ozdoba

WOJNA POLSKI I LITWY Z MOŁDAWIĄ
1530-1531

ozdoba
894-896 Wojna bułgarsko-bizantyjska
917-924 Wojna bułgarsko-bizantyjska
953-955 Bunt Ludolfa w Niemczech
955 Najazd Węgrów na Bawarię
1001-1004 Wojna bułgarsko-bizantyjska
1009–1012 Najazd armii Thorkella na Anglię
1015-1018 Wojna bułgarsko-bizantyjska
1078 - 1080 Wojna cesarza Henryka IV z Saksonią
1081-1085 Wojna bizantyjsko-normańska
1096-1099 I wyprawa krzyżowa
1109 Wojna polsko-niemiecka
1145-1149 II wyprawa krzyżowa
1189-1192 III wyprawa krzyżowa
1202-1204 IV wyprawa krzyżowa
1217-1221 V wyprawa krzyżowa
1221-1223 Dżebe i Subedej w zachodniej Azji
1235-1242 Najazd Batu i Sübedeja na Europę
1248–1254 VI wyprawa krzyżowa
1253 Kampania Opawska
1259-1260 Najazd Burundaja na Polskę
1270 VII wyprawa krzyżowa
1283-1309 Wojna krzyżacko-litewska
1302-1305 Wojna francusko-flamandzka
1308-1309 Zabór Pomorza Gdańskiego przez Krzyżaków
1311-1325 Wojna krzyżacko-litewska
1327-1332 Wojna polsko-krzyżacka o Pomorze Gdańskie i ziemię chełmińską
1337–1453 Wojna stuletnia
1381–1384 Pierwsza wojna Jagiełły z Witoldem
1382-1385 Wojna Grzymalitów z Nałęczami
1390-1392 Druga wojna Jagiełły z Witoldem
1391 Pierwsza wojna Władysława Jagiełły z Władysławem Opolczykiem
1393-1394 Druga wojna Władysława Jagiełły z Władysławem Opolczykiem
1396 Trzecia wojna Władysława Jagiełły z Władysławem Opolczykiem
1406–1408 Wojna o Psków
1409–1411 Wojna Polski i Litwy z Zakonem Krzyżackim
1414 Wojna głodowa
1419–1436 Wojny husyckie
1422 Wojna golubska
1431–1435 Wojna polsko-krzyżacka
1438 Wojna z Habsburgami o koronę czeską
1440 – 1442 Wojna domowa na Węgrzech
październik 1443 – luty 1444 Pierwsza kampania Władysława Warneńczyka przeciwko Turkom
wrzesień - listopad 1444 Druga kampania Władysława Warneńczyka przeciwko Turkom
1454–1466 Wojna trzynastoletnia
1471-1474 Interwencja zbrojna na Węgrzech przeciwko Maciejowi Korwinowi
wrzesień-grudzień 1474 Wyprawa polsko-czeska na Śląsk
1490-1492 Walki Jana Olbrachta z Władysławem II na Węgrzech
październik-grudzień 1490 Wyprawa Maksymiliana I Habsburga na Węgry
1492-1494 Wojna Litwy z Moskwą
1494-1496 Pierwsza wojna włoska
1497 Wyprawa mołdawska Jana Olbrachta
1499–1504 Druga wojna włoska
1500-1503 Wojna Litwy z Moskwą o Siewierszczyznę
1506 Wojna Polski i Litwy z Mołdawią
1507-1508 Wojna o Bramę Smoleńską z Moskwą
1508–1510 Wojna Ligi z Cambrai przeciwko Wenecji
1509 Wojna Polski i Litwy z Mołdawią
1510–1514 Wojna Francji z Państwem Papieskim
kwiecień 1512 Najazd Tatarów na Wołyń
1512-1522 Wojna Litwy z Moskwą
1516 Wojna Polski i Litwy z Tatarami
1519-1521 Wojna pruska
1530-1531 Wojna Polski i Litwy z Mołdawią
1534-1537 Wojna Polski i Litwy z Moskwą

"...W końcu lat dwudziestych XVI w. zwrotu Pokucia zażądał kolejny hospodar mołdawski Piotr IV Raresz (1527-1538 i 1541-1546), zwany w Polsce z ruska Petryłą. W razie odmowy ze strony króla polskiego postanowił sporne terytorium odebrać siłą. Starannie przygotował wyprawę pod względem politycznym uzyskawszy poparcie Turcji. Liczył na współdziałanie ze strony Moskwy i Krymu, które podburzał do najazdu na Polskę. Oczekiwał też poparcia prawosławnej ludności Pokucia i innych ziem ruskich, dokąd już wcześniej rozesłał swych emisariuszy. W marcu 1530 r. począł ściągać wojska, a już w czerwcu rozeszły się w Polsce pogłoski, że sułtan turecki ma pchnąć Mołdawian na ziemie koronne. Polskie dowództwo: hetman wielki koronny Jan Tarnowski, świeżo mianowany hetman polny, kasztelan halicki Jan Kola, jego wuj, starosta lwowski i halicki Otto z Chodcza oraz starosta kamieniecki i wojewoda podolski Stanisław Lanckoroński nie zdecydowali się na żadną akcję wyprzedzającą. Ten ostatni pisał z Kamieńca Podolskiego jeszcze w dniu 30 listopada, że dotąd nie było dla niego jasne, w jakim celu hospodar zbiera wojsko! Wprawdzie dopiero teraz domyślił się zamiarów Raresza, to jednak w dalszym ciągu nie wiedział, w jakim kierunku nastąpi uderzenie mołdawskie. Niewątpliwie było to rezultatem mądrego posunięcia Raresza, który obrał za miejsce koncentracji odległe od granicy polskiej aż o 100 km Botuszany, przez co wywiad polski miał trudniejsze zadanie, a ponadto do ostatniej chwili mógł utrzymać w tajemnicy kierunek własnego uderzenia. W wojsku mołdawskim zdecydowaną większość stanowiła jazda zgrupowana w oddziałach curteniów (zapewne ok. 2 tys.), hinsariów (1 tys.), w chorągwiach dostojników państwowych (1 tys.) oraz w pospolitym ruszeniu bojarów (2 tys.) z pogranicznych perkułabstw chocimskiego i czerniowieckiego. W sumie armia mołdawska liczyła blisko 6 tys. jazdy i dysponowała niewielką liczbą dział obsługiwanych i transportowanych przez piechotę chłopską.

Raresz, mając już jesienią zebrane wojsko, czekał aż temperatura spadnie poniżej zera, co na Podgórzu występuje najczęściej około 27 listopada, a nad Dniestrem około 1 grudnia. Opadanie wody w rzekach, twardnienie gruntu na drogach, a po upływie dwóch tygodni powstanie trwałej powłoki lodowej umożliwiały lekkiej jeździe mołdawskiej bardzo dużą ruchliwość i szybkość operacyjną. Czekał też Raresz bezskutecznie na wystąpienie zbrojne Moskwy i Krymu. Przypuszczalnie nie był też jeszcze gotowy spisek prawosławnych jego zwolenników we Lwowie i Kamieńcu Podolskim.

Dopiero dnia 30 listopada 1530 r. Raresz wyruszył z wojskiem z Botuszan na Dorochów. Skręcił następnie na zachód pod Seret, gdzie wszedł na trakt czerniowiecki. W Czerniowcach spokojnie przeprawił się przez Prut, a więc jeszcze w głębi własnego terytorium. W dniu 3 grudnia ruszył traktem na zachód i po pokonaniu około 30 km stanął o zmierzchu na granicznej rzeczce Kołaczyn wpadającej do Prutu. Nagłe pojawienie się wojsk mołdawskich całkowicie zaskoczyło niewielki oddział pobrzeżników przebywających w założonym przed dziesięcioma miesiącami miasteczku Kołaczynie. Nie zdążyli oni nawet zniszczyć grobli na rzece, przez którą wiódł trakt z Mołdawii do Polski. Dzięki bardzo szybkiemu tempu marszu Raresz zaskoczył polską straż graniczną, ale po przeszło 120-kilometrowym pochodzie musiał zarządzić w swym wojsku nocny odpoczynek. Na Śniatyń ruszył więc zapewne rankiem 4 grudnia. Podniszczony murowany zamek i otoczone wałem miasto zostało bez trudu zdobyte, a następnie spustoszone przez wojsko mołdawskie. Po opanowaniu tej polskiej strażnicy kresowej i pozostawieniu w niej swej załogi ruszył natychmiast Raresz w dalszą drogę na zachód. W leżącym nad ujściem Turki do Prutu Zabołotowie zatrzymał się na nocleg planując rozszerzenie działań wojennych w następnym dniu. Wieści o najeździe wojsk mołdawskich dotarły do Halicza w tym samym dniu 4 grudnia. Starosta halicki i lwowski Otto z Chodcza wysłał natychmiast do króla Zygmunta Starego gońca z wiadomością, że hospodar wtargnął do ziem ruskich i zamyśla oblec zamki pograniczne. Nie dysponował żadnymi chorągwiami zaciężnymi i dlatego nie starał się nawet wzmocnić załóg w Tyśmiennicy i Tłumaczu, nie mówiąc już nawet o odległej o 100 km Kołomyi. Niewątpliwie przystąpił do przygotowania Halicza do obrony. Natomiast obronę Pokucia uzależnił od decyzji oraz poczynań króla i hetmanów.

Przypuszczalnie już w dniu 5 grudnia w Zabołotowie Raresz rozdzielił swe siły. Część jazdy wysłał zapewne na północ wzdłuż rzeki Czerniawy drogą przez Balince i Kołaczkowce w celu zdobycia Gwoźdźca i Horodenki Sam zaś z pozostałym wojskiem ruszył na odległą o 25 km Kołomyję. Zamek kołomyjski miał zapewne mocno już podniszczone drewniane umocnienia, a obok niego rozłożone było miasto liczące wówczas około 1500 mieszkańców. Zdolnych do obrony mogło tu być zaledwie 200-300 mieszczan, sług zamkowych i starościńskich dowodzonych (w zastępstwie Ottona z Chodcza) przez podstarościego kołomyjskiego. Nic więc dziwnego, że Raresz dysponując 10-krotnie liczniejszymi siłami bez trudu zajął i złupił zarówno zamek, jak i miasto. Tymczasem 2-3 tysięczny oddział mołdawski wsparty artylerią dotarł do odległego o 12 km od Zabołotowa Gwoźdźca. Zameczek w Gwoźdźcu, choć drewniany, był w dobrym stanie. Należał on do byłego hetmana polnego koronnego Jana Tworowskiego i dlatego hospodar mógł się spodziewać, że broniący go ludzie stawią zdecydowany opór. I rzeczywiście - próba zaskoczenia załogi, którą stanowili zapewne żołnierze prywatni Tworowskiego, nie powiodła się. Mołdawianie rozłożyli się więc obozem i przystąpili do regularnego oblężenia. Bilans trzydniowych walk na Pokuciu był dla Raresza bardzo pomyślny. Opanował dwa największe miasta na tym terenie - Kołomyję i Śniatyń, będące ze względu na układ dróg nie tylko ważnymi punktami w skali operacyjnej, ale i ośrodkami rozległych dóbr królewskich.

Działania mołdawskie na Pokuciu uległy znacznemu rozszerzeniu. Sam hospodar pozostał wprawdzie w Kołomyi, ale niewątpliwie wydzielił ze swych sił oddziały jazdy chocimskiej i czerniowieckiej. ¡eden z nich (zapewne kilkusetkonny) wyruszył przypuszczalnie w dniu 6 grudnia z Kołomyi, przeprawił się przez zamarznięty Prut i ruszył na południe przez Myszyn drogą na Jabłonów. Głównym celem Mołdawian było zdobycie położonego wśród beskidzkich lasów miasteczka Utoropy. Zadanie to zostało wykonane, po czym nieprzyjacielska jazda po sforsowaniu Pistyńki dotarła zapewne do Kosowa, a następnie skręciła na płn.-zachód i powróciła do Kołomyi. W opanowanych miasteczkach pozostawiono załogi. Oporu nigdzie nie napotkano, a Rusini i Wołosi przechodzili na stronę hospodara. Ten 80-kilometrowy rajd oddał w ręce Raresza górskie tereny między Pistyńką a Czeremoszem. Drugi podjazd wyruszył zapewne z Kołomyi na zachód w górę Prutu na Delatyn, a następnie zawrócił na północ i przez Łojową dotarł do Nadwornej położonej nad Bystrzycą Nadwórniańską. Opanowanie tych terenów ułatwiło przejście na stronę hospodara ruskich i wołoskich właścicieli wsi. Maszerując dalej prawym brzegiem Bystrzycy przez Przerośl, Wołosów, Lipowkę i Markowce dotarli Mołdawianie pod Tyśmienicę. Tu - po pokonaniu około 85 kilometrów - dołączyli do własnych sił głównych, które przebywały w tym rejonie już od 8 grudnia. Trzeci bowiem oddział, złożony zapewne z tysiąca jazdy bojarskiej, wysłał Raresz głównym traktem leśnym na północny zachód przez Szeparowce, Rakowczyk, Leśną Słobodkę i Chlebiczyn do Otyni (28 km). Miejscowość ta została zapewne opanowana już 7 grudnia, po czym Mołdawianie - po przeprawieniu się przez zamarznięte Woronę i Bystrzycę Nadwórniańską - ruszyli drogą prowadzącą wzdłuż lewego brzegu tej drugiej rzeki na Tyśmienicę. Odcinek długości ok. 20 km pokonali zapewne 8 grudnia i tego samego też dnia miasteczko Parnowskich - Tyśmienica zostało zdobyte. Od Halicza dzieliło Mołdawian 25 km, a więc jeden dzień marszu..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 349-352

Działania wojsk polskich i mołdawskich w grudniu 1530

"...Decydujące znaczenie w kampanii pokuckiej w grudniu 1530 r. miały jednak działania na prawym, północnym skrzydle wojsk Rareszowych, a więc w Bramie Kołomyjskiej między Prutem a Dniestrem. Gwoździec został zdobyty szturmem przez przeszło 2 tysięczny doborowy oddział mołdawski już zapewne 7 grudnia. Można przypuszczać, że oddział ten opanował następnie odległy o 15 km Obertyn. Jednocześnie wydzielony kilkusetkonny podjazd wysłany z Gwoźdźca na północny wschód przeprawił się przez Czerniawę i zdobył Horodenkę oraz miasteczko Okno. Następnie skierował się na północ i dotarł do Niezwisk położonych w jarze dniestrowym. Stąd podjazd mołdawski ruszył zapewne na zachód i przez Żywaczów - Gruszkę dotarł pod Tłumacz. Po drodze dołączył do głównego oddziału, który w międzyczasie wyruszywszy z Obertyna opanował Chocimierz i przed Gruszką wkroczył na drogę wiodącą do Tłumacza. Prawdopodobnie w dniu 10 grudnia Tłumacz został zdobyty. Około 11 grudnia spotkały się obie grupy operacyjne: północna wysłana przed sześcioma dniami z Zabołotowa i południowa wydzielona przed pięcioma dniami w Kołomyi. Pokonały one przeszło 80 km, a więc średnio dziennie około 20 km. Była to dość duża szybkość marszu jak na dość trudne warunki terenowe i zimowe, zwłaszcza w wypadku grupy południowej. Niewątpliwie lekkość jazdy mołdawskiej, dobra znajomość terenu, brak (poza Gwoźdźcem) większego oporu ze strony polskiej oraz sprawność operacyjna widoczna w doskonałej synchronizacji działań przez dowódców poszczególnych grup mołdawskich złożyły się na sukces Piotra Raresza. Uchwyciwszy dolinę Prutu i wychodząc na szlak kołaczyński, a także zdobywając leżące w Bramie Kołomyjskiej Zadniestrze Tłumackie i Pokucie Środkowe z ludnymi, odkrytymi terenami nad górną Czerniawą, panował właściwie hospodar nad całym Pokuciem i otwierał sobie drogę na Halicz i Rohatyn.

Należy tu podkreślić niszczycielski charakter działań mołdawskich. Kronikarz polski Marcin Bielski odnotował, że „Petryło (....) wybrał, wypalił miasteczka, takież wsi poddanych królewskich. Kołomyją, Śniatyń, Tyśmiennicę i wiele innych dzierżaw ku polskiemu królestwu przyległych, aż do Halicza i około wszędzie... wypustoszył". Nie obyło się więc bez gwałtów i łupiestw, czemu sprzyjało rozproszenie sił mołdawskich. Z dymem poszło wiele osad pokuckich. A.Czołowski pisał o spaleniu Śniatynia, Kołomyi, Tłumacza, Tyśmienicy i „mnóstwa innych osad", a A. Walawender szacował zniszczenia w całej Rusi Czerwonej na 1/4 jej terenu. Dzięki przeprowadzonemu rozpoznaniu Raresz zorientował się, że umocnienia Halicza są trudne do zdobycia. Nie zamierzał jednak biernie czekać na wieści o wystąpieniu swych zwolenników we Lwowie. Zdawał sobie sprawę, że współdziałanie ze spiskowcami będzie realne dopiero wówczas, gdy jego wojska znajdą się pod murami Lwowa. Zdecydował się więc na głęboki zagon samej jazdy, która jeśli nie zaskoczyłaby obrońców Lwowa, to przynajmniej spustoszyłaby ziemię halicką i lwowską. Ten śmiały plan w wykonaniu doborowych oddziałów szybkiej, ruchliwej, 5-tysięcznej jazdy, miał duże szanse powodzenia - zwłaszcza w wypadku, gdy byłby realizowany na wzór najazdów tatarskich. Jednym z najczęściej przekraczalnych przez Tatarów punktów na Dniestrze była przeprawa pod Czesybiesami. Pod tym właśnie miasteczkiem, położonym na wyniosłym płaskowzgórzu rozciągającym się w widłach Bystrzycy i Dniestru, postanowił Raresz przedostać się przez Dniestr, po czym najkrótszą drogą przez Rohatyn uderzyć na Lwów. By zrealizować swój zamiar musiał przekroczyć Bystrzycę w jej dolnym biegu oraz opanować same Czesybiesy. W dniach 13-16 grudnia wojska mołdawskie przeszły rzekę po lodzie w Zabłotowie i Pobrzeżu. Czesybiesy zostały zaatakowane z dwóch stron - od południa i od południowego-zachodu z przeprawy pobrzeżskiej. Załoga miasteczka nie miała żadnych szans obrony, tym bardziej, że jego zabudowania zostały podpalone. Zabezpieczywszy sobie w ten sposób bezpieczną drogę, jazda mołdawska przedostała się następnie po lodzie przez Dniestr. Chodecki nie zdecydował się na zaatakowanie nieprzyjaciela. Dysponował bowiem zbyt małymi siłami złożonymi zapewnie z żołnierzy prywatnych, sług zamkowych i starościńskich oraz mieszczan, a obiecane przez króla posiłki jeszcze nie nadeszły. Nie odważył się więc na żaden wypad poza mury zamku halickiego.

Piotr Raresz po przejściu Dniestru ruszył na północny zachód drogą przez Dubowce na Rohatyn, oddzielony teraz od Chodeckiego linią rzeki. Doszedł do odległego o 16 łon od Rohatyna i Halicza miasta Bursztyna i nagle zawrócił. Przyczyną zmiany jego planów były dwie wiadomości, które do niego dotarły. Po pierwsze dowiedział się, że król Zygmunt Stary wysłał przeciwko niemu wojsko nadworne. Około 12 grudnia wymaszerowało już ono z Piotrkowa. Liczyło 500 curienses pod dowództwem dworzanina królewskiego, chorążego przemyskiego Jana Boratyńskiego. Drugi oddział jazdy (również 500 koni) skoncentrowany był pod Oleskiem. Dowodzący nim zapewne hetman polny Jan Kola biernie czekał na nadejście Boratyńskiego. Istotniejsza była jednak druga wiadomość, która dotrzeć mogła do Raresza około 17 grudnia. Spisek jego zwolenników we Lwowie został wykryty, a nadzieje na opanowanie podstępem tego miasta rozwiały się. Hospodar zrezygnował więc z dalszego marszu w głąb ziem polskich. Podjął natomiast decyzję o zawróceniu na wschód i uderzeniu na Podole. W ten sposób mógł uniknąć starcia z wojskiem królewskim i złupić zasobne terytoria przeciwnika. Przede wszystkim jednak liczył, że drugi spisek jego zwolenników - tym razem w Kamieńcu Podolskim - powiedzie się. Gdyby zdobycie Kamieńca nie udało się, zawsze mógł zarządzić odwrót za Dniestr. Wzrastające chłody zimowe oraz zmęczenie ludzi i koni trzytygodniowym pochodem i walkami, kazały myśleć o kończeniu kampanii. Dalszy przebieg działań wojennych jest mało znany. Drogę liczącą blisko 150 km od Bursztyna do Kamieńca Podolskiego jazda hospodarska przemierzyła w ciągu 10 dni. Dziennie pokonywała więc średnio 15 km. Tempo marszu było więc szybkie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że nieprzyjaciel poruszał się w obcym trudnym terenie, forsując jary rzek wpadających do Dniestru. Pamiętać też należy, że wojska nieprzyjacielskie staczały po drodze drobne utarczki z miejscowymi oddziałami ochotników i pospolitaków oraz pustoszyły leżące na szlaku wioski podolskie. Prawdopodobnie hospodar maszerował z Bursztyna przez Bolszowe przedostając się po lodzie przez Złotą Lipę, Strypę, Seret i Niczławę. Jazda mołdawska na Zbruczu wpadła na szlak wiodący z Buczacza i Kopyczyniec do Kamieńca Podolskiego, do którego dotarła ok. 27 grudnia. Nieprzyjaciel omijał w ten sposób większe miasteczka i zamki nie chcąc tracić czasu na ich zdobywanie.

W tym czasie Boratyński z 500-konnym oddziałem curienses szybkim marszem z Piotrkowa zmierzał na Podole zapewne przez Sandomierz, Przemyśl, Lwów, Trembowlę i Skałę - do Kamieńca Podolskiego. Biorąc pod uwagę fakt, że była to jazda ciężko i średniozbrojna, średnie tempo marszu nie mogło przekraczać 30 km dziennie. Tym bardziej, że była już pełnia zimy, a długość drogi (600 km!) powodowała zmęczenie ludzi i koni. Boratyński nie zdążył więc przybyć na czas pod Kamieniec Podolski. Gdy hospodar podchodził pod ten zamek, Boratyński zbliżał się dopiero do Trembowli. Wojewoda podolski, starosta kamieniecki i skalski, Stanisław Lanckoroński dysponował w Kamieńcu pięcioma (wraz z własną) chorągwiami jazdy liczącymi około 640 koni oraz dwoma rotami pieszymi (w tym załogą kamieniecką) złożonymi z 270 piechurów. W sumie - niewiele ponad 800 zaciężnych. Było więc to wówczas największe zgrupowanie żołnierza polskiego na Podolu. Drugim miejscem, gdzie zapewne już od października gromadzili się towarzysze ze swoimi pocztami, był - w myśl ordynacji z 1520 r. - obóz warowny sił głównych obrony potocznej w rejonie Oleslco-Założce. Sformowane już chorągwie jazdy zostały formalnie przyjęte na służbę dopiero w dniach 10-12 grudnia. Było ich sześć, a liczyły w sumie 500 żołnierzy. Ich dowódca, hetman polny koronny Jan Kola zachował się początkowo biernie i oczekując na nadejście Boratyńskiego, obserwował jedynie rozwój wydarzeń. Gdy posiłki królewskie nie nadchodziły, a jak można sądzić - Lanckoroński alarmował z Kamieńca o nadciąganiu nieprzyjaciela, hetman ruszył wreszcie około 23 grudnia w kierunku Trembowli. Ale było już za późno. Gdy Raresz pustoszył okolice Kamieńca, Kola wyruszał dopiero z Kopyczyniec. Brak inicjatywy i nieudolność hetmana polnego spowodowały znaczne straty wśród ludności podolskiej i skazały Lanckorońskiego na samotną walkę z blisko 5-krotnie liczniejszym wrogiem. Nie doczekawszy się posiłków musiał wojewoda podolski zamknąć się w Kamieńcu i ograniczyć się wyłącznie do obrony samej twierdzy..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 352-356

"...Zapewne w dniach 28-29 grudnia Piotr Raresz stanął z 5-tysięczną jazdą pod zamkiem kamienieckim od strony zachodniej, tj. od strony gościńca prowadzącego z Orynina. Miał nadzieję, że jego zwolennicy pomogą mu w opanowaniu zamku strzegącego dostępu do miasta. Bez ich pomocy szturmowanie wysokich kamiennych murów i wysuniętych do przodu baszt było niemożliwe. Spotkał jednak hospodara zawód. Już przed dwoma tygodniami spisek promołdawski został wykryty. Nie pozostawało więc Rareszowi nic innego, jak tylko wrócić z łupami do Mołdawii. Pomaszerował więc na południe drogą na Żwaniec, po czym skręcił w lewo ku Dniestrowi. Zatrzymawszy się na odkrytej półtorakilometrowej przestrzeni naprzeciwko Chocimia, począł szykować się do przejścia po skutej lodem rzece.

Tymczasem do Kamieńca dotarł hetman Kola ze wspomnianymi wyżej sześcioma chorągwiami jazdy. W sumie więc siły, którymi dysponowało dowództwo polskie, wzrosły do 11 chorągwi jazdy i 2 rot pieszych - razem ok. 1400 żołnierzy zaciężnych. Przy prawidłowym ich użyciu można było liczyć na zadanie strat przeciwnikowi u przeprawy chocimskiej. Zapadła więc decyzja o stoczeniu bitwy. W Kamieńcu pozostał Lanclcoroński z piechotą i własną chorągwią, a ku Dniestrowi ruszył hetman Kola, jako naczelny dowódca wojsk polskich. Wiódł 10 chorągwi jazdy (przeszło 1000 żołnierzy zaciężnych) i zapewne poczty ochotnicze. Przewaga liczebna po stronie mołdawskiej była jednak 4-5-krotna.

Nie zachował się do naszych czasów żaden opis bitwy, która rozegrała się 31 grudnia na lewym brzegu Dniestru, na wprost zamku chocimskiego. Wiadomo tylko, że zakończyła się klęską wojsk polskich. Straty w poszczególnych chorągwiach według L. Kolankowskiego wynosiły od 20 do 35%. Rotmistrz Stanisław Kinicki dostał się do niewoli, a chorągwie Mikołaja Iskrzyckiego, Stanisława Ożarowskiego i Leonarda Jacimirskiego zostały po bitwie rozwiązane. Można tylko snuć przypuszczenia, że Kola - przy swym braku zdolności dowódczych i doświadczenia bojowego - dał się wciągnąć w walkę na lodzie lub też dostał się pod ostrzał mołdawskich łuczników konnych rozstawionych na skraju lasu, dochodzącego tu do brzegu dniestrowego na odległość jednego kilometra..."

"...Hospodar przedostał się na prawą stronę Dniestru. Do Suczawy wracał jako triumfator. Zdobył Pokucie, bogate łupy i pobił Polaków w otwartej bitwie. Zawiedli jego sojusznicy - Moskwa i Krym, a spiski jego zwolenników we Lwowie i Kamieńcu zostały wykryte. Nie mógł więc się pokusić o trwałe zdobycze w ziemi lwowskiej i podolskiej. Niewielkimi jednak siłami zadał prestiżową klęskę potężnemu Jagiellonowi. Spodziewał się, że Polacy nie podejmą odwetu, by nie narażać się sułtanowi tureckiemu. Stało się jednak inaczej..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 356-357

"...Wydawać by się mogło, że skoro wojna z Mołdawią już wybuchła, to zostaną szybko zebrane wojska polskie, które wyruszą na Pokucie. Machina wojenna Rzeczypospolitej okazała się jednak bardzo ociężała. Minęło aż pół roku, zanim Polska była gotowa do rozpoczęcia działań wojennych. Uchwalone przez sejm podatki wpływały do skarbu bardzo powoli. Król był zmuszony zaciągać pożyczki, sprzedawać i zastawiać królewszczyzny. Ostatecznie do służby w 24 chorągwiach jazdy i jednym oddziale strażniczym stanęło 4452 żołnierzy. W 10 rotach piechoty znalazło się 1136 drabów i 32 jeźdźców, a 12 dział obsługiwanych było przez 29 puszkarzy i woźniców. W sumie więc armia Jana Tarnowskiego liczyła 5648 ludzi i 4542 konie. Nie była więc zbyt liczna, ale reprezentowała zespół doborowych jednostek. Wielu rotmistrzów i towarzyszy posiadało bogatą praktykę wojskową. Szacować można, że w całej jeździe obertyńskiej średnio 48% stanowili husarze, 18% kopijnicy, a po 17% strzelcy i jeźdźcy uzbrojeni wyłącznie w broń sieczną. Przewaga husarii była zdecydowana i ją też zdecydowano przeciwstawić lekkim łucznikom mołdawskim. Wśród piechurów było 833 strzelców z rusznicami (73,3%). Odsetek pieszych kopijników wynosił 12,3%, pawężników 12,1%, a proporników 1,8%. Odsetek cudzoziemców (głównie Węgrów i Czechów) w piechocie koronnej nie przekraczał 10%.

Dnia 1 czerwca 1531 r. w Krakowie zebrali się senatorowie koronni. Na naradzie ustalono ogólny plan kampanii wojennej przeciwko Mołdawii. Król Zygmunt otrzymał już pierwsze wiadomości od swego posła Jana Ocieskiego wskazujące, że sułtan turecki nie będzie interweniować w konflikcie polsko-mołdawskim. Wbrew stanowisku Ottona z Chodcza i Jana Tarnowskiego zrezygnowano z zamiaru wkroczenia do Mołdawii i ograniczono cel wyprawy jedynie do wyrzucenia nieprzyjaciela z Pokucia. W ten sposób wariant jednoczesnego ataku z dwóch stron - od Kamieńca Podolskiego i Halicza - nie był w ogóle brany pod uwagę. Na miejsce koncentracji wojska polskiego wyznaczony został Rohatyn nad Gniłą Lipą, własność Chodeckich. Miasto to położone 30 km na północ od Halicza, było oddalone od granicy pod Czesybiesami zaledwie o dwa dni marszu. Komunikiem, to znaczy bez wozów i zbytnich obciążeń, jazda mogła dotrzeć do Pokucia w ciągu jednego dnia. Termin koncentracji wojska ustalono zapewne na koniec lipca. W połowie tego miesiąca kończył się bowiem letni przybór wód na Dniestrze i jego dopływach, związany z topnieniem śniegu w Karpatach. Przegląd wojska zgromadzonego w Rohatynie odbył się dopiero 27 lipca.


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 357-358

"...Załogi mołdawskie na Pokuciu liczyły około 1200 jazdy - zapewne pięć chorągwi doświadczonych drużynników hospodarskich. Dowodził nimi perlcułab czerniowiecki Tomasz Barnowski. Rozmieszczone były w pokuckich miasteczkach i odbudowanych zameczkach oraz pełniły straż wzdłuż Dniestru i Bystrzycy. Na wieść o koncentrowaniu się większych sił polskich na Rusi, Piotr Raresz już w lipcu przystąpił z wielką energią do przygotowań wojennych. Zebrał 20-tysięczną armię, o której polski wywiad nie posiadał żadnych informacji. Jednocześnie Barnowski zdecydował się ściągnąć część swych rozproszonych po Pokuciu oddziałów, by - w myśl hospodarskich rozkazów - bronić zagarniętego terytorium. Obsadził dowódca mołdawski przede wszystkim przeprawy pod Zabłotowem, Czesybiesami, Mariampolem i Niżniowem..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 358

"...Przypuszczalnie Tarnowski brał pod uwagę możliwość koncentracji mołdawskiej w rejonie Czesybiesy - Tyśmienica. Uderzenie od czoła na Czesybiesy oznaczałoby w tej sytuacji konieczność forsowania Dniestru i Bystrzycy na oczach nieprzyjaciela. Tarnowski pragnął uniknąć bitwy z całością sił mołdawskich na Pokuciu, dlatego też zaplanował śmiałą akcję, którą uznać można za posunięcie mistrzowskie, świadczące o jego wysokim kunszcie operacyjnym. Postanowił mianowicie zaskoczyć nieprzyjaciela utrzymywaną w tajemnicy przeprawą w dalszym biegu Dniestru, poniżej Niżniowa, odciąć go od linii komunikacyjnych z Mołdawii, a następnie rozbić szybkimi atakami w kilku miejscach własnymi rozdzielonymi siłami. Wydzielił hetman z armii cztery wyborowe chorągwie jazdy. Siły główne znajdujące się w Rohatynie miały stanowić odwód na wypadek, gdyby zaskoczenie się nie powiodło i Barnowski zdążyłby skupić swe oddziały a hospodar wsparłby go zebranym wojskiem. Na dowódcę wydzielonych sił, które miały odzyskać Pokucie, hetman wyznaczył kasztelana połanieckiego i pisarza polnego Zbigniewa Słupeckiego. Całość wyprawionej jazdy można szacować na około 1330 koni. Strona polska miała więc niewielką przewagę liczebną nad Mołdawianami. Jazda Słupeckiego miała charakter mieszany, o dużych właściwościach strzelczych. Taki charakter wydzielonych chorągwi jest całkowicie zrozumiały. Chodziło bowiem o szybkie poruszanie się w trudnym terenie i to w spiekocie upalnego lata. Najlepiej więc do takiego zadania nadawali się konni łucznicy w zbrojach strzelczych, tzn. kaftanach wzmocnionych metalowymi płytkami.

O świcie 1 sierpnia wojsko wyruszyło z obozu rohatyńskiego. Słupecki miał rozkaz od Tarnowskiego kierować się na przeprawę pod Niżniowem. Liczono zapewne, że bród na Dniestrze nie jest tam obsadzony przez żołnierzy mołdawskich. W ciągu jednego dnia chorągwie miały dotrzeć nad rzekę i to w całkowitej tajemnicy. Nad Dniestrem stwierdzono, że brody pod Niżniowem i Koropcem są jednak obsadzone przez Mołdawian. Chorągwie zapadły więc na nocleg z 2 na 3 sierpnia w lasach na północ od Koropca. Dzięki informacjom przewodników rekrutowanych spośród miejscowej ludności dowiedziano się jednak, że około 4 łon na wschód od tego miasteczka w dół rzeki znajduje się bród w pobliżu wsi Ścianka. Nieprzyjaciel zlekceważył to miejsce z powodu jego ciasnoty. Mając inne dogodniejsze do przeprawy przejścia już pilnie przez siebie strzeżone, nie spodziewał się uderzenia z tej strony.

Chorągwie polskie dowodzone przez Słupeckiego przedostały się niepostrzeżenie dla Mołdawian przez Dniestr w tym miejscu rankiem 3 sierpnia. Na drodze tłumackiej niedaleko wsi Gruszki nastąpił podział jazdy na dwa oddziały. Jeden pod dowództwem Słupeckiego ruszył na południe w kierunku Obertyna drogą przez Chocimierz. Drugi, liczniejszy (przeszło 800 koni) pomaszerował pod komendą strażnika polnego Mikołaja Sieniawskiego na zachód drogą na Tłumacz. Źródła historyczne mówią niewiele o samej akcji zbrojnej. Wszystkie jednak zgodnie stwierdzają fakt stoczenia przez Polaków dwunastu zwycięskich potyczek. Doszło do nich zapewne przy zdobywaniu kolejnych zameczków i miasteczek pokuckich.

W dniu 3 sierpnia oddział Sieniawskiego zdobył Tłumacz, po czym rozdzielił się na dwie części. Chorągiew strzelcza Mieleckiego (500 koni) ruszyła zapewne przez Roszniów na Czesybiesy zdejmując po drodze podjazdami osłonę mołdawską pod Niżniowem i naprzeciwko Mariampola. Przez Bystrzycę Mielecki przeprawił się zapewne 4 sierpnia i śmiało uderzył na izolowaną w Czesybiesach załogę mołdawską. Chorągiew nieprzyjacielska (ok. 200 jeźdźców) stawiła opór. Została jednak zniesiona przez dwukrotnie liczniejszą jazdę Mieleckiego. Tymczasem Sieniawski ze swoją chorągwią husarską (300 koni) zdobył 3 sierpnia Tyśmienicę, a następnego dnia Zabłotów i uchwycił przeprawy na Bystrzycy. Zawróciwszy następnie na trakt halicko-kołomyjski opanował Otynię i 5 sierpnia pomaszerował już zapewne na Kołomyję. Całe północno-zachodnie Pokucie zostało więc w trzy dni opanowane. Z walk w tym rejonie pochodziła prawdopodobnie największa liczba jeńców mołdawskich. Kronikarze bitwy opisywali, że zabito wielu odciętych przez Polaków Mołdawian, a około 40 z nich wzięto do niewoli. Wśród jeńców znaleźli się znaczniejsi dowódcy i bojarzy hospodarscy.


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 359-360

"...Trudniejsze zadanie miał pisarz polny Zbigniew Słupecki. Dysponował bowiem tylko 500-konnym oddziałem, a zdobywać musiał Kołomyję i Gwoździec, działając we wschodnim Pokuciu bezpośrednio przytykającym do Mołdawii. Chocimierz i Obertyn opanowano 3 sierpnia, po czym siły polskie zostały rozdzielone. Słupecki ze strzelczą chorągwią hetmańską (284 konie) dowodzoną przez Marcina Trzebińskiego pognał na południe i zapewne wieczorem tego samego dnia zdobył z marszu Kołomyję. Maciej Włodek z cięższą chorągwią husarską (186 koni) pomaszerował na Gwoździec. Stanisław Górski pisał, że „Mołdawianie, ochłonąwszy z popłochu, zebrali się i próbowali stawić Polakom czoło". Również Jan Dantyszek wspominał, że Mołdawianie najdłużej bronili się w Gwoźdźcu. Ogień z rusznic okazał się mało skuteczny. Szturmy spieszonej husarii Włodka na drewniano-ziemne obwarowania zamku zostały odparte. Rotmistrzom nie pozostawało nic innego, jak rozbić w pobliżu obóz na noc i pchnąć do Słupeckiego gońca, by przybył z pomocą. Zaalarmowany pisarz polny wyruszył z chorągwią hetmańską rankiem 4 sierpnia z Kołomyi na północny-wschód w kierunku Gwoźdźca. Pod zamkiem połączył się z chorągwią Włodka. Poczęto ostrzeliwać umocnienia zamkowe z 22 rusznic i 166 łuków. Spieszeni łucznicy i husarze z szablami w ręku wdarli się na palisadę. Szturm zakończył się pełnym sukcesem - Gwoździec został zdobyty.


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 360-362

Działania Zbigniewa Słupeckiego na Pokuciu w dniach 1 -5 sierpnia 1531

"...W ciągu więc dwóch dni uderzenie polskie przyniosło pełne rozstrzygnięcie. Przed wieczorem w dniu 4 sierpnia panował wśród Mołdawian popłoch i zorganizowanie jakiegokolwiek oporu z ich strony było już niemożliwe. Następnego dnia sytuacja została całkowicie wyjaśniona - toczyły się jedynie walki z niedobitkami wroga. Słupecki pozostawił w Gwoźdźcu Włodka z jego chorągwią, a sam z Trzebińskim ruszył na południe do Zabołotowa. Chorągiew hetmańska zdobyła następnie Śniatyń i Kołaczyn. Akcja polska zapewne nie przekroczyła na południu linii Prutu. Grupa pocztów strzelczych z chorągwi hetmańskiej w pościgu spod Gwoźdźca za Mołdawianami przeszła natomiast granicę i spustoszyła pogranicze Mołdawii. Zapędziwszy się w nieprzyjacielskie ziemie, Polacy jednak szybko zawrócili z powrotem. Tarnowski nakazał bowiem wysłanym dowódcom, aby nie naruszali granicy mołdawskiej i rozlokowali swe chorągwie na terenie Pokucia. Polski wywiad wojskowy całkowicie jednak zawiódł. Hetman przekonany, że Raresz nie zdobędzie się na żadną kontrakcję, zwinął obóz rohatyński i 4 sierpnia ruszył w drogę powrotną do Lwowa. Następnego dnia stanął na nocleg w należącej do niego wsi Staresioło i pchnął swego krewniaka Stanisława Spytka z Tarnowa z listem do króla z wiadomością o zwycięskim zakończeniu kampanii pokuckiej. Na dworze królewskim zapanowała powszechna radość. Nie trwała jednak długo. Około 15 sierpnia dotarła bowiem do Krakowa wiadomość, że Piotr Raresz zebrawszy 30-tysięczne wojsko i około 50 dział ciągnie przeciwko Koronie. Wiadomość ta była przesadzona - w rzeczywistości siły mołdawskie liczyły 20 tys. ludzi. Składały się one z pospolitego ruszenia bojarów - głównie jazdy. Była jednak tym razem również liczna piechota rekrutowana z wolnych chłopów. Liczono się bowiem z koniecznością oblegania zamków i miasteczek pokuckich obsadzonych przez wojsko polskie. O skoncentrowanych w Czerniowcach znacznych siłach nieprzyjaciela wiedział już Tarnowski w dniu 9 sierpnia. Zawrócił więc 10 sierpnia ze Staregosioła i w dwa dni później stanął z powrotem w Rohatynie. Stąd wyruszył 14 sierpnia do odległej o 25 km wsi Bolszów położonej nad Jeziorem Korostowickim przy trakcie wiodącym przez Dniestr do Halicza. Zapewne 12 sierpnia Raresz pchnął z Czerniowiec na Pokucie 6 tysięcy jazdy pod dowództwem perkułabów: ezerniowieekiego - Barnowskiego i chocimskiego - Włada. Głównym ich celem było zniszczenie oddziałów przeciwnika we wschodnim Pokuciu, a przede wszystkim opanowanie Gwoźdźca. Zdobycie tego ważnego punktu strategicznego otwierało drogę na Kołomyję, Obertyn i Horodenkę. Dawało więc podstawę do dalszych działań prowadzonych już przez główną armię hospodara. Nie próbowali więc Mołdawianie zdobywać odległego o blisko 4 km od Kołaczyna Sniatynia, lecz - dążąc do zaskoczenia załogi w Gwoźdźcu - od razu skierowali się drogą przez Hańkowce na północny-zachód. Odkryte, pagórkowato-równinne tereny uniemożliwiły jednak skryty marsz pod Gwoździec. Mołdawianie musieli więc przystąpić do regularnego oblężenia zamku..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 362-363

"...Tarnowski, przebywający z główną armią w Bolszowie, dowiedział się o oblężeniu Gwoźdźca w dniu 16 sierpnia i natychmiast zarządził wymarsz. Nie czekał na artylerię, która dopiero po 7 sierpnia wyruszyła pod dowództwem fana Staszkowskiego ze Lwowa. Pośpiech narzucał konieczność marszu najkrótszą drogą na Gwoździec. Zrezygnował więc Tarnowski z traktu halicko-kołomyjskiego. Postanowił natomiast sforsować Dniestr na wschód od Czesybiesów w miejscu, w którym przed dwoma tygodniami przeprawiała się jazda Słupeckiego, a więc niedaleko wsi Ścianka. Należało też zabezpieczyć przed ewentualnym atakiem nieprzyjaciela kierunek halicko-rohatyński. W tym celu konieczne było zablokowanie przeprawy pod Czesybiesami. Hetman pozostawił więc w Bolszowie list dla wojewody sandomierskiego Ottona z Chodcza, który z licznym, wielkopańskim pocztem zbrojnym przybył tu 17 sierpnia. Prosił w nim Tarnowski wojewodę, aby udał się w okolice Halicza „dla dodania ludziom nadziei". Wyruszywszy 16 sierpnia z Bolszowa, armia Tarnowskiego maszerowała drogą na wschód wzdłuż lewego brzegu Dniestru przez Dubowce, Mariampol i Uście Zielone nad rzeczką Rnehynią. Nocleg z 17 na 18 sierpnia przypadł zapewne w lasach nad Złotą Lipą. Hetman konsekwentnie kierował armię na wschód w stronę wielkiego zakola Dniestru w okolicy Koropca. Około 1-2 kilometrów w górę Dniestru, od ujścia doń rzeki Koropca, jest miejsce zwane „Przewoziec". Istniał tu przewóz przez rzekę tuż przy ujściu od południowej strony rzeczki Suchodołu w miejscowości Budzyń. Przypuszczalnie w tym właśnie miejscu Tarnowski przeprawił przez Dniestr swe wojsko. Forsowanie rzeki przez liczniejszą i obciążoną wozami taborowymi armię wymagało bowiem większej przestrzeni, szerszego i łagodniejszego dojścia do brodu, niż to było w ciasnym miejscu pod Ścianką. W ciągu przeszło dwóch dni obciążona wozami armia koronna przebyła z Bolszowa drogę wynoszącą 50 km. Świadczy to bardzo dobrze o dowództwie polskim sprawnie kierującym pochodem blisko 5-kilometrowej kolumny. Zadziwia zwłaszcza kondycja fizyczna piechura, wytrzymałego na trudy przemarszu w spiekocie upalnych dni sierpniowych. W nocy z 18 na 19 sierpnia armia koronna przez Żabokruki dotarła do Obertyna (10 km). Po krótkim odpoczynku w Obertynie ruszono nad ranem w kierunku południowo-wschodnim. Zatrzymano się dopiero na przeprawie przez Czerniawę, w miejscu, gdzie dziś znajduje się osada Winograd - 12 km od Obertyna i 5 km od bronionego przez Włodka Gwoźdźca. Stąd wyprawił Tarnowski podjazdy w celu zorientowania się w sytuacji pod zamkiem i zebrania informacji o liczebności oblegających go sił mołdawskich. Postanowił nie czekać, ale natychmiast zaatakować nieprzyjaciela. Zwłoka mogła kosztować upadek zamku i uniemożliwić wykorzystanie sprzyjającego stronie polskiej czynnika zaskoczenia. Barnowski i Wład zaniedbali bowiem zupełnie ubezpieczenia swego wojska przez rozstawienie straży na drogach wiodących skrajem lasu pomiędzy Gwoźdźcem a Winogrodem. Nic nie wiedzieli, że na ich tyłach znajduje się armia polska. Zresztą nie spodziewali się tak szybkiego nadejścia Tarnowskiego..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 363-364

Bitwa pod Gwoźdźcem 19 sierpnia 1531

"... Załogą Gwoźdźca dowodził Maciej Włodek. W sumie zamku broniło co najmniej 200 ludzi uzbrojonych w kilkanaście rusznic i kilkadziesiąt łuków. Przeciwko sobie mieli aż 6 tysięcy żołnierzy mołdawskich uzbrojonych w znacznej części we wschodnie łuki.

Od 15 sierpnia, przez kilka dni, trwały nieustanne szturmy do drewnianych umocnień zameczka. Stanowiska obrońców rozmieszczone były przy strzelnicach w wieży oraz na blankach palisady wałowej. Strzelcy prowadzili ogień czołowy opierając lufy rusznic o brzegi drewnianych ścian. Ówczesne rusznice raziły atakujących z odległości 100-150 m. Ładowanie i strzelanie było bardzo powolne - trwało kilkanaście minut. Donośność z łuków była większa niż z broni palnej (400-500 m), a szybkostrzelność sięgała kilkunastu strzałów na minutę. Gdy mimo ostrzału z wieży i ścian Mołdawianie dopadali stanowisk obrońców, z powodzeniem odpierano ich ataki w zaciętej walce wręcz na szable i miecze. Nacierający tracili wiele ludzi w zabitych, rannych i wziętych do niewoli. Walka trwała już kilka dni, a żołnierze Włodka z powodzeniem bronili się przed 30-krotnie liczniejszym nieprzyjacielem. Było to wynikiem nie tylko dzielności polskiego żołnierza, talentów dowódczych samego rotmistrza, ale i lepszego uzbrojenia ochronnego obrońców oraz użycia przez nich broni palnej. [...]

Położenie spieszących z odsieczą Polaków nie było zbyt korzystne. Oddzielał ich od nieprzyjaciela ciągnący się na powierzchni 4 km las. Jego wschodnim skrajem, wzdłuż bagnistego rozlewiska Czerniawy, biegła droga z Winogradu, która łączyła się z traktem kołomyjsko-śniatyńskim w odległości blisko 2 km na wschód od zamku. Zachodnim skrajem lasu prowadziła węższa dróżka leśna, która omijała Gwoździec od północy. By wejść na jedną z tych dróg, należało najpierw przeprawić się przez bagnistą Czerniawę na południe od Winogradu. Ryzyko było duże - zaalarmowany przedwcześnie nieprzyjaciel mógł z zasadzki leśnej uderzyć na rozciągnięte w marszu chorągwie i zepchnąć je w bagniste rozlewisko Czerniawy. Dlatego też Tarnowski postanowił ruszyć zachodnią drogą, która wprawdzie węższa, ale dawała większą możliwość kilkusetmetrowego odskoku na skraj lasu i rozwinięcia się na otwartej przestrzeni. Przestrzeń ta to rozległe płaskowzgórze rozciągające się na północ i północno-zachód od zamku (391 m). Było ono wyżej położone od doliny Czerniawy. Górowało tym samym również i nad Gwoźdźcem umożliwiając rozwinięcie natarcia ciężkozbrojnej jeździe polskiej - kopijniczej i husarskiej. Mołdawianie chcąc zgnieść atakujące ich chorągwie i zepchnąć je z powrotem do lasu, musieliby atakować pod górę otaczając szyki polskie szerokim łukiem od zachodu. By wykluczyć taki manewr ze strony przeciwnika, Tarnowski postanowił szybko rzucić do przodu czołowe chorągwie jazdy. Zaatakować one miały nieprzyjaciela i wytrzymać jego nacisk aż do chwili, gdy za ich plecami armia wejdzie na otwartą przestrzeń i uszykuje się do bitwy. Ten trudny i niebezpieczny manewr miało wykonać kilkuset jeźdźców postępujących 2-3 kilometry przed głównymi siłami hetmana. Do tej straży przedniej, szpicy posuwającej się przez las armii, zostały przydzielone chorągwie Janusza Święcickiego oraz zapewne Aleksandra Sieniawskiego i Jana Herburta. W sumie hufiec ten liczył 386 jeźdźców, w tym 237 husarzy.

Straż przednia Święcickiego przeprawiła się przez Czerniawę, skręciła w leśną drogę i pokonawszy szybko 4-kilometrową odległość wypadła z lasu na otwartą przestrzeń. Tu natychmiast chorągwie z marszu rozwinęły się w szyk bojowy - kopijnicy na czele, za nimi husarze szerokim frontem, wreszcie strzelcy z łukami. Z impetem uderzono na oblegających zamek Mołdawian. Ci przyjęli atak i zwrócili się całą masą przeciwko niewielkiemu oddziałowi Polaków. Pod zamkiem gwoździeckim pozostawili tylko nieznaczną część swych sił. Na jazdę polską spadł deszcz strzał mołdawskich. Święcicki nie był w stanie przełamać kilkutysięcznych, głębokich szyków Barnowskiego i Włada. By uniknąć zupełnego otoczenia począł się cofać do tyłu. Husarze i kopijnicy, skruszywszy przy ataku kopie, nie ryzykowali powtórnego natarcia. Odcinając się szablami i mieczami napierającym Mołdawianom, ustępowali w kierunku zachodnim, próżno wyglądając wsparcia następnych chorągwi. Odwrót Polaków w każdej chwili mógł się przemienić w bezładną ucieczkę, co przekreśliłoby przyjęty przez hetmana plan walki. Sytuacja stawała się dramatyczna. Święcicki pchnął więc gońca, by przyspieszyć marsz dalszych oddziałów polskich. Było to dość trudne, ponieważ wąska droga leśna uniemożliwiała szybkie przerzucenie większych sił. Wreszcie długo oczekiwany strażnik polny Mikołaj Sieniawski ze swą chorągwią i oddziałem strażniczym wyłonił się z gęstwiny leśnej. Prowadził 330 jeźdźców, w tym 192 husarzy. Uderzając z lewego skrzydła na jazdę mołdawską wyparł ją nieco w kierunku Gwoźdźca. Również i Święcicki zawrócił do ponownego natarcia. Wkrótce nastąpił jednak kontratak Mołdawian, a później jeszcze jedno uderzenie nieprzyjaciela. Polacy nie dali się przełamać i z powodzeniem odparli trzy kolejne natarcia jazdy Barnowskiego i Włada. Zdecydowanie górowali nad wrogiem w walce wręcz na białą broń. Siedemset jazdy powstrzymało bowiem napór aż 10-krotnie liczniejszego przeciwnika. Podkreślić więc należy niezwykłe męstwo polskiego żołnierza i umiejętności dowódcze Święcickiego, Herburta, Sieniawskich oraz ich towarzyszy: Jana Słupskiego, Mikołaja Borowskiego, Andrzeja Terlikowskiego, Bernarda Pretwicza, Jana Wielgosza, Jana Świerszcza, Jana Stogniewa, Jana i Piotra Ciepłowskich i wielu innych. To dzięki ich zawziętej obronie następne chorągwie polskie wyłaniające się z lasu miały czas na uszykowanie się do bitwy. Natychmiast wchodziły do walki zwolna przechylając szalę zwycięstwa na stronę polską.

 Bitwa pod Gwoźdźcem 19 sierpnia 1531

Mołdawianie widząc, że na pole bitwy przybywają wciąż nowe oddziały polskie, poczęli się cofać. W tym momencie z zamku wypadła chorągiew Włodka i od tyłu uderzyła na chwiejące się szyki nieprzyjaciela. Ogarnięci paniką Mołdawianie, mając drogę odwrotu na Gwoździec odciętą, rzucili się do ucieczki na południe lub próbowali forsować Czerniawę. Puściła się za nimi w pogoń lekka jazda hetmańska. Kto nie zginął od strzały z łuku, padał od pchnięcia kopią lub cięcia szablą. Pościg za uciekającymi trwał aż do granicy mołdawskiej, a więc na przestrzeni około 25 km. Samej granicy jednak nie naruszono wobec surowego zakazu hetmańskiego wydanego w myśl polecenia króla Zygmunta.

Straty mołdawskie pod Gwoźdźcem były bardzo wysokie. Wyniosły 2 tys. zabitych, a więc sięgnęły 1/3 stanu liczebnego armii Barnowskiego i Włada. Wielu żołnierzy mołdawskich (zapewne około tysiąca) dostało się do niewoli. Wśród jeńców znaleźli się ludzie z dworu hospodara. Tarnowski po raz pierwszy okazał wówczas swą bezwzględność wobec pokonanego przeciwnika. Wszystkich jeńców rozkazał zgładzić. Nie chciał uszczuplać swych sił przez wydzielanie eskorty dla odprowadzenia więźniów. Z drugiej strony trzymanie ich w obozie polskim w pobliżu granicy mołdawskiej byłoby - jak pisał - niczym innym jak „trzymaniem węża na własnym łonie". Za rzeczywistego autora zwycięstwa pod Gwoźdźcem uznać można jego wykonawcę - strażnika polnego koronnego Mikołaja Sieniawskiego. To on, jako „sprawca hufów", pierwszy pospieszył na pomoc słabnącemu Święcickiemu, kierował rozwinięciem wojska po wyjściu z lasu, szykował chorągwie do boju i bezpośrednio kierował nimi w starciu. Dopiero później zjawił się z ostatnimi chorągwiami hetman i mógł najwyżej zarządzić pościg za uchodzącymi Mołdawianami..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 363-368

ozdoba

"...Zwycięskie wojsko polskie rozbiło obóz pod Gwoźdźcem. Tarnowski zadbał o zaopatrzenie zameczka gwoździeckiego w żywność, sprzęt wojskowy i załogę, której nakazał naprawić uszkodzone umocnienia. Jego wywiad wojskowy w dalszym ciągu jednak źle funkcjonował. Ograniczony był niewątpliwie Tarnowski rozkazami królewskimi zakazującymi przekraczania granicy mołdawskiej. Nie zwalniało go to jednak od obowiązku rozpoznania zamiarów, liczebności sił i dyslokacji przeciwnika na terenach przygranicznych. Znów popełnił błąd. Sądził - tak jak przed dwoma tygodniami w Rohatynie - że nieprzyjaciel po raz drugi nie odważy się na jeszcze jedno wystąpienie. Zarządził więc odwrót. Do takiej decyzji skłoniły go też trudności z zaopatrzeniem wojska w żywność w zniszczonym Pokuciu. Dnia 21 sierpnia wyruszyła armia polska w drogę powrotną i przebywszy około 15 km rozbiła obóz nad Czerniawą pod wsią Obertyn..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 368

"...Nocą i rankiem 21 sierpnia grupy rozbitków mołdawskich spod Gwoźdźca przybywały do Czerniowiec. Raresz nakazał wówczas trąbić do wymarszu. Miał 17 tys. żołnierzy, a więc - jak przypuszczał - czterokrotną przewagę liczebną nad Polakami. Dysponował ponadto 50 działami, w tym 20-ma cięższych typów. Był więc pewny sukcesu. Nie brał zupełnie pod uwagę faktu, że w jego armii znalazło się około 3 tys. uciekinierów spod Gwoźdźca. Pozostając pod wrażeniem świeżo poniesionej klęski, swymi opowiadaniami osłabiali oni ducha bojowego w szeregach armii mołdawskiej. Sam hospodar jednego się tylko obawiał - by mu wojsko polskie nie uszło. Szybkim więc marszem z Czerniowiec przez Szepienicę dotarł do granicznego Kołaczyna. Późnym popołudniem dnia 21 sierpnia był już w Śniatyniu. Tu zapewne zdobył wiadomości, że Tarnowskiego nie ma pod Gwoźdźcem. Aby uniemożliwić Polakom wycofanie się z Pokucia, należało nawiązać z nimi kontakt bojowy. Wysłał więc Raresz przodem 10 tys. jazdy pod wodzą portara suczawskiego Mihuły. Dowódca mołdawski miał jak najszybciej ustalić miejsce pobytu wojska polskiego, otoczyć je i nie rozpoczynając walki czekać na przybycie hospodara z resztą armii i artylerią. We wczesnych godzinach wieczornych Mihuła dotarł do Gwoźdźca, ale odłożywszy zdobycie zameczka na później, podążył dalej nocą ku Obertynowi..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 368-369

"...Tego samego dnia wojsko polskie gotowało się do spędzenia nocy pod Obertynem. Tarnowski był kompletnie zaskoczony. Wiedział tylko o nadchodzącej armii Mihuły, a nie o całości sił hospodarskich. Według niego przewaga liczebna nieprzyjaciela była blisko dwu i pół krotna. W rzeczywistości sytuacja była o wiele groźniejsza. Przede wszystkim miejsce, w którym Polacy rozbili obóz na nocleg, nie nadawało się zupełnie do stoczenia zwycięskiej bitwy. Była to dość głęboka kotlina długości około 1 km i szerokości 500 m, otoczona falistymi wzniesieniami. Przebiegała przez nią droga z Kołomyi, która łączyła się tu z traktem śniatyńskim. Pomiędzy skrzyżowaniem dróg a wsią, w widłach Czerniawy i Krwawego Potoku, znajdował się obóz wojsk polskich. Teren ten zupełnie nie nadawał się do rozwinięcia szerokiego frontu przy szarży kawaleryjskiej. Z drugiej strony obie rzeczki, wpół wyschnięte o tej porze roku, nie stanowiły żadnej przeszkody w razie przeprawy nieprzyjaciela. Położenie kotliny, w której rozbito obóz, groziło więc zamknięciem Polaków przez wojska mołdawskie. Mołdawianie otoczyliby wojsko polskie od północy i spychaliby je w nurty obu rzek. Tarnowskiemu nie pozostawało by wówczas nic innego, tylko przebijać się taborem lub skapitulować. Hetman nie myślał jednak o odwrocie, a tym bardziej o poddaniu się. Tak jak jego przeciwnik konsekwentnie parł do stoczenia generalnej batalii. Począł więc rozglądać za miejscem bardziej sposobniejszym do walki dla swych żołnierzy..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 369

Bitwa pod Obertynem 22 sierpnia 1531

"...Najwyższym w okolicy wzniesieniem (359 m) było wyniosłe płaskowzgórze, położone o 2 km na północny-zachód od opisanej wyżej kotliny. Miało ono do 2 km długości i 500 m szerokości. Było więc dostatecznie duże dla zatoczenia taboru. Z drugiej strony było zbyt małe, by mogły na nim zająć pozycję również oddziały mołdawskie. Przy średnio kilkumetrowym spadku terenu, stanowisko polskie mogło górować nad położonymi w dole stanowiskami nieprzyjaciela. Dawało więc możliwość łatwiejszej szarży husarii i skuteczniejszego prowadzenia ognia przez polską artylerię. Pozycja polska miała i ten plus, że od strony północnej przylegał do płaskowzgórza las. W razie niepowodzenia mógł on ułatwić odwrót drogą na Chocimierz. Droga ta przecinała opisywane płaskowzgórze i biegła dalej jego grzbietem pod lasem. Na dodatek było tu też źródło dostarczające spragnionym żołnierzom wody.

Właśnie o wzgórze 359 oparł swój nowy obóz hetman Tarnowski. Przy zapadającym zmroku zwijano pospiesznie pierwotny obóz pod Obertynem. Zadziwia wielka sprawność woźniców i wysokie umiejętności polskich dowódców. W ciągu najwyżej dwóch godzin 300 wozów przesunięto o 2 km i to pod górę w warunkach zapadającej nocy. Było to możliwe tylko przy „zębatym" łączeniu wozów w pierwotnym obertyńskim obozie. Wozy spinano bowiem sposobem husyckim „koło za koło": przednie koło jednego wozu wiązano łańcuchami z tylnym kołem wozu poprzedniego - z tym, że koła prawe wiązane były z lewymi. Otrzymywano w ten sposób „zębate" łączenie rzędu wozów, charakteryzujące się ich ukośnym ustawieniem. Przy minimalnym wysiłku i małej stracie czasu można było wtedy przejść z szyku marszowego w szyk taborowy i odwrotnie. Przy zwijaniu taboru wszystkie wozy mogły być tym sposobem od razu wprawione w ruch. Przystąpiono więc na wzniesieniu do formowania taboru. Jako wozów skrajnych użyto wozy najmocniejsze, wyposażone w motyki, łomy, siekiery, piły, łańcuchy żelazne, żywność. Obok wozów transportowych stanęły lżejsze, podróżne kolasy, najrozmaitsze „rydwany" itp. Dla ich wzmocnienia wypełniano je kamieniami lub po prostu przewracano na ziemię. Umieszczenie dyszli w wewnętrznych kątach dawało oszczędność miejsca w taborze potrzebną jeździe. Ukośne ustawienie wozów umożliwiało ponadto prowadzenie ognia bocznego wzdłuż zewnętrznej linii taboru przez znajdujących się na nich strzelców. Konie zostały wyprzęgnięte i umieszczone wewnątrz taboru. Prostokąt taboru miał dłuższe boki po 100 wozów (około 300 m), a krótsze po 25 wozów (około 210 m). Początkowo była w nim tylko jedna brama - przednia, zwrócona w stronę nadciągającego nieprzyjaciela, a więc w kierunku południowo-wschodnim. Od tej właśnie strony spodziewano się najsilniejszego uderzenia Mołdawian. Dlatego też Tarnowski całą swą artylerię (12 dział) rozstawił w południowo-wschodnim, najbliższym Obertynowi rogu taboru, który został w tym celu opróżniony z kilkunastu wozów.

Piechotą należało więc obsadzić około 18 wozów z boku południowo-wschodniego i przeszło 90 wozów z boku południowo-zachodniego. W tym celu hetman wydzielił z piechoty trzy roty i „po woziech strzelcom (...) stać i gotowymi być kazał". Do obrony wozów użyto też woźniców, których było co najmniej 300. Każdy więc z wozów obsadzony był przez 2-3 piechurów i woźnicę. Całością obsady wozów dowodził przypuszczalnie Hieronim Noskowski. W środku taboru, przy jego północno-zachodnim rogu, umieszczono pozostałych siedem rot złożonych z 800 piechurów. Stanowiły one odwód, który w każdej chwili można było rzucić na zagrożony odcinek taboru. Całym pieszym hufem manewrowym dowodził tu prawdopodobnie rotmistrz Lambert Gnojeński. Hufiec czelny jazdy składał się z trzech chorągwi i liczył blisko 1000 koni jazdy pod dowództwem Mikołaja Iskrzyckiego. Umieścił go Tarnowski frontem do bramy przedniej w trzech rzutach. Rotmistrzom tego hufca hetman rozkazał, aby nie wcześniej uderzyli na Mołdawian, aż otrzymają od niego znak. Pozostałą jazdę ulokował Tarnowski w środku taboru „w jednej gromadzie". Według zdobytych informacji Mołdawianie mieli jeszcze tej nocy zaatakować Polaków. Hetman i wojsko nie spali całą noc. Tabor został ubezpieczony strażami. Jednak w nocy do ataku nieprzyjaciela nie doszło. Mołdawianie podpalili jedynie zabudowania Obertyna. O brzasku Tarnowski wydał dwa nowe rozkazy. Pierwszy dotyczył wysłania podjazdu w celu dokładnego rozpoznania nieprzyjaciela. Drugi zaś nakazywał sypanie okopu i robienie zasieków przed stanowiskami dział i południowo-zachodnim bokiem taboru. Rów i wał utrudniać miały dojście nieprzyjacielowi do polskiej artylerii i wozów. Polscy zwiadowcy natknęli się na mołdawską straż i pojmali jednego jeńca. Hetman dowiedział się od niego, że w nocy przybył hospodar z resztą swego wojska i połączył się z Mihułą. Wódz polski był zaskoczony znaczną przewagą połączonych sił mołdawskich. Zwołał więc wszystkich rotmistrzów na naradę i postawił im pytanie, co dalej czynić. Niektórzy proponowali, by otoczyć wojsko podwójnym szeregiem wozów i pod ich osłoną wycofać się na Halicz. Tarnowski zdawał sobie sprawę, że odwrót jego armii odebrany zostanie przez wszystkich jako ucieczka. Załamie ducha bojowego żołnierzy polskich, a i tak nie będzie miał sensu. Wcześniej czy później musiałoby bowiem dojść do decydującego rozstrzygnięcia i to na niedogodnym dla Polaków miejscu. Przy wolnym zaś posuwaniu się obciążonej armii, masy lekkiej jazdy mołdawskiej na pewno by dopadły i otoczyły polskie wojska. Postanowił więc hetman stoczyć bitwę na zajętym przez siebie wzgórzu, co wydawało mu się o wiele bezpieczniejsze niż odwrót na Halicz. Gdy o godzinie dziewiątej rano 22 sierpnia pierwsze szeregi przeciwnika zbliżyły się na odległość strzału działowego, czyli na około 500-700 m, Tarnowski dał rozkaz Staszkowskiemu do otwarcia ognia. Działa polskie nie wyrządzały początkowo większych szkód. Ośmieliło to Mołdawian do podciągnięcia swych szyków bliżej wzgórza. Przed południową ścianą taboru pojawili się hospodarscy harcownicy. Krzykiem, drwinami i łajaniem „wywabiali na harc, wykładając naszych obyczaje". Wódz polski zabronił jednak jeźdźcom występować z obozu w pole. Ogień polskiej artylerii był coraz skuteczniejszy. Podkładając kliny pod dna komór prochowych dział puszkarze wnieśli niezbędne poprawki do celowników. Umożliwiło to wstrzelanie się w cel i działa polskie poczęły zadawać Mołdawianom coraz większe straty. Spośród ustawionych na nasypach 12 dział były większe falkony i mniejsze falkonety zwane sokołami, ważące do 400 kg i strzelające niewielkimi pociskami o wadze do 2 funtów (0,8 kg). Jeden strzał można było oddać co 10 minut. W ciągu godziny paść więc mogło na pozycje mołdawskie około 60-70 kul. Przy ostrzeliwaniu zwartych szyków czołowego hufca nieprzyjacielskiego stojącego naprzeciwko polskich dział i przedniej bramy taboru, straty w nim mogły jednak sięgnąć zaledwie kilkunastu jeźdźców i koni.

Tymczasem nadeszła artyleria mołdawska - 50 dział w większości produkcji niemieckiej zakupionych w habsburskich Węgrzech. Rozmieszczono je na trzech pozycjach na wprost stanowiska artylerii polskiej i przedniej bramy taboru. Były wśród nich działa zwane organkami, zaopatrzone w zespół kilku luf umieszczonych w jednym łożu. Można było z nich prowadzić ogień ciągły, a więc natychmiast oddawać jeden strzał po drugim. By ogień z organków był skuteczny, należało je ustawić w odległości ok. 500 m od polskiego obozu. Sądzić więc można, że w takiej właśnie odległości od pozycji polskiej artylerii rozmieszczono artylerię mołdawską. Rozpoczął się pojedynek ogniowy. Działa mołdawskie ustawione u stóp płaskowzgórza musiały strzelać pod górę, a więc przy podniesionych lufach. Puszkarze okazali się gorzej wyszkolonymi od polskich. Pociski przez nich wystrzeliwane były niecelne - trafiały w wał usypany przed polską artylerią i w ściany wozów, nie wyrządzając żołnierzom większej szkody. Niebawem jednak puszkarze mołdawscy wstrzelali się w cel i ogień z ich dział stawał się coraz bardziej skuteczny.

Rotmistrze polscy z hufca czelnego stali wówczas w pełnej gotowości na czele swych chorągwi naprzeciw przedniej bramy taboru. Widząc wokół coraz częściej padających rannych i zabitych wysłali do Tarnowskiego gońca z prośbą, by dał rozkaz do ataku. Ten jednak uważnie obserwując sytuację, zakazał występowania w pole. Mijała druga godzina artyleryjskiego pojedynku. Strona mołdawska poczęła brać zdecydowaną górę nad Polakami, choć doświadczony Staszkowski robił wszystko, co tylko było w jego mocy. Celnym strzałem utrącił pod wielkim działem mołdawskim pół osi. Artyleria mołdawska była jednak czterokrotnie liczniejsza od polskiej. W ciągu godziny mogła wystrzelić na obóz przeciwnika do 500 pocisków, zwłaszcza że dysponowała szybkostrzelnymi organkami. W ścieśnionej w taborze masie konnicy ostrzał taki mógł spowodować straty sięgające kilkudziesięciu zabitych i rannych, nie licząc padłych i kontuzjowanych koni.

Przebywający u przedniej bramy rotmistrze ocenili, że szybki atak husarii po stolcu wzgórza w dół może zakończyć się powodzeniem. Z tą myślą wytypowali spośród swego grona Aleksandra Sieniawskiego, by skonsultował ten pomysł z Tarnowskim. Sieniawski udał się do hetmana i prosił go w imieniu rotmistrzów o zgodę na rozpoczęcie natarcia. Ten jednak mu odpowiedział, że będzie można uderzyć dopiero wtedy, gdy nieprzyjaciel szerzej rozciągnie swoje wojsko wokół taboru, poniesie straty od rusznic piechoty i dział oraz wyczerpie się szturmowaniem wozów. Te słowa Tarnowskiego wyrażają pierwotny plan bitwy, który zarysował się w jego umyśle. Liczył on, że jazda mołdawska uderzy przede wszystkim na bramę przednią i pozycję polskiej artylerii. W tym wypadku dostałaby się pod czołowy ogień polskich 12 dział i boczny ze 100 rusznic piechoty obsadzającej wozy południowo-wschodniego i południowo-zachodniego boku taboru. Zmuszony do odwrotu nieprzyjaciel rozciągnąłby następnie swoje wojsko szerzej wzdłuż dłuższego południowo-zachodniego boku, by w ten sposób przebić się w ponawianych natarciach przez nieflankowaną ogniem bocznym ścianę taboru. Wówczas dopiero hetman miał zamiar poprowadzić atak hufca czelnego przez przednią bramę. [...] Hospodar nie dał się jednak wciągnąć w tę grę, co świadczy o jego wielkich talentach dowódczych. Ani nie próbował rozciągnąć swych wojsk, ani też nie rzucał swej jazdy na bramę przednią i pozycję polskiej artylerii. Widząc małą skuteczność tej ostatniej, wolał niszczyć siłę żywą przeciwnika stłoczonego w obozie ogniem swych licznych dział. Przewidywał, że straty spowodowane nękającym ostrzałem mołdawskim zmuszą Polaków do porzucenia taboru, który przecież nie dawał osłony przed pociskami. Gdyby jazda polska zaatakowała, to zamierzał uwikłać ją w walkę w otwartym polu, mając słońce za plecami, a następnie przeważającymi masami jazdy oskrzydlić ją z boków i rozbić. Obaj więc godni siebie wodzowie czekali na ruch i błąd przeciwnika. Tymczasem minęło południe. Tarnowski nadal nie atakował. Było to dla Raresza niezrozumiałe. Począł gorączkowo analizować wynikłą sytuację, by odgadnąć zamiary przeciwnika. W grę wchodziło tylko jedno - Tarnowski nie atakuje, bo wcale nie zamierza stoczyć bitwy w polu. Nie bacząc na straty chce przeczekać do zmroku, a następnie pod osłoną zapadających ciemności wycofać się przez las na Chocimierz. Należy więc tę drogę chocimierską wziąć pod obserwację, by w razie potrzeby odciąć Polakom odwrót. Jednocześnie konieczne było rozpoznanie, czy od strony północno-zachodniej tabor jest tak samo silnie obsadzony, jak od południowo-wschodniej. Jeśli nie, to można by było zaatakować go, ale w najsłabszym punkcie, to znaczy od tyłu polskiego szyku. Pewny był hospodar swej przewagi liczebnej i ogniowej. W rezultacie wykonał fałszywy ruch, który podyktowała mu jego południowa żywiołowość i wrodzona niecierpliwość. Znaczną część swej jazdy przesunął mianowicie na zachód i ku północy, okrążając tym samym południowo-zachodni bok taboru.

Pierwsza faza bitwy pod Obertynem 22 sierpnia 1531

Tarnowski nie zamierzał dopuścić do wyjścia nieprzyjaciela na drogę chocimierską i otoczenia taboru ze wszystkich stron. Błysnął w tym momencie bystrością umysłu i szybką orientacją. Zdecydował się mianowicie na sprowokowanie walki przy północno-zachodnim boku taboru i wykrwawienie tam nieprzyjaciela ogniem z broni palnej. W tym celu polecił natychmiast usunąć tam część wozów i przez powstałą w ten sposób bramę tylną pchnąć hufiec piechoty. W tym manewrowym oddziale stojącym dotąd w północno-zachodnim rogu taboru, znalazło się siedem rot pieszych (850 żołnierzy). Dowództwo nad nim sprawował przypuszczalnie rotmistrz Lambert Gnojeński. [...] Piechota ta miała w myśl założeń Tarnowskiego pełnić jedynie rolę statycznego punktu oporu, wokół którego skoncentrowałaby się uwaga i natarcie przeciwnika. Po wyjściu z taboru roty rozwinęły się na 200-metrowej przestrzeni między szczytem wzgórza 359 a bramą tylną. Zapewne zajęły ryglową pozycję pod północno-zachodnim bokiem taboru. Szerokość frontu całego hufca piechoty wynosiła około 100 m, głębokość około 30 m. W pierwszej linii znalazło się więc 589 żołnierzy, w drugiej - 270. Pawęże w piechocie służyły za osłonę żołnierzy ustawionych w głębokim szyku w rzędach dziesiątkami. Stąd też w pierwszym szeregu stawali pawężnicy, którzy wbijali w ziemię i podpierali z tyłu drągami swe wielkie, blisko półtorametrowe tarcze. W drugim szeregu za pawężniltami znajdowali się kopijnicy wystawiający swe „drzewa" czyli spisy, piki, kopie i szydła między tarczami. Następne 6-7 szeregów tworzyli strzelcy z rusznicami. Ówczesne rusznice donosiły na odległość 100-150 m. Strzelcy strzelali pod znacznym kątem ponad głowami swych poprzedników, według powszechnie przyjętego sposobu zwanego „nawiją" (nawiasem). Ów kąt podniesienia rusznic zależał oczywiście od oddalenia szyków nieprzyjacielskich. Ładowanie i strzelanie z rusznicy trwało do kilkunastu minut.

Widząc wyległą z taboru piechotę około 2-3 tysięcy jazdy mołdawskiej puściło się na nią szerokim frontem. W odległości około 200-300 metrów Mołdawianie wypuścili strzały z łuków. Ale deszcz strzał, który padł na piechurów, spowodował tylko niewielkie straty. Odbijał się od krytych blachą drewnianych pawęży, obsuwał się po zbrojach płytowych kopijników, grubych, metalowych napierśnikach, łebkach, kapalinach i szturmakach. Gdy nieprzyjacielskie konie zbliżyły się na odległość kilkudziesięciu metrów padła potężna salwa z 425 rusznic. Skórzane hełmy i kaftany nie ochroniły jeźdźców przed padającymi kulami. Wielu rannych lub zabitych usunęło się na ziemię. Konie padały lub przerażone ponosiły. Oddział zaczął się mieszać, natarcie się załamało, a rozproszone grupy jazdy zawróciły w panice do tyłu. Atak mołdawski został odparty, ale Tarnowski dostrzegł przesuwające się wzdłuż południowej ściany taboru następne kolumny nieprzyjacielskiej jazdy. To hospodar rozciągał swe siły w kierunku północno-zachodnim. Wystąpienie piechoty polskiej z taboru i zajęcie przez nią pozycji odległej o przeszło 100 m na południe od drogi chocimierskiej utwierdziło Piotra Raresza w przekonaniu, że armia hetmańska zabezpiecza sobie odwrót. Nakazem chwili stawało się więc rozbicie stosunkowo nielicznego hufca pieszego, odcięcie drogi przez las i wyjście na tyły przeciwnika. Piechurzy polscy nie byli w stanie stawić dłuższego oporu w otwartym polu kilkakrotnie liczniejszemu nieprzyjacielowi. Dlatego też Tarnowski po pierwszym sukcesie nakazał rotom Gnojeńskiego natychmiast wycofać się do taboru, zanim nastąpi ponowny atak mołdawski. W kilkanaście minut roty zostały sprawnie ściągnięte z pola. Wprowadzono je z powrotem przez tylną bramę do obozu i rozstawiono wewnątrz pod osłoną taborowych wozów. Powtórne natarcie kilkutysięcznego oddziału mołdawskiej jazdy trafiłoby więc w próżnię. Rozciągnięcie szyków mołdawskich, powstanie dwóch bram w taborze i sukces wypadu piechoty natchnął jednak hetmana nowym pomysłem co do dalszego prowadzenia walki. Uznał mianowicie, że szyk taborowy należy potraktować identycznie jak rozstawienie wojska w polu. Jazdę stojącą przed przednią bramą uważać więc można za lewe skrzydło, chorągwie zaś przed tylną bramą za prawe skrzydło swego ugrupowania. I dalej już postępować tak, jak to czynił w bitwie z Tatarami pod Łopusznem hetman Mikołaj Kamieniecki. Mianowicie związać przeciwnika walką na jednym skrzydle, wykrwawić i zachowując większość własnych sił rzucić je do rozstrzygającego natarcia na drugim skrzydle. Oparcie taboru o las uniemożliwiało - podobnie jak pod Łopusznem - oskrzydlenie polskiego szyku. [...] Postanowił mianowicie ściągnąć większość mołdawskiej jazdy pod tylną ścianę taboru i związać ją hufcami posiłkowymi na prawym skrzydle. Następnie uderzyć gwałtownie na lewym skrzydle hufcem czelnym przez bramę przednią, rozerwać szyk nieprzyjacielski, zagarnąć mołdawskie działa, ująć armię hospodarską w kleszcze i zniszczyć ją ostatecznie hufcem walnym. Z wykrystalizowanym już planem dalszej walki Tarnowski podążył w kierunku przedniej bramy. Poinformował tam Mikołaja Iskrzyckiego, Aleksandra Sieniawskiego, Jana Mieleckiego i Jana Pileckiego o przygotowywanym manewrze i o roli w nim hufca czelnego. W pewnym momencie, gdy Tarnowski rozmawiał z piechurami obsadzającymi wozy taborowe, pocisk padł tuż obok konia hetmańskiego.

Jeszcze przed udaniem się pod przednią bramę Tarnowski wydał rozkaz rotmistrzom znajdującym się w środku taboru, by sformowali ze swych chorągwi szyk bojowy. Pierwszy hufiec posiłkowy liczący 730 koni oddany został zapewne pod dowództwo rotmistrza Stanisława Balickiego. Drugim (980 koni) komenderował strażnik polny koronny Mikołaj Sieniawski. Odwód, czyli hufiec walny (1720 koni), pozostawał w dyspozycji samego naczelnego wodza i jego porucznika Marcina Trzebińskiego. Tymczasem coraz więcej wojsk mołdawskich przechodziło na lewe skrzydło przed północno-zachodnią ścianę taboru. Szyk nieprzyjacielski zaczął przypominać półksiężyc. Nieprzyjaciel zaciągnął największe działo o zaprzęgu 25 wołów. Mogło to być działo typu oblężniczego odpowiadające naszym słowikom lub bazyliszkom o wadze lufy przeszło 4 ton, a pocisku ponad 20 kg. O takim wagomiarze kula, spadając co pół godziny na wozy taborowe, szybko uczyniłaby wyłom w dowolnym miejscu ściany taborowej i umożliwiłaby dostanie się nieprzyjacielskiej jazdy do wnętrza obozu polskiego. W tej sytuacji Tarnowski uznał, że nadszedł właściwy moment do rozpoczęcia natarcia. Rozkazał więc rotmistrzom z hufca posiłkowego uderzyć przez tylną bramę na jazdę mołdawską. Brama ta miała zapewne kilkanaście metrów szerokości. Jednocześnie mogło ją przekroczyć zaledwie kilku jeźdźców w jednym szeregu. Dlatego też poszczególne chorągwie jazdy musiały kolejno jeszcze w obozie przyjmować szyk marszowy i dopiero po przejściu bramy kolumny mogły rozwinąć się w linię bojową. Był to manewr trudny, wymagający uprzedniego wyszkolenia. Musiał być wykonany bardzo szybko, w otwartym polu, pod ostrzałem mołdawskich łuczników. [...] W ten sposób chorągiew Balickiego była najbardziej predestynowana do wypełnienia postawionego zadania bojowego. A zadanie, które ją czekało, polegało na przełamaniu szyku nieprzyjacielskiego i wbiciu się weń klinem, a nie na odpowiadaniu strzałami z łuków na ostrzał mołdawskiej jazdy. Chorągiew Balickiego przyjęła rozwinięty szyk liniowy, przypominający dawne ustawienie „w płot". Od tego ostatniego różnił się on jednak zwartością, zwiększającą siłę przebicia i eliminującą w dużym stopniu możliwość staczania indywidualnych pojedynków. Co jednak najważniejsze, szyk rozwinięty umożliwiał wprowadzenie od razu do boju większej liczby kopii i właśnie pod tym względem wyraźnie górował nad szykiem kolumnowo-klinowym. Przy towarzyskim systemie formowania się chorągwi zaciężnych towarzysz - jak to wyraźnie pokazują rejestry popisowe - służył również w ciężkim uzbrojeniu kopijniczym, jego pocztowi zaś w lżejszym strzelczym lub husarskim. Towarzysze formowali pierwszy szereg rozwiniętego szyku bojowego chorągwi, pocztowi zaś szeregi następne. Pierwszy szereg lub szeregi chorągwi stanowiła więc ciężka jazda kopijnicza, która aż do lat 60-tych nie traciła swej aktualności. Największe poczty, zawierające 2-3 kopijników, szykowane były w centrum, stąd w tym właśnie miejscu powstawał „klin" - „żelazny taran" do rozbijania nieprzyjacielskiego szyku. Zarówno więc pierwsze szeregi klina, jak i obu płotów i skrzydeł, formowane były z samych kopijników. W ten sposób stwarzali oni warunki do rozwinięcia natarcia w głąb ugrupowania nieprzyjacielskiego następnym szeregom chorągwi. Za nimi ustawiała się główna masa kawaleryjska - husaria. W szyku rozwiniętym głównym celem było wprowadzenie do walki jak największej liczby kopii. Dlatego też ustawienie kopijników i husarzy w rzędzie było zapewne zmodyfikowane. Jeźdźcy, nie ustawiali się „gęsiego" jeden za drugim, lecz na przemian raz z prawej, raz z lewej strony tak, by kopie ich nie przeszkadzając poprzednikom uzupełniały w lukach ścianę grotów pierwszej linii. Tyły chorągwi wypełniali konni łucznicy pozbawieni broni drzewcowej i uzbrojenia ochronnego. Strzelali z konia w ruchu, ponad głowami poprzedników tak zwaną „nawiją".

Polacy ruszyli do szarży wolno, najpierw stępa, później kłusem. Po stu-dwustu metrach okryła ich chmura tysiąca strzał wypuszczonych przez mołdawskich jeźdźców. Polscy strzelcy odpowiedzieli nielicznymi strzałami. By uniknąć strat od strzał nieprzyjacielskich i zwiększyć impet uderzenia rotmistrz Balicki dal sygnał do przejścia w galop. Gdy tylko kilkadziesiąt metrów dzieliło ich od wroga jeźdźcy poderwali konie do cwału starając się zachować zwartość własnego szyku. Rozciągnięty i płytki szyk polski, poruszający się z dużą szybkością, był trudnym celem dla mołdawskich łuczników. Zanim zdążyli powtórnie wypuścić strzały, już spadło na nich gwałtowne uderzenie. Musieli być zresztą jeźdźcy mołdawscy wstrząśnięci i sparaliżowani widokiem najeżonych, wysuniętych do przodu kopii, walącego się na nich ze wzniesienia pancernego walca miażdżącego i tratującego wszystko co spotka na drodze. Największa skuteczność kopii rycerskiej była właśnie przy najwyższej szybkości konia. Pisał Marcin Bielski, że „Balicki, acz w leciech zeszły był, ale na sercu nie - potkał się najpierwej z swoją rotą z Wołochy". Przypuszczać więc można, że osobiście między Mołdawian „skoczył, a drzewem dwu przebiwszy, koniem ich potłoczył". Pędzący tuż za kopijnikami husarze starali się dosięgnąć przeciwnika prowadząc kopie przez luki między swymi żołnierzami. Mieli łatwiejsze zadanie - ich kopie były o metr dłuższe i lżejsze. Jedynym sposobem użycia kopii husarskiej było proste pchnięcie w przód, bez wypuszczenia jej spod pachy. Decydowała siła uderzenia, celność trafienia kopią, sposób władania drzewcem i koniem. [...] Dlatego też w tej fazie starcia, w tym obustronnym zderzeniu ludzi i koni, przewagę zyskała chorągiew Balickiego. Dzięki żłobkowanym i wykuwanym wypukło lub kuliście napierśnikom, zbroje towarzyszy Balickiego były odporne nie tylko na groty strzał mołdawskich, ale i na uderzenia broni białej i drzewcowej. Kopie rycerskie i husarskie pękały przy uderzeniu, przebijając przy tym piersi żołnierzy mołdawskich osłoniętych jedynie kaftanami lub kolczugami. Po skruszeniu drzewców odrzucano ułomki i sięgano po sieczną broń białą. Kopijnicy dobywali mieczy, husarze zaś szabli, by dalej walczyć wręcz. Skutki ciosów mieczami były straszliwe. Współczesny kronikarz Stanisław Górski pisał, że na pobojowiskach bitewnych leżały „zbroczone krwią zwłoki, porzucone bez głów, bez rąk i nóg, innych zaś głowy częścią młotkami rozbite, częścią na dwie połowy rozpłatane". Mieczem szesnastowiecznym można było nie tylko rąbać, ale i kłuć. Przed cięciami i pchnięciami mieczy polskich kopijników nie chroniła jeźdźców mołdawskich ani kolczuga, ani tym bardziej wełniany kaftan. W walce z konia, przy mijaniu przeciwnika, husarze najczęściej stosowali silne cięcia zamachowe z ramienia o charakterze krojącym. Mogły być one odparowane tarczą lub też grzęzły w czapkach i kaftanach mołdawskich wypełnionych kilkucentymetrową warstwą wełny. W ścisku i zamęcie bitewnym, gdy do walki weszły wszystkie szeregi chorągwi Balickiego, o sukcesie decydowała umiejętność i zręczność zwłaszcza w posługiwaniu się szablą i osęką.

Druga faza bitwy pod Obertynem 22 sierpnia 1531

Można przypuszczać, że pierwsze kopijnicze szeregi Balickiego przecięły na całą głębokość 250-konną chorągiew mołdawską, ale ugrzęzły na następnej. A obok były jeszcze dwie inne, bowiem na tysiąc koni liczącą palcuri składały się aż cztery chorągwie. Czterokrotnie liczniejszy nieprzyjaciel dotrzymał pola, nie cofnął się i nie dał się też oskrzydlić. Szyk chorągwi Balickiego uległ zmieszaniu. Jeden z towarzyszy i kilku pocztowych padło na polu walki. Konie były zmęczone. Należało więc tę chorągiew wycofać z frontu walki pod osłoną nacierających w następnym rzucie jednostek Andrzeja Trojanowskiego i Janusza Święcickiego. Obie chorągwie zaatakowały przypuszczalnie sąsiednie mołdawskie palcuti i w ten sposób uniemożliwiły im oskrzydlenie Balickiego. Zaciężni podolscy Trojanowskiego i mazowieccy Święcickiego walczyli w ten sam sposób co Rusini Balickiego, wszystkie bowiem trzy chorągwie miały - jak już wspomniano - charakter mieszany. Walka ta trwać mogła - jak każde kawaleryjskie starcie - zaledwie kilka minut. Balicki przełamał jedną chorągiew mołdawską, ale wobec nacisku pozostałych musiał odskoczyć od wroga i wycofać się do tyłu przez odstęp między chorągwiami drugiego rzutu. Wycofywanie z linii frontu opierało się na silnych skrzydłach chorągwi, obsadzonych przez duże poczty. To na nich ciążył główny ciężar obrony. Utrzymując za wszelką cenę swą pozycję, a nawet posuwając się do przodu tworzyły rygiel, kanalizując kontratak przeciwnika w dogodny do obrony lej. W najgorszym wypadku cofały się zwolna przed napierającym nieprzyjacielem w stronę centrum. Pod ich osłoną chorągiew Balickiego dokonała zwrotu w miejscu. Następnie cofano się w sposób zdyscyplinowany, w porządku, puszczając przodem najlżej zbrojnych strzelców, później pocztowych husarskich, wreszcie zawracali kopijnicy, którzy z racji swego uzbrojenia najmniej narażeni byli na strzały i ciosy nieprzyjacielskie. Na końcu zwijano poczty skrzydłowe. Zapewne w tym właśnie momencie zginął skrzydłowy kopijnik, towarzysz Wiktoryn Koźmiński, dowodzący nie tylko swym 10-konnym pocztem, ale przypuszczalnie całym lewym skrzydłem chorągwi. Gdy chorągiew Balickiego zbliżała się do bramy taborowej, do boju w jej miejsce ruszała czwarta chorągiew hufu posiłkowego pod komendą Hipolita Młodeckiego. Luzowanie jednych oddziałów przez drugie sprawiało, że na polu bitwy panował ruch falowy, mający formę kilku nawrotów. Pod bramą taborową chorągiew Balickiego miała nieco czasu do wypoczynku. Żołnierze podnosili zasłony u przyłbic, wymieniali konie, uzupełniali zużytą broń. Pachołkowie podawali kopie i strzały. Po tej chwili wytchnienia chorągiew znów formowała się w szyku bojowym. Rotmistrz wypatrywał sposobnego momentu do ponownego natarcia obserwując pilnie sytuację na linii walki. Gdy dostrzegł, że jego zmiennik, Hipolit Młodecki, zwija swą chorągiew, dał buzdyganem znak do ponownego ataku. Cały huf posiłkowy liczący 730 jeźdźców został tym samym wprowadzony przez Tarnowskiego do boju. Rotmistrze Balicki, Święcicki, Trojanowski i Młodecki trzykrotnie nacierali na Mołdawian, ale byli kolejno odpierani przez przeważające siły wroga. Bielski zanotował, że żołnierze Balickiego „acz się mężnie potkali, ale od wielkości Wołochów sparci byli, gdzie towarzyszów kilku zabito jego". W całym hufie posiłkowym zginęło aż 30 samych tylko towarzyszy, nie licząc pocztowych, których mogło polec kilkakrotnie więcej. [...]

Natarcia chorągwi z hufu posiłkowego odniosły jednak skutek. Piotr Raresz nabrał już bowiem teraz pewności, że Tarnowskiemu chodzi wyłącznie o utrzymanie drogi chocimierskiej, by wycofać się na Halicz. Dlatego też hospodar przesunął około 5 tysięcy jazdy na swe lewe skrzydło, przed tylną ścianę taboru, by odciąć Polakom odwrót. W tej sytuacji Tarnowski ponowił natarcia przez bramę tylną. Wykrwawiony i zmęczony walką huf Balickiego został teraz wsparty drugim hufem posiłkowym dowodzonym przez strażnika polnego Mikołaja Sieniawskiego. Bielski wspomina, że w hufie tym walczyła chorągiew Macieja Włodka. Przypuszczać można, że znalazły się tu też wszystkie chorągwie polskie o charakterze mocno strzelczym. Wraz z czterema chorągwiami hufu Balickiego liczebność wszystkich oddziałów polskich zaangażowanych w walce sięgać mogła około 1600 ludzi. Nadal więc proporcja sił na prawym skrzydle polskim, przed bramą tylną taboru, była niekorzystna dla strony polskiej i wynosiła 1:3. W natarciu prowadzonym przez Mikołaja Sieniawskiego wzięło udział 9 chorągwi. Ustawiły się one do walki trzema rzutami w szachownicę. Najpierw wpadał na nieprzyjaciela rzut pierwszy dowodzony przez Sieniawskiego (695 jazdy, w tym 227 strzelców). Gdy przełamanie się nie udało, odskakiwał od wroga i wycofywał się do tyłu przez odstępy między chorągwiami drugiego rzutu kierowanego przez Włodka (450 jazdy, w tym 120 strzelców). W tym momencie następował atak drugiego, a następnie trzeciego rzutu dowodzonego przez Balickiego. Pierwszy tymczasem zawracał, by znów wpaść na wroga za trzecim rzutem. Jednocześnie trwał silny ostrzał z łuków szyków mołdawskich, który prowadziły chorągwie polskie. W sumie na Mołdawian spadł deszcz przeszło 1300 strzał wypuszczonych z około 450 łuków wschodnich. Był to więc znaczący czynnik rażenia powodujący dość znaczne spustoszenie wśród lekkozbrojnych szeregów mołdawskich. Pamiętać jednak należy, że odpowiedź znacznie liczniejszego nieprzyjaciela była o wiele silniejsza. Od jego bowiem strony co chwila szybowały chmury strzał okrywające atakujące chorągwie polskie, a ich ogólna liczba sięgać mogła 10 tys. bełtów. Tylko tarczom i żelaznym przyłbicom Polacy zawdzięczali nikłe straty, ale liczba kontuzjowanych koni mogła być znaczna. Polscy łucznicy przyswoili już sobie w tym czasie tatarski sposób walki i dosiadania konia. Strzelcy konni atakowali strzałami z łuków zarówno oddziały mołdawskie stojące przed nimi i mijane z lewej strony, jak i - w czasie odwrotu - napierające na nich od tyłu. Łuk refleksyjny wykonany specjalną wschodnią techniką donosić mógł nawet na odległość 500 m, a więc znacznie dalej, niż sięgał ogień z ówczesnych rusznic.

Hospodarowi nie udało się tym razem spędzić Polaków z pola. Opisując walkę hufców posiłkowych przy północno-zachodniej ścianie taboru Bielski podkreślał niezwykłe męstwo naszych żołnierzy. „Drugie roty wystąpiły, potykały się z nimi dobrze. Mikołaj Sieniawski Leliwczylc, Maciej Włodek nasz Prawdzie [Bielski był tego samego herbu] bili się z nimi jako Hannibal z Rzymiany". Dzięki dzielności i umiejętności bojowej żołnierza polskiego, trzykrotnie liczniejszym oddziałom mołdawskim nie udało się oskrzydlić, zniszczyć lub przynajmniej zepchnąć do taboru atakujących ich chorągwi. W tym momencie Piotr Raresz popełnił poważny błąd przesądzający o dalszych losach bitwy. Skierował mianowicie do rejonu walk pod zachodnią ścianę taboru gros swych sił, a więc około 7 tysięcy ludzi. Wsparł ich działami ściągniętymi z lewej pozycji swej artylerii rozstawionej naprzeciwko południowo-wschodniego narożnika taboru. Zamierzał więc pokryć ogniem z broni palnej tylną bramę, przeciąć w ten sposób drogę komunikacji i posiłkowania oddziałów polskich, a następnie siedmiokrotnie liczniejszą masą kawalerii otoczyć i zniszczyć jazdę Mikołaja Sieniawskiego i Stanisława Balickiego.

Na to tylko czekał hetman Jan Tarnowski. Gdy tylko dostrzegł, że cała uwaga Raresza skupiła się na jego lewym skrzydle, a prawe zostało dosta-tecznie osłabione, pchnął gońca do Iskrzyckiego z poleceniem rozpoczęcia natarcia przez bramę przednią. Żołnierzy z hufca czelnego było około ty-siąca, w tym 430 husarzy, 310 strzelców i 159 kopijników oraz blisko 100 ochotników różnej broni. Całością dowodził tu doświadczony rotmistrz Mikołaj Iskrzycki. Miał przeciwko sobie około 5 tysięcy jazdy mołdawskiej i 35 dział. Front natarcia chorągwi polskich był szeroki - około 250 m. W głąb ugrupowanie nie przekraczało 150 m. Na czele szła olbrzymia cho¬rągiew Jana Mieleckiego licząca 499 jeźdźców, w tym aż 242 łuczników. W centrum tej chorągwi, jak pancerny taran wysunięty do przodu, tkwił po¬tężny klin złożony z 14 kopijników z pocztu samego rotmistrza. Huf czelny poruszał się w kierunku południowo-wschodnim wzdłuż drogi na Obertyn, szerokim łukiem omijając ogień artylerii mołdawskiej. Wykorzystał maksymalnie spadek terenu istniejący z prawej strony ugrupowania przeciwnika tuż za jego stanowiskami artylerii. Na kilometrowej przestrzeni konie nabrały szybkości niezbędnej do przeprowadzenia szarży. Raz po raz chmu¬ra strzał wypuszczona z 310 łuków spadała na mołdawskie szyki. Ostatni stumetrowy odcinek drogi odznaczał się znaczniejszym spadkiem terenu. W rezultacie kopijnicy prowadzący chorągiew dość wcześnie przeszli z kłu¬sa w galop nabierając coraz większej szybkości. Łucznikom mołdawskim trudno było w tej sytuacji wstrzelić się w szybko zbliżający się ruchomy cel, tym bardziej, że strzelali nawiją pod górę. Oddziały hospodarskie stały frontem zwróconym na bramę przednią taboru, tuż za pozycjami własnej artylerii. Natarcie Iskrzyckiego kierowało się od drogi w bok ich ugrupo¬wania. Jeźdźcy mołdawscy w ciągu 2-3 minut zdołali zaledwie obrócić się końmi w miejscu. Nie starczyło im jednak zarówno czasu na sfrontowanie szyku, jak i miejsca - lewemu ich skrzydłu i centrum przeszkadzały bowiem w zachodzeniu stanowiska dział, cofnięcie zaś centrum i prawe¬go skrzydła odsłaniało artylerię. W rezultacie szyk nacierających polskich chorągwi był szerszy od linii bocznej mołdawskich palcuń. Ułatwiało to zagięcie skrzydeł w polskim hufie czelnym. Chorągiew Mieleckiego wbiła się klinem w bok linii nieprzyjacielskiej i przecinając ją, poczęła „zwijać' jeden oddział mołdawski za drugim.

Idąca na lewo od niej, również potężna chorągiew Jana Pileckiego (301 jeźdźców), miała w swym składzie przede wszystkim husarzy. Dzięki temu dysponowała większą szybkością natarcia, gwałtownością uderzenia i więk¬sze miała możliwości manewrowania. Atakując dalsze szeregi mołdawskie, szybko wysforowała się do przodu. Na prawo od Mieleckiego atakował z bli¬sko 100-konną chorągwią Aleksander Sieniawski. Ten miał więcej lżejszych strzelców. Jego chorągiew przegalopowała z dużą szybkością przed frontem linii mołdawskiej ostrzeliwując z łuków puszkarzy nieprzyjacielskich, któ¬rzy nie zdążyli odwrócić przeciwko niej swych dział. Z tyłu, w centrum, oddział ochotników z najmłodszym z trzech braci Sieniawskich Proko¬pem oraz Jerzym Jazłowieckim „wykańczali' grupy mołdawskie ocalałe po przejściu chorągwi Mieleckiego. W ten sposób ugrupowanie polskiego huf¬ca czelnego przybrało kształt półksiężyca zwijającego rozciągnięte w linii szeregi przeciwnika. Marcin Bielski pisał o tej szarży: „Prokop i Aleksander bracia z Sieniawy i drudzy z rotami swymi, którzy stali u przedniej bramy, będąc chciwi ku potkaniu, wystąpili z obozu, przyszli prawie w bok Wo¬łochom, z wielką chucią się z nimi potkali i przełomili je, aż się poczęli mieszać'. Głównymi bohaterami owego zwycięskiego przełamania byli kopijnicy z pocztu rotmistrzowskiego Jana Mieleckiego oraz jego chorągwiani towarzysze. To oni przecięli na całą głębokość przynajmniej dwie mołdaw¬skie palcuń, by zachwiawszy nimi, rozbijać je na mniejsze grupy i wycinać na białą broń. W tym momencie Aleksander Sieniawski dopadł już do dział mołdawskich i wybił ich obsługę. W ręce polskie dostało się 35 sztuk dział - reszta (15) była właśnie przesuwana na lewe skrzydło.

Tymczasem hetman Tarnowski natychmiast po wysłaniu w pole huf¬ca czelnego, począł wydawać kolejne rozkazy. Rotmistrzowi Hieronimo¬wi Noskowskiemu, obsadzającemu ze swoją rotą oraz oddziałami Hynka Piotrowskiego i Balcera Rusieckiego (317 piechoty) przeszło 100 wozów u południowo-zachodniej ściany taboru, dał rozkaz otworzenia ognia z bro¬ni palnej do około 7 tysięcy jazdy i 15 dział przesuwanych właśnie przez hospodara na lewe skrzydło mołdawskie przed tylną bramę taboru. Owo centrum mołdawskie znalazło się wprawdzie w pobliżu polskiego obozu, ale dzieliła je od wozów odległość około 200-300 m, toteż ogień z 200 rusznic niewiele mu szkodził. Hetmanowi polskiemu chodziło nie tylko o efekt psychologiczny i stworzenie na przeciwniku wrażenia, że atak na tabor wzdłuż południowo-zachodniej ściany taboru okupi on dużymi stra¬tami. Przede wszystkim pragnął Tarnowski związać centrum mołdawskie walką i sparaliżować jego ruchy, by nie udzieliło ono pomocy skrzydłom atakowanym właśnie przez polską jazdę. Jako że ogień z rusznic był mało skuteczny, wydał on kolejny rozkaz, by usunąć część wozów w południo¬wo-zachodniej ścianie taboru. Powstała w ten sposób trzecia, środkowa brama, znacznie jednak węższa, bo przeznaczona jedynie do wypadów piechoty. Przed tę właśnie bramę ściągnąć kazał Tarnowski wszystkie działa z południowo-wschodniego rogu taboru. Były one tam już niepotrzebne wobec wszczętej przez hufiec czelny Iskrzyckiego walki na lewym skrzy¬dle. Działa polskie zamilkły na kilkanaście minut, by sprawnie przesunięte przez Staszkowskiego na nową pozycję otworzyć miażdżący ogień do moł¬dawskiej jazdy w centrum. Jak pisał Bielski „strzelbą je też, przerzuciwszy obóz, trapiono'.

W tej rozstrzygającej fazie bitwy hetman polski wykazał niezwykłą ak¬tywność. W przeciwieństwie do hospodara mołdawskiego, który zaskoczo¬ny obrotem sprawy jakby się pogubił w sytuacji na polu walki, Tarnowski podejmuje śmiałe lecz głęboko przemyślane i trafne decyzje, przejmując inicjatywę w swoje ręce. Widząc pomyślnie rozwijające się natarcie Iskrzyc¬kiego na lewym skrzydle, zablokował ogniem ze swych dział mołdawskie centrum i nakazał Noskowskiemu ruszyć z piechotą w pole w celu obsa¬dzenia zdobytych przez Aleksandra Sieniawskiego dział. Piechurzy ścią¬gnięci z wozów i wzmocnieni przez grupę puszkarzy sprawnie sformowali szyk bojowy w rotach. Pozostawiwszy pawęże i zawiesiwszy rusznice na plecach, z kopiami, włóczniami, pikami i szablami w rękach, pokonali szybkim marszem blisko kilometrową przestrzeń dzielącą ich od stanowisk artylerii mołdawskiej. Dopadli ich w samą porę. Stojące na skraju prawe¬go skrzydła mołdawskiego palcuń podjęły bowiem w tym momencie pró¬bę odbicia swych dział. Zwarli się z nimi husarze Sieniawskiego w walce wręcz na szable, ale na każdego z nich przypadało kilkunastu nieprzyjaciół. Posiłki polskiej piechoty zdążyły jednak na czas. Mimo strat w zabitych i rannych kopijnicy i pikinierzy posuwali się szybkim krokiem do przodu rozpędzając jazdę przeciwnika. Za nimi halabardnicy - kłując, rąbiąc lub ściągając hakami jezdnych z koni. Mołdawianie z lewej strony atakowa¬ni byli przez piechurów Noskowskiego i jazdę Aleksandra Sieniawskiego, z prawej strony przez Pileckiego, od przodu wdzierał się im w szyki pancer¬ny klin Mieleckiego. Polacy zasypywali ich deszczem strzał, kłuli kopiami, rąbali szablami i mieczami. Pierwszy załamał się cześnik hospodara Popescul. Ogarnięty przerażeniem rzucił się do ucieczki. Za nim kilka tysięcy jeźdźców mołdawskich runęło w kierunku Obertyna. „Musieli pierzchać. Nasi je bili, goniąc daleko'. W pościgu wzięli udział przede wszystkim łucznicy Mieleckiego.

Puszkarze polscy skierowali tymczasem zdobyczne działa mołdawskie w kierunku zachodnim i zaczęli ostrzeliwać nieprzyjacielskie centrum, rażone równocześnie ogniem artylerii polskiej z taboru. Chorągwie Sieniawskiego, Pileckiego i ochotnicy oraz roty Noskowskiego, Piotrowskiego i Rusieckiego (ok. 450 jazdy i 300 piechoty) pozostałe na polu walki szykowały się do ponownego boju. Dowodzący tu Iskrzycki, któremu Tar¬nowski zawdzięczał powodzenie na swym lewym skrzydle i który w spo¬sób mistrzowski przeprowadził zwycięskie natarcie na pięciokrotnie licz¬niejszego nieprzyjaciela, miał jednak bardzo trudne zadanie. Jego huf był wykrwawiony i wycieńczony walką, osłabiony liczebnie wskutek odejścia Mieleckiego zajętego ściganiem rozbitego przeciwnika. Przed sobą miał zaś Iskrzycki około 7 tysięcy jazdy mołdawskiej, ostrzeliwanej wprawdzie przez artylerię, ale nie biorącej dotąd bezpośredniego udziału w walce. Mimo kilkunastokrotnej przewagi nieprzyjaciela dzielny dowódca poderwał jazdę do ataku. Husarze wbijają się w bok mołdawskiego centrum, ale odparci przez przeważające siły muszą się wycofać. Natarcie Iskrzyckiego spełniło jednak swe zadanie. Główny huf mołdawski, w którym zapewne znajdował się sam hospodar, został związany walką. Nie mógł tym samym udzielić pomocy swemu lewemu skrzydłu uwikłanemu w walkę u północno-za¬chodniej ściany taboru.

Tam tymczasem trwała zacięta walka. Zgrupowanie mołdawskiej jazdy (5 tys. koni) na próżno starało się oskrzydlić i zepchnąć trzykrotnie słabsze hufce posiłkowe strażnika polnego Mikołaja Sieniawskiego (1600 jazdy). Pozbawiony prawego skrzydła, sam szarpany przez Iskrzyckiego i zaniepo¬kojony o drogę odwrotu na Obertyn, nie mógł hospodar wesprzeć swego skrzydła lewego. W szeregi mołdawskiego centrum począł wkradać się po¬płoch i zamieszanie. Trudno było Rareszowi skłonić swych dowódców do aktywniejszego działania. Pod nieustannym ogniem z polskich dział szyb¬ko upadli na duchu. Poczuli się ujęci w kleszcze przez jazdę hetmańską, w dodatku odcięci od drogi obertyńskiej, z rzeczką Czerniawą na tyłach. Zresztą i sam hospodar zachowywał się jak człowiek tknięty paraliżem. Miał wszakże jeszcze 12 tys. żołnierza, blisko dwukrotnie więcej niż het¬man polski. Mógł się zdecydować na aktywniejsze działanie - uderzyć na bramy taborowe lub (w ostateczności) przełamać słabą osłonę polskiego hufu czelnego i wycofać liczną jeszcze armię do Obertyna. Nie uczynił jednak nic.

Tarnowski miał zaś jeszcze w taborze odwód - 1816 jazdy hufca walnego. Nie brała ona dotąd udziału w bitwie, przeznaczona do rozstrzygającego uderzenia. Ta potężna, świeża siła kawaleryjska zadecydowała o ostatecz¬nym zwycięstwie polskim. Wyprowadzona przez bramę tylną ustawiła się do boju zapewne w głębokim ugrupowaniu w szachownicę złożoną z czterech rzutów. W środku i na czele znalazły się chorągwie uderzeniowe ze znaczną liczbą kopijników. Na prawo od nich stanęły chorągwie o dużym nasyceniu łucznikami konnymi, strzelającymi tradycyjnie wzorem tatarskim w lewą stronę. Na lewym skrzydle hufca walnego znalazły się natomiast chorągwie typowo husarskie, manewrowe, zdolne szybkim natarciem przebić się przez lewe skrzydło nieprzyjacielskie do jego centrum. Pierwszym rzutem trzech chorągwi (376 koni) dowodził Stanisław Tęczyński, drugim (471) Mikołaj Orłowski, trzecim (413) Stanisław Pierzchnicki, a czwartym (556) Marcin Trzebiński. Zjeżdżając po pochyłości wzgórza 359 chorągwie stopniowo nabierały rozpędu pędząc ku nieprzyjacielowi. Po chwili potężna masa kopijników i husarzy wpadła na hospodarskich jeźdźców. Las kopii wbił się w szyki nieprzyjacielskie, zwalał ludzi z koni, zadawał rany, przebijał zbro¬je. Lekkozbrojne mołdawskie palcuń, usiłujące stawić czoło, nie wytrzyma¬ły impetu ataku i runęły do ucieczki. A już Tarnowski posyłał kolejne rzuty hufca walnego, które zmiatały oddziały stojące na prawym skraju lewego skrzydła mołdawskiego. Tymczasem Mikołaj Sieniawski wiązał walką cen¬trum i lewe oddziały tego ugrupowania. Z tumanów kurzawy wzniesionej przez kopyta końskie wyłaniali się najpierw pojedynczy jeźdźcy mołdawscy, potem całe bezładne grupy żołnierzy, bez broni, uciekających byle dalej od śmiertelnego koliska, w którym szaleli polscy jeźdźcy. W krótkim czasie sy¬tuacja była wyjaśniona. Uderzenia hufca walnego rozbiły całe lewe skrzydło mołdawskie i zadecydowały ostatecznie o zwycięstwie polskim.

Trzecia faza bitwy pod Obertynem 22 sierpnia 1531

Stanisław Sarnicki przekazał informację, że dopiero pokazanie się na drodze z Chocimierza pocztu Hieronima Szafrańca, powracającego z Kra¬kowa do hetmana, spowodowało odwrót Mołdawian przekonanych, że Po¬lakom nadchodzą posiłki. Nie dlatego jednak ich szeregi zaczęły się chwiać i rzuciły się do ucieczki. Mołdawian przeraziły bardziej kolejne rzuty hufca walnego wyłaniające się zza narożnika taboru oraz rozbicie i rozproszenie ich lewego skrzydła. Bitwa była rozstrzygnięta. Nierozbite mołdawskie cen¬trum rzuciło się do panicznej ucieczki w kierunku Obertyna. Hospodar na próżno próbował powstrzymać uciekających i pchnąć ich z powrotem do walki przeciwko nacierającemu hufowi walnemu. W rezultacie sam mu¬siał się ratować pospieszną rejteradą w kierunku Obertyna i Bałahorówki. Uchodzący musieli piąć się pod górę na wyniosłe płaskowzgórze docho¬dzące do 342 m i forsować potok zwany może właśnie od obertyńskiej po¬trzeby Krwawym Potokiem. W dodatku natrafiali wszędzie na łuczników Mieleckiego powracających z pościgu za rozbitym prawym skrzydłem moł¬dawskim. Sam hetman Tarnowski opuścił obóz i na czele 7 rot pieszych (850 ludzi) Lamberta Gnojeńskiego postępował za ścigającymi wroga cho¬rągwiami jazdy Wielu spośród uciekających Mołdawian utknęło w wielkim bagnie rozciągającym się w odległości 4 km od taboru, na lewo od drogi na Bałahorówkę i Gwoździec. Istnieje ono jeszcze do dziś pod nazwą Sołoniec. Tak wielka była tu rzeź, że trupy Mołdawian wymościły drogę do dalsze¬go pościgu. Tutaj właśnie zraniony został dwukrotnie sam Piotr Raresz. Wreszcie Tarnowski dał sygnał do przerwania pogoni. Armia mołdawska była rozproszona, a zbiegowie spod Obertyna siali w swym kraju trwogę przed polską inwazją. Bitwa trwała pięć godzin. Wielu spośród tych, którzy zdołali ujść i błąkali się po okolicy, padło z rąk chłopów. Grzebiąc poległych u stóp wzgórza 359, Polacy liczyli trupy mołdawskie. Wokół taboru naliczy¬li ich 2746. Do tej liczby należy dodać Mołdawian potopionych w bagnie, padłych z ran z dala od pola bitwy i zabitych przez chłopów. Według Stani¬sława Górskiego w ucieczce poległo 2000, a w bagnisku 3000 Mołdawian. Straty mołdawskie wyniosły więc 7746 zabitych, a więc blisko 46% stanu osobowego armii hospodarskiej. Do niewoli dostać się miało według Mar¬cina Bielskiego 1000 Mołdawian. Były wśród jeńców osobistości mołdaw¬skie: logofet Toader, cześnik Popescul, zarządca ceł Piotr Verisan, sześciu radców hospodarskich, 18 znaczniejszych bojarów i wielu dworzan. W ręce polskie dostały się wszystkie działa mołdawskie w liczbie pięćdziesięciu, wiele koni, sprzętu wojskowego i wozów z bogatym zaopatrzeniem. Wśród trzech zdobycznych sztandarów była wielka chorągiew państwowa. Straty polskie według Górskiego wyniosły 256 zabitych, w tym szlachty podobno 40. Liczby wydają się zbyt zaniżone. Wiadomo bowiem, że w czasie tylko natarcia hufca Balickiego na początku bitwy poległo 30 towarzyszy. Wiele też imion i nazwisk żołnierzy występujących w obertyńskich rejestrach po¬pisowych znika po bitwie już bezpowrotnie z akt skarbowo-wojskowych. Przy bisko 8 tysięcznych stratach mołdawskich liczbę zabitych żołnierzy polskich w 5-godzinnej przecież walce należałoby przynajmniej podwoić .

Zdzisław Spieralski słusznie uznał, że o zwycięstwie zadecydowała wyż¬szość polskiej sztuki wojennej nad mołdawską. Na czoło wysuwa się tu techniczna przewaga Polaków widoczna w lepszym uzbrojeniu jazdy i piechoty. Piechota mołdawska w ogóle w kampanii obertyńskiej była mało widoczna. Polskie wojsko zaciężne górowało nad przeważającym w armii hospodarskiej pospolitym ruszeniem wyszkoleniem i doświadczeniem wyniesionym głównie z walk z Tatarami. Postępowanie Piotra Raresza w pierwszej fazie bitwy obertyńskiej świadczy o jego dość dużych talen¬tach wojskowych. Tarnowski zdecydowanie jednak nad nim górował. Przez cały czas kontrolował sytuację na polu bitwy. Dzięki szybkiej orientacji i umiejętnemu wykorzystaniu wszystkich warunków walki potrafił narzu¬cić przeciwnikowi takie postępowanie, jakie uważał za korzystne dla strony polskiej. Synchronizacja sił, środków, czasu i miejsca była w mistrzowskim wykonaniu polskiego wodza imponująca. Umiejętnie zniszczył skrzydła armii hospodarskiej, związał i unieruchomił pod taborową ścianą jej cen¬trum. Do końca bitwy zachował swe największe ugrupowanie jazdy - huf walny - by go użyć jako odwodu do rozstrzygającego uderzenia. Dzięki sto¬sowaniu zasady ekonomii sił potrafił zniwelować przewagę liczebną przeciwnika w rozstrzygającym momencie i w wybranym przez siebie miejscu. Męstwo i umiejętności polskich żołnierzy, dowódców i hetmana zadecydo¬wały o wspaniałym zwycięstwie pod Obertynem...'


Fragment książki: Marek Plewczyński 'Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548' s. 369-393

ozdoba

"...Wiadomość o zwycięstwie przywiózł dnia 28 sierpnia do Krakowa rotmistrz Janusz Święcicki. Radosny nastrój prysł, gdy 6 września przybył do Krakowa Mikołaj Sieniawski z wiadomością, że Piotr Raresz nie załamał się po poniesionych klęskach i znów zbiera wojsko, by napaść na oddziały polskie. Był to rezultat niewykorzystanego w pełni sukcesu obertyńskiego. Król Zygmunt Stary zabronił bowiem hetmanowi - ze względu na Turcję - wkraczać do Mołdawii. Tarnowskiemu nie pozostawało więc nic innego, jak tylko rozlokować na Pokuciu i pograniczu mołdawskim chorągwie i roty, których termin służby mijał za miesiąc. Były to siły liczące jedynie 300 jazdy i nieco piechoty. Hospodar czynił wówczas zaciągi spośród Serbów i Turków nad Dunajem i w Belgradzie oraz zamierzał ściągnąć posiłki z Wołoszczyzny i Budziaku. W drugiej połowie października pojawiła się nad Dniestrem straż mołdawska składająca się z 500 jazdy. Odpowiedź polska nastąpiła na początku listopada. Kilka jednoczesnych wypadów jazdy polskiej do Mołdawii zakończyło się pełnym powodzeniem. Żołnierze powrócili obładowani łupami, nie ponosząc żadnych strat, ponieważ nigdzie nie napotkali oporu. Odtąd na pograniczu polsko-mołdawskim dochodziło jedynie do sporadycznych i drobnych potyczek. Do poważniejszego starcia zbrojnego między Mołdawianami a Polakami doszło dopiero 4.II 1532 r. Większy oddział jazdy polskiej (500-1000 koni) został rozbity na terenie Mołdawii pod wsią Tarasauti, na południe od Chocimia. Polacy przeprawili się wówczas przez Dniestr i zaskoczeni przez mołdawskiego dowódcę Orasa, zostali rozbici tracąc w zabitych i jeńcach 200 ludzi. Dnia 20 lutego został wprawdzie zawarty rozejm polsko-mołdawski, ale hospodar odmówił jego ratyfikacji. [...]

Zwycięstwo pod Obertynem nie zostało wykorzystane ani militarnie, ani politycznie i walki z Piotrem Rareszem ciągnęły się przez szereg lat. Dlatego też oddziały obrony potocznej skupione zostały na granicy mołdawskiej, tym bardziej, że od strony tatarskiej panował względny spokój..."


Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny i wojskowość polska w XVI wieku. Tom I. Lata 1500-1548" s. 393-394

Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości