![]() |
WOJNA KAROLA V HABSBURGA Z FRANCISZKIEM |
![]() |
|
"...Problemy „włoskie" odrodziły się zatem po elekcji roku 1519 i to z takim natężeniem, że wysunęły się na czoło polityki ogólnoeuropejskiej. W latach następujących po francuskim zwycięstwie pod Marignano potęga Karola Habsburga wzrosła niepomiernie dzięki serii sprzyjających wydarzeń. Pomiędzy królem i cesarzem wytworzyła się rywalizacja polityczna i niemal osobista. Większość historyków uważa ją za nieuniknioną, czyniąc z niej epickie preludium walki, która przesądzała o dziejach Europy na przeciąg następnych trzech stuleci. Francja została otoczona terytoriami cesarskimi i hiszpańskimi, które łączyła zachodnia część basenu śródziemnomorskiego, gdzie panowała flota hiszpańska i bezpośrednio zagrożona przez Karola V, żądającego zwrotu terytoriów burgundzkich i granicy na Sommie, o którą opierał się niegdyś Karol Śmiały. Dla rozbicia tego niebezpiecznego pierścienia narzucała się konieczność ofensywy w kierunku Włoch, które służyły za ogniwo łączące poszczególne części wrogiego obozu. Karol V musiał bowiem dbać o zapewnienie sobie swobodnej komunikacji między terenami cesarstwa a krajami należącymi do korony hiszpańskiej. Niezbędne do tego było opanowanie północnych Włoch. Do realizacji tych celów nie mógł natomiast dopuścić Franciszek I, by nie pozwolić na okrążenie Francji posiadłościami Habsburga. Kluczowym punktem stawało się w rezultacie księstwo Mediolanu. Wojny włoskie nabrały odtąd nowego, głębszego, a zarazem bardziej złowrogiego wymiaru. Dominacja na Półwyspie przestawała być sprawą prestiżu czy rycerskich mrzonek, jak to było za Karola VIII i Ludwika XII, a stawała się kwestią życia i śmierci zarówno dla Francji, jak i dla cesarstwa. Żaden kompromis nie wchodził już w grę, żadna ze stron nie mogła sobie pozwolić na zaniechanie. Stawką działań wojennych, rozpoczętych niedługo po elekcji cesarskiej, były już nie preteksty, takie jak wpływy we Włoszech, przynależność Burgundii czy Górnej Nawarry, a nawet nie dominacja w Europie Zachodniej, lecz sprawa o wiele większego kalibru: być albo nie być współzawodników. Jako cesarz i król Hiszpanii Karol V miał niespotykane od dawna możliwości zdobycia dominującej pozycji w Europie. Podsycało to jego apetyty uniwersalistyczne, a w plany te jako jeden z elementów włączono sprawy włoskie. O ile jednak ambicje Karola V były wielkie, dysponował on ograniczonymi środkami na ich realizację. Rozległe cesarstwo rozsadzały od wewnątrz ruchy partykularne, a wkrótce miały je sparaliżować także spory religijne. Liczne rozproszone tereny bez żadnych więzi poza osobą władcy, przejeżdżającego bez ustanku z jednej posiadłości do drugiej, nie nadawały się do podjęcia wytrwałej akcji. Wysiłek militarny wymagał źródeł finansowych, których rząd cesarski nigdy nie potrafił sobie wytworzyć i których brak ograniczał jego działalność, ilekroć sukces zdawał się bliski. Ostateczne bankructwo tej polityki poczęło się zarysowywać, gdy wybór brata Karola, Ferdynanda, na króla rzymskiego przygotował rozłam tego światowego imperium. Karol Habsburg zdawał się nie przyjmować do wiadomości, że czasy wielkich cesarzy (Karola Wielkiego, Ottona III czy Fryderyka II) minęły bezpowrotnie. Nawet im jednak, wielkim władcom Średniowiecza, nie udało się zbudować cesarstwa uniwersalnego. Tym bardziej nie było to możliwe w czasach nowożytnych. Plany Karola V zatem, choć pociągające swoim idealizmem, od początku były nierealne. Ich ostateczne fiasko to jednak dopiero przyszłość. Konflikty zbrojne, jak już mówiliśmy, poczęły wybuchać od roku 1521 wszędzie tam, gdzie tylko istniały jakiekolwiek punkty zapalne: na terenach Nawarry, na granicy północnej czy w posiadłościach Roberta de la Marck, pana Sedanu. Wszedł on w tym czasie na służbę króla w zamian za 10 000 talarów, roczną pensję oraz 25 ciężkozbrojnych i przeprowadził uderzenie w Luksemburgu, jednak szybko został stamtąd wyparty. Wojska cesarskie zajęły Mezieres, atoli karta odwróciła się po raz kolejny i po tych sukcesach przyszły niepowodzenia, a landsknechci musieli opuścić Pikardię..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 257-259 "...Franciszek I znalazł sojuszników w Niderlandach i Lotaryngii. Karol V pozyskał jednak sprzymierzeńców znacznie potężniejszych. Po jego stronie stanął zarówno król angielski Henryk VIII, jak i papież Leon X, który dość już miał aliansu z monarchą francuskim, przynoszącego mu więcej nerwów niż korzyści. Układ papiesko-cesarski zawarty został 29 maja, chwilowo jednak utrzymywano go w sekrecie..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 259-260 "...Rozpoczęła się wojna, której przez całe życie starał się unikać de Croy. Gdy umierał w Wormacji w maju 1521 roku, trwały już walki. Karol co prawda przyjął ofertę angielskiej mediacji, a obie strony nie chciały wojny. W Niderlandach zamierzano raczej prowadzić działania odciągające uwagę od walk w Nawarze i Włoszech, na przemian prowadząc rozmowy i starcia. Te ostatnie przybrały postać chaotycznych posunięć obronnych oraz kontrataków. Inaczej wyglądało to we Włoszech. Działania miały tu zrozumiały cel: wyparcie Francuzów z księstwa Mediolanu oraz zdobycie dla papieża Piacenzy, Parmy i być może Ferrary. Leon X od miesięcy pracował na rzecz tego planu, podobnie jak Franciszek Sforza, walczący o dziedziczny Mediolan i cieszący się wsparciem energicznego polityka Moronego. Karol mógł się tym samym spodziewać wsparcia Mediolanu, Neapolu, Szwajcarów i niemieckich landsknechtów. Od czasu do czasu pojawiały się pewne przeszkody: Szwajcarzy walczyli w obu obozach i konfederacja próbowała zapobiec starciom jej członków zakazami oraz poselstwami. Obie strony dysponowały gotowymi do boju, mniej więcej równymi siłami. Francuzami dowodzili Lautrec i jego brat Lescun, armią papieską Colonna, a Leyva i Pescara siłami hiszpańskimi oraz neapolitańskimi. Ten ostatni przejął ogólne dowództwo po wyruszeniu w pole..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 106 "...Cesarzowi udało się nakłonić potężnego Medyceusza do odwrócenia przymierzy, gdy w miejsce wątpliwego nabytku Neapolu zaproponował Leonowi wspólne działanie w celu wypędzenia Francuzów z Lombardii i oddania Mediolanu jako lenna cesarskiego ostatniemu Sforzy, Francesco Marii, synowi wyzutego z dziedzictwa Sforzów przez Francję Lodovica il Moro. Wskrzeszenie księstwa włoskiego na północy Włoch miało stworzyć naturalną zaporę nieustannie wznawianym obcym roszczeniom do Lombardii i wynikającym stąd wojnom. Był to oczywiście tylko pozór, gdyż marionetkowe rządy ostatniego Sforzy, „panującego" do r. 1535, kontrolowane były przez cesarstwo. Odpowiadało to jednak gorącemu życzeniu i istotnym interesom papieża, który może nie chciał, a może nie potrafił dostrzec sedna sprawy; odpowiadało tym bardziej, że młody cesarz pomoc przeciw Francji nagradzał mu banicją Lutra na sejmie w Wormacji (edykt wormacki ogłoszony 26 maja 1521, na trzy dni przed podpisaniem tajnego porozumienia pomiędzy cesarzem a papieżem), a obiecywał ponadto zwrot Parmy i Piacenzy (było to wielkim marzeniem Medyceusza), które Leon oddał wcześniej Franciszkowi. Zawarcie sojuszu z Karolem Leon chciał ogłosić przy sposobnej okazji. Nie musiał czekać na nią zbyt długo. W czerwcu Tomasz de Foix, seigneur de Lescun, który sprawował rządy w Mediolanie w czasie nieobecności swego brata Lautreca, w pogoni za mediolańskimi buntownikami wkroczył zbrojnie na terytorium Państwa Kościelnego. Potępiając ten gwałt papież równocześnie ogłosił swój zamiar sprzymierzenia się z cesarzem. 28 czerwca we francuskim garnizonie w Mediolanie przydarzył się straszliwy wypadek. W znajdującym się w zamku magazynie amunicji zaprószono ogień. W olbrzymiej eksplozji śmierć poniosło około 300 Francuzów. Papież Leon ogłosił, iż wypadek ten był karą boską i następnego dnia ujawnił swój układ z Karolem. Wkrótce cesarz wraz z papieżem, markizem Mantui oraz Florencją sformowali ligę, a dowództwo jej armii powierzono Prosperowi Colonnie. Wyjątkowa gra pozorów, z bardzo jednak prawdziwymi ofiarami, została rozpoczęta. Maskarady, skrywanie istotnych intencji pod fikcyjnymi pretekstami, stanowi jeszcze jedną nową jakość okresu rozpoczętego w roku 1519..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 260-261 "...Lautrec w tym czasie powrócił do Mediolanu, gdzie stanęło także 10 000 Szwajcarów zaciągniętych pod rozkazy króla Francji. Kłopot jednak polegał na tym, że Lautrec dysponował znacznie ograniczonymi funduszami, pozwalającymi mu na opłacenie tylko 6000 zaciężnych. Franciszek nakazał mu zatrzymanie całego kontyngentu, nie przysłał jednak na ten cel żadnych pieniędzy. Co gorsza, Szwajcarzy zażądali dodatkowej zapłaty za to, że w ekspresowym tempie stawili się na wezwanie królewskie. By zaspokoić ich żądania Lautrec musiał zapożyczyć się u przyjaciół oraz posprzedawać swe osobiste kosztowności, w tym także łańcuch orderu Św. Michała. Bezustannie błagał Ludwikę Sabaudzką oraz Roberteta, by nakłonili króla do przysłania mu pieniędzy, jednakże bez powodzenia..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 261 "...Rozszerzająca się wojna przynosiła ogromne niepokoje na granicach ziem cesarza, szczególnie w Hainault i Artois. Niderlandy, cierpiące z powodu zakłóceń handlu z Francją, musiały wspierać walki nie tylko pieniędzmi, ale i ludźmi, narażając ich na choroby czy śmierć, by dowódcy Karola mogli przygotować oblężenie Tournai. Walki pograniczne rozgrywały się na dwóch głównych obszarach. Jeden leżał w pobliżu ziem Roberta de la Mark, tj. środkowego biegu Mozy, okolic Sedanu, Bouillon, Mouzon i Mezieres, a drugi nad górną Skaldą, gdzie tak często toczono dawne burgundzkie wojny, rozciągając się wzdłuż Sommy na północ. Na tym drugim terenie leżały Cambrai, Valenciennes, Tournai, Oudenaarde i Gandawa. Jeśli wykorzystać w pełni żeglowność rzeki, stanowił on bramę do serca Flandrii - Tournai nie miało więc znaczenia tylko jako miasto i okręg, ale jako bariera, blokująca przejście przez Skaldę. Tutaj więc zogniskowały się działania i tutaj pojawili się obaj władcy, by odegrać w kampanii dość poślednie role. Ciężki cios dla cesarza stanowiła mężna obrona Mezieres, którą dowodził Bayard, zmuszając 17 września 1521 roku do odwrotu Sickingena oraz hrabiego Nassau. Franciszek z kolei nie zdołał odblokować Tournai, utykając w bagnach i deszczu na równinie między rzekami Skaldą a Scarpe. Miasto, dobrze umocnione przez Henryka VIII przed oddaniem go Francuzom, poddało się siłom cesarskim 1 grudnia. W oblężeniu uczestniczył kwiat burgundzkiej szlachty: Henryk Nassau, Gavre, Wassenaer i Werdenberg. Francuzi mogli pochwalić się dla równowagi tylko małym, choć ważnym zwycięstwem: blisko wybrzeża, na obszarze wielu dawnych bitew, jak Crecy i Agincourt, konetabl Burbon zdobył z zaskoczenia Hesdin w dolnym Artois, niedaleko na południe od Therouanne..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 107-108 "...20 sierpnia 1521, w wyniku porozumienia angielsko-cesarskiego zaatakowane zostały północno-wschodnie granice Francji, pod koniec września jednak najeźdźcy zostali zmuszeni do wycofania się. Na granicy francusko-hiszpańskiej znakomite zwycięstwo odniósł Bonnivet, zdobywając 19 października, po zaledwie 12 dniach oblężenia Fuenterrabię, zwaną powszechnie „kluczem do Hiszpanii". W samej Francji nie zdążył jednak król dostarczyć przed zimą pomocy oblężonemu Tournai, które z końcem listopada skapitulować musiało przed armią cesarską..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 261 "...W północnych Włoszech Lautrec zdołał latem odbić Parmę, na tym jednak skończyły się jego sukcesy. Z powodu braku funduszy był on ostatecznie zmuszony do częściowego rozpuszczenia swej armii, w wyniku czego nie był w stanie oprzeć się jesiennej ofensywie, przypuszczonej przez Prospero Colonnę mimo później pory roku, złej pogody, ciągłych opadów deszczu i śniegu. Rozpoczęcie w tych warunkach działań zaczepnych było dość nieoczekiwane. Colonna ruszył na północ w górę rz. Adda ku Alpom. Pod Vaprio, na końcu francuskiej linii obronnej, jego straż przednia przeszła przez most pontonowy, wybudowany przez saperów. Niewielki oddział włoski pod dowództwem hrabiego Ugo z Pepoli został rozproszony. Zanim Lautrec skoncentrował swoje siły i ruszył na północ, cała armia Colonny przeszła przez Addę. De Foix, nie mając praktycznie piechoty, nie mógł przyjąć bitwy i zamknął się w Mediolanie, uważając kampanię za skończoną i przygotowując się do długiego oblężenia. Jednakże szybko okazało się, iż był to fatalny w następstwach brak przenikliwości. Jego okrutne rządy miastem (obywatelami wstrząsnęła zwłaszcza egzekucja Cristoforo Pallaviciniego, wiekowego i szanowanego człowieka) ściągnęły nań nienawiść mieszkańców. Siły cesarskie były zatem pewne przyjaznego powitania, kiedy 19 listopada złamały obronę. Wenecka piechota, która strzegła długiego odcinka fortyfikacji koło Porta Romana, wpadła w panikę, zanim jeszcze napastnicy wdrapali się na mury. Cesarscy wdarli się do wnętrza miasta. Pozostawiając garnizon w zamku Lautrec wycofał się najpierw do Como, a następnie do Cremony, gdzie zamierzał spędzić zimę wraz z niedobitkami własnej armii. Miał z sobą 500 gens d'arms i 5000 piechoty francuskiej oraz 400 konnych i 6000 pieszych żołnierzy weneckich. Upadek Mediolanu spowodował szybkie wydalenie Francuzów także z innych miast księstwa..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 261-262 "...Te niepowodzenia w polityce międzynarodowej nie zniechęciły Franciszka I. Wręcz przeciwnie, jakby na przekór temu i wbrew rozpaczy poddanych umęczonych wojnami, dodały mu impetu do ponownego ataku tam, gdzie dopiero co poniósł porażkę. Już w następnym roku spróbował podbić na nowo księstwo Mediolanu. Jeszcze w grudniu 1521 wysłał swych ambasadorów do alpejskiej federacji, prosząc o kolejny kontyngent w sile 16 000 żołnierzy. Wszystkie kantony prócz Zurychu zgodziły się na zaciągi, zażądały jednak bardzo wysokiej ceny. Porozumienie udało się ostatecznie osiągnąć i wojska niemal natychmiast wyruszyły do Italii. Bez wątpienia Franciszek chciałby pociągnąć na ich czele, musiał jednakże pozostać w królestwie, by bronić je przed możliwą inwazją angielską. Obie wrogie armie rozłożyły się na leżach zimowych, ale jeszcze przed Nowym Rokiem w ręce cesarskie wpadły Alessandria, Pawia i Coma (ta ostatnia po regularnym oblężeniu). Do wiosny Lautrec stracił nie tylko Mediolan, ale i większość jego terytoriów. Mimo to armia francuska ciągle stała w Lombardii i czekała na posiłki, które obiecał król Franciszek I. Wzmocniona ona bowiem zostać miała nie tylko przez wspomniane 16 000 Szwajcarów, lecz także nowo zaciągniętymi siłami Bayard'a z kilku kompaniami ciężkozbrojnych kopijników. Pedro Navarro przyprowadził pewną liczbę piechoty francuskiej. Także Wenecjanie obiecali przyprowadzić swoje najlepsze oddziały, a ponadto na stronę Francuzów przeszedł kondotier Giovanni de Medici ze swoim „Czarnym Legionem", liczącym 3000 arkebuzerów oraz lekką kawalerią. Stało się to po śmierci papieża Leona X (1 grudnia 1521). Wydarzenie to nadało nowy wymiar sytuacji na Półwyspie. W tym momencie armia Colonny utraciła znakomite źródło finansowania, Francuzi zyskali okazję do dokonania reorganizacji swych sił, nieprzyjaciele Medyceuszy zaś, których było sporo jak Italia długa i szeroka, poczęli podnosić głowy. W marcu r. 1522 Odet de Foix Lautrec obległ Mediolan. Ponieważ jednak miasto było zbyt silnie bronione, by mógł poważnie myśleć o jego zdobyciu, skierował się w stronę Pawii, dając tym samym okazję Francesco Sforzy by wzmocnić mediolański garnizon Colonny. Gdy do tego doszło, Colonna nie czekał w murach miasta, lecz przejął inicjatywę i wychodząc z garnizonu zagroził tyłom wojsk Lautreca poprzez zajęcie Kartuzji Pawijskiej (Certosa di Pavia). Zmusiło to marszałka do zwinięcia oblężenia Pawii i wycofania się na północ, do Monzy. Armia francusko-szwajcarska liczyła w tym momencie ogółem 32 000 żołnierzy Czoła stawiły im niemiecko-hiszpańskie wojska cesarskie pod dowództwem Prospera Colonny, starego i doświadczonego wodza cesarskiego, połączone z armią papieską, którą wiódł ówczesny kardynał Giulio de Medici. Armia ta, słabsza od francuskiej, bo licząca tylko 19 000 żołnierzy, składała się z wojsk hiszpańskich stacjonujących w Neapolu, którymi dowodził markiz Pescara, oraz wojsk włoskich (papieskich i florenckich). Z Niderlandów nadciągnął z wojskami posiłkowymi opłacony sowicie Jerzy von Frundsberg, który przyprowadził 10 000 niemieckich landslcnechtów. Ich koncentracja nastąpiła w Trydencie, najtrudniejsze zadanie było jednak dopiero przed nimi, musieli bowiem przebyć Monte Boldo, należące do wrogiej republiki św. Marka. Udało im się to dzięki dwóm forsownym marszom, którymi przebyli wąski pasek terytorium weneckiego pomiędzy Adygą a Mincio aż do posiadłości mantuańskich. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 262-264 Bitwa pod La Bicocca 27 kwietnia 1522 "...Prospera Colonna, zachowując bezpieczny dystans, podążał za wojskami francuskimi, by wreszcie stanąć w obronnym obozie pod La Bicoccą, około 8 km na północny wschód od Mediolanu. Była to wielka rezydencja wiejska, otoczona olbrzymim ogrodem, zamkniętym głębokimi rowami. Otaczające ją pola pełne były kanałów irygacyjnych, którymi nawadniano łąki. Obóz wojskowy Colonny od czoła osłaniany był przez głęboki rów, zaś po jego bokach i z tyłu znajdowały się dwa kolejne wykopy i umocnienia ziemne. Od zachodu chroniony był dodatkowo pasem bagien. Tuż za rowem wódz armii cesarskiej umieścił muszkieterów hiszpańskich, arkebuzerów niemieckich i 40 dział, które ustawiono na kilku dużych platformach. Za strzelcami, których ustawiono w czterech szeregach, stanęły czworoboki landsknechtów, kolumny hiszpańskie i oddziały mediolańskiej milicji. Kawaleria - po krwawej lekcji danej Hiszpanom pod Rawenną, co szczególnie utkwiło w pamięci Pescarze - stała w głębi obozu. Niewielki oddziałek jazdy strzegł mostu na drodze do Mediolanu. Marszałek Lautrec zdawał sobie sprawę, że szturmowanie tego silnie ufortyfikowanego obozu byłoby czystym szaleństwem, nie mógł on tutaj jednakże podejmować swobodnych decyzji. Wiele zależało od lojalności żołnierzy szwajcarskich, którzy okazywali coraz bardziej otwarcie swoje niezadowolenie z dotychczasowego przebiegu kampanii. Żądali oni wypłaty obiecanych pieniędzy. Zmęczeni byli ponadto ciągłymi marszami i kontrmarszami, których sensu nie widzieli. Odet Lautrec zapewnił ich, że mogą odejść pod osłoną francuskiej kawalerii. Ale wówczas przybyła do niego delegacja kapitanów z Berna, na czele z Albertem von Steinem, którzy oświadczyli, że Szwajcarzy postanowili przyłączyć się do ogólnego ataku na pozycje nieprzyjaciela, jeśli szturm nastąpi jak najszybciej. W przeciwnym wypadku odejdą do domów. Marszałek starał się wytłumaczyć, że żołd zostanie wkrótce wypłacony, wskazywał także na to, jak silny jest obóz nieprzyjacielski. Szwajcarzy jednak nie chcieli słuchać żadnych argumentów, domagali się działania. W tej sytuacji Lautrec, nie mając innego wyjścia, postanowił zaatakować. Rankiem 26 kwietnia 1522 r. marszałek francuski wysłał na rekonesans pod obóz wroga silny oddział złożony z 400 kawalerzystów pod dowództwem pana de Pantdormy. Oficer ten dokonał rozpoznania terenu i uznał go za dość trudny do działań, ale nie poinformowano o tym kapitanów piechoty szwajcarskiej. Rozpoznanie dostrzegło również po stronie wschodniej (prawie na tyłach obozu wroga), tuż przy drodze prowadzącej do Mediolanu, kamienny most, który wykorzystać było można, by za jego pomocą przedostać się do wnętrza pozycji nieprzyjacielskich. Tymczasem Prosepero Cołonna wysłał gońców do Mediolanu, do księcia Francesco, z prośbą o posiłki. Ten obiecał przybyć jak najszybciej. Sforza musiał być już wcześniej uprzedzony o rozwoju wydarzeń i dysponować zmobilizowanymi siłami, gdyż zjawić się miał w obozie Colonny już następnego dnia, prowadząc 400 jazdy i 6000 pieszej milicji mediolańskiej. 27 kwietnia 1522 r. ruszył się również Lautrec, kierując się z Monzy na La Bicoccę. O świcie doszło do pierwszych potyczek pomiędzy wysłanymi przez Lautreca, dowodzonymi przez Giovanniego Sforzę lekkimi oddziałami „Czarnej Bandy" a hiszpańskimi genitos. Jeźdźcy włoscy spędzili z przedpola konnicę przeciwnika. Wódz francuski uszykował swoją armię, zgodnie z przyjętymi zasadami, w trzy rzuty. Straż przednią stanowili Szwajcarzy, siły główne tworzyły oddziały piechoty i kawalerii francuskiej, a straż tylną - wojska weneckie pod dowództwem księcia Urbino. Na południe wysłany został oddział kawalerii, liczący 300 „kopii" wraz z pewną liczbą piechurów pod dowództwem Tomasza de Foix de Lescun (brata Odęta de Foix), którego zadaniem było ruszyć wzdłuż drogi prowadzącej do Mediolanu i w kierunku wspomnianego mostu, przez który najlepiej można było dostać się na tyły nieprzyjacielskich pozycji. Prawdopodobnie marszałek nakreślił plan bitwy, który w przypadku, gdyby został prawidłowo wykonany, mógł był zapewnić wielkie zwycięstwo. Połowa jego armii - 16 000 Szwajcarów - miała wiązać przeciwnika od czoła ściągając na siebie jego uwagę, podczas gdy druga połowa - 16 000 Francuzów i Wenecjan - miała obejść jego skrzydło i zaatakować w najdogodniejszym miejscu. Gdy tam rozgorzałaby walka, Szwajcarzy mieli przypuścić szturm. Niewielki oddziałek jazdy pod dowództwem pana de Pantdormy miał obserwować drogę wiodącą do Mediolanu, skąd mogły nadciągnąć z pomocą Colonnie wojska tego miasta. Szwajcarzy, którymi nominalnie dowodził Anne książę de Montmorency, marszałek Francji, uszykowali się w dwie kolumny, liczące po około 8000 żołnierzy każda (wraz ze Szwajcarami nacierali liczni francuscy szlachcice). Jedną stanowili górale z „leśnych" kantonów, pod dowództwem Arnolda Winkelrida z Unterwaiden, drugą - najemnicy z Berna i innych miejskich kantonów, którymi dowodził Albert von Stein. Saperzy Pedro Navarro mieli przygotować przejścia przez rów, a artyleria francuska ustawiona na pozycjach zbombardować obóz i tym samym ułatwić zadanie Szwajcarom. Do koncentrycznego uderzenia wszystkich oddziałów jednak nie doszło z winy Szwajcarów. Stein, mimo swej frankofilskiej orientacji, oświadczył Lautrecowi: „Chcecie tak jak w zeszłym roku wypuścić przeciwnika z naszych rąk, my zaś chcemy się bić". Górale nie czekając na rozkazy i na to, aby inne kolumny wojsk zdążyły zająć wyznaczone pozycje, rzucili się do ataku na obóz przeciwnika. Zostali jednak przyjęci morderczym ogniem arkebuzów landsknechtów i markiza Pescary. W ich szeregach kule armatnie żłobiły krwawe wyrwy. Zwarte batalie szwajcarskich pikinierów były łatwym celem dla nieprzyjacielskich strzelców i artylerii. Cztery salwy z arkebuzów powaliły trzy czy cztery pierwsze szeregi szwajcarskich pikinierów, łącznie zginąć miało w tym momencie aż 3000 atakujących, w tym wielu oficerów. Wśród tak ciężkich strat Szwajcarzy jednak sforsowali rów i wtargnęli na wały. Gdy znaleźli się tu nie w zwartym potężnym szyku, lecz rozbici na małe grupy - ujrzeli przed sobą gęsty las włóczni niemieckich landsknechtów, a jednocześnie dostali się pod silny ogień boczny hiszpańskiej i niemieckiej piechoty ![]() W tej rozpaczliwej sytuacji Szwajcarzy jak zawsze, bili się mężnie. Winkelrid walcząc na czele szturmujących oddziałów wyzywał dowódcę landsknechtów na pojedynek wołając: „Skoro cię tylko dopadnę, stary łajdaku, zginiesz z mojej ręki". „Stanie się według woli Boga" odpowiedzieć miał Frundsenbeg. Winkelrid, aby dopaść przeciwnika, rzucił się na najeżone pikami szeregi landsknechtów i zginął. Natomiast Frundsberg został raniony w udo. Kontratak kolumny landsknechtów dopełnił pogromu Szwajcarów. Nastąpiła straszliwa rzeź. Szwajcarzy zepchnięci do rowu pozostawili na polu bitwy kilka tysięcy zabitych, nie licząc rannych. Poległ również Albrecht von Stein oraz prawie wszyscy towarzyszący Helwetom francuscy szlachcice; tylko Montmorency został zawleczony na wpół żywy do rowu przez przyjaciół. Mimo tej klęski Szwajcarzy - podobnie jak pod Marignano - powoli i w dobrym ordynku wykonali odwrót z pola bitwy. Colonna biorąc pod uwagę nieznaczną liczebność swych wojsk nie zdecydował się na pościg. Również Frundsberg zadowolił się tym, że potężny szturm został odparty. Nie chciał wystawiać na niebezpieczeństwo bezładnego pościgu tego pierwszego zwycięstwa niemieckich landsknechtów nad Szwajcarami, dotąd niedościgłym ich wzorem. Zresztą nie było już powodu obawiać się Szwajcarów, którzy - jako że nie było już co liczyć na łupy, a francuska kasa wojenna była pusta - wycofali się całkowicie z wałki, by niedługo powrócić do domów. Tymczasem jedynie niewielki oddział 300 gens d'armes Tomasza de Foix zdołał wedrzeć się przez murowany most do obozu nieprzyjacielskiego. Francuska kawaleria zmiażdżyła ów niewielki oddział hiszpańskiej jazdy, który miał strzec mostu. Atak ten wywołał nawet chwilową panikę na tyłach armii sprzymierzonych. Podobno Lescun zamierzał pokonać przeciwnika podstępem, przyjmując znaki rozpoznawcze wojsk cesarskich. Jednakże Prospero Colonna dowiedział się o fortelu i rozkazał swoim ludziom, aby na hełmach umieścili wieńce ze zboża lub trawy, niwecząc tym samym zamysły francuskiego dowódcy. Przeciwko jego kawalerzystom Prospero rzucił wszystkie siły, które nie były związane walką ze Szwajcarami. Przede wszystkim było to kilka oddziałów jazdy pod dowództwem księcia Terranovy don Antonia de Leyvy. Zdołał on wyprzeć z obozu francuskich kawalerzystów wprost na wojska mediolańskie, które właśnie przybyły pod La Bicoccę i zablokowały kamienny most. Mimo to de Foix, z pomocą oddziałku pana Pontdormy, zdołał przebić się przez liczne, ale niewyszkolone szeregi milicji mediolańskiej i dotrzeć do własnych sił głównych. W tym czasie jazda francuska dowodzona przez samego Lautreca złamała kawalerię hiszpańską i próbowała z boku przybliżyć się do obozu. Natrafiła jednak na nowe kolumny piechoty hiszpańskiej i niemieckiej, które ogniem broni palnej zmusiły ją do odwrotu. Marszałek wydał Szwajcarom rozkaz ponownego ataku, ci jednakże odmówili, nie pozostawiając mu innego wyjścia, niż oddanie pola. Pobita armia francuska wycofywała się, osłaniana przez oddziały lekkiej jazdy Giovanniego de Medici. Wówczas markiz Pescara oraz kilku innych kapitanów usiłowało przekonać Colonnę, aby nakazał pościg za zdezorganizowanymi oddziałami przeciwnika, niektórzy z nich nawet bez wiedzy głównodowodzącego wysłali arkebuzerów i lekką jazdę, aby niepokoiła ciągłymi atakami ustępujących Szwajcarów i Francuzów, którzy ściągali z pola swoje działa. Jednakże osłaniająca odwrót „Czarna Banda" Giovanniego de Medici rozpędziła hiszpańskich napastników. Natomiast Colonna nie zdecydował się na kontratak całością swych sił. Przede wszystkim wiedział on, że druga i trzecia linia francuskich sił, a zwłaszcza ich ciężkozbrojni kopijnicy, nie wzięli jeszcze udziału w bitwie. Po drugie nie był pewien, czy Szwajcarzy nie zawrócą i następnego dnia nie dojdzie do ponownego ich szturmu. Zapewne nie wiedział on, że podczas gdy Lautrec odchodził na północ, Szwajcarzy opuścili go, powracając w swe góry - jak pisał Guicciardini - nie tylko w zmniejszonej liczbie, ale także z ogromnym uszczerbkiem w swej zuchwałości. Landsknechci ze swej strony domagali się wypłaty podwójnego żołdu, gdyby przyszło do kolejnego starcia. Bitwa pod La Bicoccą miała ważne znaczenie z dwóch przynajmniej powodów. Przede wszystkim po raz kolejny dowiodła ogromnego znaczenia ręcznej broni palnej, do której w technice militarnej należało to dwudziestolecie. O zwycięstwie Colonny zadecydował przede wszystkim ogień hiszpańskich muszkieterów i niemieckich arkebuzerów. Wykorzystano tu doświadczenia Córdoby spod Cerignoli z roku 1503, rozstawiając strzelców przed pikinierami. [...] Potwierdziła się także kształtująca się opinia o bezsilności Szwajcarów wobec ognia broni palnej. Ich wielkie, najeżone pikami i halabardami falangi, wielkością i konserwatyzmem przypominające dinozaury niezdolne do przystosowania się do nowych warunków (jak to określił Michael Howard) - twardych i bezlitosnych reguł gry wojennej, podobnie jak i te wielkie gady siłą rzeczy skazane zostały na wyginięcie. Szwajcarzy wykazali się tutaj skrajną nieostrożnością, czy wręcz bezmyślną brawurą, atakując pod ciągłym ogniem hiszpańskie okopy. W ciągu 30 minut miało ich zginąć w tym bezsensownym szturmie trzy tysiące. Jeśli dodać do tego wykazaną przez nich nieumiejętność współdziałania z innymi formacjami, stanie się oczywiste, dlaczego szacunek, jakim darzono ich do niedawna, raptownie począł maleć. Z drugiej jednak strony już nigdy więcej nie spróbowali oni powtórzyć takiego ataku na oślep, co przecież w przeszłości dawało im zwycięstwa nad silniejszym nawet przeciwnikiem. Od tej pory natomiast wzrastało znaczenie odnoszących kolejne zwycięstwa, zdyscyplinowanych landslcnechtów, którzy uzbrajając się w ręczną broń palną w miarę, jak rosło jej znaczenie bojowe, szybko dostosowali się do wymogów nowoczesnego pola walki. Odtąd na przeciąg przeszło stu kolejnych lat rzemiosło wojenne stanęło pod znakiem niemieckich landsknechtów i hiszpańskiej piechoty - zwycięzców spod La Bicocca. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 264-272 ![]() "...W ten oto sposób siły francuskie zostały wyparte poza Alpy. Bez Szwajcarów marszałek Lautrec nie posiadał wystarczających sił, by utrzymać kontrolę w Lombardii. Po próżnych wysiłkach, by utrzymać się w Lodi, gorzko rozczarowany i zły powrócił on do Francji. Po jego powrocie okazało się, że 400 000 talarów, które król Franciszek polecił wysłać marszałkowi na cele wojenne, w tajemniczych okolicznościach zaginęło. Królewski minister finansów, Semblanęay stwierdził, że pieniądze te zostały zagarnięte przez Ludwikę Sabaudzką. Królowa matka oskarżeniom tym oczywiście zaprzeczyła, Franciszek jednak nigdy nie oskarżył swego ministra o kradzież. Faktem natomiast pozostaje, iż gendarmerie Lautreca pozostawała nieopłacona przez ponad rok. Niedługo po odwrocie Lautreca jego brat, Lescun, zmuszony został do poddania Cremony. Dopełnieniem francuskiej porażki było ponowne uniezależnienie się Genui (30 maja). W rękach francuskich pozostały jedynie zamki w Cremonie i Mediolanie. Dla Hiszpanów zaś zwycięstwo to było tak znaczne, że nazwa ta weszła do języka hiszpańskiego jako synonim czegoś wspaniałego i w pewnym sensie nieoczekiwanego. Przesądziło ono również o losach księstwa. Tron w Mediolanie został zdobyty dla Francesca II Sforzy. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 272-273 "...Henryk VIII, żeby ze swej strony zagrozić Francji wznowieniem dawnych pretensji królów angielskich do Normandii i Gujenny, z rzekomego tytułu schedy po Plantagenetach. Anglicy w roku 1522 wykonali pierwsze uderzenie. Wkroczyli do Pikardii, zagrażając nawet Paryżowi. Franciszek natomiast, zamiast stawić czoło atakowi grożącemu ze strony Anglii i Niderlandów i zabezpieczyć od tej strony granice Francji, marzył nadal o podboju Lombardii. Tam właśnie, na południe, do Italii, skierowane zostać miały w tym czasie główne siły francuskie. Trzeba przyznać, że trudno racjonalnie wytłumaczyć pobudki, jakie kierowały francuskim władcą. Główną rolę, jak się wydaje, odegrały tutaj względy osobiste: nielicząca się z niczym chęć zdobycia Mediolanu, pragnienie odwetu na mającym więcej szczęścia przeciwniku, wreszcie wciąż żywe rycerskie ideały turniejowe, niedające się jednak realizować w praktyce politycznej. Franciszek przygotowywał się właśnie do poprowadzenia przez Alpy nowych sił zbrojnych, gdy projekty te wstrzymane zostały przez sprawę księcia burbońskiego. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 274 "...Jednakże jak Wenecja w roku 1508, tak teraz groźby nie uląkł się Franciszek I. Było to już drugie w przeciągu krótkiego okresu czasu tego typu sprzysiężenie zawarte przeciwko Francji. Mimo powagi sytuacji król przystąpił do inwazji na Mediolan, opóźnionej przez zdradę Bourbona. I nie wiem doprawdy, czy była to trzeźwa ocena sytuacji, z której wynikało, że zagrożenie ze strony Ligi nie jest tak poważne, jak mogłoby się wydawać, czy też brawurowa odwaga i wiara, że własnymi siłami zdoła on stawić czoła wojskom sprzymierzonym, czy już tylko zwykła głupota. W każdym razie w październiku 1523 r. admirał Francji Wilhelm Gouffier, seigneur de Bonnivet, ulubieniec i bliski przyjaciel króla Franciszka I, będący jednak wielce nieudolnym i niekompetentnym dowódcą, wkroczył do Italii na czele oddziałów liczących 18 000 ludzi. W wyprawie towarzyszyli mu: kawaler Bayard i seigneur de la Palice. Za otrzymane od swego monarchy pieniądze Bonnivet zaciągnął kolejne 18 000 Szwajcarów, którzy połączyli się z nim pod Novarą. Zarówno ona, jak i inne miasta położone nad rzeką Ticino, wkrótce znalazły się w rękach Francuzów. Przeciwnikiem admirała był Prospera Colonna, doświadczony dowódca hiszpański pochodzenia włoskiego, który miał do dyspozycji 9000 żołnierzy. Kiedy Bonnivet ruszył w kierunku Mediolanu, Colonna cofnął się przed nim. Szansa na zdobycie Mediolanu szturmem została stracona i w tym momencie admirałowi pozostawało jedynie prowadzenie oblężenia, jednakże powiedzieć trzeba, że dowódca francuski przecenił siły przeciwnika. Nie chcąc go atakować, pozostał na leżach zimowych pomiędzy Mediolanem a Pawią, w Abbiategrasso. Dało to Colonnie czas na sprowadzenie z Niemiec posiłków - 15 000 landsknechtów. Nieco później dołączył do niego książę Bourbon, prowadząc dalszych 6000 Niemców i przywożąc z sobą pieniądze otrzymane od Karola V. Również książę Urbino obiecał cesarzowi pomoc w sile 7000 Wenecjan. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 279-280 "...28 grudnia 1523 zmarł wybitny i doświadczony dowódca Prospero Colonna. Była to dotkliwa strata dla wojsk cesarskich. Jego miejsce zajął Charles de Lannoy, wicekról Neapolu. Podczas surowej zimy 1523/1524 r., która dziesiątkowała oddziały obu stron, Lannoy i Bourbon przeprowadzili szereg rajdów przeciwko francuskim posterunkom nad rzeką Ticino i zagrozili francuskim liniom zaopatrzeniowym. Stojąc w obliczu odcięcia od Francji, Bonnivet wycofał się ku Novarze. Natomiast zatarg ze Szwajcarami o wysokość żołdu spowodował, że 6000 tych doborowych najemników, którzy mieli wzmocnić jego siły, zawróciło i pomaszerowało do domów. Za nimi odeszło z obozu francuskiego dalszych 13 000 Szwajcarów. Wojska francuskie były teraz słabsze od cesarskich. W marcu 1524 Lannoy przekroczył Ticino i zagroził armii Bonniveta okrążeniem. Admirałowi udało się co prawda uniknąć tego ciężkiego zagrożenia, niemniej jednak jego cofające się na północ wojska bardzo cierpiały z powodu ostrej zimy. Skończyła się im amunicja, pozostało bardzo mało żywności. Zdechła ogromna większość koni bojowych gendarmerie. Francuzów nie oszczędzały choroby, sam Montmorency zachorował tak ciężko, że musiano wieźć go na specjalnych noszach. Ciężkich strat doznali także przy przekraczaniu rzeki Sesia. Wówczas to właśnie ranny został Bonnivet (kula z arkebuza zgruchotała mu ramię). Dowództwo w jego zastępstwie objęli Bayard i François de Bourbon, hrabia St. Pól, jeden z najodważniejszych generałów Franciszka I. Bayard dowodził strażą tylną w czasie odwrotu. Jego śmierć, którą poniósł z rąk hiszpańskiego arkebuzera 30 kwietnia, stała się symbolem zmierzchu epoki ideałów rycerskich, narodzin zaś nowej potęgi, która miała zatriumfować na polu bitwy - broni palnej. Tymczasem St. Pól i la Palice kontynuowali odwrót. W kwietniu 1524 r. dotarli do granicy francuskiej w Briancon, zaś armia cesarska zajęła Piemont. Wyprawa podjęta przez admirała Bonniveta zakończyła się całkowitym fiaskiem. Karol V utrzymywał, że z 1500 francuskich ciężkozbrojnych z wyprawy tej powróciło do ojczyzny jedynie 350. Francuzi stracili w czasie odwrotu 17 dział, a dalszych 24 porzucili w Sabaudii. W ciągu kilku tygodni poddały się Lodi i Alessandria (gdzie Lannoy ustanowił swoją kwaterę główną). Cesarstwo utrzymało kontrolę nad Italią, a książę Bourbon mógł dalej prowadzić swoją prywatną wojnę z Franciszkiem I. Klęska Francuzów była całkowita..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 283<-285/p> "...Bourbonowi udało się przekonać Karola V, że armia cesarska jest wystarczająco silna, by przenieść ciężar wojny na terytorium Francji. Dlatego też zadysponowano nową kampanię, opłaconą sumą 300 000 talarów z cesarskiej szkatuły. Z armii stacjonującej we Włoszech wydzielono siły inwazyjne w liczbie 10 000 Hiszpanów, 800 landsknechtów oraz 26 dział. Siły te, pod połączonym dowództwem Bourbona i Pescary, podążyły wzdłuż wybrzeża pod osłoną hiszpańskiej floty. Po przekroczeniu granicy w Menton (w pobliżu Monte Carlo), przez cały lipiec posuwały się przez Prowansję, zajmując poddające się jedno po drugim miasta. 9 sierpnia 1524 Bourbon wkroczył do stolicy prowincji, Aix-en-Provence i po złożeniu mu przysięgi wierności przez rajców miejskich przyjął tytuł Compte de Provence. W tej godności spotkał się z posłem Henryka VIII i złożył mu wspomnianą przysięgę. Natomiast towarzyszący mu na czele wojsk hiszpańskich przezorny margrabia Pescara nie chciał dla jego własnej zemsty narażać armii i zamiast ryzykownego zapuszczania się w głąb kraju, radził zacząć akcję od oblężenia Marsylii. Henryk VIII, jak zwykle kunktatorski i nie śpieszący się, by rzucać się w niepewne awantury, wbrew obietnicy zwlekał ze swej strony z lądowaniem na północy, wyczekując zapowiedzianego przez Bourbona, a nie wybuchającego w środkowej Francji rokoszu. Karol V wreszcie ociągał się z przekroczeniem granicy francuskiej, licząc na to, że wzięta w posiadanie Marsylia będzie już dla niego dostatecznym atutem przetargowym w dalszym sporze o Lombardię i Burgundię. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 285 Oblężenie Marsylii sierpień 1524 "...Wszelkie rachuby spiskowców rozbiły się jednak o nadspodziewanie dzielny opór oblężonej w połowie sierpnia Marsylii, jedynego pozostałego w Prowansji bastionu lojalnego wobec korony francuskiej. Jej załogą dowodzili wysłannik królewski, Filip Chabot seigneur de Brion i Lorenzo Orsini, ze względu na swe posiadłości w Kampanii zwany Renzo da Ceri (nieudolny fortyfikator Rzymu w r. 1527). Załogę tę stanowiło 4000 żołnierzy, wspieranych przez 5000-6000 milicji miejskiej. Pomimo że Marsylia dopiero od czterdziestu lat należała do korony francuskiej, zdążyła już silnie zasymilować się z królestwem. Według przekazów francuskich, przywiązanie do wielkiej nowej ojczyzny rozbudziło taki patriotyczny zapał, że mieszczanie współzawodniczyli z żołnierstwem w sypaniu szańców, dźwiganiu ostrzeliwanych przez nieprzyjaciela murów, strzeżeniu bram i wyłomów. 23 sierpnia uczyniono wyłom w murach miejskich, jednakże natarcie cesarskich zostało odparte. Dla obrońców stało się jasne, że upadek miasta jest tylko kwestią czasu. W czasie, gdy wojska oblężnicze oczekiwały na nowe działa i zapas prochu z Włoch, wysłali oni do Franciszka I gońców z błaganiem o pomoc. W tym czasie Franciszek dołączył do sił admirała Bonniveta i resztek jego armii pod Lyonem. Król francuski zdawał sobie sprawę z wartości Marsylii. Gdyby została ona zajęta przez wojska cesarskie, dałoby to im na terytorium Królestwa przyczółek umożliwiający prowadzenie zaopatrzenia drogą morską. Rozesłał zatem wezwanie do gromadzenia większej liczby wojska i pomaszerował na południe. Z końcem sierpnia dotarł do Awinionu, gdzie czekał na posiłki. W połowie września cesarscy gotowi byli do kolejnego szturmu, został on jednak ponownie odparty 21 tego miesiąca. Napastnicy ponieśli ciężkie straty. Postawiło to wojska cesarskie w trudnym położeniu. Nie można było myśleć o zdobyciu miasta bez dalszych ofiar, a co więcej, silna armia francuska wyruszała właśnie z Awinionu. W tej sytuacji Bourbon i Pescara, obawiając się odcięcia od Włoch, zdecydowali się na odwrót do Italii..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 286-287 ![]() "...Porzuciwszy dużą część artylerii, w tym działa oblężnicze, cofali się tą samą drogą, którą tu dotarli: wzdłuż wybrzeża. Śladem cofającej się armii, zdemoralizowanej nieudaną wyprawą, zmęczonej uciążliwym, nieraz do ucieczki podobnym marszem, której odwrót osłaniał umiejętnie Pescara, szli Francuzi, tym razem pod wodzą samego króla. Straż tylna pod dowództwem Pescary szarpana była przez czoło wojsk francuskich dowodzone przez Anne de Montmorency, konstabla Francji. Franciszek wkroczył do Aix-en-Provence, ukarał śmiercią zdrajców i przywrócił porządek w prowincji. Z końcem miesiąca cesarscy byli już z powrotem we Włoszech, zaś bunt został stłumiony. Król Francji podjąć mógł na nowo odsunięte chwilowo na bok plany inwazyjne. [...] Franciszek miał teraz do wyboru albo pójść za ciosem i wkroczyć do Włoch, albo też pozostać we Francji (gdzie jego wojska mogły wspomóc kampanię prowadzoną bez entuzjazmu przez Lautreca w okolicach Bayonne). Pod wpływem namów Bonniveta zdecydował się podążyć za uchodzącymi Bourbonem i Pescarą do Italii, gdzie zdobycz w postaci Mediolanu zdawała się być w zasięgu ręki, jako że nieprzyjaciel uciekał niemal na oślep, sam zaś Mediolan pozostawiono prawie bezbronny. Pod względem finansowym jego zdobycie oznaczałoby, że zwróciłyby się koszty całej kampanii. Niektórzy z doradców królewskich, wbrew Bonnivetowi, radzili poczekać z inwazją do wiosny, król jednakże zdecydował się działać natychmiast, nie czekając, aż przeciwnik zdoła ochłonąć, tym bardziej, że pogoda była zaskakująco łagodna jak na tę porę roku. Franciszek podzielił swą armię na kilka kolumn; w ten sposób pokonać ona miała Alpy. Czoło wojsk pod Montmorenc'ym podążało za cesarskimi wzdłuż wybrzeża w kierunku Genui. Michel-Antoine, markiz Saluzzo, pozostawał w Briancon zbierając włoskich najemników. Siły główne pod osobistym dowództwem króla wyruszyły, by się z nim połączyć. W tym czasie kolumna prowadzona przez marszałka Jacquesa de Chabannes skierowała się na Col de Larche, pomiędzy Barcelonettą i Cuneo. Także część garnizonu marsylskiego wsparła Montmorency'ego, osłaniając jego działania z morza. Wreszcie wysłano wezwanie do kantonów szwajcarskich, by zasiliły najemnikami armię francuską, gdy ta stanie na Półwyspie. Po przerwie, którą wykorzystał na to, by udać się na polowanie w okolice Sisteron, Franciszek 14 października dotarł do Briacon, gdzie spotkał się z markizem Saluzzo. Październik nie był z pewnością okresem idealnym na to, by forsować Alpy, udało się jednak tego dokonać dzięki olbrzymiemu wysiłkowi żołnierzy nie po raz pierwszy i nie ostatni transportujących działa na własnych barkach. 17 października francuskie siły główne dotarły do Pinerolo w Toskanii, u podnóża Alp Kotyjskich (Alpy Zachodnie), la Palice był już w Cuneo, zaś Montmorency w Sabaudii. Król dotarł do Turynu, gdzie jego wuj Karol, książę Sabaudii, złożył mu przysięgę wierności. Zatrzymał się tam tylko tak długo, jak to było potrzebne, by wybrać się na polowanie i doczekać się 14 000 zaciężnych Szwajcarów, po czym pociągnął dalej na Mediolan. Sytuacja militarna 19 października wyglądała następująco: Franciszek I z 24 000 Szwajcarów, Włochów i Francuzów przebywał w Vercelli, w połowie drogi między Turynem a Mediolanem. Bourbon i Pescara z 8000 Hiszpanów i 500 landsknechtami cofnęli się aż do Alby,- la Palice z 7000 piechoty i 2000 rycerstwa cały czas deptał im po piętach. Marszałek Montmorency z 5000 lekkiej kawalerii (głównie Włochów) oraz landsknechtami posuwał się na północ, by odciąć im odwrót. Wojska cesarskie znalazły się zatem w śmiertelnym niebezpieczeństwie, zagrożone schwytaniem w pułapkę pomiędzy trzema kolumnami wojsk francuskich. Szczęśliwie dla nich francuski system komunikacji był bardzo nędzny, sam zaś król nie był świadom, w jak korzystnym znajduje się położeniu. Kiedy przekroczył rzekę Ticino na wschód od Novary, cesarscy wyśliznęli się z potencjalnej pułapki. Pescara ze swymi Hiszpanami forsownymi marszami zmierzał do Pawii, Bourbon zaś z landsknechtami podążał za nim, niepokojąc marszałka de Montmorency i opóźniając jego postępy W Alessandrii pozostawiono garnizon w sile 2000 hiszpańskiej piechoty. W posiadaniu wojsk cesarskich pozostawały teraz dwa silniejsze garnizony: ten w Alessandrii oraz w Pawii (którym dowodził de Leyva). Pescara nawiązał także kontakt z niewielkim garnizonem w Mediolanie. Pawia stała się tymczasową kwaterą główną Karola Lannoy, wicekróla neapolitańskiego, zwierzchnika Pescary. Przeprawa całej armii Franciszka przez rzekę Ticino została opóźniona, głównie przez to, że średniowieczny most zawalił się pod ciężarem artylerii. Mimo to 22 października jego wojsko stało już zgrupowane wokół dwóch miasteczek, Rosate i Abbiattegrasso na wschodnim brzegu rzeki, zaledwie ok. 25 kilometrów od Mediolanu. Do tego korpusu dołączyła kolumna la Palice'a, któremu udało się przejąć transport artylerii cesarskiej, prowadzony z Novary do Mediolanu przez Mortarę. Francuzi mieli w tej chwili przeciwko sobie dwa zgrupowania wojsk cesarskich: siły Lannoy i Pescary (do których dołączył także Bourbon) w Pawii oraz garnizon mediolański. Pogoda była wyjątkowo niesprzyjająca, z silnym wiatrem i deszczem. Podczas gdy główne siły obu stron szukały schronienia, wysyłano oddziały rekonesansowe, które miały wybadać, jak przygotowany jest nieprzyjaciel. 24 października jeden z takich oddziałów, liczący 5000 szwajcarskich najemników, dowodzony przez Jeana d'Iespart (szlachcica francuskiego), natknął się na 1000 pieszych Hiszpanów zakwaterowanych w miasteczku Binasco, stanowiących osłonę sił Lannoy. Pomimo, że już nadchodził zmierzch, d'Iespart zdecydował się zaatakować miasto. Walki przerwały dopiero zapadłe ciemności. Pola wokół Binasco poryte były rowami irygacyjnymi, które przeszkadzały Szwajcarom atakować, zaś korzystający z tych okopów obrońcy nie pozwolili się z nich wyprzeć. Kiedy rosły straty Szwajcarów, zadawane im przez ogień hiszpańskich arkebuzów, natarcie odwołano. W tym momencie nadciągnął marszałek de Flouranges, prowadząc posiłki spod komendy la Palice'a, które wyruszyły na odgłos strzałów. Otoczył on miasto na tyle, na ile to było możliwe w ciemnościach i wezwał samego la Palice'a, by przybył wraz ze wszystkimi swymi siłami. Francuzi postanowili wykorzystać nadarzająca się okazję. Zdobycie Binasco pozwoliłoby na przecięcie linii komunikacyjnej pomiędzy Lannoy a Mediolanem, co z kolei pozwoliłoby na zaatakowanie miasta przeważającymi siłami. O brzasku okazało się, iż Hiszpanom udało się w nocy wymknąć. Wysłano za nimi d'Iesparta, wspieranego przez włoskiego najemnika Frederico de Bozzolo, dowodzącego 600 lekkimi kawalerzystami oraz 40 ciężkozbrojnymi. Nawiązali oni kontakt z Hiszpanami w pobliżu Scanasio, w połowie drogi do Mediolanu. W pierwszym starciu Hiszpanie ponieśli dotkliwe straty, jednakże Francuzi, obawiając się, że tym razem to oni z kolei zostaną odcięci przez przeważające siły wroga, wycofali się. Armia francuska zgromadzona była w tym momencie wokół Abbiategrasso i Binasco. Trzecia jej część pozostała pod tym właśnie miasteczkiem; jej zadaniem być miało powstrzymanie sił Pescary. Główne siły francuskie, pod wodzą króla Franciszka, pociągnęły na Mediolan. Pozytywny wpływ na ich morale wywarło wydarzenie z 25 października: Mediolańczycy przesłali królowi klucze do miasta..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 287-291 "...W tym samym czasie wojskom cesarskim udało się okrążyć Binasco i wejść do miasta 26 października, łącząc swe siły ze stacjonującym tam garnizonem. Lannoy, głównodowodzący wojskami cesarskimi, uznał, że miasto jest niemożliwe do obrony. Zaraza zdziesiątkowała milicję miejską, mury były w bardzo złym stanie, nie było też zapasów żywności. Był on także świadom, że znajduje się w obliczu znacznie przeważających sił wroga (około 16 000 cesarskich przeciw 33 000 Francuzów). Jedyne co można było zatem zrobić to opuszczenie miasta i jeszcze tego samego dnia, 26 października, rozpoczęto wycofywać się w kierunku Lodi. W ciągu kilku godzin czoło wojsk francuskich pod markizem Saluzzo oraz la Tremouille wkroczyło do Mediolanu; Francuzi wmaszerowywali do miasta jedną bramą, podczas gdy cesarscy opuszczali je inną. Francuska kawaleria odepchnęła wojska cesarskie aż do Marignano. Franciszek był teraz władcą Mediolanu. La Tremouille mianowany został wojskowym gubernatorem miasta. Towarzyszył mu marszałek de Foix, a garnizon stanowiło 4000 piechoty oraz 600 ciężkozbrojnych kawalerzystów. Po krótkim, dwudniowym odpoczynku Franciszek gotów był do kontynuowania kampanii i zwołał radę wojenną do Binasco. Starsi oficerowie, jak la Tremouille i la Palice, opowiadali się za bezpośrednim atakiem na wojska Pescary w Lodi, król jednakże poszedł za radą młodszego Bonniveta, który namawiał do oblężenia Pawii. Wydano zatem rozkaz do marszu na południe. Pomimo tylokrotnych niepowodzeń oręża francuskiego we Włoszech w ciągu ostatnich lat, tym razem Włosi sądzili, że karta się obróci i że rozpoczynająca się na nowo wojna położy koniec przygniatającej ich coraz bardziej przewadze hiszpańskiej. Ufność tę budził widok powracającej jakby w rozsypce i po klęsce armii cesarskiej, która bez próby oporu opuściła Mediolan w chwili, kiedy wojsko francuskie stanęło pod murami miasta. Silniej zaś jeszcze działała na włoską wyobraźnię obecność w obozie francuskim króla Franciszka, w którym widziano zawsze świetnego zwycięzcę spod Marignano, wodza, któremu żaden nieprzyjaciel w osobistym spotkaniu nie sprostał. Ku niemu zwracały się oczy wszystkich, a pomniejsze dwory włoskie jęły ubiegać się o jego względy, zapewniać go o gotowości do usług. Również Klemens VII liczył się ze zmienioną sytuacją. Po raz kolejny pragnął zapobiec zupełnemu rozegraniu partii. Stąd też w chwili, kiedy Franciszek I, zamiast ścigać wojsko cesarskie, gotował się za złą poradą Bonniveta do oblegania Pawii, a wicekról neapolitański, Lannoy, w niedalekim Soncino gromadził wokoło siebie resztki topniejącej z każdym dniem armii cesarskiej, pojawił się między dwoma obozami wysłannik z Rzymu z nowymi propozycjami papieża. Wysłannikiem tym nie był, jak za poprzednich misji, oddany cesarzowi i jego sprawom Mikołaj Schönberg, tylko, co znamionowało zmienione usposobienie papieża, najgorętszy poplecznik polityki francuskiej w Watykanie, datariusz Giberti. W Soncino żądał on cofnięcia wojsk hiszpańskich do Neapolu, w obozie pod Pawią odprowadzenia francuskich poza Alpy, tu i tam tymczasowego oddania pod opiekę księstwa mediolańskiego papieżowi, pod nadzorem mającej się zawiązać w celu pacyfikacji Włoch zbrojnej ligi trzech największych państw włoskich, Wenecji, Florencji i Rzymu. Niestety, dyplomatyczna misja Gibertiego, której papież nie mógł poprzeć posunięciem wojsk własnych i florenckich ku Lombardii i połączeniem ich z wojskami Rzeczypospolitej Weneckiej, całkowicie zawiodła. Gotującym się do zbrojnej rozprawy stronom jedynie argument siły mógłby przemówić do rozsądku. Niepoparte nim poselstwo wywołało tylko z obu stron hardą odpowiedź. Wicekról neapolitański odrzekł, że o układach nie może być mowy, póki piędź ziemi lombardzkiej pozostaje w posiadaniu francuskim, zaś Franciszek I zapowiedział, że się nie zadowoli Mediolanem, ale ruszy dalej na podbój Neapolu. W tym momencie papież mógł już tylko z rosnącym niepokojem oczekiwać dalszego rozwoju niezależnych już od niego wypadków. W bieżącym układzie zrobić mógł już tylko jedno: zadbać o własne bezpieczeństwo. Dlatego też z jednej strony w sekrecie zapłacił wicekrólowi neapolitańslciemu 6000 dukatów z tytułu zobowiązań ligi z r. 1523, a w kilka dni później zawarł w imieniu własnym oraz Florencji i Wenecji równie tajny układ z Franciszkiem I, mocą którego zobowiązywał się nie dostarczać żadnego poparcia cesarzowi, za co król obiecywał w zamian opiekę dla Wenecji, Florencji i Rzymu. Armia francuska podzielona została na trzy części. Jej czołem dowodzili la Palice i Flouranges, tyłami Karol książę dAlenęon, zaś korpusem głównym - sam król Franciszek. Zbliżywszy się do Pawii od północy przez park Viscontich, la Palice rozlokował swych Szwajcarów na wschód od miasta, w kompleksie opactw, kościołów i klasztorów, zaś garść piechoty francuskiej od północy, wokół opactwa San Giuseppe i Torre del Galio. DAlenęon zajął pozycje wokół wioski San Lanfranco, na zachód od Pawii, natomiast król wraz z kawalerią i landsknechtami stanął na północy i w centrum parku myśliwskiego książąt Mediolanu, rozciągającego się na północ od murów miejskich. Był to rozległy obszar leśny otoczony mocnym murem. Pierwsze oddziały francuskie pojawiły się pod miastem 28 października, oblężenie zaś rozpoczęto 30-31 tego miesiąca. Artyleria dotarła pod Pawię nocą 31 października..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 291-294 Oblężenie Pawii 1524 / 1525 "...Ciężkie działa podzielono na dwie baterie, jedną z nich umieszczając na wschód, drugą zaś, silniejszą, na zachód od miasta. Lżejsze, mające mniejsze zastosowanie w czasie oblężenia, umieszczono w Torre del Galio, a na północy parku rozlokowano jeszcze jedną baterię, której zadaniem była ochrona obozu królewskiego. Bombardowanie rozpoczęło się następnego dnia. Kiedy przez Ticino, na wschód od miasta, przerzucono most pontonowy, na drugi brzeg przeprawił się Montmorency z rozkazem oblężenia Pawii od południa i zajęcia obszaru zwanego Borgo Ticino. Jego siły liczyły 3000 landsknechtów, 2000 lekkiej kawalerii włoskiej, 1000 Korsykańczyków oraz 200 ciężkozbrojnych. Świtem 2 listopada jadący przodem kopijnicy dotarli do mostku nad strumieniem Gravellone, od południowej strony głównego mostu miejskiego nad Ticino. W porannej mgle natknęli się na kolumnę artylerii, której towarzyszyło 500 landsknechtów pod wodzą hrabiego de Sorne. Nie tracąc ni chwili rycerze zaatakowali kolumnę szarżą, zdobywając armaty i rozpraszając piechotę. Hrabia wraz z resztkami landsknechtów zdołał dostać się do mostu pawijskiego i wejść do miasta, którego ostatni łącznik ze światem zewnętrznym został odcięty. W rękach cesarskich pozostały jedynie pewne umocnienia ziemne na południowym brzegu, a teraz oblegać je poczęli żołnierze Montmorencyego. Jedynym sposobem, jaki pozostawał w tym momencie Lannoy, by uwolnić miasto, było pokonanie Francuzów w walnej bitwie. W ciągu pierwszych dni listopada rozegrało się wiele potyczek, których zadaniem było wzajemne wypróbowanie obrony przeciwnika, skończyły się jednak one, tak jak i bombardowanie, pomiędzy 5 a 10 listopada, kiedy to gwałtowne deszcze zmieniły teren wokół Pawii w grzęzawisko. Francuzi skorzystali z tej przerwy, by posłać do Mediolanu i Ferrary po nowe dostawy prochu, który był już na ukończeniu. Sytuacja stała się patowa. Garnizon dowodzony przez de Leyvę składał się z ok. 9000 ludzi, w większości najemników, w tym 6000 Niemców i Hiszpanów. Tylko ratując się zaborem mienia kościelnego udało mu się zapewnić sobie ich lojalność. Dysponował on zapasami żywności niezbyt może wyszukanej, pozwalającej jednak na przetrwanie oblężenia w dającej się przewidywać przyszłości. Największym zmartwieniem były dlań kłopoty finansowe i to właśnie ten czynnik odegrał największą rolę w podjęciu ostatecznej decyzji o stoczeniu bitwy, która w sposób znaczący zaważyła na historii Europy. Po stronie francuskiej król zdawał sobie sprawę, że biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu jakakolwiek koordynacja działań pomiędzy wschodnim a zachodnim skrzydłem wojsk oblężniczych jest niemal niemożliwa. Jedynym miejscem, z którego można był obserwować obie strony miasta równocześnie, był południowy brzeg Ticino, zajęty przez Montmorency'ego. Południowy przyczółek mostowy strzeżony był przez niewielki „bunkier" obsadzony Hiszpanami. Umocnienie to posiadało idealne położenie, by spełniać rolę stacji sygnałowej pomiędzy oboma skrzydłami wojsk francuskich. Dlatego też, kiedy deszcz ustąpił miejsca mrozom, 10 listopada, monarcha zdecydował o przygotowaniu operacji mającej na celu przejęcie „bunkra", by w ten sposób umożliwić koordynację pomiędzy dwiema oblężniczymi bateriami. Siły Montmorency'ego powiększone zostały oddziałem 1500 piechoty oraz czterema kulewrynami. Licząca zaledwie 40 żołnierzy załoga „bunkra" poddała się po trwającym prawie cały dzień ostrzale artyleryjskim. Montmorency rozkazał wszystkich powiesić, co spotkało się z ostrymi protestami de Leyvy, na które Franciszek odpowiedział przeprosinami. Francuzi mieli jednak wreszcie całkowitą kontrolę nad południowym brzegiem i zyskali bezcenny punkt komunikacyjny pomiędzy swymi obozami. Od tego momentu bombardowania się nasiliły. W połowie miesiąca dokonano niewielkich wyłomów we wschodnim i zachodnim murach Pawii. De Leyva jednak także nie tracił czasu i rozkazał, by obywatele i milicja miejska rozrzucili wysokie umocnienia ziemne poza murami miejskimi, znajdujące się od strony okopów, tworząc w rezultacie wewnętrzny krąg obrony. Utworzono w ten sposób „strefę śmierci", którą przykryć było można ogniem z lekkich dział załadowanych pociskami śrutowymi oraz arkebuzów. Nieuzbrojona milicja przygotowana była do ciskania najeżonych kolcami kłód i kamieni na atakujących. Dodatkowo de Leyva wzniósł ciąg małych umocnień ziemnych na zewnątrz murów miejskich. Ich zadaniem było rozrywanie i burzenie szyku atakujących. Przejęcie kontroli nad „bunkrem" nad Ticino pozwoliło Francuzom na koordynację ataków i prawdopodobnie o świcie 21 listopada przypuścili oni dwa równoległe szturmy, każdy poprowadzony na jeden z uczynionych wcześniej wyłomów. Po stronie San Lanfranco król we własnej osobie kierował atakiem, na czele francuskich łuczników i włoskich najemników dowodzonych przez marszałka de Foix. Montmorency dowodził, składającym się wyłącznie z Francuzów, drugim rzutem wojsk, wspieranych przez landsknechtów pod księciem Suffolk. Wysłano trzy rzuty nacierających jeden po drugim, po to jednak tylko, by zatrzymały się one przed wewnętrznymi umocnieniami. Na koordynacji działań niekorzystnie odbiło się włączenie się króla do bitwy, zaś zdezorganizowany szyk nacierających dostał się w śmiertelny krzyżowy ogień z murów, transzei i umocnień. Zrozumiawszy, iż sytuacja staje się beznadziejna, król odwołał natarcie, pozostawiając na placu setki zabitych i rannych w „strefie śmierci". Natarcie od strony zachodniej, od strony pięciu opactw, prowadzone było przez marszałka de Flouranges, któremu towarzyszył w tym dniu la Tremouille przybyły w tym celu z Mediolanu. Pierwszą falą uderzeniową dowodzili panowie d'Aubigny i Bussy. Składała się ona z ochotników i „poszukiwaczy przygód", wśród których znalazła się znaczna liczba francuskich szlachciców. Wspierały ich dalsze siły francuskie pod księciem Albany. Flouranges dowodził rezerwami, składającymi się ze Szwajcarów. Żołnierze dAubigny'ego zostali szybko odrzuceni, zaś sam dowódca odniósł ranę. Kiedy zaczęli się oni cofać, poczęli mieszać się z drugą linią, po czym oba szeregi zmuszone zostały do chaotycznego odwrotu. Ponieważ Flouranges odprowadził na bok Szwajcarów, by ich formacja również nie została zdezorganizowana, dowodzenie nad cofającym się wojskiem przejął la Tremouille, który odwołał atak. W sumie natarcie to kosztowało Francuzów 800 zabitych i ciężko rannych. W tym momencie o dalszych atakach nie mogło być już mowy. Podczas gdy po odrzuceniu ataków garnizon zajęty był naprawami wyłomów, dowódcy francuscy zebrali się na naradzie w Binasco. Gdy armia lizała rany, doradcy królewscy opowiadali się za powrotem władcy do kraju, po uprzednim pozostawieniu jednego z nich, by kontynuować oblężenie. Pozwalałoby to na zachowanie sławy i twarzy królowi w razie dalszego braku sukcesów. Radzili unikać bitwy, do której stoczenia zmuszałaby przeciwnika jedynie jego rozpaczliwa sytuacja. Zdawali sobie sprawę, że nieopłacane wojska cesarskie nie będą mogły być długo utrzymywane w posłuszeństwie. Jedynie Bonnivet był zdania, że król powinien pozostać na miejscu i uczestniczyć w oblężeniu aż do jego pomyślnego zakończenia. Dowodził także, że król unikając bitwy z nieprzyjacielem słabszym liczebnie i nie tak mężnym, okryłby się hańbą. Jego zdanie przeważyło. Franciszek miał teraz do pokonania znaczną liczbę trudności. Po pierwsze ukształtowanie terenu oraz warunki pogodowe sprawiły, że ostrzał artyleryjski był mniej skuteczny, niż można się tego było spodziewać. Z powodu rozlanych strumieni oraz łęgów nie można było podprowadzić baterii artylerii na tyle blisko murów miejskich, by mogły one poczynić w nich większe zniszczenia. Udało się to jedynie w kilku miejscach. Po drugie Francuzom kończył się proch strzelniczy. Ze względu na niesprzyjającą pogodę jego zapasy narażone były na zniszczenie przez wodę, jednak nim oblężenie mogłoby zostać podjęte na nowo, trzeba było sprowadzić większą jego ilość. Wysłano w tej sprawie wiadomość do księcia Ferrary, posiadającego monopol na czarny proch produkowany w dolinie Padu. Oblężenie kontynuowano przez cały grudzień i styczeń, jednakże bez rezultatu. [...] Na przełomie roku 1524 i 1525 Francuzi byli przekonani, że kapitulacja Pawii jest tylko kwestią czasu. Opinia ta była w nich tak silnie zakorzeniona, że posiłki wezwane wcześniej z Mediolanu odmówiły teraz powrotu na północ, by nie utracić swojej części łupu. Udało się jednak ich zdyscyplinować i większość francuskich łuczników powróciła w wielkim niezadowoleniu do Mediolanu. Flouranges zatrzymał jedynie około 1000 najbardziej doświadczonych, zastępując nimi gryzońskich Szwajcarów, który woleli powrócić do domu, by bronić swego kantonu przed grabieżami, jakich dopuszczali się tam landsknechci zaciągnięci na służbę cesarza. Przyczyniały się do tego także w znacznym stopniu złe warunki, pogarszające się jeszcze w trakcie oblężenia, a także problemy w kwestii dowództwa oraz płacy. Jakkolwiek dokładna liczba Szwajcarów, którzy powrócili do domu nie jest znana, niektóre źródła twierdzą, że było ich około 5000. Efekt był oczywisty. Postępowanie Gryzończyków było znamienne dla pogłębiającej się demoralizacji całej armii, a sytuację pogarszały jeszcze kłótnie między Szwajcarami a Francuzami, do jakich doszło pod Firenzuolą. Skuteczność armii francuskiej jako siły bojowej powoli spadała. [...] W tym momencie siły francuskie wokół Pawii rozlokowane były następująco: d'Alençon na San Lanfranco, Montmorency blokował Borgo Ticino, Flouranges ze Szwajcarami w rejonie pięciu opactw. Wreszcie król zajmował park Viscontich, mając przy sobie resztę armii, w tym kawalerię, większość landsknechtów, Włochów Medyceusza i pewną liczbę Szwajcarów. [...] Garnizon Pawii nasilił w tym czasie wypady z miasta, koncentrujące się na sektorze San Lanfranco. Ich celem było trzymanie wojsk francuskich w jak największej odległości od głównych sił cesarskich. W czasie jednej z takich potyczek ranny został Giovanni de Medici i odjechał na leczenie do domu, do Piacenzy. W chwili, gdy Franciszek potrzebował wszystkich ludzi, jakimi mógł dysponować, jeden z najbardziej utalentowanych dowódców opuścił szeregi armii, a wraz z nim odeszła większa część jego włoskich najemników. By uzupełnić te ubytki, król ściągnął la Tremouille, St. Pol'a i około 2000 żołnierzy z garnizonu mediolańskiego. [...] Jeżeli bitwa ta w skutkach politycznych stanowiła przełom dwóch epok, to w swym przebiegu militarnym była zakończeniem epoki rycerskiej. „Wszystko stracone prócz życia i czci" - pisał Franciszek I wieczorem po bitwie do matki. Tymczasem w samej Pawii rozgrywały się dzikie sceny, kiedy najemni żołnierze dowiedzieli się, że nawet po tak świetnym zwycięstwie nie ma grosza do wypłaty. Obrońcy twierdzy pozostawali bez żołdu prawie od półtora roku, piechurzy Frundsberga od wielu miesięcy. Bez kapitanów pomaszerowali w szyku na plac przed zamkiem, w którym kwaterowali dowódcy. W okna padły strzały. Promieniejąc życzliwością i najlepszymi chęciami wyszedł do żołnierzy Frundsberg, ale pieniędzy obiecać nie mógł. Zagrozili mu zabiciem i wtargnęli do zamkowych korytarzy. Markiz Pescara, o sławie jednego z najdzielniejszych dowódców, ciężko ranny w niedawnej bitwie, skrył się do szafy, wicekról Neapolu - na strych. Wyciągnięto ich stamtąd i siłą zawleczono na plac, by wydać na nich wyrok. Skończyło się bez rozlewu krwi za sprawą co rozsądniejszych żołnierzy, którym udało się przekonać resztę, że przecież wypłat nie uda się uzyskać zabójstwem oficerów. Lepszym rozwiązaniem było osiągnięcie jakiegoś porozumienia. Dowódcy musieli zatem wypisać skrypty dłużne i asygnaty. Markiz dał w zastaw swoje domy w Mediolanie, wicekról wystawił weksle; honorowane - w przeciwieństwie do weksli jego cesarza. Dalsza służba żołnierzy była już jednak nie do pomyślenia. Większymi oddziałami i mniejszymi grupami odeszli oni do domów. Wielu z nich w drodze zmarło lub zostało zabitych, tych jednak, którym udało się przekroczyć w końcu Alpy, a było ich w dalszym ciągu niemało, na powrót pod swój sztandar zaciągnął Frundsberg, którego sława i renoma dowódcy nie doznała uszczerbku. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 294-325 ![]() "...Tymczasem 5 grudnia Francuzi otrzymali informacje o potencjalnie niebezpiecznym rozwoju wypadków w Genui, ok. 90 km na południe. Wykorzystując spory pomiędzy zwolennikami Habsburgów z jednej, a Walezjuszy z drugiej strony, wicekról Italii, Don Ugo de Moncada zaoferował tym pierwszym pomoc i wsparcie militarne. Armia, lądująca w pobliżu Genui, zmieniłaby całkowicie sytuację strategiczną w północnych Włoszech, dlatego też Franciszek nie miał innego wyjścia niż wysłać kontyngent, który musiał dotrzeć do Genui wcześniej, niż udałoby się tego dokonać Hiszpanom. Powierzył to zadanie markizowi Saluzzo, mającemu lokalne znajomości, i oddał mu do dyspozycji 6000 ludzi, w tym także ciężkozbrojnych. Złe drogi i niesprzyjająca pogoda opóźniły marsz markiza na tyle, że kiedy dotarł on do Voltri w pobliżu Genui, natknął się tam na 3000 Hiszpanów z osiemnastotysięcznego kontyngentu, którzy zdążyli już wylądować. W czasie gdy markiz zbliżał się do plaż, na których odbywało się lądowanie, silna flota galer dowodzona przez francuskiego stronnika Andrea Dorię wypłynęła z Genui i rozpędziła hiszpańskie transportowce. W ten sposób Moncada wraz z 3000 ludzi zostali pozostawieni na plaży własnemu losowi. Zdołaliby oni przeciwstawić się straży przedniej Francuzów, jednakże przybycie markiza Saluzzo wraz z ciężkozbrojnymi oraz posiłkami genueńskimi postawiło ich w beznadziejnej sytuacji i zmusiło do poddania się. Saluzzo odprowadził swe wojsko z powrotem pod Pawię, zabezpieczywszy uprzednio w Genui supremację fakcji profrancuskiej. Wtedy to, wbrew wszelkim oczekiwaniom oraz radom starszych oficerów, Franciszek zdecydował się na wysłanie na pomoc papieżowi, zgodnie z tajnym traktatem zawartym 12 grudnia, 600 pieszych Francuzów, 4000 landsknechtów, 300 lekkiej kawalerii oraz 100 ciężkozbrojnych pod wodzą księcia Albany. Krytyka, z którą spotkała się uległość, z jaką król osłabiał swoje siły na apel papieża, została nieco złagodzona przybyciem posiłków. W drugim tygodniu grudnia do obozu królewskiego przybył Giovanni delie Bandę Nere, oferując mu ponownie swe usługi. Towarzyszyły mu znaczne siły włoskich najemników, uważanych za najlepsze wojsko, jakie można było kupić za pieniądze: 500 lekkiej kawalerii, 2000 pikinierów oraz 2000 arkebuzerów. W Lodi Lannoy otrzymał wiadomość o wyprawie księcia Albany, choć nie znał on jej celu. Początkowo myślał, że książę eskortuje transport prochu strzelniczego, wysłanego królowi francuskiemu przez księcia Ferrary. Chcąc skorzystać z okazji na podniesienie morale wśród swych ludzi, stanął on na czele kompanii 1200 ciężkozbrojnych, 10 000 hiszpańskich i włoskich pieszych, 4000 landsknechtów oraz 500 lekkiej kawalerii, z którymi zamierzał stanąć mu na drodze. Francuscy zwiadowcy donieśli, że armia cesarska maszeruje na południe w kierunku Piacenzy, dlatego też kolumna złożona z 4500 Włochów i 4000 Szwajcarów, dowodzona przez Jeana d'Iespart, wysłana została z pomocą Albany'emu. Dowodzący nią Francuzi mieli rozkazy forsownymi marszami połączyć się z księciem. Dwa dni później, kiedy odkryto potęgę armii cesarskich, wysłano jeszcze trzecią kolumnę, prowadzoną przez Flouranges'a w asyście marszałka de Foix. Ten oddział składał się z 8000 Szwajcarów oraz 500 francuskich łuczników. Spowodowane tym osłabienie francuskich sił oblężniczych zrekompensowane zostało częściowo przybyciem 4000 francuskich łuczników, ściągniętych z Mediolanu. Zajęli oni miejsce najemników szwajcarskich w sektorze pięciu opactw. Jednakże z kolei to posunięcie pozostawiło jedynie garść ciężkozbrojnych do obrony Mediolanu. Wychodzono jednak z założenia, że w każdej chwili, po otrzymaniu ostrzeżenia, można tam wysłać posiłki spod Pawii, a jako że Lannoy wraz z głównym korpusem cesarskim odsunął się od miasta, ryzyko uznano za akceptowalne. W tym czasie la Tremouille, gubernator Mediolanu, spędzał tam niewiele czasu, przebywając głównie pod Pawią, podobnie zresztą jak jego zastępca, marszałek de Foix. Kiedy Lannoy przekroczył Pad na zachód od Piacenzy, d'Iespart połączył się z księciem Albany pod Fiorenzuolą w połowie drogi między Piacenzą a Parmą, gdzie Albany uzupełniał zapasy prochu i materiałów strzelniczych. Pod Fiorenzuolą wzniesiono umocniony obóz, jednakże kiedy dotarł tam Flouranges z trzecią kolumną, zastał poważne nieporozumienia i waśnie pomiędzy Francuzami a Szwajcarami. Załagodzenie sytuacji wymagało całej giętkości dyplomatycznej Flouranges'a; pomocne były także dobre stosunki, jakie udało mu się nawiązać z najemnikami. Utajone złe nastroje pozostały jednak wśród żołnierzy francuskich, a animozje trwały po powrocie wojsk pod Pawię. Lannoy posuwał się w tym czasie na południe od Piacenzy, prowadząc swoje wojsko w odległości zaledwie ok. 22 km od wojska Flouranges'a. Zorientował się wówczas, że siły księcia Albany zostały wzmocnione, a szansa zniszczenia mniejszego elementu wojsk francuskich przepadła. Co więcej, Francuzi podjęli pewne działania zaczepne przeciwko cesarskim, a Lannoy znalazł się w niekorzystnej sytuacji: jego wojsko było mniej liczne i opierało się plecami o rzekę. Wycofał się zatem znad Padu, nieustannie niepokojony przez Francuzów. Źródła nie są jednoznaczne, czy odwrót ten zakończył się sukcesem. Wygląda bowiem na to, że jego armia mogła zostać rozbita na dwie części, z których jedna dotarła do Codogno na północ od Piacenzy, druga zaś do Cremony. Odwrót prowadzony był w trudnych zimowych warunkach, przy śniegu zalegającym do wysokości trzech czwartych metra. Zamiecie zmusiły wkrótce obie armie do szukania schronienia. Cała operacja kosztowała cesarskich ponad 1000 zabitych, rannych lub wziętych do niewoli, nie przyniosła zaś żadnego efektu pozytywnego. W Codogno Lannoy otrzymał wsparcie Bourbona maszerującego na południe z garnizonem z Lodi, by osłaniać jego odwrót. Kiedy ustały burze, cesarscy przegrupowali się w Lodi, książę Albany zaś kontynuował marsz na południe, do Florencji. Flouranges powrócił pod Pawię, za nim zaś wkrótce podążył Giovanni Medyceusz ze swymi Włochami transportującymi konwój z prochem i materiałami strzelniczymi zakupionymi u księcia Ferrary. Boże Narodzenie roku 1524 obie armie spędziły już we własnych obozach. Prawdopodobnie to „szalone" posunięcie Franciszka I osiągnąć miało dwa cele. Po pierwsze zmusić miało wicekróla neapolitańskiego do wycofania się z północnej Italii celem obrony południowego królestwa, po drugie zaś przekonać miało Klemensa VII do przejścia na stronę francuską w bieżącej wojnie. Tego pierwszego zrealizować się nie udało, co do drugiego natomiast, to poza słownymi deklaracjami nie było to w istocie rzeczy w ogóle możliwe do osiągnięcia, jak już starałem się wyjaśnić powyżej. Operacja ta zatem przyniosła klęskę militarną, jednocześnie jednak także pewien złudny sukces polityczny..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 298-302 "...Franciszek I wysłał był część armii pod dowództwem księcia Albany na zajęcie ogołoconego z wojsk cesarskich Neapolu, w nadziei, że tą dywersją zmusi wicekróla Lannoy do cofnięcia się z Lombardii na południe. W skutek tej wyprawy zakotłowało się w środkowych Włoszech. Orsini i Colonnowie jęli natychmiast werbować milicję nie tylko w swych włościach, ale i w samym Rzymie, pierwsi na rzecz Francji, drudzy dla obrony Neapolu, i zdawało się, że wzniecony na północy pożar lada chwila zajmie całe Włochy. Tym niecierpliwiej wyczekiwano nowin z głównego pola walki. Nadeszły w styczniu i coraz bardziej niepokoiły papieża: dzielność Antonia de Leyva, zamkniętego z załogą hiszpańską w Pawii, paraliżowała ruchy Franciszka I, który z uporem godnym lepszej sprawy nadal oblegał miasto, dając wodzom cesarskim czas potrzebny dla rekonstrukcji rozprzęgającej się armii. Armia ta, wzmocniona dwunastoma tysiącami landsknechtów pod Jerzym von Frundsbergiem, którego Bourbon przywiódł z Niemiec, mogła teraz znów stawić czoła nieprzyjacielowi, dzięki mianowicie stanowczości markiza Pescary, który pomimo wahań wicekróla Lannoy, zaniepokojonego wyprawą księcia Albany na południe, postanowił nie rozdzielać sił, w słusznym przekonaniu, że losy Mediolanu i Neapolu ważyć się będą wspólnie na polach Lombardii..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 302-303 "...Będąc już z powrotem w Lodi Lannoy mógł dokonać całościowego oglądu sytuacji. Jakakolwiek porażka podobna do tej, do której o mały włos nie doszło pod Piacenzą, oznaczałaby utratę północnych Włoch dla sprawy cesarskiej. Krucha neutralność państewek takich jak Ferrara i symboliczne wsparcie Wenecji mogłoby zostać odwrócone, a Francuzom mogłoby udać się umocnienie ich władzy w Mediolanie. Jego armia była zbyt słaba i prawdopodobnie także zbyt zdemoralizowana, by podjąć jakiekolwiek operacje ofensywne, jednak szczęśliwie cesarzowi udało się uzyskać pieniądze od austriackich bankierów, w związku z czym tuż przed świętami wysłano za Alpy Bourbona, którego zadaniem był zaciąg niemieckich najemników. W Innsbrucku zwerbował on weteranów: Jerzego von Frundsberga i Marksa Sittlicha z Ems wraz z 15 000 landsknechtów. Dodatkowo Bourbon zebrał 500 austriackich ciężkozbrojnych pod dowództwem grafa von Salm, 9 kulewryn z cesarskiego arsenału w Innsbrucku, a do tego znaczne zapasy prochu, amunicji, zaopatrzenia i złota. Świeże wojska, po forsownym marszu, stanęły w obozie w Lodi 10 stycznia 1525. Działa i zaopatrzenie dotarły tam 10 dni później. Posiłki tchnęły w armię cesarską nowe życie, a Lannoy, Bourbon i Pescara poczuli się na tyle pewnie, by przemyśliwać o przejściu do inicjatywy. Castello de San Angelo usytuowane było 17 km na zachód od Lodi, 37 km od Pawii. Spełniało ono rolę wysuniętej placówki francuskiej, dzięki której możliwe było kontrolowanie poczynań w obozie cesarskim oraz wczesne ostrzeganie w razie jakiegokolwiek ruchu w kierunku Pawii. Już w połowie listopada la Tremouille sugerował królowi, że należy zająć podobną fortyfikację w Marignano, która pełniłaby taką samą rolę defensywną w stosunku do Mediolanu. Monarcha plan ten jednak odrzucił. W San Angelo stacjonowało 2000 pieszych oraz 500 lekkiej kawalerii (wszyscy byli włoskimi najemnikami). Garnizonem tym dowodził Pirio Locąue. Po przybyciu Bourbona z Innsbrucku la Tremouille wysłał mu jeszcze 800 Szwajcarów oraz 200 kawalerzystów jako posiłki z Mediolanu. 24 stycznia 1525 cała armia cesarska, w sile prawie 40 000 ludzi, wyruszyła z Lodi w kierunku San Angelo. Ziemia była zamarznięta, co umożliwiało łatwe przemieszczanie się wojska i castello otoczone zostało już następnego dnia. Po krótkim bombardowaniu załoga poddała się Lannoy'owi. Włoskich zaciężnych zwolniono na słowo honoru, zaś Pirio Locąue wraz ze wszystkimi Francuzami znaleźli się w niewoli. Szwajcarzy Flouranges'a, stacjonujący w rejonie pięciu opactw, stracili wysuniętą placówkę ochronną. Podczas gdy główne siły cesarskie pozostawały przez dwa dni pod Villanterio, 5 km na południowy zachód od San Angelo, przed ostrożnym poruszeniem na północny zachód w kierunku Lardirago, na południe, do Belgioioso (12 km od Pawii) wysłana została kolumna landsknechtów. Ich zadaniem było umocnić się w mieście, obserwować Francuzów i ostrzegać przed wszelkimi ewentualnymi ich posunięciami, które mogłyby zagrozić odcięciem wojsk cesarskich od ich bazy w Lodi. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 307-308 "...Nie będąc w stanie ocalić San Angelo, świadom demoralizującego efektu, jaki mogło to wywrzeć na jego armii, postanowił Franciszek poprowadzić niszczący rajd na zajmujących Belgioioso landsknechtów. Nie był to główny kierunek natarcia i operacja ta nie miała osiągnąć żadnego celu strategicznego, decyzja króla podjęta została zatem wbrew radom Flouranges'a, la Palice'a i la Tremouille. Popierał ją tylko Bonnivet i to jemu powierzył władca dowództwo 400 ciężkozbrojnych, którzy wyruszyli jako pierwsi. Za nimi podążyli Włosi Medyceusza, wspierani przez kawalerię i 3000 Szwajcarów pod dowództwem Flouranges'a. Po bezładnej potyczce Bonnivet wraz z Medyceuszem zdobyli miasto, landsknechci zaś cofnęli się do San Angelo. Późnym popołudniem Bonnivet zdecydował, że jego akcja zakończyła się sukcesem i wrócił pod Pawię, spotykając po drodze siły Flouranges'a. W nocy landsknechci ponownie zajęli miasto. Tymczasem Lannoy i główne siły cesarskie maszerowali do Lardirago. Bourbon dowodził czołem wojsk, zaś Pescara ich tyłami. Do miasta wkroczyli świtem 2 lutego. Sygnałem informującym garnizon pawijski o ich zbliżaniu się, były salwy artyleryjskie. Lannoy był już tylko ok. 7 km od oblężonego miasta..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 308-309 "..Najlepsza zachowana relacja wydarzeń w Lombardii pochodzi od towarzyszącego armii pełnomocnika, opata Najery. Po wyczerpaniu pieniędzy Pescara przekonał wpierw Hiszpanów, potem Włochów, a na końcu Niemców, by pozostali w jego służbie jeszcze kilka dni bez zapłaty. Leyva znajdował się w Pawii, pod którą zgodnie z ówczesną teorią militarną okopał się Franciszek. Oddziały cesarskie pod wodzą Pescary, Burbona i Frundsberga nadeszły z północy. Od 6 lutego obie armie znajdowały się bardzo blisko siebie, jak w wojnie manewrowej; między nimi zajęli miejsce dowódcy. Gdy minął termin ustalony przez Pescarę, bunt zdawał się nieuchronny, ale po kilku dobrze wyliczonych w czasie wypadach Leyvy dowódcy cesarscy postanowili nie atakować silnej pozycji francuskiej, lecz połączyć się z obrońcami w leżącym na północ od miasta parku Mirabello. Było to pierwsze posunięcie w bitwie pod Pawią. Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 149 "...W ciągu dnia armia cesarska z Bourbonem na czele przekroczyła koryto rzeki Olona i wkroczyła do Sant Alessio, 1,5 km od północno-wschodniego narożnika parku. Marsz kontynuowany był w kolumnie drogą prowadzącą z Sant Alessio do pięciu opactw, biegnącą wzdłuż wschodniego muru parku. Stwarzało to Francuzom doskonałą okazję na uderzenie ich czoła z flanki, takiego jednak skoordynowanego ataku nie przedsięwzięto. Było to prawdopodobnie wynikiem porannej mgły, która skryła pełną liczebność awangardy wojsk cesarskich. Jedynie oficer dowodzący pewnym odcinkiem wyprowadził szybki rajd przez bramę Torre del Galio wraz z 50 pozostającymi w jego komendzie ciężkozbrojnymi. Jego ludzie uderzyli z boku na kolumnę landsknechtów i poczynili w niej pewne straty, nim w pośpiechu powrócili do parku. W ciągu poranka przeciągnęła tą drogą całość armii cesarskiej i późnym popołudniem zgrupowała się ona wokół Casa dei Levrieri (psiarni, charciarni), z wysuniętymi posterunkami: na północ w kierunku Sant Alessio i na południowy wschód na Belgioioso. Rankiem następnego dnia cesarscy rozlokowali swą artylerię na Casa dei Levrieri. Część dział wycelowano w mury przy Torre del Galio, resztę zaś w Szwajcarów w pięciu opactwach. W odpo-wiedzi Francuzi ufortyfikowali swe pozycje przy Torre del Galio, umieszczając tam lekkie działa za umocnieniami ziemnymi. [...] Kilka sukcesów odniesionych przez wojska cesarskie nie mogło odmienić ogólnego kierunku, w jakim zmierzała cała kampania. W trzecim tygodniu lutego dowódcy cesarscy zostali zmuszeni do przyznania, że ich możliwości się wyczerpują. Pozostawanie w bezruchu oznaczałoby, że armia zacznie się rozpraszać ze względu na brak pieniędzy. Zła pogoda i trzy tygodnie spędzone w tak bliskiej odległości od armii francuskiej wywarły deprymujący wpływ na żołnierzy. Pod koniec miesiąca wszystko zdawało się wskazywać na to, że w ciągu kilku dni Pawia będzie zmuszona poddać się francuskiemu królowi, a armia cesarska odniesie porażkę. Najtrudniejsze zadanie powierzono Fernando Francescowi d'Avalos, markizowi Pescary. Miał on utrzymać w karbach buntujących się żołnierzy. Stopień komplikacji tej misji był ogromny z powodu wielkiego niezadowolenia w armii, spowodowanego nie wypłacaniem żołdu. Wobec Hiszpanów zalegano od dawna z płacą, nowo zaciągniętych landsknechtów zbyto tylko Waitgeldem, miesięcznie potrzeba zaś było 130 000 dukatów, a wyniszczona i zubożona przez wieloletnie wojny Lombardia nie była już w stanie żywić najeźdźców. Nieustępliwość, cierpliwość i takt Pescary pozwoliły mu przezwyciężyć wszelkie trudności. Jego wpływy wśród hiszpańskich weteranów i niemieckich najemników utrzymały ich w lojalności w czasie przedłużającego się oblężenia. Jest to zjawisko znamienne dla ówczesnych czasów, że bitwa pod Pawią, decydująca o losach świata, w pierwszym rzędzie przyśpieszona i zaryzykowana została przez wojska cesarskie wskutek pustek w skarbie. Nie tyle ilość i jakość żołnierza, co względy finansowe decydowały o wszystkim w owych wielkich wojnach początku XVI wieku. […] W roku 1525 wypróżniony skarb cesarza miał rozstrzygnąć o najistotniejszych ruchach jego wojsk. Lannoy nie planował walnej bitwy, znajdował się jednak w sytuacji bez wyjścia. Bezpośredni atak na francuskie pozycje był przedsięwzięciem niesłychanie ryzykownym i awanturniczym, mógł ściągnąć na cesarskich całkowitą klęskę, istniała jednak również szansa na odniesienie pewnego sukcesu, a to pozwoliłoby wicekrólowi na zachowanie twarzy, gdyby jego ofensywa wyprowadzona spod Lodi przyniosła nikłe choćby rezultaty. Wreszcie zamieszanie i demoralizacja w szeregach nieprzyjaciela mogłyby także pozwolić na bezpieczny odwrót wojsk cesarskich. Posunięcia, które zaowocowały bitwą pod Pawią, choć były spowodowane rozpaczą, miały u swych podstaw pewne logiczne przesłanki. Oficerowie cesarscy zdecydowali zatem poprowadzić przez park rajd, którego celem miało być zdobycie zamku Mirabello. Sądzono, iż jest to kwatera główna króla Franciszka. W rzeczywistości jednak już 20 lutego przeniósł on stamtąd swój dwór w okolice Porta Repentina. Artyleria, którą już wcześniej cofnięto spod pięciu opactw do Mirabello, także została przeniesiona i utworzono z niej rezerwową baterię ciężkich dział w pół drogi pomiędzy Porta Repentina a Mirabello. Tam również znajdowali się pozostali na służbie francuskiej landsknechci. Gdyby wojska cesarskie zajęły Mirabello (i, jak na to liczono, pojmały króla), otworzyłoby to szansę na wypad do parku uczyniony przez wojsko z garnizonu Pawii, dzięki któremu można by zaopatrzyć miasto w proch, żywność i jakąś ilość pieniędzy. Gdyby ten plan się powiódł, spodziewano się, że oblężenie musiałoby zostać zwinięte. W ciągu kilku nocy, poczynając od 19 lutego, Lannoy wysyłał patrole hiszpańskich inżynierów [guestadoies], którzy mieli odszukać najlepsze miejsce, w którym należałoby uczynić wyłom w murze okalającym park (przez utworzony wyłom poprowadzić miano planowane uderzenie). Przy okazji mieli oni postarać się wybadać rozmieszczenie wojsk francuskich oraz ukształtowanie terenu. Patrole te przechodziły przez północny mur starego parku, a 22 lutego jeden z nich dotarł aż do południowego skraju lasu, stając przed Mirabello. Odkryty został wówczas przez silniejszy oddział piechoty gaskońskiej. Jedynie trzem z siedmiu Hiszpanów udało się uciec. Dalszych patroli już nie wysyłano w obawie, że może to spowodować alarm we wrogim obozie. Uczestniczący w nich inżynierowie zdołali się jednak już zorientować, że francuskie straże w parku były niedostateczne, zaś obszar bezpośrednio na zachód od Porta Pescarina wydaje się najdogodniejszy do dokonania wyłomu w murze. Na tym jego odcinku saperzy wykorzystać mogli osłonę gęstego lasu, a przedostawszy się na drugą stronę wojsko mogłoby swobodnie przemaszerować wzdłuż muru, by otworzyć Porta Pescarina i umożliwić przejście reszcie wojsk cesarskich. Plan przewidywał zatem dokonanie wyłomu w murze, zdobycie Mirabello, nawiązanie kontaktu z garnizonem w Pawii oraz zagwarantowanie osłony akcji przez całą niemalże resztę armii. Nocą 23 lutego wszystko było gotowe. Następny dzień, dzień świętego Mateusza apostoła, był także dniem urodzin cesarza Karola V. Około godziny 10 wieczorem żołnierze cesarscy, których zadaniem było wkroczenie do parku, wyruszyli na północ wzdłuż muru parkowego drogą do Lardirago. Siły, pozostające w ich odwodzie, miały związać siły nieprzyjacielskie pod Torre del Galio i w rejonie pięciu opactw ogniem z arkebuzów oraz ostrzałem artyleryjskim. Mieli oni nasilić kanonadę tak, by przekonać Francuzów, że cała armia cesarska pozostaje nadal w obozie. Natomiast trzy wystrzały artyleryjskie o świcie miały być sygnałem dla de Leyvy do przeprowadzenia wypadu z miasta w dwu kierunkach: jeden, mniejszy oddział miał przygwoździć Francuzów przy San Lanfranco, podczas gdy drugi miał uderzyć na park przez via Toretta i nawiązać kontakt z siłami markiza del Vasto. Karol Tiercelin, pan Roche du Maine, dowodził jednostkami lekkiej kawalerii francuskiej zabezpieczającej odcinek pomiędzy Torre del Galio a Porta Pescarina. Usłyszał on maszerujących Hiszpanów i wysłał zwiadowców, którzy mieli rozpoznać sytuację. Flouranges w swojej relacji wspominał, że Tiercelin osobiście wspiął się na mur i zobaczył żołnierzy cesarskich. Poza zawiadomieniem Flouranges'a, dowodzącego Szwajcarami przy Torre del Galio, Tiercelin nie podjął jednak żadnych działań. W tym czasie saperzy rozpoczęli już prace nad wyłomem. Nie wiadomo dokładnie, w którym miejscu został on wykonany, jednak dalszy bieg wydarzeń zdaje się wskazywać, że pracowali oni na zachód od Porta Pescarina, w miejscu zasłoniętym drzewami. Około godziny piątej nad ranem markiz del Vasto wraz ze swymi arkebuzerami (w sile około 3000 ludzi) weszli do parku. Pod osłoną drzew sformowali szyk i ruszyli na południe w kierunku Castello di Mirabello. Najprawdopodobniej równocześnie otwarta została brama, przez którą przeszła pozostała część wojska. Pierwszą jednostką, która znalazła się wewnątrz, była bateria lekkiej artylerii polowej. Miała ona osłaniać oddział szturmowy, gdyby napotkał on na silną obronę w czasie ataku na Mirabello. Dalej postępowała włoska i hiszpańska lekka kawaleria, która rozlokowała się na otwartej przestrzeni na południowy wschód od Porta Pescarina. Kiedy ciemność poczęła się rozjaśniać, Flouranges i Tiercelin (ten na czele ok. 1000 lekkiej kawalerii francusko-włoskiej) ruszyli w kierunku północnym, podczas gdy del Vasto, hiszpańska lekka kawaleria i artyleria posuwały się na południe. Scena do planowanej potyczki, która gwałtownie i nieoczekiwanie zamieniła się w morderczą walną bitwę, została przygotowana. Pierwsza seria wstępnych potyczek, w których obie strony usiłowały wzajemnie rozpoznać swoje siły, rozegrała się w pobliżu Porta Pescarina. Natomiast del Vasto, podążający w kierunku Mirabello, minął się po drodze, w odległości nie większej niż kilkadziesiąt metrów, ze Szwajcarami Flouranges'a zdążającymi na odsiecz kawalerii. Nie mieli oni pojęcia, czego mają oczekiwać przed sobą, nie było jednak wątpliwości, że nieprzyjaciel wtargnął już do parku. I faktycznie, zaraz natknęli się na cesarską baterię, którą bez trudu zagarnęli. W ich rękach znalazło się 12-16 lekkich dział, których obsługa zbiegła. W tym momencie pojawił się tutaj admirał Bonnivet na czele 50 ciężkozbrojnych. Na osobisty rozkaz króla miał on sprawdzić, co się dzieje. Oddziałek ten wraz ze Szwajcarami ruszył na prawo, w kierunku odgłosów bitwy. Kiedy wynurzyli się z mgły, kawaleria cesarska załamała się. Admirał powrócił zadowolony do namiotu królewskiego meldując, że nieprzyjacielski atak w głąb parku został odrzucony. Było niewiele po szóstej rano. Tymczasem działa spod Casa dei Levrieri dały sygnał garnizonowi miejskiemu do rozpoczęcia wypadu, a następnie rozpoczęły bombardowanie pozycji szwajcarskich w rejonie opactw, strzelając na ślepo w mgłę. Zarządzono alarm, spodziewając się ataku od strony głównego obozu cesarskiego. Ten jednak nadszedł zupełnie skądinąd. Albowiem zaskakujący wypad garnizonu zdołał umocnić się na bezpiecznych pozycjach obronnych w folwarku Torette, odcinając Szwajcarów od reszty armii zanim ci zdążyli zorientować się w przebiegu wypadków. Del Vasto wraz ze swymi arkebuzerami znajdował się jeszcze wciąż w pewnej odległości od miasta. Około 06.30 uderzył od północy na Mirabełlo, którego załoga była całkowicie nieprzygotowana. Zameczek błyskawicznie został zdobyty. Siły del Vasto zajęły pozycje pomiędzy Flouranges'em a królem, wobec czego w tym momencie armia francuska rozbita była już na trzy części. Mało tego, Francuzi mieli dość mgliste pojęcie na temat pozycji zajmowanych przez resztę własnych wojsk. Ani Lannoy, ani Franciszek nie mieli pojęcia o faktycznej sytuacji. Około siódmej rano ostatni landsknechci Frundsberga i Sittlicha weszli do parku, formując dwie kolumny. Pierwsza, ok. 8000 ludzi, w tym ok. 1000 arkebuzerów, prowadzona przez Sittlicha, prawdopodobnie wykorzystała Porta Pescarina. Rozwinęła się na otwartej przestrzeni za bramą, a około stu metrów dalej natknęła się na 3000 szwajcarskich pikinierów Flouranges'a. Z przekazów współczesnych wynika, iż Niemcy zorganizowani byli w co najmniej dwa duże oddziały czy też regimenty, przy czym lewa flanka była nieco cofnięta. Mimo iż Szwajcarzy wciąż jeszcze cieszyli się tradycyjnie pewną sławą nieustraszonych, wielu z najbardziej doświadczonych najemników poległo w bitwie pod La Bicoccą (1522), a wojska Flouranges'a nie składały się z weteranów wcze-śniejszych kampanii włoskich. Zarówno Niemcy, jak i Szwajcarzy byli zdemoralizowani z powodu niewypłacania im żołdu oraz złych warunków, w jakich przyszło im spędzić kilka ostatnich miesięcy. Oboma wojskami dowodzili oficerowie kompletnie zdezorientowani z powodu mgły, nieorientujący się w aktualnej sytuacji i niewiedzący, w jaki sposób należy działać. Gdy dochodziło do starcia pikinierów, przez wyłom w murze do parku weszła druga kolumna piechoty. Dowodzona była ona przez markiza Pescary i składała się z ok. 4000 Hiszpanów oraz 4000 Niemców. Osłaniani byli oni z prawej flanki przez ok. 400 hiszpańskich kawalerzystów z Lannoy na czele. Dodatkowo wspierało ich ok. 2000 lekkiej jazdy różnych typów. Bourbon pozostał w pobliżu wyłomu, zatrzymując dowództwo nad pozostałą kawalerią cesarską, harcownikami i maruderami i próbując skoordynować różnorodne elementy armii. Druga kolumna ruszyła na południe, w kierunku Mirabello, gotowa wspierać w miarę konieczności już to landsknechtów Sittlicha, już to arlcebuzerów del Vasto. Zarówno Franciszek, jak i Lannoy wciąż jeszcze byli przekonani, że biorą udział w drobnych potyczkach. Żaden z dowódców nie orientował się w pełni w sytuacji taktycznej. W rzeczywistości wojskom cesarskim udało się nie tylko rozbić armię francuską na kilka mniejszych grup, lecz także zyskali oni znaczną przewagę liczebną w północnym sektorze parku, wynoszącą jak 3:1. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 309-316 Bitwa pod Pawią 24 luty 1525 roku "...Około 7.30 sytuacja przedstawiała się następująco: Lannoy i Pescara z ok. 8000 piechoty i 2000 jazdy posuwali się na południe parku w kierunku del Vasto, trzymającego z 3000 arkebuzerów Mirabello. Pozostałych 8000 landsknechtów znajdowało się kilkaset metrów na wschód od nich, stając twarzą w twarz z 3000 Szwajcarów Flouranges'a, wspieranego dodatkowo przez 1000 francusko-włoskiej lekkiej kawalerii Tiercelina. Na zachód od Lannoy, w pobliżu Porta Pescarina, pozycję zajmował król Franciszek z 900 kopiami gens d'armes (3600 doświadczonej ciężkiej jazdy), 4000 landsknechtów oraz 2000 gaskońskiej piechoty. Bateria artylerii ustawiona była na południe od obozu. Znaczyło to, że w tym obszarze wojska cesarskie posiadały przewagę liczebną 3:2, zajmując przy tym centralną pozycję. Na południu francuski dowódca artylerii Galliot dysponował 1000 Szwajcarów przy Torre de Galio i niewielką liczbą lekkich dział. Dalszych 3000 Szwajcarów w pięciu opactwach odciętych było od Torre przez garnizon de Leyvy, który wyprowadził z Pawii blisko 9000 ludzi. Dalszych 1000 Hiszpanów, osłaniających artylerię cesarską, zajmowało pozycje wokół Casa dei Levrieri. Było jeszcze dalszych 5500 żołnierzy francuskich, tak jednak rozlokowanych, że nie mieli oni poważniejszego wpływu na przebieg bitwy. Była to straż tylna (4000 Włochów i Francuzów) w rejonie San Lanfranco oraz 1000 francuskiej piechoty i 100 „kopii" stacjonujących w Borgo Ticino. Siłami tymi dowodził d'Alençon, który prawdopodobnie był w Borgo w momencie rozpoczęcia bitwy. Siły cesarskie miały zatem w południowym sektorze parku oraz w rejonie opactw przewagę liczebną większą niż 1:2. ![]() W pierwszym starciu rycerstwo francuskie pokonało kawalerzystów cesarskich, a król Franciszek uwierzył, że wygrał w ten sposób całą bitwę. W rzeczywistości jednak jego ciężkozbrojni pozostali osamotnieni, a władca nie zdawał sobie sprawy z położenia, w jakim się znalazł, nie wiedział o wypadzie de Leyvy oraz dyslokacji wojsk nieprzyjacielskich. Jako że Lannoy został poniesiony przez konia, dowodzenie przejął błyskawicznie Pescara. Rozumiał on, że jeśli uda mu się zgromadzić wystarczające siły piechoty zanim francuska kawaleria będzie miała dość czasu, by się przegrupować i uszykować na nowo, będzie miał szansę na całkowite jej zniszczenie. Odwołał zatem del Vasto z jego 3000 arkebuzerów, rozkazując im zaatakować prawą flankę Francuzów. Z tej strony mogli oni bowiem korzystać z osłony rowów irygacyjnych wokół Mirabello. Kiedy wysłał do Bourbona i Frundsberga posłańców z wezwaniem posiłków, rozmieścił piechotę naprzeciw unieruchomionej chwilowo ciężkozbrojnej jazdy francuskiej. Hiszpańskie colunelas składały się w dużej części z arkebuzerów, którzy zaczęli teraz ostrzał Francuzów, sami pozostając ukryci za drzewami. Biorąc pod uwagę ukształtowanie terenu zanosiło się na chaotyczną walkę wręcz bez jasno wyodrębnionych oddziałów, prowadzoną przez znaczną liczbę ludzi, nad którą nikt nie miałby ogólnej kontroli. Gdy wypadki raz potoczyły się w ten sposób, nie było już sposobu, by nad tym chaosem zapanować. ![]() W czasie gdy Frundsberg dokonywał przegrupowania swych ludzi i prowadził ich przez las w kierunku kawalerii francuskiej, Bourbon wysłał kolumnę 4000 landsknechtów przeciwko lewej jej flance, wzywając dodatkowo jako posiłki 100 „kopii" jazdy cesarskiej. Najpóźniej o godzinie ósmej rano Franciszek i kawaleria francuska znaleźli się na pozycjach otoczonych przez pikinierów i arkebuzerów, którzy nie pozostawili im już miejsca manewru. Francuska artyleria, która nie mogła prowadzić działań bez narażania na niebezpieczeństwo własnego rycerstwa, skazana została na bezczynne obserwowanie zachodzących wypadków. Richard de la Pole książę Suffolk (angielski banita) oraz Francois de Lorraine dowodzili 4000 landsknechtów w służbie francuskiej („Czarna Banda") oraz 2000 piechoty francuskiej. Podążyli oni na pomoc królowi, natknęli się jednak na landsknechtów Frundsberga i posiłki zgromadzone w pośpiechu przez Bourbona. Doszło do osobistej rozgrywki pomiędzy landsknechtami cesarza a landsknechtami króla, w której nie dawano sobie pardonu. Ciężkozbrojni Bourbona, nie mogąc chwilowo zetrzeć się z kawalerią francuską, ruszyli na pomoc Frundsbergowi. Siły „Czarnej Bandy" były znacznie słabsze, walczyła ona jednak zażarcie, w sensie dosłownym umierając tam, gdzie stała. Została też wy sieczona niemal do nogi. ![]() Około stu metrów w kierunku wschodnim francuska kawaleria została rozbita na małe grupki, otoczone przez pikinierów, i coraz większa ilość jeźdźców zaczynała uciekać z pola walki. Dotyczyło to lekkiej kawalerii znajdującej się z tyłu, natomiast ciężkozbrojni rycerze, tworzący pierwszy szereg, byli zbyt mocno związani względami honoru i własnej pozycji społecznej, by móc pójść w ich ślady. W samym środku tej masakry król Franciszek walczył dzielnie do chwili, gdy padł pod nim koń, a on sam, z ranami twarzy i rąk, został otoczony przez arkebuzerów uzbrojonych w sztylety. Lannoy'a, który w tym momencie powrócił na scenę, otacza sława męża opatrznościowego ratującego życie monarchy. Wziętego do niewoli Franciszka eskortował on, wraz z oddziałem Neapolitańczyków, na tyły. Podobno eskorta musiała zabić kilku Hiszpanów, nastających w dalszym ciągu na życie króla. Najpóźniej około godziny dziewiątej rano bitwa była skończona. Ci z Francuzów, którym nie udało się uciec, zostali wymordowani. Księciu d'Alenęon, kiedy otrzymał wieści o dramatycznej porażce Francuzów (ok. 08.30), nie pozostało nic innego, jak tylko wydać rozkaz odwrotu w kierunku Binasco i Mediolanu. O straszliwej i całkowitej klęsce wojsk francuskich zadecydowały dwa czynniki: interwencja armii posiłkowej oraz fałszywy manewr króla, ufającego bardziej szarży swej kawalerii niż ogniowi artyleryjskiemu. Pescara pokonał Franciszka I realizując niesłychanie śmiały plan. Jego niezwykłość polegała na zuchwałości i talencie, z jakim zniszczona została ciężka kawaleria francuską uderzona z flanki połączonymi siłami arkebuzerów i lekkiej konnicy. Był to największy pogrom szlachty francuskiej od czasów bitwy pod Agincourt. Wśród kilkunastu tysięcy zabitych pod Pawią, głównie Francuzów (których straty wynosiły ok. 10 000 ludzi), byli marszałkowie Francji de Foix, la Palice, la Tremouille, admirał Bonnivet, d'Aubigny, książę Suffolk, książę lotaryński, wielki koniuszy Saint-Severin i cały zastęp bohaterów z ostatnich średniowiecznych wojen, kwiat i chluba szlachty francuskiej. Lescun i René Sabaudzki zmarli od ran niedługo później. Prawdopodobnie wzięty do niewoli seigneur du Clermont był jedynym pozostałym przy życiu szlachcicem z Delfinatu, choć w bitwie uczestniczyło ich około setki. W niewoli znaleźli się także Flouranges, Montmorency, markiz Saluzzo, król Henryk z Nawarry (udało mu się uciec), Tiercelin, hrabia St. Pól, Galiot de Genouillac i wielu innych Francuzów, a także pewien szlachcic z dalekiej Wielkopolski, z województwa sieradzkiego, który już w latach młodzieńczych związał swój los z losem króla Franciszka - Stanisław Łaski..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 316-323 ![]() "...Wojna, którą tak niepewnie i niemal ze sprzecznymi celami rozpoczęto w 1524 roku, przez owe dwie godzony zimowego ranka zakończyła się w sposób nieoczekiwany i wspaniały. Na dzień bitwy, 24 lutego, przypadały także 25 urodziny cesarza. Ujęcie niezwyciężonego króla Francji przekraczało wszelkie dotychczasowe uśmiechy losu do Karola. Zaprawdę boże to dzieło, godne, by rozbrzmiewać we wszystkich prowincjach dawnej Burgundii! Jeszcze raz, jak w Péronne, król Francji został jeńcem burgundzkiego księcia. Mimo porażki Franciszek nie stracił honoru, walczył długo i rycersko w najgęstszym wirze bitewnym, aż nie mógł się już bronić. Karol de Lannoy dobrze się nim opiekował, a potem traktowano go wspaniałomyślnie, zgodnie ze starymi rycerskimi tradycjami. Wojska cesarskie najpierw zajęły obóz francuski, a następnego dnia Lannoy napisał dla Karola pełny raport. Wysłał też Peńalosę z królewskim listem żelaznym, by dostarczył wspaniałe nowiny przez Francję do Hiszpanii..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 150 "...Pawia wywarła we Włoszech wielkie wrażenie. Przeciwnicy cesarza chwilowo stracili możność działania, wkrótce jednak żądanie przekazania cytadeli mediolańskiej i inne wskazówki, że Hiszpanie zamierzają usadowić się przemocą, wywołały najgłębsze obawy. Włoscy sprzymierzeńcy Francji - jak Wenecja, która dopiero niedawno zawarła sojusz z cesarstwem, pewne kliki watykańskie i inne pomniejsze państwa - zaczęli wstępnie zawierać wzajemne przymierza. Pozostawieni we Włoszech dowódcy Karola nie potrafili stawić czoła nadciągającej burzy, skłóceni ze sobą i pozbawieni środków na płacenie armii. Leyvę, Pescarę, a nawet Burbona gorszyła samowola wicekróla, rozpieranego dumą z królewskiego więźnia i uważającego się za zwycięzcę spod Pawii. Mimo apelów do cesarza pieniądze nie pojawiały się miesiącami i w końcu dowódcy musieli sięgnąć do własnych, prywatnych zasobów. Karol puścił mimo uszu nawet skromną prośbę Lannoya, by Pescara otrzymał w darze Carpi. Książę Mediolanu na próżno oczekiwał inwestytury, armia topniała, a państwa włoskie codziennie nabierały siły oraz obaw przed cesarzem. Ranny i wycieńczony Pescara leżał w Novarze wiele tygodni, nie próbując kryć zniesmaczenia swym mediolańskim towarzyszem broni, Girolamem Morone. Ten był jednak Włochem i odczuwał lęk przed potęgą Hiszpanii we własnym kraju bardziej od Pescary, a żądanie Karola, by przekazać mu cytadelę mediolańską, uważał za zapowiedź przyszłych zdarzeń..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 153 "...Tymczasem sytuacja dyplomatyczna Francji zaczęła się poprawiać natychmiast po doznanej klęsce. Paradoksalnie, jak po Marignano wszyscy przechodzili na stronę Franciszka jako zwycięzcy, tak po Pawii stanęli po jego stronie jako pokonanego. Od Karola odwrócili się jego dotychczasowi sojusznicy, zaniepokojeni sukcesami, które naruszały równowagę sił w Europie i groziły zdobyciem przez Habsburga hegemonii we Włoszech. Sam Henryk VIII przystąpił za radą swego kanclerza Wolseya do ponownego rozważenia zaistniałej sytuacji. Siostrzeniec królewskiej małżonki nie był już układnym chłopcem przybywającym na dwór po radę i pieniądze. Zmienił się w aroganckiego cesarza, zwycięzcę spod Pawii i strażnika więziennego Franciszka I. Nie należało przyzwalać na tę paradę wielkości, tym bardziej, że cesarska dyplomacja dokładała starań, aby ożenić Karola V z księżniczką portugalską Izabelą. I tak Anglia z dnia na dzień z nieprzyjaciółki Francji, w imię równowagi europejskiej, przedzierzgnęła się w jej sojuszniczkę. Wypróbowana we włoskim laboratorium politycznym zasada odwracania przymierzy została przeniesiona do europejskiej polityki w skali makro. Wzrostu potęgi Karola na Półwyspie poczęła obawiać się przede wszystkim Wenecja. Na stronę francuską już wcześniej zaczął przechylać się także i papież. Został on bezbronny i bez pieniędzy. Państwo Kościelne było bardzo słabe, posiadając zaledwie kilka silnych miast, jego ludność zaś podzielona na frakcje gwelfickie i gibelińskie. Medyceusz obawiał się także, że cesarz zechcieć może zemścić się teraz za jego dotychczasowe związki z królem Francji. Francja pod rządami regentki, Ludwiki Sabaudzkiej, znalazła sobie wnet jeszcze potężniejszego sprzymierzeńca, innego imperatora współczesnego świata, władcę Konstantynopola Sulejmana Wspaniałego. Rzeczywiście, Sulejman Wspaniały napisał do francuskiego monarchy, iż gotów jest dosiąść konia i dobyć miecza, aby zaradzić jego nieszczęściom..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 328-329 "...Królewski więzień, zmęczony niewolą, po niezliczonych sporach, przypływach nadziei i załamania, a nawet nieudanej próbie ucieczki i poważnej chorobie, podniesiony na duchu odwiedzinami siostry Małgorzaty, a także wizytą samego Karola V w połowie stycznia 1526 zgodził się ostatecznie przystać na żądania zwycięzcy (tzw. Traktat Madrycki). Warunki były twarde i upokarzające. Król uwolniony miał zostać 6 marca i w ciągu sześciu tygodni przekazać cesarzowi księstwo Burgundii, a także Flandrię i Artois, hrabstwa Charolais i Auxonne. Zrzec miał się wszystkich swoich roszczeń w Italii: do Neapolu, Mediolanu i Genui oraz zerwać wszystkie włoskie przymierza. Henryk II d'Albret stracić miał prawa do tytułu króla Nawarry, Karol Bourbon i jego wspólnicy zaś odzyskać wszystkie zabrane im ziemie i posiadłości. Jako zakładnicy, gwarantujący realizację postanowień traktatu, w ręce cesarskie trafić mieli Delfin oraz drugi syn króla, książę Orleanu lub też, zamiast niego, 12 najważniejszych panów Francji. Wszystkie te artykuły miały być ratyfikowane przez Franciszka w ciągu czterech miesięcy. Zobowiązywały także króla do udzielenia zbrojnej świty Karolowi V w chwili, kiedy ruszy na koronację do Włoch. Wspomniano tu także o możliwości zorganizowania krucjaty przeciwko Turkom, której Franciszek I miał udzielić wsparcia, gdyby na jej czele stanął Karol V. Traktat przewidywał wreszcie utworzenie ligi obronnej obu państw. Dla odpowiedniego przypieczętowania nowego przymierza traktat przewidywał małżeństwo francuskiego monarchy ze starszą siostrą cesarza, Eleonorą, królową wdową Portugalii. Byłoby to więc nie tylko odstąpienie od wszelkich roszczeń do terenów włoskich, ale i odcięcie ziem burgundzkich, których strata zagrażała poważnie jedności, a nawet bezpieczeństwu kraju. Cierpiał na tym także prestiż króla. [...] Oprócz Karola dla wszystkich w Europie był nader jasne, że kiedy tylko król odzyska wolność, odmówi zwrotu Burgundii, gdyż było to terytorium zbyt ważne dla jego królestwa. Władcy, w tym także papież Klemens VII, byli zdania, że przysięga wymuszona siłą nie obowiązuje. Współcześni obserwatorzy życia politycznego byli przekonani, że pokonanego króla należało raczej uczynić sojusznikiem cesarstwa poprzez wspaniałomyślne traktowanie. Więzienie było w ich ocenie najgorszym sposobem postępowania. Lekceważenie, okazywane w początkowym okresie królewskiemu więźniowi przez Karola, a potem narzucenie mu niemożliwych do przyjęcia i wypełnienia warunków w naturalny sposób uczyniło zeń wroga cesarstwa. Taki sposób postępowania spotkał się z kontestacją i oporem bardziej przenikliwych polityków, w tym kanclerza cesarskiego Mercurino da Gattinary, który próbował odwieść swego władcę od zawarcia traktatu na ułożonych przez niego warunkach, a nawet ostatecznie odmówił podpisania odnośnych dokumentów - podpisał je własnoręcznie cesarz..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 333-335 "...Ani misja Herrery, ani późniejsze insynuacje cesarza nie mogły zmienić biegu tamtejszych wydarzeń. Półwysep musiała ogarnąć wojna, wynikająca tylko z fatalnego zetknięcia dwóch destrukcyjnych czynników: francuskiej chęci odwetu oraz włoskiej słabości. Hiszpanie mieli ponownie stracić Mediolan i Genuę, a północne równiny ujrzeć „grabieże, napady, wymuszenia, przemoc, gwałty na kobietach i dziewczętach, palenie domostw, grozę i zniszczenia aż do kompletnej ruiny owego najpiękniejszego kraju". A wszystko to wynikało, jak gorzko wytykał Gattinara, ze złej polityki Karola. [...] Zwykłe ambicje terytorialne papiestwa ponownie odgrywają opłakaną rolę. Na czoło polityki Watykanu wysuwają się Reggio, Rubiera, Parma, Piacenza i stary problem Ferrary Lannoy i Moncada na próżno usiłują pośredniczyć, prowadząc powściągliwą politykę Karola i chcąc uniknąć starcia. Po pozornie decydującym zwycięstwie pawijskim we Włoszech co najmniej przez rok panował nieopisany chaos. Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 163 "...22 maja 1526 w Cognac w zachodniej Francji zawiązana została Liga Święta, nazwana przez współczesnych klementyńską, ponieważ była ona dziełem papieża Klemensa VII. Ligę zawiązały państwa włoskie: Wenecja, Florencja, Państwo Kościelne i Francesco Sforza oraz Francja. Król Henryk VIII nazywany był jej obrońcą, pomimo iż Anglia nie weszła w jej skład. Liga powstała pod hasłami wolności Italii, zniesienia hiszpańskiej dominacji oraz równowagi europejskiej. Był to wspaniały i śmiały zryw wolnościowy, nie mający chyba równego sobie w całym ciągu wojen włoskich. [...] Ponieważ było jasne, iż warunki te będą nie do przyjęcia dla Habsburga, traktat przewidywał możliwość wojny przeciwko niemu, określając jednocześnie precyzyjnie zobowiązania każdego z sojuszników. Franciszek obiecywał wysłać za Alpy 500 „kopii" oraz płacić papieżowi i Wenecji 40 000 talarów miesięcznego subsydium na zaciąg szwajcarskich najemników. Rezygnował także ze swych roszczeń w stosunku do Mediolanu i Neapolu (było to zatem powtórzenie warunków zaproponowanych przez Ludwikę w okresie jego niewoli), otrzymując za to jednak godziwą rekompensatę: obiecywano mu w zamian 50 000 dukatów rocznie oraz okręg Asti (z którego zrezygnować miał Sforza) i Genuę, a także kolejne 75 000 dukatów od przyszłego władcy Neapolu. Miał on także wysłać swoją armię za Pireneje. Silna flota, w tym 12 okrętów francuskich, miała zostać wystawiona celem odzyskania Genui, później natomiast uczestniczyć miała w ataku, który planowano przeprowadzić z lądu i morza na Królestwo Neapolu. Po jego zdobyciu o jego dalszych losach zadecydować miał papież za zgodą swoich sojuszników..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 338-340 "...Jednakże Liga prowadziła działania wojenne bardzo powoli. Polityka Franciszka wobec cesarza w pierwszej połowie roku 1526 wydaje się jasna: pomimo odrzucenia warunków Traktatu Madryckiego nie zamierzał on od razu prowokować wojny z Karolem. Najpierw chciał odzyskać swych synów - jeśli to możliwe - to na drodze pokojowej. By to osiągnąć ten cel król musiał wywierać równocześnie na cesarza nacisk poprzez zacieśnienie stosunków z Anglią, Wenecją i papiestwem, co doprowadziło do zawarcia owej Ligi. Mimo to Francuzi nie podejmowali żadnych ruchów militarnych, pozostawiając swych włoskich sprzymierzeńców zdanych na własne siły. Więcej było tu „dymu dyplomatycznej agitacji niż militarnego ognia", jak to wytykał włoski dziej opis. Włosi przygotowywali się do wojny jeszcze przed powstaniem Ligi. Skrycie wierzyli oni, że wybija godzina niepodległości, jako że armia cesarska w północnych Włoszech pozostawała zdezorganizowana i pozbawiona pieniędzy. Po zdobyciu Lodi 24 czerwca armia Ligi dowodzona przez Francesco Marię delia Rovere, księcia Urbino, przygotowywała się do zaatakowania Mediolanu, została jednak zmuszona do odwrotu, kiedy do miasta przybył Bourbon ze świeżym wojskiem i pieniędzmi. Della Rovere nakazał wówczas odwrót w kierunku San Martino i Marignano. Veni, vidi, fugi - skomentował Guicciardini. W momencie, gdy działania poczęły się toczyć w sposób dla Włochów niepomyślny, król Franciszek znalazł się w ogniu krytyki ze strony swych formalnych sprzymierzeńców, ponieważ nie dostarczył im obiecanej pomocy. Nie wysłał do Italii swych wojsk, flota francuska wciąż kotwiczyła w Marsylii, nie było także śladu przyrzeczonych subsydiów. Król bowiem wciąż miał nadzieję, że cesarz zgodzi się uwolnić jego synów w zamian za okup i, jak długo istniała taka szansa, nie zamierzał wcale angażować się w wojnę przeciwko niemu. Ligę z Cognac traktował jedynie jako użyteczne narzędzie wywierania wpływu. 18 lipca Franciszek I wysłał do Italii Guillaume'a du Beilay seigneura de Langey (został on francuskim gubernatorem Piemontu), by potwierdził zawarte sojusze. W tym samym mniej więcej czasie Liga poniosła dwie porażki. Sforza, broniący dotąd mediolańskiego zamku, poddał się 25 lipca, odparty został także atak armii papieskiej próbującej zdobyć Sienę. Klemens VII winą za wszystkie niepowodzenia obarczał francuskiego monarchę. Francuzi w ogóle stali się do granic niepopularni w Kurii. W połowie sierpnia papież był już dogłębnie rozczarowany Ligą. Oświadczył wówczas du Bellay'owi, iż nie jest w stanie dłużej ponosić całego ciężaru finansowania wojny. Jako że poseł nie miał do zaoferowania nic poza kolejnymi pustymi obietnicami, 21 września Klemens podpisał z cesarzem czteromiesięczny rozejm..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 340-341 "...W tym czasie Karol V, który oczywiście odrzucił warunki przedstawione mu przez Ligę, także ze swej strony nie pozostawał bierny. Zdołał zapewnić sobie pewne przyczółki we Włoszech (np. w księstwie Ferrary, której władcy do tej pory byli sojusznikami Francuzów). [...] Człowiekiem, który w imieniu cesarza działał na terenie Italii, starając się pokrzyżować szyki Ligi antycesarskiej, był wicekról Sycylii, Don Ugo di Moncada. Pozostający na służbie cesarskiej szlachcic tyrolski Jerzy von Frundsberg zaciągnął 12 000 luterańskich landsknechtów, zasługujących bardziej na miano hord barbarzyńskich niż oddziałów żołnierskich. Przeszli oni niebronione przełęcze alpejskie i pod Borgoforte koło Mantui rozbili wojska Ligi, dowodzone przez księcia Urbino, po czym zdobyli Mediolan (wspomniana kapitulacja Sforzy). Pod koniec listopada 1526, plądrując i łupiąc bezlitośnie wszystko na swej drodze, przekroczyli w trudnych warunkach Pad i zaatakowali terytoria Parmy i Piacenzy. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 341-342 "...Widoki we Włoszech przedstawiały się wtedy bardzo źle. Wśród chaotycznych interesów mniejszych państw majaczyła rosnąca groźba konfliktu władzy duchowej ze świecką. 23 września skapitulował cesarski garnizon w Cremonie, a dwa dni wcześniej do Rzymu wkroczyły siły Colonny, upokarzając papieża i zmuszając go do rozgrzeszenia za atak na miasto. Papież formalnie im wybaczył, ale w sercu pielęgnował nadzieję zemsty. [...] We Włoszech sytuacja militarna rozwinęła się w nieoczekiwany sposób. Georg Frundsberg ponownie przekroczył Alpy; dzięki wsparciu artylerii dostarczonej przez księcia Ferrary, który przeszedł na stronę cesarza, gdyż papież przesłał mu łapówkę z opóźnieniem, przebył Mincio, gdzie kula armatnia zabiła dowódcę papieskiego, Giovanniego Medyceusza (koniec listopada 1526). Wojskowe przywództwo ligi objął teraz urodzony nieudacznik, książę Urbino. Stanowisko papieża zmieniało się w zależności od nowin z Francji, Anglii i od innych sojuszników. W Nowy Rok zaapelował uroczyście do Lannoya i Colonny, pewien szybkiej interwencji Francuzów. Franciszek w zamian za „oswobodzenie Włoch" żądał jednak królestwa Neapolu. Lannoy odbył z Klemensem kilka rozmów, ale główna przyczyna zdarzeń w Italii nie znajdowała się już w Rzymie czy Neapolu, ale w lombardzkim obozie sił cesarskich..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 168-169 "...Nad Sekwaną król Franciszek doszedł tej jesieni wreszcie do wniosku, iż należy poprzeć Ligę w sposób bardziej efektywny Obiecał zatem wysłać do Rzymu Renzo da Ceri, przywódcę fakcji Orsinich. Renzo przywieźć ze sobą miał obiecywane dotąd subsydia, król zaś zgromadzić miał w Lyonie armię. Ożywiło to odwagę papieża, który rzucił klątwę na Colonnów i wysłał własne wojska, by zniszczyły należące do nich miasta, wsie i twierdze. Jego zapał jednak szybko osłabł, jako że do końca listopada żadna obiecana pomoc z Francji nie nadeszła, a niebezpieczeństwo było blisko i nadchodziło z dwu stron: podczas gdy na południu Colonna zaatakował posiadłości Państwa Kościelnego, na północy landsknechci Frundsberga znajdowali się już na terytoriach mantuańskich. Sytuację pogarszało jeszcze przejście księcia Ferrary na stronę cesarską. Ostatnia kroplą goryczy dla Medyceusza było przybycie do portów w Toskanii okrętów cesarskich, na których pokładach Lannoy przyprowadził 9000 żołnierzy. W początku roku 1527 Klemens prawdopodobnie myślał o kontynuowaniu walki, kiedy jednak do Rzymu przybył wreszcie Renzo, nie przywożąc jednakże obiecanych przez Franciszka pieniędzy, zdecydował się na zawarcie z cesarskim wicekrólem krótkiego rozejmu. Bardzo szybko jednak złamał ten układ i - nie mierząc sił na zamiary - zorganizował kampanię przeciwko Neapolowi. Mniej więcej w tym momencie wypadki wymknęły się całkowicie spod kontroli. Niepłatne niemieckie oddziały von Frundsberga posuwały się od północy w kierunku na Rzym i w lutym 1527 pod Piacenzą połączyły z Hiszpanami pod komendą Karola Bourbona. Ich marsz na południe ułatwiała z jednej strony aktywna pomoc księcia Ferrary, z drugiej zaś kunktatorska taktyka księcia Urbino, niepodejmującego przeciwko nim żadnych akcji zaczepnych. Również Lannoy po raz kolejny zaatakował Państwo Kościelne. W połowie marca sytuacja Klemensa VII stała się rozpaczliwa. 15 tego miesiąca zdecydował się na zawarcie ośmiomiesięcznego rozejmu z wicekrólem neapołitańskim, co jednak nie powstrzymało burzy nadciągającej z północy..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 342-343 "...W historii ustawicznie zauważa się wpływ dawno zapomnianych decyzji i długo tłumionych emocji, które pod kierunkiem jakiegoś niewidzialnego impulsu wyzwalają żywiołowe moce, siejące zniszczenie jak ogromna, wolno się tocząca kość do gry, którą kieruje jedynie przypadek. Taką mocą stała się armia cesarska. Leyva pozostał w Mediolanie, a Burbon i Frundsberg połączyli siły w połowie lutego 1527 roku. Jak zawsze brakowało im pieniędzy, ale parli w głąb Państwa Kościelnego. Nieopłacani żołnierze z każdym dniem stawali się coraz bardziej nieobliczalni, uznając papieża nie tylko za najgorszego wroga cesarza, ale i prawdziwą przyczynę ich wszystkich niewygód oraz nędzy. Landsknechci nadawali mu twarz i atrybuty chciwego, żądnego wojny antychrysta, mieszkającego w rzymskiej wieży Babel. Lojalność względem cesarstwa, hiszpańska duma, protestanckie namiętności, głód i niedostatek, poczucie winy z powodu własnej niesubordynacji, chciwość i żądza grabieży - te wszystkie sprzeczne emocje rozpaliły wściekłą nienawiść do bogatego, zepsutego Rzymu. Książę Urbino, hamowany przez Wenecjan, nie zrobił nic, by powstrzymać cesarską ofensywę. Książę Ferrary dostarczał jej pieniędzy, ale nie starczało ich na zadowolenie żołnierzy. Bunt był nieuchronny. Frundsberg na stary niemiecki sposób kazał podwładnym utworzyć koło i stanął w środku z księciem Oranii, najszacowniejszym z dowódców; chciał przemówić żołnierzom do rozsądku, jak uczynił to pod Pawią, ale na próżno. Zakrzyczano go o pieniądze i grożono wzniesionymi pikami. Na ten widok mężne serce Frundsberga nie wytrzymało - umierającego odwieziono do Ferrary. Komendę przejął Konrad Bemelberg, zwany „małym Hesyjczykiem" (o ile można mówić o komendzie). Nikt na świecie nie zdołałby zawrócić do Lombardii tych nieopłaconych hord. Frundsberg wspominał o płatności w Rzymie - pomysł chwycił i hordy runęły przez Toskanię. Minęły Sienę i Florencję, podążając do Rzymu..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 169-170 "...W tej sytuacji papież nie miał innego wyjścia niż dalsze kontynuowanie działań wojennych. 25 kwietnia zawarł nowy sojusz z ambasadorami króla Francji oraz Wenecji, zobowiązując te państwa do przyznania mu wysokich subsydiów na cele obrony. Mimo iż warunki te były uciążliwe, ambasadorowie zgodzili się na nie, aby w ten sposób całkowicie odciągnąć papieża od ugody zawartej wcześniej z hiszpańskim wicekrólem (wymuszonej zresztą na Klemensie pod naciskiem siły w czasie rebelii Orsinich). Niestety, nie zostały one zaakceptowane przez Wenecjan, którzy oskarżyli swego ambasadora Domenico Venero o zawarcie bez uzgodnienia z Senatem tak kosztownego i zarazem obiecującego tak niewielkie korzyści sojuszu. Do udzielania pomocy finansowej nie palił się także Franciszek I, sam dysponując pustym skarbem. Stawiał on w tym momencie raczej na taktykę wojny partyzanckiej, myśląc o wyczerpaniu cesarza przeciągającymi się działaniami, albowiem pokonanie jego armii w walnej bitwie było poza zasięgiem. Książę Bourbon ze swymi wojskami przebywał w tym czasie w Toskanii. W Medyceuszu zasiadającym na papieskim tronie wywoływało to zaniepokojenie, bardziej jednak niż zagrożenia Florencji obawiał się on ataku na Rzym. Zaciągał zatem piechotę (choć szło to bardzo powoli), planując wysłać ją pod dowództwem Renzo da Ceri przeciwko Sienie, by w ten sposób związać byłego konetabla w Toskanii i nie dopuścić, by wyruszył na stolicę świętą. Otuchy szukał także w myśli o kłopotach, jakie musiałby napotkać Bourbon, pozbawiony zaopatrzenia i pieniędzy gdyby zdecydował się na marsz na Rzym. Spekulacje Klemensa jednak całkowicie zawiodły. Plany księcia Karola były zupełnie inne. Do marszu na południe namawiali go książę Ferrary oraz Girolamo Morone. Po drugie Bourbon nie spodziewał się osiągnąć jakiegokolwiek sukcesu w Toskanii, jako że do obrony Florencji ściągnięte zostały wszystkie siły Ligi. Ponadto nie było możliwe, nie posiadając pieniędzy, utrzymać dłużej w ręku armii, którą przez tyle czasu karmiono pustymi obietnicami i nadziejami. Dlatego też jedynym możliwym dla niego rozwiązaniem było jak najszybsze podjęcie pośpiesznego marszu na Rzym, po którego zdobyciu wszystkie trudy zostałyby wynagrodzone. A zadanie to nie wyglądało na szczególnie trudne, jako że papież, słuchając złych rad, rozpuścił najpierw Szwajcarów, a następnie landsknechtów z Czarnych Legionów. Choć teraz prowadził nowe zaciągi i przygotowania do obrony, szło to tak wolno, że pewne było, iż nie zdoła na czas przygotować odpowiedniej obrony. 26 kwietnia Bourbon wyruszył z całą swą armią z rejonu Arezzo, nie zabierając ze sobą artylerii ani taborów. Wojsko to maszerowało z tak niewiarygodną prędkością, nie dając się powstrzymać obfitym w tym sezonie opadom deszczu, nie myśląc także o zaprowiantowaniu, że już po kilku dniach dotarło do Rzymu, całkowicie zaskakując papieża. Ani w Viterbo, gdzie Klemens nie zdołał ulokować na czas garnizonu, ani gdziekolwiek indziej nie napotkało ono najmniejszego oporu. Wiadomość o wymarszu Bourbona dotarła do Florencji z jednodniowym opóźnieniem. Kiedy tylko dowództwo Ligi ją otrzymało, podjęto decyzję, że hrabia Guido Rangoni oraz hrabia Caiazzo ze swą kawalerią oraz 5000 piechoty florenckiej i kościelnej, mają natychmiast wyruszyć w kierunku Rzymu. Mieli oni podążać za wrogą armią w nadziei, iż jeśli maszeruje ona prowadząc artylerię, posiłki dotrą nad Tyber wcześniej. Jeśli natomiast działa pozostały w Arezzo - spekulowano - Rzym zdoła wytrzymać oblężenie do czasu nadejścia sił Ligi. Jednakże szybkość marszu Bourbona, a także słabość obrony Miasta zniweczyły te rachuby. Renzo da Ceri, na którego papież złożył odpowiedzialność za przygotowanie obrony swej stolicy, z powodu krótkiego czasu, jakim dysponował, udało się zwerbować niewielu jedynie wartościowych żołnierzy. Braki uzupełniał musztrując kompletnie nienadający się do służby wojskowej „motłoch zbierany po stajniach kardynałów i prałatów, warsztatach artystów (sic!) i tawernach". Umocniwszy Borgo (w swoim mniemaniu wystarczająco, choć wszyscy twierdzili, że umocnienia te były bardzo słabe) Renzo da Ceri był tak dumny ze swego dzieła, że nie pozwolił zburzyć mostów na Tybrze, by odciąć miasto od Borgo i Trastevere. Co więcej, uważając, że wszelka pomoc z zewnątrz jest zbyteczna, 4 maja napisał do hrabiego Guido, że Rzym jest już tak mocno ufortyfikowany, że hrabia może co najwyżej przysłać mu 600 lub 800 arkebuzerów, pozostałą zaś część wojska połączyć powinien z armią Ligi, gdzie zdziałać może więcej dobrego, niż stojąc w pobliżu Rzymu. Choć list ten nie miał żadnego znaczenia praktycznego, ponieważ hrabia i tak znajdował się zbyt daleko, by mógł zdążyć na czas, pokazuje jednak, jak wielka była indolencja głównego obrońcy Rzymu..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 343-346 "...Lannoy i jego wysłannik Fieramosca próbowali powstrzymać ten pochód zgodnie z daną papieżowi obietnicą, ale okazali się równie bezsilni, jak dowódcy. Klemens stopniowo zaczynał pojmować wagę zagrożenia. Gdy zaoferował 150000 dukatów, żołnierze zażądali 300000. Dawno temu inteligentni doradcy naglili papieża do zarobku na powołaniu sześciu kardynałów. Klemens, walcząc z niepewnością, nie dał się ostatecznie przekonać, a gdy ustąpił, było już za późno. 5 maja armia rozbiła obóz pod Wiecznym Miastem. Następnego dnia zaatakowano mury. Burbon spadł z pierwszej drabiny oblężniczej, odkupując w ten sposób zmarnowane życie; książę Orański został ciężko ranny. Pozbawiona wszelkiej kontroli armia wdarła się do środka, zajmując „miasto Leona", oblegając papieża w zamku Św. Anioła, przekraczając Tyber i niszcząc ogrody oraz pałace. Nadeszła godzina oszałamiającego triumfu żołdactwa, godzina gorzkiego zrozumienia i wyrzutów pod własnym adresem Klemensa oraz jego doradców. Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 170
"...5 maja Bourbon ze swoją armią rozłożył się w Prato. Następnego dnia o świcie rozpoczął się szturm. Zdeterminowany książę szedł na czele swego wojska i szybko poległ od kuli wystrzelonej z arlcebuza. Śmierć dowódcy nie powstrzymała Hiszpanów i w przeciągu dwóch godzin Borgo zostało przez nich zdobyte. Słabe fortyfikacje i jeszcze słabszy opór „żołnierzy" Renzo da Ceri nie były w stanie ich zatrzymać. Niemniej jednak w czasie szturmu padło około 1000 napastników. Pozostawione własnemu losowi Wieczne Miasto zostało zdobyte i znalazło się w ręku sfanatyzowanego, niezdyscyplinowanego i pozbawionego dowództwa żołdactwa. Landsknechci zabrali się natychmiast do wymierzania „sprawiedliwości" „wszetecznicy babilońskiej". Tego samego dnia, gdy cesarscy żołnierze zajmowali Rzym, hrabia Guido Rangoni przybył wieczorem z lekką kawalerią oraz 600 arkebuzerami, by przez Ponte Salario wkroczyć do Rzymu. Kiedy jednak dowiedział się o wydarzeniach, jakie się rozegrały, wycofał się do Otricoli, gdzie dołączyła do niego reszta jego wojsk. Armia Ligi nie podjęła próby odbicia miasta, która miała duże szanse powodzenia, jako że żołnierze cesarscy zajęci byli plądrowaniem i zdobywaniem łupów. Wymierzany przez Niemców i Hiszpanów „sąd boży" trwał aż do września. Sacco di Roma położyło kres świetności renesansowego Rzymu, który został doszczętnie splądrowany, ograbiony, zniszczony i odarty z wszelkiej swej dawnej godności..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 346 "...Historyk nie musi się rozwodzić nad okropnościami tego podboju: sacco di Roma trwało całe miesiące, a jego zła sława rozeszła się po całej Europie. Cesarz nie życzył sobie niczego podobnego i nakazał swemu przedstawicielowi, by nie szczędził wysiłków mających zapobiec tym zdarzeniom. Gdy jednak do niewoli trafił papież, polityka cesarska nie mogła pogardzić tak ważnym zdarzeniem. Mimo to negocjacje trwały miesiącami, ukazując w dziwnym świetle idee i intrygi, których nie brakowało na dworze Karola. Tym razem wahanie cesarza wynikało z konkretnych przyczyn: w chwili, gdy papież znalazł się w jego rękach, a armia bez dowództwa zalała Rzym, zabrakło mu głównego doradcy..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 170 "...W tym czasie Karol V musiał rozwiązać inny problem: po złupieniu Rzymu jego wojska otoczyły zamek Św. Anioła, gdzie schronił się Klemens VII, biorąc go w końcu do niewoli. Wzięcie do niewoli króla Francji po zwycięstwie pod Pawią było uznane za jeszcze jeden przejaw niewiarygodnego szczęścia cesarza. Jednak papież okazał się dla niego o wiele bardziej kłopotliwym więźniem aniżeli ten pierwszy, zdawał się bowiem dostarczać całemu chrześcijańskiemu światu słusznego powodu do wystąpienia przeciwko cesarzowi. Z drugiej strony, gdyby Karol V wypuścił papieża na wolność, nie mógłby mieć pewności, że ten nie wyda mu ponownie wojny. Wyniki, jakie uzyskał wypuszczając na wolność Franciszka I, dały mu wiele do myślenia. Uwięzienie papieża możliwe było dzięki indolencji armii Ligi. Książę Urbino, pomimo iż głośno zapewniał, że pragnie wszystkimi siłami pomóc Klemensowi, w rzeczywistości zajął się podbojem Perugii. Dopiero 15 lub 16 maja wyruszył w kierunku Orvieto. W tym mieście wszyscy dowódcy Ligi spotkali się, by uzgodnić dalsze postępowanie. Znów tracąc czas na rozmowach uzgodniono, że 19 maja książę stanąć ma w Nepi, hrabia Guido zaś z piechotą włoską w Bracciano, skąd wspólnie już następnego dnia wyruszyć mieli do Isoli, położonej ok. 15 km od Rzymu. Pomimo dezercji armia włoska nadal liczyła jeszcze 15 000 pieszych żołnierzy, wyćwiczonych i gotowych do walki. Równocześnie siły cesarskie w Italii, łącznie w Rzymie i w Neapolu liczyć miały ponad 12 000 niemieckich landsknechtów oraz 8000 do 10 000 Hiszpanów. Mimo to jednak, wciąż marnując czas na narady, rekonesanse, przegrupowania, a w końcu dając wiarę nieprawdziwym informacjom na temat zniszczenia umocnień Zamku św. Anioła, książę Urbino nie zdecydował się na podjęcie walki. Uchwalono, iż udzielenie pomocy papieżowi jest w tej sytuacji niemożliwe. Ostatecznie 1 czerwca armia wycofała się do Monteruosi, pozostawiając Klemensa VII na łasce nieprzyjaciół. Pozbawiony wszelkiej nadziei, 6 czerwca papież przystał na zawarcie ugody z wojskami cesarskimi. Narzucone mu warunki były ciężkie. Przede wszystkim zapłacić miał 400 000 dukatów (100 000 natychmiast, 50 000 w ciągu 20 dni, a pozostałe 250 000 w ciągu dwóch miesięcy). Po drugie Zamek św. Anioła, twierdze w Ostii, Civitavecchia i Civita Castellana oraz miasta Piacenza, Parma i Modena przekazane miały zostać cesarzowi na tak długo, jak to będzie uważał za stosowne. Po trzecie wreszcie papież i towarzyszący mu kardynałowie pozostać mieli więźniami tak długo, jak długo cesarz nie podejmie decyzji, co z nimi zrobić. Dokument ten zawierał jeszcze kilka innych warunków, o których nie będziemy tutaj wspominać. Kiedy osiągnięto to porozumienie, kapitan Alarcon wkroczył do Zamku z trzema kompaniami piechoty hiszpańskiej oraz trzema kompaniami piechoty niemieckiej. Obejmując pieczę nad Zamkiem oraz osobą papieża, obowiązki swoje potraktował bardzo poważnie. Klemens VII otrzymał bardzo silną straż i pozostawiono mu bardzo niewiele swobody. Zajęcie innych twierdz nie poszło już jednak tak łatwo. Ścierały się tu ze sobą różne interesy (np. Andrea Doria odmówił wydania Civitavecchia, dopóki nie otrzyma należnych mu 14 000 dukatów żołdu; Civita Castellana należała do armii sprzymierzonych, Parma i Piacenza odmówiły oddania się w ręce cesarskie, obawiając się hiszpańskiej dominacji itp.). Ogólnie rzecz biorąc całe Państwo Kościelne uległo wielkiemu rozprzężeniu. Także Florencja wygnała Medyceuszy i po raz trzeci ustanowiła republikę. Florentczycy wyliczyli, ile kosztowały ich wojny prowadzone przez ród aktualnego papieża: ponad 500 000 dukatów podbój, a następnie obrona księstwa Urbino; drugie tyle wojna prowadzona przez Leona X przeciwko królowi Francji, a kolejne 300 000 dukatów kosztowała ich ta wojna jeszcze po śmierci Leona; obecnie zaś 600 000 dukatów wojna przeciwko cesarzowi. Ostatecznie cesarz, który sam chyba nie wiedział zbyt dobrze, co z tym fantem zrobić, zgodził się z naleganiami doradców i pozwolił uwolnić Klemensa VII. Stało się to pod koniec 1527 roku. A czas był po temu najwyższy..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 346-348 "...Król Anglii, wbrew porozumieniu z królem Francji, ani myślał przyzwalać na przenoszenie wojny poza terytorium Włoch. Byłoby to nie na rękę także Franciszkowi, jako że obu im zależało na utrzymaniu Marsa jak najdalej od granic swych władztw. Zrezygnowali zatem z tego warunku i uzgodnili, że Henryk VIII ma zapłacić za utrzymanie 10 000 pieszych na terenie Italii przez okres 6 miesięcy. Na jego to nalegania naczelnym wodzem całej tej armii mianowano, ponoć niemal wbrew jego woli, Lautreca. Trzeba chyba jednak brać pod uwagę i taką możliwość, że pamięć o Pawii była wciąż żywa w umyśle Franciszka I i takie rozwiązanie mogło być dla niego całkiem dogodne i pożądane. W tym czasie sytuacja na Półwyspie niewiele się zmieniała. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali na przybycie armii Lautreca. Hiszpanie opuścili Rzym, a pozostający w nim Niemcy w poszukiwaniu łupów i żywności plądrowali okolice. Wojska sprzymierzonych skupiały się raczej na obronie miast. Osłaniając Perugię zajęły kwatery na Pontenuovo. Markiz Sałuzzo, obozujący nad jeziorem Perugia, dowodził 300 „kopiami" oraz 300 francuskimi łucznikami, 3000 Szwajcarów i 1000 włoskiej piechoty. Książę Urbino dysponował 15 000 ciężkiej kawalerii, trzema setkami lekkich jeźdźców, 1000 niemieckiej piechoty oraz 2000 Włochów. Florentczycy wystawili 8000 kawalerzystów, 1050 lekkich jeźdźców i 4000 pieszych. Nawiasem mówiąc, książę Urbino był niezadowolony, ponieważ zarówno król Francji, Lautrec, jak i Wenecjanie pogardzali nim, oskarżając go o nieudolność i wiarołomstwo..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 349-350 "...W końcu posłowie Francji i Anglii opuścili dwór cesarski, a jednocześnie heroldowie poprosili cesarza o nową audiencję, aby w imieniu swoich panów dokonać należytego wypowiedzenia wojny, odczytując przywiezione pozwy, co nastąpiło 22 stycznia 1528. Franciszek I wykorzystywał rozbudzoną powszechnie niechęć do Karola V. Jego licząca 30 000 ludzi armia, pod komendą weterana wojen włoskich Lautreca i wspomagana przez flotę admirała genueńskiego Andrei Dorii, przemaszerowała przez Półwysep Apeniński. Francuzi ominęli Mediolan oraz - przezornie! - opanowany przez landsknechtów Rzym (Niemcy byli zresztą zdziesiątkowani przez panującą w mieście zarazę; szacowano, że z całej armii cesarskiej latem roku 1527 zostało nie więcej niż 10 000 pieszych) i 9 lutego 1528 przypuścili silne uderzenie na Królestwo Neapolu. W miastach Abruzzo armia Lautreca witana była jak wojska wyzwolicielskie. Wkrótce opanowała ona także Apulię. Do końca kwietnia Francuzi dotarli do peryferiów Królestwa Neapolitańskiego, kontrolowanego od strony morza przez flotę pod dowództwem siostrzeńca Andrei Dorii, Filippino. Położenie Hiszpanów stawało się ciężkie, niemal rozpaczliwe. Zostali oni okrążeni przez armie dysponujące znacznie przeważającymi siłami. Kilku neapolitańskich baronów, wykorzystując sytuację, ogłosiło się przyjaciółmi Francji, co wywołało zamieszki w całym królestwie. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 350-351 "...Oddziały cesarskie przechodziły tymczasem ostatnią, najcięższą próbę w walce o Neapol. Lautrec wyszedł z Romanii, podążył wzdłuż wybrzeża adriatyckiego i znalazł się w Abruzji, zanim Hugo de Moneada, Filibert Orański oraz markiz del Vasto, kuzyn Pescary, zdążyli przygotować się do obrony. We francuskich rękach wkrótce znalazła się Apulia, a del Vasto zdołał obronić jedynie Troię. 16 marca 1528 roku powinna się była rozegrać decydująca bitwa; Lautrec dotąd uchylał się od niej mimo liczebnej przewagi, a gdy się wreszcie zdecydował, Filibert zręcznie uniknął okrążenia. Siłom cesarskim pozostawało jednak niewiele poza samym Neapolem. Hugo de Moneada niepomyślnie zaczął kampanię, a Karol odmówił mu tytułu wicekróla, choć powierzył pełną odpowiedzialność za królestwo. Pojawiły się teraz nowe zagrożenia. Już w grudniu dowiedziano się w Hiszpanii, że pod Neapol zmierzają wrogie, przede wszystkim genueńskie galery; cesarz nie potrafił jednak temu zaradzić. Ludnemu miastu i znacznemu garnizonowi zajrzał w oczy głód, port został bowiem zablokowany, a miasto oblężone od strony lądu. Moneada z najlepszymi dowódcami zaryzykował bitwę morską, by dostarczyć zboże z Sycylii. Wynik okazał się katastrofą - Moneada poległ, a del Vasto trafił do niewoli..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 181 Tymczasem wysłannikowi Karola udało się przekraść przez okrążenie, przynosząc obietnicę rychłej pomocy. Położenie okrążonych stało się jednak na skutek braku żywności tak rozpaczliwe, że wicekról Ugo de Moncada podjął decyzję o stoczeniu bitwy morskiej z flotą wojenną Dorii (28 kwietnia). Jej wynik był katastrofalny. Bitwy morskie na Morzu Śródziemnym różniły się bardzo niewiele od lądowych. Kiedy morze było spokojne, stosowano w nich technikę abordażu i prowadzono szturmy z galery na galerę. W takich właśnie bojach poległ Moncada i najlepsi z hiszpańskich weteranów. Genueńczycy wzięli licznych jeńców, wśród nich Alfonsa de Avalos dAquino, markiza del Vasto..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 351 Cały ciężar obrony spadł teraz na barki młodego Filiberta z Chalón, księcia orańskiego. Na ostatnim posiedzeniu z grudnia 1527 roku rada cesarska postanowiła mianować głównodowodzącym wszystkich oddziałów księcia Ferrary, przydając mu jako namiestnika Filiberta. Ponieważ od tej pory na jaw wyszła zdrada tego pierwszego, młody książę musiał opierać się na doświadczonym Alaręonie. Karol uznał, że wiek Filiberta nie pozwala na uczynienie go wicekrólem.[…] Walka o Neapol uczyniła z Filiberta wielkiego przywódcę. Ponieważ port zostawał zablokowany, garnizon próbował na wzór Leyvy pod Pawią zyskać przestrzeń gwałtownymi wypadami od strony lądu. We francuskiej armii zaczęła się szerzyć zaraza, ale pozycja Neapolu była całymi tygodniami rozpaczliwa - dowódca nie miał pieniędzy, ludzie żywności, a oblężenia nie dawało się przełamać. Niemożliwa była też odsiecz. Skąd miałaby nadejść? Wszystkie apele o pomoc trafiały w próżnię, jak często wcześniej w przypadku Leyvy. Pomoc dla oblężonych pojawiła się jednak z nieoczekiwanej strony. Andrea Doria, którego bratanek Filipino strzegł portu, zmienił pozycje - Francuzi od dawna nie płacili staremu Genueńczykowi, oddał się więc pod rozkazy cesarskie i 4 lipca 1528 roku wycofał swe okręty. Następnego dnia przed oblężonymi otworzyło się puste, szerokie morze. Niedługo potem Filibert przechwycił kilka listów, z których dowiedział się więcej o problemach we francuskim obozie. Zaatakował więc energiczniej i zdołał wznowić zaopatrzenie miasta, a podczas jednego z wypadów do niewoli trafił Pedro Navarro, pojmany przez własnych rodaków. Oblężenie zakończyła jednak dopiero niespodziewana śmierć Lautreca (16 sierpnia). Główne działania wojenne przeniosły się teraz z powrotem na północ. Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 182 Wówczas po raz kolejny obróciło się koło fortuny. Kiedy wydawało się już, że kres panowania hiszpańskiego w Italii zbliża się nieuchronnie, a sam Neapol zostanie poddany w ciągu najbliższych dni, sytuacja zmieniła się radykalnie. Był to koniec sukcesów Franciszka I. Brak decyzji, trudności wszelkiego rodzaju, jak również niedostateczne środki finansowe nie pozwoliły mu wykorzystać sprzyjających okoliczności. Po zwycięstwie Andrea Doria wykonał zaskakujący (choć nie pierwszy w swym życiu) zwrot, przechodząc na stronę cesarza. Neapol mógł wreszcie sprowadzić zaopatrzenie i wybrnąć z trudnego położenia, w jakim się znalazł. Natomiast siły francuskie, pozbawione wsparcia marynarki na Morzu Śródziemnym, odcięte od swych baz poprzez znaczne od nich oddalenie i nękane zarazą, która już poprzednio pustoszyła miasta włoskie, stopniały tak bardzo, że musiały skapitulować pod Ladriano. Sam Lautrec padł ofiarą zarazy (17 sierpnia), a zdziesiątkowani Francuzi w sile ok. 5000 z trudem opuścili Italię. Porażka ta zmieniła definitywnie układ sił na korzyść Karola V i zatarła psychologiczną przewagę uzyskaną przez Franciszka I, który zręcznie wykorzystał dla celów propagandowych motyw złupionego Rzymu i znieważonego papieża. Owe lata, które mogły przynieść Francji rewanż, zapisały się jedynie nowymi niepowodzeniami we Włoszech. Dla cesarza największe znaczenie miał sojusz z genueńską flotą Doriów. Od tej chwili liguryjskie miasto związało swój los z cesarzem, potrafiąc wyciągnąć znaczne korzyści z jego przyjaźni. Karol V coraz częściej szukał oparcia u genueńskich bankierów i marynarzy. Statki Genui otworzyły mu drogę do Włoch, dokąd tak bardzo pragnął się udać. Korzyść z takiego obrotu sprawy odniosła także Hiszpania. [...] Przyczyn wolty wybitnego Genueńczyka było kilka, wypływały one jednak z jednego źródła, jakim było jego niezadowolenie z francuskiego pracodawcy. Doria popierał roszczenia swych rodaków do liguryjskiego portu - Savony, znajdującego się aktualnie w posiadaniu Franciszka I, który nie zamierzał zeń rezygnować. Francuzi ufortyfikowali miasto i uczynili zeń centrum dystrybucji soli z Prowansji w północnych Włoszech. Genueńczycy nie chcieli się z tym pogodzić i próbowali wszelkimi środkami zakłócać handel prowadzony za pośrednictwem Savony. Jednakże oprócz pobudek patriotycznych Andrea Doria żywił także urazy osobiste. Był on gorzko rozczarowany tym, że nie dostał żadnej nagrody za pojmanie w lipcu 1527 księcia Orańskiego, nie otrzymał zwrotu wydatków poniesionych w czasie zdobywania dla Francuzów Genui, a także w czasie kontrolowania brzegów Sardynii. Czarę goryczy przelało wyznaczenie przez Franciszka dowódcą floty wysłanej do Neapolu Francuza. W czerwcu 1528 Doria wycofał się do zamku w pobliżu La Spezii i nakazał swemu siostrzeńcowi Filippino, by do niego dołączył. Dopiero wtedy król Franciszek zaczął poważnie traktować dążenia Genueńczyków i nakazał zwrócenie im Savony. Było już jednak za późno. Doria zdecydował się zaoferować swe służby cesarzowi. 4 lipca Filippino Doria, zgodnie z poleceniem wuja, wycofał flotę blokującą Neapol. 9 września książę Orański informował Karola V, że wojna w południowych Włoszech została zakończona. Jedynie kilka punktów oporu ostało się w Apułii i Kalabrii. Również w północnej części Półwyspu Francuzi ponieśli klęskę. 12 września Genua, z pomocą Andrei Dorii, odzyskała niepodległość. 21 października skapitulował francuski garnizon w Savonie. Całe wybrzeże liguryjskie przeszło w ręce cesarskie. Kolejna klęska nadeszła ponad pół roku później, kiedy to hrabia St. Pól dowiedział się, że Doria wyruszył do Hiszpanii. Kiedy spróbował odbić Genuę, został pokonany i wzięty do niewoli 21 czerwca 1529 w bitwie pod Landriano. Francuzi dysponowali w tej bitwie niesprecyzowaną liczbą „kopii", 2500 landsknechtów, 2000 piechoty włoskiej oraz piechotą francuską - łącznie ok. 11 000 ludzi. Francuzi zaskoczeni zostali nocnym atakiem Hiszpanów na własne tyły. Pikinierzy niemieccy rozproszyli się pod ogniem arkebuzerów hiszpańskich. Podobny los spotkał Francuzów i Włochów. Z pogromu ocalało jedynie 2000 Francuzów pod dowództwem Guido Rangoniego. Wojska cesarskie zagarnęły tabory i artylerię przeciwnika..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 351-354 "...Sytuacja tamtejszych oddziałów cesarskich, w przeciwieństwie do Neapolu, pogarszała się. Nowe nadzieje zrodziło przejście na służbę Karola księcia Brunszwiku-Lüneburga. Wielce liczono na oddziały Henryka, które pojawiły się pod Trydentem już w maju. Dalszy ciąg jego kariery wymownie jednak ilustruje wagę, jaką dla ówczesnego dowodzenia miały pieniądze, doświadczenie i znajomość ludzi. Zapuściwszy się w okolice Brescii, Henryk musiał w lipcu uciekać przed własnymi żołnierzami, by ocalić życie. Jego nakłady i wysiłki nie zdały się na nic. Już we wrześniu do Włoch wkroczył hrabia de Saint Pol, prowadząc nową francuską armię. Jego 10000 żołnierzy miało odebrać Lombardię słabnącym siłom Leyvy, grożąc przedłużaniem wojny w nieskończoność mimo ciężkich strat pod Neapolem. Andrea Doria z kolei odzyskał władzę nad Genuą, oddając ją cesarzowi. [...] Tymczasem działania w północnych Włoszech nieoczekiwanie dobiegły końca. Po wylądowaniu hiszpańskich oddziałów w Genui Leyva mógł nie tylko utrzymać pozycje, ale ruszyć za atakującym miasto Saint Polem. 21 czerwca pod Landriano zmiótł Francuzów z pola bitwy, a Saint Pol trafił do niewoli. Te ciosy nawet we Francji wzbudziły chęć pokoju. Arcyksiężniczka Małgorzata, myśląc o korzyściach Niderlandów, dokładała w ostatnich miesiącach wszelkich wysiłków, by ten pokój przybliżyć. Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 182-184 "...Wyczerpanie obu przeciwników doprowadziło w tym okresie do zawarcia porozumienia. Karol V, którego gnębiły kłopoty finansowe, a swobodę poczynań hamowały napięcia religijne w Niemczech, skorzystał z tego niepowodzenia Franciszka I, by doprowadzić do zawarcia pokoju. Pragnął także zaprowadzić ostateczny pokój we Włoszech, który, po odniesionych ostatnio zwycięstwach, po raz pierwszy wydawał się możliwy. W lecie 1529 podpisane zostały układy pokojowe: w Cambrai z królem Francji, a w Barcelonie z papieżem, bardzo zresztą dla tego ostatniego korzystny. Cesarz poszedł tu na spore ustępstwa, chcąc zapewnić sobie przychylność Medyceusza. Klemens VII zobowiązał się do koronacji Karola V na cesarza oraz nadania mu inwestytury na Królestwo Neapolu. W zamian miał obiecany zwrot terytoriów zabranych przez Wenecję i Ferrarę podczas Sacco di Roma oraz przywrócenie władzy Medyceuszy we Florencji. Do przejścia na stronę habsburską przekonały ostatecznie papieża klęski Francuzów. Zrozumiał on, że jedynie cesarska pomoc militarna jest w stanie dopomóc Medyceuszom w odzyskaniu władzy we Florencji. Tylko cesarz wydawał się być tak potężny, by zatrzymać pochód luteranizmu w Niemczech i ekspansję Turków w kierunku zachodnim. Traktat w Barcelonie ratyfikowany został 29 czerwca. Przewidywał on przywrócenie władzy we Florencji rodzinie Medyceuszy oraz zwrot papieżowi Rawenny, Cervi, Modeny i Reggio. Klemens ze swej strony obiecywał koronować Karola i zdjąć klątwę z osób odpowiedzialnych za złupienie Rzymu. Przewidziano także małżeństwo pomiędzy papieskim siostrzeńcem, Alessandro Medyceuszem, a pochodzącą z nieprawego łoża córką cesarza, Margaret. Układ zawarty w Cambrai był zasługą przede wszystkim cesarskiej ciotki Małgorzaty, która nader zręcznie prowadziła tajne rokowania z francuską królową matką, Ludwiką Sabaudzką (były one zresztą szwagierkami). Już na własną rękę uzgodniła zawieszenie broni z Anglią. Siódmego lipca obie kobiety spotkały się w Cambrai i w ciągu miesiąca rozwiązały kwestie sporne istniejące pomiędzy dwoma państwami. Był to tak zwany Pokój Dam. Układ pokojowy został ogłoszony uroczyście 5 sierpnia w głównym kościele miasta Cambrai. Traktat ten przewidywał, że synowie królewscy zostaną uwolnieni za okupem 1 200 000 dukatów (król Anglii zapłacić miał dodatkowo cesarzowi 200 000 dukatów). W ciągu 6 miesięcy od ratyfikacji król zwrócić miał Karolowi wszystkie swe posiadłości w księstwie Mediolanu, wycofać się z Asti i zrezygnować z wszelkich co do niego roszczeń oraz najszybciej jak to będzie możliwe opuścić Barlettę oraz wszystkie posiadłości w Królestwie Neapolu. Dalej Franciszek nakłaniać miał Wenecjan, by - zgodnie z postanowieniami kapitulacji w Cognac - oddali wszystkie miasta, które zdobyli w Puglii. Gdyby ci jednak odmówili spełnienia tego warunku, król francuski wspomóc miał cesarza w wojnie przeciwko Republice, wypłacając mu 30 000 skudów miesięcznie, wystawiając 12 galer, 4 okręty i 4 galeony opłacone na 6 miesięcy z góry. Zgodnie z Traktatem Madryckim król zrzec się miał zwierzchnictwa lennego nad Flandrią i Artois, a także nad regionami Tournai i Arras. Rehabilitowany miał zostać Karol de Bourbon, a jego posiadłości zwrócone miały zostać spadkobiercom. Co ciekawe, na końcu dodano także artykuł mówiący, iż wszelkie pisemne wyzwania uważane odtąd być mają za próżne i niebyłe. Idea pojedynków władców została więc tutaj zarzucona, choć nieostatecznie, Karol powróci jeszcze do tego pomysłu. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 354-356 "...W dziesięcioleciu 1530-1540, pomimo nieustannych wojen, nie zaszły istotne zmiany, poza łatwym do przewidzenia ostatecznym już włączeniem Mediolanu do posiadłości cesarskich, w sytuacji terytorialnej i politycznej ustalonej w Bolonii. Wydarzenia te, jak się zdawało, położyły kres erze francuskich podbojów we Włoszech, których efemeryczność została dowodnie wykazana. Francja pozostawiała wolną rękę Hiszpanom i Austriakom, którzy mieli narzucić swe wpływy małym państwom włoskim i samej stolicy papieskiej. W rzeczywistości był to tylko jeden z etapów polityki, która przybierze nowy zakres i nowy charakter. W gruncie rzeczy bowiem przeciwnicy nie porzucili planów rewindykacyjnych. Karol V żywił przywiązanie do tradycji burgundzkich, a Franciszek I ześrodkowywał nadal swe ambicje na Mediolanie. Lecz ogólna sytuacja europejska miała wysunąć inne problemy na tle tego włoskiego współzawodnictwa. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 360-361 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości