, miały one prostą budowę i wykonywano je z jednego kawałka drewna. Ostrogski zorientował się, że oskrzydlenie moskiewskie od lewego skrzy-dła jest najgroźniejsze - kierowało się bowiem na polski most. Wiedział, że nieprzyjacielscy żołnierze najpierw „strzałami turbują konie i wojsko, dopiero potkanie uczynić zwykli". Dał więc hetman litewski polskiemu hufcowi czelnemu rozkaz do natarcia. Z uwagi na swoje bliskie ustawienie atak ten powinien wykonać litewski hufiec czelny. Zwrotu w lewo musiałby dokonać jednak w miejscu. Ponadto lekkozbrojni jeźdźcy litewscy narażeni być mogli w większym stopniu na grad strzał nieprzyjacielskich, zwłaszcza w czasie forsowania wąwozu paszyńskiego. Groźba oskrzydlenia była zbyt poważna, by można było sobie pozwolić na wikłanie się w niepewną walkę. Atak musiał być miażdżący i rozstrzygający. Wybór padł więc na ciężkozbrojnych kopijników Sampolińskiego i Tarnowskiego. Zmienili oni kierunek schodząc do wąwozu pugajłowskiego, następnie zataczając luk wyszli na dość równe płaskowzgórze i przebiegając dłuższą drogę w dół (ok. 1 km), nabrali jeszcze większej siły uderzenia. Atak chorągwi nadwornych i pocztów ochotniczych przebiegał przed frontem części oddziałów z moskiewskiego pułku straży przedniej. Z tak wielką jednak szybkością przemknęli kopijnicy przez pole rażenia łuczników nieprzyjacielskich, że straty po stronie polskiej były niewielkie. Tarnowski w ten sposób swój hufiec ochotniczy „sprawował, że w nim jeno jeden Kmita, a jeden Zborowski zabici są". Całością natarcia kierował Sampoliński, tak jak został przedstawiony na wspomnianym obrazie bitwy pod Orszą - w pełnej zbroi maksymiliańskiej, z buzdyganem w ręku. Stworzenie tego typu zbroi na Zachodzie było możliwe dzięki mistrzowskiemu opanowaniu techniki kucia i łączenia płyt folgowych. Doskonale chroniła ona ciało kopijnika, a równocześnie umożliwiała względnie swobodne wykonywanie ruchów. Żłobkowanie powierzchni blach miało znaczenie zarówno dekoracyjne jak i fukcjonalne, gdyż pozwalało na zmniejszenie grubości płyty żelaznej bez zredukowania stopnia jej odporności. Dzięki żłobkowaniu i wykuwaniu wypukło i kuliście napierśnikom, zbroje jeźdźców Sampolińskiego były odporne nie tylko na groty strzał moskiewskich, ale i na uderzenia broni białej i drzewcowej. W ten sposób uzbrojony kopijnik mógł zginąć jedynie od ognia broni palnej (której w wojsku moskiewskim pod Orszą nie było), od uderzenia kopią z rozpędzonego konia, albo od miecza, jeśli udało się przeciwnikowi trafić sztychem w spojenia zbroi. Kopii i mieczy było niewiele u jeźdźców Golicy, ponadto zostali oni zaatakowani z boku. Zanim zdążyli wypuścić strzały, już spadło na nich gwałtowne uderzenie polskie. Musieli być zresztą wstrząśnięci i sparaliżowani widokiem najeżonych, wysuniętych do przodu kopii oraz walących się na nich ze wzniesienia mas pancernych miażdżących i tratujących wszystko co spotkają na drodze. Największa skuteczność kopii rycerskiej była właśnie przy najwyższej szybkości konia. Rola jeźdźca ograniczała się właściwie tylko do utrzymania kopii w położeniu poziomym. Całą pracę wykonywał spięty ostrogami, rozhukany w pełnym biegu koń. Trafienie trzymaną pod pachą kopią w pierś wroga powodowało wówczas przebicie bechtera lub rozerwanie nieprzyjacielskiej kolczugi. Ważąca do 2 kg kopia miała niewielki żelazny grot osadzony na 3,5-4 metrowym drzewcu. Umieszczenie uchwytu bliżej tylca umożliwiało większą operatywność bojową na znacznej długości kopii. Możliwa więc była sytuacja, że broń ta w sprawnym ręku polskim godziła jednocześnie dwóch-trzech lekkozbrojnych przeciwników. [...] Kopie były do jednorazowego użytku. Po skruszeniu zostawały porzucone, po czym sięgano do mieczy. Były one obosieczne, często dwuręczne, o wadze 1,5-1,7 kg i długości 120-130 cm. Skutki ciosów takimi mieczami były straszliwe. Współczesny kronikarz Stanisław Górski opisując bitwę pod Orszą pisał, że na pobojowisku leżały „zbroczone krwią zwłoki, porzucone bez głów, bez rąk i nóg, innych zaś głowy częścią młotkami rozbite, częścią na dwie połowy rozpłatane". Mieczem z początku XVI w. można było nie tylko rąbać, ale i kłuć przez przekładanie palca przez jelec z rozbudowanymi obłękami chroniącymi dłoń. Broni tej jeźdźcy moskiewscy mogli przeciwstawić jedynie toporki, rohatyny, oszczepy i krótsze, mniej poręczniejsze do walki konnej szable. Nic więc dziwnego że Sampoliński „wielką rzeź wśród nich uczyniwszy, zmusił ich do odwrotu". Impet jego natarcia pomoc litewskich hufców posiłkowych zachwiały jednak tylko pułkiem prawej ręki, ale go nie przełamały. Nie mogły bowiem zrównoważyć olbrzymiej przewagi liczebnej nieprzyjaciela. Golica został bowiem szybko wsparty posiłkami w postaci pułku straży przedniej. Jeźdźcy z tego pułku, realizując plan Czeladnina, wypadli z wąwozu doliny nadnieprzańskiej, sforsowali zarośla i z „trąbieniem i okrzykiem" uderzyli w bok i na tyły litewskich hufców posiłkowych. Przewaga nieprzyjaciela była przygniatająca - 5 i pół tysięcy jazdy polsko-litewskiej nie mogło powstrzymać 19 tysięcznej masy moskiewskiej. Miejscami „nie dwa na jednego, jako kniaź [Ostrogski] przepowiedział, ale sześć na jednego przyszło uderzyć". Chorągwie polskie hufca czelnego i litewskie hufców posiłkowych poczęły ustępować. W tym momencie na pomoc Sampolińskiemu pospieszył Ostrogski ze swym hufcem czelnym złożonym ze służby ziemskiej. Osobiście stanął na czele natarcia - jak widać na wspomnianym wyżej obrazie z rozwianą długą brodą, w ferezji na głowie, w bechterze, z szablą przy boku i buławą w ręku. [...] 3 tys. świeżej jazdy litewskiej uzbrojonej w rohatyny, łuki i szable sforsowało wąwóz paszyński i uderzyło na jazdę moskiewską. Na łagodnie opadającym stoku wzniesienia o długości i szerokości około 1 km, ograniczonym wąwozami i brzegiem Dniepru, starło się w śmiertelnych zapasach dwadzieścia kilka tysięcy jazdy. W tym potwornym tłoku bitewnym nie było zbytniej okazji do użycia łuku. Rąbano się szablami, mieczami, czekanami. Najprzydatniejsza okazała się jednak litewska rohatyna. Była lżejsza i krótsza (2 m) od kopii. Miała grot szeroki, lancetowaty, z hakiem lub poprzeczką zapobiegającą zbytniemu zagłębianiu się ostrza. W przeciwieństwie do wyłącznego sposobu użycia kopii, jakim było pchnięcie na wprost, walka krótką bronią drzewcową wyglądała zupełnie inaczej. Rohatyną wykonywano pchnięcia również na boki i do tyłu, stosowano nią najrozmaitsze zasłony, a nawet rzucano wręcz z konia jak oszczepem. [...] To litewskiej rohatynie i polskiemu mieczowi zawdzięczał Ostrogski ostateczny sukces na swym lewym skrzydle. Lepiej wyszkoleni i uzbrojeni żołnierze królewscy poczęli spychać nieprzyjaciela do wąwozu i przypierać do zakrętu Dniepru. Wreszcie - mimo dwukrotnej przewagi liczebnej - pułki prawej ręki i straży przedniej zostały złamane i rzuciły się do ucieczki w kierunku głównych sił. Tymczasem w centrum i na prawym skrzydle armii polsko-litewskiej trwały zacięte walki. Czeladnin po wystąpieniu pułku Golicy pchnął natychmiast do natarcia swój pułk lewej ręki. Zgodnie ze swym planem dążył do oskrzydlenia również boków i tyłów szyku polskiego. Obawiał się natomiast wysuniętej na czoło piechoty polskiej. Roty piesze stały w odległości około kilometra od miejsca walk na lewym skrzydle, na którym huf czelny Sampolińskiego i litewskie hufce posiłkowe zmagały się z pułkiem Golicy. Na taką odległość nie można było użyć ani ręcznej broni palnej, ani miotającej. Ponadto strzelcy zasłonięci byli od miejsca starcia wzgórzem, a dalej hufem czelnym samego Ostrogskiego. Opisujący w kilkanaście lat później bitwę Stanisław Górski pisał, że początkowo „naszym dwie niedogodności utrudniały stoczenie bitwy": jedną było to, że nie mogli użyć dział, drugą zaś to, że będąc ciężej uzbrojeni nie mogli się szybko poruszać przeciwko harcownikom. Prawdopodobnie więc hetman litewski, po rozpoczęciu się walk na skrzydłach, zrezygnował ze swych planów, wycofał roty piechoty z centrum i dołączył je do pozostałych sił pieszych ukrytych w lesie na skraju swego prawego skrzydła. Natarcie moskiewskiego pułku lewej ręki nie było tak energiczne i skryte, jak to było w przypadku pułków prawej ręki i straży przedniej. Polskie hufce posiłkowe prawego skrzydła, złożone z łuczników i husarzy, przez dłuższy czas odpierały trzykrotnie liczniejszego nieprzyjaciela (3,5 tys. do ok. 10 tys.). Bój składał się zapewne z szeregu błyskawicznych szarż i odskoków chorągwi husarskich. Powoli cofające się chorągwie łuczników uszykowane były w szachownicę. Przez odstępy pomiędzy chorągwiami poszczególnych rzutów co chwila wypadały grupy jazdy husarskiej, by - po zderzeniu - zawrócić konie i odskoczyć. „Jedne hufy - pouczano w dawnych przepisach - zastawać mają, drugie skokiem mijać. Ale aby się prędko, mało odbieżawszy, znów na miejscu obrócili". Taka taktyka oparta na wzorach tatarskich okazała się bardzo skuteczna. Hufce posiłkowe umożliwiły tym samym manewr Sampolińskiemu na pułk Golicy. Mimo to Czeladnin nie rzucił do boju pułku wielkiego na jedno lub drugie skrzydło. Biernie czekał na rozciągnięcie się szyków przeciwnika i wejście do walki hufców walnych polskich i litewskich. Zresztą trudny, pofałdowany i częściowo pokryty zagajnikami teren, ograniczony korytem Dniepru, zmuszał go do manewrowania ograniczonymi masami jazdy na obu skrzydłach. Tymczasem w lasku przytykającym do Dniepru, „w dogodnych miejscach", ukończono już koncentrację 3 tys. piechoty (około 15 rot). W zdecydowanej większości byli to strzelcy „co nieśli halcownice długie" i rusznice. W lukach pomiędzy rotami wystawiono działa zwane lcartaunami. W odległości kilkuset metrów od tych stanowisk ukrytych „w zasadzce między chrostami", trwała zacięta walka. Przeważający liczebnie pułk lewej ręki zaczął spychać polskie hufce posiłkowe prawego skrzydła. Stawiały one opór tak długo, aż roty piesze nie wyszły na skraj lasu i nie stanęły dziesiątkami „sprawą na kształt wysuniętych kopii strzelbą na owe hufy". W pierwszym szeregu - ze względu na spodziewany atak nieprzyjacielskiej jazdy - kopijnicy w zbrojach płytowych z pikami i spisami. Za nimi w półzbrojkach pawężnicy z wbitymi w ziemię dużymi, drewnianymi, prostokątnymi tarczami. W trzecim szeregu stanęli kusznicy, jeśli w niektórych rotach akurat się znajdowali. Ostatnie 7-8 szeregów tworzyli strzelcy z rusznicami. Zapewne przed kopijnikami umieszczono grupy strzelców w szyku rozproszonym z naładowanymi hakownicami. Linia frontu polskiej piechoty i artylerii na skraju lasu rozciągała się na długości ok. pół kilometra, prawie prostopadle do dnieprowego brzegu. Gdy już piechota polska była gotowa do boju, lekka jazda polska rzuciła się do pozornej ucieczki w stronę Dniepru. Dowodzący łucznikami rotmistrze nie dokonali przy tym niczego szczególnego. Postąpili tylko zgodnie z zaleceniami staropolskiej sztuki wojennej, które później sformułował Jan Tarnowski: „kiedy ku potkaniu przychodzi, dopiro się hufy one jezdne rozstępują, a pieszym i strzelbie plac dadzą, sami na stronę skoczą i do potkania się ustawią". Ten sam manewr zastosował już w 1462 r. Piotr Dunin w zwycięskiej bitwie z Krzyżakami pod Świecinem. Niewątpliwie taktyka taka została wzbogacona przez doświadczenia nabyte w walkach z Tatarami, których ulubionym manewrem była pozorowana ucieczka. W jej trakcie potrafili oni trafiać z łuków równie skutecznie jak wówczas, gdy nacierających mieli przed sobą. Krótkie strzemiona, wysokie siodła, brak uzbrojenia ochronnego, umożliwiały jeźdźcom walczącym „po tatarsku" swobodne obracanie się na koniu i strzelanie z łuków z zasady w lewą stronę. Te same sposoby walki przenieśli na grunt polski Tatarzy litewscy, którzy od 1501 r. służyli na dworze królewskim w Krakowie. Czeladnin sądził, że Polacy są już rozbici. Chciał jak najszybciej uchwycić most na Dnieprze i pchnął do przodu pułk wielki. Gdy bezładne masy jazdy moskiewskiej pułku lewej ręki rozciągnęły się w pościgu wzdłuż lasu i częściowo wjechały w znajdujący się w pobliżu wąwóz, odsłonięte przez jazdę polską roty piesze i działa dały ognia. Oczywiście założenia walki ustalone zostały wcześniej z hetmanem litewskim, ale w decydującym momencie dowódcy polscy podjęli decyzję samodzielnie. „Starszym przełożonym" nad piechotą był niejaki Polobsza, ale „temu pieszemu hetmanowi nie dał był znaku Konstanty potykania się; sam się tego ale fortunnie ważył. [...] Niespodziewany, silny ogień boczny z rusznic, hakownic i dział wywołał wśród nacierających wielkie zamieszanie. Salwa blisko 2 tys. piechurów strzelających „nawiją" z odległości blisko stu metrów spowodowała „krzyk wielki i grzmot, tak ludzi jako koni i strzelby, aż się trzęsła ziemia". [...] Wobec konieczności osłonięcia się przed nieprzyjacielską jazdą kopijnikami i pawężnikami, strzelanie na wprost przy takich odległościach było wprost niemożliwe. Przyjęto więc od kuszników sposób strzelania „nawiją", ponad głowami własnych żołnierzy. Jedynie wysunięci do przodu z hakownicami wycofywali się biegiem po oddaniu salwy na tyły roty. Rozrzut strzału w ówczesnej broni był jeszcze dość duży, toteż chodziło raczej o szybkostrzelność niż o dokładność. Nie próbowano więc z niej precyzyjnie mierzyć, poprzestając jedynie na skierowaniu lufy w kierunku celu lub pod określonym kątem w górę. Ładowanie i oddanie strzału było bardzo powolne - trwało kilkanaście minut. Wskutek huku, błysków i dymu ponosiły konie, a moskiewskich bojarów przerażała śmierć, szerząca w ich szeregach spustoszenie. Padł postrzelony z działa wojewoda Iwan Temka Rostowskij. Jeźdźcy „lecieli z koni, jak snopie, poczęli się mieszać", „stłoczeni, a zarazem przez piechotę jej machinami (rusznicami) rażeni". Wysokie straty od broni palnej tłumaczyć należy słabym uzbrojeniem ochronnym żołnierzy moskiewskich. Zapewne tylko niewielka ich część uzbrojona była w bechtery i żelazne szyszaki. Większość miała na sobie pikowane kaftany sukienne lub płócienne z naszytymi niekiedy metalowymi blaszkami. Skórzane hełmy i misiurki nie chroniły przed padającymi kulami. Wybuchła panika. Niektórzy szukali schronienia na drzewach, nie rozumiejąc, skąd nadlatuje niewidzialna śmierć. [...] Moment ten zadecydował o losach bitwy: „victoria ilius diei tak, jako przepowiedział Konstanty na pieszych była zawisnęła". Roty piesze mogły się jedynie bardzo wolno posuwać naprzód. W walce wręcz najskuteczniejsi byli kopijnicy. Posługiwali się spisami, kopiami lub krótszymi od nich, dwumetrowymi włóczniami. Te ostatnie służyły do pchnięcia oburącz, jak i do miotania na nieprzyjaciela, co upodobniało je do oszczepów. Ewolucje bronią drzewcową stwarzały kopijnikom polskim niewątpliwe trudności. Toteż trudno sobie wyobrazić, by - jak to zostali przedstawieni na obrazie „Bitwa pod Orszą" - wszyscy z nich posiadali żelazne rękawice, naręczaki, naramienniki, nakolanlci, nagolennice i trzewiki. Ogień artylerii i piechoty mógł załamać atak nieprzyjacielskiej jazdy w wypadku spełnienia dwóch podstawowych warunków. Po pierwsze strzelcy musieli działać z zaskoczenia, a po drugie - współdziałać z własną lekką jazdą. I faktycznie polskie hufce posiłkowe zawróciły nagle do gwałtownej szarży wsparte częścią hufca walnego Świerczowskiego. Kolejne zaskoczenie wzmogło popłoch w szeregach moskiewskich. Z lewej bowiem strony, od lasu, żołnierze pułku lewej ręki byli rażeni ogniem z broni palnej i niszczeni wypadami piechurów atakujących na białą broń. Z przodu, od Dniepru, posypał się na nich deszcz strzał, po czym spadło uderzenie husarzy (1000 koni) i łuczników (2500), którzy zwarłszy swój szyk bojowy natarli ławą z szablami w ręku. Najsilniejszy cios ugodził jednak jeźdźców moskiewskich z prawej strony. Oddalony o 300-400 m huf walny Świerczowskiego przełamał się zapewne w połowie. Jedna jego część dokonała w biegu zwrotu w prawo i omijając łukiem pobliski wąwóz uderzyła w bok rozciągniętego pułku lewej ręki. Atakiem trzydziestu kilku chorągwi (ok. 4 i pół tys. jazdy) kierowali prawdopodobnie tak doświadczeni rotmistrze jak Jan Boratyński (2300 husarzy), Jakub Secygniowski (1600 kuszników) czy Mikołaj Iskrzycki (600 kopijnilców). Chorągwie kopijnicze nacierały w pierwszym rzucie, kusznicy z tyłu „nawiją" zarzucali nieprzyjaciela chmurą bełtów i pocisków, ale główna rola w tym akcie batalii orszańskiej przypadła niewątpliwie husarii. [...] Ten hipotetyczny opis techniki walki potrzebny jest do zrozumienia tego, co się zdarzyło późnym popołudniem 8 września 1514 r. na niewielkiej półkilometrowej przestrzeni ograniczonej lasem, Dnieprem, wąwozem i zabudowaniami wsi Ruklino. Źródła historyczne są w słowach bardzo oszczędne. Bardziej działają na wyobraźnię, niż dają szczegółowy obraz walki. Kronikarz polski Marcin Bielski pisał: „wszystkie ufy z sobą się stłoczyły i zwarły, huk, krzyk, wołanie, strzelanie, chrzęst zbrój, bębny, trąby, których sama Moskwa 500 miała, daleko słychać było i cos' gromom podobno było. Polacy jako w morzu trzykroć się w moskiewskich ludziech ochynąwszy wielką w nich dziurę uczynili, gdzie gdy już wszystkiemi siłami o zwycięstwo z obu stron gra szła, króla polskiego ludzie i męstwem i żartkością, mocą wielką Moskwę przechodzili: więc ich też do tego puszkarze strzelbą dobrze ugadzali, szkodę w nich niemałą czynili, zaczem poboczne ich ufce pierzchać poczęły". Lewe skrzydło wojsk moskiewskich znalazłszy się w pułapce zastawionej przez przeważające liczebnie siły polskie zostało przełamane i zepchnięte na wielki pułk (ok. 20 tys. dobrze uzbrojonej jazdy), który w tym momencie ruszył do walki. Stłoczeni i napieram z przodu i boków przez Polaków, z tyłu zaś przez własne wojsko, jeźdźcy moskiewscy poczęli uciekać w prawo, w kierunku Pugajłowa. skuteczni. [...] W tym momencie spadł na nich litewski hufiec czelny Ostrogskiego, który pozostawiwszy Sampolińskiemu dokonanie pogromu pułku Golicy, przegalopował przed zabudowaniami przez wąwóz pugajłowski i wsparł Polaków. [...] W rezultacie pułk wielki w centrum został zmieszany, a rozbite lewe i prawe skrzydła moskiewskie w rozsypce uciekały w kierunku Dubrowny. Jak pisał Stryjkowski „Celadin hetman próżno pierzchliwych hamował, Bo każdy: ten na błoto, ten w las apellował. Litwa zaś i Polacy, rozpuściwszy konie, gonią, trupów pobitych pełno w każdej stronie, słyszałby był tam rannych, a oni stękają, ci „dobij", drudzy „nie siecz hołowy!" wołają". W tym momencie wódz moskiewski dla ratowania sytuacji rzucił do walki odwód - pułk straży tylnej. Obszedł on jazdę polsko-litewską od prawego skrzydła, pragnąc wesprzeć swój pułk wielki. W centrum zarysowała się więc blisko trzykrotna przewaga liczebna wojska moskiewskiego (ok. 30 tys.) nad polsko-litewskim (11 tys.). Losy bitwy mogły się jeszcze odmienić. Ostrogski wycofał wówczas z pościgu swój hufiec czelny, przegrupował chorągwie i wraz z nie biorącym dotąd udziału w bitwie litewskim hufcem walnym Radziwiłła oraz pozostałą częścią polskiego hufu walnego Świerczowskiego, poprowadził osobiście decydujące uderzenie na moskiewskie pułki walny i straży tylnej. To największe w bitwie orszańskiej starcie mas jazdy rozegrało się pod Pugajłowem, na niewielkiej dwukilometrowej przestrzeni, ograniczonej od zachodu, północy i wschodu rozpoczynającymi się tu wąwozami. Był to łagodnie opadający ku północy stok wzgórza, z położonymi pośrodku zabudowaniami zapewne już wówczas istniejącej wsi i drogami prowadzącymi z Ruklina i Paszyna do traktu dubrownickiego. W walce wzięło udział po stronie królewskiej około 21,5 tys. jazdy: 12,5 tys. polskiej (w tym 5,5 tys. husarii i 3,5 tys. kuszników) pod dowództwem Świerczowskiego atakującej od strony wąwozu pugajłowskiego i 9 tys. litewskiej (w tym 3,5 tys. husarii i 2,5 tys. rohatyniarzy) pod komendą Ostrogskiego i Radziwiłła nacierającej od wąwozu paszyńskiego. Jeszcze raz husaria polska i litewska wykazała swoją zdecydowaną wyższość nad jazdą bojarską. Mimo przewagi liczebnej wroga, konieczności szarżowania pod górę, pułki moskiewskie zostały z obu stron oskrzydlone, ostrzelane i przełamane kopiami. [...] Pułki walny i straży tylnej zostały zmuszone do ucieczki, a sam wódz naczelny Czeladnin dostał się do niewoli. Rozbitą jazdę nieprzyjacielską ścigały chorągwie polsko-litewskie do rzeki Rropiwnej (5 km od Orszy). Jej bagniste brzegi utrudniały ucieczkę, stąd zginąć tu miało 4 tys. żołnierzy moskiewskich. „Tak wielka liczba ludzi i koni została, aż się woda w niej spaczyła i hamowała, a ludzie naszy z pragnienia aż krwawą wodę przyłbicami pili" - pisał Bielski o rzezi nad Kropiwną. Pościg trwał i po zapadnięciu zmroku (słońce zaszło przed godziną 18-tą). Zaprzestano go dopiero o północy, w odległości ok. 50 km od miejsca bitwy. Jedynie nielicznym grupom udało się lasami ujść do Smoleńska. [...] Bielski zapewne przesadzał pisząc, że w bitwie pod Orszą zginęło 40 tys. żołnierzy nieprzyjacielskich. Niewątpliwie jednak był to pogrom armii wielkiego księcia moskiewskiego. „Widać było na szerokiej przestrzeni otwartych pól ciała pomordowanych, zbroczone krwią zwłoki, porzucone bez głów, bez rąk i nóg". Do niewoli wzięto 5 tys. ludzi, w tym 8 wojewodów (Czeladnina, ks. Bułhalcowych, Iwana Ługwicę, Iwana Prońskiego, Dymitra Kitajewa, Iwana Kołyczewa i Mikulińskiego) i 37 pomniejszych dowódców. Po stronie polsko-litewskiej zginęło jakoby tylko 500 żołnierzy, m.in. rotmistrz Słubicki i Jan Zborowski. W ręce zwycięzców dostał się nieprzyjacielski obóz z całym wyposażeniem, chorągwiami, drogimi szatami, pieniędzmi i kosztownościami. Zagarnięto 20 tys. koni. Wszystkie te łupy rozdano żołnierzom. Jeńcy zostali odesłani do króla do Borysowa, ale znaczniejszych z nich przedtem Ostrogski „nazajutrz po bitwie częstował i, rycerską pociechą w nieszczęściu im serca dodawając, łaski królewskiej nadzieje czynił". Ta największa od czasów batalii grunwaldzkiej bitwa trwała sześć godzin. O jej wyniku zadecydował przede wszystkim manewr polskiej jazdy posiłkowej (husarzy i konnych łuczników), który wciągnął jazdę moskiewską w zasadzkę, pod ogień dział i rusznic. Podkreślić należy umiejętności dowódcze Ostrogskiego niszczącego armię Czeladnina etapami, a więc zgodnie z zasadami ekonomii sił, oraz potrafiącego wspaniale manewrować dużymi masami jazdy na polu bitwy. Poszczególne części składowe polsko-litewskiego ugrupowania oraz różne rodzaje wojska królewskiego doskonale ze sobą współdziałały. Zabrakło tej cechy w działaniach jazdy moskiewskiej, która przeprowadzała odosobnione uderzenia, podczas gdy główne siły stały bezczynnie do chwili całkowitej klęski oddziałów skrzydłowych. Lepsze uzbrojenie i dowodzenie oraz waleczność litewskich pospolitaków i rutyna bojowa zaciężnych polskich dały w rezultacie wspaniałe sukcesy w dwóch największych starciach kawaleryjskich - na lewym skrzydle, a później w centrum. Bitwa pod Orszą wskazała nie tylko wzrost znaczenia artylerii polowej i piechoty uzbrojonej w broń palną, współdziałającej z lekką jazdą. Udowodniła też wyższość husarii uzbrojonej w kopie, szable, tarcze i kolczugi. Skuteczność tego nowego rodzaju jazdy była widoczna szczególnie w uderzeniach skrzydłowych, w boki nieprzyjacielskiego szyku..." Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 192-210 "...Iwan Czeladnin nigdy nie odzyskał wolności i zmarł w połowie 1516 r. Jego też obarczono na dworze wielkoksiążęcym winą za poniesioną pod Orszą klęskę. Najłatwiej było oskarżyć kogoś, kto nie mógł bronić swoich racji Jednak, jak widzieliśmy, książęcy koniuszy nie ustrzegł się przed popełnieniem wielu błędów i to zarówno przed, jak i w trakcie bitwy. Wpłynęło na to niewątpliwie niewielkie doświadczenie wojenne Czeladnina. Nie można jednak przypisywać całej winy za porażkę tylko głównodowodzącemu. Wśród wojewodów moskiewskich brakowało częstokroć zgodności poglądów, a każdy z nich uchylał się przed udzielaniem rad naczelnemu wodzowi. Błąd popełnił też sam wielki książę, powierzając kierowanie wielką armią w polu mało doświadczonemu dowódcy. Do klęski wojsk moskiewskich przyczyniło się niedostateczne rozpoznanie terenu bitwy. Zemściło się to w chwili ataku Pułku Lewej Ręki wspomaganego przez Pułk Wielki. Rusowie nie spodziewali się, że Ostrogski przygotował w ukryciu piechotę i artylerię, których ogień zachwiał szeregami ruskimi. Drugim poważnym błędem armii Czeladnina był brak współdziałania i pomocy poszczególnych części ruskiego szyku bojowego. Podczas gdy pułki skrzydłowe zmagały się z wojskami polsko-litewskimi, główne siły moskiewskie stały bezczynnie. Kiedy w końcu zdecydowano się na akcję wspomagającą, było już za późno. Wojsko ruskie nie dysponowało odwodem ogólnym, którego posiadanie przesądziło o zwycięstwie wojsk jagiellońskich. Umiejętne współdziałanie poszczególnych jednostek sprawiło, że były one przygotowane na każde posunięcie wojsk ruskich. Szczególną uwagę zwraca fakt użycia przez armię hetmana Ostrogskiego zmasowanego ognia piechoty i artylerii jako przygotowania do kontrnatarcia własnej kawalerii. Armia polsko-litewska posiadała jeszcze jeden walor — dowodzenie, spoczywające w rękach jednego, doświadczonego człowieka. Co prawda Konstanty Ostrogski dawał się ponosić swemu temperamentowi (zbytnia zapalczywość sprowadziła na niego dwie klęski w jego wojskowej karierze, nad Wiedroszą w 1500 r. oraz pod Sokalem w 1519 r.), ale pod Orszą nie był zupełnie sam. Miał wielu doświadczonych pomocników, wśród których ważną rolę spełniał dowódca polskich wojsk zaciężnych, Janusz Swierczowski. Wiktoria orszańska 1514 r. była jednym ze wspanialszych zwycięstw hetmana (podobno na swym koncie miał ich aż 62). Na cześć tej zwycięskiej batalii i aby uczcić samego głównodowodzącego król Zygmunt I zgotował w Wilnie wspaniały, godny największych rzymskich wodzów tryumf..." Fragment książki: PIOTR DROŻDŻ "ORSZA 1514" s. 204-206 "...To wspaniałe zwycięstwo orszańskie, podobnie jak grunwaldzkie sprzed przeszło stu laty, nie zostało należycie wykorzystane. Zmarnowano bezczynnie kilkanaście dni i dopiero po blisko trzech tygodniach ruszono na Smoleńsk. Odzyskano jedynie grody: Dubrownę, Krzyczew i Mścisław. Ich załogi poddawały się na wieść o zbliżaniu się wojsk królewskich. W Smoleńsku biskup Warsonofiej przygotował prokrólewski spisek. Ostrogski stanął pod twierdzą dopiero w końcu września. Przybył już jednak za późno. Plany wydania twierdzy przygotowywane przez litewskich stronników zostały wykryte, a ich twórcy straceni. Do oblegania Smoleńska wyczerpanej i liczebnie osłabionej armii brakło sił. Zamek został przez wielkiego księcia moskiewskiego znakomicie zaopatrzony i wyposażony w liczną załogę. Potężne fortyfikacje wymagały wielomiesięcznego oblężenia. Ostrogski nie miał artylerii oblężniczej, z trudem zaopatrywano się w żywność. Po kilku bezskutecznych szturmach, gdy żołnierzom poczęły się dawać we znaki październikowe chłody, hetman rozpoczął odwrót. Zwycięstwo pod Orszą wydało jednak pozytywne owoce polityczne - rozbiło przymierze cesarsko-krzyżacko-moskiewskie..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 210 "...W następnych miesiącach działania wojenne zmalały. Na wiosnę 1515 r. oddziały litewskie wojewody kijowskiego Andrzeja Niemirowicza i starosty czerkaslco-kaniowskiego Ostafiego Daszkiewicza wspierały najazd chana krymskiego Machmet Gireja na Siewierszczyznę. Do grupy Niemirowicza dołączyli piechurzy z Mohylewa, Krzyczewa, Mścisławia, Dubrowny i Orszy uzbrojeni w rusznice i wyposażeni w lekkie działa. Mieli oni wesprzeć znaczne siły krymskie w zdobywaniu głównych ośrodków siewierskich. Połączone siły litewsko-tatarskie ruszyły na Czernihów, a następnie na Nowogród Siewierski i Starodub. Mimo braku wojewody Wasyla Szczemiaczyca i kniazia W. Starodubskiego {przebywających wówczas w Moskwie) nie udało się opanować powyższych zamków z powodu niechęci Tatarów do szturmowania umocnień. Wyprawa zakończyła się więc tylko grabieżą i zniszczeniem znacznych obszarów Siewierszczyzny oraz uprowadzeniem jasyru. W lecie polskie oddziały zaciężne dowodzone przez Jana Świerczowskiego i Zygmunta Słupeckiego mszyły Bramą Połocką na północ. Rozbiły i rozproszyły wojska moskiewskie, spaliły i złupiły okolice Wielkich Łuków i Toropca. Wielki książę moskiewski wysyłał jedynie niewielkie zagony jazdy w celu pustoszenia ziemi mścisławskiej, witebskiej i połockiej. Były one skutecznie odpierane przez polskie załogi pogranicznych zamków. Tymczasem ożywiły się wśród szlachty litewskiej nastroje pacyfistyczne. Odmawiała ona uchwalenia podatków i ufając sile własnej służby ziemskiej dążyła do pozbycia się polskich oddziałów zaciężnych. Król więc, przybywszy do Wilna, kazał uregulować rozliczenia finansowe z zaciężnymi i większość oddziałów rozpuścić..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 211 "... Wasyl III odrzucał jednak propozycje pokojowe i nadal domagał się zamków będących w posiadaniu litewskim. Król Zygmunt wyjechał więc w końcu lipca 1517 r. do Wilna i zarządził nowe zaciągi. Na miejsce koncentracji wyznaczył Połock. Zgromadzono tu oddziały litewskiej służby ziemskiej pod dowództwem Konstantego Ostrogskiego i nieliczne zaciężne polskie (co najmniej ok. 400 jazdy i 200 piechoty) pod rozkazami Janusza Świerczowskiego. Celem wyprawy był Psków, którego opanowanie zlikwidowałoby zagrożenie moskiewskie od północy. Po dwudziestodniowym pobycie w obozie pod Połockiem król odjechał do Wilna. Zbyt późno, bo dopiero we wrześniu, niezbyt liczna i dość słabo przygotowana armia polsko-litewska ruszyła na północ. Posuwała się wzdłuż górnego biegu rzeki Wielikiej, nad którą leży Psków. Najpoważniejszą przeszkodą na tej drodze był zamek Opoczka obsadzony przez załogę moskiewską. Jego mocne, drewniane fortyfikacje, wzniesione na wysokiej górze, były trudne do zdobycia. Rzeka Wielika i stawy dodatkowo utrudniały dostęp do zamku. Ostrogski rozbił w pobliżu obóz, wysyłając podjazdy aż pod mury Pskowa. Świerczowski nie dokonał jednak należytego rozpoznania fortyfikacji Opoczki. Nie próbując nawet bombardowania czy podpalenia zamku pchnął piechotę do szturmu, licząc zapewne na zaskoczenie obrońców. Gdy piechurzy poczęli się wspinać po drabinach, zwaliły się na nich głazy i wielkie kloce ciskane przez oblężonych. Jednocześnie gęsty ogień z broni palnej powodował znaczne straty u atakujących, wśród których byli również spieszeni jeźdźcy. Szturm został odparty. Wkrótce doniesiono Ostrogskiemu, że posiłkowy czterotysięczny oddział królewski spieszący z Litwy został zaskoczony i zniszczony w drodze przez Iwana Lackiego. Hetmanowi nie pozostawało nic innego, tylko zwinąć obóz i ruszyć z powrotem na Litwę. Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 212 "...W lipcu 1518 r. wielki książę moskiewski przystąpił do kontrofensywy. Wasyl i Iwan Szujscy uderzyli z 7-tysięczną armią na Połock. Zamek oparł się szturmom, ale dla wzmocnienia sił oblegających Wasyl skierował nową armię pod dowództwem kniaziów Rostowskiego i Oboleńskiego. Ostrogski pośpiesznie zbierał wojska, wśród których znalazły się chorągwie jazdy zaciężnej Swierczowskiego i nadwornej Sampolińskiego. Z odsieczą ruszył najbliżej stacjonujący z 500-konnym oddziałem jazdy rotmistrz Jan Boratyński. Połock leżał na prawym, północnym brzegu Dźwiny. W zakolach Dźwiny i wpadającej do niej rzeki Poloty zbudowano tu zamek, który właśnie obiegli Szujscy. Boratyński stał z jazdą na lewym brzegu Dźwiny. Dn. 29 lipca „cudownym" sposobem udało mu się znaleźć bród i przeprawić się na drugą stronę rzeki. Pozostawił jednak na miejscu trębaczy i pacholęta, którzy wrzawą i trąbami czynili wrażenie, że nadciąga nowa wielka armia królewska. Sam zaś z jazdą polską uderzył niespodziewanie na obóz moskiewski. Po krótkiej walce zaskoczeni żołnierze moskiewscy rzucili się do ucieczki. Boratyński pobrawszy zdobycz i jeńców wycofał się z powrotem za Dźwinę, zanim Rosjanie zorientowali się w szczupłości sił przeciwnika. Wkrótce nadciągnął też pod Połock Olbracht Gasztołd z półtoratysięcznym oddziałem, a Jerzemu Radziwiłłowi udało się zaskoczyć Rostowskiego i Oboleńskiego. Obaj dowódcy moskiewscy zginęli, a oddziały ich uległy rozbiciu. Klęski te i wieści o nadciąganiu armii Ostrogskiego zmusiły Szujskich do pospiesznego odwrotu spod Połocka..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 212-213 "...W lecie 1519 r. Wasyl planował uderzenie na Litwę wojsk moskiewskich ze wschodu, tatarskich z południa, przy jednoczesnym zaatakowaniu Korony w Prusach Królewskich przez Zakon Krzyżacki. Wielki mistrz Albrecht nie był jednak na ten termin przygotowany do walki. Udała się jedynie Moskwie synchronizacja działań wojennych z Krymem. W czasie gdy wojska tatarskie gromiły hufce polsko-litewskie w Sokalu (2 VIII 1519), 40-tysięczne wojsko moskiewskie wkroczyły w trzech grupach na ziemie litewskie. Od północy maszerował z Wielkich Łuk na Połock kniaź Michał Garbaty Oboleński, ze Smoleńska kniaź Szujski, a od Staroduba kniaź Semen Kurbski. Dążono koncentrycznie na Mińsk, którego okolice, głównie zaś miejscowości na trakcie wileńskim po Mołodeczno, Oszmianę i Krewo, dotkliwie spustoszono. Wyprawa ta, od czasu zagonów Glińskiego sprzed 11 laty najgłębiej sięgająca w głąb etnicznie litewskich ziem, nie przyniosła jednak większych rozstrzygnięć. Pod Wilnem nastąpiła koncentracja armii litewskiej pod wodzą Radziwiłłów i Gosztołda oraz koronnych oddziałów zaciężnych Jana Boratyńskiego i Janusza Swierczowskiego. Na początku września wojska moskiewskie wycofały się więc na wschód. Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 213 "...Zdawać by się mogło, że wybuch wojny pruskiej w grudniu 1519 r. wzmoże akcje wojenne na granicach litewskich. Stało się inaczej. Wskutek nowego sojuszu Zygmunta z Machmet Girejem, zaniepokojony Wasyl postanowił szukać porozumienia z Litwą. Mimo trwających pertraktacji Daszkiewicz z kilkusetkonnym oddziałem (w tym 100 piechurów z Kijowa) wspomógł chana krymskiego w jego wyprawie na Moskwę i Kazań (VII 1521). Akcja ta ostatecznie zmusiła Wasyla do zawarcia 14 IX 1522 r. 5-letniego rozejmu bez zwrotu jeńców, ale i bez zwrócenia Smoleńska. Rozejm ten, przedłużany dwukrotnie, trwał do końca życia Wasyla III..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 213 "...Wprawdzie w wojnie 1512-1522 r. strona polsko-litewska przełamała po raz pierwszy złą passę w bitwach toczonych w otwartym polu, to jednak wykazała małą skuteczność w walkach oblężniczych. Na 10 bitew tylko jedna skończyła się klęską wojsk polsko-litewskich. Najwięcej zwycięstw odnieśli dowódcy litewscy, a triumfatorem trzech największych batalii (Orsza 1513, 1514, Witebsk 1512) był Konstanty Ostrogski. Z rotmistrzów koronnych wyróżnić należy fana Boratyńskiego, który z kilkusetkonnym oddziałem potrafił rozbijać wielokrotnie liczniejszego przeciwnika (Bóbr 1514, Połock 1518). Od czasu właśnie tej wojny Moskwa stara się unikać starć w polu. Wojska polsko-litewskie unikają oblężeń, a jedyna próba zdobycia Opoczki (1517) kończy się niepowodzeniem. Bilans skutecznej obrony zamków był wprawdzie dodatni (8 odpartych ataków - najczęściej na Połock, 4 kapitulacje), to jednak największa twierdza smoleńska znalazła się w rękach moskiewskich. Moskwa dąży odtąd przede wszystkim do opanowania terenu przez zdobywanie kolejnych punktów oporu i niszczenia przeciwnika zagonami jazdy. O wyniku tej czwartej za ostatnich Jagiellonów wojny zadecydowały głębokie wtargnięcie wojsk moskiewskich na trzech najważniejszych i stale powtarzających się kierunkach operacyjnych. Moskwa organizuje więcej zagonów i są one głębsze od litewskich, Szujski pokonał nawet 380 km w linii prostej od Smoleńska po Oszmianę. Ruscy zagończycy (Daszkiewicz, Niemirowicz) uczestniczą w dłuższych rajdach jedynie wówczas, gdy towarzyszą im Tatarzy. Widoczne - w porównaniu z poprzednią wojną 1507-1508 r. - obniżenie walorów obronnych u piechoty królewskiej w jej walkach oblężniczych miało daleko idące konsekwencje. Utrata Smoleńska była dla Litwy tym dotkliwsza, że traciła ona najpotężniejszą twierdzę z linii Połock - Witebsk - Smoleńsk - Mścisław - Krzyczew - Propojsk - Czeczersk. Oddawała jakby szpicę północno-wschodniego bastionu wyznaczonego przez te zamki, a zwróconego czołem w kierunku Moskwy. Smoleńsk strzegł całego górnego Dniepru, był węzłem dróg handlowych i centrum polityczno-wojskowym na głównym szlaku z Litwy do Moskwy. Przejście jego w ręce moskiewskie dawało wielkiemu księciu automatycznie przewagę militarną i polityczną, naruszało obronność litewskiej granicy Dźwiny i Dniepru. Stawał się Smoleńsk bramą w głąb Litwy dla Moskwy, tak jak dotąd był dla Litwy w głąb państwa, moskiewskiego. Pierwszy punkt programu wielkiego księcia jako władcy „całej Rusi" został wypełniony. Drugi obejmował Kijów, a trzeci - Wilno. Tak daleko zarysowane przez wroga cele powodowały, że już w pierwszej fazie blisko stuletnich bojów obronnych z Moskwą kształtuje się wśród szlachty litewskiej przekonanie o konieczności oparcia się w sferze wojskowej, politycznej i finansowej na pomocy Korony Polskiej..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 214 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości