WOJNA PRUSKA |
|
"...Margrabia Albrecht von Hohenzollern-Ansbach, siostrzeniec Zygmunta Starego, cieszący się poparciem tak cesarza rzymskiego - Maksymiliana I, jak i całej rodziny Hohenzollernów także w Brandenburgii. Rzutki i wytrwały polityk, jakim był młody Albrecht, kontynuował wobec Polski politykę swego poprzednika, tj. odmówił złożenia przysięgi królowi Zygmuntowi. Opierając się na przemian o chwiejną kurię rzymską, czy Rzeszę Maksymiliana I, odsuwał wytrwale rozwiązanie konfliktu z Polską na podstawie warunków traktatu toruńskiego. Po roku 1515, gdy Zygmunt I na zjeździe wiedeńskim pojednał się z cesarzem Maksymilianem I za cenę ustępstw wobec Habsburgów: ich sukcesji w Czechach i na Węgrzech, Albrecht zaczął szukać sojuszników dla planowanej już walki zbrojnej z Polską. Zostało nim od roku 1517 za pośrednictwem czołowego, świeckiego doradcy wielkiego mistrza Dytrycha von Schönberga, Wielkie Księstwo Moskiewskie czasów Wasyla III, wytrwale walczące z Litwą czasów Zygmunta Jagiellończyka, jako jej wielkiego księcia o prymat nad ziemiami północnej Rusi. Obiecywało ono pomoc finansową w wypadku podjęcia przez Albrechta wojny z Polską Zygmunta I, choć na twardo określonych warunkach. Coraz wyraźniejsze stawało się też opieranie się Albrechta o władców terytorialnych Rzeszy z Hohenzollernami brandenburskimi na czele, najściślej zaś z elektorem Joachimem I, zapewniającym co najmniej poparcie polityczne i finansowe w walce Zakonu z Polską. Albrecht liczył także na poparcie niemieckiej i inflanckiej gałęzi Zakonu, które jednak okazało się połowiczne wskutek rozpadu jedności Zakonu i preferowania własnych interesów. W strefie bałtyckiej sprzymierzeńcem jego miał zostać władca Danii - Chrystian II oldenburski, dążąc do okrążenia Szwecji i zrealizowania siłą założeń unii kalmarskiej, przy poparciu zarówno Moskwy, jak i Królewca. Wyraźne przygotowania Albrechta do zbrojnej walki nad dolną Wisłą w sojuszu z Moskwą i przy pomocy militarnej z Rzeszy Niemieckiej oraz Danii, a przy rozjątrzaniu sytuacji w sąsiedzkich stosunkach z Prusami Królewskimi i biskupią Warmią, w połowie roku 1519 były już powszechnie znane. Strona polska nadal jeszcze zwlekała, licząc na rezultaty kolejnego pośrednictwa papieża Leona X oraz na opamiętanie się wielkiego mistrza, choćby za cenę złagodzenia niektórych warunków traktatu toruńskiego, a nawet przekazania Zakonowi posiadłości ziemskich na Rusi Czerwonej, aby mógł realizować tam swoje podstawowe zadanie, tj. walkę z niewiernymi, ale w strefie czarnomorskiej i u boku Królestwa Polskiego. Stany Prus Królewskich wraz z Warmią biskupią, w których sytuacja wewnętrzna ulegała zaostrzeniu wskutek drażniącego postępowania władz Zakonu, patrzyły realnie na zakusy Albrechta, choć jeszcze skłaniały się do zwłoki, co czynił zwłaszcza Gdańsk. Jednak gdy u schyłku lata 1519 r. podjęto przygotowania w Rzeszy do częściowego zebrania się wielkiej armii zaciężnych przeciwko Polsce - zresztą bez uprzedniej akceptacji Albrechta - król Zygmunt I i jego doradcy oraz rada Prus Królewskich z Gdańskiem na czele uznali to za niezbity dowód agresywnych zamiarów wielkiego mistrza, którym należy położyć kres siłą. Stało się to przyczyną wybuchu „wojny pruskiej" - tak nazwanej zgodnie w źródłach polskich i pruskich - trwającej przez piętnaście miesięcy..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 290-291 "...Przygotowania do obrony, a potem uderzenia, strona polska podjęła już na przełomie września-października 1519 r., przede wszystkim w Prusach Królewskich, na wieść o zebraniu się pierwszej armii zaciężnych w Rzeszy dla wielkiego mistrza. Szczególnie Gdańsk podjął kroki dla wzmocnienia swojej obronności, także poprzez gromadzenie artylerii, częściowo odlewanej w ludwisarniach miejskich, czy importowanie hakownic. Próbowano też zabezpieczyć zachodnią granicę Prus Królewskich w rejonie Człuchowa siłami szlachty pomorskiej, co jednak okazało się nierealne. Zygmunt I dosłał najpierw 600 piechurów rozmieszczonych następnie w miasteczkach nadwiślańskich strefy Pomorza Gdańskiego. Król był przekonany, iż Albrecht - nawet po rozejściu się zaciężnych z Rzeszy - podejmie jeszcze zimą działania wojenne przeciw Prusom Królewskim (w czym się zresztą nie mylił), przy jednoczesnym ataku wojsk Moskwy i Tatarów Krymskich (na wschodnie ziemie Korony). Należało też przez podjęcie szybkich kroków wojennych podnieść na duchu stany Prus Królewskich i wreszcie - po blisko dziewięciu latach - siłą zmusić wielkiego mistrza do posłuszeństwa. Na początku października 1519 r. król z radcami decydował się na zwołanie pospolitego ruszenia, które właściwie miało 25 listopada zjawić się w Toruniu, dokąd zwołano też sejm walny w celu wspólnej narady ze stanami pruskimi co do sposobu prowadzenia wojny. Było bowiem jasne, iż bez współudziału stanów pruskich nie można będzie stoczyć walki zbrojnej z Albrechtem, zmierzającym w pierwszym rzędzie do aneksji Prus Królewskich. Jednak szybko zrozumiano, iż konieczne będzie także zebranie zaciężnych dla oblegania czy szturmowania licznych zamków i miasteczek Prus Krzyżackich. Dowódcą tych zaciężnych miał zostać hetman wielki koronny Małopolanin, Mikołaj Firlej z Dąbrowicy. Sądzono, iż ma on doświadczenie z czasów dowodzenia zaciężnymi na Litwie czy Rusi i Podolu i że jest on dobrym wodzem. Jednak Firlej nie miał talentów dowódczych, a co gorsza - żadnego doświadczenia w akcjach oblężniczych. Wojował dotąd tylko w otwartym polu (podobnie zresztą jak inni dowódcy kresowi). Miało to w dużym stopniu zaważyć negatywnie na przebiegu kampanii w przyszłej „wojnie pruskiej". Już od połowy do końca października 1519 r. zadatkowano w Krakowie przeważnie małopolskich rotmistrzów, rot pieszych (1800) górujących nad konnymi (935); liczono więc na pieszych przy zdobywaniu zamków lub miast w Prusach Krzyżackich. Dalsze zaciągi przeprowadzono jesienią w Królestwie Czeskim przy poparciu Ludwika Jagiellończyka, który zakazał swoim poddanym wstępowania na służbę do Zakonu..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 297-298 "...W czasie wspólnych obrad króla, senatu koronnego i Rady Pruskiej (od 5 grudnia) zapadła zgodna decyzja, iż lepsza jest „dobra wojna niż zły pokój" i że należy zaraz - mimo panującej już surowej zimy - podjąć walkę zbrojną z Albrechtem, ale przy pomocy zebranych już zaciężnych. Uchwałę taką podjął też sejm walny (11 grudnia). Jednak decyzję o podatku na opłacenie zaciężnych podjęto z oporami, po uzyskaniu od króla obietnicy załatwienia postulatów szlachty. Dopiero jednak po 21 grudnia, gdy nadciągnęły kolejne oddziały zaciężnych z Czech i Moraw oraz część oddziałów z Księstwa Mazowieckiego, wojska polskie z Firlejem miały wyruszyć z Torunia na północ. Zalecono hetmanowi, aby w pierwszym rzędzie niszczono ziemie Prus Zakonnych, zajmując ośrodki miejskie i zamkowe tylko wtedy, gdy nie stawiały większego oporu. Chodziło bowiem o zmuszenie siłą wielkiego mistrza do respektowania traktatu toruńskiego 1466 r., a także do zerwania jego przymierza z Moskwą, choć bez zamiaru całkowitego usuwania Zakonu z Prus (do czego początkowo namawiał króla prymas Jan Łaski). Działania wojenne miały przy tym omijać Warmię, ponieważ biskup Luzjański usiłował jeszcze zachować neutralność. Walka zbrojna natomiast miała być podjęta także na wodach Bałtyku (tj. po spłynięciu lodów), ale akcję wodną powinien zorganizować Gdańsk wyłącznie na swój koszt, także przez zablokowanie cieśnin w Mierzei Wiślanej. Zygmunt I powoływał się bowiem na brak środków finansowych na organizowanie akcji zbrojnej na morzu, koncentrując się na zabezpieczeniu finansowym ekspedycji lądowej zaciężnych wojsk Firleja. Sam zaś wraz z dworem i eskortą zbrojną został w Toruniu, który stał się jego kwaterą główną na okres trwania wojny (z przerwą od października 1520 r. do końca stycznia 1521 r.)..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 298 "...Wojska zaciężne hetmana Firleja mogły w końcu grudnia 1519 r. liczyć około 5800 zbrojnych, w tym około 2550 konnych w 17 rotach i około 3250 pieszych w 23 rotach. Niewątpliwie z Księstwa Mazowieckiego doszło kilkuset szlacheckich konnych, razem więc siły polskie mogły dochodzić do około 6500 zbrojnych, chyba po połowie konnych i pieszych. W styczniu 1520 r. dojść miało jeszcze pospolite ruszenie województwa chełmińskiego (około 400-500 zbrojnych). Gdańsk miał zaś na własnym żołdzie około tysiąca pieszych zaciężnych..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 298 "...W czasie toruńskich narad Firleja (po 8 grudnia) z królem, radą koronną i radcami Prus Królewskich oraz Księstwa Mazowieckiego ustalona została marszruta zaciężnych polskich oraz sił stanów pruskich i mazowieckich. Dla głównej grupy operacyjnej, tj. zaciężnych pod dowództwem samego Firleja, która mogła liczyć około 5 tysięcy zaciężnych, przewidziano uderzenie w pasie nadwiślańskim, tj. na sąsiednią Pomezanię biskupią. Zakładano też dotarcie do Prus Górnych, opierając się o siły z Malborka i Elbląga. Warmia biskupia nie była przy tym zupełnie brana pod uwagę, nie przewidziano też zagrożenia jej od wschodu, tj. z Królewca. Dlatego biskup Luzjański (który w końcu grudnia odjechał z Torunia do Elbląga), wraz z kapitułą, nie zalecili radnych środków bezpieczeństwa w miastach i na zamkach. Był to niewątpliwie poważny błąd strategiczny polskiego dowództwa. Drugie uderzenie miało pójść z województwa chełmińskiego w kierunku południowej strefy Prus Górnych. Dowódcami tej drugiej, niewątpliwie słabszej liczbowo grupy operacyjnej, złożonej głównie z zaciężnych królewskich, byli prawdopodobnie Stanisław Kostka, rotmistrz w służbie królewskiej (pojadający dobra w województwie malborskim), oraz starosta brodnicki Mikołaj Działyński, także będący na żołdzie królewskim. Trzecie uderzenie miało pójść z terenu ziemi płockiej i Księstwa Mazowieckiego w kierunku południowych, nadgranicznych ziem Prus Krzyżackich, tj. Mazur - od Działdowa i Nidzicy po Pisz i Ełk. Miało ono jednak zostać przeprowadzone wyłącznie siłami pospolitego ruszenia mazowieckiego, tak Księstwa Mazowieckiego, jak i inkorporowanego już do Korony województwa płockiego (tj. ziemi płockiej). Koncentracja tych szlacheckich sił opóźnić się miała o kilka tygodni. W rezultacie ten pierwszy plan operacyjny Polski zakładał prawie jednoczesny atak z południa na ziemie nadgraniczne Prus Zakonnych na czele z biskupią Pomezanią, zajęcie, spustoszenie i obsadzenie ośrodków nie przygotowanych do obrony oraz niszczenie wsi pruskich. W jego efekcie silnie zurbanizowana i rozwinięta gospodarczo zachodnia część Prus Krzyżackich (Pomezania, Prusy Górne) miała się znaleźć w zasięgu polskiego uderzenia i niszczącego działania. Oblężenia miast i zamków początkowo nie były przygotowane, chociaż grupy operacyjne Firleja czy Kostki zabierały ze sobą kilkadziesiąt polowych dział. Przy spodziewanym wsparciu tej akcji od wschodu przez Litwę i Żmudź a Księstwa Mazowieckiego od południa, stacjonujące w Toruniu dowództwo polskie spodziewało się pełnego okrążenia Prus Zakonnych i szybkiej rezygnacji Albrechta z kontynuacji wojny..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 298-299 "...Po dojściu 22 grudnia 1519 r. do Torunia 800 konnych zaciężnych Firlej rankiem wyruszył ze swoją grupą operacyjną z chorągwiami i kilkudziesięcioma działami (część ich skierowano do Brodnicy), na północ w kierunku odległej o 70-80 kilometrów granicy z Prusami Zakonnymi. Miała ona zostać przekroczona najdalej 24 grudnia 1519 r. Marsz odbywał się w mroźnej i śnieżnej aurze, po zamarzniętych drogach. Rzutować to musiało i na tempo marszu oraz na kwestie zakwaterowania, żywności i paszy dla koni - od początku problemy bardzo trudne dla kilkutysięcznej armii zaciężnych polskich..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 299 "...Wszystkie plany operacyjne polskie nie brały jednak pod uwagę posunięć wielkiego mistrza, który jesienią 1519 r. gorączkowo przygotowywał Prusy Krzyżackie zarówno do obrony, jak i do ofensywnego uderzenia. W październiku nastąpiło wzmocnienie zamków i miasteczek pruskich według zaleceń powszechnej ordynacji wojennej, wciągającej także ludność chłopską do akcji obronnej, zebranie zapasów zboża itp. Albrecht liczył zresztą na rychłe dojście armii zaciężnych z Rzeszy, którą miał tam zebrać Dytrych von Schönberg, aby zaatakować Poznań, a więc teren na tyłach gromadzonych w Toruniu sił polskich; sam wielki mistrz chciał zaatakować Gdańsk - główny ceł jego dążeń, choć może i - wspólnymi siłami - Toruń, przy założeniu, iż Moskwa uderzy wówczas na Litwę. Schönberg jednak zbyt późno zebrał pieniądze w Rzeszy na zaciąg zaciężnej armii (w początkach grudnia), a ostra zima nie pozwalała na przemarsz jej do Prus czy transport Bałtykiem. Zawiodła też Dania, walcząca nadal w Szwecji, oraz Inflanty; Wasyl III dosłał tylko część obiecanego srebra. Pod koniec grudnia 1519 r. Albrecht nie otrzymał więc żadnych większych posiłków zbrojnych, na które jednak nadal liczył. Na wieść o przygotowaniach wojennych Polski i stanów Prus Królewskich zarządził pogotowie wojenne, nakazując przede wszystkim zbrojenie nadgranicznych zamków. Gdy zaś w końcu grudnia dotarły do niego wysłane z drogi przez niektórych rotmistrzów w służbie polskiej ich listy wypowiednie oraz wieści o wkroczeniu wojsk polskich do południowej strefy Prus, zdecydował się na szybki atak na główny ośrodek warmiński - Braniewo. Była to decyzja nieprzewidywana przez dowództwo polskie, która miała poważnie skomplikować jego działania zbrojne..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 299-300 "...Oddziały zaciężnych polskich pod dowództwem hetmana Firleja dotarły z Torunia po 22 grudnia do miasteczka Łasina, nad granicą Prus krzyżackich (Pomezania). 25 grudnia wkroczyły z Łasina i Bratiana na teren biskupstwa pomezańskiego, zajmując miasteczka i paląc wsie, nie oszczędzając też kobiet i rabując kościoły; wzbudziło to panikę wśród całej ludności. Zajęto bez oporu miasteczka Gardeja, Kisielice, Susz i Biskupiec Pomorski; 1 stycznia część oddziałów polskich stała już pod Prabutami - rezydencją biskupa pomezańskiego Hioba Dobenecka. Jednak miasteczko i zamek, przygotowane do obrony, odmówiły poddania się. Skapitulował zaś zamek kapituły w Szymbarku, obsadzony przez starostę Stanisława Kostkę. W ciągu tygodnia w ręku polskim znalazła się Pomezania, z wyjątkiem warownego Kwidzyna i Prabut (a także sąsiedniego zamku w Przezmarku, podlegającego władzy biskupiej). Na protesty biskupa Dobenecka król Zygmunt odpowiedział żądaniem pełnej inkorporacji biskupstwa do Korony Polskiej. Jednocześnie w końcu grudnia 1519 r. wojska polskie z Pomezanii przeszły już do Prus Górnych, zajmując 1 stycznia 1520 r. miasto Iławę. Silniejsze uderzenie poszło jednak z terenu województwa chełmińskiego (zaciężni i tamtejsza szlachta) do południowej strefy Prus Górnych, tj. komturstwa ostródzkiego, pod do-wództwem starosty brodnickiego Mikołaja Działyńskiego oraz starosty bratiańskiego Zbigniewa Wiłkanowskiego. Najpierw część oddziałów obległa zamek krzyżackich wójtów w Działdowie, część zaś wsparta posiłkami województwa płockiego ruszyła na północny wschód, docierając 1 stycznia pod zamek i miasto Nidzicę, które także oblężono. Zagony polskie dotarły w południowo-zachodniej strefie Mazur do Wielbarka, Pasymia i Szczytna; mazurscy mieszkańcy tego regionu (tj. wolni) nie okazywali gotowości do stawiania oporu. Szybko więc nastąpiła kapitulacja miasteczka Dąbrówna, które wraz z okoliczną, mazurską głównie szlachtą, poddało się 4 stycznia rotmistrzowi Wilkanowskiemu, uznając przy tym króla Zygmunta za swego pana. Było to wydarzenie znamienne, które mogło spowodować silniejszy wpływ i na postawę innych poddanych Zakonu. Zwłaszcza iż 13 stycznia król wystawił przywilej dla miasta i szlachty okręgu Dąbrówna, potwierdzający ich stan posiadania i uprawnienia. Przy pomocy mazurskich przewodników z okręgu Dąbrówna wojska polskie posunęły się 6 stycznia na północ - pod zamek i miasteczko Ostródę; zamek - siedziba komtura - odmówił poddania się i został oblężony. Część wojsk poszła wówczas na wschód pod dowództwem Firleja i zajęła miasteczko Olsztynek, który także otrzymał obietnicę zachowania swoich przywilejów przez króla. Zaniechano jednak dalszego marszu przez południową Warmię do wschodniej strefy Mazur, gdyż hetman Firlej otrzymał z Torunia rozkaz zmiany kierunku uderzenia. Spowodował to nieoczekiwany atak, zebranych spiesznie w Prusach Dolnych, wojsk wielkiego mistrza już 1 stycznia 1520 r. na warmińskie Braniewo (Stare i Nowe Miasto), którego mieszkańców Albrecht zmusił do złożenia mu przysięgi wierności. Zamek i miasto biskupie zostały obsadzone silną załogą krzyżacką pod dowództwem Fryderyka von Heydecka, oraz zaopatrzone w artylerię. W ten sposób wielki mistrz zyskał znakomity punkt warowny przy ujściu Pasłęki do Zalewu Wiślanego, a także lepsze dojście do Prus Górnych z Pasłękiem i do Powiśla. Postępowanie to było sprzeczne z oświadczeniami wielkiego mistrza o poszanowaniu dóbr biskupstwa, składanymi uprzednio biskupowi Luzjańskiemu. Ten ostatni usiłował przekonać Albrechta o bezprawności postępowania (posłem biskupa do Braniewa 4-5 stycznia był także kano-nik warmiński Mikołaj Kopernik), jednak bez rezultatu: Albrecht zasłaniał się jakoby koniecznością obrony biskupstwa przed zakusami polskimi, nie zamierzając oddać Braniewa jako „klucza całego kraju". Nie zdołał jednak opanować innych ośrodków w północnej Warmii (głównie Ornety). Do Fromborka szybko dosłano z Elbląga pieszych zaciężnych, którzy obsadzili warowną katedrę. Dlatego oddziały krzyżackie z Braniewa 23 stycznia 1520 r. zdołały tylko spalić budynki miasteczka Frombork i kurie ka-noników pod katedrą, której nawet nie usiłowały zdobywać. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 300-301 "...Utrata Braniewa spowodowała szybką zmianę w koncepcjach dowództwa polskiego. Firlej otrzymał od króla zaraz po 2 stycznia polecenie skierowania wojska z południowo-zachodniej strefy Prus Krzyżackich na północ i podejścia pod Braniewo na Warmii, okupowane przez Zakon. Firlej miał je odzyskać i ocalić inne ośrodki warmińskie; jego wojska miały być rozłożone między Braniewem a położonym na wschód krzyżackim zamkiem w Baldze nad Zalewem Wiślanym, dla wywarcia wpływu na postawę braniewian i niedopuszczenia do przerzucenia wojsk wielkiego mistrza na Warmię i do Prus Górnych. Istotnie oddziały hetmana po 10 stycznia spod Olsztynka skierowały się na północny zachód i dotarły pod zamek i miasto Morąg. Skapitulował on pod naciskiem mieszczan już 14 stycznia i został obsadzony przez polskiego starostę kasztelana biechowskiego Jana Russockiego. Zajęto też okoliczne miasteczka (Miłomłyn, Zalewo i Miłakowo), a oddziały polskie dotarły w połowie stycznia do lewego, środkowego biegu rzeki Pasłęki, oddzielającej Prusy Górne od Warmii. W sumie opanowano do tego czasu siedem miasteczek i trzy zamki (w Pomezanii i Prusach Górnych). Na tyłach pozostawały jednak nie zdobyte zamki w Działdowie, Nidzicy i Ostródzie, których oblężenie nie udawało się z powodu braku artylerii oblężniczej; nie zdobyte też były nadal Kwidzyn i Prabuty w Pomezanii (obok Przezmarka). W kwaterze królewskiej w Toruniu rozumiano już, że konieczne jest dysponowanie w Prusach artylerią oblężniczą. Dlatego w połowie stycznia wezwano żupnika krakowskiego Jana Bonera, aby spiesznie dosłał do Torunia „wielkie bombardy"; chciano przy ich pomocy zdobyć pozostałe warowne obiekty w Prusach Zakonnych i zmusić wielkiego mistrza do kapitulacji, zanim dojdą do niego oczekiwane posiłki z Rzeszy. Oznaczało to jednak odstępstwo od pierwotnej koncepcji niszczącego pochodu przez Prusy Krzyżackie przy groźbie ugrzęźnięcia wojsk Firleja pod warownymi miastami. Rada Gdańska wolała więc, aby hetman skierował swoje wojska na stołeczny Królewiec, którego mieszkańcy na pewno poddadzą się królowi za cenę potwierdzenia przywilejów. Jednak Firlej, najwidoczniej pod wpływem sugestii Rady Elbląga, zaniepokojonej bliskością i niszczącymi wypadami załóg krzyżackich z Braniewa czy Pasłęka, zdecydował się na rozpoczęcie zimową porą oblężenia miasta i zamku w Pasłęku. Podejmował je bez uprzedniego rozpoznania terenu i przy braku artylerii oblężniczej. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 302 Oblężenie Pasłęka styczeń - marzec 1520 "...Pasłęk miał znakomite warunki naturalne, leżał bowiem na cyplu płasko-wzgórza, opadającego stromo od zachodu, północy i wschodu ku bagnistej dolinie rzeki Wąskiej i Strugi Młyńskiej, okalających miasto od północnego wschodu. Jedynie od południa możliwe było dojście do miasta, otoczonego murami obronnymi, wzmocnionymi bramami oraz wieżami ceglanymi, szczególnie silnymi w linii południowej. Tę ostatnią broniła także fosa. W mieście obronnymi budynkami były kościół parafialny Św. Bartłomieja oraz jednoskrzydłowy zamek krzyżackich prokuratorów. Dowódcą miasta i zamku był jeden z zamożniejszych szlachciców pruskich Dytrych von Schlieben, który dobrze przygotował je do obrony. Wielki mistrz, licząc się z atakiem polskim na Pasłęk, zorganizował w Królewcu do połowy stycznia silne oddziały pieszych chłopów i wolnych dolnopruskich. Dotarł z nimi do Pasłęka przed przybyciem tam sił polskich. Hetman Firlej przybył pod to miasto z wojskami 17 stycznia 1520 r. Obóz polski rozbito na południowy wschód koło wsi Rogajny i Gołąbki w pobliżu Strugi Młyńskiej. Już następnego dnia wielki mistrz wyszedł z Pasłęka ze swoimi zbrojnymi i dotarł w okolice obozu polskiego, aby go otoczyć i zaatakować. Jednak, mimo śniegów i mrozów, Firlej zdołał przeprawić część jazdy przez Strugę Młyńską i zaatakować piesze oddziały Albrechta. Cofnął się on wówczas spiesznie do Pasłęka, a następnego dnia udał się do Braniewa. Było to pierwsze zetknięcie się wielkiego mistrza z wojskami polskimi, zakończone niepowodzeniem, chociaż zamek i miasto Pasłęk zdołał dobrze zaopatrzyć w zbrojnych i żywność oraz artylerię ogniową. Firlejowi natomiast udało się następnego dnia okrążyć miasto od południowego wschodu i zachodu. Ułatwiło to komunikację z Elblągiem i Gdańskiem, które miały wspierać akcję oblężniczą, realizowaną w zimowych, trudnych warunkach przez około 5 tysięcy zbrojnych polskich (konnych i pieszych). Dysponowali oni kilku działami, ale brakowało większych, tj. dział burzących. Dlatego Firlej próbował oblegać miasto, aby po tym wziąć je głodem, blokując dopływ wody ze Strugi Młyńskiej i niszcząc podmiejski młyn. Przy południowej linii murów usypano szaniec ziemny z działami polowymi, o małej skuteczności ognia. Dużą trudność stanowiła aprowizacja dla kilku tysięcy ludzi, co doprowadziło do ogołocenia okolicy i zwiększenia dowozów żywności z Elbląga czy Gdańska. Załoga miasta nie zniechęciła się jednak trudnościami zaopatrzeniowymi, licząc na szybką pomoc wielkiego mistrza. 30 stycznia 1520 r. został odrzucony apel Firleja do rady miejskiej o poddanie się królowi Zygmuntowi. Hetman zamierzał wówczas za pomocą świeżo dosłanych z Gdańska większych dział długolufowych, zwłaszcza tzw. szlang, podjąć ostrzał miasta. Nastąpił on od 2 lutego z szańca przy południowej linii murów. Jednak jedno z największych dział uległo rozerwaniu, a większość kul przelatywała nad miastem z winy niedoświadczonych puszkarzy gdańskich. Miasto odpowiadało ogniem z własnych dział i hakownic. Firlej zniechęcił się potem do kontynuowania akcji z powodu trudności z aprowizacją i brakiem pieniędzy na terminowe opłacanie zaciężnych. Przed 10 lutym wycofał więc część wojsk spod miasta do obozu pod Rogajnami i do okolicznych wsi. Początkowo zostawił załogę na szańcu, ale i tę po silnym ostrzale miasta skierowano do obozu (21 lutego). Pasłęk był po czterech tygodniach tylko osaczony, choć niecałkowicie, co pozwoliło jego załodze na zaopatrzenie miasta w żywność i świeże oddziały dosłane z Braniewa. [...] Jednak pod wpływem roztopów wiosennych Firlej zdecydował się już po 10 marca zwinąć osaczenie Pasłęka i przenieść wojska na Powiśle, głównie do Elbląga i jego okolicznych wsi; część zbrojnych wzmocniła załogę katedry we Fromborku. Pasłęk został więc całkowicie uwolniony, a załoga jego zaczęła wzmacniać obwarowania i gromadzić zapasy. Decyzja hetmana była podjęta wbrew uprzednim zaleceniom króla, a pod naciskiem rotmistrzów, choć głównie - warunków klimatycznych. W konsekwencji na kilka tygodni większość polskich zaciężnych została wyłączona z wszelkich działań militarnych. [...] Dlatego wojska polskie mogły bez komplikacji w początkach kwietnia 1520 r. skoncentrować się pod Pasłękiem. Dotarły tam po 10 kwietnia najpierw oddziały spod Kwidzyna, nieco później doszły stamtąd działa ciężkiej artylerii. Dotarł też hetman Firlej ze swoją grupą spod Elbląga, a z Torunia oddziały wojsk nadwornych, także Litwinów i Tatarów. Wojska polskie 13 kwietnia rozłożyły się znowu obozem pod Rogajnami i Gołąbkami i zaczęły sypanie szańców wzdłuż południowej linii obwarowań Pasłęka. Odcięto też miastu dopływ wody i obsadzono młyn na północny wschód od Pasłęka, co spowodowało trudności w aprowizacji jego mieszkańców. Hetman Firlej, czekając na dotarcie dział, wysłał lekkozbrojnych, którzy dokonali głębokich zagonów do Prus Dolnych, docierając aż do Świętomiejsca w pobliżu Zalewu Wiślanego. Okresowo obsadzili też Nowe Miasto Braniewo, przez co droga do Królewca została odcięta. Stanowiło to zapowiedź większej „operacji dolnopruskiej". Jednak głównym zadaniem miało być oblężenie i ostrzał Pasłęka. Po dostarczeniu ciężkich dział, od 20 kwietnia ustawionych naprzeciw południowej linii murów, zaczęto ostrzał murów i wież miejskich, dokonując wyłomów w południowej i zachodniej linii obwarowań. Opanowano też jedną z baszt miejskich w południowo-wschodniej linii murów. W rezultacie załoga Pasłęka dnia 29 kwietnia, obawiając się generalnego szturmu, zwróciła się do hetmana Firleja o rozpoczęcie rokowań. Tego też dnia nastąpiła kapitulacja Pasłęka, a około 300 zaciężnych krzyżackich spisano jako jeńców, zobowiązanych do stawienia się do 8 maja u króla w Toruniu..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 302-311 "...Dłuższe zaabsorbowanie głównych sił polskich pod nie zdobytym Pasłękiem umożliwiało podejmowanie przez wojska Zakonu inicjatyw wojennych, szczególnie wobec niektórych ośrodków warmińskich, nadal pozbawionych polskich załóg z powodu neutralnej postawy biskupa Luzjańskiego. W efekcie dowódca Braniewa - Fryderyk von Heydeck, 8 lutego dokonał wypadu do sąsiedniego miasteczka Pieniężna (Mełzaku), własności kapituły warmińskiej. Następnego dnia zostało ono opanowane bez walki i obsadzone załogą krzyżacką, co czasowo umacniało pozycję wielkiego mistrza na zapleczu Pasłęka i w północnej Warmii. Po kilku dniach jednak Heydeck wycofał swoich ludzi z Pieniężna. Król z Torunia naciskał hetmana Firleja, aby rozwinął akcję zbrojną w kierunku Prus Dolnych, dla zahamowania ewentualnej inicjatywy Albrechta i załogi Braniewa. Doradzał to także biskup Luzjański, do którego król posłał dworzanina Jana Tarnowskiego, mającego znaczną wiedzę wojenną, nabytą w podróżach zagranicznych; Firlej miałby więc zająć Pieniężno i zabezpieczyć je swoją załogą. Biskup doradzał też połączenie w przyszłości wojsk hetmana z wojskami mazowieckimi (a nawet litewskimi!) i ich wspólną akcję w Prusach Dolnych z Królewcem, jednak dopiero po zdobyciu Pasłęka. Firlej już w połowie lutego wysłał spod Pasłęka część konnych pod Braniewo, gdzie próbowali oni oblegać miasto, a potem przebywali w jego pobliżu niszcząc okolicę. W tym też czasie skierowano oddziały około 400 zaciężnych polskich do Lidzbarka Warmińskiego, gdzie pozostały za zgodą biskupa Luzjańskiego, aby uchronić środkową Warmię przed ciągłymi wypadami z krzyżackich Prus Dolnych. Oznaczało to już przełamywanie zasady neutralności Warmii..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 304 "...Albrecht był zorientowany w planie pochodu wojsk Firleja do nie zniszczonych dotąd Prus Dolnych, jednak nie był w stanie temu przeciwdziałać. Pomoc z Rzeszy nie nadchodziła, także mistrz krajowy inflancki Plettenberg dosłał w drugiej połowie lutego grupę tylko 130 zbrojnych. Co gorsza - stany Prus Krzyżackich zaczęły już wówczas wywierać nacisk na wielkiego mistrza o zawarcie krótkiego choćby rozejmu z Polską, do czasu przybycia zbrojnej pomocy z Rzeszy. Część rycerstwa dołnopruskiego chroniła się już do miast..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 304 "...Oddziały Firleja 27 lutego wyszły z obozu pod Pasłękiem, gdzie została jednak większość konnych i pieszych. Z około kilkutysięcznymi siłami, głównie konnymi, także z oddziałem Tatarów litewskich, hetman zajął najpierw Pieniężno, łamiąc próbę oporu mieszkańców (28 lutego), którzy musieli znowu złożyć przysięgę wierności kanonikom warmińskim. Firlej zostawił w mieście około 400 pieszych pod komendą Wawrzyńca Bieniaszewskiego i Jana Kostelaka. Po połączeniu się z oddziałami, które dotarły spod Braniewa, zapewne 2 marca wojska polskie w kilku konnych grupach przeszły przez północną Warmię i wdarły się do Prus Dolnych. Oddziały polskie dokonały głębokich zagonów (do 50 kilometrów), docierając najpierw pod miasteczko Cynty, którego załoga zdołała się obronić. Już 5 marca ta grupa jazdy znajdowała się na wschodzie pod Świętomiejscem, docierając do Zalewu Wiślanego. Inna zaś grupa polskich wojsk skierowała się przed 4 marca bardziej na wschód, docierając do miasteczek Górowa Iławieckiego, Krzyżporka i Domnowa oraz zamku w Iławce, a nawet zapuszczając się w okolice miasta Frydlądu nad dolną Łyną, a więc wkraczając także na teren komturstwa pokarmińskiego (brandenburskiego). Niszczycielski zagon jazdy polskiej, wzmocniony oddziałem Tatarów, wywołał panikę wśród ludności wiejskiej, która masowo zaczęła uchodzić do Królewca. Oddziały polskie spaliły wiele wsi kmiecych, oszczędzając folwarki szlacheckie. Próbę oblegania zamku w Iławce przez około 600 zbrojnych polskich i grupę Tatarów, szybko zaniechano, gdy załoga odpowiedziała bronią palną i zastrzeliła około 20 atakujących. Spalono tylko liszkę (osadę przyzamkową) w Iławce, zabrano bydło, zniszczono też okoliczne wsie. Oddziały polskie skierowały się też bardziej na północ od Cynt i Iławki, docierając do miasteczek Krzyżporka i Domnowa, które zrabowano i częściowo spalono (Domnowo), podobnie jak okoliczne wsie; los taki spotkał też klasztor Św. Trójcy w Patollen (Gr. Waldeck). Oddziały polskie zapuściły się także do regionu Bartoszyc, Sępopola i Frydlądu, a więc do linii Łyny, ale cofnęły się szybko, gdy załogi tych miast szykowały się do wyjścia im naprzeciw. Zniszczenia wsi były jednak i tam poważne. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 304-305 Wrażenie tego niszczącego zagonu polskiego w Prusach Dolnych było ogromne, zwłaszcza że do Królewca ciągle napływali zbiegowie chłopscy, a w mieście widziano przez kilka dni łuny pożarów w dalszej okolicy. Wielki mistrz faktycznie był bezsilny. Po wieści o skierowaniu wojsk polskich do Świętomiejsca obawiał się próby uderzenia na Królewiec. Jednak pod wpływem roztopów wiosennych Firlej zdecydował się już po 10 marca zwinąć osaczenie Pasłęka i przenieść wojska na Powiśle, głównie do Elbląga i jego okolicznych wsi; część zbrojnych wzmocniła załogę katedry we Fromborku..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 305 "...Ułatwiło to szybki wypad wojsk Albrechta do Pieniężna, dokąd wzywała go część mieszczan. Z oddziałami wolnych i chłopów sambijskich oraz mieszczan z Królewca zajął nocą z 14-15 marca Pieniężno, za pomocą ostrzału artyleryjskiego, łamiąc opór polskiej załogi, zaatakowanej także przez mieszczan. Poległ rotmistrz Kostelak i około 200 pieszych, rotmistrz Bieniaszewski i ponad 80 zaciężnych poszło do niewoli. Albrecht, wówczas poważnie chory, już 16 marca zawrócił do Królewca wraz z jeńcami, a mieszkańcy Pieniężna musieli je opuścić, gdyż zostało podpalone z zamkiem kapitulnym, aby nie mogła tam wrócić polska załoga. Tak zwana klęska melzacka (pieniężnieńska) była bolesnym ciosem dla strony polskiej, która nie zabezpieczyła dostatecznie tej wysuniętej placówki warmińskiej. Hetman Firlej wysłał wprawdzie z Powiśla rotę konnych do Pieniężna, ale nie zdołała ona dotrzeć w porę do miasta. Klęska ta kończyła pierwszą fazę działań ofensywnych sił polskich w Prusach Zakonnych, osłabionych brakiem konsekwentnej koncepcji strategicznej Firleja, ale i trudnościami klimatycznymi, a także wytrwałością oporu wielkiego mistrza i jego wypadami zaczepnymi. Okres ten dowiódł też, iż w zurbanizowanych Prusach nie można rozwijać skutecznych działań wojennych bez artylerii oblężniczej..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 305-306 "...Poza terenem walki głównych sił polskich na północy w ciągu lutego-marca 1520 r. rozgrywały się działania wojenne prowadzone na obszarze Mazur przez szlacheckie pospolite ruszenie z lennego Księstwa Mazowieckiego. Nie zdołało ono w styczniu zdobyć Działdowa i Nidzicy; oblężenie w Nidzicy ponownie podjęto 1 lutego, co jednak zakończyło się niepowodzeniem. W wyniku perswazji wielkiego mistrza u księżnej mazowieckiej Anny i jej młodych synów Stanisława i Janusza, aby zaprzestać akcji zbrojnej, władze książęce - powołując się stale na rozkaz Zygmunta I, aby walczyć z Zakonem - zgodziły się jednak na swobodę stosunków handlowych, tak bardzo korzystnych dla obu stron. Jednak pod naciskiem władz koronnych pospolite ruszenie Księstwa w początkach lutego zebrało się w rejonie Łomży i Wąsoszy. Oddziały mazowieckie około 10 lutego wkroczyły do południowej strefy Prus Zakonnych. Jedna z grup, pod dowództwem wojewody mazowieckiego Szczęsnego Brzeskiego i jego brata starosty łomżyńskiego Pawła Brzeskiego oraz starosty z Wąsoszy, dotarła do zamku w Piszu (jańsborku), położonego na drodze handlowej z Kolna do Giżycka (Lecu), na skraju wielkich jezior. Zameczek ten, którym dowodził prokurator piski Jan Kolbitz miał być broniony przez zebranych tam okolicznych mazurskich wolnych i bartników. Ci jednak uciekli na wieść o przybyciu wojsk mazowieckich, dlatego i przerażony prokurator opuścił w popłochu zamek piski, chroniąc się na zamku w Szczytnie. Zamek w Piszu zajęły więc bez oporu 12 lutego wojska mazowieckie, na czele ze starostą Pawłem Brzeskim, któremu masowo zaczęli składać przysięgę wierności dla króla polskiego okoliczni wolni i chłopi mazurscy, obawiając się zniszczenia swych wsi. Jednak oddziały mazowieckie z Pisza natychmiast wyprawiły się na północ w rejon wielkich jezior w okręgu Orzysza, paląc niektóre tamtejsze wsie. Zagrożony został kolejny zamek w Rynie, którego namiestnik apelował do wielkiego mistrza o spieszne dosłanie lżejszych dział i hakownic, chociaż obawiał się zdrady mazurskich wolnych zgromadzonych na zamku. Ale zagony mazowieckie, posuwając się niewątpliwie zachodnim brzegiem jeziora Śniardwy, dotarły na północ do okręgu Szestna, okresowo zagrażając tamtejszemu zamkowi. Część sił dotarła też dalej na zachód, do rejonu Sorkwit. Oznaczało to już poważne zagrożenie dla Kętrzyna (Rastemborka). Oddziały mazowieckie zapuszczały się jednak także na wschód, w kierunku Ełku, dokonując rabunków we wsiach tego okręgu. Natomiast druga grupa wojsk mazowieckich, która wyszła z Kolna (także około 10 lutego), skierowała się na północny wschód do Ełku, łupiąc po drodze w okręgu ryńskim (po 12 lutego). Zamek w Ełku został wzmocniony posiłkami spośród mazurskich wolnych z okręgu Stradun, położonych na północ od Ełku. Ale i do Stradun dotarły oddziały mazowieckie, niszcząc 17 lutego tamtejszy dwór krzyżacki i łupiąc okoliczne wsie. Większość poddanych Zakonu (wolni i chłopi) przyłączyła się do Mazowszan i złożyła przysięgę wierności królowi Zygmuntowi. Natomiast zameczek w Giżycku (Lecu) został opuszczony i spalony przez Krzyżaków. Zameczek w Ełku nie stał się jednak przedmiotem oblężenia przez Mazowszan. Wielki mistrz doprowadził do wzmocnienia jego załogi przy pomocy namiestnika zamku ryńskiego. Ten ostami doprowadził 19 lutego grupę zaciężnych do Ełku, skąd zbiegła już większość wolnych mazurskich, składając przysięgę wierności Mazowszanom. Dowódcy ich zamierzali nawet podesłać zhołdowanych chłopów czy wolnych mazurskich pod drewnianą palisadę zamku ełckiego, aby ją zrąbali. W rezultacie w ciągu około dwóch tygodni wojska mazowieckie obsadziły Pisz oraz spustoszyły wiele wsi w okręgach Rynu, Szestna, Ełku, Stradun i Giżycka (Lecu), a więc południowo-wschodnich Prus wokół Wielkich Jezior Mazurskich. Znaczna część poddanych Zakonu - mazurscy wolni i chłopi - przeszła bez oporu na stronę Mazowszan, uznając władzę króla polskiego. Słabością tego głębokiego zagonu Mazowszan, sięgającego do 60-70 kilometrów w głąb Prus Krzyżackich, była rezygnacja z oblegania Ełku, a także Szestna i Rynu, co pozbawiało ich realnej podstawy trwalszego umocnienia się na opanowanych i w większości zhołdowanych terenach. Ale chyba nie leżało w zamierzeniach dowódców mazowieckich trwalsze umocnienie się na tych terenach, a jedynie ich niszczenie, gdyż najdalej do końca lutego 1520 r. wojska mazowieckie opuściły wschodnią strefę Prus. Pozostała tylko załoga mazowiecka na zameczku w Piszu. Już wcześniej, bo 17 lutego, grupa Mazowszan operująca pod Nidzicą opuściła swój obóz po dwutygodniowym okrążeniu miasta i zamku. Wojska te wyrządziły przede wszystkim poważne szkody we wsiach regionu Nidzicy, które niemal doszczętnie spustoszono. W sąsiednim regionie Szczytna przerażeni wolni uciekli na Warmię lub na Mazowsze. Lutowa akcja Mazowszan nie przyniosła w sumie większych sukcesów, ale absorbowała wyraźnie wielkiego mistrza, który musiał myśleć o zabezpieczeniu regionu Mazur, a także o rezerwowaniu części sił zbrojnych w Prusach Dolnych, bez możliwości ich skierowania na Warmię. Akcję tę ponowiono także w ciągu marca 1520 r., gdy strona mazowiecka wznowiła wypady do Prus Krzyżackich, choć na mniejszą skalę. Przed 4 marca ponownie oblężono zamek w Działdowie, chociaż zapewne siłami szlachty z województwa płockiego. Oblężenie ciągnęło się przez wiele tygodni. Natomiast ze wschodniej części Księstwa Mazowieckiego niemal w tym samym czasie nastąpił wypad większej grupy konnych i pieszych pod Ełk. Liczebność jej strona krzyżacka obliczała na ponad tysiąc koni i tyleż pieszych; wojska mazowieckie prowadziły też ze sobą jedno wielkie działo. Mazowszanie dotarli 10 marca do brzegu Jeziora Ełckiego i usiłowali sforsować most, prowadzący od wschodniego brzegu do wyspy, na której leżał zamek krzyżacki (osada wiejska znajdowała się na wschodnim brzegu jeziora), zarządzany przez prokuratora ełckiego. Atak przy użyciu większego działa nie powiódł się, gdyż czeladź krzyżacka wzmocniona grupą zaciężnych łodziami przepłynęła z wyspy zamkowej do brzegu i ogniem hakownic rozproszyła oddziały mazowieckie. Zabrała ona także owo działo. Poległych Mazowszan przewieziono do Pisza i tam ich pochowano. Już jednak 14 marca oddziały mazowieckie (mające liczyć 2 tysiące zbrojnych) podjęły kolejną próbę zdobycia Ełku, rozbijając obóz we wsi na wschodnim brzegu Jeziora Ełckiego. Saniami dowieziono drewniane osłony i kosze w celu przeprowadzenia ataku na most i zamek. Próbowano najpierw podpalić most, jednak załoga krzyżacka wyparła atakujących, zadając straty w ludziach. Wezwanie do kapitulacji przesłane na zamek zostało odrzucone. Dlatego oddziały mazowieckie wycofały się (zapewne 16 marca) do Wąsoszy, zapowiadając rychły powrót oraz wyprawę na zamek w Szestnie. Nie ulega wątpliwości, iż wyprawę tę podjęły oddziały pospolitego ruszenia z północno-wschodniej strefy Księstwa Mazowieckiego, które nie były przygotowane do działań oblężniczych. Akcja ich ponownie wyrządziła tylko straty materialne we wsiach wschodniej strefy Mazur oraz popłoch wśród ludności wiejskiej, której Mazowszanie nie oszczędzali, nawet dzieci i kobiet..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 306-308 "...Mimo niepowodzenia głównych sił polskich pod Pasłękiem, główna kwatera królewska w Toruniu realizowała działania ofensywne w Pomezanii, których celem miało być zdobycie Kwidzyna - najważniejszego punktu oporu Zakonu na prawym brzegu Wisły. Zdobycie jego miało też zmusić chwiejnego biskupa pomezańskiego Hioba Dobenecka do poddania się Polsce. Realizację tego planu umożliwiało dojście w drugiej połowie lutego do Torunia nowych zaciągów z południowej Polski oraz 12 ciężkich dział burzących z Krakowa wraz z puszkarzami. Zebrano także oddziały szlachty województwa chełmińskiego i chorągwie nadworne. Siły te w początkach marca 1520 r. wyruszyły do Grudziądza (około 800 konnych i 600 pieszych) pod dowództwem stolnika poznańskiego Jakuba Rożnowskiego, współstarosty malborskiego. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 308 Oblężenie Kwidzyna 12 -14 marca 1520 "...Po odrzuceniu propozycji poddania się miasta i załogi zamku w Kwidzynie 12 marca oddziały polskie podeszły pod jego mury wraz z wielkimi działami. Następnego dnia miasto oraz sprzężony z nim zamek kapitulny i katedra zostały ostrzelane kulami żelaznymi z 12 ciężkich dział. Kule te przebijały nawet cztery mury, wyrządzając znaczne straty w zamku i katedrze, zwaliły też jedną z wież miejskich. Już 14 marca nastąpiła kapitulacja Kwidzyna, a kanonicy złożyli przysięgę wierności królowi. Komendantem Kwidzyna został zwycięski dowódca Jakub Rożnowski. Satysfakcja strony polskiej była duża, gdyż potwierdziła się skuteczność ostrzału z wielkich dział, a Zakon stracił swój ostatni punkt oporu nad dolną Wisłą. Było też widoczne, iż biskup Dobeneck, nadal rezydujący w Prabutach, podda się teraz królowi..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 308-309 "...Podczas ostatniej wojny polsko-krzyżackiej (pruskiej), w marcu 1520 roku, wojska polskie oblegające Kwidzyn, przy pomocy ciężkich dział, poważnie uszkodziły zamek kapitulny, katedrę i fortyfikacje miejskie. Zburzyły także całkowicie zamek biskupi. Kwidzyn skapitulował pod warunkiem swobodnego wyjścia załogi krzyżackiej..." Fragment publikacji Janusz Bieszk "ZAMKI PAŃSTWA KRZYŻACKIEGO W POLSCE" s. 207 "...Król Zygmunt nalegał na Firleja zaraz po zdobyciu Kwidzyna, aby ponownie obiegł Pasłęk, dokąd miały zostać spiesznie przewiezione ciężkie działa. Jednak roztopy wiosenne uniemożliwiły szybką realizację tych zamierzeń i w lądowych działaniach na Powiślu nastała znowu przerwa do połowy kwietnia. Zgodnie z poleceniem króla Rada Gdańska jeszcze zimą podjęła przygotowania do rozwinięcia akcji na otwartym morzu, aby przeciąć dowóz posiłków dla Zakonu z Danii. Jednak dopiero po spłynięciu lodów, w połowie marca z Gdańska wypłynęło w kierunku Kłajpedy osiem większych i kilka mniejszych okrętów. Dotarły one do Cieśniny Bałgijskiej, usiłując ją zablokować przez zatopienie w niej kilku statków obciążonych kamieniami. Jednak wskutek wiosennych burz i prądów morskich statki te wkrótce zostały wypchnięte z cieśniny na Bałtyk. Ponowną próbę tego rodzaju podjęto 10 kwietnia przez 18 okrętów gdańskich w drugiej nowo powstałej Cieśninie, zwanej Pilawską, utworzonej bliżej Królewca. Usiłowano wprowadzić tam trzy tzw. burdyny, obciążone kamieniami. Jednak silny wiatr północny spowodował, iż zatonęły one przed samą Cieśniną, a zbrojni Zakonu ostrzelali i zatopili siedem okrętów gdańskich. Gdańszczanie stracili też kilka mniejszych jednostek (jachty i promy ze skrzyniami z kamieniami i sznikę). Po tych niepowodzeniach okręty gdańskie operowały tylko na otwartym Bałtyku, usiłując blokować dowóz towarów, jak i zaciężnych dla Zakonu, zwłaszcza z Danii, na co nalegał król Zygmunt. Mimo niektórych sukcesów w Cieśninie Pilawskiej i zabrania kilku statków handlowych, obie cieśniny nadal były otwarte dla żeglugi do Królewca. Jednak było widoczne, iż „wojna pruska" wkroczyła już wówczas w pełni w sferę działań morskich..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 309-310 "...Wiosną 1520 r. pruski teatr wojny objął też zdecydowanie biskupią Warmię. Biskup Luzjański aż do początków marca usiłował zachować neutralność, którą jednak naruszały wypady załóg krzyżackich z uwolnionego od oblężenia Pasłęka i z Prus Dolnych. Próby porozumienia się biskupa z wielkim mistrzem, a nawet zawarcia rozejmu z nim, za cenę podjęcia przez Albrechta rokowań pokojowych z królem Zygmuntem, zupełnie zawiodły. Zresztą zaniepokojony rosnącym zagrożeniem Warmii i żywiący nieufność do biskupa król sam zdecydował się wprowadzić załogi do jej miast i zamków, ażeby zabezpieczyć tyły wojsk polskich, po spodziewanym zdobyciu Kwidzyna, jak i Pasłęka. Oddziały konnych zaciężnych królewskich przybyły w połowie marca 1520 r. do Lidzbarka, gdzie dowódcy ich oznajmili biskupowi Luzjańskiemu, iż przybyli tylko dla ochrony biskupstwa, skąd nie będą dokonywać wypadów do ziem Zakonu. Biskup pogodził się z decyzją króla jako opiekuna Warmii, a oddziały polskie (liczące około 1500 konnych, w tym nieco Tatarów) ulokowały się we wsiach pod Lidzbarkiem. W południowej strefie obsadziły one Reszel i Barczewo, a w środkowej - Dobre Miasto. W strefę północnej obsadzona została podstępem, przy pomocy biskupa, Orneta. Tylko Olsztyn, własność kapituły, i Biskupiec Reszelski na południowej Warmii nie zostały obsadzone przez oddziały polskie, znajdowały się one jednak poza zasięgiem krzyżackich wypadów. Obsadzenie miast i zamków Warmii umocniło pozycję Polski w Prusach i zostało przyjęte z rozdrażnieniem przez wielkiego mistrza, który oskarżał biskupa Luzjańskiego, iż bez powodu wpuścił Polaków na Warmię. Mimo konfliktów części oddziałów polskich z chłopami warmińskimi, spowodowanych zabieraniem żywności z ich gospodarstw, zaciężni polscy pozostawali na Warmii jako jej osłona, przy czym w kwietniu główną wśród nich rolę zaczął odgrywać dobry dowódca, dosłany przez króla z Małopolski - starosta buski Jakub Sęcygniewski. Pod jego też dowództwem zaciężni polscy zaczęli dokonywać wypadów do Prus Dol-nych w rejonie Bartoszyc, także z udziałem Tatarów. Dnia 16 kwietnia oddziały Sęcygniewskiego stoczyły pod tym miastem zwycięską większą potyczkę z załogą krzyżacką, przy czym do niewoli dostali się także dwaj dowódcy zakonni z oddziału przysłanego z Inflant. Akcja ta, wspierana także wypadami polskiej załogi z Reszla w okolice Kętrzyna, poszerzyła więc teatr wojny, a zarazem wpłynęła na pogorszenie się nastrojów ludności dolnopruskiej i osłabienie jej wiary w wielkiego mistrza. Spowodowała ona jednak represje wobec wsi warmińskich, nawet ze strony chłopów dolnopruskich. W rezultacie biskup Luzjański interweniował u hetmana Firlej a, aby zaniechać wypadów oddziałów polskiej i tatarskiej jazdy do dalszych ośrodków dolnopruskich..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 309-310 "...W okresie trwających roztopów wiosennych strona polska - poza obsadzeniem miast Warmii - przygotowywała się do uderzenia na obiekty Zakonu, przeprowadzając zaciągi i uzupełniając zapasy prochu dla ciężkiej artylerii czekającej w Kwidzynie. Świeże oddziały zaciężnych dojść miały z Czech i Moraw, król ściągał też z Litwy chorągwie nadworne i około 700 Tatarów. Wśród zaciężnych czołową rolę odgrywać miał w przyszłości rycerz morawski Jan Żerotinski z Żerotina i Strażnicy, który zamierzał przyprowadzić aż 600 ciężkozbrojnych konnych oraz 400 pieszych; był on więc najwyraźniej kondotierem w większym stylu. Oddziały zaciężnych kierowane były etapami z Torunia pod Kwidzyn, skąd miały ruszyć dalej we wspólnym marszu na północ. Za główny cel działań wiosną 1520 r. strona polska uznawała ponowne oblężenie, ostrzał artyleryjski i zdobycie Pasłęka. Jednak hetman Firlej część wojsk znowu miał skierować na wschód do Braniewa. Rozłożywszy się tam obozem winien blokować dojście pomocy dla Królewca oraz atakować ośrodki dolnopruskie. Ta ostatnia koncepcja nie była jedyna, gdyż planowano też skierować znaczną część wojsk z Firlejem pod stołeczny Królewiec lub pod aktualną rezydencję wielkiego mistrza. Akcentowano też konieczność przejścia przez Pregołę, mostem na Sambię, oraz do sąsiedniej Natangii i zmuszenie ich miasteczek do kapitulacji, podobnie jak sam Królewiec przez oblężenie (doradzał tak biskup Luzjański). Konieczne było jednak wówczas współdziałanie sił lądowych i wodnych z wielkich miast Prus królewskich przy dostawach żywności dla wojska i budowie mostu pontonowego na Pregole. Albrecht natomiast zamierzał nadal bronić krajowymi siłami Pasłęka i Braniewa, osłaniając wybrzeża Zalewu Wiślanego i Sambii; nadał też wywierał nacisk na biskupa Luzjańskiego o wyprowadzenie załóg polskich z Warmii. Jednak zdecydowanie liczył na pomoc z zewnątrz, z Rzeszy łub z Danii, która długo nie nadchodziła. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 310-311 Oblężenie Pasłęka kwiecień 1520 "...Pasłęk miał znakomite warunki naturalne, leżał bowiem na cyplu płasko-wzgórza, opadającego stromo od zachodu, północy i wschodu ku bagnistej dolinie rzeki Wąskiej i Strugi Młyńskiej, okalających miasto od północnego wschodu. Jedynie od południa możliwe było dojście do miasta, otoczonego murami obronnymi, wzmocnionymi bramami oraz wieżami ceglanymi, szczególnie silnymi w linii południowej. Tę ostatnią broniła także fosa. W mieście obronnymi budynkami były kościół parafialny Św. Bartłomieja oraz jednoskrzydłowy zamek krzyżackich prokuratorów. Dowódcą miasta i zamku był jeden z zamożniejszych szlachciców pruskich Dytrych von Schlieben, który dobrze przygotował je do obrony. Wielki mistrz, licząc się z atakiem polskim na Pasłęk, zorganizował w Królewcu do połowy stycznia silne oddziały pieszych chłopów i wolnych dolnopruskich. Dotarł z nimi do Pasłęka przed przybyciem tam sił polskich. Hetman Firlej przybył pod to miasto z wojskami 17 stycznia 1520 r. Obóz polski rozbito na południowy wschód koło wsi Rogajny i Gołąbki w pobliżu Strugi Młyńskiej. Już następnego dnia wielki mistrz wyszedł z Pasłęka ze swoimi zbrojnymi i dotarł w okolice obozu polskiego, aby go otoczyć i zaatakować. Jednak, mimo śniegów i mrozów, Firlej zdołał przeprawić część jazdy przez Strugę Młyńską i zaatakować piesze oddziały Albrechta. Cofnął się on wówczas spiesznie do Pasłęka, a następnego dnia udał się do Braniewa. Było to pierwsze zetknięcie się wielkiego mistrza z wojskami polskimi, zakończone niepowodzeniem, chociaż zamek i miasto Pasłęk zdołał dobrze zaopatrzyć w zbrojnych i żywność oraz artylerię ogniową. Firlejowi natomiast udało się następnego dnia okrążyć miasto od południowego wschodu i zachodu. Ułatwiło to komunikację z Elblągiem i Gdańskiem, które miały wspierać akcję oblężniczą, realizowaną w zimowych, trudnych warunkach przez około 5 tysięcy zbrojnych polskich (konnych i pieszych). Dysponowali oni kilku działami, ale brakowało większych, tj. dział burzących. Dlatego Firlej próbował oblegać miasto, aby po tym wziąć je głodem, blokując dopływ wody ze Strugi Młyńskiej i niszcząc podmiejski młyn. Przy południowej linii murów usypano szaniec ziemny z działami polowymi, o małej skuteczności ognia. Dużą trudność stanowiła aprowizacja dla kilku tysięcy ludzi, co doprowadziło do ogołocenia okolicy i zwiększenia dowozów żywności z Elbląga czy Gdańska. Załoga miasta nie zniechęciła się jednak trudnościami zaopatrzeniowymi, licząc na szybką pomoc wielkiego mistrza. 30 stycznia 1520 r. został odrzucony apel Firleja do rady miejskiej o poddanie się królowi Zygmuntowi. Hetman zamierzał wówczas za pomocą świeżo dosłanych z Gdańska większych dział długolufowych, zwłaszcza tzw. szlang, podjąć ostrzał miasta. Nastąpił on od 2 lutego z szańca przy południowej linii murów. Jednak jedno z największych dział uległo rozerwaniu, a większość kul przelatywała nad miastem z winy niedoświadczonych puszkarzy gdańskich. Miasto odpowiadało ogniem z własnych dział i hakownic. Firlej zniechęcił się potem do kontynuowania akcji z powodu trudności z aprowizacją i brakiem pieniędzy na terminowe opłacanie zaciężnych. Przed 10 lutym wycofał więc część wojsk spod miasta do obozu pod Rogajnami i do okolicznych wsi. Początkowo zostawił załogę na szańcu, ale i tę po silnym ostrzale miasta skierowano do obozu (21 lutego). Pasłęk był po czterech tygodniach tylko osaczony, choć niecałkowicie, co pozwoliło jego załodze na zaopatrzenie miasta w żywność i świeże oddziały dosłane z Braniewa. [...] Jednak pod wpływem roztopów wiosennych Firlej zdecydował się już po 10 marca zwinąć osaczenie Pasłęka i przenieść wojska na Powiśle, głównie do Elbląga i jego okolicznych wsi; część zbrojnych wzmocniła załogę katedry we Fromborku. Pasłęk został więc całkowicie uwolniony, a załoga jego zaczęła wzmacniać obwarowania i gromadzić zapasy. Decyzja hetmana była podjęta wbrew uprzednim zaleceniom króla, a pod naciskiem rotmistrzów, choć głównie - warunków klimatycznych. W konsekwencji na kilka tygodni większość polskich zaciężnych została wyłączona z wszelkich działań militarnych. [...] Dlatego wojska polskie mogły bez komplikacji w początkach kwietnia 1520 r. skoncentrować się pod Pasłękiem. Dotarły tam po 10 kwietnia najpierw oddziały spod Kwidzyna, nieco później doszły stamtąd działa ciężkiej artylerii. Dotarł też hetman Firlej ze swoją grupą spod Elbląga, a z Torunia oddziały wojsk nadwornych, także Litwinów i Tatarów. Wojska polskie 13 kwietnia rozłożyły się znowu obozem pod Rogajnami i Gołąbkami i zaczęły sypanie szańców wzdłuż południowej linii obwarowań Pasłęka. Odcięto też miastu dopływ wody i obsadzono młyn na północny wschód od Pasłęka, co spowodowało trudności w aprowizacji jego mieszkańców. Hetman Firlej, czekając na dotarcie dział, wysłał lekkozbrojnych, którzy dokonali głębokich zagonów do Prus Dolnych, docierając aż do Świętomiejsca w pobliżu Zalewu Wiślanego. Okresowo obsadzili też Nowe Miasto Braniewo, przez co droga do Królewca została odcięta. Stanowiło to zapowiedź większej „operacji dolnopruskiej". Jednak głównym zadaniem miało być oblężenie i ostrzał Pasłęka. Po dostarczeniu ciężkich dział, od 20 kwietnia ustawionych naprzeciw południowej linii murów, zaczęto ostrzał murów i wież miejskich, dokonując wyłomów w południowej i zachodniej linii obwarowań. Opanowano też jedną z baszt miejskich w południowo-wschodniej linii murów. W rezultacie załoga Pasłęka dnia 29 kwietnia, obawiając się generalnego szturmu, zwróciła się do hetmana Firleja o rozpoczęcie rokowań. Tego też dnia nastąpiła kapitulacja Pasłęka, a około 300 zaciężnych krzyżackich spisano jako jeńców, zobowiązanych do stawienia się do 8 maja u króla w Toruniu..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 302-311 "...Kapitulacja Pasłęka była znacznym sukcesem wojsk polskich, który osłabił wyraźnie pozycję Zakonu w Prusach Górnych i w północnej Warmii. Był on też potwierdzeniem skuteczności działania polskiej artylerii oblężniczej. Zamek i miasto objął jako starosta podkomorzy pomorski Achacy Cema, a hetman Firlej mógł z rotmistrzami rozważyć teraz kwestię zasadniczą - marsz na Braniewo czy Królewiec. Sytuację ułatwić miały także powodzenia szlacheckich wojsk mazowieckich w zachodnich Mazurach. Dnia 30 kwietnia skapitulował zamek w Działdowie, który obsadzono oddziałami z województwa płockiego z kasztelanem Piotrem Kryskim jako starostą. Podjęto też od razu oblężenie Szczytna i Nidzicy, jednak bez rezultatu; także miasteczko Pasym pozostało w ręku Zakonu. We wschodniej strefie Mazur natomiast oddziały mazowieckie rezydujące w Piszu, i działające w ścisłym porozumieniu z polskimi rotami we warmińskim Reszlu i Lidzbarku, w połowie kwietnia wyruszyły na zachód i starły się w rejonie Wielkich Jezior z oddziałami Zakonu, zadając im klęskę. Nie zdobyły jednak żadnego zameczku we wschodnich Mazurach i wycofały się do Księstwa Mazowieckiego. Wypady Mazowszan wpłynęły na nastroje wśród wolnych i chłopów wschodnich Mazur, którzy już byli gotowi poddać się Mazowszanom aż po okolice Giżycka (Lecu) i Węgorzewa..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 312 "...Zdobycie Pasłęka zbiegło się z dojściem do Torunia większych grup zaciężnych czesko-morawskich i śląskich; liczba ich dochodzić mogła do około 3 tysięcy, w tym około dwie trzecie pieszych. Wśród dowódców rot wyróżniał się wspomniany już rycerz z Moraw Jan z Żerotina i Strażnicy; ostatecznie przyprowadził on 368 konnych i 621 pieszych, odgrywał więc istotnie rolę kondotiera. Został on dowódcą nowo przybyłej grupy zaciężnych, określanej mianem „wojska czeskiego". Obok niego ważną rolę miał odgrywać przybyły też wtedy szlachcic dolnośląski Jan von Rechenberg jako dowódca zaciężnych. I on także dołączył do grupy „wojska czeskiego". Nowo zaciągnięte oddział)" miały szybko wyruszyć w drogę z Torunia na północ, aby połączyć się z główną grupą wojsk polskich hetmana Firleja i wspólnie już podjąć dalszą walkę zbrojną z Zakonem w północnej strefę Prus i na Warmii. Kierunek dalszego marszu Firleja spod Pasłęka po 29 kwietnia nie był początkowo ściśle sprecyzowany. Wiadomo było tylko, iż armia polska 3 maja zostanie najpierw skierowana na Braniewo. Król po zdobyciu Pasłęka nakazał jednak hetmanowi, aby wojska nie odpoczywały, lecz skierowały się do Bartoszyc, tj. poprzez Warmię w kierunku środkowej części Prus Dolnych, gdzie miało nastąpić połączenie z „wojskiem czeskim", które wyruszyło już z Torunia. Dopiero po zebraniu się wszystkich sił koło Bartoszyc miano tam wspólnie przeprowadzić naradę, czy korzystniejsze będzie zaatakowanie Królewca, czy też innego ośrodka lub regionu. Jednak wskutek opóźnień w marszu poszczególnych grup stało się inaczej. Już bowiem 7-8 maja oddziały konnych z armii Firleja dotarły pod Braniewo. Zaatakowały one słabo ufortyfikowane Nowe Miasto, które zrabowano i podpalono, mimo kontrakcji ze Starego Miasta, którego dowódca Heydeck nie zamierzał poddawać. W potyczce jazdy polskiej z pieszymi, którzy wybiegli ze Starego Miasta, zostali oni pobici; wielu z nich poległo, część dostało się do niewoli. Wojska polskie miały stracić ponad 40 zbrojnych. Oddziały polskie przeszły potem Pasłękę, za którą rozbiły obóz. Podkreślić należy, iż wraz z Firlejem nadal jako hetmanem naczelne dowództwo sprawował również wojewoda kaliski Jan Zaremba z Kalinowej. Niewątpliwie wiązało się to z krytyką dowodzenia Firleja, która przejawiała się w otoczeniu królewskim. Postój wojsk polskich za Pasłęką trwał kilka dni, gdyż z powodu grząskości dróg były trudności z transportem wozów i dział. Niewątpliwie jednak czekano i na opóźniające się dojście „czeskiego wojska". Wojska te dotarły na północną Warmię dopiero w połowie maja, a dowódcy ich wraz z Janem von Rechenbergiem skłaniali się do koncepcji oblężenia Królewca przez ogół wojsk polskich, do czego namawiał też Gdańsk. Hetman Firlej w tym czasie także zdecydował się na tę koncepcję, odrzucając prośbę zaniepokojonych stanów Prus Zakonnych o zaprzestanie działań wojennych, gdyż wysyłają już one poselstwo do króla Zygmunta w Toruniu. Pod Starym Miastem Braniewem hetman Firlej zostawił oddziały jazdy pod dowództwem Jakuba Sęcygniewskiego, które miały trzymać w szachu załogę krzyżacką i niszczyć okoliczne wsie, tj. niewątpliwie dla zabezpieczenia tyłów głównej grupie wojsk polskich. Wyszła ona z Firlejem i Zarembą znad Pasłęki, posuwając się na wschód głównym szlakiem wzdłuż Zalewu Wiślanego. Dotarła najpierw 15 maja do pierwszego miasta Prus Dolnych - Świętomiejsca. Opuszczone przez załogę i mieszkańców zostało ono obsadzone. Wojska rozlokowały się także w okolicznych wsiach, blokując zarazem drogę i dostawy wojsk czy żywności z Królewca dla Braniewa. Część oddziałów polskich skierowano na wschód do miasteczka Cynty. Również i ono było opuszczone, bowiem mieszkańcy wraz z okolicznymi chłopami i bydłem schronili się do Królewca. Już 19 maja pierwsze oddziały jazdy polskiej pojawiły się pod zamkiem w Pokarminie (Brandenburgu), jednak działały one głównie w okolicznych wsiach komturstwa pokarmińskiego, które podobnie jak wsie komturstwa bałgijskiego były pustoszone. Trzon wojsk polskich leżał jednak przez kilka dni w rejonie Świętomiejsca. W tym czasie, jak się wydaje, „wojsko czeskie" Żerotinskiego znajdowało się jeszcze w północnej Warmii, walcząc z trudnościami aprowizacyjnymi. Armia polska nie podjęła uderzenia na zamek w Bałdze, leżący na uboczu między Świętomiejscem a Pokarminem, na brzegu Zalewu Wiślanego. Dnia 21 maja hetman Firlej wystosował tylko z obozu pismo do rycerstwa na zamku w Bałdze, wzywając do kapitulacji, w celu uniknięcia strat, z zapewnieniem bezpieczeństwa osób. Apel ten pozostał bez echa, jednak dowództwo polskie nie podjęło próby oblężenia, kierując całość swoich sił do Pokarmina, aby tym szybciej dotrzeć do Królewca. Dnia 23 maja pierwsze oddziały polskie z obozu pod Świętomiejscem pojawiły się przy rzece Świeżej (Frisching), przy której ujściu do Zalewu Wiślanego na prawym jej brzegu leżał zamek w Pokarminie (Brandenburgu). Został on uprzednio wzmocniony załogą zbrojną na prośbę mieszczan Królewca, był to bowiem ostatni punkt oporu przed stolicą Zakonu. Tego dnia wojska polskie rozbiły kilka obozów na południe od Pokarmina, nie podejmując przeprawy przez wezbrane wody rzeki Świeżej. Przeprawa ta nastąpiła dnia 24 maja za pomocą tratew, po czym obóz rozłożono w osadzie przyzamkowej i w jej sąsiedztwie. Z przeprawieniem wielkich dział znowu były trudności i pozostały one na lewym brzegu rzeki; w konsekwencji zamek był ostrzeliwany tylko mniejszymi działami, strzelającymi kulami kamiennymi. Liczebność oblegających dowódcy zamkowi szacowali na około 8000 ludzi, co budziło ich przerażenie i załogi, kierowano więc apele do wielkiego mistrza o pomoc drogą wodną. Pomoc ta była nierealna, a na domiar złego na wodach Zalewu Wiślanego pojawiło się kilka statków gdańskich. Operowały one już od początków maja w rejonie Bałgi (jachty i barki), usiłując nawet wylądować na wybrzeżu Zalewu (10 maja). Zostały jednak przez załogę zamku bałgijskiego zmuszone do odpłynięcia na Zalew. Blokować zaś zaczęły dowóz do Pokarmina i wsparły atak lądowych wojsk polskich. W rezultacie tego już 25 maja w południe dowódcy zamku pokarmińskiego skapitulowali przed hetmanem Firlejem, a załoga miała stawić się do dnia 24 czerwca u króla w Toruniu. Droga do odległego o 20 kilometrów Królewca stała już otworem. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 312-314 "...Najważniejszy problem dla dowództwa polskiego stanowiło obecnie zapewnienie żywności dla tak dużych liczebnie wojsk. W Prusach Dolnych, częściowo spustoszonych już wojną i na przednówku, przy opóźnionej, chłodnej i deszczowej wiośnie, nie było dostatecznej ilości żywności, a także paszy. Firlej i Zaremba już spod Braniewa zwrócili się więc do Gdańska, apelując o dosłanie statków kupieckich z żywnością, aby sprzedawać ją dla wojska na brzegu Zalewu Wiślanego. Rada Gdańska zapewniła Firleja i Zarembę, iż wydała już odpowiednie zalecenia dla kupców. Firlej i Zaremba przedstawili Gdańskowi także swoje kolejne zamiary, nie tylko marszu na Królewiec, ale i przerzucenia wojsk na Sambię (co było realizacją koncepcji biskupa Luzjańskiego). Gdańszczanie akceptowali te zamierzenia. Zapewniali, iż wyślą szybko statki i szkuty, zalecali jednak przerzucenie tam znaczniejszych sił ze względu na gęstość zaludnienia Półwyspu Sambijskiego. Firlej i Zaremba zdecydowali się więc na dalszą szybką akcję ofensywną, wspartą siłami wodnymi Gdańska, choć najwidoczniej nie przewidywali użycia ciężkiej artylerii, która utknęła przy przeprawie nad rzeką Świeżą. Odrzucali przy tym możliwość zawarcia rozejmu z wielkim mistrzem na okres podjętych rokowań pokojowych w Toruniu, co podsuwał biskup Luzjański i sam Albrecht, powołując się na konieczność rozkazu królewskiego. Dowódcy polscy nie odrzucali jednak możliwości rozmów z wielkim mistrzem, naciskanym w Królewcu przez opozycję stanową o podjęcie rokowań. Albrecht wysłał więc do obozu polskiego pod Pokarminem propozycję dosłania przedstawicieli do Królewca dla nawiązania rozmów. Już 24 maja Firlej wysłał do stolicy Zakonu rotmistrzów Achacego Cemę i Mikołaja Iskrzyckiego. Przebywali tam krótko, prowadząc rozmowy w katedrze królewieckiej. Wiadomo, iż obaj posłowie doradzali złożenie przez wielkiego mistrza prośby do dowództwa polskiego o glejt dla poselstwa Zakonu do króla. Rozmowy te nie przerwały jednak dalszych działań wojsk Firleja, nawet mimo opóźnień w dostawach żywności z Gdańska. W okresie tym do wojsk Firleja i Zaremby pod Pokarminem dołączyło wreszcie „wojsko czeskie" z Żerotinskim i Rechenbergiem. Fakt ten musiał wpłynąć na szybkie podjęcie decyzji o marszu spod Pokarmina w kierunku odległego o 20 kilometrów Królewca. Dnia 31 maja wielka armia polska - której liczebność można ostrożnie przyjąć na około 9-10 tysięcy konnych i pieszych (w stosunku 1:3) - stała już około 10 kilometrów na południowy zachód od stolicy Prus Krzyżackich. Była to nizinna miejscowość Haffstrom (alias Haberstro), położona przy małej zatoczce Zalewu Wiślanego, a przy ujściu niewielkiej rzeczki. Tutaj też został rozbity obóz polski na okres przeszło miesiąca Jednak niektóre oddziały polskie dnia 31 maja pojawiły się także pod Królewcem. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 314-315 Oblężenie Królewca maj-czerwiec 1520 "...Stolica Prus Krzyżackich, jak już wiemy, składała się w późnym średniowieczu z trzech części: Starego Miasta, Knipawy i Lipnika, leżących w widłach Pregoły. Zamek krzyżacki znajdował się przy północnej stronie Starego Miasta, które wraz z Knipawą odgrywały główną rolę jako ośrodki handlowo-rzemieślnicze. Knipawa - kilkutysięczne osiedle kupieckie, leżała w strefie południowej królewieckiego zespołu miejskiego i była oblana z czterech stron wodami Pregoły. We wschodniej części miasta znajdowała się katedra biskupstwa sambijskiego. Miasto nie miało silnych obwarowań ze względu na naturalną obronę, którą tworzyły wody Pregoły, a przez znajdujące się na niej dwa mosty komunikowało się ze Starym Miastem. Obwarowania z trzema wieżami były tylko w linii południowej, gdzie znajdowały się także dwie bramy (w tym jedna zwana Zieloną), przez które mostami na Pregole dostawano się na jej lewy brzeg. Znajdowały się tam łasztownia, spichlerze i popielnik oraz składnice drewna. Przez obszary te, stanowiące patrymonium Knipawy, a tworzące jej przedmieście, wiodła (od Bramy Zielonej) droga (tzw. Landstrasse) na południe, przedmieście to dzieliło się na Przednie i Tylne, przedzielone rowem odwadniającym, jak i służącym do obrony. Rów ten przecinała „Landstrasse" mostem zwodzonym. Przedmieścia były zamieszkałe przez zagrodników knipawskich. Znajdował się tam również kościół Św. Antoniego. Były to tereny nizinne, zalewane w czasie wylewów Pregoły. Natomiast bardziej na południe znajdowały się wzniesienia. Na wzgórzu zwanym Haberberg Zakon założył wieś zagrodniczą. Znajdowała się tam również wieś Ponarth oraz karczma, a także szpital Św. Jerzego z kościołem, należącym do Starego Miasta. Obleganie Królewca było więc możliwe także od strony południowej, tj. Knipawy, ale po uprzednim opanowaniu Haberbergu i okolicznych osad. Konieczne też były pomosty lub łodzie w celu sforsowania Pregoły w mieście bądź w dolnym jej biegu, przy próbie oskrzydlenia miasta od strony północno-zachodniej (tj. Starego Miasta i zamku), czy przedostania się na Sambię na prawym brzegu Pregoły. Dlatego operacja królewiecka, nawet mimo wysokiej liczby zaciężnych królewskich, była możliwa tylko po uzyskaniu statków czy łodzi gdańskich (a także elbląskich) oraz zbudowania drewnianych pomostów. Dowództwo polskie mogło jednak liczyć na opozycję mieszczaństwa królewieckiego i ludności Sambii wobec nieustępliwej postawy Albrechta oraz obawy przed szturmem i niszczeniem miasta czy okolicy. Ten też moment miał zostać uwzględniony w przyszłej akcji dowództwa polskiego. Pierwsze oddziały lekkiej jazdy polskiej i część piechoty (szacowano ogół sił na tysiąc osób) pojawiły się pod Królewcem na Haberbergu już we mgle porannej dnia 25 maja. Był to tylko rekonesans połączony z rabunkiem bydła i koni, który wywołał jednak przerażenie w Knipawie i na Starym Mieście. Po opadnięciu mgły z Knipawy rozpoczęto ostrzał Haberbergu, co spowodowało wycofanie się wojsk polskich do głównego obozu. Odtąd zaglądały na Haberberg tylko mniejsze oddziały polskie, które były rozpędzane ostrzałem z miasta. Był to jednak sygnał, iż zagrożenie polskie jest realne. Dlatego też w Królewcu od razu (od 25-28 maja) podjęto kroki zapobiegawcze. Obawiając się ponowienia wypadu od południa, rada Knipawy zdecydowała się na spalenie całego swego przedmieścia, a także za wiedzą rady Starego Miasta - kościoła Św. Jerzego na Haberbergu z zabudowaniami. W ten sposób teren między Haberbergiem a lewym brzegiem Pregoły niemal całkowicie oczyszczono, pozostał tylko kościół Św. Antoniego, który wraz z przedmieściem otoczono rowem i palisadą. Stare Miasto Królewiec wzięło też na żołd 94 pieszych, których 1 czerwca wysłano jednak do okolicznych wsi na prawym brzegu Pregoły. Pełnili oni tam straż, przy czym byli wyposażeni w kilka mniejszych dział (szłang), z których jedno dostarczył wielki mistrz. Polecił on także usypać szańce przy osadach nadrzecznych. Działalność ta zmierzała do zabezpieczenia Sambii przed groźbą inwazji na prawy brzeg Pregoły, co istotnie leżało w planach dowództwa polskiego. Wojska polskie w końcu maja 1520 r. rozłożyły się w pełni obozem przy Haffstromie. Na wypadek ataku wielkiego mistrza otoczono go wałem ziemnym i palisadą, stanowił więc rodzaj taboru. Obóz zaopatrywały w żywność statki i łodzie gdańskie oraz elbląskie. Z obozu tego dokonywane były wypady jazdy na Haberberg (od 31 maja do 1 czerwca), co powodowało ostrzał z Knipawy. Hetman Firlej wraz z Zarembą i Żerotinskim liczyli jednak głównie na pomoc z Gdańska w postaci żywności i statków, aby podjąć uderzenie na Sambię i w ten sposób oskrzydlić Królewiec od północy. Wysłannik ich rotmistrz Mikołaj Działyński dnia 3 czerwca przedłożył radzie gdańskiej postulaty, w wyniku czego już następnego dnia miały wypłynąć statki gdańskie z wyposażeniem na Zalew Wiślany. Rada gdańska postulowała też, aby wysłane uprzednio jej statki krążące po Zalewie połączyły się z tymi nadpływającymi i działały wspólnie. Oznaczało to, iż Gdańsk wyraźnie wspiera zamiar przerzucenia statkami sił polskich na prawy brzeg Pregoły, tj. na Sambię. Jednak nieco czasu musiało upłynąć od wysłania i dopłynięcia statków gdańskich do południowo-wschodniego zakątka Zalewu Wiślanego. Dnia 5 czerwca z Gdańska wypłynęło sześć statków, wyposażonych w uzbrojoną załogę i działa, które udały się na Zalew Wiślany. W tym samym zaś czasie zaszły w Królewcu wydarzenia, które spowodowały zawieszenie planowanej akcji ofensywnej wojsk polskich. Wiązało się to również z akcją dyplomatyczną podjętą przez dowódców polskich i czeskich wobec Królewca i stanów sambijskich. Już 29 maja dowódcy ci wystosowali pismo do trzech miast Królewca wzywające do kapitulacji za cenę zatwierdzenia ich wolności. Winny też one nakłonić Albrechta, aby za glejtem udał się do króla. W przeciwnym razie miasta zostaną oblężone od lądu i morza, a po zdobyciu będą obrabowane przez zaciężnych. Podobne pisma zostały też skierowane do okolicznych miasteczek. List dowódców polskich, mimo oporu wielkiego mistrza, został dostarczony władzom Królewca i w obecności urzędników Zakonu, a także z udziałem przedstawicieli rycerstwa dolnopruskiego odczytany dnia 1 czerwca w ratuszu Starego Miasta. Tego też dnia dotarł tam kolejny list dowódców polskich z 31 maja skierowany do gmin wiejskich w rejonie Królewca, na Sambii i w Prusach Dolnych z żądaniem poddania się i groźbami zniszczenia. Jeszcze 2 czerwca wielki mistrz zdecydował się na osobiste spotkanie z dowódcami polskimi i tego samego dnia wystawili oni glejt dla Albrechta na 10 osób. Do spotkania tego miało dojść za kilka dni na Haberbergu. Natomiast 3 czerwca wrócili posłowie stanów Prus Zakonnych z Torunia, którzy przejechali za glejtem przez obóz polski koło Haffstromu. Wzbudził on w nich prawdziwy niepokój ze względu na znajdujące się w nim wielkie siły zbrojne. Dnia 4 czerwca złożyli oni w Królewcu sprawozdanie w obecności reprezentantów rycerstwa, przedstawiając także glejt otrzymany od króla (31 maja) dla wielkiego mistrza na czternastodniową podróż do Torunia z 200 końmi. Wrócił też w tym czasie wysłannik Albrechta do Zygmunta - Henryk von Miltitz, potwierdzając iż król nie zgodzi się na żaden rozejm, jeśli wielki mistrz do niego nie przybędzie, żąda zaś dopełnienia warunków traktatu toruńskiego, tj. przysięgi wierności. Pod wrażeniem tych wieści i nastrojów wielki mistrz zdecydował się na szybkie już spotkanie z dowódcami polskimi. Dnia 5 czerwca odbyło się na Haberbergu pod namiotami całodzienne spotkanie wielkiego mistrza z dowódcami polskimi na czele z hetmanem Firlejem i wojewodą Zarembą, z udziałem także członków Zakonu, rycerstwa oraz burmistrzów Starego Miasta i Knipawy. Strona krzyżacka nalegała na przedłużenie glejtu uzyskanego przez Albrechta od króla oraz aby dowódcy polscy wystawili glejt dla niego. Spotkało się to jednak ze zdecydowanym oporem dowódców polskich, akcentujących, iż są sługami króla i bez jego zgody nie mogą tego uczynić. Nalegano także na dowództwo polskie, aby w okresie nieobecności Albrechta wojsko polskie nie wyrządzało dalszych strat także w Sambii; miało się także ono wycofać z Haffstromu i przejść za Pasłękę, gdzie łatwiej będzie o prowiant i dowóz. W rzeczywistości stronie krzyżackiej chodziło o odsuńcie bezpośredniego zagrożenia stolicy Prus Zakonnych. I w tym wypadku dowódcy polscy powołali się na brak rozkazu królewskiego, zgadzając się tylko na czternastodniową przerwę w działaniach wojennych. Ostatecznie uzgodniono warunki tego dwutygodniowego rozejmu (od 12 czerwca), które zostały oficjalnie potwierdzone, przez dowódców polskich dokumentem z dnia 6 czerwca. Dowództwo polskie miało też powiadomić Gdańsk i Elbląg oraz Mazowszan, aby powstrzymali się od akcji zbrojnej. Żywność i paszę dla koni wojsko Firleja mogło w okresie rozejmu swobodnie zabierać z obszarów między Łyną i Pregołą. Nie wolno było natomiast przekraczać tych rzek tj. wdzierać się na teren Sambii. Żadna ze stron nie miała oblegać miast czy zamków i dokonywać rabunków, a wielki mistrz nie mógł w tym czasie wzmacniać żadnego z ośrodków. Dokument ten opieczętowany został przez czterech głównodowodzących wojsk polskich i czeskich: hetmana Firleja, wojewodę Zarembę, Żerotinskiego (jako dowódcę „wojsk czeskich") i Jana von Rechenberga. Albrecht podjął jeszcze tego dnia ponowne rozmowy na zamku królewieckim z przedstawicielami trzech miast Królewca, prosząc ich o radę, czy ma udać się do króla polskiego za wystawionym już glejtem. W ostrej dyskusji między przedstawicielami rad i gmin zwyciężył pogląd, iż Albrecht - pozbawiony pomocy z zewnątrz - musi ułożyć się z królem, aby uniknąć dalszego niszczenia kraju. Wielki mistrz wyraził zgodę, zastrzegając się, iż udaje się do króla jednak nie na podstawie warunków traktatu toruńskiego, a tylko za glejtem królewskim. Na okres swojej nieobecności wyznaczył czterech regentów. [...] Wielki mistrz nakazał dowódcom swoich zamków ścisłe przestrzeganie warunków rozejmu. Dnia 8 czerwca dowódcy polscy potwierdzili przyjęcie przez Albrechta warunków rozejmu, zapowiadając jego ścisłe respektowanie. Oznajmili też, iż będą karali tych, którzy zechcą przekraczać Pregołę oraz, iż zamierzają rozdzielić wojska na zamki i wsie. Do obozu polskiego dotrzeć zresztą miały nowe oddziały z Litwy, które przybyły najpierw na teren biskupstwa warmińskiego; hetman Firlej spiesznie ściągał je pod Królewiec, gdyż wśród zaciężnych tych byli także litewscy Tatarzy, którzy dokonywali rozbojów. Opóźniający się nieco wyjazd wielkiego mistrza do Torunia wywołał wyraźne podejrzenia w dowództwie polskim co do szczerości jego zamiarów. Jeszcze 11 czerwca Firlej nieoczekiwanie zwrócił się do Gdańska z wezwaniem, aby jednak przygotował on swoje statki i dosłał pod Królewiec, gdyż hetman zamierza przeprawić zaciężnych na Sambię i spustoszyć ją. Następnego dnia okaże się bowiem, czy można ufać zapewnieniom Albrechta, a wówczas też dokona się - w potrzebie - przeprawy na Sambię. W ostateczności rada gdańska miała polecić swoim statkom, które pozostawiła na Zalewie Wiślanym na straży, żeby wkrótce skierowały się do obozu polskiego. [...] Rozmowy Albrechta z królem Zygmuntem w Toruniu (od 20 czerwca) doprowadziły przede wszystkim do przedłużenia rozejmu (do 4 lipca). Strona polska, wyczuwając nacisk stanów Prus Krzyżackich na wielkiego mistrza, zdołała nakłonić go do zgody na złożenie przysięgi przepisanej traktatem toruńskim. Jednak radcy królewscy pragnęli umocnić go dodatkowymi dwudziestoma trzema artykułami, które uściślały główne warunki tego układu. Wielki mistrz wykorzystał to jako pretekst do wysunięcia żądania odbycia najpierw narady z członkami Zakonu i stanami w Królewcu. Gdy zaś 28 czerwca dotarła wiadomość o przybyciu do Królewca oddziałów zaciężnych z Danii, Albrecht, mimo perswazji poselstwa papieskiego, tego samego dnia opuścił Toruń, aby kontynuować wojnę. [...] Wyjazd wielkiego mistrza z Torunia i powrót jego do Królewca (2 lipca) zmusił stronę polską do wzmocnienia tam armii hetmana Firleja posiłkami ze strefy nadwiślańskiej Prus oraz oddziałami nadwornymi. Przedłużono też umowy z zaciężnymi (także z Żerotinskim) na następny kwartał. Hetman Firlej dysponował więc pod Królewcem około ośmiu tysiącami zbrojnych. Mazowsze płockie miało osłaniać pospolite ruszenie z tego regionu, które w drugiej połowie lipca winno podjąć oblężenie Nidzicy. Najistotniejszym problemem był jednak kierunek dalszej akcji wielkiej armii hetmana Firleja. Wśród dowódców polskich panowała różnica zdań; jedni proponowali podjąć atak na Sambię (tj. przeprawić się przez Pregołę) i stoczyć bitwę na jej prawym brzegu z wojskami Zakonu. Inni natomiast proponowali przerzucenie armii na wschód do brzegu Pregoły naprzeciwko Bartoszyc, czyli do Natangii, i tam zdobycie ośrodków krzyżackich, a po przerzuceniu mostów przez Łynę i Pregołę, przejście na jej prawy brzeg i zagrożenie od wschodu Sambii oraz zmuszenie Albrechta do akcji. Trzecia grupa dowódców polskich proponowała, aby opuścić obóz w Prusach Dolnych, cofnąć się na zachód i oblec warmińskie Braniewo. Co charakterystyczne, żadna z tych propozycji nie przewidywała próby oblężenia i zdobywania od południa miasta ani też pozostawania w obozie przy Haffstromie i dokonywania stamtąd większych wypadów. Świadczy to, iż miejsce tego obozu uważano powszechnie za niedogodne (bagnista nizina), a zdobywanie Królewca (tj. Knipawy) od południa za zbyt trudne. Dwie pierwsze propozycje zakładały przeprawę przez Pregołę, co wiązało się z budową drewnianych mostów (na palach). Materiał do ich budowy miał być sprowadzony z Gdańska, co jednak wymagało pewnego czasu na ich transport Zalewem Wiślanym. W rezultacie dowództwo polskie zdecydowało się na trzecią możliwość, tj. wycofanie się spod Królewca w kierunku zachodnim. Hetman Firlej najwyraźniej obawiał się ataku wzmocnionych sił wielkiego mistrza w Królewcu (w sumie dotarło tam 2500 zaciężnych z Danii) na obóz pod Haffstromem, nie dostrzegał też możliwości współdziałania ze statkami gdańskimi j elbląskimi, operującymi znowu na Zalewie. Niewątpliwy oportunizm hetmana Firleja i rotmistrzów królewskich spowodował, iż w trakcie powrotu wielkiego mistrza do Królewca (do 2 lipca), nawet mimo formalnego trwania jeszcze rozejmu (do 4 lipca), wojska polskie zaczęły wymarsz już 1 lipca. Dnia 2 lipca zwinęły obóz koło Haffstromu, paląc jego umocnienia i okoliczne wioski, a także miasteczko Cynty. Następnie ruszyły na zachód i dotarły do zamku w Pokarminie (Brandenburgu), zdobytego w czasie majowego marszu pod Królewiec. Wszystko to świadczy, iż dowództwo polskie nie miało jeszcze wówczas jasnej koncepcji głównego uderzenia siłą swojej armii. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 315-322/p> "...W czasie marszu wojsk polskich pod Królewiec w maju 1520 działały nadal okręty gdańskie, także na otwartym morzu. Docierały one pod Kłajpedę, zagrażając jej portowi i tamtejszej załodze zamkowej pod dowództwem księcia brunszwickiego Eryka przez wpłynięcie na wody Zalewu Kurońskiego. Dnia 27 maja pięć okrętów gdańskich wpłynęło do Cieśniny Kłajpedzkiej i zaatakowało dwa statki (holenderski i królewiecki) z ładunkami popiołu i wina. Statki te obrabowano. Załogi gdańskie wysiadły też na ląd i zaatakowały miasteczko Kłajpedę, które spaliły wraz z dwoma okolicznymi wsiami. Zamek ocalał, ale książę Eryk domagał się od wielkiego mistrza wzmocnienia załogi. Do najważniejszych osiągnięć sił wodnych Gdańska tego okresu należało jednak zablokowanie Cieśniny Bałgijskiej. W początkach czerwca 1520 r. rada Gdańska, mimo toczących się już pertraktacji dowództwa polskiego z Albrechtem pod Królewcem, skierowała z Zalewu Wiślanego pod Cieśninę Bałgijską kolejną ekspedycję złożoną także z sześciu szkut wiślanych obciążonych skrzyniami i kamieniami, aby ponowić próbę jej zablokowania. Mimo zakazu dowództwa polskiego, w dniach 8-9 czerwca dowódcy gdańscy przeprowadzili zaplanowaną akcję, zatapiając sześć szkut wiślanych w Cieśninie Bałgijskiej i blokując tym razem skutecznie na jakiś czas przejazd przez nią. Do dyspozycji władz Zakonu i jego kupców pozostała tylko nowa. Cieśnina Pilawska, a także odległy port w Kłajpedzie. Posunięcie gdańszczan uznać należy za przemyślane i w pełni uzasadnione, gdyż utrudniało ono bez wątpienia komunikację Królewca z Zachodem drogą morską. Ale akcja gdańskich sił morskich nie była w stanie zamknąć dopływu statków do Kłajpedy, także z portów inflanckich, co miało już niebawem zaważyć na dalszych losach „wojny pruskiej". Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 319 "...Już przed upływem rozejmu Polski z Zakonem (4 lipca 1520 r.) dochodziło do pojedynczych akcji zbrojnych. Szczególnie oddziały wojsk szlacheckich z Księstwa Mazowieckiego nie poinformowane o trwaniu rozejmu - dokonywały od 12 czerwca wypadów na teren wschodnich Mazur, atakując wsie w rejonie Rynu. Podeszły też znowu pod Ełk, który na próżno oblegały do 7 lipca, niszcząc do tego czasu okoliczne wsie oraz dokonując wypadu aż pod Węgorzewo. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 321 "...Dnia 3 lipca hetman Firlej znajdował się w obozie pod zamkiem w Pokarminie, nawiązując stamtąd listowny kontakt z radą Gdańska. Przebywał tam wraz z Janem z Żerotina jeszcze 4 lipca, rozważając, czy warto przygotować zamek pokarmiński do obrony czy też nie. Ponieważ - jak tłumaczył potem Firlej Gdańskowi - nie wydawał się on zdatny do tego celu, dowódcy woleli spalić go i opuścić, niż zostawić w nim większą załogę. Nastąpiło to 5 lipca, po czym wielka armia skierowała się na północny zachód (około 20 kilometrów), docierając w dniach 5-6 lipca do zamku w Bałdze, położonego na bagnistym cyplu wrzynającym się w Zalew Wiślany. Firlej zamierzał oblec zamek, nadal obsadzony przez załogę krzyżacką. Jednak hetman szybko wycofał się z tego zamiaru, niewątpliwie głównie z powodu podmokłości terenu, który nie nadawał się na rozbicie obozu. Firlej wyjaśniał Gdańskowi, iż zdobycie Bałgi poszłoby łatwo, gdyby uzbrojone statki gdańskie dotarły od strony Zalewu, jednak nie widział ich wówczas na jego wodach. Dlatego też hetman skierował całą armię na zachód, w kierunku odległego o około 20 kilometrów Braniewa. Po drodze w Świętomiejscu zostawił załogę (około 500 zbrojnych), ale bez dział. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 322 Oblężenie Braniewa lipiec-wrzesień 1520 "...Pierwsze oddziały polskie podeszły pod Braniewo już 7 lipca; najdalej wciągu dwóch dni zostało ono otoczone przez całą około ośmiotysięczną armię. Dowództwo polskie zarządziło od razu sypanie szańców, aby oskrzydlić miasto i zmusić je ostrzałem i głodem do kapitulacji. Wybór Braniewa jako celu oblężenia był w zasadzie uzasadniony. Pełniło ono funkcję ważnego węzła drogowego w północnej Warmii, kontrolującego przejście między Prusami Górnymi i Dolnymi. Bliskość Zalewu Wiślanego i ujście do niego Pasłęki stwarzały możliwość przerwania kontaktów wodnych miasta z Królewcem i całkowitego odcięcia dowozu, zwłaszcza żywności, jednak przy współdziałaniu z siłami morskimi Gdańska i Elbląga, które jednocześnie mogły zapewnić dowóz żywności dla armii polskiej. Spod Braniewa możliwe też było organizowanie wypadów w kierunku Prus Dolnych, nie wyłączając stolicy Prus Zakonnych, co zarazem uaktywniałoby część wielkiej armii, która nie musiała przecież w całości być angażowana do ostrzału, blokady czy szturmu miasta. Ale znowu wymagało to skoordynowania działania sił łądowowodnych, jak i konsekwentnego oblegania Braniewa, także za pomocą ciężkich dział, które odegrały tak ważką i pozytywną rolę wiosną 1520 r. pod Kwidzynem i Pasłękiem. Przyznać przy tym trzeba, że położenie i warunki obronne Braniewa były trudniejsze dla armii polskiej niż w wypadku obu wymienionych ośrodków. Przypomnieć więc wypada, że Braniewo (Brunsberga), położone na Nizinie Braniewskiej, składało się z dwóch ośrodków: Starego i Nowego Miasta położonych na obu brzegach dolnej Pasłęki, 10 kilometrów od jej ujścia do Zalewu Wiślanego. Główną rolę odgrywało lewobrzeżne, położone na niewielkim wzniesieniu Stare Miasto, w kształcie dość regularnego prostokąta o rozmiarach 400x250 metrów, otoczone murami i fosami, wypełnionymi wodą z Pasłęki; na stronie wschodniej rolę fosy pełniła Pasłęka. Najsilniejsze obwarowania znajdowały się od strony zachodniej, gdzie biegła podwójna linia murów, sięgająca aż do części środkowej linii północnej. Na murach miasta znajdowało się kilkanaście baszt, największych od strony wschodniej i zachodniej, przy czym część ich odgrywała rolę bram wjazdowo-wyjazdowych, jak zwłaszcza Brama Wysoka w zachodniej linii murów, czy Brama Młyńska we wschodniej linii. W południowej linii murów znajdowała się jedna brama, ale należała ona do zamku biskupiego, położonego właśnie przy południowo-wschodniej linii muru. Wzmacniał on dodatkowo obronność miasta, w której obwarowania był wkomponowany od południa, podobnie jak okazały gotycki kościół parafialny Św. Katarzyny z wysoką wieżą, usytuowany na zachód od zamku, tuż przy południowej linii murów. Zamek stanowił z miastem zespół obronny. Dodać wypada, iż położona w zachodniej linii murów Brama Wysoka broniona była nie tylko przez podwójny mur i fosę, lecz także przez kilkupiętrową Wieżę Węgłarską, stojącą pośrodku tej fosy. W samym mieście poza zamkiem i kościołem Św. Katarzyny obronny obiekt stanowił także klasztor franciszkanów, położony w północno-wschodniej części, oraz usytuowany niemal w środku niewielkiego rynku, stylowy, gotycki Ratusz Staromiejski z wieżyczką. Zabudowa parcel była zagęszczona murowanymi, kilkukondygnacyjnymi domami. Liczba mieszkańców mogła dochodzić do kilku tysięcy. Położone na prawym brzegu Pasłęki Nowe Miasto tylko o luźnej zabudowie nie miało murów obronnych, a jedynie palisady z rowami. Opanowanie jego nie stanowiło żadnej trudności, było wszak już spalone w początkach maja 1520 r. przez wojska polskie. Główny ceł działań armii polskiej stanowić musiało Stare Miasto, przy czym siłą rzeczy najlepsze do niego dojście znajdowało się od strony południowej i zachodniej, nie bronionej szerszą linią Pasłęki. Miasto było dobrze przygotowane do obrony przez naczelnego dowódcę - Fryderyka von Heydecka, chociaż nadal miał on trudności z dostawami żywności, czy broni, które były możliwe tylko drogą wodną z Królewca Zalewem Wiślanym i Pasłęka. Stałą załogę Braniewa stanowiło około 400-500 pieszych. Dysponowała ona także znaczną liczbą dział, głównie mniejszego kalibru. Wojska polskie rozłożyły się od 7 lipca obozem po obu brzegach Pasłęki, niewątpliwie na południe i wschód od Starego Miasta. Obóz ten składał się więc z dwóch członów, przy czym w jednym z nich znajdowali się czescy zaciężni Żerotinskiego; natomiast osobny obóz utworzyły oddziały litewskich Tatarów, które dotarły także do głównych sił polskich. Obóz ich znajdował się na prawym brzegu Pasłęki, poniżej Nowego Miasta. Znajdowało się w nim około 300 Tatarów. Zadaniem ich było blokowanie dojścia do Braniewa od strony Królewca. Od 7 lipca wojska polskie i czeskie rozpoczęły spieszne sypanie szańców bardzo blisko murów Starego Miasta, niewątpliwie od strony południowej i zachodniej. Ustawiano na szańcach tych działa i kosze wypełnione ziemią, aby osłonić obsługę artyleryjską (puszkarzy). Ważkim problemem była też aprowizacja armii polskiej (nadal trwał przednówek), która znowu musiała liczyć na dowóz statkami z Gdańska i Elbląga bądź też organizować wypady do Prus Dolnych. Hetman Firlej doceniał znaczenie statków gdańskich dla zrealizowania dwóch celów: oblegania miasta i dowozu żywności. Już 9 lipca apelował do rady gdańskiej o pełnienie straży przez jej statki na Zalewie, tak aby nikt do Braniewa nie przedostał się wodą. Prosił też o dowóz dla wojsk polskich zwłaszcza chleba, piwa i soli oraz owsa. Niepokój hetmana budziło samowolne odpłynięcie grupy zbrojnych statkami gdańskimi jeszcze spod Haffstromu, dlatego wzywał, aby rada dokonała kontroli tych osób, a nie mających pisemnego zezwolenia Firleja lub Żerotinskiego odesłała pod Braniewo. Istotnie rada gdańska po upłynięciu rozejmu wysłała mniejsze statki na Zalew, uczynili to także elblążanie, których statki dla bezpieczeństwa trzymały się gdańskich. Po trzydniowym sypaniu szańców (7-9 lipca) i ustawieniu na nich dział 10 lipca wojska polskie rozpoczęły ostrzał miasta, trwający przez trzy dni. Pociski artylerii polskiej uszkodziły stojącą blisko południowej linii murów wieżę kościoła Św. Katarzyny i szczyty domów mieszczańskich. Jeden z pocisków artyleryjskich przeleciał nawet nad miastem i w północno-wschodniej strefie trafił jednego z dowódców tatarskich. Zmusiło to Tatarów do przeniesienia obozu na inne miejsce. Zamiar zburzenia pociskami artylerii wieży (dzwonnicy) kościoła Św. Katarzyny i zwalenia jej do fosy (w południowej linii murów) okazał się niewykonalny; dzięki temu załoga braniewska miała stale dogodny punkt, z którego obserwowała obóz polski. Jednak załoga ta już 12 lipca rozpoczęła ostrzał polskich szańców i to bardzo skutecznie. Poprzez strzelnice w murach miejskich tuż przy fundamentach podjęto ostrzeliwanie z większych i mniejszych dział, także żelaznymi kulami, przy czym pociski te docierały nawet w pobliżu obozu wojsk polskich i namiotu hetmana Firleja. Przede wszystkim ostrzał ten zmusił do milczenia działa polskie ustawione na szańcach. Załoga braniewska z Heydeckiem ośmielona tym sukcesem zdobyła się już 14 lipca na pierwszy wypad na świeżo usypany polski szaniec, na wysokości Bramy Wysokiej przy zachodniej linii murów, przy którym znajdowało się około 500 polskich i czeskich zaciężnych. Wypad około 200 knechtów zakończył się sukcesem, gdyż zaatakowali oni nieoczekiwanie polskich zaciężnych, przy czym polegli dwaj rotmistrzowie z rot pieszych, a szaniec opanowano. Jednak na podniesiony alarm z obozu polskiego dotarły świeże oddziały zaciężnych, które wyparły siły krzyżackie, mimo wsparcia ich ogniem artylerii z miasta. Siły krzyżackie poniosły straty w ludziach, poległ także zastępca Heydecka, ale straty polskie były znaczniejsze, gdyż obliczano je na około 120 zabitych; utracono też 13 proporcowi 5 hakownic. Było to pierwsze przykre niepowodzenie, które pogorszyło atmosferę w armii polskiej. Odczuwano nadal też brak żywności. Drugie niepowodzenie stanowiło dosłanie do Braniewa przez wielkiego mistrza posiłków w liczbie około 400-500 pieszych pod dowództwem Henryka Dóberitza. Oddziałom tym (w drugiej połowie lipca, na pewno przed 23) udało się dopłynąć do miasta i skutecznie wzmocnić jego załogę. Mimo tego nadal otwarty był dojazd Zalewem i Pasłęka do Braniewa, wskutek niewielkiej liczby statków gdańskich i elbląskich patrolujących na Zalewie. Mimo trudności z aprowizacją i groźbą głodu, już 22 lipca nastąpił kolejny wypad załogi braniewskiej, który był skierowany na stanowiska Polaków i Tatarów znowu w okolicach Bramy Wysokiej. Wypad zakończył się sukcesem, ałe atakujący stracili 30 konnych, 3 knechtów; sporo też było rannych. Sytuacja armii polskiej stawała się coraz trudniejsza, gdyż ostrzeliwanie silnych murów czy murowanych obiektów miasta nie dawało rezultatów. Zastanawia fakt, iż nie użyto ciężkich dział burzących (źródła milczą o nich zupełnie), które najprawdopodobniej ugrzęzły w czasie marszu wojsk Firleja pod Królewiec nad rzeką Świeżą i nie zostały wydobyte. Ponadto Firlej nie zdołał doprowadzić do pełnej blokady Starego Miasta Braniewa, nie tylko od strony północnej z ujściem Pasłęki, ale co gorsza nawet od strony lądu. Rzecz jasna, fakt ten ułatwiał dosyłanie posiłków czy żywności dla załogi braniewskiej dowodzonej przez energicznego Heydecka, zwłaszcza drogą wodną z Królewca. Załoga ta dysponowała przy tym znaczną artylerią (zwłaszcza szłangi, tj. działa długie o znacznej donośności), która stanowiła stałą groźbę dla polskich oddziałów, szczególnie lokowanych na szańcach. Dodatkową trudność powodowały nastroje w wielotysięcznej armii polskiej, tygodniami niemal bezczynnej w obu obozach pod miastem. O faktach licznych dezercji, jeszcze w czasie czerwcowego rozejmu, była już mowa. Najdalej w ciągu sierpnia nastąpiło odejście wielu zaciężnych czeskich. Przyczyny tego zjawiska były powodowane niewysokim w opinii zaciężnych żołdem, trudnościami aprowizacyjnymi i przewlekaniem się oblegania. Na koniec wśród oblegających pojawiły się choroby, sporo także było rannych podczas ostrzału z miasta. Nie ulega wątpliwości, iż hetmanowi Firlejowi, ale i Żerotinskiemu, brakowało koncepcji konsekwentnego zablokowania miasta w celu wygłodzenia lub skoncentrowania sił do szturmu, chociaż tutaj przeszkodę stanowiły silne fortyfikacje miejskie, uznawane za nie do zdobycia, oraz zasoby artylerii i broni palnej ręcznej, jakimi dysponowała załoga Heydecka, co oblegający codziennie odczuwali w dotkliwy sposób. Uderzająca przy tym była pewna bierność króla i jego otoczenia w Toruniu, która także w pewnej mierze zaciążyła nad przewlekaniem się oblężenia Braniewa. Wywołana ona była zresztą nadmierną wiarą w siłę wojsk Firleja. Zygmunt ograniczał się tylko do apeli do Krakowa o dostanie prochu i dział, jednak nic nie wiadomo, aby te ostatnie w większej ilości i cięższego kalibru zostały dosłane hetmanowi. Próbował też wpływać na Firleja i Żerotinskiego by przywrócili dyscyplinę wśród zaciężnych; dosyłał jednego ze swoich radców, aby osobiście przeciwdziałał dezercji. Nie ulega wątpliwości, że brak zasobów pieniężnych ograniczał większe poczynania Zygmunta, który z trudem tylko organizował gotówkę na terminowe opłacanie poważnych należności z tytułu żołdu. Jednak rosnąca obawa przewlekania się oblężenia Braniewa spowodowała, iż najdalej w końcu lipca król skierował do armii Firleja wybitnego dowódcę zaciężnych na Rusi i Litwie, kasztelana bieckiego Janusza Świerczowskiego, z nieznaną bliżej liczbą konnych, pochodzących głównie z ziemi sandomierskiej, lubelskiej i chełmskiej. Świerczowski miał służyć radą Firlejowi jako jego „kolega", chociaż ten ostami nadal pozostawał hetmanem wielkim. Świerczowski dokonał w połowie sierpnia spisu wojsk zaciężnych pod Braniewem i w Kwidzynie, ustalając 2418 pieszych i 2102 konnych, chociaż bez czeskich zaciężnych (ci ostatni byli spisywani osobno, spisy te zaś nie zachowały się). [...] Król Zygmunt w sierpniu 1520 r. nadal przebywał w Toruniu. Pozbawiony był jednak środków pieniężnych na zaciąg świeżych zaciężnych i tylko z trudnością zbierał je na zapłacenie pełniącym nadal służbę. Dlatego też - także pod wpływem pogłosek o zbieraniu się zaciężnych dla Zakonu z Rzeszy próbował zebrać siły pospolitego ruszenia Prus Królewskich, aby dosłać je do armii Firleja pod Braniewem, skąd ciągle dochodziły wieści o dezercji i chorobach wielu zaciężnych. Firlej aprobował zamiar zwołania pospolitaków pruskich, których dowódcą miał być starosta malborski Stanisław Kościełecki jako hetman ziem pruskich. Miał on przybyć do Elbląga także z chłopami żuławskimi. Król w końcu sierpnia podjął też inną ważką decyzję: zastąpienia nieudolnego hetmana Firleja dobrym dowódcą małopolskim, kasztelanem bieckim, Januszem Swierczowskim. Obie te decyzje królewskie zostały zrealizowane w początkach września, gdy oddziały pospolitego ruszenia z trzech województw pruskich przybyły pod dowództwem Kościeleckiego pod Braniewo, wzmacniając silnie zmniejszone siły zaciężnej armii polskiej. Około 10 września dowódcą jej został Świerczowski. Firlej zaś opuścił 12 września obóz pod Braniewem, udając się do Zygmunta w Toruniu, gdzie miał służyć jako doradca królewski. Świerczowski dążył najpierw do zabezpieczenia żywności dla armii, głównie z Gdańska. Usiłował też zintensyfikować ospałą akcję oblężniczą Starego Miasta Braniewa i doprowadzić wreszcie do jego kapitulacji. Nasileniu uległ więc ostrzał miasta, który trwał całymi dniami, jednak bez widocznych rezultatów. Najwidoczniej działa polskie nadal były zbyt małego kalibru. Ale hetman planował także próbę spiętrzania i obniżania wód Pasłęki, aby przerzucić nad nią mosty dla dojścia wojsk od strony wschodniej do Starego Miasta. Do zbudowania mostów potrzebne były kotwice i powrozy, których miał dostarczyć Gdańsk. Hetman dążył także do ściślejszej blokady miasta, niepokoiły go więc fakty dopływania nocą statków Zakonu, które dostarczały żywność dla załogi Heydecka. Dlatego też napominał Gdańsk, aby statki jego na Zalewie Wiślanym lepiej pełniły swoją straż. Tutaj bowiem „na ziemi" czyni się wszystko co możliwe, natomiast gdańszczanie muszą działać „na morzu, gdzie my ani rady, ani umiejętności mieć nie możemy". Zamiary te nie zostały zrealizowane, gdyż pod Braniewo dotarły wieści o nowej koncentracji sił zbrojnych przez wielkiego mistrza, mogącego uderzyć na Świętomiejsce lub ponownie na Lidzbark Warmiński (który hetman wzmocnił dosłaniem 50 pieszych). Oddziały konnych z Lidzbarka pod dowództwem Jakuba Sęcygniewskiego dokonywały wypadów po bydło do rejonu Bartoszyc, gdzie 18 września pokonały liczniejsze oddziały zaciężnych krzyżackich i mieszczan, przy czym aż 300 ich miało polec. Ten niewielki sukces nie zmieniał trudnej nadal sytuacji pod Braniewem, a na domiar złego dotarły tam wieści, iż z Rzeszy zbliża się ku Wielkopolsce wielka armia zaciężnych krzyżackich. Król Zygmunt musiał teraz gromadzić siły do obrony zachodnich ziem Królestwa, dokonać nowych zaciągów w Czechach, a także odwołać znaczną część zbrojnych z Prus Królewskich. Dlatego w końcu września dużą część kilkutysięcznej armii Świerczowskiego ściągnięto spod Braniewa do Torunia; pod Braniewem pozostać miało tylko „wojsko czeskie". Na miejsce zaciężnych dojść miały oddziały chłopów żuławskich pod dowództwem Kościeleckiego. Istotnie większość oddziałów spod Braniewa i ze Świętomiejsca, wraz ze Świerczowskim i Żerotinskim, od 29 września wycofała się do Torunia, zabierając także działa. Hetman Świerczowski dosłał jednak do Lidzbarka większą grupę zbrojnych pod dowództwem Sęcygniewskiego, zaopatrzył też katedrę fromborską w ludzi i artylerię. Ale 3 października musiał powrócić do Fromborka, aby ostatecznie zwinąć oblężenie Braniewa wskutek opozycji czeskich zaciężnych, wywołanej także deszczową pogodą oraz brakiem paszy dla koni. Część sił rozdzielił na miasta i zamki warmińskie, a od 6 października przebywał wraz z Żerotinskim w Elblągu, Malborku i Sztumie, czuwając nad sytuacją na Warmii..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 323-330 "...Ugrzęźnięcie armii Firleja pod Braniewem ułatwiło wielkiemu mistrzowi rozwinięcie działań ofensywnych już w ciągu lipca 1520 r. Miały być one skierowane przeciw Mazowszanom na Mazurach i w Księstwie Mazowieckim, przy jednoczesnym dosyłaniu broni i żywności do obleganego Braniewa. Ściągnąwszy pieniądze od chłopów i mieszczan oraz zaciągnąwszy pożyczkę od trzech miast Królewca na opłacenie przybyłych z Danii zaciężnych, zebrał w połowie lipca w Kętrzynie część zbrojnych, także chłopów sambijskich i wolnych oraz rycerstwo z Natangii, razem około 800 pieszych i 200 konnych. Wojska te wielki mistrz skierował do wschodniej strefy Mazur, gdzie zaatakowały one nocą 22 lipca Pisz, pod którym znajdowały się oddziały Mazowszan i około 300 konnych zaciężnych polskich, udających się do Reszla. Zostali oni częściowo rozbici lub zabrani do niewoli. Zamek piski skapitulował 23 lipca, a załogę wzięto do niewoli. Następnie oddziały krzyżackie wdarły się do północnej strefy Księstwa Mazowieckiego, tj. do ziemi łomżyńskiej, docierając jeszcze 23 lipca do miasteczka Kolno. Ludność jego zdołała uciec, zabierając bydło. Miasteczko zrabowano i spalono. Siły krzyżackie dotarły następnie do miasteczka Wąsoszy, skąd ludność także zdołała zbiec. I tutaj spalono zabudowania wraz z zapasami żywności, a następnie okoliczne dwory i wsie, już w czasie powrotu do Pisza (liczbę ich obliczano na 200). Wyprawa nosząca charakter wybitnie represyjny i łupieżczy, wróciła do Królewca 8 sierpnia ze znaczną zdobyczą. Jej trwałym rezultatem było opanowanie zamku w Piszu, a tym samym blokowanie drogi dalszym wypadom z Księstwa Mazowieckiego. Wypady zbrojne wielki mistrz musiał ograniczać wskutek polskich zagonów, które hetman Firlej organizował spod Braniewa częścią oddziałów na obszar Prus Dolnych. Po 20 lipca około 2 tysięcy konnych (wśród nich litewscy Tatarzy) przeszło przez ziemie północnej Warmii do rejonu Kętrzyna i Sępopola, a nawet do odległych Gierdaw, zabierając bydło i paląc wiele wsi. Zagon polsko-tatarski wrócił pod Braniewo dopiero 3 sierpnia z bogatą zdobyczą w postaci bydła. W tym też czasie Mazowszanie z województwa płockiego podjęli oblężenie zamku w Nidzicy, które nie przyniosło jednak rezultatu. Hetman Firlej dosłał na Warmię kilka oddziałów lekkozbrojnych pod dowództwem Jakuba Sęcygniewskiego, zabezpieczając posiadłości biskupstwa przed spodziewanym atakiem ze strony Zakonu..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 326-327 "...Albrecht, nie mogąc podejmować dalszych, większych wypadów swoich wojsk z Prus Dolnych, zdecydował się, po lipcowym zagonie polskim zaatakować środkową Warmię, jakoby tytułem zemsty za nieprzychylne stanowisko biskupa Luzjańskiego wobec Zakonu i wspieranie akcji polskich rotmistrzów nad dolną Łyną. W rzeczywistości wielki mistrz, wykorzystując zaangażowanie armii polskiej pod niezdobytym nadal Braniewem, zmierzał do umocnienia swojej pozycji w środkowej Warmii, aby osłonić Prusy Dolne, a może podjąć próbę zaatakowania wojsk Firleja na północy. Do połowy sierpnia 1520 r. wielki mistrz zebrał oddziały pieszych i konnych spośród wolnych pruskich, ściągnięto też nawet z oblężonego Braniewa część dział wodą do Królewca. Pierwotny zamiar zaatakowania wojsk Firleja został zaniechany, jednak hetman - w porę ostrzeżony przez biskupa Luzjańskiego szykował się do obrony, także przy pomocy statków gdańskich na Zalewie Wiślanym, na które gotów był nawet załadować zaciężnych królewskich i dokonać wypadu na Sambię, tj. na tyły wojsk wielkiego mistrza. Gdańszczanie mieli jednak w każdym wypadku skierować swoje statki na południowe wybrzeża Zalewu, aby dać w potrzebie wsparcie wojskom Firleja, gdyby Albrecht pod Braniewem próbował je atakować. Rada Gdańska wydała takie polecenie, co spowodowało nasilenie blokady Braniewa od strony Zalewu Wiślanego. Do współdziałania zaciężnych polskich i statków gdańskich jednak nie doszło, gdyż Albrecht zebrał zbyt małą liczbę konnych i pieszych (maksymalnie około 5 tysięcy), z którymi od 11 sierpnia posuwał się z Królewca na południe, najpierw w kierunku Bartoszyc. Pozwoliło to Firlejowi wzmocnić załogę Lidzbarka spiesznie dosłanymi oddziałami zaciężnych. Pod sam Lidzbark armia wielkiego mistrza dotarła 17 sierpnia, paląc po drodze wsie środkowej Warmii lub biorąc okup od ich mieszkańców. [...] Albrecht liczył głównie jednak na osobistą presję i wrażenie, jakie jego siły zbrojne i niszczycielska akcja wobec wsi na wschód od Lidzbarka winny wywrzeć na biskupie i mieszkańcach. W dniach 17-18 sierpnia próbował pismami pełnymi gróźb nakłonić biskupa Luzjańskiego i radę lidzbarską do udania się pod obronę wielkiego mistrza, tj. poddanie się jego władzy; zażądał też kapitulacji poddanych ze wsi biskupich, grożąc ich spaleniem. Żądania te spotkały się 18 sierpnia z odmową tak biskupa, jak i mieszczan lidzbarskich, powołujących się na opiekę, jaką roztoczył nad nimi król polski. Albrecht rozpoczął więc oskrzydlanie i ostrzeliwanie opornego miasta i zamku z dział, zwłaszcza pociskami zapalającymi. Ale artyleria biskupiego zamku i miasta odpowiedziała kulami. Spowodowało to zwinięcie oblężenia przez wielkiego mistrza jeszcze 18 sierpnia i odmarsz w kierunku Reszla. Gdy zawiodła próba zdobycia i tego ośrodka, udał się on z wojskiem w kierunku Kętrzyna (21 sierpnia). W ślad za nim wyszło 600 konnych dowódcy Reszla - Jakuba Sęcygniewskiego, którzy najpierw natarli na część oddziałów Zakonu; Albrecht schronił się z pozostałymi siłami w Kętrzynie. Wówczas oddziały Sęcygniewskiego (także tatarskie) dokonały niszczącego zagonu na północ, docierając do miasteczka Srokowa i Sępopola oraz regionu Bartoszyc; łącznie miano zniszczyć aż 300 wsi. Dnia 23 sierpnia oddziały te wróciły do Reszla, przy czym Tatarzy (około 700) i część zaciężnych polskich ulokowali się na przedmieściu. Wówczas wielki mistrz, poinformowany o tym fakcie, wyprawił się nocą z Kętrzyna pod Reszel i rankiem 24 sierpnia napadł na uśpionych, zadając im poważną klęskę (polec miało około 800 zbrojnych, a 1000 koni zdobyto). Wielki mistrz wycofał się potem szybko do Kętrzyna, skąd wrócił do Królewca..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 327-329 "...Pod wrażeniem wyprawy wojsk Zakonu na Lidzbark hetman Firlej wzmocnił Reszel oddziałami szlachty z województwa płockiego, których część nadal bezskutecznie leżała pod obleganą Nidzicą. Natomiast oddziały z Księstwa Mazowieckiego dokonywały wypadów do wschodniej strefy Mazur. Pod wrażeniem wypadów oddziałów Zakonu na środkową Warmię część tamtejszych chłopów wyrażała zgodę na płacenie okupu, po uprzednim oszacowaniu ich gospodarki przez krzyżackiego urzędnika z Bartoszyc. Zamierzali w ten sposób uchronić się od niszczenia ich mienia, nawet za cenę uznania zwierzchnictwa wielkiego mistrza. Na apele zaniepokojonego biskupa Luzjańskiego - hetman Firlej odpowiedział dosłaniem 800 konnych do Lidzbarka, co miało wywrzeć pozytywny wpływ na nastroje chłopów..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 329 "...W okresie wymarszu głównych sił polskich spod Braniewa utracono miasto Iławę, którą 30 września nieoczekiwanie zajęły wojska Zakonu z Ostródy. Strona polska utraciła więc jeden z punktów oparcia w południowej strefie Prus Górnych w chwili, gdy Zakon zaczynać miał jesienną ofensywę nad Dolną Wisłą i Środkową Łyną. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 331 W okresie nieudanych działań wojsk polskich na obszarze północnej Warmii w lecie 1520 r. podejmowane były próby rokowań pokojowych, początkowo w oparciu o 23 punkty przywiezione przez wielkiego mistrza z Torunia. Jednak nie zamierzał on rezygnować z ziem Powiśla wraz z Malborkiem i Elblągiem oraz z ziemi chełmińskiej z Toruniem. Pomorze Gdańskie gotów był uznać za część Królestwa Polskiego, ale zarazem miałby je przyjąć jako lenno; oznaczałoby to przekreślenie założeń traktatu toruńskiego z 1466 r. Dlatego strona polska odrzuciła te sugestie, uznając je za niepoważne. Zawiodły także próby rozmów za pośrednictwem Jana von Rechenberga i biskupa Dobenecka. Rechenberg usiłował zachować główne założenia traktatu toruńskiego, które winien zatwierdzić papież. Sugestie te z kolei odrzucił wielki mistrz, licząc nadal na odzyskanie Prus Królewskich przy pomocy szczególnie Wasyla III, który jednak do późnej jesieni 1520 r. nie dostał żadnych subsydiów. Także Inflanty opóźniały dosłanie pomocy, chcąc uzyskać rezygnację wielkiego mistrza z prawa własności do północnej Estonii. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 331 "...Starania o zebranie wielkiej armii zaciężnych dla Zakonu w Rzeszy zostały przyspieszone od czerwca 1520 r. dzięki działaniom wielkiego komtura Klausa von Bacha oraz Wolfa von Schönburga. Zdołali oni uzyskać w lipcu pomoc finansową od mistrza niemieckiej gałęzi Dytrycha von Kleena i poszczególnych baliwatów (okręgów) Zakonu w Rzeszy, grożąc, iż upadek Prus Królewskich pociągnie za sobą także upadek krzyżackich Inflant. Kwota 80 tysięcy złotych reńskich wystarczyć zresztą miała tylko na udzielenie armii zaciężnych zaliczki i doprowadzenie jej do granic Polski. [...] Do końca września 1520 r. we Frankfurcie nad Odrą zebrała się cała wielka armia z południowych i północnych Niemiec, przechodząc jednak częściowo przez posiadłości Saksonii wbrew woli ich władców (o czym książę Jerzy zawiadomił Zygmunta). Liczyła ona około 1900 konnych i 8000 knechtów, 300 wozów, 18 dział polowych (szlang) i 3 działa ciężkie. Przeważali więc piesi dobrzy zwłaszcza do zdobywania twierdz, chociaż liczba dział była wyraźnie zbyt mała. Na czele tej dużej liczebnie armii stanął Wolf von Schönburg, a obecni byli także Dytrych von Schönberg jako skarbnik i były wielki marszałek Wilhelm von Isenburg jako główny przedstawiciel Zakonu (wielki komtur Klaus von Bach nieoczekiwanie wymówił się chorobą z uczestnictwa w wyprawie). Ta najpoważniejsza od stuleci armia z Rzeszy miała 9 października 1520 r. wyruszyć na wschód, do Wielkopolski, aby - mając tam zapewniony prowiant - zaatakować jej stolicę - Poznań. Następnie - rezygnując z pierwotnego planu stoczenia bitwy w otwartym polu z wojskami Zygmunta - zamierzano udać się na północ do Prus Królewskich i pod Tczewem przeprawić się przez Wisłę na prawy brzeg, bądź dojść pod Gdańskiem na Mierzeję Wiślaną i spotkać się tam z wysłannikiem Albrechta, aby wysłuchać jego poglądu, co do dalszego kierunku uderzenia. Nawiązanie kontaktu z wielkim mistrzem było bowiem niezbędnym warunkiem prowadzenia całej operacji militarnej: rotmistrzowie i zaciężni wielkiej armii udawali się bowiem w drogę do Polski tylko po uzyskaniu obietnicy od dowództwa naczelnego, iż po przybyciu Albrechta otrzymają od niego bezzwłocznie należny im żołd. Plany te miała rychło skorygować strona polska, a także postawa samego wielkiego mistrza na Warmii. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 331-332 "...Wielki mistrz już przed połową września 1520 r. podjął przygotowania do ponownego ataku z Prus Dolnych na Lidzbark Warmiński, siłami zarówno zaciężnych, jak i rycerstwa dolnopruskiego. Po odejściu wojsk polskich spod Braniewa na początku października i uzyskaniu wieści o gromadzeniu się armii zaciężnych nad środkową Odrą wielki mistrz nadal podtrzymywał swoją koncepcję. Zebrał też znaczniejszą liczbę dział, odlanych we własnej łudwisarni w Królewcu. Dotarcie czterystu pieszych ze Szwecji (6 października) pozwoliło na wzmocnienie gromadzonych oddziałów. Albrecht ściągnął też osobiście siedmiuset pieszych z Braniewa, których doprowadził do Pokarmina (Brandenburga). Oblężenie Lidzbarka Warmińskiego październik 1520 "...Wielki mistrz ruszył potem na południe, a 18 października znajdował się już pod Lidzbarkiem. Od następnego dnia zaczął ostrzał miasta i zamku od strony zachodniej i północnej. Od strony wschodniej, na prawym brzegu Łyny rozbiły obóz przybyłe niebawem oddziały zaciężnych z ośrodków dołnopruskich. Z Królewca przybyło też około 27 października 2 tysiące pieszych, których jeszcze dosłał Chrystian II ze Szwecji, pod dowództwem Zygmunta von Sichau. Liczebność armii Zakonu wynosiła zapewne około 5 tysięcy zbrojnych, z przewagą pieszych zaciężnych. Na opłacenie wszystkich zaciężnych od początku brakowało pieniędzy. Ta ponowna wyprawa Albrechta na Lidzbark miała umocnić jego pozycję w środkowej Warmii, aby mógł stawić czoła ewentualnemu uderzeniu głównych sił polskich hetmana Firleja, potem Świerczewskiego, i w konsekwencji doprowadzić do opanowania także południowej Warmii z Reszlem na czele. W ten sposób zyskiwałby lepszą podstawę oporu w dalszych działaniach wojennych, a przy tym ważny punkt przetargowy w ewentualnych pertraktacjach pokojowych z Zygmuntem. Ważną tu rolę odgrywała też urażona ambicja młodego i zapalczywego wielkiego mistrza, podrażniona oporem sierpniowym ze strony biskupa Luzjańskiego. [...] Albrecht liczył się zresztą najwyżej z dwutygodniowym oblężeniem Lidzbarka, gdyż jeszcze w początkach października odgrażał się elblążanom, iż ich „odwiedzi". Jeśli stało się inaczej, było to zasługą zarówno biskupa Luzjańskiego, jak i wójta biskupiego Jerzego Proyke, którzy wraz z mieszczanami lidzbarskimi przygotowali miasto i zamek do obrony, przede wszystkim przez zgromadzenie zapasów wody w domach i spichlerzach, a także zwilżonych skór wołowych do gaszenia pocisków zapalających. Proyke umocnił także obwarowania miejskie, zasypując miejsca uszkodzone ziemią i nawozem. Przed bramami zostały umieszczone dodatkowe umocnienia oraz palisady. Przed murami (w linii północnej) wykopano dodatkowy rów. Ale nad bezpieczeństwem miasta i zamku czuwali także zaciężni królewscy, dosłani jak wiemy po 5 października przez hetmana Świerczowskiego spod Elbląga, w sile około 900 konnych. Wzmocnili oni znajdujące się już w Lidzbarku oddziały pod dowództwem Jakuba Sęcygniewskiego, liczące 300 konnych. Razem posiłki królewskie liczyły 1100 - 1200 konnych, a na ich czele stał Sęcygniewski, dowodzący obroną miasta i zamku. Hetman Świerczowski dosłał także do Lidzbarka 6 kwartirszlang i 36 hakownic, co wzmocniło posiadane już zasoby broni palnej w Lidzbarku (głównie hakownice i kilka dział kamiennych). [...] Tak więc polska załoga miasta i zamku musiała wraz z mieszczanami stawić opór silnym liczebnie wojskom wielkiego mistrza, które od 18 października rozpoczęły osaczanie, a następnie oblężenie, trwające - po dojściu posiłków z Dolnych Prus i Królewca (oddziały Sichaua) - aż sześć tygodni. W pierwszych siedmiu dniach, gdy Albrecht znajdował się w obozie pod Lidzbarkiem i osobiście kierował oblężeniem, podjęto silny ostrzał artyleryjski od strony północnej i zachodniej. Był on skierowany na mury miejskie, a zwłaszcza na ich najniższą, naziemną część, aby ją podciąć i obalić, a następnie przystąpić do szturmu. Artyleria Zakonu stosowała też pociski zapalające, aby spowodować pożar zabudowań miejskich i zamkowych. Ostrzał ten był bardzo intensywny (w dniach 19-20 października miano oddać ponad 100 strzałów z większych dział), a zwłaszcza na stronie północnej przy Wysokiej Bramie. Nie zdołał on wywrzeć zamierzonego skutku z powodu wytrwałej akcji obrońców. Już pierwszego dnia (19 października) konni królewscy dokonali wypadu z miasta i starli się z oddziałami Zakonu, które zapędzili aż do ich taboru, zabijając 30 zbrojnych i biorąc kilku jeńców. Obrońcy zbudowali też wcześniej na moście przed Wysoką Bramą basteję, która stanowiła dodatkowe oparcie na wypadek szturmu. Nie doszło jednak do niego w pierwszym tygodniu, w czasie pobytu wielkiego mistrza w obozie pod Lidzbarkiem, z powodu mężnej postawy obrońców, a po odjeździe Albrechta do Królewca - opieszałości zaciężnych, pozbawionych nadal żołdu. Praktycznie więc od 25 października do 1 listopada Lidzbark był tylko blokowany. Sytuacja ta miała się zmienić po powrocie wielkiego mistrza. Ale z kolei zawiodły plany zorganizowania wspólnego uderzenia spod Dobrego Miasta sił pospolitego ruszenia szlachty chełmińskiej i malborskiej oraz zaciężnych zebranych przez hetmana Świerczowskiego. Uderzenie to musiało zostać odroczone, gdyż na Pomorze Gdańskie wkraczała wielka armia zaciężnych Zakonu, dlatego na ten właśnie obszar musiał zostać skierowany główny wysiłek wojsk królewskich i stanów pruskich. Nie doszło też prędko do ataku statków Gdańska na wybrzeża Sambii, mimo apeli biskupa Luzjańskiego jak i hetmana Świerczowskiego o podjęcie jak najszybszych działań na morzu. Tak więc biskup Luzjański i Jakub Sęcygniewski musieli nadal (i po 1 listopada) liczyć na własne siły i stawić samotnie opór wojskom wielkiego mistrza. [...] Wielki mistrz […] 1 listopada był już z powrotem pod Lidzbarkiem, licząc na szybkie jego zdobycie. Musiał jednak najpierw zaspokoić, choćby częściowo, pretensje finansowe zaciężnych, płacąc monetą wybijaną w Królewcu o niższej wartości. Nie mogąc złamać oporu obrońców Lidzbarka przy północnej linii murów miasta z silnie umocnioną Wysoką Bramą, polecił zbudować mosty na Łynie i przeciągnąć działa na jej prawy, wysoki brzeg. Stamtąd też ostrzeliwał domy w mieście, również pociskami zapalającymi. Sprowadzona z Królewca wielka kartauna, świeżo odlana w łudwisarni tamtejszej, po pierwszym strzale rozpadła się. Rezultat ostrzału był negatywny, gdyż załoga i mieszczanie z Jakubem Sęcygniewskim i Jerzym Proykem dzielnie bronili się i nie dopuścili do rozprzestrzenienia się w mieście i na zamku pożarów. Ostrzał z broni palnej miasta i zamku spowodował śmierć wielu pieszych zaciężnych i chłopów wśród oblegających. Załoga dokonywała także wypadów do obozu krzyżackiego, gdzie narastały trudności aprowizacyjne, łagodzone przez wymuszenie dostaw z okolicznych wsi. Nie pomogły także próby wywarcia nacisku ze strony Albrechta na biskupa Luzjańskiego, który odrzucał kilkakrotnie propozycje kapitulacji. Po dziesięciu dniach Albrecht przeżywał już trudności z powodu wyczerpania się amunicji oraz braku żywności. Dnia 10 listopada zwrócił się z wezwaniem do władcy Danii Chrystiana II, aby dosłał mu zapasy prochu; apelował też o skierowanie Seweryna Norbyego z Gotlandii na służbę dla Zakonu, licząc, iż będzie on służył ze swoimi statkami i będzie zwalczać Gdańsk i jego sprzymierzeńców na morzu; apel taki skierował również do Norbyego. [...] Wielki mistrz - niewątpliwie zniechęcony przewlekłym oblężeniem opornego Lidzbarka, jak i dla poprawy samopoczucia własnych zaciężnych - zdecydował się już po 10 listopada na akcję ofensywną, ale na terenie Warmii. Rotmistrzów polskich uderzał fakt, iż już na kilka dni przed 13 listopada Albrecht nie kontynuował ostrzału Lidzbarka ze swoich nowych stanowisk, a działa zostały stamtąd wywiezione. [...] W rezultacie jednak Albrecht był panem sytuacji na środkowej Warmii. Wystosował 25 listopada ze zdobytej Ornety kolejny list do biskupa Luzjańskiego, zapowiadający opanowanie innych miast warmińskich. Wzywał więc biskupa do zawarcia z nim układu, aby uchronić Warmię od dalszych zniszczeń. W wypadku odmowy zapowiadał zniszczenie całego biskupstwa. [...] Rezultaty tego szybko zadziałały pod Lidzbarkiem. Pozostawione tam przez wielkiego mistrza oddziały zaciężnych, pozbawione pieniędzy i chleba, 28 listopada rewoltując wymusiły odejście i przeniesienie się do Bartoszyc i Sępopola w Prusach Dolnych. Lidzbark był więc po ponad pięciu tygodniach uwolniony od oblężenia; wielki mistrz nie miał już środków na kontynuację akcji zaczepnej na obszarze środkowej Warmii. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 332-350 "...Do kwatery królewskiej w Toruniu wieści o gromadzeniu się wielkiej armii zaciężnych w Rzeszy dotarły najdalej w pierwszej połowie sierpnia 1520 r. Nie mając jeszcze pełnego obrazu, król zdecydował się nie odwoływać jeszcze zaciężnych sił zbrojnych spod Braniewa, a wzmocnić je pospolitym ruszeniem z województw pruskich. Natomiast przeciwko armii krzyżackich zaciężnych w końcu sierpnia nastąpiło zwołanie pospolitego ruszenia szlachty wielko- i małopolskiej, bez pytania o zgodę sejmu walnego, co byłoby nierealne. Termin zebrania się pospolitaków wyznaczono w połowie września już na koniec tego miesiąca pod Wągrowiec (na północ od Poznania). Mazowszanie z województwa płockiego mieli tam przybyć tylko częściowo, gdyż część ich nadal winna pozostać na zamkach dla ich obrony lub nadal blokować Nidzicę. Zygmunt zdecydował się także ściągnąć świeże oddziały zaciężnych z Królestwa Czeskiego i Węgierskiego, zwłaszcza zaś pieszych, ale miały one dotrzeć znacznie później; część zaciężnych została odwołana spod Braniewa. Król apelował też do bratanka - Ludwika Jagiellończyka o pomoc przez dosłanie zbrojnych posiłków. Istotnie miały one dotrzeć, głównie z Dolnego Śląska, na czele z księciem legnickim Fryderykiem jako jego starostą generalnym, jednak wolał on podjąć funkcję pośrednika pokojowego. W rezultacie Polska Jagiellońska samotnie miała stawić czoła wielkiej armii Zakonu. Król z doradcami, także z hetmanem Firlejem, decydował się na wyłącznie obronną walkę w Wielkopolsce, nie licząc się jeszcze z marszem zaciężnych Zakonu na Pomorze Gdańskie, do Bałtyku. Dnia 1 października wyruszył z Torunia, docierając przez Żnin do Wągrowca (odległego o około 100 km), gdzie był 5 października. Zbierała się tam już szlachta wielkopolska. Wągrowiec leżał na skrzyżowaniu głównych dróg z Poznania do Bydgoszczy i Nakła nad Notecią czy Inowrocławia, a także kierujących się do linii Noteci. Od zachodu był przesłonięty pasmem lasów, dochodzących do Noteci i środkowej Warty. Można też było stamtąd rychło przesunąć pospolite ruszenie do zachodniej Wielkopolski, graniczącej z Brandenburgią. Nie posiadała tam Wielkopolska większych warowni. Główną rolę odgrywał zamek i miasteczko Międzyrzecz nad Obrą, gdyż położone na północ miasteczko Skwierzyna pozbawione było większego znaczenia obronnego. Najważniejsze ośrodki warowne - położone na lewym brzegu Noteci - Santok i Drezdenko należały już wówczas do Nowej Marchii, części Brandenburgii. Naturalną przeszkodę między Międzyrzeczem a Skwierzyną tworzyła bagnista dolina Obry oraz pasmo lasów ciągnących się na południe po Zbąszyń, a na wschód po Lwówek. Mimo tego, należało zabezpieczyć zarówno większe (Poznań), jak i mniejsze ośrodki położone w południowej i środkowej Wielkopolsce. W rozważaniach tych najwyraźniej nie brano jednak możliwości wkroczenia armii zaciężnych przez Nową Marchię do północno-zachodniej Wielkopolski, tj. do ziemi wałeckiej, jak i województwa pomorskiego. Niewątpliwie w obozie królewskim pod Wągrowcem rozważano od 5 października możliwości obrony przed spodziewanym lada dzień wkroczeniem armii zaciężnych Zakonu właśnie na trasę Frankfurt-Międzyrzecz-Poznań, przy czym główna rola doradcy przypadła tutaj staroście generalnemu Wielkopolski i kasztelanowi poznańskiemu, a także staroście międzyrzeckiemu - Łukaszowi Górce. W porozumieniu z nim król zwalniał wielu przedstawicieli szlachty wielkopolskiej z udziału w pospolitym ruszeniu, pod warunkiem, iż przebywać oni będą w warownych ośrodkach, które przydzieli im Górka. Do ośrodków takich należały przede wszystkim Poznań i Międzyrzecz, częściowo Chodzież i Nakło nad Notecią oraz Kalisz. Szczególną rolę odgrywało zabezpieczenie najbardziej zagrożonego Międzyrzecza, do którego król Zygmunt - w porozumieniu z Górką - dosyłał oddziały zaciężnych, czy nadwornych, a także niektórych Wielkopolan zwolnionych z obowiązku uczestnictwa w pospolitym ruszeniu. Także do Poznania król skierował niektórych przedstawicieli szlachty oraz oddział zbrojnych. Rada miejska zaciągnęła na polecenie i na rachunek skarbu królewskiego trzystu pięćdziesięciu pieszych na okres miesiąca oraz dwustu na okres dwóch tygodni. O liczbie zbierającej się pod Wągrowcem szlachty wielkopolskiej brak jakichkolwiek danych. Małopolanie zaczęli się pojawiać zapewne dopiero po 20 października. Zaraz po przybyciu króla do Wągrowca zjawił się tam książę legnicki Fryderyk z propozycją pokojowej mediacji między Polską i Zakonem. Zygmunt zgodził się na ten projekt, jednak nie przerwał dalszych przygotowań wojennych. W pierwotnych koncepcjach strategicznych strony królewskiej nastąpić musiała zmiana, gdy wywiadowcy polscy donieśli, iż armia zaciężnych Zakonu zamierza jednak udać się także pod Gdańsk. Wieści o tym dotarły do Wągrowca najdalej 9 października, tego bowiem dnia Zygmunt zwrócił się do Gdańska z tą informacją, polecając przygotowanie miasta do stawienia oporu. Rada Gdańska była już wcześniej poinformowana o zamiarze wkroczenia armii zaciężnych do Prus Królewskich przez Chojnice i już 3 października wzywała hetmana ziem pruskich Stanisława Kościeleckiego, aby dosłał do Chojnic załogę oraz spowodował zablokowanie dróg przez ścięcie drzew i zerwanie mostów na rzekach..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 336-337 "...Dowództwo armii Zakonu pod Frankfurtem było poinformowane o posunięciach obronnych strony polskiej, zwłaszcza na granicy z Brandenburgią. Dnia 7 października Wolf von Schönburg wystosował jako głównodowodzący list wypowiedni do króla Zygmunta, zapowiadający odwet za atak i mszczenie ziem Zakonu. Już 9 października ta wielka armia (około 1900 konnych i 8000 pieszych) ruszyła przez Odrę najpierw do Międzyrzecza, zamierzając tam sforsować polską linię obrony i przedrzeć się do Poznania. Po jego zdobyciu planowano marsz nad dolną Wisłę, aby połączyć się z wielkim mistrzem. Zaciężni Zakonu mieli przypięty krzyż na swojej odzieży, gdyż wyprawa ich miała jakoby charakter religijny (krucjatowy...). Miasto Międzyrzecz w widłach Obry i Paklicy, wraz z zamkiem starościńskim, zdobyto już następnego dnia. Jednak plan przekroczenia Obry i marsz na Poznań został zaniechany wskutek zerwania na rozkaz króla mostów na Obrze i Warcie, co utrudniało przerzut zarówno zbrojnych, jak i artylerii. Niewątpliwie liczono się też z działalnością choćby części wojsk pospolitego ruszenia i zabezpieczeniem Poznania przez króla (co istotnie już nastąpiło). Dlatego już 14 października armia zaciężnych skierowała się na północ, dochodząc do miasteczka Skwierzyna nad Wartą. Następnego dnia zostało ono opanowane i spalone, po czym most na Warcie szybko naprawiono, a zaciężni przeszli na prawy brzeg Warty do brandenburskiej Nowej Marchii. Po dojściu do Drezdenka przeprawili się na prawy brzeg Noteci i udali się w kierunku Dobiegniewa. Przekroczywszy rzekę Drawę armia krzyżacka wkroczyła znowu w granice Królestwa Polskiego, do ziemi wałeckiej (po 20 października), zupełnie nieprzygotowanej do obrony. Bez większego oporu zajęła Człopę, Tuczno i Wałcz, przy czym część mieszczan i szlachty zmuszono do złożenia przysięgi wierności; natomiast miasto Wałcz wraz z zamkiem spaliły wojska polskie przed ich opuszczeniem. Dnia 25 października oddziały zakonne przez Jastrowie-Lędyczek wkroczyły do regionu człuchowskiego, tj. do Pomorza Gdańskiego. Docierały tam już polskie podjazdy z północnej Wielkopolski, przy narastających kłopotach z aprowizacją tak wielkiej grupy zbrojnych. Dnia 27 października armia ta wyszła z Lędyczka w kierunku Chojnic, dokąd dotarła dnia następnego. Miasto to pozbawione załogi skapitulowało bez walki na określonych warunkach. Zaciężni Zakonu zdobyli więc tak silny punkt oparcia na Pomorzu Gdańskim, który obsadzili liczniejszą załogą; dowództwo armii zamierzało po przejściu 200 kilometrów od Międzyrzecza - dać krótki tylko odpoczynek i ruszyć do Tczewa, wzywało jednak Albrechta, aby dosłał oddziały, które by ułatwiły przejście tam przez Wisłę, a także - pieniędzy dla buntujących się już zaciężnych. Wyruszyć w drogę do Tczewa armia ta miała 31 października. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 337-338 "...Strona polska ograniczała się nadal tylko do wypadów lekkozbrojnej jazdy na pieszych Zakonu, zbierających w okolicy Chojnic żywność. Próba podejścia pod miasto od południa zakończyła się niepowodzeniem i spaleniem miasteczka Kamień Krajeński wskutek kontrakcji zaciężnych krzyżackich. Król Zygmunt nie mógł jeszcze przystąpić do przeciwuderzenia, gdyż z opóźnieniem zbierało się pod Wągrowcem pospolite ruszenie, zwłaszcza z Małopolski, nie doszły też jeszcze świeże oddziały zaciężnych ani chorągwie nadworne z Rusi Czerwonej i z Litwy. Z Warmii król nie mógł odwołać rot Sęcygniewskiego, gdyż trwało tam znowu oblężenie Lidzbarka przez wojska wielkiego mistrza. Zawiodła zaś próba ściągnięcia pospolitego ruszenia z województwa pomorskiego pod Lędyczek. Król usiłował też wzmocnić Gdańsk najpierw przez dostanie dowódców, zwłaszcza zaś Jana Żerotinskiego. Wielkopolska Krajna miała być chroniona przed atakami z Chojnic oddziałami zarówno szlachty jak i chłopów krajeńskich (jak w 1431 r.), którzy winni też blokować drogi w ziemi nakielskiej, gdyby zaciężni Zakonu próbowali przejść nimi do linii Wisły. Jednak król nadal nie zamierzał rozdzielać sił zbierającej się armii pospolitaków czy grup zaciężnych, chcąc z całością ich dojść do granicy Pomorza Gdańskiego z Wągrowca, konkretnie pod Bydgoszcz. Stamtąd też zamierzał podjąć akcję wobec armii zaciężnych Zakonu, aby nie dopuścić do połączenia się jej z wielkim mistrzem przez Wisłę i uchronić Gdańsk od ataku wroga. Przeprawy przez Wisłę koło Tczewa bronić mieli chłopi żuławscy pod dowództwem starosty malborskiego Stanisława Kościeleckiego i za pomocą dział z arsenału zamku w Malborku. Jednak wymarsz wielkiej armii (około 40 tysięcy zbrojnych) spod Wągrowca nastąpił dopiero w dniach 1-2 listopada 1520 r. Pod Bydgoszcz (odległość około 70 kilometrów) ta wielka armia, obarczona wielką liczbą wozów, dotarła 3-4 listopada. Ale w obozie pod Bydgoszczą (odległą o 180 kilometrów od Gdańska) król czekał jednak nadal na zebranie się reszty sil pospolitaków i zaciężnych, gdy polskie oddziały zwiadowcze doniosły już 6 listopada, iż zaciężni Zakonu dotarli do linii Wisły na wysokości Żuław. Na zorganizowanie marszu całej szlacheckiej armii pod Gdańsk nie było więc już czasu. Dlatego król skierował na północ tylko oddziały wojewody kaliskiego Jana Zaremby (1000-1200 konnych), aby wsparły realnie już zagrożony Gdańsk. Sama zaś wielka armia pospolitego ruszenia praktycznie okazała się nieużyteczna. Na domiar złego szlachta ta zorganizowała sejm obozowy, który wysuwał szereg postulatów wobec władzy królewskiej. Główną rolę przy obronie ujścia Wisły miały więc nadal odgrywać siły zaciężnych, czy wojsk nadwornych, a nawet chłopów żuławskich (ci ostatni rolę pomocniczą), a także mieszczańskiej milicji. Była to zatem tylko metoda defensywna, choć jedyna do zastosowania w zaistniałych warunkach, wobec niemożności użycia sił pospolitego ruszenia i opóźniania się świeżo zaciągniętych zaciężnych. Była to jednaki metoda połowiczna, która mogła spełnić swoje zadanie tylko pod warunkiem, iż nie pojawi się przeciwnik wielki mistrz - na prawym brzegu Wisły. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 338-339 "...Istotnie większość armii zaciężnych Zakonu, która wyszła z Chojnic 31 października, dotarła przez Bory Tucholskie do Starogardu Gdańskiego (około 70 kilometrów). W drodze nie rabowano wsi, biorąc tylko okup od chłopów pomorskich, aby nie zrażać ich do Zakonu, którego władzę miano jakoby przywrócić. Zajęto zameczek w Kiszewie, a miasteczko Skarszewy samo ułożyło się o poddanie. Dnia 3 listopada bez oporu poddał się Starogard Gdański, a następnego dnia armia zaciężnych dotarła do Tczewa nad Wisłą (a więc wówczas, gdy pospolite ruszenie polskie dotarło dopiero do odległej o 150 kilometrów na południe Bydgoszczy). Mieszczanie tczewscy wpuścili zaciężnych Zakonu na określonych warunkach. Przy spisywaniu umów o kapitulację ośrodków pomorskich wszędzie był obecny były wielki marszałek Zakonu - Wilhelm von Isenburg, który w jego imieniu potwierdzał warunki i formalnie przywracał władzę krzyżacką. Dowództwo zaciężnych nie próbowało jednak - mimo sugestii Dytrycha von Schönberga - przeprawy przez Wisłę, gdyż jej prawy brzeg był dobrze strzeżony przez szlachtę pruską i chłopów żuławskich pod dowództwem starosty Kościeleckiego z działami; nie dysponowało też statkami czy łodziami dla przeprawy. Wielki mistrz, zajęty nadał obleganiem Lidzbarka, nie zjawił się nad Wisłą, a w spóźnionych listach nalegał, aby zaciężni udali się natychmiast pod Gdańsk. Dlatego armia zaciężnych szybko ruszyła w drogę (5 listopada), aby zająć to wielkie miasto i znaleźć w nim schronienie i bogaty łup; nie liczono się z większym oporem mieszczan, jakoby nie przygotowanych do obrony..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 339-240 Oblężenie Gdańska listopad 1520 "...W dniach 6-7 listopada cała armia znalazła się pod Gdańskiem, rozbijając obóz na Biskupiej Górce na południowy zachód od Głównego Miasta. Żądanie kapitulacji już 6 listopada odrzuciła jednak rada miejska. Stanowisko to podtrzymała, mimo dalszych apeli zarówno byłego wielkiego marszałka Isenburga, jak i Wolfa von Schönburga. Skierowane one zostały również do cechów, ławników i całej gminy, aby poddali się na powrót Zakonowi jako ich „naturalnej władzy"; grożono surową karą w razie oporu, domagając się podjęcia rokowań. Obiecywano miastu potwierdzenie przywilejów, ale tylko z czasów Zakonu (a nie udzielonych hojnie przez Kazimierza Jagiellończyka). W Gdańsku panowało zrozumiałe poruszenie i obawy, zwłaszcza po kapitulacji Starogardu i Tczewa. Liczono jednak na pomoc od króla, którego doświadczony rotmistrz Jan Żerotinski już znajdował się w mieście jako naczelny dowódca nad zaciężnymi i milicją miejską. Przede wszystkim już przed dojściem armii Zakonu spalono obiekty i osiedla przedmiejskie, aby wróg nie mógł stamtąd atakować lub wzniecać pożarów. [...] Rada skłaniała się do podjęcia rokowań, jedynie odwlekając termin ich rozpoczęcia. Jednak wkrótce okazało się, iż wielka armia Zakonu jest słabo wyposażona w artylerię, bez której nie było mowy o oblężeniu i szturmie miasta. Gdańsk zresztą nie ujawnił chęci do ponownego poddania się Zakonowi. Dlatego 8 listopada nie wysłano żadnych posłów od rady i gmin Gdańska na Biskupią Górkę, co gorzko rozczarowało Wolfa von Schónburga i Wilhelma von Isenburga. Aby przestraszyć mieszkańców Gdańska, zdecydowano więc rozpocząć jeszcze rano 8 listopada po godzinie 9.00 ostrzał artyleryjski za pomocą 19 dział. Ostrzał skierowano z Biskupiej Górki na położone najbliżej jej Stare Przedmieście wraz z usytuowanym tam klasztorem i kościołem franciszkanów. Ale pociski artyleryjskie puszkarze krzyżaccy kierowali także na zabudowania Głównego Miasta. Ostrzał (jakoby 400 strzałów w ciągu całego dnia) nie wyrządził jednak poważniejszych szkód. Artyleria miejska natomiast z wież i murów rozpoczęła ostrzał obozu zaciężnych na Biskupiej Górce z lepszym rezultatem. Oddano jakoby 800 strzałów w ciągu całego dnia. Dopiero wieczorem kanonada artyleryjska ustała, a wówczas dowódcy zaciężnych dosłali do miasta posłańców z kolejnymi listami. Ale bramy miejskiej im nie otwarto. Dopiero 9 listopada rano listy te zostały przez radę przyjęte. Treść ich jest nieznana, niewątpliwie zawierały one kolejne wezwania do kapitulacji i groźbę dalszego ostrzału miasta. Rada zdecydowała jednak wysondować bliżej intencje dowództwa zaciężnych i wysłała do nich z glejtem kilku mieszczan, na czele z rajcą Filipem Angermündem. Rozmowy przeprowadzone na Biskupiej Górce okazały się bezowocne. Po powrocie wysłanników koło południa 9 listopada artyleria zaciężnych wznowiła działalność trwającą do wieczora. Działa gdańskie także rozpoczęły ostrzał obozu zaciężnych, gdzie zastrzelono jednego z najlepszych puszkarzy. Następstwa ostrzału miasta i tego dnia były znikome, co budzić musiało rosnące zwątpienie zaciężnych. Nie zdołali oni przy tym zapobiec wzmocnieniu sił oblężonych. W południe tego dnia do miasta od strony wschodniej (tj. Żuław) udało się przedostać około tysiącu konnym polskim pod dowództwem wojewody kaliskiego Jana Zaremby. Była to grupa operująca w końcu października na środkowym Pomorzu Gdańskim i śledząca trasę pochodu armii zaciężnych. Niewątpliwie przeprawiła się ona przez Wisłę w jej dolnym biegu i poprzez Powiśle i Żuławy dotarła szczęśliwie do miasta od nie zablokowanej strony wschodniej. Fakt ten - zresztą przy wyolbrzymianiu liczby przybyłych posiłków królewskich - dodatkowo osłabił nadzieje zaciężnych na kapitulację miasta. Dowództwo ich, obawiając się wypadu z miasta, trzymało pod bronią oddziały w nocy 9 na 10 listopada. Wolf von Schönburg 10 listopada wystosował list do wielkiego mistrza, w którym podał przyczyny niepowodzenia oblegających - brak dział większego kalibru, zwłaszcza moździerzy, oraz nieprzybycie Albrechta z działami i zapasami prochu. Powołując się na uprzednie, ogólnikowe oświadczenie wielkiego mistrza o zamiarze przybycia nad Wisłę, jeśli upora się z Lidzbarkiem, wzywał go do szybkiego, osobistego przybycia pod Gdańsk ze sprzętem artyleryjskim. Jeśli tego nie uczyni, to narazi się na urągowisko i ogromną stratę, a zaciężni jego, zwłaszcza piesi, mogą przejść na stronę polską. Schönburg podkreślał, iż nadal zamierza oblegać Gdańsk, chociaż brak już kul i prochu. Jeśli jednak Albrecht ich nie dostarczy, wówczas nie uda się zatrzymać zaciężnych, których część zamierza „poszukać panów niemieckich" (tj. niemieckiej gałęzi Zakonu), aby zmusić ich do zapłacenia zaległego żołdu. Jednak jeszcze 10 listopada zaciężni wymusili na dowództwie odejście spod Gdańska i przeniesienie się do położonego na północy klasztoru w Oliwie, zapewne aby uwolnić się od ostrzału artylerii miejskiej, zyskać lepsze zabezpieczenie i kwatery oraz zdobyć żywność. Część zaciężnych gotowych już było do powrotu do Niemiec, część pieszych skłaniało się do przejścia na stronę polską. Wolf von Schönburg natychmiast doniósł o tym wielkiemu mistrzowi, ubolewając, iż w listach od niego otrzymanych nie ma jasno sformułowanych zamierzeń dotyczących marszu nad Wisłę. Dlatego nie może ich pokazać rewoltującym zaciężnym, aby ich uspokoić. List Schönburga nie dotarł zresztą do Albrechta, gdyż w drodze z Oliwy został przechwycony przez gdańszczan. Jednak Dytrych von Schönberg jeszcze w nocy z 9 na 10 listopada podjął próbę przedarcia się z dwoma oddziałami pieszych (ponad 500) i sześcioma szlangami spod Gdańska, koło Wisłoujścia, na prawy brzeg Leniwki i na Mierzeję Wiślaną, za pomocą łodzi ściągniętych z Tczewa. Stamtąd zamierzał dotrzeć do Albrechta i uzyskać konkretną informację, czy przybędzie osobiście ze zbrojnymi i pieniędzmi, czy też dośle tylko te ostatnie i wiadomości. Przez osiem dni oddziały Dytrycha miały czekać na niego na prawym brzegu Wisły. Ale ten śmiały zamysł - mimo przeprawy - został storpedowany, wskutek oporu części uczestników. Z Gdańska przybyły zresztą niektóre oddziały zbrojnych oraz trzy statki (jachty) z działami, aby przeszkodzić próbie przeprawy. W czasie przeprawy spalono karczmę przed Wisłoujściem. Schönberg musiał wycofać się już do Oliwy. Jego zamiar dotarcia Mierzeją do wielkiego mistrza został zniweczony. Dla bezpieczeństwa zaciężni w zabudowaniach klasztoru oliwskiego wykonali otwory strzelnicze dla dział, na wypadek ataku z Gdańska, skąd jednak nie podjęto próby wypadu. Pod wrażeniem ostrzału Gdańska natomiast dzierżawcy starostwa puckiego wraz z miasteczkiem Puckiem oraz jego rada przysłali do Oliwy swoich przedstawicieli. Przeprowadzili oni rozmowy z dowódcami zaciężnych, deklarując gotowość poddania się bez walki. Zaciężni pozostali jeszcze kilka dni w Oliwie, rozważając możliwości uderzenia na wroga, pod warunkiem otrzymania żywności z Księstwa Pomorskiego. Ale już 13 listopada część zaciężnych - straciwszy nadzieję na przybycie wielkiego mistrza - zaczęła uchodzić. Dezercja ta spowodowała, iż wielu zaciężnych opuściło Oliwę i udało się na północ w kierunku wsi Rumii, a 15 listopada dotarli do Pucka, gdzie zostali wpuszczeni bez oporu; obozowali też w okolicy. Mimo to nastąpiły rabunki żywności i mienia mieszkańców miasta i wsi. Na prośbę Wolfa von Schönburga i Wilhelma von Isenburga zaciężni zgodzili się jeszcze poczekać osiem dni na list lub poselstwo od wielkiego mistrza. Obaj dowódcy wzywali więc (16 listopada) Albrechta, aby - nawet bez pieniędzy - spiesznie tutaj przybył. Zaciężni czekali jeszcze na poselstwo od wielkiego mistrza, które jednak nie przybyło. [...] Wyprawa armii zaciężnych Zakonu nad dolną Wisłę zakończyła się więc - pozornie - całkowitym niepowodzeniem, przy czym główną rolę odegrało rozchwianie się koncepcji spotkania jej z wielkim mistrzem, a także niewystarczające od początku zasoby finansowe w kasie Zakonu oraz nikłość artylerii. Znaczną rolę w działaniach pod Gdańskiem odegrała jednak postawa samych mieszczan, którzy przy pomocy królewskich dowódców zdołali przygotować miasto do oblężenia, zwłaszcza poprzez ściągnięcie znacznej ilości artylerii. Na koniec strona królewska - mimo wszystkich trudności - zdołała wesprzeć miasto i w okresie trwającego już ostrzału Gdańska, wprowadzić tam oddziały jazdy wojewody Zaremby. Wywarło to silny wpływ na nastroje wśród zaciężnych krzyżackich, przyspieszając ich odejście spod Gdańska i niewątpliwie podnosząc na duchu jego obrońców. Odejście wojsk zaciężnych spod Gdańska zostało z radością przyjęte przez dowódców polskich, na czele z hetmanem ziem pruskich Stanisławem Kościeleckim. Rada Gdańska zaraz po 10 listopada z dumą doniosła królowi, iż miasto zwycięsko oparło się wrogom. Zygmunt wyraził jej 16 listopada z Bydgoszczy swoje uznanie za okazaną wierność i wytrwałość, a także za uczynność, którą mieszczanie okazali wobec wojsk królewskich, rozmieszczając je w mieście i w domach, a także wspólne odparcie nieprzyjaciela. Wysłał też do Gdańska starostę szymbarskiego Stanisława Kostkę, który miał przekazać opinię króla dotyczącą zabezpieczenia miasta przed ewentualnymi dalszymi próbami ataku oraz rozbicia armii zaciężnych na północnym Pomorzu. A dla poprawy samopoczucia gdańszczan przydzielił im 1200 florenów w złocie..."
Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 340 Oddziały zaciężnych 21 listopada - nie chcąc już dłużej czekać - pozbawione nadal żywności i żołdu, wyszły z Pucka, zmierzając na zachód w kierunku Lęborka, aby przez Księstwo Pomorskie wrócić do Niemiec. W drodze, w lasach i pustkowiach, zaciężni byli napadani przez ludność kaszubską, która odebrała im znaczną część łupów, zabranych jeszcze w Międzyrzeczu. W lęborskiem zaciężni poczynili szkody w tamtejszych wsiach, które Schönburg i Isenburg przyrzekli restytuować Bogusławowi X. Już od 25 listopada i w początkach grudnia Dytrych von Schönberg przebywał w Lęborku, rozliczając dla wielkiego mistrza koszta wyprawy. Nie zamierzał udać się do Prus Zakonnych, aby nie narazić się na śmierć z rąk poddanych wielkiego mistrza. Także Wolf von Schönburg i Wilhelm von Isenburg jeszcze w końcu listopada przebywali w Lęborku, donosząc wielkiemu mistrzowi o rozejściu się armii i doradzając mu zawarcie pokoju z Polską. Zaciężni krzyżaccy po powrocie do Rzeszy wymusili groźbą represji na niemieckiej gałęzi Zakonu spłatę ich należności. Tak więc ta gałąź zapłaciła głównie koszty nieudanej wyprawy z Rzeszy nad dolną Wisłę, a nie wielki mistrz. [...] Mimo wszystko nieudana wyprawa zaciężnych Zakonu z Rzeszy na teren Pomorza Gdańskiego miała przynieść władzy krzyżackiej realne korzyści: dowództwo polskie zmuszone zostało bowiem do odwołania bodaj większości swoich zaciężnych z Powiśla czy Prus Górnych, a także do zaprzestania tam jakichkolwiek działań ofensywnych (zwinięcie oblężenia Braniewa). Ponadto wyprawa zaciężnych Zakonu z Rzeszy do reszty wyczerpała zasoby wojskowe i finansowe strony polskiej, zmuszonej do obrony zarówno Wielkopolski, jak i Pomorza Gdańskiego czy Powiśla. Miało to zaznaczyć się już w najbliższych tygodniach „wojny pruskiej" i ukazać niedowład polskiej myśli operacyjnej w Prusach Zakonnych, a także nieumiejętność szybkiego zebrania rezerw wojskowych i finansowych przez Zygmunta. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 343-344 Mimo wieści o nasilającej się od połowy listopada akcji militarnej wielkiego mistrza w środkowej Warmii, dowództwo polskie w Bydgoszczy było zdecydowane usunąć pozostałości przemarszu armii zaciężnych krzyżackich w południowej i środkowej strefie Pomorza Gdańskiego, tj. odzyskać Chojnice, Starogard Gdański i Tczew. Zachodziła bowiem obawa, iż Albrecht będzie jednak usiłował połączyć się z załogami ośrodków pomorskich, które przy tym zagrażały Gdańskowi. Chodziło też o pełne wyjaśnienie sytuacji na Pomorzu, aby skierować siły polskie na odsiecz obleganemu nadal biskupowi Luzjańskiemu w Lidzbarku Warmińskim. Także więc w jego interesie leżała likwidacja gniazd krzyżackich w środkowej strefę Pomorza Gdańskiego. Zygmunt znajdował się jednak w Bydgoszczy w trudnej sytuacji, gdyż nadal nie nadchodziły liczniejsze oddziały zaciężnych z Węgier i Śląska. W dodatku pospolite ruszenie wymusiło na królu odbycie sejmu obozowego pod hasłem naprawy ustroju państwa poprzez kodyfikację prawa jak i jego egzekucję, przy zapewnieniu szlachcie decydującego udziału w wyborach posłów na sejmy walne. Król natomiast - pozbawiony rezerw finansowych - zmierzał do przeforsowania uchwały o nadzwyczajnym podatku pogłównego na opłacenie zaciężnych. Obrady sejmu obozowego trwały przez blisko pięć tygodni (od 3 listopada do 7 grudnia 1520 r.), co paraliżowało także próby użycia wszystkich sił pospolitego ruszenia. Zygmunt ratował sytuację pożyczkami od magnatów małopolskich w zamian za zapisy na dobrach królewskich. W wyniku targów z obozującą szlachtą zdołał uzyskać jej uchwałę o spisaniu szlachty województwami i wyprawienie co dziesiątego na koszt pozostałych dziewięciu na okres czterech tygodni, od 21 listopada do 18 grudnia 1520 r. W okresie tym powołana pod broń szlachta miała pod groźbą surowej kary podlegać hetmanowi i samowolnie nie opuszczać obozów. Około 20 listopada król zdołał także zebrać część zaciężnych, do których dołączył własne hufce nadworne pod wodzą Piotra Kmity, od książąt mazowieckich i z Wielkiego Księstwa Litewskiego. Na czele tej pomorskiej grupy operacyjnej stanął hetman Mikołaj Firlej, a liczebność jej była podawana na 7000 konnych. Grupa ta miała także sprzęt artyleryjski, gdyż liczono się z koniecznością oblegania poszczególnych ośrodków. W Bydgoszczy zakładano przy tym, iż na północ od Gdańska znajdują się jeszcze oddziały armii zaciężnych Zakonu z Rzeszy. Zamierzano w ten rejon skierować także siły Firleja, przy czym wsparcia miał udzielić Gdańsk, a nawet hetman Janusz Świerczowski z Powiśla. Okręty gdańskie miały nadal czuwać na Bałtyku, aby nie dopuścić żadnych wieści do armii zaciężnych krzyżackich. Po zakończeniu operacji na Pomorzu Gdańskim hetman Firlej powinien wojska skierować na Warmię. Grupa operacyjna hetmana Firleja wyruszyła z Bydgoszczy 21 listopada i skierowała się od razu na północny zachód pod Chojnice, które zostały oblężone. Firlej rozpoczął też zaraz artyleryjski ostrzał miasta. Spowodowało to, iż 28 listopada załoga złożona ze 150 pieszych krzyżackich poprosiła o glejt, aby móc swobodnie odejść z własnym mieniem; także rajcy i pospólstwo chojnickie zwrócili się do Firleja z prośbą o łaskę i powrót pod władzę królewską. Propozycje te zostały przyjęte i już 29 listopada Chojnice przeszły znowu pod władzę polską. Firlej przyjął przysięgę wierności od mieszczan dla króla i Królestwa. Po 30 listopada Firlej wyszedł z Chojnic pod Starogard Gdański, gdzie zetknął się z oddziałami gdańskimi, wysłanymi już wcześniej przez radę dla odzyskania najpierw Tczewa. Oddziały te, wśród których znajdowali się konni wojewody Zaremby oraz piesi pod wodzą Mikołaja Storcza, wraz ze sprzętem oblężniczym, wyruszyły z Gdańska około 25 listopada pod Tczew. Miasto skapitulowało 28 listopada. Następnie wojska gdańskie udały się pod Starogard, który skapitulował 6 grudnia. Tutaj też nastąpiło spotkanie operacyjnej grupy gdańskiej z grupą pomorską hetmana Firleja, który zamierzał oddziały lekkozbrojnych wysłać na Warmię. Dowódcy krzyżaccy z trzech odzyskanych ośrodków (Chojnice, Starogard, Tczew) zostali wysłani do króla w Toruniu jako jeńcy, prostych zaciężnych zaś odesłano do Niemiec..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 344-345 "...Król Zygmunt planował uderzenie większymi siłami zaciężnych na prawy brzeg Wisły, w kierunku Warmii, aby zahamować akcję Albrechta. W tym celu usiłował uzyskać większą pożyczkę od Gdańska, jednak miasto odmówiło jej udzielenia, tłumacząc się ogromem poniesionych już wydatków. Pozostawała więc tylko szansa uzyskania podatku od sejmującej pod Bydgoszczą szlachty. Król wystawił najpierw (30 listopada) oświadczenie, iż zwołanie pospolitego ruszenia przeciw wojskom z Niemiec musiało w potrzebie nastąpić bez uchwały sejmu walnego. Nie miało to oznaczać uszczerbku dla szlachty, której przywileje i statuty Zygmunt zobowiązywał się potwierdzić. Następnie, za cenę ustępstw królewskich spisanych w tzw. konstytucjach bydgoskich (4 grudnia 1520 r.), a przewidujących większy wpływ szlachty w życiu parlamentarnym Królestwa Polskiego, szlachta uchwaliła wyjątkowo wysoki podatek główszczyzny, obciążający zarówno świeckich, jak i duchownych oraz osoby obojga płci. Uchwała o tym podatku zapadła jakoby dlatego, gdyż szlachta nie chciała walczyć z (pieszymi) zaciężnymi Zakonu jako osobami niższego stanu. Uzyskane kwoty, które miały zresztą wpływać dopiero w lutym i na początku marca 1521 r. winny posłużyć do opłacenia zaciężnych, pozostających na służbie królewskiej na prawym brzegu Wisły, jak i opłacenia świeżo zaciągniętych lub mających dopiero przybyć i wzmocnić siły hetmana Świerczowskiego. Jednak realizacja tych ofensywnych zamiarów miała być zależna od rozwoju sytuacji we wschodniej części Prus, zwłaszcza na Warmii, która jak widzieliśmy odegrała tak poważną rolę w niepowodzeniu akcji wielkiej armii Zakonu nad dolną Wisłą..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 345-346 "...Wielki mistrz, który od 25 października przebywał w Królewcu dla rokowań z księciem legnickim Fryderykiem, pod wpływem pierwszych wieści z Międzyrzecza od dowódców wojsk zaciężnych, deklarował im (28 października) gotowość przybycia nad Wisłę; jednocześnie zaś oświadczał, iż teraz jednak musi podjąć tutaj akcję, tj. kontynuować i zakończyć rozpoczęte już oblężenie Lidzbarka Warmińskiego. Albrecht nie otrzymał bowiem wówczas, jak już wiemy, zasiłków pieniężnych z Moskwy, od czego także były uzależnione dalsze rokowania pokojowe (wielki mistrz nie chciał też zwolnić zaciężnych). Dnia 1 listopada był już z powrotem pod Lidzbarkiem, licząc na szybkie jego zdobycie. Musiał jednak najpierw zaspokoić, choćby częściowo, pretensje finansowe zaciężnych, płacąc monetą wybijaną w Królewcu o niższej wartości. [...] Gdy Albrecht - nadal naciskany przez zaciężnych o żołd - po 10 listopada dowiedział się o zebraniu armii pospolitego ruszenia pod Bydgoszczą. Nabrał wówczas przekonania, iż jego wyprawa nad Wisłę doprowadziłaby do spotkania z tą wielką armią królewską lub zmusiłaby go do schronienia się (tj. zamknięcia) w jakimś zamku (miejscowości). W rezultacie nie doszłoby do spotkania wojsk Albrechta z wielką armią zaciężnych Zakonu. Nie odrzucił wprawdzie całkowicie koncepcji marszu nad Wisłę, jednak najpierw napisał do dowódców wielkiej armii pod Gdańskiem, jaka jest ich opinia wobec zaistniałej sytuacji. Sam nie miał bowiem pieniędzy na opłacenie zaciężnych na Warmii. Oświadczenie - dostane Gattenhoferowi - wyjaśnia więc przynajmniej częściowo, przyczyny pozostania Albrechta na Warmii w czasie, gdy wielka armia zaciężnych po nieudanym ostrzale Gdańska przeniosła się już do Oliwy i Pucka: brak pieniędzy na opłacenie własnych, rebelizujących nadal zaciężnych pod Lidzbarkiem, a także obawa przed zetknięciem się z wielką armią pospolitego ruszenia polskiego nad dolną Wisłą i przed koniecznością zamknięcia się w jakimś mieście, czy zamku (z perspektywą kapitulacji). [...] Wykorzystując zaangażowanie sił polskich pod Lidzbarkiem, załogi krzyżackie z Ostródy i Iławy 9 listopada nieoczekiwanie zajęły miasteczko Miłomłyn, na drodze z Ostródy do Pasłęka. Ofensywna akcja Albrechta została zapoczątkowana 14 listopada wypadem trzech chorągwi pieszych i grupy konnych pod wodzą Zygmunta von Sichaua pod Dobre Miasto, odległe o 20 kilometrów na południowy zachód od Lidzbarka. Miasto z kolegiatą kapituły warmińskiej, przygotowane do obrony przez załogę polską, stawiło jednak opór, mimo ostrzału artyleryjskiego; broniła się także kolegiata dobromiejska na czele z kanonikiem Fabianem Emerichem, wyrządzając straty wśród oblegających (ponad 70 zabitych). Jednak pod wieczór 15 listopada dostali się oni za pomocą rur dostarczających wodę z zewnątrz i drabin na jedną z wież i wdarli się do środka miasta. Urządzili tam rzeź wśród zaciężnych, również chłopów warmińskich, którzy schronili się z mieniem; zrabowali miasto wraz z domami mieszczańskimi i kolegiatą. Kanonicy warmińscy uszli do Olsztyna, z wyjątkiem jednego, którego uprowadzono z przywilejami kapituły i znalezionym srebrem do Królewca. W czasie strzelaniny pierwszego dnia rotmistrz Zygmunt von Sichau został ranny w nogę i zmarł po kilku dniach. Do zdobytego miasta przybył już 16 listopada spod Lidzbarka wielki mistrz, udając się zresztą dalej na północny zachód w kierunku Ornety (odległej o 25 kilometrów od Dobrego Miasta). Tego jeszcze dnia Albrecht znajdował się w obozie pod Ornetą z działami i sprzętem oblężniczym. Dnia 18 listopada odpowiedział stamtąd dowódcom wielkiej armii na ich apel (z 10 listopada) o przybycie z ciężkimi działami pod Gdańsk. Wyjaśniał, iż nie podali mu dotąd, w jakiej miejscowości miałoby nastąpić owo spotkanie, a tymczasem Polacy zgromadzili na Warmii znaczne siły (!), dlatego nie mógł się stąd oddalić. Ale uciszył ich butę, gdyż zdobył szturmem Dobre Miasto, gdzie poległo kilkuset Polaków, niebawem zdobędzie Ornetę. Czeka więc na wiadomość, w której miejscowości ma nastąpić spotkanie, dokąd postara się spiesznie przybyć; najlepiej byłoby na Żuławach. Wzywał do cierpliwości, jak przystoi „pobożnym, honorowym ludziom wojny". Pismo to było więc wyraźnym wykrętem i unikiem wobec rozpaczliwych apeli Wolfa von Schönburga i Wilhelma von Isenburga i zapowiadało tylko mgliście obietnicę spotkania, ale po opanowaniu Ornety. Istotnie Albrecht już od 17 listopada zaczął ostrzał miasta i zamku z ciężkich dział i podejmował próbę szturmu od południowo-wschodniej strony, przy miejskim stawie. Jednak wskutek trwających ulewnych deszczy był on wypełniony wodą, co utrudniło dostęp do murów, a także spowodowało znaczne ofiary wśród piechoty krzyżackiej. Dlatego wielki mistrz podjął oblężenie od innej strony, przesyłając załodze i mieszczanom orneckim wezwanie do kapitulacji za cenę ochrony ich życia i mienia. Odcięty też został dopływ wody do miasta, w którym brakowało już żywności. Dowódca Ornety - rotmistrz królewski Stanisław Radwankowski - kierował apele do dowódcy polskiego w Elblągu i do rady miejskiej o dosłanie odsieczy, także od hetmana Świerczowskiego. Gdy apele te (przechwycone zresztą przez wojska wielkiego mistrza) zawiodły, Radwankowski wraz z burmistrzem orneckim dnia 23 listopada poddali miasto wielkiemu mistrzowi na określonych warunkach, także swobodnego odejścia własnych rot. Ta przedwczesna kapitulacja, podjęta w chwili gdy do miasta dotarły pierwsze oddziały zaciężnych z Lidzbarka, uznana została za zdradę w otoczeniu królewskim. [...] Jeszcze w czasie oblegania Ornety wystosował wezwanie do mieszkańców okręgu i miasta Miłakowa (Prusy Górne), położonego na drodze z Ornety do Morąga, do poddania się. Wezwanie to zostało przyjęte, a okręg miłakowski przyłączono do nowo utworzonej prokuratorii orneckiej. Załoga krzyżacka została czasowo ulokowana w Miłakowie, stanowiąc przyczółek Morąga i Pasłęka. Z Ornety jeszcze 25 listopada Albrecht skierował kolejny list do dowódców wielkiej armii - która według jego mniemania znajdowała się jeszcze w Oliwie - aby nie ruszała się stamtąd, gdyż wielki mistrz podejmie wysiłki, aby spotkać się z nią koło Wisłoujścia..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 346-349 "...Zajęcie Dobrego Miasta (15 listopada) wywołało duży niepokój na południowej Warmii, zwłaszcza w odległym o 25 kilometrów Olsztynie, dokąd dotarli niektórzy zbiegowie. Na zamku kapitulnym przebywała grupa kanoników z Mikołajem Kopernikiem, wybranym ponownie na administratora dóbr kapitulnych. Na zamku znajdował się także skarbiec kapituły. Nieliczną załogę polską stanowiło 100 pieszych królewskich pod dowództwem rotmistrza Pawła Dołuskiego współdziałającego z administratorem Kopernikiem. Dołuski na prośbę kanoników podejmował w początkach listopada próbę uzyskania posiłków od dowódcy obleganego nadal Lidzbarka, Jakuba Sęcygniewskiego, co jednak okazało się bezowocne. Gdy do Olsztyna dotarły wieści o upadku Dobrego Miasta, kanonicy (16 listopada) przygotowali napisany własnoręcznie przez Kopernika list do króla Zygmunta. Przedstawili w nim groźbę oblężenia Olsztyna przez wrogów i daremne próby uzyskania pomocy od Sęcygniewskiego. Dlatego błagali króla o spieszne doslanie pomocy, zapewniając, iż kanonicy gotowi są postępować jak „szlachetni i uczciwi ludzie oddani swemu władcy, nawet gdyby przyszło nam zginąć". Ten piękny w tonie, obywatelski apel sformułowany przez Kopernika nie dotarł jednak do króla w Bydgoszczy, gdyż list kapituły został przechwycony w drodze przez oddziały Zakonu, podobnie listy kanonika Achacego Freundta do osób duchownych z otoczenia króla. Jednak hetman Świerczowski, zaniepokojony upadkiem Dobrego Miasta i Ornety obawiał się o los zamku i miasta Olsztyna, także pod wpływem alarmów głęboko zaniepokojonej rady Elbląga. Dlatego 27 listopada skierował stamtąd do Olsztyna stu pieszych pod dowództwem rotmistrza Henryka Peryka z Janowic, uprzednio rezydującego we Fromborku. W ten sposób liczebność załogi olsztyńskiej uległa podwojeniu, co niewątpliwie poprawiło też nastroje wśród mieszczan i członków kapituły..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 346-349 "...Jednak już 26 listopada, jeszcze przed uzyskaniem wieści o losach Lidzbarka, Albrecht udał się z Ornety do Królewca. Dotarła tam bowiem wreszcie kolejna, zresztą niewielka rata srebra od Wasyla III, która nie mogłaby wystarczyć na opłacenie armii zaciężnych pod Gdańskiem. Z Inflant dotrzeć miały także niewysokie kwoty, ale dopiero w początkach 1521 r. Dlatego Albrecht przetopił srebro uzyskane z Moskwy na monetę gorszej jakości, którą opłacał zaciężnych, ale na Warmii i w Prusach Dolnych. W liście do Wolfa von Schönburga (27 listopada) wielki mistrz jeszcze raz akcentował konieczność dokończenia akcji zbrojnej na Warmii, niech więc armia zaciężnych czeka przez trzy tygodnie koło Oliwy lub na Żuławach (w rzeczywistości rozpierzchła się już ona w tym czasie i uciekła do Rzeszy), dokąd on sam dojdzie. U podstaw tej wyraźnej gry na zwłokę leżały głównie trudności finansowe: Albrecht po prostu nie miał pieniędzy na opłacenie wielkiej armii. Swoim postępowaniem w listopadzie 1520 r. wystawił sobie świadectwo braku rozwagi i przezorności jako naczelny dowódca. [...] Ponosząc ciężką klęskę nad dolną Wisłą, wielki mistrz zdobył tylko warmińskie miasteczka - Dobre Miasto i Ornetę, oraz górnopruskie Miłakowo, co jednak nie stanowiło żadnej rekompensaty, także wobec niepowodzenia pod Lidzbarkiem. Zapowiadać to mogło zwrot w „wojnie pruskiej", korzystny znowu dla Polski, gdyby była ona w stanie przejść do ofensywnego uderzenia w Prusach..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 350 "...Działania wojsk Zakonu w regionie Gdańska i na Warmii w ciągu listopada 1520 r. odbijały się wyraźnie i niekorzystnie w ośrodkach Powiśla, zwłaszcza w Elblągu, gdzie część gminu zaczęła się skłaniać do koncepcji wpuszczenia wojsk wielkiego mistrza. Budziło to niepokój króla i jego dowódców, zwłaszcza że zajęcie Ornety pogorszyło jeszcze nastroje wśród elblążan. Zmuszało to więc stronę polską do przeciwdziałań. Szczególnie król Zygmunt był poruszony oblężeniem Lidzbarka i nakazał z Bydgoszczy, aby jeszcze w końcu listopada skierowano na Warmię oddziały zaciężnych przybywających z Rusi Czerwonej oraz nadworne hufce z Litwy. Także hetman Firlej miał dosłać tam swoich lekkozbrojnych ze środkowej strefy Pomorza. Zamierzenia te tylko częściowo zrealizowano. Firlej dosłał w początkach grudnia 1520 r. z Pomorza Gdańskiego na prawy brzeg Wisły tylko nieliczne oddziały; z Torunia zaś wyszły oddziały zaciężnych, przybyłe z Rusi Czerwonej, zaprawione w działaniach „obrony potocznej" pod komendą rotmistrza Zbigniewa Słupeckiego. Jednak dalsze ekspedycje zahamowała wiadomość o odejściu wojsk wielkiego mistrza spod Lidzbarka (28 listopada). Król uznał wówczas biskupa Luzjańskiego w liście do niego za „człowieka niezłomnego i najbystrzejszego umysłu" i za swego najwierniejszego doradcę. Wieść o wycofaniu się wielkiego mistrza spod Lidzbarka a także rychła zima spowodowały w początkach grudnia rozejście się pospolitego ruszenia do domów. Wygasł zresztą termin służby zbrojnej szlachty wytypowanej do walki orężnej. Król przeniósł się z Bydgoszczy do Brześcia Kujawskiego (od 9 grudnia) - bez wojska i pieniędzy. Hetman Firlej w rezultacie nie udał się na wschodni teatr wojny, a pospieszył do króla. Niewątpliwie na decyzjach tych zaciążyły również względy finansowe: król nie miał pieniędzy na długie utrzymywanie zaciężnych i wojsk nadwornych w polu, a uchwalony podatek pogłównego miał wpłynąć dopiero za kilka miesięcy. Działania wojenne na wschodnim teatrze wojny skurczyły się więc w połowie grudnia 1520 r. tylko do bardzo ograniczonej akcji około 1000 zaciężnych dosłanych pod dowództwem Słupeckiego, wspartych oddziałami z ziemi chełmińskiej. Dotarły one do rejonu Iławy, obleganej przed 19 grudnia; wsie w jej okolicy oraz koło Miłomłyna zostały zniszczone. Wzbudziło to niepokój wielkiego mistrza i nasiliło dążenie do podjęcia akcji zaczepnej. Drugi przejaw polskiej działalności zaznaczył się w strefie południowej Prus Górnych, gdzie przed 20 grudnia nastąpiła koncentracja oddziałów z Powiśla w Morągu, przy czym ich zaopatrzenie dostarczył Elbląg. Siły te 20 grudnia zajęły miasteczko Miłakowo, zbliżając się w ten sposób do granic środkowej Warmii i odległej tylko o 10 kilometrów Ornety. Przykłady te świadczą o braku jakiejkolwiek szerszej koncepcji ofensywnej spowodowanej brakiem świeżych sił zbrojnych polskich, a także - pieniędzy. W Lidzbarku nadal przebywał rotmistrz Sęcygniewski jako jego dowódca, w Olsztynie - Henryk Peryk z Janowic, w Reszlu - Wawrzyniec Myszkowski. Ale żadnych działań ofensywnych wobec Dobrego Miasta czy Ornety lub Bartoszyc załogi polskie nie podejmowały, zanikła też niemal zupełnie inicjatywa hetmana Świerczowskiego..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 350-351 Król Zygmunt w czasie pobytu w Brześciu Kujawskim zmierzał przede wszystkim do zabezpieczenia żołdu, przynajmniej dla załóg polskich w Prusach i na Warmii. Ale nie miał wraz z doradcami żadnej koncepcji dotyczącej dalszej walki z opornym nadal Albrechtem, przy braku pieniędzy i zaciężnych. Zdołał tylko zapewnić obsadę miast i zamków w północnej strefie Prus i na Warmii, także przy pomocy Gdańska. Liczono jednak głównie na zapowiadane poselstwo rozjemcze od Karola V, a także - króla Ludwika Jagiellończyka. Hetman Swierczowski został jednak w początkach stycznia 1521 r. wezwany z Powiśla do króla, co oznaczało zapowiedź zmiany w naczelnym dowództwie polskim na pruskim teatrze wojny. W otoczeniu króla zaczęły się coraz wyraźniej ujawniać dążenia do zawarcia pokoju z Albrechtem. Rzecznikiem tej koncepcji był sam kanclerz Szydłowiecki. Pod nieobecność poważnie chorego podkanclerzego Tomickiego w końcu grudnia 1520 r. napisał biskupowi Dobeneckowi o gotowości króla do ugody z opornym wielkim mistrzem, który też nie zdołał dla siebie i Zakonu niczego wywojować; niech więc Dobeneck rozpocznie próby akcji pokojowej..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 351-352 "...Dowodem wygasania ofensywnych działań wojennych ze strony Mazowszan było zwinięcie przez nich oblężenia Nidzicy (zapewne już w październiku 1520 r.). Z terenu Księstwa Mazowieckiego jeszcze w tym okresie dokonywano wypadów w okolice Pisza. Jednak działalność ta szybko przygasła, na polecenie książąt mazowieckich. Wyraźnie skłaniali się do bezpośrednich rozmów z wielkim mistrzem, co spowodowało faktycznie zawieszenie wszelkich działań wojennych..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 352 "...Mimo braku środków pieniężnych oraz klęski głodu w Prusach Krzyżackich, mimo zarazy dziesiątkującej ich poddanych wielki mistrz u schyłku 1520 r. zamierzał kontynuować wojnę nad dolną Wisłą. Liczył nadal na kolejne subsydia z Moskwy, a własnych zaciężnych spłacał monetą o niższej wartości. Już więc od końca grudnia 1520 r. Albrecht sprowadzał z Braniewa drogą wodną ciężką artylerię oraz około 300 pieszych do Królewca, dokąd ściągał też działa saniami. Biskup Luzjański zaalarmował hetmana Firleja w Brześciu Kujawskim o tych przygotowaniach. Albrecht, mimo oporów poddanych, kontynuował w początkach stycznia 1521 r. zbrojenia, zamierzając urządzić wyprawę na Mazowsze. Wobec zbliżających się rokowań pokojowych, w których mieli pośredniczyć posłowie Karola V i Węgier, pragnął pokazać, do kogo faktycznie należy inicjatywa walki. Dodatkowy cel stanowiła możliwość zebrania żywności, zwłaszcza zaś bydła dla własnych wojsk. Dowódcy Zakonu z zamków w Prusach Górnych akceptowali te plany, chociaż zwierzchnik Iławy nakłaniał, aby pierwszy atak skierować najpierw do ziemi lubawskiej, gdzie stacjonowały tylko niewielkie liczebnie oddziały polskich zaciężnych. W drodze pod Lubawę wielki mistrz miałby przejść przez nie zniszczoną dotąd południową Warmię (z Olsztynem), gdzie mógłby zaopatrzyć się w żywność. Albrecht po zebraniu się w Braniewie zbrojnych (około 4000-5000 z przewagą pieszych), ruszył stamtąd 9 stycznia najpierw przez Ornetę do Dobrego Miasta. Musiał tam uporać się opozycją nie opłaconych zaciężnych Zakonu, którzy odmówili wzięcia udziału w wyprawie. W tym czasie do Królewca dosłano wreszcie z Inflant srebro na wybicie większej ilości monet, co jednak nie mogło ratować sytuacji wobec szybko rosnących zobowiązań finansowych wielkiego mistrza. Pod wpływem sugestii dowódcy iławskiego zdecydował się po 10 stycznia w Ornecie na marsz do ziemi lubawskiej (część Prus Królewskich), gdzie skądinąd mieszkańcy Nowego Miasta nad Drwęcą, pokłóceni z królewskim starostą Zbigniewem, potem Krystynem Wilkanowskim gotowi byli poddać się Zakonowi. Albrecht zdecydował się więc na zimowy marsz (około 100 km), z nadzieją na opanowanie Olsztyna na południowej Warmii oraz wdarcie się do województwa chełmińskiego i zajęcie Lubawy, jak i Nowego Miasta nad Drwęcą. Nie liczył się przy tym zupełnie z możliwością koncentracji i przeciwdziałania oddziałów zaciężnych polskich w Prusach Górnych..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 352-353 "...Wieści o przygotowaniach militarnych wielkiego mistrza docierające do Brześcia Kujawskiego zmusiły króla do podjęcia szybkich decyzji, zwłaszcza po przybyciu tam z Powiśla (po 3 stycznia 1521 r.) hetmana Janusza Świerczowskiego. Niewątpliwie otoczenie królewskie uznało, iż konieczne jest przekazanie funkcji hetmana nad wojskami zaciężnymi w Prusach Zakonnych, w województwie malborskim i na Warmii nowemu człowiekowi, który lepiej zasłużył się niż Świerczowski na pruskim teatrze wojny jesienią 1520 r. Był nim starosta buski i rotmistrz Jakub Sęcygniewski, uprzednio dowódca Lidzbarka, powszechnie uznawany za głównego sprawcę jego obrony przed kilkutygodniowymi atakami wojsk krzyżackich. Jemu to właśnie król powierzył funkcję hetmana wojsk zaciężnych w Prusach. Wzbudziło to ogólne zadowolenie, czemu największy wyraz dał kasztelan gdański Jan Baliński, oświadczając biskupowi Luzjańskiemu, iż należy być spokojnym, skoro „ów wspaniały Herkules pan Jakub Sęcygniewski berło wojny przyjął do swojej silnej prawicy". Jako główne zadanie Sęcygniewski otrzymał szybkie zgromadzenie sił zbrojnych i przeciwstawienie się pochodowi wojsk wielkiego mistrza. Nie było to łatwe, gdyż nowy hetman mógł najpierw dysponować tylko siłami ściągniętymi z ośrodków na Powiślu, do których dołączał oddziały biwakujące w ziemi chełmińskiej i lubawskiej, wśród nich rotę konnych pod dowództwem Słupeckiego. I właśnie głównie siły konne zostały przed połową stycznia użyte do akcji, mającej najpierw na celu wybadanie kierunku marszu wojsk Albrechta i przeszkodzenie w łączeniu się jego poszczególnych oddziałów i rodzajów broni. W dalszej perspektywie Sęcygniewski niewątpliwie przewidywał skoncentrowany atak na wojska Albrechta. Jednocześnie jednak nawiązał kontakt z Radą Gdańska, aby przygotowała siły zbrojne do uderzenia na Sambię, a więc na tyły wojsk wielkiego mistrza, dla jej zniszczenia. Hetman zakładał też możliwość uderzenia własnym wojskiem na ten nie spustoszony dotąd region. Sęcygniewski był po 10 stycznia 1521 r. w Elblągu, zamierzając najpierw udać się na najbardziej zagrożoną środkową oraz południową Warmię, przy założeniu współdziałania z siłami Gdańska i Elbląga. Kontakt z nimi miał utrzymywać dowódca pasłęcki Achacy Cema. Już 15 stycznia Sęcygniewski znajdował się w Morągu, skąd zwrócił się do Gdańska w sprawie wypadu na Sambię. Był zorientowany o pobycie wielkiego mistrza z całością sił w Ornecie i Dobrym Mieście, nie wiedział jednak jeszcze, dokąd Albrecht obecnie skieruje swoje wojska. Sęcygniewski otrzymał już w tym czasie posiłki z Gdańska i Elbląga, obliczane przez wywiadowców krzyżackich na 1000 konnych i pieszych..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 353-354 "...W tym już czasie działał jednak na południowej Warmii oddział wojsk Słupeckiego. Przybył on 13 stycznia do Olsztyna, gdzie nadal stacjonował rotmistrz Henryk Peryk z Janowic ze 100 pieszymi jako dowódca zamku, współdziałający z administratorem kapitulnym Mikołajem Kopernikiem. Nocą 14 stycznia oddziały Słupeckiego wyszły z Olsztyna na północ w kierunku odległego o 25 kilometrów Dobrego Miasta, aby wybadać ruchy wojsk wielkiego mistrza. Słupecki natknął się koło wsi Kabikiejmy (10 kilometrów na południe od Dobrego Miasta) na oddziały krzyżackie i zabiwszy kilku ich uczestników wziął do niewoli paru zbrojnych inflanckich, których doprowadził do Olsztyna jako jeńców. Podali oni liczbę wojsk Albrechta na 5000, przy czym dojść jeszcze miała artyleria z Ornety. O poczynaniach Słupeckiego Peryk zawiadomił 14 stycznia listownie biskupa Luzjańskiego, zalecając mu przygotowanie Lidzbarka do obrony; list ten znowu napisany został ręką administratora kapituły warmińskiej Kopernika. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 354 "...Nie ulega wątpliwości, że podjazdowa działalność oddziałów Słupeckiego była realizowana w porozumieniu z grupą Sęcygniewskiego jako hetmana całości wojsk zaciężnych w Prusach. Nominację taką formalnie Sęcygniewskiemu wystawił Zygmunt Stary 18 stycznia 1521 r. w Brześciu Kujawskim, a więc w czasie, gdy w całej pełni rozwijał on już działalność dowódczą w Prusach Górnych i na Warmii. Nominacja ta stanowiła zarazem ordynację urzędu hetmańskiego i dyscypliny podlegających mu wojsk zaciężnych w Prusach walczących z wielkim mistrzem. Otrzymał on prawo karania za ciężkie przestępstwa z obowiązkiem kontroli stanu i uzbrojenia poszczególnych rot pieszych i konnych. Co kwartał miał posyłać po żołd i przekazywać wykazy koni. Przechodzenie zaciężnych do innej roty bez zgody Sęcygniewskiego było wzbronione pod groźbą utraty żołdu. Stosunkowo szybkie zorganizowanie sił zbrojnych i postawienie na ich czele wypróbowanego dowódcy Jakuba Sęcygniewskiego było dobrą zapowiedzią na przyszłość, chociaż dwie przeszkody mogły ograniczać jego koncepcje strategiczne: niezbyt wysoka liczba zaciężnych królewskich oraz warunki klimatyczne. Te ostatnie mogły opóźnić planowaną przez hetmana dywersję sił Gdańska na Sambię; wprawdzie rada jego gotowa była spełnić postulat Sęcygniewskiego, ale uzależniała to od spłynięcia lodów na rzekach i wodach sambijskich, a także od możliwości żeglugi, tj. dopłynięcia statkami do wybrzeży Sambii. Sęcygniewski miał też zabezpieczać swoimi ludźmi akcję, podjętą w Prusach Górnych pod naciskiem zwłaszcza Elbląga: zburzenia zamku w Pasłęku, aby usunąć zagrożenie dla Powiśla, oraz osłabić pozycję wielkiego mistrza w zbliżających się rokowaniach pokojowych..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 354-355 "...Nie licząc się z przeciwdziałaniem strony polskiej wielki mistrz w połowie stycznia 1521 r. wyruszył spod Dobrego Miasta na południową, nie zniszczoną Warmię. Głównym celem wyprawy był zamek kapitulny w Olsztynie dominujący nad miasteczkiem. Albrecht jeszcze z Dobrego Miasta (16 stycznia 1521 r.) zwrócił się do zamku i miasta w Olsztynie z wezwaniem kapitulacji, grożąc w razie odmowy atakiem i pełnym zniszczeniem. Żądanie to odrzucili dowódcy polscy, współdziałający z administratorem Kopernikiem. Na czele z Henrykiem Perykiem wysłali nawet podjazd w okolice Dobrego Miasta, który stoczył zwycięską potyczkę z oddziałami Zakonu i wziął do niewoli kilku jeńców. Musiało to przekonać Albrechta o gotowości bojowej załogi Olsztyna. Dlatego wojska zakonne przeszły tylko obok tego ośrodka, paląc jedynie okoliczne wsie. Wojska zakonne przeszły tylko koło miasteczek Olsztynka i Dąbrówna, z załogami polskimi, i wkroczyły 19-20 stycznia do ziemi lubawskiej, w granicach Prus Królewskich. Jej główne ośrodki - biskupia Lubawa i zamek starościński w Bratianie - miały nieduże załogi królewskie. Ale w ślad za armią krzyżacką posuwały się konne oddziały Słupeckiego (około 700 konnych); hetman Sęcygniewski gromadził jeszcze konne oddziały w Morągu. Próba oblężenia (20 stycznia) miasta Lubawy przez wojsko wielkiego mistrza skończyła się niepowodzeniem wskutek wypadu polskich zaciężnych i porażki oddziałów krzyżackich. Wówczas Albrecht przesunął się na południowy zachód w kierunku Nowego Miasta. Mimo apeli z Lubawy do rady nowomiejskiej o dochowanie wierności królowi i wpuszczenie jego zaciężnych, Nowe Miasto 21 stycznia poddało się bez oporu wielkiemu mistrzowi, uznając go za swego pana. Był to znaczny sukces Zakonu nad górną Drwęcą, zwłaszcza wobec zbliżających się rozmów pokojowych w Toruniu. Pozostawiwszy załogę w opanowanym mieście Albrecht zapewne już 24 stycznia pomaszerował na południowy wschód; następnego dnia był już koło Lidzbarka (Welskiego), kierował się więc do południowej strefy ziemi dobrzyńskiej lub do ziemi płockiej..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 355 "...Jednak w tym już czasie hetman Sęcygniewski zdołał zabezpieczyć miasta w Prusach Górnych i na Warmii środkowej (w proch, działa i żywność). Ściągnął jednak część zaciężnych z Warmii do Morąga, z którymi udał się do ziemi lubawskiej, a następnie do północnej części Mazowsza płockiego. Tam bowiem po 25 stycznia wkroczyły wojska Zakonu, niszcząc wsie najpierw w ziemi mławskiej (28 stycznia). Sęcygniewski z całą jazdą (około 800 koni) podążał w ślad za oddziałami Albrechta. Ze względu na słabość swoich sił aż do 30 stycznia nie zbliżał się do wroga, od którego był oddalony kilka kilometrów. Przez sześć dni towarzyszył więc (na odległość pół mili) oddziałom krzyżackim czy ich obozowi, zmuszając je do trzymania się w zwartym szyku na wypadek ataku, także piesi z wojsk zakonnych nie mogli dokonywać wypadów w dalsze okolice tak, że zniszczeniu ulegały tylko wsie położone przy drodze, którą posuwały się oddziały Albrechta. Wojska Albrechta 30 stycznia opuściły granice Mazowsza płockiego i wróciły na teren Prus Krzyżackich, dochodząc pod Nidzicę, gdzie rozbiły obóz. Nadal towarzyszyły im oddziały konnych Sęcygniewskiego, co niewątpliwie wpłynęło na decyzję wielkiego mistrza szybszego powrotu do Królewca. Istotnie Albrecht zaopatrzywszy zamek w Nidzicy szybko skierował się na północ i nie podejmując próby zdobycia miasta i zamków warmińskich - mimo obaw i podejrzeń biskupa Luzjańskiego - dotarł do swojej stolicy 6 lutego 1521 r. W drodze wojska jego skonsumowały większość pędzonego bydła mazowieckiego..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 356 "...Zagon wielkiego mistrza, trwający od wymarszu z Królewca 30 dni (od 5 stycznia do 6 lutego 1521 r.), przyniósł więc Polsce dotkliwą stratę przez wdarcie się na teren Prus Królewskich w województwie chełmińskim i opanowanie Nowego Miasta nad Drwęcą. Było to dla Albrechta sukcesem natury także moralnej, osłabiało bowiem nastroje wierności poddanych królewskich, a podnosiło szanse wielkiego mistrza w Prusach Zakonnych, zniechęcając przy tym króla i jego otoczenie do kontynuacji walki w tak trudnych warunkach. Znaczne też były polskie straty materialne w ziemi lubawskiej, a zwłaszcza na północnym Mazowszu płockim, chociaż ich rozmiary ograniczyła kontrakcja hetmana Sęcygniewskiego, który nękającą akcją swojej konnicy zmusił Albrechta do nierozpraszania swoich kilkutysięcznych oddziałów i szybszego odwrotu do Prus Krzyżackich. Hetman Sęcygniewski - zapewne towarzysząc nadal z oddali wracającym wojskom Albrechta (trasa ich pochodu od Nidzicy nie jest znana, ale musiały przejść przez Warmię do Prus Dolnych) - dotarł potem do dolnopruskich miast nad Łyną i dolną Pregołą; Frydląd, Gierdawy i Welawa. Okolice ich zostały zniszczone (około 150 wsi). W schyłkowym okresie wojny pruskiej Sęcygniewski przebywał w Lidzbarku Warmińskim lub Olsztynie. W okresie trwania pochodu wielkiego mistrza do ziemi lubawskiej rada Gdańska spełniła - częściowo tylko - polecenie hetmana Sęcygniewskiego i wyprawiła niewielkie statki na Zalew Wiślany. Dotarły one 25 stycznia na Mierzeję Wiślaną i w okolicach Cieśniny Pilawskiej spaliły barki rybackie, zabierając sieci i łodzie rybakom. Ale była to akcja ograniczona, niewątpliwie także z powodu trwającej nadal zimy; nie mogło to wpłynąć na zmianę planów wielkiego mistrza..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 356 "...Skuteczniejsza okazała się akcja burzenia zamku w Pasłęku, realizowana przez elblążan przy pomocy dostanej z Gdańska, przy opiece zaciężnych królewskich. Większość murów i zabudowań zamkowych zburzono, a działa zamkowe przewieziono do Elbląga. Przystąpiono też w drugiej połowie lutego do burzenia fortyfikacji miasta Pasłęka. Oznaczało to likwidację głównego punktu warownego w północnej strefie Prus Górnych, zagrożonego działaniami wojennymi Zakonu z północnej Warmii..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 357 "...Mimo tych posunięć, sytuacja Polski na Warmii nie przedstawiała się nadal korzystnie i stabilnie. Jeszcze 26 stycznia 1521 r. oddział krzyżacki z Dobrego Miasta próbował przez zaskoczenie opanować miasto Olsztyn i tylko brak dłuższych drabin nie pozwolił na sforsowanie murów. Zaniepokojony tym Kopernik jako administrator kapitulny dążył do zabezpieczenia zamku olsztyńskiego i ściągał w lutym 1521 r. z Elbląga zapas hakownic i żywności oraz ołowiu. Sytuacja na Warmii pozostawała trudna wskutek wypadów załóg krzyżackich, zwłaszcza z Dobrego Miasta i niemożności szerszego działania niezbyt licznych zaciężnych Sęcygniewskiego. Zdołali oni tylko opanować (5 marca) miasteczko Pasym na Mazurach, na południe od Olsztyna, co poprawiło nieco sytuację. Jednak nie mogło to przeszkodzić próbie opanowania Lidzbarka Warmińskiego przez załogi krzyżackie z Ornety i Dobrego Miasta. Atak został odparty nocą z 2 na 3 kwietnia przez załogę lidzbarską, a wielu atakujących zginęło lub poszło do niewoli..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 357 "...Pozbawiony środków pieniężnych na opłacenie kilkutysięcznej grupy zaciężnych wielki mistrz, po powrocie z wyprawy na Mazowsze płockie, w lutym 1521 r. usiłował uzyskać wsparcie finansowe z Inflant. Jednak zarówno mistrz krajowy Plettenberg, jak i biskupi nie wierzyli już w celowość dalszej walki Albrechta z Polską i nie dali żadnych subsydiów. Także w Moskwie, gdzie w pierwszym kwartale 1521 r. przebywał kolejny poseł wielkiego mistrza, nie bardzo ufano jego zapewnieniom. Odwlekano termin dostarczenia kolejnej raty srebra, aby nakłonić Zakon do wznowienia działań wojennych przeciw Zygmuntowi i skomplikować jego sytuację przed kolejnymi rozmowami o rozejm z jego posłami z Litwy. Dlatego też Albrecht nie mógł przez kilka tygodni podejmować próby ponowienia lądowych działań, zwłaszcza na Warmii, chociaż realizował wcześniejszy już zamiar montowania flotylli na Zalewie Wiślanym. Niewątpliwie też rozpoczęte w końcu stycznia 1521 r. rozmowy strony polskiej z rozjemcami w Toruniu wpływały na osłabienie inicjatyw wojennych. Ale nieoczekiwanie na początku marca, w okresie intensywnych rokowań rozejmowych, wielki mistrz podjął próbę opanowania Elbląga - wielkiego ośrodka handlowo-rzemieślniczego Prus Królewskich na Powiślu. Zajęcie jego mogło poprawić sytuację finansową Zakonu, zwłaszcza iż w okresie spodziewanego rozejmu z Polską wielki mistrz także korzystałby z dochodów z Elbląga. Mógłby też kontrolować swobodę ruchu na Zalewie Wiślanym, głównie przy ujściu rzeki Elbląg. Albrecht wykorzystał relacje niektórych zbiegów, którzy uszedłszy z Elbląga schronili się w Królewcu, ale utrzymywali nadal kontakty z rodziną, a także relacje byłych zaciężnych elbląskich i własnych szpiegów. Stwierdzili oni słabą liczebność załogi królewskiej w Nowym Mieście Elblągu, a zwłaszcza niezbyt dobry nadzór nad obwarowaniami Starego Miasta, spowodowany zaniedbaniem ze strony rajcy i zarazem rotmistrza królewskiego Michała Brackwagena. Dlatego Albrecht bez rozgłosu przygotował około 2 tysiące pieszych pod dowództwem Moryca Knebela, z udziałem rycerza zakonnego Kaspra von Schwalbacha. Wyszli oni z Królewca 4 marca i dotarli przez Braniewo do Tolkmicka. Stąd też 7 marca nocą podeszli od północy pod Stare Miasto Elbląg. Jego władze zlekceważyły ostrzeżenia o ruchach oddziałów Zakonu i nie zatroszczyły się o zwiększenie czujności załogi..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 357-358 Oblężenie Elbląga 8 marzec 1521 "...Północna linia obrony Starego Miasta Elbląga składała się najpierw z wysokiego, ceglanego muru z basztami i z okazałą, pięciopiętrową Bramą Targową z opuszczaną kratą bramną. Przed murem znajdował się parcham, dotykający fosy z wodą. Przed fosą biegła druga linia obwarowań, złożona z wału ziemnego, niskiego muru z kilku wieżami i z zewnętrznej fosy, także wypełnionej wodą. Nad obu fosami znajdowały się mosty - kamienny przy wewnętrznej, a zwodzony nad zewnętrzną fosą. Ta zewnętrzna fosa była też wzmocniona palisadą z dwiema bramami. We wschodniej linii murów Starego Miasta główną rolę odgrywała Brama Kowalska, przez którą wiodła droga na przedmieście i do Nowego Miasta. Zaciężni Zakonu zamierzali sforsować w północnej linii obwarowań przejścia na obu fosach i wedrzeć się do warownej Bramy Targowej, a przez nią do centrum Starego Miasta. Zadanie to miało zostać zrealizowane rankiem 8 marca. Jednak wskutek alarmu jednego z mieszczan, strażnicy zdołali częściowo podnieść most zwodzony na zewnętrznej fosie, który w końcu wpadł do wody. Strażnicy wycofali się wówczas do Bramy Targowej, którą udało się im tylko częściowo zamknąć masywnymi drzwiami, co umożliwiło atakującym przez szpary ostrzał Rynku Starego Miasta. Wówczas jednak do walki włączyli się mieszczanie z Brackwagenem na czele, którzy zaczęli ostrzeliwać atakujących. Jednocześnie za pomocą łopaty przecięto linę kraty Bramy Targowej, która opadła, zamykając wejście i na pewien czas przycisnęła Kaspra von Schwalbacha. Knechci rotmistrza krzyżackiego Knebela stłoczeni na moście kamiennym nad wewnętrzną fosą i na parchamie stali się wówczas obiektem ostrzału z murów przez mieszczan oraz zaciężnych królewskich, którzy nadbiegli z Nowego Miasta. Obronili oni dojście do Bramy Kowalskiej. Ostrzał z działa z Bramy Targowej spowodował także ciężką ranę dowódcy Knebela i wycofanie się około południa atakujących, którzy uszli na powrót do Tolkmicka. Knebel został przewieziony do Królewca, gdzie niebawem zmarł. Straty były po obu stronach, ale sukces elblążan widoczny: przeszedł on na wieki całe do tradycji miasta, które rocznicę tzw. wielkiego napadu wojsk Zakonu czciło 8 marca aż do zaboru Elbląga przez Prusy w r. 1772, a zbawcza łopata zawieszona została na Bramie Targowej. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 358-359 "...Wrażenie tego ataku Zakonu na wielkie miasto na Powiślu było ogromne. Dzięki staraniom kasztelana gdańskiego i podskarbiego pruskiego Jana Balińskiego, rezydującego na zamku malborskim, załoga Elbląga spiesznie wzmocniona została posiłkami z Malborka i Gdańska, a także Torunia, skąd król wysłał oddziały nadworne i część zaciężnych. Zachodziła bowiem obawa, iż oddziały Zakonu z Tolkmicka, przy tym wzmocnione przez Albrechta, ruszą na Żuławy Wielkie i Gdańskie, czy nawet podejdą pod Gdańsk. W istocie Albrecht skoncentrował w połowie marca kilkanaście statków na Zalewie Wiślanym w rejonie Tolkmicka, aby jego zaciężni (około 3000) mogli stamtąd dotrzeć Wisłą Elbląską (Szkarpawą) na Mierzeję Wiślaną lub na Żuławy Wielkie. Jednak pozbawieni środków pieniężnych i żywności zaciężni, gdy na domiar złego pod Tolkmicko napłynęły uzbrojone statki i łodzie gdańskie, które je ostrzelały, już przed 25 marca opuścili miasteczko i wrócili do Królewca. W tym ostatnim ofensywnym działaniu Zakonu uderzała próba podjęcia operacji lądowo-wodnej. Wielki mistrz już wcześniej, bo w lecie 1520 r. zaczął wysyłkę własnych okrętów z Królewca na otwarty Bałtyk, choć w ograniczonej liczbie (2), co i tak naraziło go na konflikt z Danią. Na większą zaś skalę posługiwał się łodziami żaglowymi, uzbrojonymi przez Królewiec, dla patrolowania wód Zalewu Wiślanego i obrony Sambii przed desantem polskich zaciężnych. Od końca 1520 r. próbował jednak zorganizować flotyllę złożoną z własnych okrętów. Miasto Knipawa podjęło budowę większego okrętu, który miał być wiosną 1521 r. wysłany na otwarte morze, zwłaszcza przeciw statkom gdańskim bądź płynącym do portu w Gdańsku. Ów większy okręt nazwany „Knipawa" (Kneiphof) wyprawiono w marcu na wody Zalewu Wiślanego. Jednak 27 marca został zaatakowany przez statki i łodzie gdańskie, które ścigały go aż do ujścia Pregoły. Po wmanewrowaniu go na mieliznę okręt zdobyto, a następnie odprowadzono do portu gdańskiego jako zdobycz wojenną. Ostatnie strzały w „wojnie pruskiej" padły więc na wodach Zalewu Wiślanego i pod Lidzbarkiem Warmińskim, symbolizując złożony, lądowo-wodny charakter działań wojennych. Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 359 "...Jeszcze w toku nasilonych działań wojennych jesienią 1520 r. podejmowane były nadal próby rokowań pokojowych. Prowadził je najpierw szwagier wielkiego mistrza książę legnicki Fryderyk, reprezentujący także interesy jagiellońskich Węgier, zainteresowanych położeniem kresu walce w Prusach ze względu na groźbę agresji tureckiej na Bałkanach (liczono wówczas na zbrojną pomoc Polski Jagiellońskiej). Rokowania księcia Fryderyka, prowadzone odrębnie z obu stronami, nie przyniosły rezultatu; także próba rozjemstwa brandenburskiego zakończyła się niepowodzeniem. Zwyciężała jednak koncepcja rozjemstwa Karola V Habsburga oraz króla węgierskiego i czeskiego Ludwika Jagiellończyka, przyjęta przez obie strony. Od końca stycznia 1521 r. toczyły się najpierw w Toruniu kilkutygodniowe rozmowy króla Zygmunta i jego radców koronnych i pruskich z posłami cesarskimi i węgierskimi (wśród nich ponownie był książę legnicki Fryderyk oraz brat wielkiego mistrza margrabia Jerzy von Hohenzollern). Król Zygmunt - pozbawiony pieniędzy i obawiający się dalszej akcji zbrojnej wielkiego mistrza - zgodził się na rokowania, a także na nieznaczne tylko ustępstwa w traktacie toruńskim 1466 r. Rozjemcy udali się w połowie marca 1521 r. do Prabut, gdzie spotkali się z wielkim mistrzem, dążącym do całkowitej likwidacji traktatu toruńskiego. Rokowania były potem prowadzone w Toruniu przez część rozjemców wraz z przybyłym ponownie legatem papieskim Zachariaszem ze stroną polską. Rozjemcy - dążący głównie do sfinalizowania rozejmu zaproponowali zawarcie czteroletniego zawieszenia broni na zasadzie status quo oraz oddania sporu Polski z Zakonem sądowi rozjemczemu na czele z Karolem V i Ludwikiem Jagiellończykiem (razem 6 osób). Strona polska niechętnie zgodziła się na tak długi rozejm, twardo obstawała jednak przy założeniu, iż sąd rozjemczy ma rozpatrywać tylko kwestię przysięgi wielkiego mistrza królowi polskiemu, nie zaś całość warunków traktatu toruńskiego, tj. sprawę przynależności Prus Królewskich do Korony Polskiej (na co nalegał Albrecht). Wielki mistrz z dużymi oporami przyjął ustalenia rozjemców. Spisane zostały z datą 5 kwietnia 1521 r. w Toruniu dokumenty czteroletniego rozejmu, które opieczętowano do 8 kwietnia. Postanowienia ich weszły od razu w życie. Obie strony zachowywały aktualny stan posiadania: Polska - kilka ośrodków Zakonu, jak: Kwidzyn, Pasłęk i Morąg; wielki mistrz zaś - Braniewo i Nowe Miasto nad Drwęcą. Strona polska uznawała rozejm ten jedynie za konieczny kompromis i nazwała go „kompromisem toruńskim". Poddawał on bowiem pod międzynarodowe orzecznictwo zasadę podległości wielkiego mistrza Polsce. Był to rezultat „wojny pruskiej" - wojskowo nie rozstrzygniętej, a politycznie dla Polski niemal przegranej..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 360 "...Następstwa wojny były bardzo poważne dla Prus Krzyżackich w sferze gospodarczej, społecznej i politycznej. Kraj został spustoszony szczególnie krainy Pomezanii, Prus Dolnych i Mazur, oraz osady na Mierzei Wiślanej. Także Prusy Górne w rejonie Pasłęka były wyniszczone przemarszami i oblężeniami. Zakon szacował swoje straty na 400 tysięcy grzywien pruskich. Zmniejszeniu ulec też musiała liczba ludności wsi i miast, także wskutek głodu i chorób zakaźnych, ocalała tylko Sambia. Po stronie polskiej największe straty poniosła biskupia Warmia, szczególnie w części północnej (Braniewo) i środkowej. W sumie oblicza się, iż co najmniej połowa ziemi ornej na całej Warmii była nie uprawiana, zniszczeniu uległy też obiekty gospodarcze (karczmy, młyny), a także niektóre miasta, z nieszczęsnym Pieniężnem w pierwszym rzędzie. Na Powiślu ucierpiały obszary wokół Tolkmicka i Elbląga, w województwie chełmińskim ziemia lubawska, na Pomorzu Gdańskim - rejon Gdańska, w Wielkopolsce - północno-zachodnie kresy (Wałeckie, rejon Międzyrzecza). Poważny wpływ „wojna pruska" wywarła na finanse Polski Jagiellońskiej, która była zmuszona wydatkować kwotę około 300 tysięcy złotych polskich, głównie na utrzymanie 7 tysięcy zaciężnych przez wiele miesięcy Zygmunt musiał zaciągnąć wysokie pożyczki pod zastaw dóbr królewskich czy ceł i pod koniec wojny skarb miał pusty. Gdańsk zaś obliczał swoje wydatki na lądzie i na morzu na 200 tysięcy grzywien pruskich. Również Zakon popadł w długi z powodu utrzymywania około 5,5 tysiąca zaciężnych przez wiele miesięcy. Doprowadziło to do zdeprecjonowania monety Prus Krzyżackich przez Albrechta i jego zadłużenie. Ale mimo tej finansowej mizerii i ogromnych trudności, dwór polski nie ustąpił od swego głównego założenia, iż traktat toruński jest i winien być nadal podstawą stosunku Zakonu do Polski, także w sprawach terytorialnych, tj. przy zachowaniu nienaruszalnej, bezpośredniej przynależności Prus Królewskich do Korony Polskiej, a pośredniej zależności Prus Krzyżackich jako quasi lenna polskiego. Myśl ta została obroniona przez stronę polską we wszelkich rokowaniach, także toruńsko-prabuckich z wiosny 1521 r., gdy nie odstąpiono od niej ani na chwilę, nawet gdy zbyt ulegle godzono się na poddanie zewnętrznej, prawnej ocenie punktu o przysiędze wielkiego mistrza. „Wojna pruska" dowiodła bowiem, iż stany Prus Królewskich z Gdańskiem na czele w znakomitej większości nie dopuszczały możliwości powrotu panowania Zakonu nad dolną Wisłą. Bez finansowego i wojennego udziału, zwłaszcza Gdańska, wojna nie mogłaby się rozwinąć na otwartym morzu i Zalewie Wiślanym, nie dałoby się też tak szybko powstrzymać pochodu wielkiej armii zaciężnych z Rzeszy. Podobnie Elbląg, mimo oporów części gminu, dawał swój wkład zarówno wojskowy, jak i finansowy na Powiślu i na Zalewie Wiślanym. Także biskup warmiński odrzucał myśl przyjęcia „opieki" wielkiego mistrza, stając się głównym i roztropnym doradcą Zygmunta oraz odpierając ataki zbrojne Zakonu. Nie ulega wątpliwości, iż „wojna pruska" unaoczniła jednak stronie polskiej, że rozstrzygnięcie kwestii Zakonu w Prusach jest zadaniem złożonym, które trudno rozwiązać także orężem, ze względu na specyficzność terenu walki z licznymi punktami warownymi oraz ze względu na konieczność pełnej blokady Prus Zakonnych, zarówno na lądzie, jak i na morzu. Dla strony polskiej było bowiem odtąd jasne, iż właśnie szerokie zaplecze Prus Krzyżackich - na czele z Rzeszą, ale i z Danią, Inflantami i Moskwą, w sposób istotny udzielało i udziela Zakonowi poparcia zbrojnego i finansowego, i wpływa na wytrwałą, opozycyjną postawę Albrechta wobec polskich żądań. Nie bez słuszności król Zygmunt oznajmiał też wiosną 1521 r., iż w ewentualnej, kolejnej wojnie z Albrechtem trzeba będzie dążyć do zrobienia „lepszego płotu" wokół Prus Zakonnych. Ale musiałoby to być przedsięwzięcie bardzo szeroko rozbudowane, czasochłonne - i kosztowne, ze względu na konieczność zastosowania zaciężnych. Natomiast użycie pospolitego ruszenia szlachty niosło za sobą groźbę przekształcenia się jego w „sejm obozowy" wymuszający na królu dalsze reformy wewnętrzne w interesie szlachty. Były to więc nauki płynące na przyszłość z niepowodzeń „wojny pruskiej". Dla Polski wojny niespełnionych nadziei, prowadzonej niekonsekwentnie metodami nowoczesnej sztuki wojennej, przy braku wystarczających zasobów finansowych i artylerii ciężkiej; wojny prowadzonej przez wodzów, nie umiejących wykorzystać nawet tak ograniczonych środków materialnych, jakie stały do ich dyspozycji. Połowiczny rezultat tej „połowicznej wojny", rozchwianej między nowymi środkami bojowymi (piechota zaciężna, artyleria burząca), a staroświeckim stylem jej prowadzenia, bez zrozumienia istniejących szans, musiał wywrzeć swój wpływ na mentalność polskiej grupy rządzącej, zarówno króla Zygmunta, jak i jego otoczenia z kanclerzem Szydłowieckim na czele: iż lepiej unikać kolejnego, militarnego starcia z Zakonem jako zbyt kosztownego i zbyt ryzykownego, także dla prestiżu samej władzy królewskiej. Natomiast dla Albrechta rezultat „wojny pruskiej" także był połowiczny, nie na tyle jednak, aby pozbawić go dalszego animuszu bojowego. Albrecht uznawał bowiem celowość dalszej walki, także zbrojnej, z Polską, a nawet czynił od razu do niej przygotowania. Ta niezłomna wola stawiania dalszego oporu - dyplomacją i orężem, przy coraz wyraźniejszym wiązaniu się z Rzeszą - przez Albrechta była zapowiedzią dalszych, poważnych komplikacji dla Polski, także na forum międzynarodowym. Te dalsze następstwa „wojny pruskiej" miały w pełni zaważyć na postawie króla Zygmunta i polityków polskich w Krakowie wiosną 1525 r. wobec nieustępliwości Albrechta i wpłynąć na ich pojednawcze stanowisko przy sfinalizowaniu traktatu, ustanawiając lenne Prusy Książęce przy symbolicznym „hołdzie pruskim" byłego wielkiego mistrza Albrechta z 10 kwietnia 1525 r..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 361-363 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości