WYPRAWA MOŁDAWSKA JANA OLBRACHTA |
|
"...Racja stanu państw jagiellońskich wskazywała na konieczność odzyskania portów czarnomorskich. Plany Olbrachta wynikały nie tylko z naturalnych potrzeb polsko-litewskiego handlu czarnomorskiego. Równie istotna była konieczność polepszenia sytuacji strategicznej państw jagiellońskich. Obrona przed najazdami Mołdawian i Tatarów oraz groźba agresji tureckiej zmuszały do podjęcia próby odzyskania Kilii i Białogrodu, przerwania łączności Turków z Tatarami, podporządkowania Mołdawii wraz z przejęciem pełnej kontroli nad całym biegiem Dniestru. Cele te były sprzeczne z interesami Węgrów i Mołdawian. Ci drudzy pod koniec 1494 r. spalili wraz z Tatarami litewski Bracław. W Polsce obawiano się rozszerzenia konfliktu z Turcją po wygaśnięciu układu pokojowego. W tej sytuacji Olbracht pod wpływem swego włoskiego doradcy Kallimacha (Filippo Buonacorsi) wrócił do swych planów opanowania Kilii i Białogrodu, których nie udało mu się zrealizować w 1487 r. Ludność poddanych Jagiellonom krajów wynosiła ponad 10 mln. Teoretycznie blok państw jagiellońskich (Polska, Litwa, Węgry, Czechy) był w stanie wystawić co najmniej 30 tysięczną armię zaciężną i 200 tys. pospolitego ruszenia. Można więc było pokusić się na atak na porty czarnomorskie, co równało się wypowiedzeniu wojny potężnej Porcie. W 1496 r. przystąpiono w Koronie do intensywnych przygotowań wojennych. Rozbudowano wojsko nadworne i organizowano nowe zaciągi. W marcu na sejmie piotrkowskim uchwalono pospolite ruszenie i zobowiązano lenników polskich do udziału w wojnie z Turcją. W maju rozesłano uniwersały poborowe do wszystkich ziem koronnych..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...W styczniu 1497 r. z inicjatywy Olbrachta podjęto rozmowy z Turcją w sprawie usunięcia Tatarów z pól białogrodzkich. Był to pretekst do rozpoczęcia wojny, ponieważ zdawano sobie na dworze jagiellońskim sprawę, że żądanie takie zostanie przez Portę odrzucone. Na polu przygotowań politycznych do wyprawy spotkały Olbrachta same niepowodzenia. Bez większego odzewu pozostał jego apel do władców chrześcijańskich o wzięcie udziału w krucjacie antytureckiej. Władysław Jagiellończyk oświadczył, że nie może udzielić oficjalnej pomocy, gdyż nie chce zrywać rozejmu węgiersko-tureckiego zawartego w listopadzie 1496 r. Negatywna była również reakcja państw wrogich Polsce i Litwie. Hospodar mołdawski obiecywał jakoby nie wstrzymywać pochodu wojsk królewskich przez swe ziemie i dostarczać im żywności, ale z drugiej strony odpowiedział posłowi polskiemu, że przyłączy się do wojny z Turcją dopiero wtedy, gdy zobaczy je nad Dunajem, tzn. pod Kilią. Wątpliwości wyraził również wielki książę moskiewski. Niezrażony niepowodzeniami dyplomatycznymi Olbracht postanowił wszcząć wojnę w oparciu o siły zbrojne Korony, Litwy i krajów lennych: Mazowsza i Prus Krzyżackich. Plan wyprawy omawiano już w listopadzie 1496 r. w Parczewie na osobistym zjeździe króla polskiego z wielkim księciem litewskim. Wyniki obrad ze zrozumiałych względów trzymane były w tajemnicy. Dlatego też do dziś wywołują liczne kontrowersje. Najczęściej rozważanym przez historyków problemem był cel wyprawy Jana Olbrachta. Trudno już dziś jest podtrzymywać tezę, że głoszony oficjalnie przez króla zamiar wojny z Turcją był tylko fasadą, a w rzeczywistości wyprawa od samego początku była przygotowywana przeciw Stefanowi, by osadzić na tronie brata Zygmunta. Nie znajduje ona zresztą w źródłach dostatecznego udokumentowania. Obecnie przeważają w historiografii sądy upatrujące w ataku na Mołdawię pierwszego etapu szeroko zakrojonego planu wojny z Turcją z uwzględnieniem znaczenia rywalizacji polsko-węgierskiej..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Istotną rolę w określeniu celu wyprawy odgrywały kwestie natury militarnej. Olbracht oficjalnie twierdził, że celem wyprawy jest Kilia, na którą miało pójść pierwsze uderzenie. W ten sposób zamierzał odciąć Turkom drogę lądową do Białogrodu, który osamotniony i zdany tylko na pomoc Tatarów, atakowanych zresztą przez Litwinów, mógłby stać się po upadku Kilii łatwą zdobyczą polską. Najważniejszą kwestią było zaopatrzenie olbrzymiej armii polskiej w żywność. Marsz na Białogród szlakiem wołoskim przez Besarabię (propozycja kardynała Fryderyka) lub lewym brzegiem Dniestru przez Dzikie Pola, a więc terenem bezdrożnym i słabo zaludnionym (przy braku baz zaopatrzeniowych nad rzeką) był niemożliwy. Pozostawał jedynie pochód przez gęsto zaludnione terytorium mołdawskie drogą przez Koźmin, Seret, Suczawę lub Hadir, Stepanowce, Jassy i dalej lewą stroną Prutu przez Chyncest, Bolgrad, Izmail na Kilię. Kierunek ten wymagał jednak przyzwolenia i pomocy w zaopatrzeniu wojsk panującego w Mołdawii Stefana. Ten tymczasem deklarował przyłączenie się do wyprawy dopiero nad Dunajem, co było w praktyce równoznaczne z odmową współpracy w czasie domarszu armii na pola Budziaku. Atak na Kilię musiał więc w samym swym założeniu być poprzedzony działaniami przeciw Stefanowi. W naczelnym dowództwie polskim przyjęto zapewne, że sama demonstracja zbrojna licznych sił wymusi na hospodarze posłuszeństwo i wypełnienie obowiązków lennych. Stąd decyzja o rozpoczęciu wojny mimo złego jej przygotowania pod względem politycznym..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Wyprawa wojenna, która w początkowej fazie miała być demonstracją zbrojną, wymagała użycia potężnej armii. Organizowano ją powołując pospolite ruszenie ze wszystkich ziem polskich (expeditio generalis) i werbując zaciężnych przydatnych zwłaszcza w walkach oblężniczych. Rozbudowywano jazdę i piechotę nadworną, ściągano artylerię. Siły te koncentrowano na Rusi, a popisy zaciężnych i nadwornych dokonywano zimą i wiosną 1497 r. najczęściej pod Lwowem. Określenie liczebności wojsk polskich przysparza dużych trudności. Wojsko nadworne (zarówno piechotę jak i jazdę) szacować można na 2 tys. zbrojnych. Piechota zaciężna ze Śląska i Czech liczyć mogła tysiąc żołnierzy. W dniach 24 i 25 marca popisało się 12 rot o etatowym stanie 1901 żołnierzy, do których dodać należy kilka innych oddziałków. W dwóch rotach pieszych służyli prawie wyłącznie strzelcy uzbrojeni w rusznice, w dwóch innych (węgierskich) wyraźnie przeważali oni nad kusznikami. Wprowadzając w tak dużej skali broń palną do piechoty liczono się z obleganiem twierdz czarnomorskich i jej oddziaływaniem na konne przeważnie wojska przeciwnika. Jeśli dodatkowo zaciągniętą piechotę szacować można na 3-4 tys. żołnierzy to jazda obrony potocznej nieznacznie tylko mogła przekraczać liczbę tysiąca koni. W sumie liczebność wojska zaciężnego i nadwornego można oceniać na 6-7 tys. żołnierzy. Uderza brak lekkiej jazdy zbliżonej uzbrojeniem i sposobem walki do kawalerii przeciwnika. Olbracht postawił – zafascynowany ogniem „piekielnej broni” – na strzelczą piechotę i ciężkozbrojną jazdę kopijniczą pospolitego ruszenia. Liczbę ludzi biorących udział w wyprawie współcześni oceniali na 80 tys. rycerstwa oraz 40 tys. ciurów i woźniców obsługujących 30 tys. wozów. Informacje te zostały uznane przez historyków za nierealne. Przypuszczalnie do wojsk zaciężnych i nadwornych doliczyć należy 3-4 tys. wojsk prywatnych (pocztów pańskich i ochotniczych), krzyżackich i obsługi artylerii. Mobilizację pospolitego ruszenia przeprowadzono na niespotykaną od 1474 r. skalę. Z Małopolski, Wielkopolski, Rusi i Podola stanęło zapewne pod bronią około 40 tys. szlachty. W sumie więc liczbę zbrojnych uczestników wyprawy (bez Mazowsza i Litwinów) można szacować na ok. 50 tys., a ludzi zaplecza na 20 tys. Odsetek piechoty sięgać mógł 40% stanu armii. Wojsku towarzyszyła znaczna artyleria złożona z 40 dział (2 bombardy, 3 działa półburzące, 15 śrubnic, 2 półśrubnice, 4 taraśnice, 14 hufnic), 6 hakownic i przeszło 100 małych działek zwanych kozami. Wozów nie mogło być więcej niż 10 tys. Liczby te są jednak tylko hipotetyczne i opierają się na danych porównawczych i możliwościach mobilizacyjnych ówczesnego państwa polskiego..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Naczelnym wodzem armii był sam król Jan Olbracht. Wojskiem zaciężnym dowodził hetman koronny Jan Trnka z Raciborzan, spolszczony Czech. Podlegał mu dowódca obrony potocznej (hetman polny koronny), starosta halicki, kamieniecki i kasztelan lwowski Stanisław z Chodcza. Dowódcą pospolitego ruszenia Wielkopolski wyznaczony został starosta głogowski, hetman Polak Karnkowski. U boku króla działała rada wojenna, w skład której wchodzili senatorowie (wojewodowie i kasztelani jako dowódcy poszczególnych oddziałów pospolitego ruszenia), wyżsi dostojnicy państwowi i dowódcy wojska zaciężnego. Wiadomo, że Olbrachtowi towarzyszyli królewicz Zygmunt, podkanclerzy Grzegorz Lubrański, marszałek wielki koronny Piotr Kmita, wojewodowie: ruski Mikołaj Tęczyński, podolski Jakub z Buczacza, krakowski Spytek z Jarosławia i inni..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...W marcu i kwietniu 1497 r. król Olbracht przebywał w Nowym Mieście Korczynie, gdzie obradowano nad zasadami użycia pospolitego ruszenia poza granicami państwa. Ustalono, że wojska mają się zebrać 21 maja pod Lwowem, przy czym Małopolanie mieli się rozłożyć w pobliżu Gołogór, a Wielkopolanie bardziej na wschód pod Glinianami. W terminie przybył do Lwowa z Przemyśla tylko król z dworem. Pospolite ruszenie gromadziło się bardzo powoli. Z Wielkopolski wyszło dopiero przed 24 maja. Dnia 1 czerwca wyruszył z Królewca wielki mistrz Jan Tieffen. Krzyżacy maszerowali przez te same tereny, przez które już wcześniej przechodzili Wielkopolanie. Były one spustoszone i ogołocone z żywności. Posuwając się przez Bełz oddział krzyżacki dopiero 13 lipca przybył do Lwowa. W końcu czerwca ruszyła na Wołyń 40-tysięczna armia litewska dowodzona przez samego wielkiego księcia Aleksandra Jagiellończyka..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Chan krymski Mengli Girej skoncentrował swe siły pod Oczakowem, zamierzając obserwować ruchy armii litewskiej i ubezpieczać Białogród od wschodu i północy. Do wojny przygotował się również hospodar mołdawski Stefan, który już w poprzednim roku miał alarmować sułtana o polskiej mobilizacji i prosić o pomoc turecką. Przez cały lipiec jego kanclerz Tautul bawił w Konstantynopolu. Zmobilizowane przez Stefana siły szacuje się na 18 tys. żołnierzy w tym w większości bojarów i chłopów zabowiązanych do pospolitego ruszenia. W sumie więc blisko trzykrotnie ustępowały one pod względem liczebności armii polskiej..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Do dnia 26 czerwca zebrało się w obozach pod Lwowem z przeszło miesięcznym opóźnieniem wojsko nadworne, zaciężne oraz pospolite ruszenie małopolskie, ruskie i podolskie. Z siłami tymi król – dokonawszy przeglądu wojsk – postanowił nie czekać na Wielkopolan i ruszyć w kierunku Trembowli. Odstąpił więc od pierwotnego zamiaru maszerowania przez Halicz, gdzie wcześniej Prusak Serville zbudował most na Dniestrze. Już więc wówczas zdecydowano się przeprawiać przez tę rzekę na Podolu, bliżej kierunku besarabskiego, a nie posuwać się dłuższą drogą przez Pokucie przy niepewnej zresztą postawie hospodara mołdawskiego. Wymarsz armii polskiej spod Lwowa nastąpił 26 czerwca. Poruszano się powoli w gęsto zalesionym terenie, czekając na przybycie pozostałych wojsk. Dnia 27 czerwca rozbito obóz w Gołogórach, 30 czerwca - 2 lipca w Dunajowie nad Złotą Lipą, a 11 lipca w Złotnikach. Pobyt w tej ostatniej miejscowości, przeprawa przez Strypę i dalszy marsz do Mogilnicy (23 km) zajął żołnierzom aż tydzień czasu, ponieważ znaleźli się tam dopiero 18 lipca. Król przynaglał Wielkopolan do szybszego pochodu, ponieważ ci opieszale posuwając się przez Lubelszczyznę dopiero 6 lipca byli w Uchaniu nad Bugiem, a 17-19 lipca w Busku na północ od Glinian. Apele widocznie poskutkowały, gdyż następny 60-kilometrowy odcinek z Buska do Czerniowa pospolitacy wielkopolscy przebyli w trzy dni. Dowodzący nimi hetman Karnkowski maszerując na południe oddalał się wprawdzie od głównych sił, ale poruszał się w terenie nieogołoconym z żywności przez wojska królewskie. Skręcił następnie na wschód i jeszcze bardziej przyspieszając tempo (90 km w trzy dni z przeprawami przez trzy rzeki) był już 25 lipca w Mogilnicy. Tymczasem oddział krzyżacki przez Krasnystaw i Bełz dotarł 13 lipca do Lwowa. W Ratnie wielki mistrz Tieffen został na własne życzenie skierowany przez króla na Halicz. Podobnie jak w wypadku Wielkopolan marsz osobną grupą, a nie w tłumie pospolitaków, był korzystniejszy ze względów zaopatrzeniowych. W Haliczu Krzyżacy doczekali się 8 sierpnia kolejnego rozkazu nakazującego im przeprawę przez Dniestr i dalszy pochód przez Pokucie..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Uderza tutaj ta zmiana pierwotnie zamierzonego kierunku na Halicz, gdzie był stawiany most i dokąd skierowany był oddział krzyżacki. Względami pochodowymi trudno to wytłumaczyć, natomiast prawie nieodparcie nasuwa się wzgląd polityczny. Stefan właśnie niedawno stanowczo odmówił niezwłocznego przyłączenia się i, jak już przedtem, obiecywał pojawienie się dopiero pod Kilią. Nie było tedy żadnej racji iść ku niemu najbliższą drogą na Halicz, Kołomyję ku Suczawie, ale raczej należało pominąć Mołdawię i skierować się na kraj między Prutem a Dniestrem, tj. na Besarabię. Była to droga mniej wygodna i mniej zasobna w żywność, ale bliższa połączeń litewskich, a nade wszystko bliższa Kilii, która wraz z Białogrodem ciągle wymieniana jest jako cel wyprawy w listach królewskich i z Przemyśla, i ze Lwowa, i z Mogilnicy..." Fragment książki: Fryderyk Papee "Jan Olbracht" s. 129 "...Po przybyciu Wielkopolan Olbracht dokonał 25 lipca w Mogilnicy generalnego przeglądu wojsk. Nie wypadł on zadawalająco. Wielu żołnierzy było źle uzbrojonych, fizycznie słabych i niewyszkolonych, zwłaszcza w wielkopolskim pospolitym ruszeniu. Postanowiono ruszyć na południe i wkroczyć do podolskiego powiatu czerwonogrodzkiego. Zrezygnowano tym samym z dogodnego traktu z Trembowli do Kamieńca Podolskiego, a stąd do przeprawy pod Chocimiem. O wyborze dłuższej drogi zadecydowała możliwość bezpieczniejszego forsowania Dniestru w pobliżu Pokucia, a nie pod bokiem obsadzonego przez Mołdawian zamku chocimskiego. Zamierzano więc ominąć ewentualne zagrożenie ze strony hospodara i wkroczyć bezpośrednio do ziemi szepienickiej..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Wielkopolanie ruszyli przodem, ale zatrzymali się w Jagielnicy do 30 lipca, by wypocząć po trudach forsownego marszu w ostatnich dniach. Małopolanie byli już 26 lipca w Białym Potoku i tu czekali, aż pospolitacy wielkopolscy rozpoczną przeprawę przez Dniestr. Ten odcinek rzeki był trudny do przekraczania ze względu na głęboki jar i trudne podejście wśród skalnego urwiska do brzegu. Początkowo chciano spławić Dniestrem most halicki, ale przedsięwzięcie to z powodu niskiego stanu wody nie powiodło się. Postanowiono więc forsować rzekę w bród w dwóch jedynie dogodnych do przeprawy miejscach. W jednym, odległym o 5 km od Czerwonogradu, przedostali się na drugi brzeg w dniach 1-12 sierpnia Wielkopolanie. Małopolanie zaś przeprawili się w dniach 7-8 sierpnia szerszym brodem, 3 km poniżej Czerwonogrodu w miejscowości Uście (obecnie Uścieczko), nad samym ujściem Dżurynu do Dniestru. Całość sił połączyła się zapewne w Horodence, skąd ruszono 14 sierpnia w głąb ziemi szepienieckiej. Tymczasem armia litewska pod dowództwem Aleksandra Jagiellończyka wolno maszerowała przez Wołyń. Z Łucka skręciła na południowy wschód docierając 26 lipca przez Ostróg do Zasławia. Wielki książę osłaniając od wschodu główne siły polskie zamierzał prowadzić samodzielne, odrębne działania przeciw Tatarom na Podolu litewskim wzdłuż Dniestru na Białogród. W połowie sierpnia Litwini posuwając się bardzo wolno przekroczyli górny Boh niedaleko Chmielnika i znaleźli się na terenie Podola koronnego. Tu oczekiwali na wynik przeprawy polskiej przez Dniestr i ustalenie dalszego kierunku marszruty sił królewskich..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Miał tedy Stefan wiadomość o wielkich przygotowaniach tureckich, miał z pewnością relacje o nieudolnej i pustoszącej kraj masie pospolitego ruszenia polskiego - i zawahał się na dobre. Jeszcze wysłany z Przemyśla biskup Krajewski, obdarzony sowicie przez wojewodę, przynosił jakieś przyjazne słowa, jeszcze przybywające z nim do obozu naddnieslrzańskiego poselstwa mołdawskie z kanclerzem na czele starało się usprawiedliwić najazd pokucki, ale to wydaje się pewne, że już wtedy w żaden sposób nie życzył sobie Stefan wkroczenia polskiego wojska do swego państwa, i to nie tylko do mołdawskiej, ale nawet do besarabskiej ziemi. Czy nakłaniał do układów, robiąc nadzieję pewnych ustępstw ze strony sułtana i proponował rozpuszczenie wojska, czy też kierował na drogę zadniestrzańską, za którą wobec Turcji nie odpowiadał - nie można ze szczupłych źródeł wyrozumieć. Dość że Olbracht ani na jedno, ani na drugie nie zgodził się: nie miał wszakże jeszcze powodu z niczym wracać do Polski i nie mógł też komplikować ruty zadniestrzańskiej Aleksandra, a przez Dniestr przeprawiać się drugi i trzeci raz, bo wszakże Białogród leży po zachodniej stronie tej rzeki. Zresztą był to kraj tak pusty i tak trudny do pochodu, że nigdy tędy, nawet później, nasze wyprawy czarnomorskie nie chodziły, a tylko zawsze przez Besarabię. Utrzymał tedy król kierunek, na który cała przeprawa celowała, tj. pomijając właściwą Mołdawię i nie przekraczając Prutu, postanowił iść lewym brzegiem tej rzeki..." Fragment książki: Fryderyk Papee "Jan Olbracht" s. 132-133 "...Z obozu nad Dniestrem wyszło jeszcze 7 sierpnia wezwanie do wielkiego mistrza, aby połączył się z wojskiem królewskim. Wielki mistrz Jan Tieffen, zacny i obowiązkowy starzec, nie oszczędzał swojej osoby, ale zamianowawszy namiestnikiem swoim wielkiego komtura hr. Wilhelma von Eisenberga, sam na czele oddziału krzyżackiego wyruszył 1 czerwca 1497 z Królewca i, jadąc na Ortelsburg (Szczytno) i Willenberg [Wielbark], powitany był przez ludzi królewskich pod przewodnictwem Pawła z Grąbca, starosty wąsoskiego, na ziemi mazowieckiej, mniej więcej koło miejscowości Chorzele. Oddział krzyżacki liczył wszystkiego 400 ludzi zbrojnych, w tym zdaje się połowę piechoty, i przez samego wielkiego mistrza uznany był jako za szczupły, tak że zaraz z Mazowsza żądał od swoich więcej wojska - no i więcej pieniędzy. Jadąc przez ziemie księcia Konrada mazowieckiego, który wielkiego mistrza nie witał, ponieważ był z królem na złej stopie, przybył Jan Tieffen przez Lublin i Bełz 13 lipca do Lwowa, skąd na własne życzenie skierowany został przez króla pod Halicz ze względu na wygodniejszy pochód osobno niż w tłumie pospolitego ruszenia. Przybywszy pod Halicz 22 lipca, oczekiwał Tieffen dalszego zarządzenia królewskiego, które wysłano, kiedy już większa część wojska była przez Dniestr przeprawiona. Ale niestety wielki mistrz był już wtedy ciężko chory na dezynterię. Ofiarowano mu gościnę i kurację na zamku halickim, jednakże wielki mistrz życzył sobie leczyć się we Lwowie, na co król, mimo pewnego sprzeciwu w radzie koronnej, chętnie zezwolił. Dnia 17 sierpnia wyprawił tedy Jan Tieffen do króla komtura Ostródy Ludwika von Seinsheima z oddziałem zakonnym, który podobno już tylko 140 rycerzy posiadał i zapewne trochę piechoty liczył, sam zaś ze swoim otoczeniem udał się do Lwowa, dokąd przyjechał 21 tego miesiąca. Tutaj czcigodny starzec 25 sierpnia uległ chorobie i 22 września wrócił w trumnie do Królewca. Z wyjątkiem może starosty Pawła, przeciw któremu zwraca się największe oburzenie pamiętnikarza zakonnego, i z wyjątkiem Dobrzynian, którzy pamiętali, ile przodkowie ich mieli do wycierpienia od Krzyżaków, wszystkie warstwy w Polsce odnosiły się do wielkiego mistrza z największą czcią i życzliwością: biskupi, szlachta, mieszczanie, szczególnie Lwowianie i ich „junge Matronen und wolgeczierte frawen". Pamiętnikarz zarzuca wprawdzie królowi, że nie okazał należytego względu mistrzowi, ale tego ani z postępowania króla, ani z jego listów nie widać. Że nie zgodził się na przyjęcie oddziału krzyżackiego na swój koszt i prowiant, to była kwestia zasadnicza, że nie uczcił wielkiego mistrza w czasie wojny w ten sposób, jak na zjazdach pokojowych, to była przecież przesadna pretensja...." Fragment książki: Fryderyk Papee "Jan Olbracht" s. 133 "...Przypuszczalnie 16 sierpnia w Kocmaniu pojawili się posłowie mołdawscy, którzy poinformowali Olbrachta, że Stefan nie życzy sobie, by wojska polskie maszerowały na Turków przez jego terytorium. Zagniewany król kazał posłów uwięzić i odesłać do Lwowa. Oznaczało to otwarty konflikt z Mołdawią. Podjazdy hospodarskie poczęły szarpać od tyłu i z boków armię polską. Oddział złożony jakoby z 5 tys. Mołdawian, Tatarów i Turków już zresztą 23 lipca wtargnął na Pokucie pustosząc i paląc Kołomyję. W tej sytuacji Olbracht wysłał jazdę nadworną, która w okolicy Gwoźdźca lub Obertynu rozproszyła przeciwnika i odzyskała część zdobyczy. Dnia 17 sierpnia zwołano w obozie polskim radę wojenną, aby przedyskutować zaistniałą sytuację i podjąć decyzje co do dalszych działań wojennych. Hetman zaciężnych Jan Trnka wystąpił wówczas z projektem, aby najpierw zdobyć Chocim i dopiero stamtąd prowadzić dalsze działania wzdłuż Prutu. Pozostawiony w rękach mołdawskich na tyłach operującej armii polskiej zamek chocimski przecinałby bowiem łączność z Kamieńcem Podolskim oraz dostawy żywności i potrzebnego sprzętu z Rusi i Podola. Król przypuszczalnie zgodził się z argumentacją Trnki, ale postanowił wysłać na Chocim tylko wielkopolskie pospolite ruszenie i to dopiero spod Czerniowiec, skąd przez Toporivci i Zarożany prowadziła najdogodniejsza droga do tej najsilniejszej nadniestrzańskiej twierdzy..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Posuwając się dalej na południe armia polska dotarła 22 sierpnia do Szepienicy nad Prutem, gdzie rozbiwszy obóz przebywała przez pięć dni. Czekano tu zapewne na przybycie oddziału krzyżackiego. Wielki mistrz Tieffen wysłał jednak 17 sierpnia do króla tylko 140 rycerzy zakonnych i piechotę pod dowództwem komtura ostródzkiego Ludwika von Seinheima, sam zaś schorowany wrócił do Lwowa, gdzie w tydzień później zmarł. Dnia 27 sierpnia armia polska szybkim marszem dotarła pod Czerniowce. Stąd dopiero Olbracht – idąc za radą Trnki – wyprawił na Chocim kilkunastotysięczne pospolite ruszenie z Wielkopolski pod dowództwem hetmana Jana Polaka Karnkowskiego. Po lewej stronie Prutu, naprzeciwko Czerniowiec, droga rozciągała się jeszcze w dwóch kierunkach: na południe (Koźmin-Suczawa) i na wschód (Tarasowce-Hadir). Król nie zamierzał wówczas wcale przeprawiać się przez Prut, zdobywać Czerniowiec i ruszać na Suczawę. Wybrał drogę biegnącą lewym brzegiem rzeki przez Nowosielice, Tarasowce, Hadir. W dalszym ciągu chciał maszerować wzdłuż Prutu na Kilię, mając zabezpieczony odwrót przez Chocim-Kamieniec Podolski. Dotąd nie spotkali się zresztą Polacy na tym szlaku z większym oporem Mołdawian. Jedynie 27 sierpnia pod Czerniowcami schwytano sześciu polskich jeńców, a stało się to nie w wyniku potyczki, lecz przy pojeniu koni. Do Hadiru armia polska dotarła dopiero 7 września. Tak wolne tempo marszu (3-5 km dziennie) tłumaczyć można oczekiwaniem na ściągnięcie nad Prut Mazowszan i Wielkopolan. Kontyngent mazowiecki znajdował się jednak dopiero koło Lublina zamierzając dalej posuwać się na Bełz, Lwów i Halicz. Książę czersko-warszawski Konrad III, który osobiście nie uczestniczył w wyprawie, miał nakazać dowódcom mazowieckim „maszerować wolno i nie spieszyć”. Nie udała się też próba zmuszenia do kapitulacji Chocimia. Karnkowski stwierdziwszy, że zdobycie tak potężnej twierdzy wymagałoby wiele dni regularnego oblężenia, zawrócił z wielkopolskim pospolitym ruszeniem na południe i drogą przez Dankivci i Stalnivci dołączył 9 września do głównych sił królewskich w Hadirze..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Aleksander Jagiellończyk z armią litewską znajdował się 22-24 sierpnia w obozie pod Winnicą. Dopiero 11 września przybył do Bracławia, skąd wysłał straż przednią pod dowództwem kniazia Konstantego Ostrogskiego za Dniestr. Dokonała ona spustoszeń we wschodniej Besarabii, oczyszczając w ten sposób przedpole dla dalszych działań sił królewskich wzdłuż Prutu i ubezpieczając je od strony tureckiej i tatarskiej. W czasie powrotu do Bracławia zastąpił Ostrogskiemu drogę ok. 20 km od obozu litewskiego (w pobliżu Tulczyna) oddział tatarski dowodzony przez najstarszego syna chana Mengli Gireja Machmeta oraz zięcia Nur Sołtana Usein murzę. Liczył on około tysiąca jazdy tatarskiej, mołdawskiej i tureckiej z Oczakowa. W stoczonej wówczas bitwie nieprzyjaciel został całkowicie rozbity przez Litwinów. Wypad na terytorium Mołdawii nastawił jednak niechętnie do Aleksandra panów litewskich, którzy grozili odejściem z obozu. Również wielki książę moskiewski Iwan III kategorycznie zażądał wycofania się Litwy z wojny. W tej sytuacji Aleksander zaprzestał wszelkich akcji ofensywnych ograniczając się wyłącznie do umacniania fortyfikacji bracławskich..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Tymczasem hospodar mołdawski podjął energiczne kroki zmierzające do obrony kraju. Umocnił Suczawę i zaopatrzył ją w żywność. Stąd wysłał podjazdy za Prut na Pokucie i do ziemi szepienickiej, by przecinały linie komunikacyjne armii polskiej. Otrzymawszy wiadomość, że kieruje się ona na Czerniowce, uznał, że Polacy szykują się do ataku na jego stolicę. Stosując strategię sprawdzoną w walkach z Turkami, nie chciał zamykać się w twierdzy suczawskiej. Opuścił ją 26 sierpnia i przeniósł swą kwaterę pod Vaslui. Swą armię skoncentrował bardziej na północ pod Românem przy ujściu Mołdowy do Seretu (ok. 120 km na południe od Suczawy). Zwrócił się też o pomoc do sułtana tureckiego. Pograniczne sandżaki przysłały mu 5 tys. jazdy, wśród której wyróżniała się wyborowa formacja akindżi z Sylistrii dowodzona przez Mezet Paszę. Hospodara wsparło też około 5 tys. Tatarów i 4 tys. Wołochów Raduła. Jednocześnie król węgierski Władysław zażądał od brata opuszczenia Mołdawii i zgodnie z życzeniem swych baronów wysłał na pomoc Stefanowi wojewodę siedmiogrodzkiego Bertalana Dragffy’ego z 12 tys. żołnierzy. Siły sprzymierzonych wyniosły więc 26 tys. jazdy, głównie wschodniego, lekkiego typu. Gdy dodamy do niej 18 tysięczną armię mołdawską, otrzymamy liczbę 44 tys. zbrojnych będących we wrześniu do dyspozycji hospodara..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Po stronie polskiej akcja zbrojna rwała się i opóźniała. Szlaki zaopatrzeniowe z Koroną nie były zabezpieczone. Wśród dowódców trwały spory i konflikty. W obozie pod Hadirem pojawiły się choroby (dezynteria). W tej sytuacji król Olbracht zarządził prawdopodobnie 10 września naradę wojenną. Dalszy pochód olbrzymiej armii przez Besarabię przy braku bezpiecznych linii komunikacyjnych zagrożonych na tyłach garnizonami Chocimia i Czerniowiec, pod ciągłymi atakami zza Prutu oddziałów hospodarskich szarpiących wojska polskie od tyłu i z boków, było jednoznaczne ze skazaniem zgromadzonych sił na znaczne straty (jak wykazała to kompania 1450 r.) i nie rokowało większych szans na skuteczne oblężenie Kilii lub Białogrodu. Wracać z niczym do Polski byłoby kompromitacją. Pozostawało wywarcie nacisku na Stefanie, zmuszenie go do uległości, uzyskanie jego wsparcia w walce z Turkami i w ten sposób zabezpieczenie sobie szlaków komunikacyjnych i zaopatrzeniowych. Nie orientując się więc w rzeczywistej liczebności sił przeciwnika podjął Olbracht arcytrudną decyzję dalszej walki z całą koalicją mołdawsko-turecko-tatarsko-węgierską. Sam miał już po wyprawie powiedzieć: „nie dla pomszczenia się na Stefanie musiałem zwrócić przeciw niemu siły na pomoc dla niego zgromadzone, tylko dla naszego prowadzenia rozpoczętej akcji”. Słusznie zamierzał wyeliminować najpierw Mołdawię i Węgry. Zakładał, że zaskakujące uderzenie na stolicę mołdawską zmusi hospodara do przyjęcia walnej bitwy, w której zadecyduje przewaga liczebna i lepsze uzbrojenie wojsk polskich. Pod wpływem emigrantów mołdawskich przebywających na jego dworze liczył też na przechodzenie bojarów na stronę polską i kapitulację Suczawy. W dniach 11 i 12 września Polacy zwinęli obóz pod Hadirem i przeprawili się przez Prut. Następnie ruszyli na południowy zachód i pokonując z taborami średnio 10 km dziennie dotarli przez Dorochów (Dorohoi) do Seretu. W dniach 18-20 września trwała przeprawa wojska przez rzekę i opanowywanie miasta. Stąd ruszyło ono na południe i 24 września stanęło pod Suczawą..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 Oblężenie Suczawy wrzesień - październik 1497 "...Hospodarska stolica była wówczas najpotężniejszą twierdzą mołdawską. Położony na wzgórzu czternastowieczny zamek w kształcie prostokątnej podkowy otoczony był murem z wieżami i szerokim rowem. Od strony północnej nie był dostępny z powodu stromego urwiska, od południowej broniły go potężne fortyfikacje. Zaopatrzony był w silną załogę pod dowództwem Łukasza Arbore, działa, znaczne zapasy sprzętu bojowego i żywności. Polacy otoczyli twierdzę zamykając ją czterema obozami osłoniętymi wozami taborowymi. Dnia 26 września rozstawiono działa od strony południowej i rozpoczęto silny ostrzał. Lawina pocisków kamiennych spadała na mury zamkowe, ale nie zdołała wybić większego wyłomu. Dokonano tylko mniejszych uszkodzeń, ale te załoga zwykle naprawiała nocą, zapełniając otwory ziemią, kamieniami lub faszyną. Próbowano też zapewne szturmów piechotą, ale okazały się one bezskuteczne. Podciąć potężne mury suczawskie mogły tylko wielkie bombardy, a tych Polacy posiadali tylko dwie (jedną ciągnęło 40, drugą 50 koni) i mogły one oddać tylko jeden-dwa strzały dziennie. Hospodar uchylił się od walnej bitwy i prowadził uciążliwą walkę podjazdową. Mołdawianie organizowali zasadzki w górach i lasach na oddziały polskie rozjeżdżające się z obozów w poszukiwaniu żywności. Jeńców nie brali, mordując w okrutny sposób wziętych do niewoli. W większych starciach nieprzyjaciel nie dotrzymywał w zasadzie placu ciężkozbrojnej jeździe polskiej. Główne siły hospodarskie pod Românem skutecznie jednak zablokowały swobodę poruszania się Polaków między Seretem, Suczawą i Mołdową. Jeden z polskich oddziałów furażowych został rozbity w lesie Braniste pod Neamţ (50 km na południe od Suczawy). Z czasem ataki mołdawskie nasiliły się, a obozy królewskie znalazły się w potrzasku – armia oblegająca stała się oblężoną. Wygłodzona szlachta, znużona marszem i walką, poczęła żądać od króla powrotu do kraju. Choroby dotknęły znaczną część wojska, w tym i samego króla.[...] Dnia 12 lub 13 października zjawili się u Olbrachta posłowie węgierscy z żądaniem natychmiastowego opuszczenia Mołdawii. Władysław Jagiellończyk groził osobistym wyruszeniem w pole w obronie swego lennika. W tej sytuacji, gdy widoki na sukces po trzytygodniowym bezskutecznym oblężeniu Suczawy były znikome, jedynym wyjściem dla Polaków stały się negocjacje w sprawie rozejmu. Zawarto go 18 października na honorowych dla króla polskiego warunkach. Armia otrzymała gwarancję swobodnego i bezpiecznego powrotu do kraju. Umowa nie obejmowała jednak Turków, Tatarów i Wołochów. Dragffy pozostawiwszy Stefanowi niewielkie oddziały, odmaszerował ze swym wojskiem do Siedmiogrodu..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Suczawa to była najpotężniejszą twierdzą ziem wołoskich, daleko silniejsza niż te Koszyce, z którymi nigdyś miał do czynienia Olbracht. Zamek w kształcie prostokątnej podkowy zbudowany był może jeszcze w XIV wieku przez zachodnich mistrzów na wyniosłym pagórku, a przez Stefana utwierdzony i dobrze w ostatniej chwili zaopatrzony w spiże w działa siedmiogrodzkie. Otoczony był murem z wieżami i szerokim rowem; od północy nie był dostępny z powodu urwisk, a tylko od południa, ale tutaj stały najsilniejsze utwierdzenia. Od tej strony wycelował Olbracht swoje wielkie bombardy, które rwały mur potężnymi kawałami; aleje załoga po nocach kłodami i ziemią zatykała. Jednakże nie tyle wytrwałość załogi pod wodzą dzielnego starosty Luki Arbore ocaliła Suczawę, co zapobiegliwość Stefana, który od razu stworzył wielką armię odsieczową. Powołał pod broń swoich Mołdawian w liczbie 18000, co jest bardzo możliwe, boć tam i chłopi stawali pod broń, posiłków turecko-tatarsko-wołoskich miał przynajmniej 10000, a przyjaciel jego wojewoda siedmiogrodzki, Bartłomiej Dragffy, przyprowadził mu 12000 tęgich wojowników. Choćby nawet ta ostatnia cyfra była przesadzona, to dodawszy załogę suczawską, dochodzi się jednak do liczby ok. 40000 wojowników, tj. do liczby nie tak bardzo mniejszej od polskiej siły zbrojnej. Opuściwszy Suczawę 27 sierpnia, założył swoją główną kwaterę pod Vaslui i zgromadził wojska nieco bliżej pod Roman, w odległości jakich 90 km na południe od Suczawy. Stąd wychodziły ciągłe wycieczki, niepokojące wojsko polskie, tak że armia Olbrachta, rozłożona w czterech oddziałach, musiała otoczyć się taborami, z oblegającej stając się nawzajem oblężoną. Gdy od strony Polski kraj był zniszczony i nie było żadnych etapów, a grasowały nadto lotne czambuły tatarskie, musiały się polskie wyprawy furażowe kierować na południe i tu przychodziło nieraz do krwawych utarczek. Zapiski klasztorne mołdawskie opowiadają wiele o klęskach Polaków, nawzajem Wapowski zaznacza, że nigdy nie dotrzymał placu nieprzyjaciel wobec ciężkiej jazdy polskiej. Nie zdobył się tedy Stefan na otwartą bitwę, a także i Olbracht nie mógł tego uczynić przed zdobyciem Suczawy. Wojna już teraz prowadzona była z wielkim okrucieństwem. Stefan kazał jeńców ścinać, napal wbijać, albo im brzuchy przecinać; szczęśliwi byli jeszcze ci wybitniejsi, których posyłano do Turcji albo do Węgier. Polakom znowu zarzucano, że rabują, palą i znieważają cerkwie mołdawskie. Oblężenie się przeciągało, w wojsku polskim zapanował głód i grasowały choroby, którym uległa wielka część wojska, a nawet sam król. Nieprzyzwyczajone do odmiennego klimatu i do ciężkich trudów pospolite ruszenie głośno domagało się odwrotu, ale i odwrót w ówczesnym położeniu przedstawiał niemałe trudności. Fragment książki: Fryderyk Papee "Jan Olbracht" s. 138-139 "...W dodatku nadeszły wiadomości z Litwy, że wielki książę Aleksander rozpoczął odwrót spod Bracławia. Dnia 30 września był w Toporyszczach, 6 października w Owruczu, by w grudniu dotrzeć do Grodna. Dla wsparcia Olbrachta wysłał jedynie 3 tysięczny oddział pod dowództwem namiestnika lidzkiego Stanisława Kiszki, który zbytnio się nie spiesząc maszerował przez Podole litewskie i koronne zmierzając ku przeprawom dniestrowym. Mazowszanie też jeszcze do Mołdawii nie wkroczyli..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Już po zawarciu rozejmu przybyli do króla posłowie od hospodara. Przestrzegali oni przed obraniem krótszej drogi przez góry, wąwozy i lasy Bukowiny ze względu na możliwość zorganizowania zasadzki przez jego sojuszników – Turków i Wołochów. Radzili posuwać się tą samą drogą, którą Polacy przybyli pod Suczawę, to znaczy dłuższym, ale bardziej odkrytym szlakiem na Hadir. Był to kolejny podstęp Stefana stanowiący zaplanowany element jego strategii. Od XIV w. Mołdawianie stosowali na własnym terenie atak na wycofującego się przeciwnika, z którym zawarli uprzednio układ rozejmowy. I w tym wypadku hospodar zamierzał zadać klęskę Polakom, czym wzmacniał swą pozycję w przeszłych rokowaniach, a jednocześnie odwdzięczał się sojusznikom, umożliwiając im zdobycie łupów wojennych. Przewidział, że znający mołdawską sztukę wojenną dowódcy polscy odrzucą jego wskazówki obawiając się ataków na przeprawach przez Prut i Dniestr. Domyślał się, że nie ufając mu ruszą najkrótszą drogą z Seretu na Czerniowce i Śniatyń. Dlatego też podesłał swym sojusznikom przewodników udzielając dokładnych instrukcji co do planowanych zasadzek w lasach bukowińskich. Wydzielił część swych sił by wzmocnić oddziały turecko-tatarsko-wołoskie i przerzucił je bocznymi drogami za Seret zapewne przez Hlybokę lub Bajraky. W ślad za wycofującymi się Polakami pchnął oddział jazdy pod dowództwem Boldura. Armia królewska maszerująca na północ została zamknięta w kleszczach jazdy turecko-wołosko-mołdawskiej od przodu i mołdawskiej od tyłu. Chory na febrę Olbracht i jego dowódcy dali się przechytrzyć Stefanowi. Postępowali zgodnie z jego planami, choć byli przekonani, że mu je pokrzyżowali. Ominięcie gór i lasów bukowińskich od wschodu, wyszukanie przepraw na Prucie (np. w Nowosielicach) i przemarsz przez ziemię szepienicką pod osłoną tej rzeki byłoby niewątpliwie rozwiązaniem bezpieczniejszym. Żołnierze byli jednak zmęczeni, chłody jesienne dokuczały, pospolitakom było spieszno do domu, teren Bukowiny nie był jeszcze spustoszony i pozbawiony żywności, droga do Czerniowiec krótsza, a zawarty rozejm gwarantował wolną drogę do kraju – wszystkie te czynniki zadecydowały o wyborze północnego, a nie północno-wschodniego kierunku marszu. Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...W myśl podpisanej umowy Polacy odstąpili od Suczawy i w ciągu trzech dni zwijali obozy. Armię podzielono na cztery części, które posuwały się rozciągnięte w kilkukilometrowych kolumnach. Najpierw, bo już 19 października wyruszyło wielkopolskie pospolite ruszenie (ok. 18 tys. ludzi) dowodzone przez Jana Polaka Karnkowskiego stanowiące straż przednią wojsk. Następnego dnia rozpoczęło marsz wojsko nadworne, prywatne, artyleria i tabor królewski (ok. 7 tys.). W kolumnie tej znajdował się chory i gorączkujący Olbracht, jego brat Zygmunt oraz najwyżsi dostojnicy (m. in. marszałek wielki koronny Piotr Kmita, marszałek nadworny i kasztelan gnieźnieński Rafał Leszczyński, chorąży nadworny Piotr Szydłowiecki). W trzeciej kolumnie postępowała szlachta z Małopolski, Rusi i Podola (ok. 30 tys.) pod rozkazami swych wojewodów m. in. krakowskiego Spytka Jarosławskiego, ruskiego Mikołaja Tęczyńskiego i podolskiego Jakuba Buczackiego. Straż tylną pod dowództwem Jana Trnki tworzyły wojska zaciężne, oddział krzyżacki i służba obozowa (15 tys.). Pochód odbywał się w atmosferze ogólnego rozprzężenia. Zgłodniałe i zdziesiątkowane chorobami wojsko nie utrzymywało dyscypliny w szeregach. Zaniechano środków ostrożności, zaniedbując wywiadu i ubezpieczenia. Łupiono i grabiono po drodze wszystko, co było możliwe. Chorągwie, kopie i zbroje wieziono na wozach. Pierwsza wielkopolska kolumna, posuwając się dość szybko, dotarła już wieczorem 20 października do Seretu. Pozostałe ciągnęły w znacznych odległościach od siebie, co znacznie utrudniało łączność i dowodzenie. Skupienie poszczególnych oddziałów nastąpiło dopiero nad Seretem. W dniach 22-23 października przeprawiono się w bród przez rzekę przepływającą ok. 1,5 km na północ od miasta..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Wojsko polskie ruszyło starym szlakiem przez Styrcze, Solobodzię, Dymkę, Mihuczeni, Dumbrawę, a następnie lasem koźmińskim na Czerniowce. Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 Bitwa pod Koźminem 26 październik 1497 "... Według M. Kromera na południe od Koźmina ciągnął się gęsty las bukowy „na dwie mile rozległy”, który miał „ciasne przezsię i uboczyste między przykrymi skałami i górzystymi wywalinami drożyska”. W środkowej części tego lasu droga biegła blisko 3-kilometrowym wąwozem. Była więc na tym odcinku drogą wąską, o skalistych i porośniętych gęstwiną bukową poboczach. Tu też Mołdawianie wykonali przesiekę, którą najczęściej stosowali w walce podjazdowej. Popodcinali drzewa z lewej i prawej strony drogi w ten sposób, aby stały na pniach spokojnie i dopiero za lekkim uderzeniem powaliły się na ziemię. Piechurzy mołdawscy (ok. 2-3 tys.) ukryli się w gęstwinie zachowując całkowitą ciszę. Za wąwozem, na bardziej już płaskim terenie między Mychajliwką a Koźminem, rozstawili dowódcy mołdawscy w lesie około 10 tys. jazdy własnej, wołoskiej, tatarskiej i tureckiej Mezet Paszy. W ciągu trzech dni posuwające się przodem wielkopolskie pospolite ruszenie przeszło spokojnie przez las bukowiński nie zauważając zasadzki. Dnia 25 października rozłożyło się na noc nad rzeczką Derelni za Koźminem w odległości zaledwie kilku kilometrów od stanowisk jazdy nieprzyjacielskiej. Tym samym zbytnio się oddaliło od kolumny królewskiej, która w tym dniu rozbiła obóz warowny w wiosce Walowia pod Hlyboką na zachód od traktu leśnego. Olbracht był całkowicie obezwładniony atakiem febry i leżał na wozie lub niesiono go na noszach. Dnia 26 października zwinięto obóz i wjechano do wąwozu w rozciągniętej 7-kilometrowej kolumnie z artylerią i wozami wysuniętymi do przodu. Czołowe oddziały nie zachowały dostatecznej ostrożności zbytnio i – jak się okazało – błędnie ufając we wcześniejsze rozpoznanie Wielkopolan. Po przejściu dworzan w wąwóz wkroczyli Małopolanie i Rusini („krom sprawy, krom oręża”) przekonani o braku jakiejkolwiek zasadzki. Gdy ich jadący z przodu tabor wyjechał już z górskiej cieśniny, nagle z tyłu dobiegł huk walących się drzew i dzikie okrzyki. To ukryci z obu stron drogi Mołdawianie w momencie mijania ich przez zaciężnych i Krzyżaków (stanowiących straż tylną armii polskiej) poodrywali buki od spodu. Kłody, gałęzie i odłamy drzew, waląc się jedne na drugie, przygniatały ludzi i konie, gruchotały kości, ręce i nogi. Ostrzelano Polaków z łuków, a następnie zaatakowano ich oszczepami i kosami. Jednocześnie od tyłu ruszył do natarcia oddział jazdy mołdawskiej Boldura, do którego należało dowodzenie całą operacją. Nastąpiło ogromne zamieszanie. Zaskoczeni żołnierze kłębili się wokół taboru, konie się płoszyły, wozy były wywracane przez piechurów mołdawskich. Komend i rozkazów nie było słychać z powodu huku i szczęku oręża. Rotmistrze stracili panowanie nad wojskiem i nie byli w stanie skupić swych rot. Brakło czasu na ładowanie rusznic i naciąganie kusz. Zwalone drzewa i przewrócone wozy uniemożliwiały wydostanie się z pułapki i pomoc z zewnątrz. Nastąpiła rzeź stłoczonych żołnierzy. Liczba poległych wśród krzyżaków sięgnęła połowy, a u zaciężnych dwóch trzecich ich stanu. Wielu zostało wziętych do niewoli. Znaczne straty były też wśród czeladzi, woźniców i służby. Kolumna marszowa Jana Trnki przestała istnieć. Tymczasem w bok rozciągniętej kolumny rycerstwa małopolskiego i ruskiego uderzyła od północnego zachodu, ze zboczy gór rozciągających się na północ od Mychajliwki, jazda mołdawska, turecka, wołoska, tatarska i siedmiogrodzka. Przyparci do skał po prawej stronie drogi Polacy bronili się rozpaczliwie, nie mogąc w ciasnocie użyć kopii. Jedna czwarta pospolitaków legła na polu walki nie będąc w stanie odeprzeć lekkozbrojnego, ruchliwego, świetnie władającego oszczepem, włócznią i łukiem przeciwnika. Zginęli między innymi wojewoda ruski Mikołaj Tęczyński, Jan z Chodczy, Aleksander Tarnowski, Mikołaj Szydłowiecki, Jan Odrowąż. Wielu dostało się do niewoli. Tysiące ludzi poczęło ustępować z pola walki w stronę Koźmina, by szukać osłony za znajdującymi się w przedzie kolumny wozami. Ale i tam „w kupę i gromadę sparci, już nie tak bronić się mogli”. Do przodu na odkryte pola za Koźminem ruszyła też kolumna królewska z artylerią i dołączyła do warownego obozu Wielkopolan nad Derelnią. Tam też spływały masy uciekinierów małopolskich i ruskich. Ochłonąwszy z zaskoczenia Olbracht postanowił przeprowadzić kontrnatarcie, tym bardziej, że mimo strat posiadał nadal przeszło dwukrotną przewagę liczebną nad przeciwnikiem. Około tysiąca dworzan („kwiat rycerstwa” polskiego) pod dowództwem starościca malborskiego Jana Tęczyńskiego uderzyło w bok jazdy nieprzyjacielskiej i wbijając się klinem rozerwało ją na dwie części. Za nadwornymi ruszył sam król z pocztami prywatnymi i ochotniczymi. Świeże siły wprowadzone do walki uspokoiły pospolitaków ruskich i małopolskich. Uporządkowano szeregi i ciężkozbrojna jazda przy odgłosie trąb i kotłów przeprowadziła gościńcem skuteczny kontratak. Przeciwnika rozbito i zmuszono do ucieczki. Pościg za rozproszonymi grupami mołdawskimi, tureckimi, wołoskimi i tatarskimi odbywał się w lesie, zarówno drogą, którą wojsko uprzednio maszerowało, jak i dolinami i przełęczami górskimi w kierunku Seretu. Na odkrytym terenie w rejonie Hlybokiej nieprzyjaciel począł skupiać swe siły zamierzając powstrzymać polski napór. Również jazda nadworna po wyjściu z lasu uporządkowała szeregi i uszykowała się do walki. W ponownym starciu lekka jazda nie była w stanie stawić czoła polskim ciężkozbrojnym kopijnikom i znów uległa rozbiciu. Jan Tęczyński ścigał przeciwnika aż do rzeki Seret i dopadłszy go na brzegu prawie doszczętnie wybił. Sam jednak stracił konia w nurtach rzeki, dostał się do niewoli tureckiej, z której później udało mu się zbiec W wyniku stoczonej pod Koźminem bitwy śmierć poniosło około 11 tys. zaciężnych i pospolitaków oraz kilka tysięcy służby, czyli 1/5 uczestników wyprawy. Były to więc straty duże, ale nie na tyle, by miało swoje uzasadnienie powstałe powiedzenie, że „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”. Utracono połowę wozów, ale i te, które pozostały przy dworze i Wielkopolanach wystarczyły na tworzenie warownego taboru. Uratowano też prawie całą artylerię, poza 8 taraśnicami. Straty nieprzyjaciela sięgały zapewne kilku tysięcy zabitych i wziętych do niewoli. Wprawdzie Polacy utrzymali pole walki i wyrąbali sobie drogę powrotną do kraju, to jednak bitwę uznać należy za ich klęskę. Źródła niepowodzenia tkwiły w błędnej decyzji o marszu wąwozem bukowińskim, gdzie z powodu ciasnoty nie można było otoczyć kolumn taborem. W ten sposób oddano przeciwnikowi inicjatywę w wyborze miejsca zasadzki i ataku w dogodnym dla niego terenie. Niewątpliwie słuszniejszym rozwiązaniem byłoby ominięcie bocznymi drogami lasów bukowińskich od północnego wschodu, gdzie na odkrytym terenie można by było zabezpieczyć się od ataków spiętymi łańcuchami wozami, bronić się ogniem z broni palnej i wyprowadzić kontruderzenie ciężkozbrojnej jazdy przy znacznej przewadze liczebnej. Sam przemarsz armii był źle zorganizowany, za co winić należy nie tyle chorego króla, co dowódców poszczególnych kolumn. Nie zachowano stanu gotowości bojowej, zaniedbano środków ostrożności w postaci ubezpieczenia i rozpoznania zarówno samego terenu, jak i nieprzyjaciela. Szczególną winę ponoszą w tym zakresie Wielkopolanie, którzy nie wypełnili swych zadań jako straż przednia. Z kolei małopolska jazda kopijnicza okazała się mniej przydatna wobec ruchliwego, wschodniego przeciwnika, nieprzestrzegającego zasad rycerstwa zachodniego i stosującego niespodziewane ataki i orientalną taktykę walki. Druga, zwycięska dla strony polskiej faza bitwy, była prowadzona przez króla bezbłędnie. Użycie ciężkozbrojnej jazdy nadwornej jako odwodu do ataku ze skrzydła, obejście przeszkód w wąwozie i rozwinięcie kontruderzenia w trudnych warunkach leśnych wymagało wielkiego wysiłku i świetnego wyszkolenia doborowego rycerstwa. Niewątpliwie było też popisem sztuki dowódczej Jana Tęczyńskiego, który uratował armię od pogromu. Po stronie mołdawskiej podkreślić należy sztukę dowodzenia hospodara Stefana, który jeszcze raz udowodnił swe niezwykłe umiejętności znakomitego wykorzystania warunków terenowych do zaskoczenia pięciokrotnie liczniejszego przeciwnika. Odcięcie przesieką najlepiej wyszkolonego i uzbrojonego wojska zaciężnego, niszczenie go atakami piechoty chłopskiej i lekkiej jazdy było najtrafniej obmyślanym elementem jego planu bitwy. Wschodni jeźdźcy uzbrojeni w krótką broń drzewcową, na małych koniach, łatwo mogli się poruszać w trudnych warunkach leśnych. W końcowej fazie bitwy zawiodło jednak wykonanie planu u przeciwnika. Brakło współdziałania i łączności między poszczególnymi oddziałami jazdy mołdawskiej, tureckiej, wołoskiej i tatarskiej, które pogubiły się w ogólnym zamieszaniu i nie były w stanie stawić czoła ani kontruderzeniu polskiemu, ani głębszym oskrzydleniem zagrozić bezpośrednio dworowi królewskiemu..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Przez cały dzień następny, a może i dwa dni, król pozostał w obozie po drugiej stronie wąwozu, zbierając rozbitków i porządkując wojsko. Było według Wapowskiego takie wrażenie, jakby niewielu brakowało, a wrażeniu temu daje wyraz nawet naoczny świadek Zygmunt, pisząc do Leona X w r. 1514, że wiarołomny Stefan „niemałe niebezpieczeństwo przyniósł taborom i szlachcie, na obronę ich zostawionej". Prawda, że dostrzegalni byli tylko wybitniejsi, nie zaś szary tłum pospolitaków i ciurów. Wielkie ofiary poniósł znakomity ród Tęczyńskich. Mikołaj wojewoda ruski, który odznaczył się pod Suczawą i pod Koźminem, ciężkimi ranami okryty przyniesiony był do obozu i umarł wkrótce po powrocie do Polski. Zginął też brat jego Gabriel z Morawicy. Nie wrócił już Aleksander Tarnowski, kasztelanie krakowski, z panów Chodeckich Jan, z Szydłowieckich Mikołaj. Niektórzy wydostali się z niewoli tureckiej, jak Jan Tęczyński, Piotr Próchnicki, Hieronim Odrowąż, wojewodzie ruski, Jan Gardzina Lubrański, kasztelan lądzki. Zresztą nie widać wielkich szczerb z tego czasu na herbarzach i spisach dostojników. Jedną mamy tylko ogólną cyfrę strat, pochodzącą z Wiednia lub z Budy, którą podaje gorliwy zbieracz wiadomości, karyntyjski.proboszcz Unrest: 11000 ludzi. Lecz gdyby nawet nie była przesadzona, to trzeba zważyć, że większą część odliczyć należy na ciurów, tak że na rycerstwo wypadnie ok. 5000. O stracie artylerii nie może być mowy, chyba kilku taraśnic, zostawionych do obrony taboru. Wszak całą główną masę dział prowadził Olbracht przy sobie i zostawił ją po powrocie we Lwowie, gdzie później spis sporządzono (1509). Największa klęska była w furgonach, stracono wozów królewskich krytych 6000 i szlacheckich bardzo wiele, tj. ogółem więcej niż połowę, bo znaczna część została przy królu i przy Wielkopolanach, a część się także skutkiem odsieczy uratować mogła, tak że wystarczyło to później do urządzenia warownego taboru, który uratował wojsko..." Fragment książki: Fryderyk Papee "Jan Olbracht" s. 141-142 "...Wykorzystując rozbicie nieprzyjaciela Olbracht ściągnął z powrotem wojsko nadworne i zarządził natychmiastowy odwrót z lasów bukowińskich. Jeszcze tego samego dnia 26 października Polacy minęli Koźmin u podnóża góry Dumbrawy i dotarli do ujścia rzeczki Niewolnicy do Derelni. Tu, na odkrytym polu, rozbito obóz otaczając się wozami. Dołączyli do niego Małopolanie i niedobitki zaciężnych ponosząc dalsze straty w walce z ukrywającymi się w lesie grupami chłopskiej piechoty przeciwnika. W nocy Mołdawianie podpalili trawę, by wykorzystując sprzyjający kierunek wiatru spalić tabor. Sytuację opanowano kosząc przedpole, okopując obóz i nie dopuszczając w ten sposób ognia do wozów. Dnia 27 października król dokonał przeglądu wojska i bilansu strat, czekając jeszcze na zagubionych w lesie żołnierzy. Następnego dnia uporządkowana już armia, otoczona taborem, ruszyła przez Čahor na północny zachód ku Czerniowcom. Dochodziło tylko do drobnych potyczek podjazdów polskich z atakującymi Mołdawianami, na ogół zwycięskich dla Polaków. Doborowy 3-tysięczny oddział Boldura posuwając się bocznymi drogami ubiegł jednak armię królewską w Czerniowcach i przeprawił się na lewy brzeg Prutu..." Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Warowny obóz pod Czerniowcami rozbito wieczorem 28 października, zamierzając następnego dnia próbować przeprawy przez Prut. Stefan zyskawszy cenny czas począł jednak koncentrować dalsze siły na zachód od miasta planując przypuścić atak w trakcie przekraczania przez Polaków rzeki. Ruchy wojsk nieprzyjacielskich, o których doniosło polskie rozpoznanie, wywołały panikę wśród Wielkopolan. W nocy nastąpiły próby ucieczki wśród wstrząśniętych klęską koźmińską pospolitaków, obawiających się ataku nowych wojsk mołdawskich i opuszczenia obozu przez króla. Dopiero osobiste wystąpienie chorego Olbrachta na koniu i królewicza Zygmunta doprowadziło do uspokojenia w szeregach. W godzinach rannych 29 października wyprowadzono z obozu znaczne siły, które udanymi uderzeniami odepchnęły Mołdawian od Prutu w okoliczne lasy. Pod ich osłoną zagarniano w okolicy żywność i szykowano przeprawę przez rzekę. Fragment książki: Marek Plewczyński "Wojny Jagiellonów z wschodnimi i południowymi sąsiadami Królestwa Polskiego w XV wieku" Rozdział 8.4 "...Tymczasem Boldur zapadł w lasy w okolicy Szepienicy zamierzając dalej prowadzić walkę podjazdową z wycofującymi się Polakami. W tym momencie od Śniatynia nadszedł spóźniony oddział posiłkowy wysłany przez księcia mazowieckiego Konrada III i liczący 600 jazdy. Pod wsią Lu |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości