![]() |
DRUGA WOJNA WŁOSKA |
![]() |
|
"...Po śmierci Karola VIII Włosi odetchnęli z ulgą mając nadzieję, że uwolniła ich ona od zagrożenia inwazją wojsk francuskich. Nikt nie wierzył, by (przynajmniej na początku panowania) nowy król wikłał się w wojnę za Alpami. Nadzieje na pokój, niestety, zawiodły. Jak bowiem był Ludwik XII zrównoważony w sprawach wewnętrznych, tak dawał ponosić się temperamentowi w polityce zagranicznej, w której nie miał szczęśliwej ręki. Czasy jego panowania miały poważnie powikłać sprawy włoskie. Nowy monarcha nie tylko przejął dawne pretensje do Neapolu, ale wystąpił też z żądaniami przekazania mu spadku po babce Walentynie, córce Gian Galeazzo Viscontiego, która w 1389 r. poślubiła księcia orleańskiego Ludwika, brata króla Karola VI. Na nią bowiem i jej potomków miało przypaść następstwo w księstwie mediolańskim w razie wygaśnięcia męskich spadkobierców Viscontiego. Ludwik XII uważał się za dziedzica Mediolanu, rządzonego już od dawna przez Sforzów. Do tych aspiracji dynastycznych dołączyła także osobista nienawiść do Ludovica spowodowana jego bezczelnym zachowaniem, kiedy Ludwik jeszcze jako książę Orleanu przebywał w Asti. [...] W ten oto sposób rodził się problem na skalę międzynarodową, którym miały zainteresować się wkrótce sąsiednie mocarstwa: Hiszpania, cesarstwo i kantony szwajcarskie. Polityka „włoska" Francji wykroczyła z zakresu jej polityki wewnętrznej i wychodziła poza terytorium samego Półwyspu, który przekształcił się w stawkę dla ambicji przystępujących do rywalizacji mocarstw. Promotorem włoskiego przedsięwzięcia podczas większej części panowania Ludwika XII był Grzegorz d'Amboise, który swe ambicje osobiste stawiał nieraz ponad interesami królestwa. Grzegorz mianowany został kardynałem w r. 1498 przez Aleksandra VI, gdy sprzymierzył się on z Francją celem zyskania dla swej rodziny Królestwa Neapolu. Kapelusz kardynalski dla dAmboise'a przywiózł do Paryża Cesare Borgia, syn papieża..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 134-135 "...Sytuacja w samej Italii także sprzyjała obcym interwencjom. Aleksander VI myślał przede wszystkim o swoich prywatnych interesach (pragnął zdobyć dla siebie i swej rodziny Królestwo Neapolu) i wiedział, że nie uda mu się ich zrealizować, o ile Italia będzie cieszyła się pokojem. Dlatego też zależało mu na tym, by Półwysep ponownie znalazł się w stanie wrzenia. Z tego powodu Borgia zbliżał się w tym okresie do Francji, co przypieczętowane zostało z jednej strony papieskim unieważnieniem małżeństwa Ludwika z królową Joanną (przeprowadzenie rozwodu oraz ponowne małżeństwo z Anną Bretońską nie byłoby możliwe bez zgody papieskiej), z drugiej zaś nadaniem Cezarowi (po jego rezygnacji z godności arcybiskupa Walencji w r. 1498) księstwa Valence w Delfinacie (dlatego też nazywano go odtąd księciem Valentino). Ekskardynał zawarł ponadto związek małżeński z Charlottą d'Albret, siostrą króla Nawarry Jana d'Albret i krewną Ludwika XII. Władca Francji obiecał także m. in. wypłacić papieżowi 30 000 dukatów na zaciągnięcie dodatkowych wojsk mających chronić głowę Kościoła, ponieważ sojusz zawarty przez Aleksandra VI z Walezjuszem wzbudzał niezadowolenie w Italii. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 135-136 "...Król francuski zapewnił sobie życzliwość Anglii, Hiszpanii oraz Wenecji (która miała uzyskać Cremonę) i za pomocą różnych obietnic doprowadził do rozbicia Ligi, która wypędziła z Półwyspu jego poprzednika na tronie. Natomiast władcy Mediolanu i Neapolu cały czas łudzili się nadzieją, że Ludwik XII nie będzie w stanie podjąć tak szybko interwencji za Alpami. Jedynie Florentczycy zaczęli teraz wycofywać się z sojuszy z Francją. Co ciekawe, władca Hiszpanii przestał interesować się sprawami włoskimi. Nie tylko odwołał on swych ambasadorów, rezydujących przy poszczególnych dworach (prócz jednego przebywającego w Watykanie), lecz także nakazał Córdobie powrócić do Hiszpanii wraz z całym wysłanym wcześniej kontyngentem, pozostawiając Ferrantemu wszystkie miasta kalabryjskie, które dotychczas zajmowane były przez Hiszpanów. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 136 "...Pierwsze uderzenie na Mediolan miało miejsce już w r. 1499. Wojska francuskie pod dowództwem Mediolańczyka Gianiacopo da Trivulzio, który wkrótce został gubernatorem księstwa, zajęły bez trudu Pawię, zaś sprzymierzeni z Francuzami Wenecjanie dotarli do Lodi. W początkach sierpnia armia francuska, która od jakiegoś czasu koncentrowała się wokół Asti, liczyła 30 000 ludzi. Zwierzchnictwo nad nią powierzono Trivulzio, dobrze znającemu teren. 13 sierpnia rozpoczął on działania zaczepne atakując Rocca dArazzo w dolinie Tarano. Ludovico Sforza zamierzał zatrzymywać Francuzów wiążąc ich uciążliwymi oblężeniami do czasu, aż zgromadzi armię na tyle silną, by móc stawić im czoła w polu. Dlatego też Galeazzo San Severino wraz z korpusem wojsk mediolańskich stanął w Alessandrii, która miała być pierwszym punktem oporu. Francuzi w tym czasie posuwali się z niewiarygodną szybkością. Fortece zachodniej części księstwa (Annona, Tortona, Valenza) jedna po drugiej wpadały w ich ręce. Już 25 sierpnia udało im się dotrzeć do Alessandrii. Wydawało się, że San Severino jest gotów, by mężnie stawić opór. Powszechne osłupienie wywołała zatem 3 noce później jego ucieczka (w towarzystwie Hermesa Sforzy i innych wysokich oficerów) z Alessandrii do Pawii. Mediolańskie wojska, pozbawione dowództwa i rzucone na łaskę Francuzów, zdezerterowały lub też dostały się do niewoli. Zwycięska armia francuska maszerowała dalej na wschód. W obliczu nadciągającej klęski Moro daremnie szukał początkowo pomocy u Ferrante neapolitańskiego. Po utracie Alessandrii Ludovico, wraz ze swym bratem Ascaniem, uciekł do Niemiec, gdzie szukał pomocy Maksymiliana. W błyskawicznym tempie całe księstwo wraz ze swą stolicą znalazło się w rękach Francuzów. Przez pewien czas broniła się jeszcze mediolańska twierdza dowodzona przez Bernardino da Corte, skapitulowała jednak 17 września. Wywołało to zrozumiałą wściekłość Ludovica Sforzy, któremu dowódca ten niedawno składał przysięgę wierności. Da Corte, zawierając układ z Francuzami (w zamian za poddanie twierdzy otrzymać miał roczną pensję w wysokości 2000 dukatów), zyskał sobie wątpliwą sławę zdrajcy, „drugiego Judasza". Pogardzany przez Mediolańczyków musiał przenieść się do Asti, gdzie zmarł w niesławie. [...] Wszyscy włoscy władcy, a zwłaszcza Florentczycy, przybyli tam również, by zawierać układy ze zwycięzcą. Wkrótce zwierzchnictwo francuskie uznała również Genua, która obaliła rząd zależny od księstwa Mediolanu. W tym czasie wciąż trwało florenckie oblężenie Pizy oraz kampania Borgii w Romanii..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 136-138 "...Jednakże rządy francuskie, wysokie podatki, bezwzględność żołnierzy wywołały rychło, po upływie zaledwie kilku miesięcy, niezadowolenie ludności. Z końcem roku wszyscy Mediolańczycy chcieli już tylko powrotu Sforzy. Nastroje te oczywiście wypędzony książę postarał się wykorzystać. Udało mu się zyskać przychylność Szwajcarów, niezadowolonych ze swego dotychczasowego sojusznika, króla Ludwika XII, nie wspierającego ich w należyty sposób w wojnie przeciwko cesarzowi. Ponadto najemnicy w Lombardii byli nieregularnie opłacani. Przede wszystkim jednak góralom zależało na gwarancjach utrzymania wymiany handlowej z Mediolanem (dostawy żywności z księstwa były sprawą życia i śmierci zwłaszcza dla kantonów leśnych). Z tych względów Federacja zgodziła się zerwać sojusz z Francją i wystawić 10 000 żołnierzy na potrzeby Sforzy. Zasoby pieniężne Ludovica pozwoliły mu na zaciągnięcie dodatkowo także pewnej liczby landsknechtów ponad ten kontyngent, który wystawił dla niego Maksymilian Habsburg. Łącznie, wraz z lekką kawalerią i wojskami włoskimi, dawało to Ludovicowi Sforzy około 20-30 tysięcy żołnierzy. W styczniu 1500 roku był on zatem w doskonałym nastroju i pełen optymizmu. Wieści o przygotowaniach wojennych księcia lotem błyskawicy rozeszły się w całym jego państwie, budząc powszechny entuzjazm. Bellinzona powstała przeciwko francuskiemu garnizonowi żądając wolnego przejścia dla wojsk Ludovica. Ligny zmuszony został do wycofania się z Como, które otwarło bramy idącym w awangardzie oddziałom Galeazzo San Severino i Ascanio Sforzy. W samym Mediolanie 30 stycznia wybuchło powstanie. Trivulzio opuścił miasto 3 lutego, i tego samego dnia wkroczył doń Ascanio. Dwa dni później wjechał do Mediolanu, przez Porta Nuova, także sam il Moro. Pozostał jednak w swej stolicy tylko jeden dzień, po czym - zostawiając Ascania jako dowódcę oblężenia twierdzy - wyruszył w pościg za Francuzami. W tym czasie Trivulzio wycofał się do Novary, a następnie, zostawiając w mieście silny garnizon, rozpoczął koncentrację wojsk francuskich w okolicach Mortary. Z końcem lutego tylko te dwa miasta pozostawały już w rękach Francuzów. Novara była jednak oblegana przez Ludovica i skapitulowała 22 marca. Wiadomość ta wywołała w Mediolanie euforię. Był to jednak ostatni sukces księcia. W ciągu kilku tygodni oblężenia armia mediolańska kurczyła się, fundusze Sforzy były na wyczerpaniu, podczas gdy siły Francuzów rosły. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 138-139 "...Wiadomość o buncie w Mediolanie wywołała wściekłość Ludwika XII. Natychmiast wysłał on do Italii La Tremouille z 600 „kopiami" (przybyły one na miejsce 24 marca). Galeazzo San Severino popełnił błąd, pozwalając oddziałom Yves'a dAllègre (wspomagającym Cesara Borgię w Romanii) połączyć się z Trivulziem pod Mortarą. Mimo iż oficjalnie król nie mógł liczyć na pomoc Szwajcarów, to jednak sypiąc złotem bez trudu udało mu się zaciągnąć w kantonach znaczną liczbę ochotników. By zapewnić jak najszybsze i dokładne wypełnienie rozkazów królewskich, naczelnym dowódcą francuskim w Italii wyznaczony został kardynał Rouen. Natychmiast też wysłany został on do Asti. Ponieważ wszystko działo się ze zdumiewającą szybkością, już w początkach kwietnia w Italii znajdowało się 1500 „kopii", 10 000 szwajcarskiej piechoty oraz 6000 innych wojsk królewskich pod La Trémouille'm, Trivulziem i Ligny'm. Wszystkie te oddziały połączyły się, […] pod Mortarą i pomaszerowały na Novarę, pokładając ufność tyleż w swej sile, co i w podstępie. A miały ku temu powody, ponieważ dowódcy Szwajcarów służących Ludovicowi doszli do tajnego porozumienia z Francuzami za pośrednictwem dowódców szwajcarskich znajdujących się na służbie króla Ludwika. Sforza stał się wobec najemników podejrzliwy i zdecydował się na zaciągnięcie w swym księstwie 400 jeźdźców i 8000 piechoty, które miały dołączyć do jego sił. Podżegani przez swych dowódców Szwajcarzy, stacjonujący w Novarze, poczęli się buntować z powodu niewypłacenia im na czas żołdu, jako że Ludovicowi brakło funduszy. Książę natychmiast osobiście udał się na miejsce buntu i obietnicami oraz dzięki rozdaniu własnej srebrnej zastawy udało mu się chwilowo uspokoić żołdactwo, które zgodziło się zaczekać, aż pieniądze zostaną dostarczone z Mediolanu. Jednakże ich dowódcy lękali się, iż jeśli szkolone właśnie w Mediolanie wojsko dołączy do sił księcia, przeszkodzi im to w dokonaniu postanowionej już zdrady. Dlatego też dzięki ich namowom armia francuska, stojąca cały czas w pogotowiu, ruszyła w kierunku murów Novary. Z chwilą, gdy większa część miasta została okrążona, dowódcy szwajcarscy rozmieścili kawalerię pomiędzy miastem a rzeką Tesino, by uniemożliwić możliwość ucieczki w kierunku Mediolanu. 8 kwietnia miała miejsce porażka Mediolańczyków, której nawet nie sposób nazwać bitwą. Położyła ona kres domowi Sforzów. Książę, który rozumiał, że jego położenie z godziny na godzinę staje się coraz cięższe, zdecydował się wyjść ze swymi siłami w pole, by podjąć walkę z wrogiem, który wysłał już lekką kawalerię i Burgundczyków, którzy mieli rozpocząć bitwę. Spotkał się jednak z otwartym sprzeciwem Szwajcarów. Stwierdzili oni, że nie będą bić się ze swymi rodakami i że chcą natychmiast powrócić do domów. Jak pisał Guicciardini, ani namowy, ani prośby, łzy czy modlitwy Ludovica nie skłoniły ich do tego, by zmienili zdanie. Wówczas to książę błagał ich, by choć wyprowadzili go w jakieś bezpieczne miejsce. Ponieważ jednak zdrajcy ułożyli się już z Francuzami, że odejdą zostawiając Sforzę na ich łasce, oficjalnie odmówili jego prośbom, choć z drugiej strony w sekrecie zgodzili się, że mógłby w przebraniu prostego żołnierza wmieszać się w tłum piechurów i w ten sposób spróbować ratować swą głowę. Książę zgodził się na tę ostateczność, choć nie dawało mu to jakiejkolwiek gwarancji bezpieczeństwa. I rzeczywiście, w czasie odwrotu został on rozpoznany i uwięziony. Ponadto Francuzi wzięli do niewoli hrabiego Gaiazzo Galeazzo San Severino oraz II Fracassę (Gasparo), a także kardynała Antonio Marię Sforza, brata Ludovica. [...] Szwajcarzy opuścili księcia Mediolanu i przeszli na stronę francuską w zamian za obietnicę odstąpienia Federacji hrabstwa Bellinzona. Miało to swoje dalsze konsekwencje, jako że Ludwik XII nie wypłacił im pełnej kwoty obiecanego żołdu oraz zwlekał z wydaniem przyrzeczonego wcześniej terytorium. Sprawę wobec tego wzięli w swoje ręce sami najemnicy. Wracająca z wojny duża grupa żołnierzy ze Schwyz i Uri na własną rękę zajęła hrabstwo Bellinzonę, sąsiadujące z kantonem Uri, Francuzi zaś po długich pertraktacjach dopiero w 1503 r. zgodzili się na zaakceptowanie tego stanu rzeczy. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 139-141 "...Przy aprobacie, a może nawet wręcz współudziale papieża, armie francuska i hiszpańska ruszyły wiosną 1501 na południowe Włochy. Francuzi, pod komendą marszałka d’Aubigny, od strony Alp (u ich boku znalazł się także Cezar Borgia, który musiał chwilowo zawiesić swoje podboje w Romanii), Hiszpanie zaś drogą morską, pojawiając się wkrótce w mającej przypaść im w udziale Kalabrii. Król Ferrante III, nie znając francusko-hiszpańskiego traktatu, sam wpuścił ich do twierdz jako sojuszników. Gdy zorientował się, że padł ofiarą zmowy, skrył się na Ischii. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 143 Oblężenie Neapolu maj 1501 "...Tymczasem wojska francuskie rozłożyły się obozem częściowo wokół Neapolu, częściowo zaś na wysokim brzegu rzeki Volturno w miejscu, w którym zbliżała się ona do miasta. Po morderczym ostrzale artyleryjskim, prowadzonym ze wszystkich stron, Francuzi przypuścili dziki atak. Mimo iż nie przyniósł on oczekiwanego sukcesu, był jednak niezmiernie niebezpieczny dla obrońców stolicy. Dowódcy skłaniać się poczęli ku kapitulacji, tym bardziej, że ludność miasta oraz okoliczni mieszkańcy, którzy schronili się w jego murach, zaczynali wzniecać bunty. Jednakże ósmego dnia oblężenia, kiedy Fabrizio Colonna rozpoczął już z hrabią Gaiazzo pertraktacje na temat poddania miasta, niedbała straż obleganych dała nieprzyjaciołom szansę na wtargnięcie do środka. Miasto zostało splądrowane i zniszczone, wielka część ludności wymordowana, a reszta wzięta do niewoli. Francuzi pojmali Fabrizio Colonnę, Don Uga di Cardona oraz wszystkich pozostałych dowódców i znaczących obywateli. Neapol został zajęty w błyskawicznym tempie, a jego okupacja oparta była tym razem na trwalszych podstawach..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 143 ![]() "...Podział Królestwa Neapolu był jedynie chwilą ciszy przed burzą. Przymierze przeciwko Aragonowi okazało się być krótkowzroczne dla Francuzów, gdyż apetyty Ferdynanda do opanowania zachodniej części basenu Morza Śródziemnego, widoczne już wcześniej, wciąż rosły. Był on dla króla Francji niebezpiecznym współzawodnikiem, a z pewnością nie lojalnym sojusznikiem. Z militarnego punktu widzenia między rokiem 1495 a 1502 dochodziło w Italii na dobrą sprawę jedynie do niewielkich potyczek. Teraz nadszedł jednak kres takiej „gnuśnej wojny". Punktem zwrotnym stał się spór, do którego doszło przy podziale Królestwa Neapolitańskiego pomiędzy Ludwikiem XII a Ferdynandem Katolickim. Opanowanie bowiem terytorium królestwa odbyło się bez większych przeszkód, jednakże wkrótce potem powstał między napastnikami spór dotyczący interpretacji traktatu. Hiszpański sojusznik, korzystając z bliskości swych baz morskich, aby wywołać konflikt z przedstawicielami króla francuskiego, wyrugował Francuzów z południa Italii. Konflikt ten przerodził się w pierwszą wojnę hiszpańsko-francuską (1502-1504), toczoną na terytoriach królestwa odebranego Ferrantemu. Początkowo, w lecie 1502, przewagę mieli Francuzi (na ich korzyść przemawiała liczebność wojsk i ich wyposażenie), gdy jednak Hiszpanie uzyskali posiłki, szala wojny przechyliła się na ich stronę. Zyskali oni bowiem atut trudny do przebicia - znakomitego wodza w osobie Gonzalo Fernandeza de Córdoby (1443-1515). [...] W czasie zmagań z Francuzami wyczerpywały się zasoby ludzi i pieniędzy jakimi dysponował Gonzalo Fernandez de Córdoba, zmniejszały się jego zapasy żywności i amunicji. Dlatego też cofnął się do portu Barletta, który osłonił od strony lądu silnymi umocnieniami polowymi. Morzem otrzymywał posiłki z Hiszpanii, Sycylii i sprzymierzonej Wenecji. Mimo iż jego żołnierze zgrupowani byli w jednym miejscu, nie pozostawali bierni. Dzięki częstym wypadom przeciwko nieprzyjacielowi utrzymywało się wśród nich wysokie morale. Otrzymywali oni regularny żołd, wypłacany dzięki zaciąganym przed dowódcę pożyczkom, a także nową odzież. Za pieniądze otrzymane od króla Gonzalo zaciągnął nowe oddziały w Niemczech. Kiedy jego siły zostały dostatecznie wzmocnione i wyekwipowane, na nowo podjął ofensywę. Nie dał wiary wieściom, że królowie Hiszpanii i Francji zawarli pokój, i kiedy w końcu nadeszły posiłki, wyszedł zza umocnień wokół Barletty i ruszył w kierunku Neapolu..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 143-145 Bitwa pod Cerignolą 28 kwietnia 1503 "...18 kwietnia 1503 r. doszło pod Cerignola w Apulii do bitwy wojsk Gonzalo de Córdoby z armią francuską, dowodzoną przez księcia de Nemours. Obie armie liczyły po około 6000 żołnierzy (Francuzi dysponowali 2000 konnicy i 4000 piechoty, Hiszpanie 4000 piechoty i 2300 ciężkiej i lekkiej kawalerii). Hiszpanie zajęli pozycje u stóp wzgórza, na którym znajdowały się winnice. Na rozkaz Córdoby pośpiesznie przygotowano umocnienia polowe: wykopano wzdłuż całego wzniesienia rów z nasypem, w który wbito żerdzie znajdujące się w winnicach. Za nasypem stali lub leżeli hiszpańscy piechurzy uzbrojeni w arkebuzy. Gonzalo de Córdoba po raz pierwszy wykorzystał ulepszoną rusznicę (arkebuz) nie jako pomocniczą broń, służącą do nękania nieprzyjaciela przed atakiem, lecz jako decydującą broń obronną. W ten nowy rodzaj broni palnej wyposażona została trzecia część żołnierzy hiszpańskiej kolumny (colunela). Za arkebuzerami ustawiono pozostałych piechurów tak, by gotowi byli do walki wręcz podczas kontrataku. Hiszpański wódz zastosowanie arkebuza połączył z umocnieniem swoich oddziałów fortyfikacjami polowymi (z tego też względu historycy nazywają go „ojcem wojny okopowej"). Ciężkozbrojna kawaleria hiszpańska stanęła w rezerwie, tworząc odwód, podczas gdy lekkozbrojni genites zostali wysłani na przedpole, aby niepokoić i opóźniać marsz nieprzyjaciela. Francuzi, którzy wyruszyli naprzeciw Córdobie, przybyli w pobliże stanowisk hiszpańskich dopiero późnym popołudniem. Wokół ich straży przedniej, składającej się z francuskich gens d'armes, krążyli genites, którzy uniemożliwili księciu de Nemours rozpoznanie pozycji wroga, dlatego też, za namową swych kapitanów, dał on rozkaz do frontalnego ataku, który poprowadzony został eszelonami (szyk bojowy, w którym każdy następny oddział jest przesunięty w bok; szyk schodowy). Siły główne i straż tylną stanowiła szwajcarska piechota, którą wspierali gaskońscy kusznicy. Książę, nic nie wiedząc o istnieniu rowu i najeżonego zaostrzonymi palami nasypu, poprowadził swoich kawalerzystów do szarży. Podczas gdy pierwsze szeregi zwaliły się do wykopu, pozostała masa kawalerii francuskiej wstrzymała bieg, zaś jej dowódca ruszył wzdłuż wzniesienia, szukając pośpiesznie dogodnego miejsca, którym unieruchomiona i wystawiona na ogień arkebuzerów jazda mogłaby ruszyć dalej. W czasie tego rekonesansu książę otrzymał śmiertelny postrzał i zwalił się z konia. Zdezorientowani kawalerzyści francuscy stali w miejscu, nie wiedząc co czynić dalej. Tymczasem nadciągnęły główne siły armii francuskiej - zwarty czworobok Szwajcarów. Zgodnie ze swym obyczajem wojennym Helweci natychmiast ruszyli do szturmu na centrum pozycji hiszpańskich, nie czekając na nadejście francuskiej straży tylnej, którą dowodził Yves d'Alègre. Jednak uderzenie to załamało się, gdyż szeregi atakujących zostały rozerwane podczas forsowania wykopu i piaszczystego, obsuwającego się pod nogami nasypu. Szwajcarzy w bezskutecznych atakach na ufortyfikowane pozycje przeciwnika ponieśli znaczne straty pod ogniem arkebuzów. Widząc, że wysiłki ich nie przynoszą spodziewanego rezultatu, wycofali się, zachowując prawdopodobnie dobry szyk. Widząc odwrót nieprzyjacielskiej piechoty Córdoba pchnął do kontrataku swoje oddziały. Podczas gdy piechota hiszpańska pokonała wykop i zaatakowała armię francuską od czoła, jazda uderzyła na jej flanki. Hiszpański dowódca rozkazał dosiąść koni dwóm oddziałom swoich żołnierzy uzbrojonych w arkebuzy. Otoczyli oni oba skrzydła szyku kawalerii francuskiej. Kiedy francuscy gens d'armes zawrócili i ruszyli do szarży na hiszpańskich jeźdźców, ci rzucili się do pozorowanej ucieczki, wciągając Francuzów pomiędzy dwie grupy własnych arkebuzerów, którzy zasypali ich gradem kul. Kawaleria francuska nie zdołała zwrócić się przeciwko strzelcom, aby podjąć z nimi walkę, ponieważ hiszpańska jazda, wsparta świeżymi oddziałami, ponownie ruszyła do ataku, zmuszając Francuzów, którymi po śmierci księcia de Nemours nikt nie dowodził, do ucieczki, zadając im przy tym ciężkie straty. Cofające się oddziały francuskie szarpane były przez genites. Tymczasem ku polu bitwy zbliżała się wreszcie francuska straż tylna. Jednakże jej dowódca, Yves d'Alègre, widząc odwrót Szwajcarów i gens d'armes, zaniechał włączenia się do akcji i uciekł w kierunku Melfi, ścigany przez włoskiego kondotiera Prospero Colonnę, który dowodził jednym z rezerwowych oddziałów kawalerii Córdoby. [...] Po obu stronach, według znanych danych, nie są zbyt wielkie. Armia francuska stracić miała około 1000 ludzi, Hiszpanie - około 500. Francuskie tabory oraz artyleria, która nie przybyła na czas i nie wzięła udziału w akcji, wpadły w ręce Hiszpanów na drodze prowadzącej ku polu bitwy..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 145-148 ![]() "...Bitwa pod Cerignolą, przynosząca poważne zmiany w krajobrazie militarno-politycznym Italii (w jej wyniku Hiszpanie 14 maja 1503 r. zajęli Neapol, natomiast resztki wojsk francuskich cofnęły się do Gaety), zrewolucjonizowała także europejską sztukę wojenną. Gonzalo de Córdoba uczynił z piechurów, uzbrojonych w arkebuzy, jeden z najważniejszych elementów armii. Godzinna walka uświadomiła wszystkim, którzy chcieli to dostrzec, iż średniowieczne rycerstwo odchodzi w przeszłość. [...] Pobite pod Cerignolą wojska francuskie wycofały się do twierdzy Gaeta, wznoszącej się na przylądku na północ od Neapolu. Jednym z dowódców francuskich był Piotr du Terrail, seigneur de Bayard1. Za Francuzami ruszył Gonzalo de Córdoba na czele swoich wojsk i rozpoczął oblężenie twierdzy. Ale nawet sprowadzona artyleria i wysiłek saperów kierowanych przez świetnego inżyniera, jakim był dowódca piechoty hiszpańskiej Pedro Navarro*, nie zdały się na nic wobec doskonale usytuowanej i silnie bronionej fortecy. Ponadto Francuzi otrzymywali posiłki morzem, gdyż w tym okresie ich flota skutecznie operowała w zachodnich akwenach Morza Śródziemnego. Po kilku daremnych szturmach Hiszpanie wycofali się do Castellone, 8 km od Gaety. Powodem takiej decyzji były wieści o nadciągającej odsieczy francuskiej. Gonzalo obawiał się, że zostanie schwytany w pułapkę. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 148-149 "...Po śmierci papieża Aleksandra VI (18 sierpnia 1503) nowa armia francuska, nie czekając na przybycie posiłkowych oddziałów szwajcarskich, wyruszyła z Sieny, by zgodnie z rozkazami królewskimi odbić Neapol. Dowodził nią początkowo marszałek La Tremouille, a jego zastępcą został kondotier Francesco Gonzaga, markiz Mantui, który niefortunnie dowodził armią Ligi pod Fornovo (1495), o czym pamiętało wielu kapitanów francuskich, u których nie miał najlepszej opinii jako wódz. Kiedy jednak marszałek zachorował i musiał pozostać w Parmie, naczelne dowództwo objął Francesco Gonzaga. Równocześnie flota francuska miała wypłynąć z Gaety do Ostii, by blokować siły Gonzalo, w razie gdyby zdecydował się on na marsz na Rzym, by zmusić kardynałów do obrania nowej głowy Kościoła, która byłaby miła Hiszpanom. Francuzi jednak napotkali w tym momencie trudności innego rodzaju. Ich wojska utkwiły na pewien czas pomiędzy Bounconvento a Viterbo, ponieważ kupcy odmówili dostarczania im zaopatrzenia. W Rzymie bowiem nie chciano już przyjmować weksli przysyłanych z Francji. Co więcej Szwajcarzy, którzy przybyli w tym czasie do Sieny, odmówili maszerowania dalej, o ile nie zostaną wpierw opłaceni. Ostatecznie siły francuskie skoncentrowane zostały pomiędzy Nepi a Isolą. Po drugiej stronie Tybru oczekiwały one wyboru nowego papieża. Jednakże kardynałowie odmawiali złożenia konklawe, póki nie otrzymali gwarancji, że Francuzi pozostaną tam, gdzie są, nie zbliżając się do Rzymu. Nie chcieli oni przystępować do wyboru nowej głowy Kościoła pod presją obcych wojsk. Ponadto również książę Valentino skłoniony został do wycofania się do Nepi i dalej do Civita Castella. Odesłał on 200 ciężkozbrojnych i 300 lekkich kawalerzystów pod dowództwem Ludovico delia Mirandola i Alessandro da Trivulzio do francuskiego obozu. Wówczas dopiero kardynałowie, zaciągnąwszy znaczną liczbę piechoty, która miała chronić Wiecznego Miasta, rozpoczęli przygotowania do konklawe. W takich warunkach papieżem obrany został Francesco Piccolomini jako Pius III. Kardynałowie, biorąc pod uwagę, iż Piccolomini był już człowiekiem starym i schorowanym, zakładali, że nie będzie piastował tej godności zbyt długo (nie omylili się, był on papieżem tylko przez miesiąc, w okresie wrzesień-październik 1503). Było to z ich strony posunięcie taktyczne, bowiem po elekcji armia francuska nie miała już dalszych powodów, by odwlekać marsz na Neapol i przekroczyła Tyber. Kolegium zaś wkrótce zebrało się na nowym konklawe. Na wieść o marszu Francuzów Córdoba wycofał się do San Germano w pobliże wzgórza Monte Cassino. Był koniec października i deszcz ze śniegiem padał bez przerwy. Wojska maszerowały z trudem,- grzęzły konie i wozy. Ogołocone pola nie dawały nadziei na uzupełnienie żywności. Wielu żołnierzy francuskich umierało na dyzenterię. W tej sytuacji głównodowodzący francuski, markiz Mantui, zmienił zadanie i postanowił ruszyć na zachód, ku Via Appia, aby dotrzeć nią z powrotem do Gaety, gdzie znajdowały się znaczne zapasy żywności. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 149-150 "...Na początku listopada 1503 r. oddziały zwiadowcze Córdoby, którego armia była dwukrotnie mniejsza od francuskiej, dostrzegły nieprzyjaciela na południowym brzegu rzeki Garigliano, niedaleko ujścia jej wezbranych skutkiem nieustannych deszczów wód do morza. Markiz Mantui (pomimo ostrzału hiszpańskich arkebuzerów, których jednak salwy z dział francuskich zmusiły do wycofania się) zbudował most, po którym miała przejść kawaleria. Kiedy około 1000 żołnierzy francuskich znalazło się na nim, Córdoba dał rozkaz do ataku. Francuzi rzucili się do ucieczki, wielu wpadło do wody i utonęło, most został zniszczony ogniem artylerii, również francuskiej. Francuzi zdołali odbudować most, ale mimo wszystko nie udało się im przekroczyć rzeki. Pogoda załamała się gwałtownie, toteż dowódca postanowił zawiesić wszelkie działania do chwili, gdy ziemia obeschnie i stanie się możliwe skuteczne wykorzystanie kawalerii. Wkrótce, powalony przez gorączkę, markiz Mantui przekazał dowództwo swemu zastępcy, markizowi Saluzzo Ludovicowi. Był to wybitny kondotier, walczący po stronie różnych miast w wojnach w Italii. Jego maleńką marchię zwano „Stróżówką Alp". Mimo sukcesów w polu, Saluzzo nie był postacią charyzmatyczną i nie potrafił zainspirować podległych mu ludzi, których trzeba było poderwać do walki. Ani markiz Mantui, ani markiz Saluzzo nie cieszyli się należytym poważaniem wśród podległych im żołnierzy francuskich. Po „bitwie na moście" nastąpiła sześciodniowa przerwa w działaniach obu stron. Wszędzie rozciągały się błota, ludzie poruszali się jedynie po ścieżkach zrobionych z desek; brakowało żywności, a żołnierze mieszkali w norach wykładanych gałęziami. [...] Francuzi otrzymywali pomoc z Gaety. Natomiast całkowicie odmienne były postawy dowódców obu stron. Podczas gdy markiz Mantui wyjechał w przyjemniejsze okolice, Gonzalo de Córdoba mieszkał w chacie oddalonej zaledwie 1,5 km od linii frontu i codziennie odwiedzał swoich żołnierzy, dodając im otuchy. Oficerowie francuscy poszli śladem swego dowódcy i wybrali schronienie w najbliższym mieście. W rezultacie więc Hiszpanie, chociaż cierpiący znacznie gorsze warunki materialne, pełni byli zapału i chęci do walki, podczas gdy Francuzi pozbawieni dowódców zaczęli się burzyć. W tej sytuacji Córdoba postanowił zaatakować nieprzyjaciela, wykorzystując niedbałość francuskich straży nad rzeką. Przez parę tygodni Gonzalo gromadził około 24 km za frontem materiały do budowy mostu. W tym czasie otrzymał posiłki. Było to 400 ciężkozbrojnych kawalerzystów, 1000 lekkiej jazdy i 4000 włoskich piechurów, dowodzonych przez Bartolomeo Alviano, którego stronnictwo (Orsini), zawarło porozumienie z Hiszpanami. W czasie świąt Bożego Narodzenia obie armie przestrzegały rozejmu. Francuzi świętowali jednak również 27 grudnia, co wykorzystał Córdoba do przetransportowania na mułach przygotowywanych na tyłach pontonów i ustawienia ich naprzeciwko wioski Sujo, przed lewą flanką nieprzyjaciela. Tego samego dnia skierował tam część swoich wojsk pod wodzą Alviano, który po zmontowaniu mostu dokonać miał szybkiego uderzenia na brzegu francuskim. Sam objął dowództwo nad siłami głównymi, stojącymi dalej na południu. Na lewym skrzydle hiszpańskim, naprzeciwko mostu po stronie hiszpańskiej pozostać miała tylko jedna kolumna pod dowództwem Fernando Andary. Otrzymała ona rozkaz obrony mostu, a w przypadku powodzenia planu Córdoby w górze rzeki, ruszenia po nim na drugą stronę. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 150-152 Bitwa pod Garigliano 29 grudnia 1503 "...W dniu bitwy Francuzi dysponowali około 20 000 żołnierzy, Hiszpanie - 15 000. 29 grudnia 1503 r. o świcie Hiszpanom udało się szybko przerzucić most pontonowy przez rzekę. Zaskoczeni Francuzi (nad brzegiem rzeki było tylko kilka kompanii piechoty z Normandii), nie byli gotowi do walki. Co więcej, wielu ich oficerów nie wróciło jeszcze do obozu po świętach i oddziałami francuskimi nie miał kto dowodzić. Lekka kawaleria Alviano odrzuciła Francuzów w bok, a następnie pognała przez Castelforte i w dół prawego brzegu w tak szybkim tempie, że stojący na ich drodze Szwajcarzy i Francuzi nie zdążyli nawet sformować szyku. ![]() W tym czasie Gonzalo de Córdoba przeprowadził główne siły hiszpańskie przez most pontonowy. Markiz Saluzzo próbował ustawić szyk bojowy pod Trajetto, nakazał nawet kawalerii francuskiej pod dowództwem Yves'a d'Alégre, aby szarżowała na zbliżającą się jazdę hiszpańską. Jednak nic nie mogło powstrzymać atakujących Hiszpanów, gens d'armes d'Alégre'a zostali rozbici i zmuszeni do ucieczki. W tej sytuacji Francuzi w panice i nieładzie wycofali się do wąwozu na wschód od Formii, miedzy morzem a wzgórzami i tutaj uporządkowali swoje oddziały, by stawić czoła nacierającym Hiszpanom. Na czele francuskiej kawalerii stanął Bayard. Przez godzinę toczyły się w wąwozie zacięte walki. Saluzzo wydał spóźniony rozkaz zniszczenia mostu, w tym jednak czasie Andrada zdołał się już przezeń przeprawić (nawet pomimo ostrzału prowadzonego z barek i statków francuskich, które znajdowały się w pobliżu brzegu) i zdobył większość francuskich dział ustawionych na północnym brzegu rzeki. Teraz cała armia Córdoby znalazła się bezpiecznie po drugiej stronie rz. Garigliano i nacierała na zwartą kolumnę wojsk francuskich. Walczący dzielnie Francuzi zostali ostatecznie pokonani przez kawalerię Andrady i rzucili się do ucieczki. Jazda hiszpańska ścigała rozbite wojska wroga, bezlitośnie tnąc piechotę i zagarniając porzucane działa. Resztki wojsk francuskich schroniły się za bramami Gaety. Francuzi stracili 3000-4000 zabitych, wszystkie działa i cały tabor. Kilka tysięcy żołnierzy markiza dostało się do niewoli. Bitwa nad Garigliano była wielkim osiągnięciem Córdoby, który pokonał znacznie liczniejszego przeciwnika. [...] Natomiast w bitwie nad Garigliano poległ w służbie francuskiej Piero de Medici..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 152-155 ![]() "...Pomimo zakończenia walk Królestwo Neapolu nie zaznało jednak pokoju. Żołnierze hiszpańscy, nie opłacani od ponad dziesięciu lat, byli niezadowoleni, ponieważ El Gran Capitan zamiast wypłacić im należne pieniądze rozkwaterował ich w różnych miejscach, gdzie żyli na koszt ludności. Chciał ich utrzymywać w ten sposób aż do czasu, kiedy byłby w stanie zapłacić im żołd. Jednakże kiedy tylko nierozważnie zostawieni zostali swej własnej woli (co oni sami nazywali zakwaterowaniem na własną rękę), złamali natychmiast więzy posłuszeństwa i zajęli Capuę i Castellamare. Oświadczyli, iż będą je okupować dopóty, dopóki nie otrzymają zaległych wypłat..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 154 "...W rokowaniach na temat przyszłości ziem włoskich w ciągu następnych pięćdziesięciu lat głos Włochów zupełnie się nie liczył. W 1504 zawarty został w Lyonie rozejm między Hiszpanią a Francją, na mocy którego księstwo Mediolanu miał zatrzymać Ludwik XII, Neapol zaś został przyłączony do Hiszpanii i pozostał w jej władaniu aż do r. 1713. Nowi władcy nie połączyli jednak pierwotnie Neapolu z Sycylią, lecz utworzyli z niego oddzielne wicekrólestwo. Na jego pierwszego wicekróla powołany został zwycięski wódz, Gonzalo Fernandez de Córdoba..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 155 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości