![]() |
WOJNA O MEDIOLAN |
![]() |
|
"...By nie ostrzec przedwcześnie przeciwnika i nie dawać mu czasu na przygotowanie obrony, plany inwazji w początkowym okresie utrzymywane były w tajemnicy. Była to taktyka dokładnie przeciwna w stosunku do tej, którą zastosował, obejmujący rządy przed 17 laty, Ludwik. Dzięki temu, kiedy Franciszek w towarzystwie szlachty francuskiej i książąt wyruszył z Lyonu i przekroczył Alpy, nie napotkał zupełnie oporu. [....] W czasie marszu na południe, w Delfinacie, do głównych sił królewskich dołączyli landsknechci z „Czarnego Legionu", dowodzeni przez Roberta de la Marek. Jeszcze w czerwcu 1515 r., przed wyruszeniem na przełęcze alpejskie, w oparciu o uzyskane informacje armia francuska została podzielona na trzy części. Pierwsza pod dowództwem króla ciągnąć miała przez Col d'Argentiere. Druga, którą stanowił cały park artyleryjski, ruszyć miała przez Mount Genévre. Natomiast kawalerii, która tworzyła trzecią grupę, wyznaczono trasę przez Col d'Angello..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 230-231 "...W tym czasie, pomimo iż plany francuskiego rządu utrzymy-wane były w sekrecie, poczyniono pewne starania w celu obrony Włoch. W Mediolanie znalazło się ok. 12 000-15 000 Szwajcarów. Były to głównie kontyngenty kantonów wiejskich (gdyż miasta i kantony zachodnie odmówiły wysłania pomocy). 17 lipca, czyli kiedy Franciszek kończył już przygotowania w Lyonie, książę Mediolanu, papież, Ferdynand Aragoński i cesarz zawarli koalicję obronną..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 231 "...Wojska szwajcarskie podzielono na dwie grupy, mające strzec przełęczy alpejskich Val di Chisone i Val di Susa. Spodziewano się bowiem, że tędy właśnie Francuzi będą próbowali wkroczyć na Półwysep - i takie właśnie były początkowo ich plany. Obie armie szwajcarskie nie współdziałały jednak ze sobą. Dowódca wojsk papieskich Prospero Colonna stał w odwodzie pod Carmagnada w Piemoncie z 1500-osobowym oddziałem kawalerii, gotów w każdej chwili ruszyć na zagrożony odcinek i wspomagać nieposiadających konnicy Szwajcarów. Jednak Franciszek I zaskoczył przeciwnika. Marszałek Gianiacopo da Trivulzio i Odet de Foix, wicehrabia de Lautrec, zabezpieczyli wspomniane przejścia po stronie francuskiej, a jednocześnie poszukiwali innej drogi, którą można by sforsować Alpy. Miejscowi pasterze i myśliwi ujawnili im szereg przełęczy, które w ogóle nie były znane ludziom spoza gór. Dobrze wybrane, te „nieznane" przejścia umożliwiły Francuzom obejście pozycji szwajcarskich i wyjście na ich tyły. Po przeprowadzeniu rozpoznania Gianiacopo da Trivulzio doradził królowi, by armię i artylerię przeprawić przez góry pomiędzy Alpami nadmorskimi a Kotyjskimi bezpośrednio do markizatu Saluzzo. Ponieważ rejon ten nie był strzeżony, lepszym rozwiązaniem było wybrać tę właśnie trasę, nawet pomimo tego, iż była ona trudniejsza, niż narażać się na walkę ze Szwajcarami strzegącymi innych, łatwiej dostępnych przejść. W przypadku nawiązania walki w górach, Francuzi nie mieliby szans na zwycięstwo, tym bardziej, że niemożliwe byłoby dostarczanie w takich warunkach zaopatrzenia dla tak dużej armii. Po wydaniu rozkazów wymarszu na południe przodem zostało wysłanych około 1000 saperów, dowodzonych przez Pedro Navarro, których zadaniem było równanie i poszerzanie skalistych, pnących się w górę szlaków, czyniąc z nich dogodne trasy do transportu żołnierzy, zwierząt, dział i taborów. Drogi, o ile w ogóle istniały, były często tak wąskie, że mogło na nich iść ramię w ramię jedynie dwóch żołnierzy. Głazy, które stały im na drodze, były usuwane na bok ręcznie lub też wysadzane prochem. Po południowej stronie gór droga wiodła w dół urwistymi klifami. Transport artylerii obranym szlakiem był niesłychanie trudny, doświadczenie wykazało jednak, że nie niemożliwy. Często dział nie dało się transportować w zwykły sposób zaprzęgami konnymi i musiano je spuszczać z góry na konopnych linach. Niemniej jednak po pięciu dniach morderczego wysiłku, 10 sierpnia, udało się Francuzom stanąć wreszcie u stóp gór w Saluzzo. Triumfowali, a ich radość była tym większa, że dla nikogo nie było tajemnicą, iż gdyby w czasie tej mordęgi zostali zaatakowani lub gdyby spadł śnieg (co nawet o tej porze roku wcale nie byłoby niczym dziwnym), wszystkie ich wysiłki poszłyby na marne. Nigdy jeszcze do tej pory nikomu nie przyszło na myśl, że jest w ogóle możliwe przetransportować ciężkie działa przez tak niedostępny masyw górski. Francuzi wyszli w ten sposób na tyły oddziałów szwajcarskich, które nieświadome zagrożenia strzegły przełęczy alpejskich. Ich linia obronna straciła swoją rację bytu. Nic dziwnego zatem, że pojawienie się Francuzów w Lombardii we wrześniu 1515 roku, aczkolwiek spodziewane, było tak wielkim zaskoczeniem dla związkowych wojsk. Element zaskoczenia umożliwił francuskim wojskom zajęcie dogodnych pozycji w ufortyfikowanym obozie 12 km na południowy wschód od Mediolanu. Pozwalało im to na blokowanie ewentualnego połączenia dwu grup armii federalnej. Po kilku dniach marszu Franciszek I wkroczył do Turynu, stolicy Sabaudii. Zatrzymał się tak jednak tylko przez pół dnia. Następnie jeden dzień spędził w Chiavasso czekając na tabory. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 231-233 "...Na wieść o pojawieniu się w Italii armii króla francuskiego okrążeni Szwajcarzy w pośpiechu opuścili alpejskie przełęcze, których mieli strzec i cofali się w kierunku Mediolanu, tutaj bowiem zbierały się siły przeciwników króla Francji. Byli to głównie Szwajcarzy zaciągnięci przez Maksymiliana Sforzę oraz kilka kompanii kawalerii liczących około 500 „kopii". Manewr taki nie udał się Prospero Colonnie, który rozpoczął odwrót zbyt późno. Pod Villafranca dopadła go jazda francuska pod wodzą Jaquesa de Chabannes, seigneura de la Palice, marszałka Francji i Bayarda. Dowódca papieski wraz z 700 swymi jeźdźcami dostał się do niewoli. W tym czasie nad Padem operowali Hiszpanie, wiążąc siły sprzymierzonych z Francuzami Wenecjan. W pobliżu, pod Piacenzą, znajdowała się również piechota papieska dowodzona przez Lorenza de Medici..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 233 Franciszek nie szukał w tej chwili konfrontacji militarnej za wszelką cenę. Na prośby księcia Sabaudii wysłał swego wuja René, by paktował ze Szwajcarami w Vercelli. Zaoferował im znaczną sumę pieniędzy w zamian za ich przychylność w sprawie zajęcia Mediolanu, a także obiecywał pomoc militarną przyszłości. Był nawet gotów zrekompensować ich sprzymierzeńcowi, Sforzy, utratę księstwa. Początkowo górale przystąpili do rozmów, kiedy jednak warunki układu zostały naszkicowane, poprosili o kolejną rundę rozmów, która miała się odbyć w Gallarate. Tym razem rozmowami ze strony francuskiej kierował marszałek Lautrec, książę Sabaudii zaś był mediatorem. W tym czasie król posuwał się dalej na wschód, przekraczając Ticino 31 sierpnia. Pod Bufalora przybyli do niego posłowie mediolańscy, oferując mu zaopatrzenie i obiecując przyjazne przyjęcie w mieście. Franciszek jednakże, nie bez podstaw, potraktował ten krok podejrzliwie. Francuzi poczęli okrążać miasto, poruszając się po łuku w kierunku południowym. Ich zamiarem było połączenie się z armią wenecką, stacjonującą pod Lodi, dowodzoną przez Bartolomeo Alviano. 9 września Franciszek otrzymał tekst traktatu wynegocjowanego ze Szwajcarami w Gallarate. W zamian za milion złotych talarów, z których 150 000 miało być jednorazowo wypłacone w gotówce, zgodzili się oni natychmiast wycofać ze wszystkich ziem mediolańskich za wyjątkiem Bellinzony. Rekompensatą dla Sforzy miało być księstwo Nemours i ręka francuskiej księżniczki krwi. Franciszek, w zamian za roczną opłatę w wysokości 2000 liwrów dla każdego kantonu, mógł zaciągać w Szwajcarii tak wielką liczbę żołnierzy, jaką tylko uznałby za stosowną. Jeśli Szwajcarzy prowadziliby własną wojnę, król zobowiązany był wesprzeć ich kawalerią oraz działami, o ile nie potrzebowałby ich sam w danej chwili. Warunki te zostały zaakceptowane. W ciągu 10 godzin Franciszek zebrał od panów ze swego otoczenia 150 000 talarów i pod zbrojną eskortą wysłał je do Gallarate. 10 września Franciszek przeniósł swój obóz do Marignano i wysłał Louisa d'Ars, by zajął Pawię. Jednocześnie też ponaglał Wenecjan, by chronili tyły wojsk francuskich przed możliwym atakiem wojsk hiszpańsko-papieskich, skoncentrowanych pod Piacenzą..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 233-234 Bitwa pod Marignano 13 - 14 września 1515 "...W dniach 13 i 14 IX 1515 pod miejscowością Marignano (obecnie Melegnano, fr. Marignan) nad rzeką Lambro, na południowy wschód od Mediolanu, doszło do bitwy, w której wzięło udział 20 000 wojsk federacyjnych przeciwko 30 000 Francuzów, dysponujących ponadto 72 działami (według innych przekazów, mieli ich mieć tylko 64). Franciszek miał pod swoimi rozkazami 2500 ciężkozbrojnej kawalerii (gens d'armes), 1500 lekkiej jazdy, 6000 piechoty z Gaskonii, 4000 piechoty francuskiej i 8000-9000 landsknechtów, a także liczący 6000 weteranów „Czarny Legion" Karola Gueldersa. Francuski obóz usytuowany był pod San Giuliano, wioską położoną ok. 5 km na północ od Marignano. Od zachodu okalała go droga z Mediolanu do Lodi, od wschodu zaś rzeka Lombro. Błotnisty teren wokół Marignano sprzyjał obronie. Znaczną jego część stanowiła bezdrzewna okolica. Płaska, ale jednostajna powierzchnia pól uprawnych pocięta była kanałami irygacyjnymi. Franciszek nie popełnił już tego błędu, który miał fatalne konsekwencje dla Francuzów pod Novarą. Swoje siły umieścił za solidnym rowem, który osłaniali arkebuzerzy i kusznicy z Gaskonii oraz działa. Tuż za rowem ustawił straż przednią, którą dowodził konetabl Karol de Bourbon. Znajdowała się tu artyleria, chroniona od przodu przez rów oraz linię strzelców, z flank zaś i z tyłu przez 10 000 francuskiej piechoty. Batalia centralna, ulokowana w Santa Brigida, ok. 1 km dalej na południe, składała się z drugiej potężnej kolumny 9000 landsknechtów oraz z kwiatu gendarmerie dowodzonej przez samego króla. Straż tylną wreszcie ulokowano jeszcze 3 km na południe. Składała się ona z kawalerii dowodzonej przez królewskiego szwagra Karola d'Alençon*. Stojąc w pierwszej linii Franciszek I czekał na uderzenie Hiszpanów. Ci jednak nie nadchodzili. Ich dowódcy liczyli, że pierwsi uderzą na Francuzów pewni siebie i odważni Szwajcarzy. Kiedy pięciu komisarzy szwajcarskich poinformowało zgromadzonych kapitanów o układzie zwartym z królem Francji w Gallarate, rozgorzał zacięty spór między zebranymi - czy ważniejszy jest łatwy zarobek, czy honor. Ostatecznie kapitanowie z Berna, Freiburga, Soleny i Valois oświadczyli, że układ jest obowiązujący i wyruszyli ze swymi oddziałami do domu. Większość z nich jednak, z kantonów wschodnich i centralnych, nie zaakceptowała traktatu. Szczególnie zaciętym jego przeciwnikiem był kardynał Mathias Schinner, który mimo purpurowego kapelusza był przywódcą bardziej politycznym i wojskowym, niż duchowym. Bez wahania opowiedział się on za wojną. Podkreślał przy tym konieczność jednogłośnej zgody wśród Szwajcarów i wspólnego działania. Traktat z Francuzami uważał za pułapkę. Jego uznanie groziło, zdaniem kardynała, tym, że Helweci na zawsze już pozostaną uwięzieni w swoich kantonach. Wykorzystując podniecenie panujące wśród oddziałów zręczną mową nakłonił ich do walki. Przywdziawszy nowe purpurowe szaty pontyfikalne wskoczył na siodło i poprowadził swych rodaków ku zagładzie. 13 września w kierunku Marignano wyruszyło 20 000 żołnierzy szwajcarskich, którym towarzyszyło około 200 kawalerzy stów i kilka dział. Poruszali się oni tak szybko, iż przybyli na miejsce jeszcze zanim zapadł wieczór. Alarm we francuskim obozie podniósł oddział saperów, którzy pracowali nad fortyfikacjami od strony Mediolanu. Ujrzeli oni chmurę kurzu unoszącą się z tamtego kierunku. Bourbon natychmiast wysłał ostrzeżenie królowi, ten zaś przesłał je dalej do swego szwagra. Szwajcarzy nadciągali w typowym dla siebie szyku, sformowani w trzy zwarte kwadraty, z których każdy liczył około 7000 ludzi. W pierwszym momencie uchwycony został przez nacierających oddział kawalerii francuskiej, który akurat znalazł się przed nimi. Był to oddział Fleuranges'a, który cofał się po stoczeniu potyczki pod bramami Mediolanu. Został on z wściekłością zaatakowany w bardzo niedogodnym położeniu: za nim był rów i stojąca dalej francuska straż przednia, a z przodu najeżona pikami, napierająca kolumna nieprzyjacielska. Fleuranges nie miał wyboru - poprowadził swoich kawalerzystów do desperackiej szarży. Wielu z nich zostało zrzuconych z koni i dobitych przez górali. Pierwsza ze szwajcarskich „batalii" dotarła do francuskich umocnień ok. godziny 16.00. Natarła ona na straż przednią w takim tempie, z tak niepowstrzymaną siłą i impetem, że Francuzi nie zdołali przyszykować dział, zaś ogień z broni palnej i strzały z kusz nie powodowały zbyt wielkich strat wśród nacierających, kiedy z marszu sforsowali rów. W pierwszym uderzeniu zepchnęli francuskich strzelców i pierwsze szeregi straży przedniej do tyłu. Francuska piechota pierzchła, pozostawiając kanonierów osamotnionych. Dzięki temu zdobytych zostało 15 francuskich dział. ![]() W czasie gdy Szwajcarzy przegrupowywali swoje siły, do przodu wysunął się kwadrat landsknechtów. Dwie ogromne formacje pikinierów starły się ze sobą. Landsknechci ustawili się w zwartych kolumnach na lewo od straży przedniej, na skrzydłach osłonięci przez gens d'armes. Stało się to dosłownie w ostatniej chwili, ponieważ już szybkim krokiem nadciągnęła wielotysięczna batalia Starych Kantonów i uderzyła na Czarnych. Rozpoczęły się śmiertelne zapasy w straszliwym chaosie ludzi, drzewców pik, zwałów trupów i rannych. „Czarny Legion" bronił się nieustępliwie. Wprawdzie landsknechci cofali się, gdy padali żołnierze z pierwszych szeregów, szybko jednak byli oni zastępowani ludźmi z kolejnych rzędów. Dzięki temu ich zwarty szyk nie dawał się rozproszyć znacznie liczniejszemu przeciwnikowi. Również zmęczeni Szwajcarzy zastępowani byli nowymi posiłkami. Dostrzegając coraz silniejszy nacisk Szwajcarów i zwiastuny nadciągającej porażki, Franciszek I przekazał swym oficerom dowództwo rezerwy, a sam raz po raz rzucał się w tę ludzką ciżbę z niewielkim, lecz doborowym oddziałkiem swojej jazdy. Miał on szarżować podobno 25 razy, później zaś zsiąść miał z konia i, ująwszy w dłonie pikę, wołać, że pragnie wraz ze swymi żołnierzami ramię w ramię zwyciężyć lub zginąć. W czasie walki Franciszek otrzymać miał 8 niegroźnych pchnięć. Dzięki temu udało się m. in. uratować działa, wspierające następnie ogniem landsknechtów. Zaciekły bój trwał nadal nawet po zachodzie słońca. Pole bitwy oświetlane było jedynie poświatą księżyca. Oddziały nawoływały się wzajemnie, aby nie walczyć ze swoimi towarzyszami. Szwajcarzy atakowali raz po raz, ich natarcia były jednak powstrzymywane przez landsknechtów. Franciszek ze swymi gendarmerie cały czas próbował oskrzydlić przeciwnika. Jednakże około północy księżyc wreszcie zaszedł, skrywając walczących w całkowitych ciemnościach. Obie armie cofnęły się. Kardynał Schinner, który w zamieszaniu znalazł się wśród nieprzyjaciół, zauważył z lewej strony płonącą chatę. Udało mu się uciec niezauważonym przez Francuzów i kierując się w stronę płomieni odnalazł grupę szwajcarskich oficerów. Zwoływali oni, zgodnie z góralskimi zwyczajami, własne oddziały rykiem rogów wojennych, nazywanych „Bykiem Uri" i „Krową Unterwalden". Francuzów odwołały z pola przenikliwe dźwięki trąbek. Jedynie rów i około dziesięciometrowy pas ziemi oddzielały obie wrogie strony, z tego też powodu potyczki nie ustawały przez całą noc. Według dramatycznego opisu Marka Plewczyńskiego, „w potwornym amoku mordowania, brodząc we krwi zakłutych i zarąbanych, walczono dopóty, dopóki w nocnych ciemnościach dowódcy nie poczęli tracić orientacji, a zatem kontroli nad przebiegiem bitwy, a zmęczeni kilkugodzinnym bojem żołnierze nie mieli już ani sił, ani woli do morderczych zmagań. O północy przerwano bitwę i dano żołnierzom kilka godzin na wypoczynek. Śmiertelni wrogowie spali razem na zbroczonym krwią polu". Mimo takiej zajadłości istnieją przesłanki świadczące, że trzecia batalia szwajcarska, a także francuska, być może w ogóle nie weszły do walki. Przekazy współczesnych źródeł różnią się co do tego, w jaki sposób król Franciszek spędził noc. Jedne twierdzą, że przespał się on na lawecie działa, inne że pozostawał cały czas uzbrojony na siodle. Bez wątpienia jednak francuska armia przeorganizowała się w nocy, przygotowując się do boju, mającego na nowo rozgorzeć o świcie. Huf walny przesunięty został do przodu, tworząc jedną linię z centrum i resztkami awangardy. Skrzydła tej linii zawijały się ku tyłowi, by uniknąć zagrożenia otoczenia. Także Szwajcarzy przegrupowali swoje siły, musieli bowiem należycie odpowiedzieć na nowe ustawienie wojsk francuskich. Sformowali się teraz w trzy kolumny, ustawione obok siebie po to, żeby związać walką całą linię francuską. O świcie 14 września, między godziną 4.00 a 5.00, Szwajcarzy znów ruszyli do natarcia. Przywitały ich silne salwy z dział francuskich. Jednocześnie z obu skrzydeł nastąpiły ataki jazdy, które szarpały boki szwajcarskiej „batalii". Główny nacisk Helweci położyli na złamanie lewego skrzydła Francuzów. Bourbon, stojący na prawym skrzydle, zdołał odeprzeć atakujących go Szwajcarów, znacznie przetrzebionych stratami dnia poprzedniego. Więcej szczęścia mieli górale w środku. Atakując pod ogniem dział zdołali przedrzeć się przez rów, wystraszyć francuską piechotę i pokonać w walce landsknechtów. Jednakże po szarży Franciszka i jego gendarmerie zmuszeni byli cofnąć się z powrotem za rów. W czasie tego ataku król miał zostać trzykrotnie ugodzony piką. ![]() Tymczasem atak lewoskrzydłowego czworoboku szwajcarskiego (prawdopodobnie złożonego z 3000 landsknechtów i 5 lub 6 kompanii najemników włoskich) początkowo przyniósł Szwajcarom sukces. Niektóre oddziały francuskie nie wytrzymały zmasowanego naporu pikinierów wroga i zaczęły uciekać; działa francuskie zostały tu zdobyte i jedynie landsknechci podjęli bohaterską walkę. Na pomoc im ściągnięto kawalerię oraz część artylerii i kawalerii ze środka i z prawej strony. Mimo to około godziny 8.00 francuskie lewe skrzydło poczęło się załamywać. Przed klęską uratowały Francuzów jedynie desperackie, powtarzane szarże kawalerii prowadzone przez Aymara de Prie i marszałka dAubigny, oraz zbliżające się na tyłach „batalii" szwajcarskiej okrzyki „San Marco!", zwiastujące przybycie Wenecjan. Natchnęło to nowym duchem Francuzów, którzy przypuścili kontratak. Około 11.00 Szwajcarzy zostali odparci. O losach krwawej bitwy zdecydował oddział sprzymierzonych z Francuzami Wenecjan, który wyszedł na tyły Szwajcarów, zmuszając ich do ustąpienia. Szwajcarzy rozpoczęli pospieszny odwrót, który wykonany został w całkowitym porządku bez objawów paniki, choć nierozgromione w dwudniowej bitwie oddziały cofając się musiały toczyć równocześnie ciężkie walki z napierającym nieprzyjacielem. Dotarli oni do Mediolanu, przedstawiając straszliwy widok, przywodzący na myśl dantejskie Inferno - niektórzy z nich bez kończyn, inni taszczący na grzbietach poranionych towarzyszy. Franciszek odniósł po raz pierwszy świetne, choć mordercze zwycięstwo nad Szwajcarami i udało mu się rozbić niepokonane dotychczas wojska szwajcarskie. Była to niezwykle krwawa bitwa. Marszałek Trmilzio, objeżdżając pole bitwy po odniesionym zwycięstwie, stwierdzić miał, że 18 bitew, w jakich brał udział, stanowiło dziecinną igraszkę w porównaniu z tą masakrą. On także miał użyć, przyjętego następnie przez historiografię na określenie tej bitwy określenia: Bitwa Gigantów. Szwajcarzy pozostawić mieli nad Lambro aż 12 000 (czy nawet 15 000) zabitych. Grabarze raportowali, że pochować musieli 16 500 ciał. Dokładna, prawdziwa liczba poległych nie jest jednak znana. Obie strony podawały absurdalne liczby. Król Franciszek twierdził, że Francuzi stracili jedynie 4000 zabitych, sami pozostawiając na placu 22 000 Szwajcarów. W rzeczywistości straty musiały być o wiele bardziej wyrównane. Dla Francuzów było to także zwycięstwo propagandowe. „Już nigdy więcej", pisał Franciszek, „nie będą gendarmeńe nazywani zającami w zbrojach". Osobiście odznaczył on Galiota de Genouillac, dowódcę artylerii, którego działa spowolniły atak Szwajcarów i poczyniły w ich szeregach głębokie wyrwy. Bohaterem bitwy był także Pierre du Terrail, seigneui de Bayard. Król uklęknąć miał przed nim, by przyjąć z jego rąk pasowanie na rycerza. Bitwa pod Marignano - pierwsza w tej epoce, która trwała dłużej niż jeden dzień - po dziś dzień znana jest jako Bitwa Gigantów. Gigantami byli szwajcarscy pikinierzy z jednej, a niemieccy landsknechci z drugiej strony. Stanęli oni twarzą w twarz w równym pojedynku. Przewaga liczebna była po stronie tych pierwszych, a jednak zwycięstwo odnieśli drudzy. Zadecydowała o tym znakomita artyleria francuska. „Ulepszone, bardziej szybkostrzelne i ruchliwsze działa spowodowały straty w szeregach nieprzyjacielskich, znacznie je osłabiając. Doskonale też wypadło po stronie francuskiej współdziałanie wszystkich rodzajów broni: piechoty, jazdy i artylerii. Krwawa łaźnia, jaką pod Marignano zgotowali Niemcy i Francuzi szwajcarskiej piechocie, przerwała na zawsze pasmo jej zwycięstw. Odtąd prymat najlepszej europejskiej piechoty dzierżyć będą nie Szwajcarzy lecz niemieccy landsknechci". Wysokiej jakości niezwyciężonej dotąd piechocie szwajcarskiej król francuski przeciwstawił użytą w szerokim zakresie artylerię, a także doskonałą konnicę..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 234-243 ![]() "...Bitwa pod Marignano zmieniła radykalnie sytuację w północnych Włoszech. Wszyscy przechodzili na stronę triumfatora. Szwajcarzy, jak powiedzieliśmy, wycofali się z dalszej aktywnej roli na tym terenie. Skapitulował Mediolan. Poselstwo miasta złożyło królowi hołd 16 września w Chiaravalle, jednakże Maksymilian Sforza poddał zamek po oblężeniu dopiero 4 października. Pod presją zgodził się wówczas ustąpić swe księstwo Franciszkowi I w zamian za dożywotnią pensję. Zmarł on Paryżu w roku 1530, gdzie wyprawiono mu wspaniały pogrzeb. Walezjusz wkroczył triumfalnie do miasta 11 października i pozostał tu aż do końca miesiąca, po czym zostawił je w rękach Bourbona i Duprata, wyruszając do Vigevano. Genua musiała znów uznać dominację francuską.
Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 245 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości