PIERWSZA WOJNA WŁOSKA |
|
"...Doświadczenia francuskiej obecności w południowych Włoszech dowodzą, że przyczyną kampanii 1494 roku nie była lekkomyślność młodego króla Karola VIII, który dał się ponieść romantyzmowi krucjat. Decyzja o wyruszeniu na włoską wyprawę była przemyślana i zaplanowana. Powstała ona ze złożonych przyczyn, zarówno dynastycznych, ideologicznych, jak i ekonomicznych. Według Filipa Comminesa, przyłączenie Prowansji ukazało elitom francuskim perspektywy dalszego wzbogacenia się, jakie mogły się przed nimi otworzyć w regionie śródziemnomorskim. W szczególności jeden z najbliższych doradców króla, Etienne de Vesc, „który zdobył już coś w Prowansji i oddawał się marzeniom o wyprawie na Neapol", zainicjował odnowienie roszczeń dynastycznych do południowych Włoch. Jednak według pamiętnikarza wyprawa była wynikiem zarówno chciwości niektórych członków elity jak i lekkomyślności młodego króla. Ogólnie jednak „wszystkim mądrym i doświadczonym ludziom przedsięwzięcie to wydawało się bardzo nierozważne". We Francji istniało głębokie zainteresowanie wśród pewnych kręgów politycznych i handlowych penetracją Włoch i ustanowieniem silnej francuskiej placówki w basenie Morza Śródziemnego. Przede wszystkim byli to bankierzy z Lyonu i kupcy z Marsylii, pragnący poszerzyć swoje rynki zbytu. Wśród nich była wpływowa rodzina Brisonnet z Tours, reprezentowana na dworze Karola VIII przez biskupa Saint-Malo. Nie jest przypadkiem, że to bankierzy związani z Brisonnetem zapewnili finansowanie kampanii. [...] W rzeczywistości neapolitańscy wygnańcy, którzy dość licznie przebywali na dworze - przede wszystkim członkowie rodu Sanseverino - odegrali ważną rolę w nakłonieniu młodego króla do rozpoczęcia kampanii. Zostało to, nie dosłownie, odnotowane w ich raportach przez ambasadorów neapolitańskich i florenckich na dworze francuskim. Ten ostatni napisał nawet, że włoskie sprawy króla Karola były całkowicie w rękach Antonello de Sanseverino, księcia Salerno. Jeśli chodzi o element polityczny, Karol VIII nie chciał tak po prostu objąć w posiadanie należnej mu korony Neapolu. Regno było dla niego interesujące jako baza do dalszej ofensywy przeciwko Turkom, krucjaty na wschód. Według Guicciardiniego, po zdobyciu Neapolu, łatwo było przedostać się do Grecji, a następnie do „serca" domeny tureckiej - Konstantynopola (Istambułu). Do korony Neapolu dołączono prawa do korony Królestwa Jerozolimskiego. Innym ideologicznym elementem kampanii było zreformowanie Kościoła poprzez oczyszczenie go z nagromadzonych nadużyć. Ten aspekt był szczególnie podkreślany w pamfletach i kazaniach we Włoszech i Francji, które stanowiły ideologiczne przygotowanie do kampanii. W końcu, jak pisze Georges Peyronne, „kontrolowanie Włoch oznaczało kontrolowanie Europy". Italia była najbardziej rozwiniętym regionem Europy, a ich osiągnięcia kulturalne i techniczne miały wpływ na sąsiadów. Włoska dominacja może okazać się ważnym krokiem na drodze do dominacji w całej Europie Zachodniej. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 33-35 "...Paradoksalnie to właśnie Włosi byli sprawcami tego, co później Guicciardini określił jako „klęski" i „wielki smutek". Pierwszy krok w tym kierunku uczynił papież Innocenty VIII. Jak wspomniano wyżej, w 1489 roku papież zaproponował królowi francuskiemu inwestyturę nad królestwem. Jednak to Lodovico „Moro" Sforza jest tradycyjnie uważany za głównego inicjatora zaproszenia Francuzów do Włoch. Według D. Aboulafii wykorzystał on zainteresowanie Karola VIII Neapolem i późniejsze wojenne plany króla. W ten sposób „Moro" rozpalał wyobraźnię młodego monarchy perspektywą podboju i militarnej chwały, aby uzyskać jego pomoc w realizacji własnych planów. Lodovico był faktycznym władcą Księstwa Mediolanu pod formalnym zwierzchnictwem swojego bratanka. Z pewnością nie mógł nie marzyć o takim tytule dla siebie. W tym celu, jak już wspomniano, na początku lat dziewięćdziesiątych XIV wieku rozpoczął dyplomatyczne zbliżenie z Francją. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 35 "...Samo „zaproszenie" od Lodovico „Moro" nie wystarczyło do rozpoczęcia kampanii. Jak pisał H.-François Dełaborde, „młody król nie zrobi nic we Włoszech, dopóki nie rozprawi się z wrogami zagrażającymi jego królestwu". Dyplomacja francuska czyniła usilne starania, aby zabezpieczyć kraj przed wrogimi działaniami ewentualnych zewnętrznych przeciwników wyprawy włoskiej..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 43 "...Trzy traktaty pokojowe, zawarte w bardzo krótkim czasie i ze znacznymi ustępstwami, są powszechnie uważane za ofiary konieczne do jak najszybszego rozpoczęcia kampanii o Włochy. Innymi słowy, „gorliwość, z jaką Karol VIII zawarł pokój z sąsiadami, świadczy o tym, że chciał jak najszybciej rozwiązać sobie ręce, by móc ruszyć na Włochy". Jednak, jak zauważyli M. Mallet i C. Shaw, traktaty te należy postrzegać w szerszym kontekście. Dopiero w momencie podpisania traktatu w Sanlis przedsięwzięcie włoskie przeszło od dyskutowanego pomysłu do praktycznych przygotowań..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 46 "...W istocie, zaraz po zawarciu pokoju w Sanlis, Karol VIII otwarcie zadeklarował zamiar wtargnięcia na ziemie włoskie i objęcia tronu Neapolu. W maju 1493 roku powołał radę do Spraw Włoskich (Conseil des affaires d'Italie), aby poczynić przygotowania do wyprawy. W jej skład wchodził Filip de Commines, znany „ekspert" od spraw włoskich. Oprócz niego byli tam czołowy dowódca wojskowy Karola VIII, Filip de Crevecoeur, marszałek Eckerd; Jean de Baudricourt, gubernator Burgundii; Etienne de Vesc. Później dołączyli do nich neapolitański wygnaniec książę Salerno Antonello de Sanseverino i Guillaume Brisonnet. [...] Perron de Basąui przybył do Mediolanu 27 czerwca 1493 roku. Natychmiast przypomniał „Moro" o zobowiązaniu, jakie złożył królowi w sprawie wykorzystania obiektów genueńskich na potrzeby ekspedycji wojskowej. Władca Lombardii wypróbował swoją ulubioną strategię zwlekania z odpowiedzią, próbując przekupić wysłannika króla i odwrócić jego uwagę od sprawy. W końcu zdecydowano, że przedstawiciel Francji powinien osobiście odwiedzić Najjaśniejszą Republikę Wenecką (Serenissima Repubblica di Venezia), aby poznać jej stanowisko w przyszłym przedsięwzięciu. W Wenecji de Basąui został przyjęty przez najwyższe władze państwowe, którym przekazał życzenia swojego suwerena. W imieniu króla zwrócił się do republiki o pomoc i radę. Po kilku dniach spotkań ambasador otrzymał „jedną z najbardziej nieuchwytnych odpowiedzi, jakie można sobie wyobrazić". Doża odpowiedział, że najpierw Wenecja musi skonsultować się z Mediolanem i papieżem, z którym zawarła Ligę na okres 25 lat. Co więcej, Wenecjanie kochali pokój i pragnęli go utrzymać we Włoszech, z wyjątkiem wojen z Turkami. Wreszcie, ponieważ między Wenecją a królem Ferdynandem panuje pokój, Wenecjanie nie mogą ingerować między Francję a Neapol. Bez względu na to, jak bardzo Perron de Basąui nalegał, nie mógł uzyskać pisemnej odpowiedzi od przebiegłych Wenecjan. Większe sukcesy czekały na francuskiego posła w Ferrarze i Bolonii. Książę Ercole d'Esté i rodzina Bentivoglio, którzy byli na liście płac „Moro", obiecali wesprzeć Francuzów. Z nieznanych powodów Perron de Basąui pominął Mantuę, jednego z drugorzędnych włoskich państw. Pod koniec lipca był już we Florencji. Lodovico „Moro" ostrzegł Karola VIII o przyjaznych stosunkach, które rozwinęły się między władcą Florencji Piero di Medici a królem Aragonii Ferdynandem. Z tego powodu Karol był początkowo bardzo nieufny wobec Piero. Chciał wiedzieć, po czyjej stronie staną Fłorentyńczycy, gdy armia francuska ruszy w kierunku Neapolu. Chciał, żeby to oni byli jego przyjaciółmi, a nie odwrotnie. Karol VIII chciał również uzyskać pozwolenie na przemarsz swojej armii przez Toskanię. Mimo gniewu króla, podczas kilkumiesięcznych negocjacji gubernator Florencji nie dał Francuzom jasnej odpowiedzi. Karol powiedział Belgiozowi (świeżo przybyłemu do Francji), że zmusi Florentyńczyków do robienia tego, co on chce, czy to z miłości, czy z przymusu. Podczas gdy Piero di Medici wahał się i wzbraniał się przed spełnieniem żądań francuskiego króla, nastroje pozostałych Florentyńczyków były oczywiste. Perron de Basąui był przekonany, że silne stron-nictwo, na czele którego stali kuzyni Piero - Lorenzo i Pierfrancesco di Medici, popierało Francuzów. Bracia zaoferowali Karolowi VIII, za pośrednictwem de Basąui, 100 000 dukatów. W zamian Lorenzo został szambelanem królewskim, a Pierfrancesco otrzymał tytuł maître d'hotel. Ta „partia" przeciwników Piero stała później na czele ruchu, który doprowadził do jego wygnania z Republiki. Ostatni przystanek - i najważniejszy! - włoskiej misji Perrona de Basquiat był Rzym. Poseł wjechał do Wiecznego Miasta 9 sierpnia 1493 roku. Król Karol VIII, który go wysłał, naiwnie oczekiwał, że wysłannik otrzyma od Ojca Świętego akt inwestytury na Królestwo Neapolu i będzie mógł omówić warunki wojskowego i logistycznego wsparcia kampanii przez papieża. Mogłoby to jednak stać się prawdą tylko wtedy, gdyby doszło do poważnego sporu między papieżem a królem neapolitańskim. Rzeczywiście, w pierwszych miesiącach pontyfikatu Aleksandra VI dochodziło do poważnych napięć między nim a władcą Neapolu, o czym pisaliśmy wyżej. Jednak do czasu przybycia de Basąui sytuacja zmieniła się o 180°. W rzeczywistości papież grał na sprzecznościach między Karolem a Ferdynandem, negocjując z tym ostatnim i oczekując, że wykorzysta je dla siebie. Z tego powodu papież zapytany o usunięcie inwestytury Ferdynanda Aragońskiego do Neapolu odpowiedział, że prawo to zostało nadane monarsze przez Piusa II i Innocentego VIII. On sam nie miał prawa zmieniać decyzji swoich poprzedników i mógł je rozpatrywać tylko na konsystorzu. To ostatnie nie mogło być zwołane w najbliższym czasie, ponieważ wielu kardynałów nie było obecnych w Rzymie. Aleksander VI unikał też odpowiedzi na drugie pytanie - o otwarcie przejścia dla Francuzów przez terytorium papieskie. Spotkanie w cztery oczy między papieżem a de Basąui, bez obecności kardynałów, nie przyniosło żadnych zmian. Jak napisał król Ferdynand: „Papież odpowiedział mu [Perronowi de Basąui] bardzo ostrożnie"..." Ostrożność Aleksandra VI była zrozumiała: w tym samym czasie, gdy francuski ambasador przebywał w Rzymie, papież prowadził negocjacje z obozem neapolitańskim reprezentowanym przez księcia Federigo i Virginio Orsini. Ani kardynał Ascanio Sforza, ani kardynał Giavanbattista Savelli, którzy byli zwolennikami Francuzów, nie byli w stanie pomóc Perronowi de Basąui. Po kilku dniach pobytu w kurii papieskiej wyjechał do Francji, nic nie osiągnąwszy. Jedyne, co udało mu się osiągnąć, to nawiązanie kontaktów z rodziną Colonna, która mogła reprezentować interesy francuskie w Rzymie..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 46-51 "...Tak więc Liga św. Marka nie trwała długo. Jego kluczowe ogniwo, papież, podstępnie zdradził sojuszników, zwracając się przeciwko dawnemu wspólnemu wrogowi. Według C. Setona, sojusz papieża z Mediolanem i Wenecją miał na celu „głównie wywarcie nacisku na Ferdynanda i Virginio Orsiniego". Po zawarciu umowy z tym ostatnim nie był już potrzebny. Zamiast rzekomego sojuszu „Moro" trzech wiodących państw włoskich przeciwko Neapolowi, zawarto sojusz między papieżem a królem Ferdynandem. Sojusz ten przekreślił ostatnie nadzieje „Moro" na odtworzenie systemu równowagi sił we Włoszech bez ingerencji z zewnątrz. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 53-54 "...W celu stworzenia mocnych podstaw dla swoich roszczeń, Karol VIII zlecił prawnikowi Leonardowi Baronetowi zbadanie kwestii praw monarchy do tronu neapolitańskiego. Praca ta zaowocowała traktatem napisanym przez Baronnata. Co więcej, z inicjatywy de Vesc'a, parlament paryski zbadał dostępne dowody i doszedł do wniosku, że król miał również prawa do tronu jerozolimskiego. W marcu do pełnego tytułu Karola VIII dodano odpowiedni dodatek („Król Sycylii i Jerozolimy"). Jak ironicznie pisał ambasador florencki, król „upewnił się, że Królestwo Neapolu jest jego prawowitą własnością i, uparty w jego zdobyciu, włączył Jerozolimę do tytułu, demonstrując swój zapał do wyzwolenia Ziemi Świętej" Czynnik dotyczący krucjaty odegrał istotną rolę w ideologicznym przygotowaniu kampanii, zarówno w kraju, jak i za granicą. Karol VIII niestrudzenie powtarzał, że ostatecznym celem kampanii jest zdobycie miejsc świętych, a podbój Neapolu będzie tylko etapem pośrednim. Nieprzypadkowo, wjeżdżając do Włoch, król umieścił na jednym ze swoich sztandarów dewizę „Voluntas Dei, Missus ex Deo" - „Wola Boża zesłana przez Boga"..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 56-57 "...Zabezpieczywszy się przed sąsiadami, którzy mogliby pokrzyżować jego plany, Karol VIII podjął kolejną próbę pozyskania sojuszników na ziemi włoskiej. Wiosną 1494 roku wysłano do Włoch w tym samym czasie kilku posłów, wśród nich był Bero Stuarta d'Aubigny, który dotarł dopiero do Mediolanu. Oprócz niego król wysłał swoich przedstawicieli, pierwszego przewodniczącego parlamentu w Aix-en-Provence, Jeana Matarona, do Florencji, generała finansów Denisa de Bido i Perrona de Basqui do Rzymu, Jeana de Serpan seigneur Siten do Wenecji, a koniuszy królewski Pierre d'Urfait do Genui, gdzie miał przygotować flotę. Ich wspólnym zadaniem było przygotowanie kampanii: zebranie dokładnych informacji o sytuacji w państwach włoskich na trasie przejazdu armii francuskiej, zorganizowanie przejścia armii przez ich terytoria i zaopatrzenie jej w żywność i konie oraz zwerbowanie włoskich condottieri z oddziałami. Skuteczność tych poselstw była niska. Karol VIII poinstruował więc ambasadorów przy papieżu, że jeśli papież odmówi uznania jego prawa do tronu Neapolu, można go usunąć, zwołując sobór ekumeniczny. Król oskarżył Aleksandra VI o symonię. Warunkiem przetargowym między papieżem a królem Francji mogło być odnowienie przez tego ostatniego sankcji pragmatycznej z 1438 roku, która została zniesiona przez ojca Karola. Dokument ten przewidywał poważne ograniczenia władzy papiestwa nad Kościołem francuskim: uznanie prymatu rad ekumenicznych nad papieżem, obowiązek zwoływania soboru co dziesięć lat, prawo duchowieństwa francuskiego do wyboru biskupów niezależnie od papieża, zakaz zwracania się do Rzymu w sprawach prawa kanonicznego. Mimo wszystko Aleksander VI udzielił ambasadorom króla francuskiego zwyczajowej wymijającej odpowiedzi. Powiedział im, że koronacja króla Neapolu, nieprzeprowadzona osobiście przez papieża, nie neguje praw Karola do tronu. W każdym razie, jeśli Karol zamierzał odbić świętą ziemię z rąk muzułmanów, znalazłby poparcie wszystkich władców Włoch dla tej dobrej sprawy. Według S. Biancardiego, sam pomysł wyprawy lądowej do Italii wydawał się wówczas nieprawdopodobny, w przeciwieństwie do opcji morskiej. W tym drugim przypadku papież nie mógł się jednak obawiać starcia z armią francuską. Papież Aleksander VI odmówił więc pojednania z Karolem VIII. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 56-57 "...Główną zasadą strategii króla neapolitańskiego było spotkanie z wrogiem na obcym terytorium. Wymagało to użycia zarówno armii lądowej, jak i marynarki wojennej. Na podstawie danych współczesnych i historyków z XVI wieku można przyjąć, że król Neapolu posiadał 150 szwadronów? rycerzy (od 9 do 12 tys. jeźdźców), lekką kawalerię i 3 tys. łuczników. Flota liczyła ponad 80 okrętów: galer i żaglowców. Alfons odnowił traktaty z kilkoma condottieri, w tym z rzymskim baronem Fabrizio Colonną i mediolańskim wygnańcem Giangiacomo Trivulzio, oraz zawarł szereg nowych z Niccoló Orsini hrabią da Pitigliano i innymi. Można przypuszczać, że hrabiego Pitigliano wybrano ze względu na jego zasługi wojenne - uważano go za najlepszego condottieri we Włoszech po Robercie de Sanseverino. W przypadku członków rodziny Colonna, potencjalnych pracodawców przyciągało korzystne położenie ich posiadłości ziemskich w regionie Lazio wokół Rzymu. Podczas gdy Fabrizio Colonna wszedł na służbę króla Neapolu, jego kuzyn Prospero zawarł condottę z Lodovico Sforzą. Alfons II zamierzał powstrzymać Francuzów, zanim dotrą do granic Regno. Zamierzał działać w dwóch kierunkach - północno-zachodnim (w Ligurii) i północno-wschodnim (w Romanii). Kluczem do jego planów była Genua, której port Francuzi pierwotnie zamierzali wykorzystać do załadunku wojsk, a następnie przetransportować je drogą morską do Neapolu. Od wiosny 1494 roku w Genui gromadziły się galery i żaglowce Francuzów i ich sojuszników. Aragonnet zamierzał, z pomocą genueńskich wygnańców i „przeciwników", wzniecić w mieście rebelię przeciwko reżimowi Sforzów (którzy zajęli miasto w 1487 roku). Powstanie miało być wsparte przez neapolitański desant. Do czasu inwazji głównych sił francuskich w sierpniu 1494 roku, flota neapolitańska pod dowództwem księcia Federica stacjonowała we florenckim porcie Livorno. Księciu towarzyszyli wygnani szlachcice genueńscy. Zadaniem księcia było kontynuowanie działań na kierunku genueńskim. Przeciwko siłom neapolitańskim stanęły lądowe i morskie siły księcia Ludwika Orleańskiego, stacjonujące w Asti i Genui. Francuskie dowództwo doskonale zdawało sobie sprawę z tego, jak ważna jest dla nich Genua. Przekonał do tego króla także kardynał Giuliano delia Rovere, sam Genueńczyk z urodzenia, który uciekł z Rzymu. Lodovico Sforza również podtrzymywał pogląd o nadrzędnym znaczeniu kierunku genueńskiego, mając nadzieję, że francuskie posunięcie na południe nie będzie miało wpływu na jego główne mediolańskie posiadłości. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 61-62 "...Relacje współczesnych na temat liczebności armii francuskiej są sprzeczne. Jak bez ogródek napisał A. Lemonnier, „trudno jest oszacować liczbę ludzi, którzy tworzyli armię, która wkroczyła do Włoch". Według hrabiego Bełgiojoso, na kampanię włoską miało być zebranych około 40 000 żołnierzy. W rzeczywistości zebrano ich znacznie mniej. W październiku 1494 roku Francesco Gonzaga napisał do władz weneckich, że król francuski ma we Włoszech 28 tys. ludzi (combattente). Według Francesco Guicciardiniego, Karol VIII miał ponad 21 tys. ludzi, w tym 6 tys Szwajcarów i 6 tys. francuskich piechurów. Inny szesnastowieczny autor, François de Maiziere, pisał o ponad 31 tys., w tym 6 tys. strzelców, 8 tys. pikinierów (szwajcarskich?) i 8 tys. innych piechurów. W historiografii liczebność armii Karola VIII jest też różnie szacowana: 28 tys., w tym 6 tys. żołnierzy „Moro", 30 tys., 31,5 tys. i 41 100 (według Bełgiojoso). Przyjmujemy punkt widzenia S. Biancardiego, który oceniał siłę armii francuskiej w momencie inwazji na 22 do 30 tys. żołnierzy. Główna część armii zebrała się pod koniec marca w obozie pod Lyonem. Antoine de Besse, Bali z Dijon, został również wysłany, aby zwerbować Szwajcarów. Udało mu się zebrać około 4 tys. piechoty, z których 1500 dołączyło później do awangardy (dAubigny), a reszta przeszła pod dowództwo księcia Orleanu. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 66-68 "...Nie ulega wątpliwości, że monarcha zdecydował się osobiście poprowadzić kampanię, aby uniknąć ewentualnego sprzeciwu wobec swoich planów wśród dowódców i doradców. Jednocześnie decyzja ta była zaskoczeniem dla jego otoczenia. Ponieważ marszałek Eckerd zmarł, pojawiła się kwestia powołania dowódcy wojskowego. Po wielu naradach i konsultacjach dowódcą na morzu został książę Ludwik Otleański, a dowódcą na lądzie hrabia Gilbert de Bourbon-Montpensier. Plany te, przygotowane w Lyonie w marcu-kwietniu 1494 roku, przewidywały inwazję dwóch armii na Włochy. Jedna miała posuwać się na południe Półwyspu Apenińskiego drogą lądową, a druga, prowadzona przez samego króla, drogą morską. Kawaleria i piechota miały być podzielone mniej więcej po równo między obie armie. Kiedy jednak zaczęły napływać wieści o mobilizacji w Neapolu i pojawiły się wątpliwości co do liczby włoskich żołnierzy werbowanych do pomocy Francuzom przez Lodovico „Moro" w Mediolanie i kardynała Ascanio Sforzę w Rzymie, główni doradcy króla skłaniali się do zwiększenia armii francuskiej. Postanowiono, że będzie się ona składać z 1900 kopii kawalerii (lanc), 1200 konnych strzelców i 19 tys. piechurów, podczas gdy włoskie siły pomocnicze będą się składać z 1500 kopii i 2-3 tys. piechurów. Trudność polegała na tym, że choć przygotowana flota liczyła około 50 okrętów i galer, to jednorazowo mogła przewozić nie więcej niż 1/5 tego kontyngentu..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 68-69 "...Okoliczności sprawiły, że ani Neapołitańczycy, ani Francuzi nie byli w stanie w pełni zrealizować swoich planów kampanijnych. Flota neapolitańska składająca się z 35 galer, 18 naw (navi) i kilku mniejszych statków, dowodzona przez brata króla, księcia Federico d'Altamura, wyruszyła z Neapolu 22 czerwca [...]. Początkowo książę zamierzał wylądować w Genui, ale przestraszyły go informacje, jakie otrzymał o wzmocnieniu garnizonu miasta przez Szwajcarów i przybyciu tam Ludwika Orleańskiego. Z tego powodu lądowanie przeprowadzono znacznie dalej, niż pierwotnie planowano, ale bliżej domów szlacheckich wygnańców. Neapolitańskie galery zakotwiczyły w południowej Ligurii, w pobliżu La Spezia. W pobliżu miasta Portovenere nastąpił desant 400 piechurów. Jednak miejscowa ludność odmówiła poparcia dla lądujących zesłańców. Rybacy i ich żony uniemożliwili żołnierzom zejście na ląd, rzucając w nich kamieniami. [...] W wyniku potyczki kilku Neapolitańczyków zostało rannych, a nawet zabitych. Po siedmiu godzinach zdecydowano się zrezygnować z próby lądowania. Po zarzuceniu kotwicy neapolitańskie galery wycofały się do Livorno. Chociaż za porażkę pod Portovenere należy winić ogólne błędy strategiczne Neapolitańczyków, a nie księcia d'Altamoor, reputacja wojskowa tego ostatniego znacznie spadła po tych wydarzeniach. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 69-70 "...W lipcu 1494 roku awangarda armii francuskiej pod dowództwem dAubigny'ego przekroczyła Alpy i wkroczyła do Asti. W tym samym czasie w Genui przygotowywano flotę, na którą zaciągnięto pożyczkę w wysokości 100 tys. dukatów z Banca Sauli; najemnicy szwajcarscy zmierzali w tym samym czasie w kierunku głównych sił. W Alessandrii Louis d'Orléans negocjował z „Moro" w sprawie udzielenia im pomocy pieniężnej i wojskowej. Oprócz Genui, w Aigues-Mortes zbierały się jednostki transportowe, które miały przewieźć wojska francuskie. Łącznie flota inwazyjna miała składać się z 50 galer, 24 naw i 12 galeonów. [...] Po tym jak do króla Karola dotarły wieści o planach neapolitańskiej marynarki wojennej wokół Genui, zrezygnował on z pierwotnego zamiaru dotarcia do Neapolu drogą morską i podjął ostateczną decyzję o inwazji lądowej. Przyczyniły się do tego inne okoliczności: opóźniała się budowa floty w Genui, w mieście szalała zaraza, która wypędziła znaczną część mieszkańców. Więźniowie, z których rekrutowali się wioślarze na galery, umierali częściej niż inni. Wreszcie, flota francuska, która miała przybyć na Morze Śródziemne z Normandii, znacznie się spóźniała. Ponadto wojna z Neapolem była sprzeczna z interesami handlowymi Genueńczyków, gdyż groziła zerwaniem stosunków handlowych z Aragonią. W związku z tym postanowiono pokonać Alpy na koniach i mułach „śladami Hannibala" - podążając drogą Montgenevre przez tunel Traversette niedawno wybudowany (1480 r.). Po skoncentrowaniu wojsk w Piemoncie i Genui, 29 sierpnia król wyruszył z Grenoble do armii. Jeden z uczestników kampanii, Commines, oceniał gotowość armii jako raczej mizerną: „Nie było namiotów, ani pałatek [...] I tylko jedno było dobre - wesoła, ale niesforna armia młodych szlachciców". Mimo wielu przeszkód i ogólnego nieprzygotowania, rozpoczęła się inwazja wojsk francuskich na Włochy. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 70-71 "...W dniu, w którym król przekroczył przełęcz alpejską, 2 września Neapolitańczycy wylądowali pod Rapallo desantem 3 tys. piechurów, z którymi zamierzali wkroczyć do Genui i przekonać jej mieszkańców do opowiedzenia się po ich stronie. Operacją dowodził genueński wygnaniec Obietto Fieschi, który, podobnie jak signor Rapallo, znał teren i spodziewał się znaleźć poparcie wśród ludności. Towarzyszyli mu kondotier Giulio Orsini i inny Genueńczyk, Giovanni Campofregoso („Fregosino"). Neapolitańczyków zawiódł brak koordynacji między siłami lądowymi i morskimi; te ostatnie zostały zmuszone przez pogodę do wycofania się z zatoki Rapallo i powrotu do Livorno (według F. Gucciardiniego książę Federigo wrócił do Livorno z obawy przed walką z flotą francuską). Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 72 Bitwa pod Rapallo 8 września 1494 "...Na wieść o lądowaniu Ludwika d'Orléans pospieszył do Rapallo na czele flotylli 18 galer, sześciu galeonów i dziewięciu żaglowców (navi grosse). Nieco później pod miasto podeszły kontyngenty piechoty z Mediolanu i Genui oraz francuscy Szwajcarzy pod dowództwem Antoine'a de Besse z Dijon. W przeciwieństwie do Neapolitańczyków; Francuzi dysponowali potężną artylerią i zaczęli bombardować piechotę wroga z morza; według F. Comminesa, „było to nowością dla Włoch". Wąskie obniżenie terenu pomiędzy stromym wzgórzem a strumieniem nie pozwoliło na rozmieszczenie szwajcarskich pikinierów, więc bitwa toczyła się głównie pomiędzy włoską piechotą po obu stronach. Ważne były działania artylerii francuskiej. W końcu Rapallo zostało wyzwolone, neapolitańskie siły desantowe pokonane, a wielu wojowników wziętych do niewoli (8 września). Wśród tych ostatnich byli Orsini i „Fregosino". Neapolitański dowódca Obietto Fieschi, wraz z synem, był pierwszym dowódcą, który uciekł z pola bitwy. Miał ku temu powody: na placu przed katedrą w Mediolanie wystawiono jego portret z napisem „mancator di fede" (niedotrzymujący słowa). Kiedy Fieschi wędrowali po górach, zostali trzykrotnie obrabowani przez rabusiów. Obietto wypowiedział wtedy do swojego syna historyczne zdanie: „Musimy być ubrani jak nasi przodkowie, jeśli nie chcemy, aby oni wciąż przychodzili po nas, aby zabrać wszystko". Rapallo, wbrew apenińskim standardom działań wojennych, zostało splądrowane przez Szwajcarów, którzy nie oszczędzili nawet biedaków ze szpitala w San Lazzaro. Kiedy następnego dnia genueńscy rybacy zobaczyli Szwajcara próbującego sprzedać skradzioną przez siebie łódź, ich oburzeniu nie było końca. Miasto powstało przeciwko obcym. W sklepach i tawernach rozpoczęła się obława na Szwajcarów, w wyniku której zginęło ponad 20 najemników. Mieszkańcy miasta mieli być powieszeni, ale na prośbę księcia Orleanu zostali ułaskawieni..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 72-73 "...Niepowodzenie pod Rapallo położyło kres aktywnym wysiłkom Federica Aragońskiego, który od samego początku starał się uniemożliwić Francuzom posuwanie się w kierunku Neapolu. Z drugiej strony, pogłoski o masakrze w Rapallo szybko rozeszły się po całych Włoszech, przybierając niekiedy fantastyczny ton. Francuscy sojusznicy również byli wstrząśnięci działaniami Szwajcarów: szlachetny Genueńczyk Giovanni Adorno poprosił nawet o audiencję u księcia Orleanu, aby przedstawić mu skargi na działania jego żołnierzy. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 73-74 Oblężenie Mordano 19 października 1494 "...Ostatecznie wątpliwości władców mniejszych państewek Romanii rozwiał francuski dowódca d'Aubigny. 19 października otoczył miasto Mordano, na obrzeżach Imoli. Wśród 200 obrońców twierdzy miejskiej byli Neapolitańczycy, ale książę Ferdynand nie przyszedł im z pomocą. W odpowiedzi na francuskie ultimatum, garnizon odmówił poddania się, nie zważając nawet na ostrzeżenia Gasparo „Fracassa" di Sanseverino, że Francuzi walczą jak „wściekłe psy i wydadzą wszystkich na pastwę miecza". Żołnierze garnizonu wykrzyknęli jednym głosem, że są „gotowi umrzeć za hrabinę i Ottaviano!". Mimo to komendant na wszelki wypadek odesłał część młodych i atrakcyjnych kobiet z miasta. Następnego dnia „Galowie" odpalili swoje armaty i po trzygodzinnej kanonadzie wdarli się do zamku przez wyłom w murze. Według F. Guicciardiniego, „niszczycielski efekt artylerii i wściekłe natarcie napastników sprawiły, że obrońcy nie mogli stawić oporu, choć wielu z oblegających utonęło w rowach wypełnionych wodą". Miasto zostało podpalone, a jego mieszkańcy zostali ograbieni, doznali przemocy, a nawet byli zabijani. Mieszkańcy błagali żołnierzy o litość, ale ci chcieli krwi, łupów i kobiet. Żądzę krwi ugasił brutalny mord na Johannie, oficerze artylerii garnizonu: porąbali go na kawałki, gdy jeszcze żył. Nawet kobiety, które schroniły się w kościele, zostały wyciągnięte przez żołnierzy i „zhańbione". Mordano spłonęło, z pożaru ocalał tylko ratusz. Gubernator i komendant twierdzy zostali uwięzieni i uwolnieni dopiero po zapłaceniu okupu. Po tej masakrze, której sława przewyższała szybkość marszu wojsk, opór w Romanii ustał. Wkrótce Katarzyna Sforza zawarła porozumienie z najeźdźcami i wojska koalicji antyfrancuskiej wycofały się na południe do Ceseny, a następnie do Ankony. Spalenie Mordano wzbudziło wśród Włochów nie mniejszy strach niż splądrowanie Rapallo. Według F. Guicciardiniego, „zwycięzcy dokonali masakry pokonanych z takim okrucieństwem, bez względu na płeć i wiek, że przerazili całą Romanię". Ambasador Ferrary w Mediolanie, Giacomo Trotti, napisał: „Francuzi [...] zachowują się bardzo okrutnie i z wielką wyższością, zabijają i ranią bez żadnego szacunku". Jak zauważa S. Biancardi, po tym wydarzeniu Włochom pozostała tylko jedna reakcja na Francuzów - strach. Francuzi stali się „demonami z innej planety"..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 76-78 "...Tymczasem armia francuska znajdowała się w Lombardii i żywiła się głównie kosztem jej mieszkańców. Jeśli chodzi o gotówkę, to pochodziła ona z serii pożyczek udzielonych królowi przez bankierów genueńskich i mediolańskich oraz niektórych książąt włoskich. W szczególności źródła wspominają o klejnotach pożyczonych od księżnej Sabaudii i jej szwagierki, margrabiny Monferrat, które zostały natychmiast zastawione.
Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 78 "...Sprzyjające warunki dla Francuzów w Lombardii wydawały się zachęcać Karola VIII do pozostania tam na zimę. Ta zbliżała się nieubłaganie, a przed królem pojawiła się niepewność i trudy kampanii wojskowej. Mimo to postanowiono iść dalej. Stało się to głównie za namową Lodovico „Moro", który oczekiwał, że Francuzi pomogą mu w przyłączeniu do Mediolanu kilku miast i twierdz, przede wszystkim Pizy, należącej w latach 1399-1405 do mediolańskich Viscontich. Tak więc „wybór strategii przez króla Karola był podyktowany w równym stopniu interesami «Moro», jak i Francji". Wysłannik papieski, franciszkanin Juan de Moleon, próbował przypomnieć Karolowi deklarowany cel wyprawy: Turcy zagrażali całemu światu chrześcijańskiemu, najeżdżając Królestwo Węgierskie! Niestety, monarcha zlekceważył hiszpańskiego zakonnika, który nie zdołał nawet zaaranżować ewentualnego spotkania króla z papieżem. Armia ruszyła więc na południe. Flota, podzielona na trzy eskadry, miała za zadanie przetransportować główną piechotę i artylerię z Genui do La Spezia, by dołączyła do awangardy, podjąć próbę buntu na wybrzeżu Kampanii oraz ufortyfikować się w Ostii, rzymskim porcie morskim. 20 października awangarda armii pod dowództwem Gilberta de Bourbona, hrabiego de Montpensier, wyruszyła z Piacenzy; trzy dni później sam król podążył na południe z głównymi siłami. Pod Rzymem miały do nich dołączyć oddziały pod dowództwem Bernarda d'Aubigny, po czym połączone siły miały wkroczyć do Królestwa Neapolu. Książę Ludwik Orleański pozostał w Lombardii, gdzie miał zapewnić wsparcie dyplomatyczne i logistykę dla armii. Do tej pory armia francuska (z wyłączeniem oddziałów dAubigny'ego) poruszała się wyłącznie przez terytorium tych państw włoskich, które były sprzymierzone z Francją: Savoy, Monferrato, Mediolan. Teraz przemarsz miał się odbyć przez wrogie terytorium. W tym momencie kwestia bezpieczeństwa przejścia wojsk przez ziemie państw toskańskich, a przede wszystkim Florencji, stała się najbardziej paląca. Jak już wspomniano, negocjacje z Florentyńczykami odbywały się jeszcze w Lyonie, ale władca miasta, Piero di Medici, nie zgodził się na warunki proponowane przez Francuzów. Piero generalnie uznał specjalne relacje między Florencją a Francją, ale nie poczynił żadnych konkretnych ustępstw. Karol VIII i jego doradcy ze swej strony starali się uzyskać od Florencji dotację pieniężną na wyprawę, prawo swobodnego przejścia i zaopatrzenia wojsk podczas marszu przez terytorium Republiki. [...] Mając świadomość większego prawdopodobieństwa konfliktu zbrojnego z Francuzami, władca podjął pewne działania mające na celu ochronę republiki. Wzmocniono garnizony kluczowych twierdz, przypomniano sojusznikom o ich zobowiązaniach i podjęto próbę zebrania funduszy na rekrutację żołnierzy. Jednak prawie wszystkie te działania były ograniczone lub nieskuteczne. Piero czuł się coraz bardziej opuszczony i w desperacji zdecydował się na ryzykowny krok. Naśladując słynną podróż swojego ojca, Wawrzyńca Medyceusza do Neapolu w 1479 roku, Piero, bez upoważnienia od Signorii i w towarzystwie zaledwie kilku przyjaciół, wyruszył do obozu francuskiego. To była jego ostatnia szansa. Liczył, że znajdzie poparcie u Karola VIII i przy wsparciu Francuzów przywróci swoje wpływy w mieście. Tymczasem Francuzi, nie osiągnąwszy zamierzonego celu w drodze negocjacji dyplomatycznych, przystąpili do działań siłowych, których rezultaty po raz kolejny pokazały ich możliwości przerażonym mieszkańcom Półwyspu Apenińskiego. Z pomocą lokalnego arystokraty Gabriele Malaspina, markiza di Fosdinovo, pierwsza z twierdz na drodze do Toskanii, Fividzano, została podstępem zdobyta. Podobnie jak wcześniej w Mordano, twierdza została splądrowana, wielu mieszkańców zginęło wraz z obrońcami, inni zostali wysłani jako jeńcy do Lyonu. Po tym wydarzeniu większość florenckich fortec w przygranicznym regionie Lunigiana pospiesznie poddała się na łaskę agresora. Poważną przeszkodą była potężna twierdza Sartana, „małe i dobrze ufortyfikowane miasto", według F. Guicciardini. Cytadela została zbudowana dopiero niedawno i była sporą fortyfikacją jak na ówczesne standardy. Lodovico Sforza uważał nawet, że przedłużające się oblężenie go zagroziłoby kontynuacji całej kampanii tego roku. Jak wspominał F. Commmes, „gdyby twierdza była dobrze zaopatrzona, armia królewska poniosłaby klęskę, ponieważ był to teren jałowy i górzysty, w którym nie było żywności, a wszystko było pokryte śniegiem". Sąsiednie Sarzanełlo, z trójkątnym fortem, „ze względu na jego dominującą pozycję i otaczającą go bardzo głęboką fosę, było groźną cytadelą". Jednak właśnie w tym momencie przybycie Piero di Medici do obozu francuskiego (26 października) znacznie ułatwiło agresorom zadanie. Niestety, młody Medyceusz popełnił w tej rundzie negocjacji zasadniczy błąd. Przyjął bez zastrzeżeń wszystkie warunki postawione przez Francuzów i zgodził się wydać wszystkie fortece, których zażądali: najpierw Sarzanę i Sarzanełlo, potem także Pizę, Livorno, Pietrasantę i Ripafrattę. Twierdze zostały oddane Francuzom na czas trwania wyprawy neapolitańskiej; Medyceusz nakazał komendantom wpuścić Francuzów i słuchać ich rozkazów. Ponadto obiecał królowi pożyczkę w wysokości 200 tys. dukatów. Według F. Comminesa, „ci, którzy negocjowali z Piero [...] śmiali się z niego i zastanawiali, jak to się stało, że tak szybko zgodził się na tak wiele ustępstw, których się nie spodziewali". W tym momencie jednak Piero nie panował już nad sytuacją we Florencji, działając w rzeczywistości prywatnie, bez konsultacji z innymi najwyższymi urzędnikami Republiki. Sam zapewne sądził, że uratował sytuację: król Karol stał się jego przyjacielem, a Florentyńczycy będą wdzięczni za ugodę z Francuzami. Jak daleki był Piero di Medici od właściwego zrozumienia sytuacji, świadczą jego słowa skierowane do najbliższego współpracownika, Piero Dovici: namiestnik zapewniał go, że do końca zachował „wiarę w króla Alfonsa"; wyprawę do obozu francuskiego uważał za „ofiarę" (traho ad immolandum). [...] Republika Florencka była najważniejszym państwem w Toskanii, a moment przemarszu wojsk francuskich przez jej terytorium zbiegł się ze zmianą rządzącego reżimu. Zaalarmowani zbliżaniem się Francuzów i ich działaniami w Pizie, Florentyńczycy „spiskowali, aby odzyskać wolność" i powstali przeciwko władzy Medyceuszy. Przewrót we Florencji nie był jednak bezpośrednio związany z groźbą inwazji francuskiej i został zaplanowany przez elitę republiki na długo przed wydarzeniami z listopada 1494 roku. Jego przywódcami byli kuzyni Piero, bracia Lorenzo i Giovanni di Pierfrancesco di Medici, którzy po obaleniu władcy przyjęli nazwisko „Popolano" („Obywatel"). Kiedy Florencja dowiedziała się o konsekwencjach tzw. negocjacji Piero w obozie francuskim, mieszkańcy, według kronikarza Piero Parentiego, zaczęli się zastanawiać, jakim prawem oddał on kluczowe twierdze Karolowi VIII. Po raz pierwszy od dziesięcioleci władze Republiki zasygnalizowały formalne zerwanie z polityką Medyceuszy: Signoria odrzuciła prośbę Piero o ratyfikację układów, które zawarł z Francuzami. Zamiast tego wysłała własne poselstwo do Karola VIII. Wkrótce w mieście pojawili się agenci króla, którzy wyznaczali domy nadające się na kwatery dla francuskich żołnierzy i oficerów. To spowodowało, że Niccolo Machiavelli zauważył później, że Karol VIII podbił Włochy „kawałkiem kredy". Przerażony oznakami niemal całkowitej utraty władzy, Piero rozkazał swoim oddziałom zbliżyć się do miasta. To z kolei spowodowało, że władze republikańskie zaczęły obawiać się przygotowywanego zamachu stanu. Kiedy Piero następnego dnia, 9 listopada, próbował wejść na Palazzo Vecchio, po pewnych przepychankach brama została po prostu zatrzaśnięta, zabraniając mu wejścia z jego uzbrojonym orszakiem. O mało co nie doszło do walki między strażą władcy a strażą pałacu, ale wezwania do ludu (Popolo e Liberta!) sprawiły, że na placu zebrał się ogromny tłum. Przerażony, potężny do tej pory władca musiał schronić się w swoim pałacu. Jego przyjaciele i doradcy również byli w niebezpieczeństwie, a jeden z nich został nawet zabity przez rozwścieczone tłumy. Brat Piero, młody kardynał Giovanni, ledwo uniknął śmierci i uciekł z Florencji w przebraniu franciszkanina. Przerażony niepokojami społecznymi i tracąc nadzieję na francuskie wsparcie, Piero i jego rodzina wymknęli się z pałacu o świcie następnego dnia i również uciekli z miasta. Wkrótce dotarli do Wenecji. Władze republikańskie ogłosiły, że bracia Piero i Giovanni mają zostać na zawsze wygnani z Florencji, a za ich głowy ma być wyznaczona nagroda. Majątek Medyceuszy, w tym zbiory sztuki, miał zostać skonfiskowane. Obywatele wcześniej wygnani z Florencji mogli powrócić do miasta (w szczególności ci związani ze spiskiem Pazzich z 1478 roku). Wreszcie zniesiono władze medycejskie: Radę Siedemdziesięciu i Radę Stu. Upadek domu Medyceuszy był tak szybki, że zaskoczył nie tylko Włochów, ale i przyjezdnych Francuzów. [...] Karol VIII przybył do Florencji jako zdobywca: towarzyszyła mu armia licząca 10 tys. żołnierzy, z których wielu trzymało broń, jakby przygotowując się do wystrzelenia z niej, gdy przechodzili przez miasto. Na prośbę króla Florentyńczycy nie tylko usunęli bramę, przez którą miał wejść do miasta, ale nawet dokonali symbolicznego wyłomu w murze miejskim niedaleko niej. Wreszcie wkroczył Karol VIII przebrany za wojownika, w zbroi i z kopią w ręku. Mieszkańcy otrzymali polecenie, aby tego dnia włożyli swoje najlepsze ubrania i spotkali się z królem przy wjeździe do miasta. Przygotowano wszystko, aby przejazd francuskiego monarchy i jego świty był uroczysty. Ulice zostały posypane piaskiem, aby kopyta koni nie ślizgały się, a nad nimi zaciągnięto markizy chroniące Francuzów przed ewentualnym deszczem. Na drzwiach kościołów i innych budynków publicznych wypisano złotymi literami „Pokój i przywrócenie wolności" (Pax et restauratio libertatis). [...] Nic dziwnego, że Florentyńczycy obawiali się o swoją przyszłość; według Luca Landucci, krążyły pogłoski, że Karol VIII obiecał pozwolić swoim żołnierzom na plądrowanie miasta. Karol uważał jednak miasto za potencjalnego sprzymierzeńca, a jego pokojowe nastawienie kłóciło się nieco z faktem, że monarcha wkroczył do miasta na czele armii. Ogólnie rzecz biorąc, „Galowie" nie przysporzyli Florentyńczykom wielu kłopotów. Francuzi nie grabili ani nie znęcali się nad mieszkańcami. Landucci pisze, że choć mieszczanie odsyłali kobiety lub ukrywali je w klasztorach, Francuzi zachowywali się dobrze: nie było ani jednej osoby, która powiedziałaby złe słowo kobiecie. Jednak pomimo tego, że Karol VIII i jego żołnierze spędzili we Florencji tylko kilka dni, sytuacja stopniowo się pogarszała. Doszło do drobnych starć między żołnierzami a mieszkańcami. Opinia publiczna z każdym dniem stawała się coraz bardziej wrogo nastawiona do Francuzów. [...] Zanim rozpoczął się pierwszy zimowy miesiąc, Francuzi byli gotowi wkroczyć na ziemie papieskie. Podczas pobytu Karola VIII w Sienie spotkał się on wreszcie z wysłannikami Aleksandra VI: kardynałami Piccolomini (z którym odmówił spotkania w Lukka) i Federico Sanseverino. Karol odrzucił jednak inicjatywy pokojowe wysłanników i powiedział im, że zamierza spędzić Boże Narodzenie w Rzymie z papieżem. Wkrótce wojska francuskie wkroczyły na terytorium papieskie..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 81-93 "...Pierwszy pobyt króla Karola VIII w państwie papieskim miał miejsce w mieście Viterbo. Mimo możliwości obronnych tego grodu, Neapolitańczycy nie wykorzystali ich. Dzięki mediacji Giuliana delia Rovere, miasto i zamek zostały poddane Francuzom bez oporu. Posunięcie Francuzów było tak niespodziewane, że kochanka Aleksandra VI, Julia Farnese, która odwiedzała swoją rodzinę w posiadłości, została zaskoczona przez oddział pod dowództwem Yves d'Alegras. Wkrótce została uwolniona i na polecenie króla odeskortowana do Rzymu przez honorową eskortę 400 jeźdźców. Współcześni spodziewali się rychłego wkroczenia wojsk Karola VIII do Wiecznego Miasta. Jeden z nich, obywatel Mantui, Giorgio Brignolo, napisał: „Wierzę, że w ciągu kilku dni ta ziemia zostanie wypełniona Francuzami". W tym samym czasie, według ambasadora Ferrary Randolfo Collenuccio, poza nielicznymi wyjątkami, ludność miasta spodziewała się przybycia Francuzów. Aby uchronić stolicę przed wrogiem, papież podjął szereg działań. I tak, pod kierunkiem biskupa Agrigenty Juana di Castro naprawiono mury dzielnicy Borgo otaczającej Watykan, a także fortyfikacje Castel Sant'Angelo. Teren wokół zamku został oczyszczony, okoliczne domy zburzone, a fosy zamkowe odbudowane. Na terenie zamku górnego zainstalowano armaty. Północna brama zamku, która wychodziła na drogę z Viterbo, była zamurowana. Aby przygotować się do długiego oblężenia, w zamku zainstalowano cysternę na wodę oraz magazyny zboża i oleju.[...] Zadanie obrony Regionu Papieskiego przed Francuzami było skomplikowane przez konflikty frakcyjne w samym Rzymie. We wrześniu 1494 roku, w porozumieniu z kardynałem delia Rovere, Prospero Colonna zajął port w Ostii i wpuścił tam francuski oddział hrabiego Ludwika de Ligny. Był to główny szlak, którym zaopatrzenie docierało do Wiecznego Miasta. Skutkiem tego była klęska głodu w Rzymie. Wysiłki dyplomatyczne, mające na celu odwieść Karola VIII od kontynuowania wojny, nie powiodły się. Niemniej jednak, zachęcony działaniami podjętymi w celu ufortyfikowania miasta i obecnością wojsk neapolitańskich, papież odrzucił żądania wysłanników Karola VIII dotyczące swobodnego przejścia przez państwo papieskie. Ponadto przetrzymywał jako zakładników kilku kardynałów (Sforzę, Sanseverino i innych) oraz Prospero Colonnę. Wejście Francuzów na ziemie Św. Piotra była nieubłagana. Nawet Virginio Orsini, w służbie króla Neapolu, zgodził się, aby jego synowie przepuszczali Francuzów przez ziemie ich przodków, w tym zamek Bracciano. Teraz, biorąc pod uwagę wcześniejsze zdobycie Ostii, wojska francuskie pod dowództwem Louisa de Ligny i Yves d'Alegras mogły kontrolować bezpośrednie podejście do Rzymu. [...] Tymczasem Francuzi powoli posuwali się w kierunku regionu Lacjum. Ich armia została podzielona na dwie części, z których jedna pomaszerowała do Ostii, by połączyć się z siłami Colonny. Druga ruszyła na wschód od Rzymu, by przejąć kontrolę nad drogą prowadzącą do neapolitańskiego regionu Abruzzi. Wkrótce zajęte zostały nowe kluczowe punkty: miasta Civitavecchia i Monterotondo. Papież mógł teraz widzieć francuskich żołnierzy z okien swoich apartamentów. Ponadto legat Raymond Perodi, który został wysłany do króla, przeszedł na jego stronę i aktywnie agitował miejscową ludność, aby dobrze przyjęła Francuzów. Król z kolei, chcąc przeciągnąć Rzymian na swoją stronę, wysłał do nich list, w którym gwarantował bezpieczeństwo mieszkańcom Wiecznego Miasta, jeśli nie podniosą przeciwko niemu broni; francuskim kapitanom d'Alegre i Ligny nakazano, by w miarę możliwości unikali potyczek z wojskami papieskimi i neapołitańskimi w okolicach Rzymu. Działania te przyniosły pozytywny skutek: przerażeni Rzymianie zażądali od papieża, aby w ciągu dwóch dni podjął negocjacje z Francuzami, w przeciwnym razie sami wpuszczą ich do miasta. Sytuację pogorszyło zachowanie neapolitańskich sojuszników: król Alfons wycofał się do swojego królestwa, a jego syn książę Ferrandino zaczął otwarcie wyrażać wątpliwości co do wierności obietnicom papieża. Aleksander VI, zdając sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji i zbliżającego się wkroczenia Francuzów do Rzymu, zdecydował się wpuścić ich do miasta. W Boże Narodzenie rano poinformował o tym swoich wiernych kardynałów i księcia Kalabrii. Tego samego dnia wysłano do Karola VIII poselstwo zezwalające na swobodny przejazd przez terytorium papieskie. Uzgodniono, że oddziały neapolitańskie wycofają się do granic swojego królestwa. Jednocześnie Ferrandino obiecał, że w razie potrzeby papież nadal może liczyć na azyl i zatrzymanie na ziemi neapolitańskiej. Na dowód „otwartego" statusu Rzymu, odjeżdżający książę Kalabrii był eskortowany do bram miasta przez grupę kardynałów pod przewodnictwem uwolnionego z więzienia Ascanio Sforzy. Rzym przygotowywał się na przyjęcie Francuzów. Pojawili się nowi wysłannicy, którzy mieli przygotować wejście króla i wojsk do miasta: Pierre de Rohan, marszałek de Gie, Jean de Genet i Etienne de Vesc. Następnego dnia rano uczestniczyli z papieżem w uroczystej mszy w Kaplicy Sykstyńskiej. Ekipa francuskich ambasadorów zachowała się nieco bezceremonialnie, siadając w kaplicy na miejscach przeznaczonych dla prałatów. Kiedy skrupulatny mistrz ceremonii, Burchard, zwrócił uwagę papieżowi na tę rozbieżność, został zaskoczony i poinformowany, że francuscy ambasadorowie pozostaną na swoich miejscach. [...] Porozumienie zawarte z Francuzami pozwoliło ich armii na przemarsz na lewy brzeg Tybru. Już 29 grudnia do miasta wkroczyła awangarda pod wodzą hrabiego Montpensier, a dwa dni później, wieczorem w dzień św. Sylwestra, przybył Karol VIII (datę tę podali mu astrologowie). Królowi towarzyszyli kardynałowie Sforza i delia Rovere. Przejechali przez oświetlone pochodniami ulice wśród tłumu Rzymian, którzy okrzykami (Francia! Columna! Vincula!) pozdrawiali króla i jego zwolenników. Całą noc podążające za suwerenem do miasta oddziały francuskie - szwajcarscy i niemieccy najemnicy, gaskońscy kusznicy, rycerska kawaleria i inni - maszerowały w szyku. Na tyłach kolumny znajdowało się 36 armat z brązu oraz wiele ręcznej broni palnej, którą żołnierze nieśli na ramionach. [,,,] Żołnierze króla zachowywali się w mieście dość bezceremonialnie. Dowódcy zaczęli działać: na ich rozkaz zburzono domy wokół San Marco, aby ułatwić obronę, a na centralnym placu Campo dei Fiori ustawiono 2 tys. konnych. Zwykli żołnierze często zachowywali się wobec Rzymian jak najeźdźcy. Według opisu I. Burcharda, Francuzi „włamują się do domów, wchodzą do nich, wypędzają mieszkańców, konie i wszystko inne wyrzucają, palą drewno, jedzą i piją wszystko, co znajdą, za nic nie płacąc". Splądrowano wiele domów, w tym mieszkania prałatów i wybitnych mieszczan. Sami szwajcarscy żołnierze zostali oskarżeni przez Francuzów o spowodowanie śmierci 60 osób i grabieży o wartości ponad 60 tys. dukatów w ciągu kilku dni. Król musiał podjąć drastyczne środki, aby położyć kres grabieżom: pięciu łupieżców zostało powieszonych, wprowadzono godzinę policyjną, a w nocy organizowano patrole. Nakazano również, aby to, co zostało zrabowane, zostało zwrócone właścicielom; ku zaskoczeniu Rzymian, tak też uczyniono. W tych okolicznościach papież Aleksander VI zachowywał się jak gospodarz, który przyjmuje odwiedzających go francuskich arystokratów, którzy zgodnie z jego zwyczajem całowali jego but. Jednocześnie odmówił przyjęcia najbardziej dotkliwych żądań Karola VIII (ekstradycja Cema i Cezarego Borgii, oddanie Zamku św. Anioła). Decyzja ta, podjęta na konsystorzu, mogła mieć bolesny wpływ na losy papieża. Część kardynałów była mu przeciwna, a wielu z nich (w szczególności delia Rovere, Sforza, Perodi, Savelli, Colonna) niestrudzenie namawiało króla Francji do zwołania soboru kościelnego i usunięcia Aleksandra VI. Na wieść o tym papież, wraz z krewnymi, ukrył się w Castel Sant'Angelo, uciekając słynnym przejściem „passeto". Jak pisze Commines, artyleria francuska była dwukrotnie gotowa otworzyć ogień do zamku, „ale król w swej dobroci zawsze się temu opierał". Nie było to jednak szczególnie potrzebne: w nocy 10 stycznia część nowego muru zamkowego, podmyta przez ostatnie ulewne deszcze, zawaliła się sama z siebie, nie mogąc utrzymać ciężaru dział. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 95-100 "...Po Patrimonium Sancti Petri przyszła kolej na Królestwo Neapolu. Plan francuski przewidywał z jednej strony jednoczesny atak z Rzymu na jego terytorium, a z drugiej strony desant żołnierzy z okrętów. Desant miał wylądować w okolicach Neapolu, pod wodzą wygnanego księcia Salerno, w celu wzniecenia buntu w królestwie i zwrócenia szlachty neapolitańskiej przeciwko dynastii aragońskiej. Karol VIII czekał w Rzymie na wieści od swojej floty, aż dowiedział się, że gwałtowna burza u wybrzeży Sardynii poważnie uszkodziła statki. Pretendent monarchy był teraz zmuszony ograniczyć się do inwazji drogą lądową. [...] Jednak bliższy cel - Królestwo Neapolu - było gotowe wpaść w ręce francuskiego monarchy. Według słów Wenecjanina M. Sanudo, „całe [Królestwo Neapolu] stanęło w płomieniach", porzucając władzę Alfonsa i przechodząc w ręce Francuzów. W styczniu 1495 roku wkroczyli oni do miast LAąuila, Chieti, Tagliacozzo, Gaeta (20 stycznia) i Kapua (22 stycznia). Wkroczenie wojsk francuskich do Królestwa Neapolu było wydarzeniem, które odcisnęło piętno na mieszkańcach Neapolu. Pod koniec stycznia 1495 roku awangarda dowodzona przez Angilberta de Cleve zajęła twierdzę Montefortino (niedaleko Frosinone), dokonując masakry jej mieszkańców i zadając kobiecej populacji to, czego M. Sanudo wstydliwie odmówił opisania. Dwaj młodzi synowie pana Montefortino, hrabiego Giacomo Visconti, dostali się do niewoli. Sytuacja powtórzyła się w przypadku miasta Monte San Giovanni, którego właścicielem był jeden z lenników Alfonsa II, markiz Pescara. Miasto to leżało pośród bogatej przyrody i było ciekawostką dla żołnierzy i ich dowódców. Jego obrońcy byli prawdopodobnie winni smutnego losu Monte San Giovanni: komendant twierdzy odciął uszy i nosy wysłanym do niego francuskim parlamentarzystom i przypuszczalnie ich zabił. Los miasta był wtedy przesądzony; Stephen Bowd przypisuje masakrę przemocy wojskowej motywowanej chęcią zemsty. Karol VIII rozkazał Gilbertowi de Montpensier sprowadzić artylerię na Monte San Giovanni, a sam wkrótce przybył, by poprowadzić oblężenie i szturm. Miasto zostało zdobyte, a jego obrońcy wyrżnięci (9 lutego). Według kronikarza Ferrary, Francuzi porąbali na kawałki kobiety, dzieci powyżej 12 roku życia i „wszystkich, którzy tam byli" [...]. M. Sanudo pisał o cywilach, którzy zebrali się na cmentarzu miejskim, aby na kolanach, z krzyżami w rękach, błagać żołnierzy o litość. Wszyscy zostali zarżnięci i przez wiele dni leżeli nie pogrzebani. Król, który przybył do miasta zdobytego przez jego wojska, wpatrywał się w ich zwłoki. [...] Należy zauważyć, że krótkie oblężenie Monte San Giovanni było jednym z niewielu epizodów, w których Francuzi użyli swojej słynnej artylerii do bombardowania miasta przez siedem lub osiem godzin. W rzeczywistości armaty francuskie były rzadziej używane podczas kampanii 1494-1495, bardziej dla efektu zastraszenia mieszkańców Półwyspu Apenińskiego, niż dla sukcesów militarnych. Swoją rolę odegrały zapewne akty zastraszania w Montefortino i Monte San Giovanni. Jedno po drugim kalabryjskie miasta zaczęły przysięgać wierność francuskiemu monarsze. Wszędzie powiewały flagi z francuskimi liliami. Biskup Frosinone został wyrzucony z okna swojego pałacu przez samych mieszkańców. Mieszkańcy Monopoli w Apulii, nie wiedząc jak wygląda sztandar królewski, powiewali flagą z białym krzyżem na czerwonym tle. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 100-104 "...Przybycie Karola VIII na czele armii pod Neapol, które w czasach traktatów z Sanlis i Barcelony wydawało się mało prawdopodobne, teraz stawało się przerażające. Hiszpańscy monarchowie-małżonkowie i cesarz obawiali się nagłego wzmocnienia ich sąsiada. „Królowie Katoliccy" pragnęli uratować spokrewnioną z nimi dynastię Aragońską w Neapolu, a także zabezpieczyć swoje posiadłości na Sardynii i Sycylii przed niebezpiecznym sąsiedztwem francuskim. Cesarz Maksymilian widział, że jeśli Francuzi staną na czele, pod sztandarem nadchodzącej krucjaty (której Karol nie zaniechał podczas pobytu w Rzymie), skutecznie uczyni to ich monarchę przywódcą „Chrześcijaństwa". Aby odzyskać inicjatywę, cesarz ogłosił, że w następnym roku zamierza udać się do Rzymu i stamtąd poprowadzić krucjatę przeciwko „niewiernym". Oprócz dyplomacji Maksymilian podjął również bardziej zdecydowane działania: wojska niemieckie ruszyły w kierunku Amiens, na granicy z Francją. W przypadku Hiszpanii, której interesy w południowych Włoszech były bezpośrednio zagrożone przez toczącą się wojnę, rozłam był bardziej zdecydowany i radykalny. Już w momencie wyjazdu Karola Walezjusza z Rzymu ambasadorowie hiszpańscy z płaczem apelowali do niego o zaprzestanie kampanii przeciwko Alfonsowi Aragońskiemu. Powinien przynajmniej oddać Ostię papieżowi i uwolnić Cesare Borgię. Żadna z tych próśb nie została spełniona. Kolejnym krokiem było wezwanie przez ambasadora Antonia da Fonseca Karola VIII do pokojowego rozwiązania sporu dynastycznego między Anjou Valois i Trastamar o Królestwo Neapolu, przede wszystkim dzięki mediacji papieża. Do tego czasu Karol musi opuścić jego granice. Wydaje się, że celem tego démarché było sprowokowanie zerwania porozumień barcelońskich między Francją a Hiszpanią bez konieczności natychmiastowej pomocy wojskowej dla Neapolitańczyków. Cel ten został osiągnięty w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu. Kłótnia między Fonsecą a francuskimi baronami zakończyła się tym, że rozwścieczony Hiszpan demonstracyjnie podarł tekst traktatu na oczach króla. Karol VIII powinien był zdawać sobie sprawę, że wojna z Hiszpanią o południowe królestwo Włoch była nieunikniona. Tymczasem los zdawał się sprzyjać Francuzom. Wycofując się z Rzymu, książę Kalabrii pokazał, że porzucił swoją pierwotną strategię obrony królestwa na dalekich rubieżach. Złożyło się na to wiele czynników, w tym zdrada sojuszników (Medyceuszy), odmowa stawienia oporu Francuzom w kilku kluczowych miastach włoskich (Lukka, Piza, Siena, Viterbo), brak przygotowania wojskowego wojsk neapolitańskich oraz błędy w obliczeniach ich dowódców..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 104-105 "...Odejście Alfonsa nie zachęciło jego dawnych poddanych do wielkich poświęceń dla nowego, młodego króla. Według jednego ze współczesnych, reputacja dwóch poprzednich władców z dynastii Aragońskiej wśród „ludu i prawie całej szlachty" była odrażająca […]. Neapolitańczycy nie spodziewali się niczego lepszego po nowym królu. W miarę zbliżania się Francuzów, przerażeni mieszczanie zaczęli wynajmować domy na Ischii, gotowi opuścić stolicę, gdy tylko Francuzi zbliżą się wystarczająco blisko. Jedyną szansą Ferdynand II była walka z Karolem VIII na granicach Regno, ale armia francuska posuwała się tak szybko drogami prowadzącymi do Neapolu, że nie miał możliwości manewru. Gdy armia wycofywała się, miasta otwierały swoje bramy przed Francuzami. Pozostawiając stolicę pod opieką babki - owdowiałej królowej Giovanny - i swojego wuja Federica, młody król wyruszył do miasta San Germano, bliżej wroga. Miasto to było uważane za niemożliwe do zdobycia; F. Guicciardini nazwał je „kluczem do Królestwa Neapolu". Król miał przy sobie swoich czołowych dowódców wojskowych. Było już jednak za późno. Według F. Guicciardini, armia neapolitańska bała się samej nazwy Francuzi, a jej kapitanowie myśleli bardziej o własnym zbawieniu niż o obronie państwa. Pomimo początkowej chęci sprawdzenia się, Ferdynand wycofał się do Kapui, gdy zbliżali się Francuzi, a następnie wycofał się do Neapolu, aby poskromić niespokojnych mieszkańców stolicy, którzy zaczęli rozbijać bogate domy i grabić żydowską ludność miasta. Następnego dnia Francuzi wkroczyli do San Germano. Dzieci ubrane na biało przywitały Karola śpiewając „Te Deum laudamus". W San Germano Karol VIII faktycznie rozpoczął swoją działalność jako prawowity władca Regno. Wydał on edykt zezwalający wygnańcom nie tylko na powrót do Królestwa Neapolu, ale także na odzyskanie majątków, które ich rodziny posiadały „za czasów królowej Giovanny". Kiedy 17 lutego Ferdynand ponownie zbliżył się do Kapui, poinformowano go, że tamtejsi mieszczanie, nie widząc możliwości oporu wobec Francuzów, otworzyli już dla nich bramy. Ponieważ król wstrzymywał żołd condottieri, oni również go zdradzili: Virginio i Niccoló Orsini wycofali się ze swoimi ludźmi i próbowali przejść na stronę Francuzów, oddając twierdzę Nola z garnizonem liczącym 400 jeźdźców. Zostali oni uwięzieni w zamku Mondragone i byli przetrzymywani do czasu wyjazdu króla francuskiego z Neapolu. Epizod ten wywołał następnie kontrowersje dotyczące legalności niewoli dowódców, którzy rzekomo poddali twierdzę z powodu rodzinnej lojalności wobec partii gwelfów i korony francuskiej. Niezwykle postąpił neapolitański dowódca Giangiacomo Trivulzio. Z własnej inicjatywy negocjował z Karolem VIII, prosząc go o pozostawienie części królestwa w rękach Ferdynanda. Oczywiście francuski monarcha odmówił, oświadczając, że cały Neapol należy do niego. Podobno condottiere rozmawiał z królem także na inne tematy. Przynajmniej po powrocie do Kapui, Trivulzio i jego żołnierze zwrócili się do Francuzów, według jego XIX-wiecznego biografa, za zgodą samego Ferdynanda. Młodszy współczesny wydarzeń, Florentyńczyk F. Guicciardini, uważał jednak zachowanie Trivulzio za nieszczere: rzekomo początkowo był on nieufny wobec swego dawnego pana Lodovica „Moro" i dążył do przejścia na stronę Francuzów. W każdym razie od tego momentu Giangiacomo Trivulzio rozpoczął chwalebną karierę w armii francuskiej, która doprowadziła go do rangi marszałka Francji..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 107-109 "...Po wycofaniu się wojsk neapolitańskich Karol VIII wkroczył do Kapui, jak pisze M. Sanudo, „z pompą". Choć królowi towarzyszyły liczne oddziały, nie był on ubrany w zbroję, lecz w cywilne ubranie, inaczej niż w poprzednich podobnych sytuacjach. Miało to symbolizować wkroczenie prawowitego władcy na jego teren - nie podbój! Kilka dni później ta sama symbolika towarzyszyła wjazdowi Karola do Neapolu. [...] Wydawało się, że Neapolitańczycy porzucili swojego suwerena i byli gotowi na przyjęcie nowego. Wśród okrzyków „Francja! Francja!" ludność miasta dopuszczała się grabieży i pogromów. W tych okolicznościach rodzina królewska, w tym Joffre Borgia i jego żona, zmuszeni byli schronić się w zamku. Zamożni mieszczanie w obawie o swoje życie i dobytek byli gotowi do ucieczki z miasta. Chętnych było tak wielu, że łodzie były przeciążone i nie mogły pomieścić wszystkich, którzy chcieli dopłynąć do Ischii. Giovanbattista Caracciolo, hrabia Brienzy, wybrany „kapitanem wojskowym", bezskutecznie próbował przywrócić porządek w mieście za pomocą uzbrojonych patroli. Mimo to pałace króla i rodziny panującej zostały splądrowane. W rękach dynastii Aragońskiej pozostały jedynie punkty warowne - zamki Neapolu. [...] Gdy stało się jasne, że król Ferdynand zamierza uciec, władze Neapolu podjęły negocjacje z przedstawicielami Karola VIII (marszałek de Gie, seneszal Vesc, strażnik pieczęci Genet). Sam francuski monarcha przebywał w tym czasie we wspaniałej królewskiej rezydencji w Poggoreale. Ponieważ zwycięstwo Francuzów było oczywiste, Neapolitańczycy łatwo poszli na wszelkiego rodzaju ustępstwa, zgadzając się na oddanie miasta, „zachowując swoje dawne przywileje". Demonstrując władzę Francuzów nad miastem, przedstawiciel króla Pierre de Rogan symbolicznie zasiadł na tronie w kościele San Lorenzo. W tym samym czasie, gdy parlamentarzyści wkroczyli do Neapolu, służby intendentury, której przedstawiciele zaczęli zaznaczać kredą na domach: ilu żołnierzy i ile koni będzie w nich zakwaterowanych. Karol VIII postanowił nie dokonywać triumfalnego wjazdu do miasta. Wjechał ze stosunkowo niewielką eskortą 22 lutego 1495 roku. Król jechał na mule, w stroju myśliwego, trzymając w ręku sokoła myśliwskiego podarowanego mu przez Wenecjan. Wybór muła przypominał wjazd Chrystusa do Jerozolimy i był znakiem pokoju. Według kronikarza z Ferrary, Karol zdobył miasto „nie uderzając ani razu mieczem, ani nie zabijając żadnego człowieka [...] jako posłaniec Boga". Nowy władca Neapolu został powitany przez miejscową szlachtę, na czele z Caracciolo, który wręczył mu klucz do miasta. W towarzystwie radosnych tłumów Neapolitańczyków Karol VIII przejechał przez miasto, wszedł do katedry, a następnie do zamku Castel Capuano, dawnej rezydencji królów z dynastii Andegawenów. Francuzi znaleźli w Neapolu nieprzebrane bogactwa, które z zachwytem opisywali w listach do ojczyzny, podobnie jak nieznany nam respondent kardynała Brisonneta. Opowiadając o zamku Castel Capuano, pisał o dwóch piwnicach z dwustoma beczkami najlepszego wina na świecie, o pokoju zawierającym kolekcję 2 lub 3 tys. głów końskich wiszących na ścianach; o innym pokoju wypełnionym kryształami, porcelaną, alabastrem i wazami marmurowymi, wartymi co najmniej dziesięć tysięcy dukatów, o pokoju wypełnionym lnianymi obrusami; o szeregu wyrobów ze złota i srebra oraz o innych bogactwach. [...] Fakt, że Karol Francuski podbił Królestwo Neapolu w krótkim czasie, w ciągu zaledwie 26 dni, był „jak cud". Jednak jeszcze przez kilka tygodni Aragończycy mieli w swoich rękach twierdze miejskie w Neapolu. Mogli kontynuować opór wystarczająco długo: M. Sanudo ocenił, że garnizon Castel Nuovo, dowodzony przez „wroga Francuzów", Alfonsa d Avalos, markiza Pescary, był zaopatrzony we wszystko, co było niezbędne do oblężenia i oporu przez 25 lat. W ten czy inny sposób kontynentalne ziemie Królestwa Neapolu znalazły się w rękach zdobywców, którzy przybyli zza Alp. Jak pisał F. Guicciardini, „ku wielkiemu wstydowi i upokorzeniu armii włoskiej" największa część Włoch dostała się w ręce Francuzów..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 109-111 "...Według Marina Sanudo, 1 marca 1495 roku, neapolitański ambasador w Wenecji, Giovanbattista Spinelli, „doświadczył wielkiego smutku" (havendo habuto grandissimo dolor), gdy dotarła do niego wiadomość o upadku Neapolu, zdobytego przez wojska francuskie. Idąc do Signorii, Spinelli otrzymał kondolencje od urzędującego (podczas choroby doży) w tym dniu w imieniu Republiki - wicedoży. Co więcej, Neapolitańczyk mógł pozostać w mieście i nadal wypełniać misję dyplomatyczną władcy, który w tym czasie władał tylko dwoma małymi zamkami (Castel Nuovo i Castel del Ovo). Ta decyzja kierownictwa Republiki św. Marka świadczy o jego stosunku do francuskich sukcesów na Półwyspie Apenińskim. Inaczej niż w Mediolanie, gdzie Lodovico „Moro" nakazał rozpalić na ulicach ogniska, aby uczcić zwycięstwo Karola VIII, Wenecjanie nie świętowali zdobycia Neapolu. Władze Republiki ograniczyły się do suchych gratulacji skierowanych do ambasadora francuskiego F. Comminesa; z kolei ambasadorzy weneccy w Neapolu złożyli gratulacje królowi francuskiemu. Ogólnie rzecz biorąc, mieszkańcy Wenecji byli wrogo nastawieni do Francuzów. W całym mieście krążyły pogłoski o przemocy, jaką Francuzi stosowali wobec kobiet i o ich innych niehonorowych praktykach..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 140-141 "...Po zajęciu Neapolu przez króla Karola VIII, główne fortyfikacje stolicy - twierdze Castel Nuovo i Castel del Ovo, fort Torre di San Vincenzo na rafie w porcie, główne miasta Brindisi, Gallipoli, Amantea i Tropea oraz twierdza Reggio w Kalabrii - pozostały poza kontrolą francuską. W Zatoce Neapolitańskiej wyspy Ischia, Procida i Capri służyły jako baza dla floty aragońskiej składającej się z 14 galer dowodzonych przez księcia Federico d'Altamura. Te ogniska oporu musiały być jak najszybciej zgniecione. Pierwsze w kolejności były zamki neapolitańskie. Przede wszystkim dotyczyło to Castel Nuovo, który kontrolował port w Neapolu i którego działa mogły bombardować miasto. Po bezowocnych negocjacjach między Trivulzio a markizem Pescary, 24 lutego wojska francuskie pod dowództwem Gabriela de Montfaucon i Jeana de La Grange przypuściły szturm na Castel Nuovo. Szturm zakończył się niepowodzeniem, po obu stronach zginęło po 100 ludzi. Następnej nocy do zamku przybyły posiłki w liczbie 250 żołnierzy z 3 galer, które dobiły do brzegu. Stało się jasne, że twierdza nie może być zdobyta frontalnym szturmem, więc Francuzi postanowili użyć dział. Według Sanudo, w oblężeniu brało udział 70 ciężkich dział, Giovanni Passero, bezpośredni świadek wydarzeń, podaje bardziej realistyczny obraz 30 dział zgrupowanych w czterech bateriach. Francuskie armaty ostrzeliwały Castel Nuovo bez przerwy, nawet w nocy. Ostrzał był tak intensywny, że Francuzom zabrakło nawet amunicji, musieli więc posłać po nią do Ostii. Wynik bombardowania artyleryjskiego był wkrótce widoczny: jeden z pocisków trafił w dach prochowni twierdzy i dach się zapalił. W garnizonie, który składał się głównie z niemieckich landsknechtów, zapanowała panika Ich kapitanowie widząc, że „nie mogą tak po prostu zginąć w otwartej bitwie", postanowili zmienić umowę i poddać się oblegającym. Podjęli oni negocjacje z Francuzami, podczas gdy ich dowódca, markiz Pescara, został zmuszony do wycofania się do innego neapolitańskiego zamku, Castel del Ovo. Po negocjacjach z niemieckimi najemnikami pozwolono im opuścić Castel Nuovo „z dobytkiem, który mogli unieść" i udać się do ojczyzny, co też uczynili (7 marca). Po spotkaniach Karola VIII z księciem Altamure [...], Francuzi rozpoczęli ostrzał drugiej neapolitańskiej twierdzy, Castel del Ovo. Ponieważ został on zbudowany w celu ochrony miasta przed atakami od strony morza, nie był uodporniony na bombardowanie od strony lądu. Jego obrońcy używali kusz (przez wąskie luki) przeciwko atakującym, podczas gdy Francuzi ostrzeliwali działami z dominującego wzgórza Pizzofalcone. Karol VIII osobiście, już następnego dnia po rozpoczęciu ostrzału, obserwował swoich artylerzystów przy pracy, podczas obiadu. Ostrzał twierdzy trwał przez kilka dni, aż król wezwał jej obrońców do natychmiastowej kapitulacji. Postanowiono poddać się, jeśli twierdza nie otrzyma pomocy w ciągu ośmiu dni. W ten sposób 21 marca w ręce Francuzów wpadła kolejna warowna twierdza Aragończyków w Neapolu, Castel del Hovo. Obrońcy wieży Torre di San Vincenzo poddali się już 12 marca. Tak więc „w ciągu kilku dni całe królestwo poddało się Karolowi z niezwykłą łatwością". Tylko kilka miast pozostało w rękach aragońskich. Aby podporządkować sobie rozległe terytorium królestwa Neapolu, „wysłano kapitanów i rycerzy do wszystkich [jego] zakątków". Z reguły władze lokalne posłusznie przyjmowały francuskich emisariuszy i „prawie wszyscy komendanci twierdz skapitulowali bez walki". Zdarzały się jednak wyjątki, z których część można wytłumaczyć tym, że wysłannicy Karola VIII po prostu nie dotarli do tego czy innego miejsca. I tak, podczas gdy mieszkańcy Tropei i Amantei, niezadowoleni z nowych władców, wypędzili ich, większe miasta Brindisi i Otranto, „wobec nie pojawienia się Francuzów", po prostu nie uznali ich władzy..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 114-116 "...Oprócz twierdz Neapolu, marynarka wojenna pozostała skuteczną siłą militarną dynastii aragońskiej po wkroczeniu Francuzów do stolicy. Stacjonowała na Ischii, pod dowództwem księcia Federico Altamura. Książę cieszył się autorytetem wśród książąt i monarchów, utrzymując od czasów panowania ojca stosunki z dworami europejskimi i będąc z nimi spokrewniony ¡był żonaty z Anną Sabaudzką, siostrzenicą Ludwika XI, stając się tym samym kuzynem Karola VIII). Występując w imieniu bratanka, Federico rozpoczął negocjacje z Karolem VIII (według F. Guicciardiniego, z inicjatywy króla francuskiego). Dwukrotnie udał się do Neapolu, gdzie spotkał się z francuskim monarchą, podczas gdy jego szlachetni zakładnicy znajdowali się na aragońskim statku. Federico został przyjęty przez króla przed oblężonym zamkiem Castel del Horo, tuż przed fosą zamkową. Rozmawiali, siedząc pod drzewem oliwnym, niedaleko dział artyleryjskich (7 marca). Federico zasugerował swojemu rozmówcy, że Ferdynand Ferrante powinien otrzymać tytuł królewski i że powinien zachować władzę nad Kalabrią. Karol sprzeciwił się, że skoro Królestwo Neapolu zostało kiedyś uzurpowane od prawowitych właścicieli, to nie byłoby słuszne, aby dom aragoński zachował tytuł. Maksymalnie zgodziłby się, gdyby Ferdynand przeniósł się do Francji, na rentę w wysokości 30 000 dukatów i małżeństwo z wysoko urodzoną damą. Według F. Comminesa, byłemu królowi Neapolu zaproponowano „wielkie księstwo" we Francji. Z kolei te warunki nie zadowoliły Fryderyka II i Federico. Drugie spotkanie księcia z królem, które odbyło się następnego dnia, nie wniosło nic nowego. Każda strona miała swój własny sposób myślenia. Po bezskutecznych negocjacjach flota aragońska pod dowództwem księcia Federico popłynęła na przyjazną Sycylię; na Ischii garnizon pozostał pod dowództwem Ińigo d'Avalos, brata markiza Pescary. Istniejąca flota Karola VIII, złożona z okrętów genueńskich i prasłowiańskich, była niewystarczająca do opanowania wysp w Zatoce Neapolitańskiej i wypędzenia stamtąd zwolenników dynastii aragońskiej. Dlatego też, aby przygotować się do tego zadania, w Neapolu ogłoszono zbiórkę stoczniowców i uszczelniaczy niezbędnych do budowy statków. Dodatkowo od „Moro" oczekiwano wsparcia w postaci dwunastu galer. Plany te nie mogły zostać zrealizowane zarówno z powodów politycznych (zdrada „Moro"), jak i technicznych (spalenie zbrojowni w Neapolu i brak potrzebnych rzemieślników)..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 117-119 "...Zdaniem F. Comminesa, w Neapolu, Karol VIII „myślał tylko o dobrej zabawie". Francuzi, którzy z nim przybyli, dotrzymywali kroku swojemu suwerenowi. W Neapolu żołnierze zwycięskiej armii mieli wszystko: łupy, wino i kobiety. Mimo wielkiego postu, żołnierze i ich dowódcy nie ograniczali się do przyjemności, którymi obdarzali ich Wenus i Bachus. Jak już zaznaczono, sam król dawał w tym przykład żołnierzom. Tak Wenecjanin Giovanni Bragadin, były przedstawiciel Republiki w Neapolu, opisywał zwyczaje Francuzów, którzy najechali miasto: byli „brudni i rozpustni", spędzali czas „na grzechach i aktach wenerycznych" (in pecai et in atti venerei), kradli i gwałcili neapolitańskie kobiety. Królewscy żołnierze przywieźli ze sobą niezliczone hordy „próżniaków, karczmarzy i prostytutek" (zente inutile, osti e meretrice). Jest pewne, że taki stan rzeczy nie mógł nie wzbudzić gniewu i protestów mieszkańców Neapolu. Głównym powodem powszechnego niezadowolenia wśród Neapolitańczyków była chciwość Francuzów. Nie jest przypadkiem, że hrabia Barbiano napisał: „sprawy przybierają coraz gorszy obrót i z każdym dniem serca ludzi twardnieją do tego stopnia, że nawet «Andegawenowie», którzy pragnęli przybycia króla [francuskiego], powiedzieli, że poddadzą się Wielkiemu Turkowi [sułtanowi] zamiast znosić Francuzów". Ziemia Neapolu nie znała takich klęsk, jakie teraz ponoszą przez Francuzów, powtórzył kilka dni później. Tak jak wcześniej we Florencji i Rzymie, tak i w Neapolu historia się powtórzyła: najpierw cieszyli się z przybycia Francuzów, a potem miejscowi zaczęli ich nienawidzić. Rycerze francuscy mieli otrzymać bezpłatnie „pokój i łóżka dla dwóch mężczyzn, ogień, świece i stajnie dla koni". Jednocześnie mieli płacić za wszystko inne - ale czy płacili? M. Sanudo, który był nieprzychylny Francuzom, napisał: „Neapolitańczycy od razu stali się niezadowoleni z Francuzów; to dlatego, że byli wasalami u siebie w domu, a Francuzi byli ich suzerenami". [...] W związku z tym w mieście szerzyły się nastroje antyfrancuskie. Ludzie czekali na powrót króla Ferrandino. Na ulicach ludzie szeptali do siebie nawzajem: „Bracie, kiedy Go zobaczymy?"[…]. Niezadowolenie rozprzestrzeniało się poza stolicę. W L'Aquili, niespokojnym mieście, które zawsze jako pierwsze buntowało się przeciwko wszelkim władzom, mieszkańcy powstali przeciwko podatkowi od wyjazdu, który został wprowadzony i już w kwietniu rozpoczęli negocjacje z Wenecjanami w Rawennie, aby przejść pod ich panowanie. Ich oferta została jednak odrzucona, gdyż była sprzeczna z umową Ligi Świętej. [...] Szlachta nie była przywiązana do nowych władców ani przez ich uwagę, ani przez ich nagrody, uzyskanie dostępu do instytucji i do króla było niezwykle trudne dla wszystkich bez wyjątku, wszelkie zasługi prawie nie były brane pod uwagę, niechęć, jaką wielu żywiło do domu aragońskiego, nie była w żaden sposób wspierana. [...] Zwrot dóbr i majątków ludziom z partii Anjou i innym baronom, którzy zostali wypędzeni przez Ferdynanda starszego [Ferrantego I], był utrudniany i ciągle odkładany, łaski i dobrodziejstwa były przyznawane tym, którzy uzyskiwali je podarunkami i okrężnymi drogami, niektórzy cierpieli niewinnie, a niektórzy wzbogacali się niezasłużenie. Prawie wszystkie urzędy i majątki odebrane wielu ludziom przeszły w ręce Francuzów, a prawie wszystkie ziemie domeny (jak nazywany jest sam król) zostały oddane, w większości Francuzom, ku niezadowoleniu ludu. [...] Stolica i całe królestwo były więc tak samo chętne do wezwania Aragończyków z powrotem, jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej życzyły sobie ich upadku"..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 126-129 "...Trudno dziwić się, że postępy Francuzów wywołały powszechne zaniepokojenie we Włoszech. Podczas gdy Karol VIII i jego otoczenie upajali się swoim triumfem w Villa Poggio Reałe, Wenecja zawarła kontrakt wojskowy (condottę) z Francesco Gonzagą, młodym księciem Mantui, na mocy którego godziła się zapłacić mu 44 000 złotych dukatów za zaciągnięcie wojsk najemnych20. Karol zaś szybko tracił poparcie, jakim wcześniej cieszył się wśród antyaragońskich rodów neapolitańskich. Jednocześnie wśród armii okupacyjnej, a także wśród mieszkańców Neapolu, szerzyła się nowa, groźna choroba. Przez Włochów nazywana była „francuską chorobą", przez Francuzów zaś „zarazą neapolitańską" był to syfilis, przywieziony przez hiszpańskich żeglarzy z Nowego Świata. Książę Mediolanu Ludovico Sforza, dotychczasowy sprzymierzeniec Francuzów, którego zawiedli oni w nadziei ujrzenia Aleksandra VI zrzuconego z tronu, rozpoczął sondowanie ewentualności zawiązania antyfrancuskiej koalicji. Oddźwięk był zachęcający: jedynie Florencja i część północnowłoskich terytoriów, znajdujących się pod panowaniem francuskim odmówiły przystąpienia do niej. 31 marca w Wenecji zawarty został sojusz (tzw. Liga Wenecka), w której skład obok Wenecji, Mediolanu i państwa papieskiego weszli Maksymilian Habsburg oraz władcy Hiszpanii Ferdynand i Izabela. Uczestnicy Ligi mieli nawet przez pewien czas nadzieję, ze uda się włączyć do niej także króla Anglii Henryka VII, do tego jednak nie doszło. Francuzi byli zaskoczeni takim rozwojem wypadków. Od dawna łączyły ich z Wenecją przyjazne stosunki, Mediolan był zaś ich sprzymierzeńcem w czasie inwazji. Obecnie strach przed francuską dominacją przeważył wszelkie wcześniejsze kombinacje. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 100-102 "...Niemniej jednak to właśnie w Rzymie doszło do pierwszego poważnego starcia między „partią francuską" a zwolennikami nowo powstałej Ligi. 1 kwietnia grupa około 60 Szwajcarów mieszkających w mieście, rzekomych sojuszników Karola VIII, została zaatakowana na Piazza San Piętro przez około 2 tys. Hiszpanów, w tym żołnierzy gwardii papieskiej. W wyniku tego zginęło 16 Szwajcarów, w tym jedna kobieta. Wielu zostało rannych. Atak był podobno zorganizowany: Hiszpanie zwrócili się o pomoc do Cesare Borgi, który chciał się zemścić za splądrowanie domu swojej matki, Vanozzy Cattanea. Doszło również do napadu na francuskiego szlachcica, który podróżował przez most Milvio: został okradziony. Prawdziwa walka była przed nami. Nie było wątpliwości, że była blisko. Członkowie Ligi przystąpili do działania natychmiast po podpisaniu traktatu. Już 1 kwietnia Wenecjanie wysłali swojemu ambasadorowi w Rzymie, D. Zorzi, 4 tys. dukatów, aby wynajął dla papieża tysiąc piechurów; książę Mediolanu miał uczynić to samo. 2 kwietnia ambasadorowie mocarstw sprzymierzonych stawili się przed dożą. Postanowiono przygotować 400 rycerzy, którzy mieli towarzyszyć Maksymilianowi I, kiedy przybędzie do Włoch na koronację. Wysłano również poselstwo do Wormacji, aby przygotować się na wizytę Maksymiliana, ale bezskutecznie. Dodatkowo, ponieważ prawdopodobieństwo wybuchu wojny było bardzo wysokie, do Rzymu przybyło z Wenecji 625 kawalerzystów, którzy mieli chronić papieża, a generalnemu kapitanowi Antonio Grimani polecono zebrać flotę i wysłać ją na wybrzeże Apułii, a także zająć się zaciąganiem stradiotów. Już 5 maja władze Republiki zorganizowały rodzaj przeglądu czy defilady, na której zgromadzone oddziały zaprezentowały swoją sprawność przed publicznością, w skład której wchodził między innymi ambasador Francji F. Commines. W swojej relacji ten ostatni opisuje swoje wrażenia z tego przeglądu. Przede wszystkim zachwycał się stradiotami, „ubranymi jak Turcy, z tą różnicą, że nie noszą turbanów". Podczas parady jednemu z ich koni pękło serce, które nie wytrzymało szaleńczego galopu. Ambasador poinformował króla o przygotowaniach militarnych Wenecjan, a doża o chęci monarchy do trzymania się dawnej polityki przyjaźni z dawnymi przyjaciółmi. Mimo tych zapewnień, władze weneckie nie powstrzymały się od wrogich działań wobec francuskiego monarchy najpierw na Adriatyku, a potem na lądzie. Pierwszym poważnym problemem, przed którym stanęli członkowie nowo powstałej Ligi Antyfrancuskiej, było ewentualne przeciwstawienie się planom powrotu Karola VIII do ojczyzny. Jednym z tych, którzy mogli pomóc królowi w odkryciu zamiarów członków Ligi był Filip de Commines, przebywający jeszcze w Wenecji w maju 1495 roku. Commines często spotykał się z dożą i przedstawicielami wyższych sfer Republiki, a także z ambasadorami członków Ligi. Miało by to pomóc z jednej strony w wyjaśnieniu ich intencji, a z drugiej strony w uzyskaniu od nich ustępstw lub gwarancji. W szczegółowym liście z 24 maja, wysłanym dwa dni później, Commines informował swego monarchę, że „Moro" (czyli członkowie Ligi razem wzięci) zdecydowali się zezwolić Karolowi VIII na przeprawę przez Alpy w towarzystwie nie więcej niż 1000-1500 ludzi. Niewielka liczba dopuszczonych wojsk francuskich wynikała z troski o głowę kościoła, która była podstawą porozumienia Ligi Świętej. W rzeczywistości taki stan mógł wynikać z obaw zarówno papieża Aleksandra VI, jak i księcia Mediolanu Lodovico Sforzy, przez którego ziemie przebiegała droga powrotna Francuzów. Obaj włoscy władcy postępowali z królem Karolem VIII w sposób niezwykle zdradziecki i teraz obawiali się odwetu z jego strony. Obawy przed francuskim monarchą potęgował fakt, że posiadał on szereg kluczowych twierdz w Lacjum i Toskanii. Commines donosiła, że „wszyscy członkowie Ligi" (reprezentowani przez ambasadorów w Wenecji) byli pewni, że Karol VIII nie odzyska tych twierdz i wkroczy do Rzymu na czele wojska. Zaproponowano więc znaczne ograniczenie eskorty wojskowej króla, aby uniknąć zagrożenia dla papieża. Z kolei ambasadorowie Sforzy, chcąc zagwarantować królowi bezpieczeństwo, zaproponowali Comminesowi wydanie Francuzom zakładników. Odpowiedź ambasadora była ostra i negatywna, deklarująca brak zaufania do „księcia Mediolanu". Podobnie Commines odmówił Wenecjanom, którzy zaproponowali, że dostarczą zakładników z własnych szeregów. Grupa senatorów zaproponowała francuskim przedstawicielom w Wenecji, aby zebrali flotę, dzięki której Karol VIII i jego armia mogliby przeprawić się najpierw do Livorno, a następnie do Marsylii, nie wchodząc na terytorium Lombardii. Commines odmówił, twierdząc, że nie jest upoważniony do przyjęcia takiej oferty. Z kolei obiecał, że w drodze powrotnej do domu król nie wejdzie do żadnego miasta, będzie spał pod gołym niebem, w namiocie, i zapłaci za wszystkie zapasy, jakich potrzebuje jego armia. Przejście wojsk francuskich nie spowodowałoby żadnych niedogodności dla miejscowej ludności. Raport Filipa de Comminesa dla króla z tych negocjacji ukazuje wyraźny podział głównych graczy Ligi Weneckiej na dwie grupy. Podczas gdy Sforza i papież obawiali się Francuzów i starali się ograniczyć ich możliwości w drodze powrotnej, władze weneckie zajęły bardziej umiarkowane stanowisko. Relacja Comminesa wyraźnie świadczy o tym, że zmiana stanowiska doży w kierunku większych restrykcji wynika z nacisków wywieranych na niego z Mediolanu i Rzymu. Wenecja była położona z dala od trasy powrotnej. W jej interesie było raczej utrzymanie silnej Francji, która mogłaby stanowić przeciwwagę dla Habsburgów zagrażających posiadłościom weneckim w Terrafermie. Po wyjeździe F. Comminesa z Wenecji, w drodze powrotnej do Padwy, towarzyszący mu wenecki proweditore poinformował go prywatnie, „że ich ludzie nie przekroczą rzeki koło Parmy (chyba nazywa się Olho), która przepływa przez ich ziemię, chyba że król zaatakuje księcia Mediolanu". Ponadto uzgodnili, że w razie potrzeby wymienią się posłańcami, „aby znaleźć dobre porozumienie". Oznaczało to, że opuszczający Włochy Francuzi nie byli pozbawieni potencjalnych sojuszników. „Dyplomacja wenecka była zbyt elastyczna, aby całkowicie zamknąć drzwi". Od króla Francji i jego doradców zależało, czy wykorzysta tę okazję. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 151-154 "...Atak na Astię był prawdopodobnie przewidziany w tajnych artykułach traktatu Ligi Weneckiej. Lodovico „Moro" zdecydował więc bezzwłocznie o podjęciu działań zbrojnych przeciwko „cierniowi", który stanowił bezpośrednie zagrożenie dla posiadłości Sforzów w Lombardii. 6 kwietnia 1495 roku wysłał oddział kawalerii pod dowództwem swojego zięcia, Galeazzo di Sanseverino, w celu zdobycia Asti. Dla interesów Mediolanu zdobycie Asti było ważnym krokiem w zabezpieczeniu posiadłości Sforzy. Z drugiej strony, zdobycie Asti leżało zapewne w interesie wszystkich uczestników Ligi, gdyż uniemożliwiało powrót wojsk francuskich Karola VIII do ojczyzny. Miasto było koniecznym przystankiem przed trudną przeprawą przez Alpy. [...] 12 kwietnia wojska Sforzów podeszły pod zamek Annone, ostatnią mediolańską twierdzę na drodze do Asti. Awangarda składała się z 1200 kawalerzystów pod dowództwem Antonio Maria di Sanseverino i Niccoló da Correggio; trzy dni później dołączył do nich Galeazzo di Sanseverino z 500 kawalerzystami i 1 tys. piechurów, a później artyleria (cztery wielkie bombardy, dwa działa 200 lb, dwa działa 400 lb). Atak Lombardczyków nie zaskoczył księcia d'Orleana. Gdy tylko dowiedział się o zamiarze utworzenia Ligi przez wiodące państwa włoskie, podjął kroki mające na celu wzmocnienie garnizonu Asti. Wkrótce, jak pisze F. Guicciardini, „nowe oddziały zaczęły przedzierać się przez góry [Alpy]". Po pewnym czasie garnizon składał się z 300 kopii kawalerii oraz 6 tys. francuskiej i szwajcarskiej piechoty. Przybywając pod mury Asti, Sanseverino wezwał obrońców do poddania się. Louis d'Orléan odpowiedział nazywając „Moro" zdrajcą. Rozpoczęło się oblężenie. „Moro" uzasadnił swoje roszczenia do Asti, mówiąc księciu Orleanu, że bronił się i nie chciał pozwolić na „niebezpieczną ingerencję w miejsca, które są kluczowe dla naszego państwa". Takie same żądania przedstawił ambasador mediolański w Wenecji Filipowi de Commines. Dlatego pod warunkiem wycofania się wojsk francuskich z Asti, „Moro" był gotów zawrzeć pokój. Ludwik Orleański odpowiedział na memorandum Sforzy 1 maja: nigdy nie zamierzał atakować Mediolanu ani zagrażać Lombardii. Książę przybył do Asti, aby wspomóc swojego króla w wyprawie i był gotów zrobić wszystko, co rozkaże mu jego władca, łącznie z wycofaniem wojsk z miasta. Do czasu osiągnięcia porozumienia między „Moro" a Karolem VIII, książę Orleanu zaproponował Lodovico Sforzy rozejm. W negocjacjach z szacunkiem tytułował swojego przeciwnika księciem (nie precyzując, czy dotyczyło to Bari czy Mediolanu). Jednocześnie jednak d'Orlean nie zrzekł się roszczeń swojej rodziny do księstwa mediolańskiego. Ponieważ negocjacje w sprawie poddania miasta lub rozejmu nie powiodły się, oblężenie Asti trwało nadal. Francuzi, pod wodzą LUdwilca Orleańskiego, dokonali nawet wypadów, które pozwoliły im zdobyć twierdzę Valsinera, należącą do Antonia Marii Sanseverino, a później lombardzkie miasto Novara (patrz poniżej). Sukcesy francuskie były tak wielkie, że „gdyby on [książę Orleanu] z całą swoją armią natychmiast zbliżył się do Mediolanu, wybuchłyby tam wielkie niepokoje", grożące obaleniem władzy „Moro". [...]
Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 163-165 W maju 1495 roku Karol VIII był pochłonięty przygotowaniami do powrotu do Francji, przyspieszonymi przez wiadomość o utworzeniu Ligi Weneckiej. [...] "...Na podstawie podanych danych historycy z XIX-XXI wieku dochodzą do w zasadzie zgodnej opinii, że wycofując się spod Neapolu Karol VIII podzielił swoją armię mniej więcej na pół, po ok. 10 tys. żołnierzy w każdej części. Rządy francuskie w Neapolu nie były stabilne; po podboju, jak pisze F. Commines, „całe królestwo zaczęło zmieniać mentalność, a los odwrócił się od nas". Wszędzie w miastach i na wsi dochodziło do zamieszek na rzecz dynastii Aragońskiej. W drugiej połowie kwietnia „uciekinier" król Ferdynand II z hiszpańską flotą zbliżył się do wybrzeża Kalabrii i wylądował w Piana di Terranuova. Zyskał poparcie miejscowej ludności. Pierwszym nabytkiem powracającego króla było Reggio di Calabria, którego mieszkańcy otworzyli przed władcą z rodu Ferrante bramy (cytadela miejska była już w rękach aragońskich). Również w celu wsparcia Aragończyków, flota wenecka składająca się z 45 galer, dowodzona przez Antonio Grimani, pojawiła się u wybrzeży Apulii. To jeszcze bardziej skomplikowało opcję morską powrotu Karola VIII do Francji. Aragończycy stopniowo odzyskiwali znaczące terytoria królestwa: Terranova, Brindisi, Galłipoli, Amantea i Tropea. Mimo realnej groźby utraty zdobyczy, francuski monarcha i jego doradcy nie zrezygnowali z zamiaru powrotu do ojczyzny. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 133-137 "...Karol VIII opuszczał Neapol i swoje nowo nabyte królestwo z wieloma nierozwiązanymi problemami, dotyczącymi przede wszystkim bezpieczeństwa finansowego i militarnego. Początkowo nie całe terytorium Regno zostało podbite przez Francuzów, a liczba podbitych przez nich ziem i miast malała z dnia na dzień. Przyszłość posiadłości dynastii Valois w południowych Włoszech była niejasna. Droga powrotna armii francuskiej była zasadniczo taka sama, jak ta do Neapolu. Było jasne, że Francuzi napotkają po drodze nierozwiązane problemy, także na państwa papieskiego. Papież Aleksander VI skutecznie odmówił Karolowi inwestytury na królestwo Neapolu, oszukał francuskiego monarchę i przyłączył się do jego wrogów, a jego kardynalscy przeciwnicy zarzucali mu wiele nadużyć. Karol VIII miał ostatnią szansę na uregulowanie swoich stosunków ze Stolicą Apostolską, a Aleksander VI doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak głównym celem Karola był teraz powrót do Francji i i tym razem również wolał wpłynąć na papieża perswazją niż siłą. [...] W tym samym czasie rozpoczęto prace nad ufortyfikowaniem Zamku Św. Anioła (Castel Sant'Angelo). Obawiając się przybycia Francuzów do Rzymu, Aleksander VI zaapelował do Wenecjan i „Moro" o wysłanie wojsk z pomocą, gdyż obrona Kościoła rzymskiego była oficjalnym celem utworzonej w kwietniu Ligi Świętej. Sprzymierzeni wysłali do papieża 1 tys. lekkiej kawalerii i 2 tys. piechoty. Obiecano również 1 tys. ciężkiej kawalerii, która jednak nie dotarła, ponieważ wojska lombardzkie były zajęte obleganiem Asti5. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 156 "...Obawiając się Francuzów i pragnąc zapewnić sobie audiencję u króla, w przeddzień wjazdu Karola VIII do miasta grupa obywateli rzymskich poprosiła o spotkanie z monarchą. Mimo że nie zostali przyjęci przez króla, zostali uspokojeni przez kardynała Brisonneta, który poinformował ich, że król ma czysto pokojowe zamiary i nie planuje pozostać w mieście dłużej niż kilka dni. Ponadto, po wkroczeniu wojsk francuskich, podjęto działania mające na celu ochronę mieszczan przed przemocą. Wydaje się, że były one skuteczne; Francesco Guidiccione donosił do Wenecji, że Francuzi „zachowywali się bardzo skromnie". Według S. Biancardiego, głównym powodem tego było ciągłe dążenie króla do porozumienia z papieżem w kwestii inwestytury. Papież nie miał jednak zamiaru spotkać się, a tym bardziej porozumieć z królem Francji. W jego imieniu Karola powitał kardynał Antonio Pallavicini Gentiłi. Ze swej strony król odmówił przyjęcia apartamentów oferowanych mu w Watykanie, zatrzymując się w miejskiej dzielnicy Borgo, w pałacu kardynała Domenico delia Rovere (dalekiego krewnego Giułiana delia Rovere). Król wysłał do Orvieto Perrona de Basqui, który zdołał wydobyć z papieża jedynie puste słowa. Obawiając się negatywnej reakcji, natychmiast po spotkaniu papież przeniósł się bliżej wybrzeża Adriatyku, do Perugii, i był gotowy do wyjazdu do Ankony, aby wypłynąć jeszcze dalej w morze. Niemniej jednak, dotrzymując słowa danego wcześniej w tym roku, Karol VIII zwrócił papieżowi twierdze Terracina i Civitavecchia, pozostawiając garnizon jedynie w Ostii. Wiadomość o zbliżającym się zgromadzeniu wojsk Ligi Świętej w Parmie przyspieszyła wyjazd Karola VIII z Rzymu. 3 czerwca, po porannej mszy w katedrze św. Piotra, król wyjechał do Viterbo, gdzie przywitał go młody kardynał Alessandro Farnese..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 157-158 "...Podczas gdy armia mediolańska pod dowództwem Galeazza di Sanseverino prowadziła długie oblężenie Asti, książę Orleanu, który przebywał w tym mieście, nie siedział bezczynnie. Otrzymawszy posiłki z Francji, szukał okazji, by zadać wrogowi poważny cios. Wkrótce taka okazja nadarzyła się w małym miasteczku Novara, położonym zaledwie 40 km od Mediolanu. Do czasu rozpoczęcia operacji d'Orlean miał około 7500 ludzi, w tym posiłki wysłane przez księcia Burbona i włoskich żołnierzy markiza Saluzzo. Już w marcu 1495 roku bliski doradca króla, hrabia de Bresse, rozpoczął tajne negocjacje z przedstawicielami szlachty novarskiej, niezadowolonymi z rządów „Moro". Powstał plan oddania miasta d'Orleanowi. Na czele spisku stali kuzyni ze szlacheckiej rodziny Caccia. Na samym początku lata ich plan został zrealizowany. W nocy 10 czerwca mieszkańcy Novary otworzyli bramy dla wojsk francuskich - do miasta wkroczyło 300 żołnierzy pod dowództwem Jeana de Louvain. Gubernator Mediolanu, Giovanni Castiglione, cudem zdołał uciec z Novary w towarzystwie tylko jednego towarzysza, podczas gdy niewielki garnizon został uwięziony w cytadeli. Tego samego dnia książę Orleanu opuścił Astię, aby wkroczyć do swojej nowej posiadłości. [...] Mimo to, w drodze do Novary książę Orleanu był witany z radością i nadzieją przez ludność lombardzką, która również prosiła o ulżenie od wyniszczających ich podatków. Rano 13 czerwca książę przybył do miasta. Następnego dnia komendant zamku poddał się po 24 godzinach oczekiwania na pomoc. Pozwolono mu spokojnie opuścić miasto. Ludwik Orleański zachowywał się w Novarze nie jak zdobywca, ale jak naturalny pan tego miasta, dlatego żołnierzom szwajcarskim zabroniono rabować mieszczan („oskubać kurę"). Zdobycie Novary podziałało zachęcająco na księcia Orleanu. Wysłał on wojska do pobliskiego Vigevano, gdzie znajdował się zamek i tereny łowieckie książąt Mediolanu, co doprowadziło do późniejszej eskalacji działań wojennych..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 165-166 "...Ogólnie rzecz biorąc, drugorzędny pobyt Francuzów w krajach papieskich przebiegał w miarę spokojnie. „Armia Karola maszerowała przez domeny kościelne, jakby były one sprzymierzone" - pisał F. Guicciardini. Jedynie miasto Toscanella (dzisiejsza Toskania) ucierpiało za odmowę przyjęcia Francuzów i przydzielenia im żywności. Żołnierze zabili od 600 do 800 mieszkańców Toscanelli i zrabowali co się dało. Pomimo rozkazu króla, by „oddać wszystkim, co zabrali", reputacja francuskich żołnierzy została ponownie nadszarpnięta. Nie przypadkiem w decyzji senatu weneckiego z 19 czerwca stwierdzono, że „w każdym miejscu, przez które przejeżdżają Francuzi, popełniają tyle zła, przemocy, rabunków, kradzieży [...] i wszelkich innych przestępstw". Kolejne na trasie armii były toskańskie republiki miejskie. 13 czerwca Karol VIII na czele armii francuskiej wkroczył do przyjaznego miasta Sieny, gdzie został serdecznie powitany. W tym czasie republika znajdowała się w stanie wewnętrznej walki pomiędzy partiami: popolo-reformatorską (Riformatori) i optymatami (Monte dei nove). Król początkowo dawał do zrozumienia, że nie chce ingerować w wewnętrzne sprawy republiki, choć później zmienił zdanie. [...] Zebrała się rada wojenna, której narada jest szczegółowo opisana w „Pamiętnikach" Comminesa. Przede wszystkim doświadczony dyplomata zdawał swemu monarsze relację z tego, jak rozumie sytuację związaną z powrotem do domu. Karol i jego młodzi giermkowie szydzili na wieść o gromadzeniu armii przez Wenecjan, których postrzegali jedynie jako kupców, a nie żołnierzy. Pomimo dokumentów świadczących o tym, że członkowie Świętej Ligi zgromadzili 40-tysięczną armię, Karol VIII nie spieszył się z opuszczeniem Włoch. Nie był też otwarty na argumenty swojego doradcy, że starcia można uniknąć, nie przekraczając granic domeny Sforzów. Opóźnienie w Sienie, tak niepokojące dla Comminesa i niektórych współpracowników króla (delia Rovere, Trivulzio), było spowodowane koniecznością rozstrzygnięcia sporów o władzę i wpływy w Toskanii. Pod naciskiem ambasadorów florenckich Karol VIII zdecydował się zwrócić Republice twierdze Sarzana i Pietrasanta, ale dopiero po dotarciu jego armii do Asti. Florentyńczycy oczekiwali również, że król francuski zwróci im ich najważniejsze twierdze, Pizę i Livorno. Tymczasem ludność tych miast sama pragnęła wyzwolić się spod dominacji florenckiej, wspieranej przez Francuzów. Sprawę komplikował fakt, że Florentyńczycy byli głównymi wierzycielami korony francuskiej, a ich interesy finansowe były ściśle powiązane z interesami tej ostatniej. Nie ufali Wenecjanom i Mediolańczylcom. [...] Dowiedziawszy się, że jej mieszkańcy wprowadzili do miasta uzbrojonych ludzi, francuski monarcha, „aby uniknąć nieprzewidzianych opóźnień, przeszedł przez posiadłości florenckie do Pizy, pozostawiając Florencję po swojej prawej ręce". Zatrzymał się w miasteczku Poggibonsi, gdzie przyjął Savonarolę, który przybył w towarzystwie trzech innych mnichów. Karol VIII przyjął słynnego kaznodzieję z wielkim szacunkiem, przerywając dla niego obiad i spotykając się z nim kilkakrotnie, aby z nim porozmawiać. Król nie miał jednak zbyt wiele czasu na rozmowy,- armia musiała jak najszybciej pomaszerować do francuskich posiadłości na północy Włoch. Nie składając żadnych obietnic Republice w osobie Savonaroli i nie przyjmując jej oferty, Karol VIII wyruszył do Pizy, a następnie do Lukki. Dał mnichowi swojego muła, na którym wjechał do Neapolu i napisał do mieszkańców Florencji, że rozwiąże wszystkie problemy w najlepszy możliwy sposób, kiedy będzie miał czas. Ogólnie rzecz biorąc, Karol VIII sprzyjał Florentyńczykom. 20 czerwca jego armia wkroczyła do Pizy. Ponieważ Pizańczycy oczekiwali, że król potwierdzi ich niepodległość, spotkanie miało prawdziwie królewski charakter. Ubrane w białe jedwabie z wyhaftowanymi złotymi liliami dzieci krzyczały: „Niech żyje król, niech żyje Francja!" Miasto zostało udekorowane, a na jednej z ulic zbudowano łuk triumfalny z posągiem Karola VIII depczącego smoka (symbolizującego Alfonsa Neapolitańskiego). [..] Po jego wyjeździe Karol, na polecenie hrabiego Ligny, mianował Roberta de Balzac dAntrague kasztelanem Pizy, umieszczając również garnizony w kilku innych twierdzach toskańskich. W ten sposób skutecznie odmówił Florencji wsparcia i odrzucił jej pomoc. Następna na trasie armii francuskiej była Lukka, w której zatrzymanie trwało krótko. Opuszczając miasto 25 czerwca, Karol VIII dotarł do Pietrasanty następnego dnia, pokonując góry Apeniny. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 158 "...To właśnie doświadczony Commines jako pierwszy w historiografii uznał działania wojenne d'Orleana w Lombardii za pretekst dla armii Ligi Świętej do przekroczenia rzeki granicznej i rozpoczęcia działań wojennych przeciwko Francuzom. Według pamiętnikarza, zdobycie Novary było inicjatywą księcia, „wbrew instrukcjom króla". Podobny zarzut podtrzymują niektórzy współcześni historycy. Jednocześnie uważamy, że operacja mająca na celu zajęcie Novary nie była wyłączną inicjatywą księcia Orleanu. Jeśli jego planowaniem zajmował się z Neapolu Filip de Bress, król nie mógł o tym nie wiedzieć. Nieprzypadkowo w liście do Burbona król chwalił go za pomoc d'Orleanowi w zdobyciu Novary. Karol VIII napisał również, że miał więcej niż wystarczające siły, aby oprzeć się atakom „Moro" i mógł łatwo przekroczyć Włochy z wojskami, które obecnie posiadał. Jednak dalsze działania francuskie w Lombardii nie były już tak udane jak zdobycie Novary. Kiedy do Vigevano zbliżyły się wojska francuskie, mediolański dowódca Galeazzo Sanseverino wahał się, czy przystąpić do walki. Sanseverino, woląc uciec od bitwy rozkazał zbudować most pontonowy na rzece Ticino i przykryć go ziemią. Przeprawa ta nie była jednak konieczna: „Monsignor Orleański uznał, że grozi mu niebezpieczeństwo, i sądząc, że wiele już osiągnął, wycofał się do Trecate". W Trecarte książę przyjął wysłanników niektórych mieszkańców Mediolanu, którzy proponowali mu wejście do miasta, ale odmówił z obawy, że został oszukany. W ten sposób, według F. Guicciardiniego, d'Orlean „stracił doskonałą okazję", by zadać „Moro" decydujący cios. Siły francuskie w Trecarte pozostały bez zmian, podczas gdy posiłki lombardzkie wciąż napływały. Armia Sanseverino została wzmocniona przez 2 tys. landsknechtów pod dowództwem Fryderyka Capellera, a także 400 stradiotów weneckich. Ci ostatni, za zgodą władz weneckich, zostali odwołani z obozu wojskowego Ligi Świętej koło Parmy (zob. niżej). Nadszedł moment, w którym wojska „Moro" przewyższyły liczebnie Francuzów. Wkrótce nadarzyła się okazja do dokonania zemsty. Kiedy 500 francuskich kawalerzystów dotarło aż do Vigevano, gdzie natknęli się na siły wroga i zostali pokonani przez Sanseverino. Lombardzki dowódca pomaszerował następnie na Trecarte z zamiarem stoczenia bitwy z głównymi siłami księcia Orleanu. Teraz Francuzi unikali stoczenia bitwy. Książę został zmuszony do odwrotu do nowo zdobytej Novary, w pobliżu której obozowali włoscy i niemieccy żołnierze Galeazzo di Sanseverino. Tak więc planowana operacja ufortyfikowania francuskiej enklawy w Asti przerodziła się najpierw w aktywne działania przeciwko siłom lombardzkim, a następnie doprowadziła do zebrania sił zbrojnych całej Świętej Ligi. Wenecjanie, którzy początkowo zamierzali powstrzymać się od działań zbrojnych przeciwko armii Karola VIII w drodze do domu, dokonali tego, czego Filip de Commines tak bardzo się obawiał - przekroczyli graniczną rzekę Olho. Senat niemal jednogłośnie podjął decyzję o wypowiedzeniu wojny Francji. Zdaniem A. Santosuosso, decyzja o zebraniu armii została podjęta przez senat wenecki zbyt późno, co pozbawiło Ligę Świętą przewagi nad Francuzami. Przywódcy Ligi czekali cały miesiąc od opuszczenia Neapolu przez Karola VIII, zanim zdecydowali się na działania zbrojne - Francesco Gonzaga otrzymał rozkaz zebrania wojsk 21 czerwca. Tymczasem nierealność drogi morskiej z powrotem do Francji (przez Pizę i Livorno) była oczywista od samego początku. W rzeczywistości, choć Senat Republiki do ostatniej chwili zwlekał z ogłoszeniem rozpoczęcia kampanii przeciwko Francuzom, to jednak cały czas prowadzono do niej aktywne przygotowania. Mianowany 18 maja proweditorem Mełchiore Trevisan dziesięć dni później rozpoczął organizowanie zbierania armii w obozie w pobliżu Padwy. Korzystając z rad doświadczonych dowódców wojskowych, Trevisan zaczął gromadzić żołnierzy pod Padwą i zorganizował dostawę sprzętu, artylerii i, przypuszczalnie, żywności. Markiz Mantui, Francesco Gonzaga, określony jako naczelny dowódca sił Ligi (governor zeneral di tutte le zente di da pie' come da cavallo) był tymczasem zajęty gromadzeniem wojsk w swoich dominiach. 24 czerwca zebrane w ten sposób siły zostały zgromadzone nad brzegiem rzeki Taro na obrzeżach Parmy. Zgromadzone siły liczyły 8 tys. piechurów i 2 tys. stradiotów, a także flotę 40 małych galer (galee sottili) i trzy żaglowce. Planowano również zmobilizować 2 tys. Szwajcarów i 2 tys. najemników (provisionati). W sumie wojska Ligi liczyły 15 tys. kawalerzystów i 27 tys. piechurów, na czele których stali przedstawiciele najznamienitszych rodów Italii: Francesco Gonzaga, Jofre Borgia, Bernardo Contarini, Ranuccio Farnese, Giovanni Sforza z Pesaro i wielu innych. Oprócz Mełchiore Trevisana, przedstawiciel rodziny patrycjuszowskiej, Luca Pisano, został mianowany przez senat wenecki zastępcą dowódcy armii. Armię trzeba było zebrać znacznym kosztem, a do końca maja wydano na nią już ponad 200 tys. dukatów. Ponadto przewidywano miesięczne wydatki w wysokości 80 tys. dukatów. [...] Porozumienie w sprawie Ligi Świętej otworzyło drogę do włączenia innych członków, których oddziały wkrótce zaczęły przybywać. Republika Genui dołączyła do Ligi na warunkach przeniesienia pod jej zarząd Sarzany, Sarzanełlo i Pietrasanty. Bolonia również wystąpiła przeciw Francuzom. Z drugiej strony Maksymilian von Habsburg odmówił udziału w wojnie, argumentując, że wysłał już do Włoch 100 tys. dukatów, 5 tys. kawalerzystów i 10 tys. piechurów. Żadne błagania ambasadorów Serenissima Repubblica di Venezia nie odniosły skutku, nawet fakt, że Wenecja sama ponosi podwójny ciężar w wojnie z Francuzami - na lądzie i na morzu. Cesarz odrzucił prośbę ambasadorów o wysłanie armii pod dowództwem księcia Saksonii: był zajęty konfliktem pod Heldre i problemem Yorku (pretensje Perkina Warbecka do tronu angielskiego). Według Maksymiliana zobowiązanie, które podjął w traktacie (8 tys. kawalerii i 4 tys. piechoty) było dla niego bardziej uciążliwe niż dla państw włoskich z powodu znacznej odległości od teatru wojny. Hiszpańscy władcy Ferdynand i Izabela zamierzali zaangażować się w działania wojenne w regionach, w których leżały ich własne interesy: Roussillon, Langwedocja, Bretania. Liga Święta była prawdopodobnie pierwotnie postrzegana przez nich jako jeden ze sposobów wzajemnego przyciągania się dynastii Trastamarów i Habsburgów w oczekiwaniu na ich zbliżające się małżeństwa dynastyczne. W obliczu różnych interesów i możliwości aliantów Wenecja musiała stawić czoła armii francuskiej niemal w pojedynkę, przy niewielkim wsparciu Mediolanu. 23 czerwca armia wenecka przekroczyła Pad i wkroczyła na teren Parmy, która była punktem zbornym wojsk alianckich, wypełniając tym samym zobowiązania sojusznicze. [...] Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 166-171 "...Małe miasteczko Pontremoli, do którego pod koniec czerwca podeszły oddziały francuskie, leżało na granicy regionów Toskanii, Ligurii i Lombardii. Pontremoli było częścią księstwa Mediolanu i miało lombardzki garnizon składający się z 300-400 piechurów. Garnizon został zmuszony do poddania się po uderzeniu liczącej 2 tys. osób awangardy armii francuskiej, dowodzonej przez marszałka de Gie'a i Trivulzio. Trivulzio nakłonił mieszczan do otwarcia bramy miasta, zapewniając, że wkroczą tylko żołnierze włoscy pod jego dowództwem, a nie Francuzi. „Z jego pomocą miasto zostało zdobyte bez jednego wystrzału, a garnizon wycofał się" - stwierdza Filip de Commines.
Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 171 "...król i jego otoczenie musieli ustalić, jaką drogą armia francuska ma wrócić z Włoch do ojczyzny. W Sartanie, a następnie w Pontremoli Karol VIII zwołał radę wojenną, aby ocenić możliwości dalszych postępów. Istniały dwie główne drogi lądowe, którymi armia mogła ruszyć w kierunku Francji. Pierwsza z nich prowadziła wzdłuż wybrzeża liguryjskiego do Genui, a następnie na północ do miasta Asti (będącego w posiadaniu Francji). Druga przez przełęcz Cisa do Lombardii, a następnie z powrotem do Asti. Rozważano również inne opcje, ale te dwie były najbardziej prawdopodobne Zwolennikiem odwrotu w kierunku genueńskim był kardynał delia Rovere, który - jak wspominał Commines - „zaproponował wzniecenie powstania w Genui i wysłanie tam naszych ludzi [żołnierzy]". Chociaż główne siły francuskie skierowały się w przeciwną stronę, król postanowił spróbować przeciągnąć na swoją stronę Genuę, która miała ważne znaczenie strategiczne. W poselstwie został wysłany do lombardzkiego gubernatora miasta, Agostino Adorno. Karol VIII zaoferował Genueńczykom w dowód przyjaźni, w zamian za przejazd przez ich ziemie, oddanie im twierdz Sarzana i Sarzanełlo. Genueńczycy powiadomili jednak o poselstwie swojego suzerena „Moro" i władze weneckie. Następnie, w celu wywołania buntu w mieście i zmiany władzy na swoją korzyść, wysłano do Genui oddział pod dowództwem hrabiego de Bresse, Jeana de Polignac i Huguesa d'Obijou (według różnych źródeł około 1000-1500 żołnierzy). Od strony morza ich działania miała wspierać flota pod dowództwem Jacquesa de Mjolan i Etienne de Neuve. Commines donosi, że większość doradców króla sprzeciwiała się operacji, argumentując, że bitwa z wojskami Świętej Ligi była nieunikniona i dlatego nie należy osłabiać armii. Jednak pod wpływem kardynała i genueńskich wygnańców król podjął decyzję. Jak ubolewał Commines: „czyż król, tak młody, nie ma dobrych doradców, którzy odważyliby się wyjaśnić mu niebezpieczeństwo, na jakie się w ten sposób naraża". [...] Co do oddziału Filipa de Bresse, który w oczekiwaniu na rebelię obozował na obrzeżach Genui, został on zmuszony do bezczynnego przyglądania się. Nie odważywszy się zaatakować miasta z jego silnym garnizonem genueńsko-lombardzkim i nie czekając na pojawienie się przyjaznych Francuzom sił, de Bresse został w końcu zmuszony do odwrotu spod Genui. Jego żołnierze „z wielkim trudem dotarli do Asti", nie biorąc nigdy udziału w bitwie pod Fornovo..." Pontremoli, gdzie pod koniec czerwca stała armia francuska, leżało u stóp przełęczy Chiesa, mającej strategiczne znaczenie w przeprawie przez Apeniny. Commines wspominał: „Okoliczne góry były bardzo wysokie i strome, nad którymi nigdy wcześniej nie przechodziła potężna artyleria". Można było oczekiwać, że armia Świętej Ligi zgromadzona pod Parmą pod dowództwem Francesca Gonzagi podejdzie do przełęczy, aby zablokować drogę Francuzom, zepchnąć ich w kierunku Ligurii i ostatecznie zmusić do wałki w niesprzyjających warunkach. Dowódca sił weneckich miał jednak inne zdanie - błędne, jak twierdzi F. Commines. Francesco Gonzaga uważał okolice miasta Fornovo w dolinie Padu, na północ od przełęczy, za dobre miejsce na bitwę generalną. Gonzaga odrzucił nawet prośbę hrabiego Caiazzo o wysłanie posiłków do garnizonu Pontremoli, aby nie rozpraszać swoich sił. Z tego powodu, gdy francuscy żołnierze przekroczyli Chiesę, główne siły Ligi stały już w Fornovo, oczekując tam na przybycie weneckich stradiotów i szwajcarskich najemników. Tymczasem w Pontremoli miały miejsce wydarzenia, które ostatecznie przekreśliły możliwość pozyskania przez Francuzów po swojej stronie miejscowej ludności, czy to Liguryjczyków, czy Lombardów, choćby tylko w zakresie dostarczania paszy i prowiantu. Żołnierze szwajcarscy, którzy stanowili główny kontyngent piechoty króla francuskiego, złamali dane mieszkańcom Pontremoli słowo i wkroczyli do miasta, zabijając jego mieszkańców i podpalając ich domy. Pijani żołnierze obiegli nawet twierdzę miejską, która została zajęta przez włoski garnizon Trivulzio. Dopiero przybycie wysłanników królewskich zdołało ich przekonać. Kiedy Karol VIII usłyszał, co się stało, był wściekły. Uspokoiła go dopiero obietnica Szwajcarów, że wezmą na siebie trud przewiezienia artylerii przez góry. Według relacji naocznego świadka „Niemcy [najemnicy szwajcarscy] chwytali się mocnych lin parami, po 100 i 200 ludzi na raz, a kiedy byli zmęczeni, inni zajmowali ich miejsce". W wyniku usilnych starań Szwajcarom udało się przeprawić przez przełęcz 14 sztuk ciężkiej artylerii (w sumie armia miała około 40-50 sztuk). Operacją dowodził Louis de la Tremouille, który pod koniec „wyglądał jak Maur z powodu wielkiego upału, jakiego doświadczył". Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 171-174 "...W ten czy inny sposób armia francuska pokonała przełęcz bez strat. 1 lipca awangarda obozowała już pod Fornovo, na prawym brzegu rzeki Tarot, dopływu Padu. Tego samego dnia żołnierze Ligi również rozbili obóz na prawym brzegu, 3 mile od Francuzów, w pobliżu opactwa Gariola, na drodze z Parmy do Fornovo. Założono tam dobrze ufortyfikowany obóz. Dowódca Francesco Gonzaga uważał, że należy w jakikolwiek sposób uniemożliwić nieprzyjacielowi wejście do Lombardii. Wiedział o perfidii Lodovica „Moro" (dawniej jego teścia) i obawiał się, że wraz z nadejściem wojsk francuskich władca Mediolanu zdradzi sprawę Ligi i przejdzie na stronę Karola VIII. Innym czynnikiem, który zadecydował o tym, że wąska dolina wzdłuż rzeki Taro stała się polem bitwy, była chęć przejęcia przez Wenecjan francuskiego taboru, o którym krążyły pogłoski, że zawiera nieprzebrane bogactwa Neapolu. W tym celu należało poczekać, aż Francuzi przekroczą góry i zejdą do doliny. Możliwe, że sojusznicy mieli różne wyobrażenie o swoich celach. Według sekretarza Gonzagi, Jacopo d'Atri, markiz zabronił brania jeńców i zdobywania łupów, dopóki wróg nie zostanie pokonany pod groźbą kary. [...] Po przekroczeniu gór przez francuską awangardę, dowodzoną przez marszałka de Gié, niewielki oddział kawalerii ruszył w kierunku wojsk Ligi na rozpoznanie. Francuzi zostali odparci przez stradiotów, którzy zgodnie ze swoim zwyczajem odcięli głowę szlachcicowi, którego zabili. Wzięto też do niewoli kilku jeńców, w tym szwajcarskiego kapitana Hansa Hederleina. Dowódcy sił sojuszniczych nie wykorzystali jednak swojego sukcesu i to był ich pierwszy poważny błąd. Kolejny błąd popełnili Włosi, umieszczając obóz na prawym brzegu Taro. Zdaniem A. Santosuosso powinni zorganizować obóz na lewym brzegu, co mogło dać wojskom Ligi niezaprzeczalną przewagę w przyszłej bitwie. Po przekroczeniu przełęczy Francuzi rozpoczęli negocjacje z wrogiem. Marszałek de Gie wysłał posła do obozu ligowego. Ubrany w niebieską szatę ze złotymi liliami, herold powiedział włoskim dowódcom, że „jego król był bardzo zaskoczony, że nowa armia senatu weneckiego zablokowała mu drogę; jak wszyscy wiedzą, zawsze był przyjacielem Republiki Weneckiej i nie chciał niczego innego, jak tylko możliwości udania się do Francji, jak również zaopatrzenia dla swojej armii po uczciwej cenie". Po naradzie, Melchiore Trevisan i Luca Pisani odpowiedzieli posłańcowi, że zawarcie pokoju lub rozejmu nie leży w ich mocy. „Jeśli jednak król chce pokoju, musi najpierw złożyć broń i zwrócić Novarę wszystko weneckiemu sojusznikowi, księciu Lodovico, oraz zwrócić miasta i osady należące do pontyfikatu". Herold nie miał innego wyjścia, jak tylko oświadczyć, że „jego król chce wolnego przejścia, w przeciwnym razie będzie szedł we krwi po trupach Włochów". Można się zgodzić ze stwierdzeniem, że reakcja weneckich dowódców nie była zastraszeniem wysłannika, lecz posunięciem taktycznym. Wenecjanie liczyli, że uda im się uniknąć bezpośredniej konfrontacji zbrojnej z armią Karola VIII. Dowódcy włoscy sądzili, że ich przewaga militarna będzie wystarczającym czynnikiem odstraszającym króla i skłoni go do wysłania armii w korzystnym dla nich kierunku, unikając jednocześnie bitwy. Wielu weneckich dowódców było przeciwnych bitwie, a zwycięstwo Francji oznaczałoby śmierć „Moro" i utworzenie francuskiego państwa w Lombardii, na granicy z wenecką Terrafermą. Przedstawiciele Signorii Wenecji i księcia Mediolanu naradzali się między sobą i doszli do wniosku, „że jeśli wróg jest gotowy do odejścia, nie powinniśmy blokować mu drogi i raczej zbudować dla niego, jak mówi popularne powiedzenie, srebrny most". Nie można jednak powiedzieć, że wysłany przez marszałka de Gie wysłannik został wysłany nadaremnie: herold dokonał oględzin armii wroga i ocenił, że armia Ligi jest bardzo liczna. Dlatego też, obawiając się, że sojusznicy zaatakują francuską awangardę przed przybyciem głównych sił, marszałek wycofał swoich ludzi w góry i czekał na przybycie króla. Ze swej strony dowódcy Ligi próbowali również ocenić siłę przeciwnika, przesłuchując pojmanego przez stradiotów szwajcarskiego kapitana. Przesłuchiwał go sam Caiazzo. Szwajcar powiedział hrabiemu, że awangarda składała się z 300 kopii kawalerii (1800 ludzi) i kolejnych 1500 Szwajcarów. Hrabia Caizazzo nie uwierzył w odpowiedź Szwajcara, natomiast wódz naczelny Gonzaga był mocno zaniepokojony (obawiał się szwajcarskich pikinierów). Dwa dni później wysłannicy francuscy pojawili się ponownie w obozie Ligi, jeden rano, drugi wieczorem. Obaj wysłannicy zaprosili hrabiego Caiazzo na audiencję u Karola VIII i obaj spotkali się z odmową. Postanowiono wówczas wysłać do obozu ligowego (4 lipca) Filipa de Comminesa, który był dobrze zorientowany w sprawach włoskich, a zwłaszcza weneckich. Commines napisał list do Trevisana i Pisano, zapraszając przywódców do spotkania na neutralnym gruncie w celu przeprowadzenia rozmów. Odpowiedź, którą otrzymał następnego dnia, była ogólnie rozczarowująca dla Francuzów. Dyplomata wspomina, że „odpowiedzieli, iż uczyniliby to [spotkanie w celu negocjacji] najchętniej, gdybyśmy nie rozpoczęli [już] wojny przeciwko księciu Mediolanu, ale że mimo to jeden lub obaj - jak postanowią - przyjdą do pewnego miejsca w połowie drogi między nami". Było to już pewne rozstrzygnięcie, być może otwierające pozytywne perspektywy dla Francuzów. Dla Francuzów sukces negocjacji oznaczał opóźnienie rozpoczęcia starcia. Nie jest przypadkiem, że jeden z nich, Angilbert de Nevers, pisał do księcia Orleanu z obozu marszałka de Gie: „Dziś czekamy na króla z całą artylerią. Oczekujemy, że jak tylko wszyscy się zbiorą, wyruszymy przeciwko Lombardczykom, gdziekolwiek się znajdują [...] i gwarantuję ci, że nigdy nie widziałem tak zdeterminowanych ludzi, najpierw króla, a potem innych, zarówno konnych, jak i pieszych. Markiz Mantui i hrabia [Caiazzo] są trzy mile stąd [...] i jedyna nasza obawa jest taka, że nie będą na nas czekać". [...] Sytuacja zmieniała się jednak bardzo szybko. O północy kardynał Brisonnet wezwał dyplomatę, aby poinformować go o rozmowie z królem i jego decyzji o przeprawie przez rzekę o świcie. Francuzi zamierzali spróbować wejść na drogę do Asti, unikając bitwy. Aby zachować twarz, artyleria oddała kilka strzałów w kierunku obozu Ligi. Commines ocenił ten plan jako głupotę, zrodzoną prawdopodobnie w głowie kleryka bez doświadczenia wojskowego. Zdawał sobie sprawę, że nie da się ominąć wojska Ligi Świętej bez zaangażowania się w walkę. Co więcej, decyzja o przeprawie przez rzekę sprawiła, że negocjacje Comminesa planowane na następny dzień straciły sens. Tymczasem w nocy nad Fornovo rozpętała się straszna burza z piorunami. Według wspomnień Filipa de Comminesa, dla przemoczonych Francuzów, którzy spali na gołej ziemi („nie mieliśmy namiotów ani pałatek"), grzmoty, błyskawice i ulewa oznaczały „nadejście straszliwych kłopotów". Nawet obecność króla ich nie uspokoiła. Według F. Guicciardiniego, nie bali się oni na próżno: „sytuacja była dla nich krytyczna, ale co najważniejsze, niebiańskie omeny, które zawsze zapowiadają tylko wielkie wydarzenia, wyraźnie wskazują na stronę, gdzie znajduje się wielki i potężny suweren"..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 175-181 Bitwa pod Fornovo 6 lipca 1495 "...Źródła podają różne, aczkolwiek zbliżone, szacunki dotyczące liczebności armii Świętej Ligi pod Fornovo. Marino Sañudo podaje liczbę 25 450 ludzi; Angelo Maflei - 27 500-28 500; F. Commines - 35 tys., Gilbert Pointę - 36- 40 tys.; P. Sala - 60 tys.; F. Guicciardini - 20 tys.; P. Giovio - około 23 600; A. Navajero - około 24 tys.; autor anonimowej kroniki weneckiej - 20 tys.; F. de Maiziere - 40-50 tys.; F. de Belfore - 12 tys. Francuzów i 36 tys. Włochów. Wybitny historyk wojskowości Piero Pieri szacuje, że siły Ligi pod Fornovo liczyły około 26 tys. ludzi. Przyjmiemy również ten szacunek. Większą część armii stanowili Wenecjanie, Lombardowie byli mniej liczni, ponieważ siły „Moro" były zaangażowane w działania pod Novarą. Naczelnym wodzem (governatore generale) wojsk weneckich był 29-letni markiz Mantui, Francesco Gonzaga, który sprawował również ogólne dowództwo nad całym wojskiem sprzymierzonych; wojskami mediolańskimi dowodził hrabia Caiazzo, który miał do pomocy komisarza, Francesco Bernardino Viscontiego, prominentnego członka „partii" gibelłinów (tj. przeciwnika Trivulzio). [...] W południe 5 lipca król Karol VIII dotarł do Fornovo. Miał ze sobą około 9-10 tys. ludzi, w tym orszak i służbę, wyczerpanych podróżą, choć trzy razy tyle dołączyło rok wcześniej do wyprawy włoskiej. Należy pamiętać, że w drodze do Neapolu francuskie garnizony zostały pozostawione w Pietrasanta, Piza, Livorno, Ostia i Civitavecchia. Następnie w Neapolu pozostały pewne oddziały pod dowództwem hrabiego Montpensier. Co najmniej 200 ludzi pozostało w Sienie w drodze powrotnej, podczas gdy garnizon w Pizie został zwiększony. Kolejne 2 tys. żołnierzy było w Ligurii, próbując zdobyć Genuę w nieudanej próbie buntu. Ogólnie rzecz biorąc, Francuzi nie ponieśli większych strat podczas wyprawy, a w ich szeregach pojawili się także żołnierze włoscy. W każdym razie nie mamy żadnych wiarygodnych informacji na temat liczebności armii francuskiej pod Fornovo. [...] Dowództwo francuskie postanowiło więc odmówić negocjacji i zaangażować się w walkę. Rano 6 lipca, około godziny 6, król Karol VIII wstał, wysłuchał mszy, zjadł śniadanie i wyruszył do obozu. Jadąc na karym ogierze podarowanym mu przez księcia Sabaudii, w otoczeniu dwóch kardynałów, Karol wygłosił do żołnierzy inspirujące przemówienie, którego istotą było to, że pomimo faktu, że wrogów jest więcej, musimy być gotowi do walki i powrotu do Francji - lub zginąć. Według wspomnień Bayarda, król powiedział: „Jest ich dziesięć razy więcej, ale ty jesteś dziesięć razy lepszy". Po wysłuchaniu króla, rycerze przeżegnali się, a piechurzy ucałowali ziemię. Następnie armia ruszyła w idealnym porządku w kierunku mętnych wód Taro. Za przewodników służyło im kilku miejscowych chłopów. Do południa Francuzi przeprawili się przez trudny bród i znaleźli się na lewym brzegu rzeki, „w bardzo bezpiecznym miejscu". Ogromny tabor i liczni niekombatanci (mułierum gregem), pilnowani przez kapitana Ody de Riberac, stacjonowali na szczycie wysokiego wzgórza. Początkowo stał tam sam król, mając przed sobą widok na miejsce przyszłej bitwy. Francuska piechota i artyleria ustawione były u podnóża wzgórza.[...] W trakcie przemieszczania się, francuscy żołnierze starli się z Włochami i stradiotami, którzy zostali wysłani w kierunku obozu francuskiego w celu przejęcia taboru. Ponadto, w momencie dostarczenia listu Brisonneta do proweditore, artyleria francuska rozpoczęła ostrzał: „nasza artyleria, dotąd milcząca, rozpoczęła ostrzał, na co natychmiast odpowiedziała ich artyleria, która była gorsza od naszej". Według Y. Laband-Mailfera, w tym czasie główne siły francuskie przekroczyły Taro. Tabor został zaatakowany przez stradiotów dokładnie w momencie przeprawy. Jeśli chodzi o artylerię, to była ona w awangardzie i przeprawiła się przez rzekę razem z nią (według F. Guicciardiniego artyleria przeprawiła się pierwsza ). Wystrzały armatnie sygnalizowały, że reszta wojska może kontynuować przeprawę. To właśnie te strzały, które zapoczątkowały mały pojedynek artyleryjski, zmyliły dowódców Ligi. Na wieść o ruchu Francuzów, natychmiast zwołano radę wojenną. Według Comminesa, hrabia Caiazzo uznał rozpoczęte potyczki za krok w kierunku zwycięstwa, oświadczył „że nie czas na negocjacje, skoro wy [Francuzi] jesteście w połowie pokonani". Markiz Gonzaga i jeden z proweditore (prawdopodobnie M. Trevisan) popierali ten pogląd, choć niektórzy inni dowódcy Ligi wyrażali wątpliwości. Tak czy inaczej, dowódcy wojsk sojuszniczych postanowili przekroczyć rzekę i zaangażować się w walkę. Rozmieszczenie przeciwników […] wyraźnie pokazuje, że strony miały różne wizje bitwy, którą miały stoczyć. Karol VIII podzielił armię na trzy batalie, z głównymi i najlepszymi siłami w awangardzie. Francuzi najwyraźniej spodziewali się frontalnego ataku, więc szwajcarska piechota, jak również park artyleryjski, znalazły się pod dowództwem marszałka de Gie i Trivulzio. Działa ustawione między awangardą a drugą batalią zostały wycelowane w rzekę i rozpoczęły ostrzał nieprzyjaciela, który rozpoczął atak. Działania wojsk włoskich różniły się od tych, których spodziewali się Francuzi. Zgodnie z planem bitwy opracowanym przez radę woj skową, armia Ligi miała podzielić się na dziewięć jednostek, przekroczyć Taro w różnych miejscach i zaatakować wroga w tym samym czasie. Dwa z tych oddziałów miały pozostać w rezerwie i pilnować obozu. Reszta batalii miała zaatakować Francuzów, przy czym po dwa batalie wojsk Ligi miały „zniszczyć pierwszy i drugi oddział Francuzów", umożliwiając im oskrzydlenie Francuzów (ab utroque latere). Młody i niedoświadczony dowódca Francesco Gonzaga postanowił osobiście poprowadzić atak, powierzając „obowiązki dowodzenia" (imperandi officio) swojemu bardziej doświadczonemu wujowi Rodolfo. [...] Około godziny 13.00 siły Ligi rozpoczęły przeprawę. Zła pogoda i związane z nią wylewy rzeki zmusiły ich do zmiany planów i rozpoczęcia przeprawy przez Taro w górze rzeki, gdzie koryto było węższe. Tym samym plany bitwy uległy całkowitej zmianie i batalia Gonzagi zaatakowała siły francuskie nie od flanki, lecz od tyłu. Na czele kawalerzystów, „zachowując się raczej jak żołnierz niż jak dowódca", stał sam Francesco Gonzaga. Commines, który obserwował atak, tak go później opisał: „Włosi poruszali się w spokojnym tempie i w zwartych szeregach, co było niezwykle pięknym widokiem". Kiedy Karol VIII dostrzegł atakującego wroga, rozkazał swoim żołnierzom obrócić się o 180°, aby stanąć naprzeciwko niego. Mimo to pierwszy atak konnicy włoskiej okazał się poważnym sprawdzianem dla Francuzów. Dowódcy italscy nakazali swoim podwładnym, wbrew włoskiemu zwyczajowi, nie brać jeńców. Deszcz nie ustawał, „ludzie markiza przeprawili się przez rzekę nie zachowując porządku, z powodu wysokich brzegów i przeszkód w postaci drzew, zarośli i łoziny, którymi brzegi strumieni są zwykle okryte,- a inni dodają, że jego piechota, z powodu tych trudności i wody rzeki wezbranej przez nocny deszcz, przybyła do bitwy później i że wszyscy tam nie poszli, ale nieliczni pozostali po drugiej stronie rzeki" [...] „wielu padło miotając się w błotnistym rowie, inni nie zdołali przeprawić się przez rzekę, a jeszcze inni ześlizgnęli się po śliskim nasypie w błoto", szeregi się wymieszały, komendy straciły sens, trudno było odróżnić jednych od drugich. Włosi, podzieleni na trzy zgrupowania, nie zdołali równocześnie przekroczyć rzeki ze względu na śliskie i zabagnione dno rzeki; jednakże, jak się okazało, nie odegrało to większej roli, gdyż wszystkie oddziały sprzymierzonych wywiązały się z stosunkowo dobrze z powierzonych im zadań. Wielu francuskich rycerzy zginęło od włoskich kopii i mieczy; markiz osobiście powalił kilku z nich. Według opisu M. Sanudo, Francuzi błagali o litość, a krew spływała po ziemi39. Commines, który był z kardynałem Brisonnet nad brzegiem Taro, natychmiast udał się do króla, gdy tylko rozpoczął się atak. Królewska świta zdołała odwieść go od opuszczenia pola bitwy, a zaledwie kilka minut później ludzie Gonzagi pojmali Mathieu de Bourbona, Wielkiego bastarda Burbonów, którzy pomylili go z królem. Karol VIII tymczasem schronił się pod ochroną rycerskich kopii Tremouilleta i gwardii szkockiej40. Kawalerzyści Caiazzo i Fortebraccio weszli do bitwy zgodnie z planem, ale nie zostali wsparci przez stradiotów Piętro Duodo. Ominąwszy linie francuskie, albańscy i greccy kawalerzyści natknęli się na nieprzyjacielski tabor liczący ponad 6 tys. sztuk zwierząt jucznych. Zamiast zaangażować się w walkę z wrogiem, plądrowali i grabili wozy. W rezultacie, w trakcie trwania bitwy, stradioci przewieźli zdobyte kosztowności przez rzekę do obozu Ligi. Jak wspominał Commines, „ukradli tylko 55 sztuk zwierząt z najpiękniejszymi uprzężami należącymi do króla i jego szambeianów". Za przykładem stradiotów poszła część włoskiej kawalerii i piechoty, „która zaczęła opuszczać szeregi walczących", a także niektórzy żołnierze francuscy. Jak napisał później F. Guicciardini, „armia sojusznicza mogłaby odnieść zwycięstwo, gdyby nie brak porządku, który zaszkodził jej bardziej niż brak ludzi". Być może to właśnie działania stradiotów wyrządziły najwięcej szkód siłom Świętej Ligi. To nie był przypadek, że nazajutrz Gonzaga napisał do żony: „Przyczyną zamieszek było przede wszystkim nieposłuszeństwo stradiotów". Ponieważ nie podjęli walki, atak oddziałów Ligi pod wodzą Caiazzo i Fortebraccio utknął w martwym punkcie. Jak napisał Commines: „Gdyby rzucili przeciwko nam jeszcze 1500 lekkich kawalerzystów uzbrojonych w swoje straszliwe miecze, zostalibyśmy całkowicie pokonani w nasz będących w tak małej liczbie". Jednak tylko „kilku Greków walczyło [...] reszta plądrowała tabor". Kolejnym powodem porażki był fakt, że ciężkozbrojni jeźdźcy hrabiego Caiazzo wybrali niewłaściwą broń do ataku na Szwajcarów. Przeprawiali się przez rzekę z bardzo długimi kopiami, trzymając je lewą ręką. Najemnicy zachwiali jednak swoje szeregami, tnąc kopie swymi dwuręcznymi mieczami. Lombardzcy ciężkozbrojni nie mieli innego wyjścia, jak wycofać się - kopie były bezużyteczne, nie dało się walczyć konno przeciwko mieczom, a zsiadanie z konia było trudne. Według wspomnień F. Comminaesa „jak tylko Włosi połamali lub porzucili kopie, wszyscy oni uciekli [...] Nasi Niemcy [tj. Szwajcarzy] chwycili 15 czy 20 z nich za uzdy koni i zabili, a reszta uciekła prawie nie ścigana, gdyż marszałkowi [de Gie] najbardziej zależało na tym, aby nie rozdzielać swoich sił, gdyż widział całkiem blisko siebie inny oddział nieprzyjaciela" Był to oddział Mediolańczyków pod dowództwem Annibałe Bentivoglio, który jednak na widok gotowych do walki Francuzów po prostu rzucił się do ucieczki. Marszałek de Gie przez resztę bitwy zachowywał się biernie, ograniczając się go obserwacji sił przeciwnika i jego obozu. Atak kawalerii rycerskiej nie powiódł się, a siły piechoty Ligi nie były w stanie w pełni zaangażować się w bitwę. J. Pointę donosi, że w obliczu konfrontacji ze Szwajcarami włoska piechota wolała wycofać się do obozu. Po krótkim czasie bitwa zamieniła się w chaotyczną masakrę (caedes). Gucciardini opisuje to w następujący sposób: „Kiedy kopie zostały połamane i wielu jeźdźców i koni z obu przeciwnych stron padło na ziemię, użyto żelaznych maczug, sztyletów i innej broni białej; ludzie i konie bili się, popychali i gryźli, a Włosi od samego początku pokazali w pełni swoją waleczność". Oprócz francuskich kawalerzystów i szwajcarskich pikinierów do walki włączyła się także łucznicy i służba taborowa. Z niespodziewanym okrucieństwem Commines opisał, jak służba i lokaje zabijali włoskich rycerzy: „Wszyscy oni mieli w rękach siekiery, którymi ścinali drzewa do budowy obozu, i za ich pomocą łamali osłony ich hełmów i silnymi ciosami w głowę zabijali ich, gdyż w przeciwnym razie bardzo trudno było zabić kawalerzystę, tak mocne były hełmy, i nie widziałem żadnego z nich zabitego z wyjątkiem trzech lub czterech. Starcie było niezwykle gwałtowne i bardzo krótkie. Według wspomnień F. Comminesa trwało to nie dłużej niż kwadrans, według A. Benedettiego godzinę. Wielu zwykłych żołnierzy straciło życie. Również wśród dowódców były ofiary śmiertelne. Hrabia Fortebraccio został uderzony w głowę, gdy pędził w kierunku królewskiego sztandaru. Kopia trafiła go w plecy i zrzuciła z konia. Miał w sumie dwanaście ran: siedem na głowie, trzy na gardle i dwie na ramionach. Francuzi wzięli go za zmarłego i zostawili w spokoju; po bitwie jego paź sprowadził go z powrotem do swojego obozu. [...] Gdy atak oddziałów Ligi osłabł i kawalerzyści zaczęli się wycofywać, Rodolfo Gonzaga próbował zmobilizować oddziały. Niestety, został ranny przez otwartą przyłbicę, spadł z konia i udusił się pod ciałami poległych. Armia Ligi straciła potencjalnego przywódcę - człowieka, który mógłby wprowadzić do walki rezerwy. Tymczasem oddział Antonio da Montefeltro stał na prawym brzegu, wciąż czekając na rozkazy wejścia do walki. Mimo bohaterskiego przykładu markiza Gonzagi, kawalerzyści i piechurzy Ligi zaczęli ulegać naporowi wroga. Według obserwacji Guicciardiniego, „Włosi zaczęli zawracać i uciekać, aby przekroczyć rzekę". Francuzi „wściekłe ścigali wycofujących się aż do rzeki i bili ich wszystkich bezlitośnie, nie myśląc o łupach czy braniu jeńców". Relacje ocalałych potęgowały strach: „to było [...] przerażające patrzeć na miejsce bitwy, bo tyle trupów, jelita końskie pomieszane z ludzkimi, gdzieś była jedna głowa i jedna ręka, wypatroszony człowiek i padły koń". Z wielkim trudem Wenecjanie i Lombardczycy, pod wodzą markiza Gonzagi, przeprawili się przez wezbrane deszczem Taro w przeciwnym kierunku i wrócili do obozu, podczas gdy część uciekła do Parmy. W tej sytuacji „każdy myślał, jak ratować siebie i swój dobytek", ludzie uciekali i „wielka droga prowadząca z Piacenzy do Parmy była pełna ludzi, koni i wozów cofających się w kierunku tej ostatniej". Weneccy proweditore starali się powstrzymać uciekinierów i dawali przykład godnego zachowania: gdy ktoś zaproponował Melchiorze Trevisanowi ucieczkę, ten z dumą odparł, że „zwycięzcy nie muszą uciekać". Mimo to żołnierze uciekali dalej. Niccoló Orsini, uciekający z francuskiej niewoli, próbował powstrzymać żołnierzy przed zwijaniem namiotów i ładowaniem mułów. Według Comminesa, „jechał on około trzech lig za uciekającymi, krzycząc do nich, że zwycięstwo będzie ich udziałem"; udało mu się sprowadzić większość uciekających do obozu. To właśnie dzięki działaniom Orsiniego armia Ligi Świętej nie podjęła bezładnej ucieczki, lecz pozostała w obozie. Wieczorem tego samego dnia hrabia Pitigliano próbował nakłonić dowództwo sił sojuszniczych do zaatakowania Francuzów przy użyciu sił rezerwowych. Żołnierze byli jednak zmęczeni i zdemoralizowani, więc markiz Gonzaga postanowił dać im odpocząć. Francesco Guicciardini podsumował ten ciężki dzień w swojej „Historii Włoch": „Tak zakończyła się bitwa między Włochami a Francuzami nad rzeką Taro, pamiętna, bo po raz pierwszy we Włoszech po bardzo długiej przerwie towarzyszyło jej tak wielki zabijanie i rozlew krwi, bo wcześniej bardzo niewielu mężczyzn ginęło w bitwach". Pole bitwy było przerażającym widokiem. Wszędzie było błoto i plamy krwi, stopniowo zmywane przez deszcz. Trupy pływały w rzece, a ranni jęczeli na ziemi. Wraz z zapadnięciem zmroku rozpoczęło się obdzieranie zwłok ze wszystkiego. [...] Guccciardini podawał podobną liczbę: mniej niż 200 ludzi dla Francuzów, ponad 300 rycerzy i do 3 tys. piechurów dla wojsk Ligi, a P. Giovio oceniał straty na około 1 tys. ludzi po stronie Francuzów i cztery razy tyle po stronie włoskiej. Część zabitych pochodziła ze szlachetnych włoskich rodzin, między innymi Rodolfo Gonzaga, Ranuccio Farnese, Giovanni Piccinino, Roberto Strozzi, Alessandro Beroaldo, Galeazzo da Correggio. Lekarz A. Benedetti szacuje, że zginęło 2 tys. Włochów i 1 tys. Francuzów, w tym liczna służba i woźnice. Słowa Benedettiego potwierdza Florentczyk Piero Vettori, który tydzień po bitwie donosił księciu Urbino o takich samych stratach. W liście napisanym pod koniec sierpnia do Fabrizia Colonny, Karol VIII pisał o 60 zabitych wśród swoich ludzi i ponad 4 tys. zabitych Włochów, z których 400 było rycerzami. Oczywiście jest to przesada, choć niezbyt znacząca. Istnieją inne szacunki ofiar. Tak czy inaczej, tysiące zabitych pozostało „nagich lub bez głów, lub przesiąkniętych krwią, obdartymi do naga i pokrytych licznymi ranami". Nie ulega wątpliwości, że większość poległych na polu bitwy i w wodach Taro stanowili Włosi. [...] Od XVI wieku do dziś bitwa pod Fornovo jest przedmiotem kontrowersji i sporów wśród historyków. Prawie wszyscy współcześni i późniejsi autorzy włoscy wychwalali markiza Gonzagę jako zwycięzcę, który zachował pole bitwy. Francuzi, którzy odparli wszystkie ataki wojsk Ligi Świętej i pozostawili na polu bitwy minimalne straty, uznali Karola VIII za zwycięzcę. Najwyraźniej poddani francuskiego monarchy po raz kolejny postawili swoich włoskich przeciwników przed koniecznością odejścia od utartych schematów taktyki wojskowej - bitwa pod Fornovo była „archetypem nowego rodzaju bitwy, nieprzewidywalnej, krwawej, na inną skalę niż te, z którymi Włosi byli zaznajomieni. Wśród przyczyn niepowodzenia armii sojuszniczej w powstrzymaniu i pokonaniu Francuzów należy wymienić lepsze uzbrojenie tych ostatnich, niesubordynację żołnierzy włoskich i stradiotów wobec rozkazów, praktycznie brak naczelnego dowództwa w bitwie oraz wpływ psychiczny artylerii francuskiej. Ponadto Francuzi mieli przewagę liczebną nad nacierającą kawalerią włoską. Po rozbiciu jej szeregów, atakowali pojedynczych rycerzy armii Ligi w grupach po kilku jeźdźców. Po odparciu natarcia kawalerzystów Gonzagi i Caiazzo, mogli skierować swoje siły na udany atak z flanki na wroga. Ogólnie rzecz biorąc, jak zauważa A. Santosuosso, „francuska metoda prowadzenia wojny udowodniła swoją wyższość nad włoską". List wysłany przez dowódcę Ligi do jego żony Izabeli wieczorem RM po bitwie wyrażał rozczarowanie wynikiem bitwy: nieprzyjaciel nie został zniszczony i pozwolono mu iść dalej. Tydzień później jego pesymizm przygasł - w liście do siostry, księżnej Urbino, markiz pisał: „Osiągnąwszy wyzwolenie i wolność dla Włoch [...] nie pozostaje nam nic innego, jak tylko dziękować Bogu"..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 176-204 "...Po bitwie Karol VIII zebrał dowódców, aby przeanalizować sytuację. Po drugiej stronie rzeki było wielu zdezorientowanych wrogów, ale nierozsądnie byłoby ich ścigać. Armia francuska osiągnęła swój główny cel - droga do Asti była otwarta. Dodatkowo ewentualny atak na wroga wymagał przeprawy przez rzekę Taro, która nadal wzbierała. Włoscy condottieri (Trivulzio, Camillo Vitelli, Francesco Secco) zachęcali króla do pościgu za wrogiem, podczas gdy dowódcy francuscy byli temu przeciwni. Według wspomnień F. Comminesa, florencki kondotier Secco wskazał na drogę do Parmy pełną uciekinierów Stwierdził, że należy wykorzystać zwycięstwo i rozpocząć ofensywę albo przeciwko Lodovico „Moro", albo przeciwko armii Gonzagi. Secco zapewniał, że „gdybyśmy [Francuzi]... mądrze prowadzili nasze sprawy i dobrze traktowali lud, to po ośmiodniowym ataku na księcia Mediolanu nie pozostałoby mu nic poza zamkiem mediolańskim". Jednak, jak gorzko zauważa pamiętnikarz, „przez swoją głupotę i brak porządku" Francuzi nie wykorzystali tej szansy. [...] Chociaż bitwa pod Fornovo była postrzegana przez niektórych współczesnych jako ostatni etap kampanii, wojna nie zakończyła się na tym wydarzeniu. Po klęsce Świętej Ligi Francuzi rozbili obóz na wzgórzu Felegara, ćwierć ligi od miejsca bitwy. Wioska Medesano była niedaleko, ale nie było tam wystarczająco dużo domów dla żołnierzy, nawet wielu szlachciców musiało spać w snopkach pszenicy i cieszyć się z kawałka chleba na kolację. Jak wspomina Filip de Commines, musiał się zadowolić snem w winnicy na gołej ziemi; swój płaszcz oddał królowi. Pamiętnikaiz wspominał, jak Karol VIII uspokajał rannych ze swojej świty, którzy zostali zakwaterowani w jednym pokoju z monarchą. Następnego ranka, w imieniu monarchy, Commines wznowił negocjacje z wrogiem. Według jego wspomnień, był jedynym z całej delegacji francuskiej, który odważył się przejść na drugą stronę rzeki. Towarzyszył mu tylko sekretarz królewski Robertet, sługa i herold. Po stronie Ligi w negocjacjach brało udział całe dowództwo armii pod Fornovo: Francesco Gonzaga, hrabia Caiazzo oraz weneccy proweditore: Pisani i Trevisan. [...] Po powrocie do obozu Commines zastał króla na naradzie wojskowej w chłopskiej chacie; nie podjęto żadnej decyzji, a wszyscy tylko patrzyli na siebie. Według F. Guicciardiniego, taka sama niepewność panowała w obozie Ligi. W końcu, po spotkaniu z Brisonnetem, król powiedział Comminesowi, aby nie tracił kontaktu z Włochami, „aby zobaczyć, co mają do powiedzenia". Nie mając żadnych instrukcji co do treści rozmów z Ligą, Commines miał nadzieję, że przynajmniej dowie się od nich o ich planach. Nigdy jednak nie spotkał Francesco Gonzagi i jego towarzyszy. Tej nocy Karol VIII postanowił jak najszybciej opuścić obóz, aby udać się do Asti lub sojuszniczego margrabstwa Monferrath. Orszak królewski szykował się do odjazdu, a żołnierze palili to, co trudno było zabrać ze sobą. Według A. Benedetti i M. Sanudo, ranni i chorzy byli również wrzucani do ognia „z barbarzyńskim okrucieństwem". [...] „Nieprzyjaciel nie zauważył naszego odwrotu aż do południa" - napisał Commines, pozwalając armii francuskiej wycofać się na bezpieczną odległość. Tego samego dnia Francuzi natknęli się na oddział Giangiacomo Trivulzio idący od strony Asti. Dawało to wycofującym się ludziom dodatkowe gwarancje bezpieczeństwa. Ostatnim poważną przeszkodą, za którą mogli czuć się bezpiecznie, była rzeka Trebbia, która, podobnie jak Taro, w ostatnich dniach bardzo się rozlała z powodu deszczów. Z wielkim trudem, przekroczywszy rzekę z piechotą, kawalerią i artylerią, Francuzi znaleźli się po drugiej stronie ścigającego ich oddziału hrabiego Caiazzo. Stwierdziwszy, że nieprzyjaciel opuścił pole bitwy, ten ostatni ruszył za nim, wysyłając przodem 200 lekkiej jazdy. [...] Następnego dnia główny trzon armii Ligi nie zdołał dogonić przeciwnika i ostatecznie skierował się w stronę Novary. Z kolei armia Karola VIII ominęła silne twierdze lombardzkie Piacenza, Tortona i Alessandria, mimo obecności w nich stronników francuskich. Strony zachowały uprzejmą neutralność, świadome wspólnego interesu, jakim było usunięcie Francuzów z księstwa mediolańskiego. Komendant Tortony, Gaspare „Fracassa", rodzony brat hrabiego Caiazzo (i sługa króla Galeazzo Sanseverino), zaopatrywał nawet armię francuską w zapasy żywności. Walcząc wcześniej w służbie Karola VIII, „Fracassa" niechętnie podchodził do starcia z monarchą, mimo że otrzymał od „Moro" polecenie powstrzymania Francuzów. Przejazd z Fornovo do Asti był, według F. Comminesa, najtrudniejszy w jego pamięci. Po drodze Francuzi nigdy nie rozbili obozu, byli niewyspani, cierpieli z powodu upału i braku pożywienia, musieli pić brudną stojącą wodę, a brak koni do przewożenia artylerii zmusił ich do bardzo powolnego poruszania się. Mimo to, pisze dyplomata, „nie słyszał, żeby ludzie się skarżyli". Wreszcie 15 lipca armia dotarła do francuskiej posiadłości Asti. W ciągu zaledwie siedmiu dni 10 tys. ludzi, a także wozy i artyleria, bez przewodników, przebyło odległość prawie 140 km, forsując rzeki w czasie złej pogody. Wielu widziało w szczęśliwym wyniku tej przeprawy bezpośrednią pomoc od Boga..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 199-208 "...Wkrótce w obozie zaczęły szerzyć się choroby zakaźne, spowodowane rozkładem leżących pod gołym niebem zwłok. Armia Ligi została zmuszona do opuszczenia obozu; 10 lipca weneccy proweditore byli w Piacenzie, a 11 lipca przekroczyli Trebbię, po około dwóch dniach za armią francuską. Działania ścigającego Francuzów oddziału przyniosły skromne rezultaty: atakując tylną straż, Włosi zadali przeciwnikowi tylko niewielkie straty. Po dotarciu do Casteggio armia Ligi skręciła na północ w kierunku Novary..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 209 "...Na morzu francuskie okręty zostały pokonane pod Rapallo - w tym samym miejscu, gdzie rok wcześniej rozpoczęły się działania wojenne w Italii. W wyniku starcia, 13 lipca, Genueńczycy spalili francuskie okręty i pojmali dowódcę Mjolana. Według M. Sanudo, uratowano „200 kobiet, w tym pokojówki i inne dziewczęta", które Francuzi porwali w Gaecie, a także 20 zakonnic. Ponadto Genueńczycy zagarnęli znaczną część francuskich łupów z Neapolu, w tym brązową bramę Castel Nuovo (dwa ślady po strzałach armatnich na bramie, widoczne w czasach współczesnych, to prawdopodobnie pozostałości po bitwie pod Rapallo). Sam okup za jeńców pojmanych w Rapallo został oszacowany przez Wenecjan na co najmniej 100 tys. dukatów. Do tego należy doliczyć wartość zdobytych okrętów, artylerii i kosztowności..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 172-173 "...Po pokonaniu Apeninów i bitwie pod Fornovo, Novara stała się najważniejszym teatrem wojennym dla francuskiego króla. Oblężeni tam Francuzi pod dowództwem księcia Ludwika Orleańskiego znajdowali się w tragicznym położeniu. W trybie pilnym książę poinformował króla, że dwie armie - lombardzka i wenecka - zebrały się przed Novarą, że obrońcy mają mało żywności i błagają o pomoc. Gdy tylko Karol VIII przybył do Asti, książę Orleanu wysłał arcybiskupa Rouen, Georges'a d'Amboise, polecając mu zdać szczegółowy raport o stanie rzeczy w Novarze. Ponadto, nie wiedząc o dalszych planach króla, Orleańczyk polecił d'Amboise'owi, aby w miarę możliwości realizował swoje zamiary związane z prawami do księstwa mediolańskiego. Księcia zaniepokoiły pogłoski o pomyśle Gian Giacomo Trivulzio, aby osadzić na tronie mediolańskim młodego syna zmarłego księcia Gian Galeazzo, Francesco..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 210-212 Oblężenie Novary 1495 "...Tymczasem od połowy czerwca sytuacja w Novarze nie uległa zmianie. Książę wraz z 8-10 tys. obywateli zostawali oblężeni przez wrogie wojska. Według M. Sañudo, „książę Orleanu [...] ani nie chciał opuścić tego terytorium [miasta], ani wyjść z miasta, aby uderzyć na obóz Sforzów [...] Signor Galeazzo de Sanseverino [...] posłał, aby powiedzieć księciu Orleanu, [żeby] wyszedł z miasta i nie zatrzymał się, gdy stanął w Novarze; ale ten nie chciał wyjść [i stanąć do bitwy]". Jego zachowanie zostało zinterpretowane przez Lodovico Sforzę jako oznaka słabości; 2 lipca „Moro" napisał do kondotiera Gianfrancesco Pallavicino: „wrogowie okopali się w Novarze i nie myślą o niczym innym, jak tylko [...] o ucieczce, jeśli zdołają, a najbardziej obawiają się naszych [wojsk] u bram miasta". Podobnego zdania byli Wenecjanie, którzy uważali, że „książę Orleanu [...] chciał odejść i wrócić do Asti, ale jego ludzie mu na to nie pozwolili"..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 212 "...Kiedy do oblegających Novarę wojsk lombardzkich, dowodzonych przez Galeazzo Sanseverino, dołączyła armia Świętej Ligi Francesco Gonzagi, w okolicach miasta zgromadziło się duża liczba żołnierzy. Według F. Guicciardiniego w obozie oblegających znajdowało się 3 tys. włoskich kawalerzystów, 3 tys. lekkiej kawalerii (w tym stradiotów), 1 tys. niemieckich ciężkozbrojnych kawalerzystów, 5 tys. włoskiej piechoty. Do tego dochodziło 10 tys. landsknechtów, dowodzonych przez Georga von Ebensteina i innych kapitanów. Zadaniem tych sił była całkowita blokada miasta, czego początkowo nie udało się zrobić. W pierwszych miesiącach lata życie w Novarze toczyło się prawie normalnie. Oblężeni nadal otrzymywali pomoc z zewnątrz. W ten sposób 5 lipca do Novary przybył konwój dowodzony przez admirała de Graville. Konwój przywiózł prawie 18 tys. liwrów przeznaczonych na „zwrot księstwa mediolańskiego" pod zastaw ziem księcia we Francji. Wszyscy współcześni odnotowują skargi oblężonych na brak zaopatrzenia. Zdaniem Filipa de Comminesa, wozy z żywnością nie docierały do Novary, w wyniku czego „ludzie tam codziennie umierali z głodu, a dwie trzecie ludzi chorowało". Sam książę Orleanu zachorował na febrę. Mimo to regularnie spotykał się ze swoimi podwładnymi, aby przedyskutować możliwość zniesienia oblężenia. Z listów księcia wynika, że jego podwładni regularnie podejmowali wypady z miasta przeciwko nieprzyjacielowi. [...] W połowie lata ( 17 lipca) markiz Gonzaga przybył do obozu Świętej Ligi w pobliżu Novary i natychmiast podjął działalność. Odpowiadał za wyparcie Francuzów z Casaljate, Borgovercelli i Cameriano. Teren w Cameriano został oczyszczony na potrzeby obozu, a dla wygody oblężenia Wenecjanie splądrowali i spalili wioski pomiędzy Novarą a Ticino, jak również przedmieścia samej Novary. 19 lipca wojska weneckie zbliżyły się do oblężonego miasta, a jego mieszkańcy mogli wyraźnie dostrzec wroga ze swoich wież. Następnego dnia oblegający odwrócili wody rzeki Agonii od miasta, tak że przestały działać młyny, które miliły zboże w Novarze. Wkrótce mieszkańcy zostali zmuszeni do jedzenia chleba zmieszanego z otrębami. Niemniej jednak Novaryjczycy oczekiwali pomocy ze strony króla francuskiego i aktywnie uczestniczyli w działaniach obronnych podjętych przez księcia Orleanu. Bramy miasta chronione były darniowymi tarczami, a sąsiednie osady otoczone były rowami i umocnieniami. Książę zaciągnął szwajcarskich żołnierzy z kantonów Uri i Schwyz, aby wzmocnić swoje wojska, które 21 lipca pomaszerowały w kierunku Novary. W międzyczasie, 20 lipca, doszło do potyczki oblegających z oblegającymi, w której wzięło udział kilka tysięcy żołnierzy. W wyniku tego zdarzenia zginęło sześć osób, a około 50 zostało rannych. Za namową markiza starcie odbyło się zgodnie z wszelkimi zasadami rycerskimi: poprzedziło je formalne wyzwanie. Tymczasem sytuacja w Novarze stopniowo się pogarszała. W Lombardii nieustannie padał deszcz, ale nie było wystarczającej ilości wody pitnej; żołnierze byli zmuszeni kopać zbiorniki, aby zbierać deszczówkę. Wina również brakowało i szwajcarscy żołnierze nie byli z tego powodu zadowoleni; według A. Benedettiego wino było dla nich równie cenne jak złoto czy srebro. Książę Orleanu został zmuszony do napisania listu do króla z prośbą o jak najszybsze przysłanie kilku beczek wina. Ponieważ brakowało również zapasów, żołnierzom zezwolono na ubój słabych koni na mięso. Groźba głodu przybliżyła się, gdy Wenecjanie przechwycili konwój 10-12 francuskich wozów z zaopatrzeniem (24 lipca). Gorączka ogarnęła całe miasto. Aby ulżyć oblężonym, w sierpniu 1495 roku książę Orleanu nakazał wypędzić z miasta „biednych i bezużytecznych plebejuszy", prawdopodobnie za radą Komuny. Dla Novaryjczyków najgorsze jednak miało dopiero nadejść. [...] Na początku sierpnia Lodovico Sforza przybył do obozu ligowego w połowie drogi między Vigevano a Novarą w Vespolata z posiłkami i w towarzystwie żony oraz ambasadorów Hiszpanii, Neapolu, Wenecji i Ferrary. 4 sierpnia w mieście Casallogiano odbyła się rada wojskowa. Rozważano przede wszystkim to, czy armia Ligi powinna ścigać króla Francji, czy też lepiej byłoby, aby wojska pozostały pod Novarą. „Moro", który był zainteresowany w tym ostatnim, opowiedział się za natychmiastowym wypędzeniem księcia Orleanu z Novary, ale nie uzyskał poparcia. Obecni obawiali się, że gdy tylko armia Ligi Świętej zbliży się do Novary, główne siły francuskie, prowadzone przez króla, rzucą się tam i sojusznicy znajdą się między młotem a kowadłem. Galeazzo Sanseverino przekonywał, że Francuzi nie zawrócą i nie ma potrzeby obawiać się przybycia Karola VIII. Argumenty „Moro" i Sanseverino zostały jednak odrzucone przez weneckiego dowódcę, markiza Francesco Gonzagę. Zdaniem markiza lepiej było nie podejmować daremnego ryzyka, ponieważ „sprawność wojskowa jest zachowana wraz z reputacją, której nie chciałby stracić dla dobra swojego honoru i powodzenia przedsięwzięcia". W rezultacie propozycja „Moro" została odrzucona; Gonzaga pozostał, by obserwować posunięcie Francuzów, nie próbując go jednak powstrzymać. [...] Wieczorem po defiladzie „Moro" powiedział proweditore, że jest zdumiony, że nie chcą oni angażować się w kolejną bitwę z Francuzami. Trevisan odpowiedział, że przewaga liczebna nie zawsze gwarantuje zwycięstwo. Co więcej, Wenecjanie straciliby wielkość państwa (imperium), gdyby zostali pokonani. „Moro" musiał się z tym zgodzić. Potwierdziło to wczorajszą decyzję, aby nie prowokować przeciwnika do działania, lecz kontynuować oblężenie Novary przy użyciu artylerii. Szturm został odłożony na czas nieokreślony,- w międzyczasie książę nakazał dostarczyć do obozu ciężkie bomby, deski, drabiny, żółwie oblężnicze i inny niezbędny sprzęt. Pod koniec sierpnia, pod dowództwem hrabiego Pitigliano, przy murach Novary zbudowano fortyfikacje, na których można było ustawić armaty do bombardowania miasta. Jednak mimo podjętych środków, jeszcze 13 września Trevisan donosił senatowi weneckiemu, że bombardowanie Novary nie zostało rozpoczęte z powodu braku artylerii. Tymczasem Francuzi, pod dowództwem Mediolańczyka Trivulzio, nieustannie nękali wojska przeciwnika wypadami poza obóz, tak że byli oni ostrożni w podejmowaniu jakichkolwiek ostrych działań. Konsekwencją tego był głód i brak paszy dla koni, co zaczęli odczuwać żołnierze Ligi. Ponadto, w dniu parady, Trivulzio zdołał pokonać blokadę i dostarczyć cztery wozy żywności i 28 sztuk bydła do oblężonej ¡Skwary. Tydzień później słabo strzeżoną drogą dostarczono do miasta dwieście sztuk nowej broni palnej - arkebuzów. Tak czy inaczej, sytuacja po obu stronach była dość trudna. Warunki panujące na wrzosowiskach, z silną mgłą w nocy i wysoką wilgotnością powietrza, były katastrofalne zarówno dla Włochów, Francuzów, jak i niemieckich najemników. Częste deszcze, nocne mgły i intensywny upał w środku dnia sprawiły, że żołnierze byli wyczerpani, a wielu z nich „zachorowało na gorączkę, czerwonkę i biegunkę". Szczególnie chorzy byli landsknechci, z których wielu zmarło. Choroba dotknęła samego dowódcę, który „cierpiał na chorobę zwaną biegunką". Markiz Gonzaga odzyskał siły, gdy 16 sierpnia Piętro Marcello i Giorgio Emo przybyli z Wenecji i mianowali go „głównym kapitanem na lądzie wszystkich żołnierzy pieszych i konnych", wręczając mu insygnia nowego stanowiska: srebrną łaskę i sztandar św. Marka. Ceremonia odbyła się przed namiotem markiza, a towarzyszyła jej uroczysta msza przy ołtarzu zdobytym w taborze króla francuskiego pod Fornovo (ozdobionym inicjałami króla i jego żony). Po przyjęciu insygniów komandora, Franciszek Gonzaga zadeklarował pełną wierność Wenecji, obiecując poświęcić swoje życie i los dla chwały weneckiej Signorii. Tak więc obaj dowódcy (Orleańczyk i Gonzaga) cierpieli na choroby, ich armie były osłabione epidemiami i brakiem żywności, a dezercja najemników była coraz większa. Impas mógł być rozwiązany tylko przez działanie jednej ze stron. Albo armia Ligi musiała szturmować mury Novary, albo król Francji musiał przyjść z pomocą krewnemu w oblężonym mieście. [...] Pod koniec sierpnia monarcha francuski podjął decyzję o przeniesieniu obozu wojskowego na przedmieścia Vercelli, zaledwie 20 km od Novary. Spodziewano się, że po przybyciu tam nowych żołnierzy szwajcarskich, zwerbowanych przez baliwika Dijona, będzie można przystąpić do siłowej próby zniesienia oblężenia. Z jednej strony decyzja ta satysfakcjonowała „partię" opowiadającą się za walną bitwą, z drugiej zaś była sposobem na wywarcie presji na zwolenników Ligi. Według F. Guicciardiniego, przybycie Szwajcarów i Francuzów do Vercelli ożywiło nadzieje księcia Orleanu na zniesienie oblężenia. Vercelli było jednak częścią posiadłości sabaudzkich i według księżnej Dowager Sabaudii zostało zajęte przez Francuzów bez jej zgody. Główne siły przeciwnych stron dzieliła teraz tylko rzeka Sesia i stosunkowo niewielkie bagna między Vercelli a Novarą. Choć sam Karol VIII spędził w nowym obozie tylko jedną noc, zostali w nim dowódca armii, książę Orański, a także marszałek Pierre de Rohan-Gié i główny kontyngent najemników szwajcarskich. Żołnierze francuscy, według wspomnień Comminesa, „niechętnie pozostawali w obozie w pobliżu miasta" (oblężonej Novary); wielu żołnierzy samowolnie opuściło obóz, wielu zachorowało. Wśród tych, którzy zmarli na dyzenterię był krewny króla, hrabia Franciszek de Bourbon-Vendôme, który dopiero co przybył z Francji. W międzyczasie sytuacja oblężonych w Novarze stale się pogarszała z powodu głodu i chorób. Według „Pamiętników" Comminesa „codziennie ludzie umierali tam z głodu, a dwie trzecie z nich było chorych"; oblężeni „byli tak wyczerpani, że wyglądali bardziej jak umarli niż żywi". Do obozu francuskiego stale napływały listy z błaganiami o pomoc. [...] Dużym sukcesem wojsk Ligi było zdobycie w nocy 26 sierpnia francuskiego konwoju z żywnością, który pod eskortą 500 żołnierzy próbował przedostać się do oblężonego miasta. Oprócz zboża, wina i innego prowiantu, żołnierze byli zachwyceni, że w wozach znalazły się pieniądze i biżuteria. Do niewoli dostał się również francuski kapitan Jean de La Palice, który po śmierci zasłynął z „Lapaliciades". Mimo to sytuacja w obozie ligowym pod Novarą nie była najlepsza, cierpieli wszyscy, od dowódców po zwykłych żołnierzy. Oprócz opisów klęsk spowodowanych warunkami klimatycznymi i chorobami, „Dziennik" Alessandro Benedettiego i inne źródła dostarczają imponującej listy incydentów i niepokoi, które nękały życie żołnierzy Ligi. Na przykład 21 sierpnia w obozie wybuchły zamieszki wśród niemieckich lancknechtów, które zostały opanowane przez ich komendanta Georga von Ebensteina. Trzy dni później, landsknechci i żołnierze włoscy wdali się w bójkę, którą powstrzymał hrabia Pitigliano. 2 września hrabia został ranny w lewe ramię (według Guicciardiniego w dolną część pleców) przez oblegających strzałem z arkebuza; opatrzył go sam Benedetti. Żołnierze Ligi nadal dezerterowali: Lombardczycy po prostu uciekali, a Wenecjanie dopiero po otrzymaniu należnego żołdu. [...] Tak czy inaczej, rozpoczęte negocjacje nie odwołały działań wojskowych. 9 września przed murami miasta ustawiono cztery moździerze i dwie duże bombardy strzelające kamiennymi kulami o masie 200 funtów, które następnego dnia „zaczęły bić w baszty i bramy". [...] Tak czy inaczej, wynikiem negocjacji był wyjazd księcia Orleanu z oblężonej Novary, który nastąpił 23 września (przesunięty o dwa dni z powodu złej pogody). Gwarantem bezpiecznego przejazdu księcia z jego świtą z własnej inicjatywy był sam Franciszek Gonzaga, który w tym celu pojawił się w miejscu pobytu wojsk francuskich. Karol VIII, który przybył do Vercelli, z radością powitał swojego kuzyna i spożył z nim wspólny posiłek. Trzy dni po wyjeździe księcia wojska francuskie opuściły Novarę, pozostawiając miasto w rękach samych mieszczan, którzy mieli samodzielnie kierować jego losami aż do ostatecznej decyzji (tj. porozumienia pokojowego). Podczas wycofywania wojsk doszło do incydentu, który prawie zerwał proces pokojowy: Galeazzo di Sanseverino, który eskortował Francuzów, nagle natknął się na oddział ciągnący z miasta armatę. Usunięcie artylerii nie było częścią umowy i Lombardowie zajęli armaty. Kiedy w Vercelli zrobiło się o tym głośno, król i książę Orleanu zareagowali bardzo oburzeni. Wydano rozkaz zebrania wojska, które wkrótce przemaszerowało przez most na rzece Sesia. Wkrótce jednak nieporozumienie zostało wyjaśnione i Sanseverino sprowadził działo z powrotem. Król i jego armia wrócili do obozu. Francuzi opuścili więc Novarę pod kontrolą Gonzagi i Sanseverino. Według Comminesa żołnierze byli wyczerpani i ciężko chorzy. Tylko nieliczni byli na koniach (większość z nich została po prostu zjedzona). Do tego czasu 2 tys. Francuzów zmarło z powodu chorób i działań wojennych. Według Comminesa, który spotkał ich po drodze, „i choć było ich prawie pięć i pół tysiąca, nie było wśród nich nawet 600 zdolnych do walki". Niektórzy po prostu padli na drogę bez sił. W Vercełłi król nakazał wypłacić żołnierzom wszystkie należne im pieniądze, także za śmierć, i przyznał im premie. Trudy oblężenia tak wyczerpały nieszczęśników, że po stronie francuskie) zmarło kolejnych 300, tak że „wielu z nich leżało w błocie miasta. Jak można było się spodziewać, podstępny książę Sforza nie był skory do dokładnego wypełnienia warunków rozejmu. Już 10 października mieszkańcy Novary zostali zmuszeni do spotkania z wojskami lombardzkimi, które wkroczyły do miasta, wbrew warunkom porozumienia. Galeazzo di Sanseverino został mianowany gubernatorem miasta i nałożył na mieszczan wysokie grzywny i podatki, które zostały pominięte podczas okupacji francuskiej. Zniszczone w wyniku bombardowań mury miasta zostały odbudowane na koszt jego mieszkańców..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 210-230 "...Tak czy inaczej, nie mając większych nadziei na korzystny wynik rozpoczętych lub spodziewanych negocjacji, Karol VIII podjął kroki mające na celu wzmocnienie swojej osłabionej armii. 4 sierpnia wysłano do Lucerny list, w którym upoważniono dwóch posłów z Bordeaux, Jeana de Siten i Benoît Adama, do rekrutacji żołnierzy do działań wojennych w Lombardii (4-5 tys. ludzi). Podjęto też inne działania w celu pozyskania najemników, tak że 12 sierpnia król napisał do księcia Burbon: „Codziennie Szwajcarzy przybywają do mojej służby, a słyszałem, że przedstawiciele Ligi [Konfederacji Kantonów] opowiedzieli się po mojej stronie i przeciwko signorowi Ludovico [„Moro"]..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 215 "...Niewątpliwie Karol VIII był zaniepokojony niekorzystną dla niego sytuacją w Regnie. Perron de Basqui został wysłany z Asti do Nicei, aby przyspieszyć przygotowanie floty. Istotnie, jesienią przygotowano flotę, którą dowodził Louis d'Alman, signor d'Arban, „dobry wojownik, ale bez doświadczenia na morzu" (Guicciardini). Statki miały wypłynąć z 2 tys. gaskońskich żołnierzy i Szwajcarów na pokładzie, którzy mieli wzmocnić garnizon neapolitańskich twierdz. Jednak przy wyspie Ponza d'Arban okręty zderzyły się z flotą króla Ferdynanda II, zostały zmuszone do odwrotu i schronienia się w porcie Livorno, gdzie większość żołnierzy zeszła na ląd. Neapolitańczycy nie mogli jednak kontynuować operacji; z powodu złej pogody zmuszeni byli stać pod Ebolą przez prawie dwa miesiące. Niemniej jednak, to właśnie niepowodzenie floty francuskiej zachęciło obrońców Castel Nuovo i Castel del Ovo do kapitulacji..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 241-242 "...Tak czy inaczej, rozpoczęte negocjacje nie odwołały działań wojskowych. 9 września przed murami miasta ustawiono cztery moździerze i dwie duże bombardy strzelające kamiennymi kulami o masie 200 funtów, które następnego dnia „zaczęły bić w baszty i bramy". Pomimo rad mediatorów z Ferrary i sprzeciwu Trivulzio na radzie wojskowej w Vercelli, król Karol zdecydował się 14 września przyznać Franciszkowi Gonzadze bezpieczne przejście do obozu w celu negocjacji, w towarzystwie 50 konnych rycerzy. Negocjatorami francuskimi mieli kierować Commines, książę Orański, marszałek de Gie i Louis de Pienne. Negocjacje odbywały się w wieży, położonej na terenie zajętym przez wojska francuskie, pomiędzy Vercelli a Cameriano. W ten sposób, według A. Benedettiego, wenecki dowódca przeszedł od wojny do pokoju. Pierwsza runda rozmów rozpoczęła się 15 września i trwała cztery dni (w tym dwa dni w obozach stron; 19 września przedstawiciele Ligi nie mogli przeprawić się przez rzekę z powodu zawalonego mostu, więc negocjacje nie odbyły się tego dnia). Obok markiza Gonzagi i wenecjanina Bernardo Contariniego do Ligi dołączył Bernardino Visconti, przedstawiciel księcia Mediolanu. Następnie do negocjatorów dołączyli przedstawiciele cesarza, królów Hiszpanii i księcia Ferrary, a także sam Lodovico Sforza i weneccy proweditore. Głównym punktem spornym była kwestia własności Novary; „chodziło o to jedno miasto, które książę Orleanu chciał zachować, a książę Mediolanu odzyskać". Ponadto Francuzi popierali prawa swojego króla do władztwa Genuą, na co nie zgadzał się przedstawiciel Mediolanu. Wysłannik „Moro" proponował ze swej strony, aby Francuzi zrzekli się Novary, przekazali Genueńczykom Sartanę i Pietrasantę oraz wypłacili odszkodowanie za wydatki poniesione przez Lombardów w czasie wojny. Książę Mediolanu bez wątpienia zdawał sobie sprawę z nieakceptowalności swoich propozycji; można przypuszczać, że to one stanowiły punkt wyjścia do dyskusji. Negocjacje były trudne. Jak słusznie zauważył Guicciardini, Francuzi i „Moro" „nie ufali sobie nawzajem i aby zwiększyć swoje szanse, nie okazywali zbyt wielu ustępstw". Według Comminesa, Francuzi chcieli przekazać Novarę przedstawicielom cesarza (jako suzerena księstwa Mediolanu), prawdopodobnie jako środek tymczasowy. Propozycja ta została odrzucona przez przedstawicieli Mediolanu. 20 września w obecności „Moro" odbyła się ostra dyskusja na temat przyszłości Novary. Sforza najpierw bez ogródek oświadczył, że nie ma nic wspólnego z księciem, który zajął jego miasto, ale potem, po konsultacji ze swoimi doradcami, zgodził się udzielić kuzynowi króla przepustki do obozu francuskiego z obowiązkiem powrotu do oblężonego miasta, jeśli nie zostanie zawarty pokój. 21 września, pomimo ciągłych opadów deszczu, kontynuowano negocjacje w sprawie losu Novary, Genui i Neapolu. W każdej z tych trzech kwestii stanowiska sojuszników włoskich były jednak odmienne. Kwestia własności Novary dotyczyła Francji i Mediolanu i wydawała się być mało interesująca dla pozostałych członków Świętej Ligi. W odniesieniu do Genui stanowisko francuskie było takie, że Karol VIII uznawał miasto jako posiadłość mediolańską, ale jako lenno króla francuskiego. Oczekuje więc pomocy w związku z przyszłą nową wyprawą do Neapolu (drogą morską). Ze swej strony „Moro" negował prawa korony francuskiej do liguryjskiego „klejnotu". Książę Mediolanu, poproszony o zagwarantowanie bezpieczeństwa francuskim statkom zakotwiczonym w porcie w Genui, odpowiedział lapidarnie: „Moje słowo wystarczy". Wiedząc o perfidii Sforzy, Commines zaproponował użycie twierdzy Castelłetto jako gwarancji, która miała trafić do Francuzów jako rekompensata za wydatki poniesione podczas wyprawy neapolitańskiej. „Moro" odmówił i odpowiedział, że jest gotowy do walki; w ten sposób działania wojenne naruszyłyby suwerenne prawa cesarza. Wenecja wolała nie mieszać się w konflikt o Genuę: jej przewodnicy odmówili „Moro" doradzania w tej sprawie. Natomiast problem neapolitański dotyczył interesów wszystkich członków Ligi Świętej. Na polecenie Signorii 22 września Trevisan i Pisano zaproponowali, aby spór o Regno został rozwiązany w drodze kompromisu, dzięki wysiłkom arbitrów złożonych z papieża, cesarza i monarchów hiszpańskich. Współczesny badacz nazywa to „wysokim komisariatem" dla administracji Królestwa Neapolu, z którego Francja była wykluczona. Z pewnością taki stan rzeczy nie mógł odpowiadać Karolowi VIII, któremu odmówiono uznania jego praw dynastycznych do Neapolu. Negocjatorzy francuscy odłożyli więc dyskusję nad problemem neapolitańskim na następny dzień. [...] Prawie codziennie Louis de la Tremoille, Pierre de Rogan (marszałek de Gié), Filip de Commines i inni negocjatorzy ze strony francuskiej odwiedzali obóz Ligi, omawiając z Wenecjanami i Lombardczykami warunki przyszłego pokoju. Do dawnych przedstawicieli króla dołączył Jean de Ganet, przewodniczący parlamentu paryskiego, jako człowiek dobrze znający łacinę i potrafiący ocenić adekwatność tekstu traktatu. Nie zawsze jednak członkowie Ligi działali zgodnie. Za namową Comminesa Francuzi kilkakrotnie spotykali się z „Moro" bez obecności Wenecjan, debatując z nim o Novarze i Genui. Po osiągnięciu porozumienia w tych kwestiach książę Mediolanu faktycznie zaprosił Trevisana i Pisano do przyłączenia się do warunków porozumienia wypracowanego 24 września. Podczas gdy Francuzi osiągnęli porozumienie z „Moro" w sprawie Novary i Genui, ich spór z Wenecjanami o losy apulijskiego portu Monopoli trwał nadal. Wymagały one konsultacji z kierownictwem Republiki, którego odpowiedź była opóźniona. Prowincjałowie, podobnie jak wenecka Signoria, obawiali się o losy armii ligowej, która po zawarciu pokoju musiała wracać przez Lombardię. Podział wśród reprezentantów Ligi groził pogłębieniem. Wreszcie 30 września M. Trevisan przekazał Francuzom kopię listu, jaki otrzymał z Wenecji (z 28 września), w którym wyrażono zgodę na zawarcie pokoju. Następnego dnia przedstawiciele francuscy oznajmili proweditore, że król nie był zadowolony z propozycji Signorii i zażyczył sobie trzech rzeczy: aby Wenecja wycofała swoją flotę z wód neapolitańskich i nie wspomagała już Ferdynanda II; aby Wenecja zrezygnowała z portów w Apulii oraz by Wenecja zawarła sojusz z Francją. Gdyby te propozycje nie zostały przyjęte przez Wenecjan, Francja zawarłaby osobny pokój z Lodovico Sforzą. Kiedy Trevisan wyraził swoje niezadowolenie wobec „Moro", że prowadzi negocjacje praktycznie bez wiedzy proweditore, książę odpowiedział krótko, że Signoria będzie zadowolona z ich wyników. Po osiągnięciu porozumienia przez przedstawicieli francuskich i Lodovico „Moro", kwestia pokoju pozostawała nierozwiązana przez kolejne dwa tygodnie. Król nie mógł jednak zwlekać, gdyż przebywanie we Włoszech było dla niego kosztowne, zarówno w sensie dosłownym, jak i geopolitycznego układu sił. Nie mogąc wspomóc garnizonów w Królestwie Neapolu, Karol VIII tracił czas na bezowocne oczekiwanie. Tymczasem, jak wspomina Commines, „zbliżała się zimowa pora roku". Francuzi „powinni byli odejść z honorem, z pisemnym tekstem przyzwoitego pokoju, który należało wszędzie rozesłać". [...] Ostatecznie Karol VIII zgodził się podpisać tekst sporządzonego wcześniej porozumienia. 9 października marszałek Gie pojawił się w obozie Ligi i oznajmił, że jego monarcha nadal chce decyzji Senatu w sprawie „zwrotu" Monopoli. Tego samego dnia Lodovico „Moro" otrzymał od swojego przedstawiciela w obozie francuskim, Francesco Bernardino Visconti, wiadomość o odbytej tam radzie, na której król postanowił jak najszybciej wrócić do domu. „Moro" natychmiast ogłosił swój zamiar rozwiązania oddziałów, zachęcając proweditore do pójścia za jego przykładem. Weneccy proweditore, wyczerpani nie tyle wysiłkiem wojennym, co niezdrowym „siedzeniem" pod Novarą, jeszcze tego samego dnia napisali do Signorii, informując o gotowości do opuszczenia obozu już następnego dnia. Wreszcie, nic nie stało na przeszkodzie, aby podpisać warunki wcześniejszej umowy. Wracając tego samego dnia do obozu ligowego, marszałek Gie i inni przedstawiciele Francji oraz książę Mediolanu, w obecności proweditore i ambasadora hiszpańskiego, uroczyście przyrzekli „przestrzegać wszystkich rozdziałów [traktatu]". Natychmiast potem w obozie ogłoszono pokój. Rozpoczęte uroczystości zostały zignorowane przez Wenecjan, którzy czuli się „wykluczeni" z artykułów traktatu, który został napisany na korzyść Francuzów i „Moro". Efektem długich negocjacji był traktat pokojowy między monarchą francuskim a księciem Mediolanu, podpisany 10 października 1495 roku. Nadanie Lodovico Sforzy tego tytułu wskazywało już na pewne ustępstwa ze strony Karola VIII, który uznał prawa „Moro" do księstwa mediolańskiego. Ze swojej strony Karol określał się jako „król Francji, Sycylii i Jerozolimy", czyli nie zrzekł się swoich roszczeń do „dziedzictwa Andegawenów" w basenie Morza Śródziemnego. Traktat omijał w ten sposób kwestie związane z Królestwem Neapolu; ani Hiszpania, ani Wenecja nie były jego stronami, podkładając w ten sposób „bombę zegarową" pod zawarty pokój. Uznając posiadłości mediolańskie na rzecz Lodovica, monarcha francuski dał gwarancję, że nie udzieli księciu Orleanu żadnej pomocy w działaniach przeciwko „Moro". Ponadto Karol VIII uznał Ligę Świętą pod warunkiem, że nie będzie ona ingerować w sprawy Francji i Neapolu; gdyby doszło do tego ostatniego, książę Mediolanu byłby zmuszony wystąpić z Ligi i zwrócić królowi Novarę. Genua pozostała jednak w posiadaniu „Moro" (jako feudał z nadania króla francuskiego), choć cytadela miejska Castelletto została przekazana księciu Ferrary, który przez dwa łata pełnił rolę gwaranta traktatu. W przypadku wrogich działań ze strony „Moro", zamek miał zostać przekazany królowi francuskiemu. Ponadto, zgodnie z postanowieniami traktatu, Lodovico Sforza zobowiązał się wyposażyć dwa okręty wojenne (nave lub caracca), aby wspomóc oblężonych Francuzów w Neapolu. Francuskie statki zatrzymane w Rapallo i Genui miały zostać zwrócone Francuzom. Ponadto książę zobowiązał się nie udzielać żadnej pomocy Ferdynandowi II i innym pretendentom do tronu neapolitańskiego. Miał on nakłonić papieża do odwołania wszystkich kościelnych potępień wobec Karola i Francuzów oraz do udzielenia mieszkańcom Novary przebaczenia. W przypadku wysłania wojsk francuskich do Neapolu, książę zobowiązał się do zapewnienia im przejścia przez swoje ziemie (nie więcej niż 400 kopii kawalerii i 4 tys. piechurów jednocześnie). Gdyby sam Karol VIII chciał ponownie wkroczyć do Włoch, książę był zobowiązany dołączyć do jego armii wraz ze swoimi żołnierzami. Warunki traktatu przewidywały wymianę jeńców (w tym księcia Mjolana) i powrót wygnańców. Sforza również „na poczet kosztów, jakie wojna przyniosła królowi" umorzył francuskiemu monarsze część długu - 80 tys. dukatów z ogólnej sumy 180 tys. Resztę oddał w ratach. Ponadto „Moro" zobowiązał się zapłacić księciu Orleanu 50 tys. dukatów w ciągu półtora roku, w zamian za rezygnację z roszczeń do hrabstwa Asti. Wreszcie, traktat przewidywał włączenie Wenecji jako strony na okres do dwóch miesięcy. Gdyby w tym czasie Wenecjanie nie przystąpili do traktatu (co dla króla oznaczało poparcie dla rodu Aragońskiego), książę Mediolanu „musi wypowiedzieć im wojnę i wspomóc króla [Francji] w obronie królestwa Neapolu przed Wenecjanami". Zajęte przez niego ziemie Terrafermy w razie wojny miały zostać przyłączone do posiadłości mediolańskich. Pokój zawarty w Vercelli prawdopodobnie osiągnął cele, o których wspomina F. Commines: „ocalono honor i uzyskano tak potrzebną pomoc dla obrony Neapolu". Dzień po podpisaniu pokoju obóz wojsk Ligi w Cameriano był już zlikwidowany. „Wenecjanie, Lombardczycy i Mediolańczycy odeszli [...] z całą swoją artylerią, bagażami, żywnością i wszystkim innym; a żeby pokazać, że nie zamierzają już wracać, podpalili to, co zostało na ich polu, tak że wszystko stanęło w płomieniach". Karol VIII również „marzył o powrocie do Francji". Po tym, jak posłowie, którzy wrócili do Vercelli, poinformowali go o zgromadzeniu wojsk Ligi, wydał rozkaz jak najszybszego rozebrania namiotów..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 225-234 Akcje wojskowe w południowej części Półwyspu Apenińskiego "...Przyłączywszy się do antyfrancuskiej Ligi Weneckiej, późną wiosną 1495 roku hiszpańscy władcy Ferdynand i Izabela postanowili w imieniu swego rodzica interweniować w walkach na południu Półwyspu Apenińskiego. Hiszpańskie siły pod dowództwem Gonzalo Fernándeza de Cordoby, znanego później jako El Gran Capitán, przybyły, aby wesprzeć młodego króla Ferdynanda II, który został wygnany z Neapolu. Siły, z którymi de Cordoba wylądował w Kalabrii 24 maja, liczyły około 600 kawalerzystów (w tym 500 jinete - lekkiej kawalerii) i 1500 piechurów. Większość stanowili doświadczeni żołnierze, uczestnicy podboju Granady, choć nie brakowało wśród nich nowych rekrutów. Pomoc Ferdynanda Aragońskiego dla jego imiennika nie była bezinteresowna: w zamian Ferrandino zgodził się na przekazanie kilku ważnych portów w Kalabrii, w tym Reggio, Królestwu Sycylii (którego królem był monarcha aragoński). Po zajęciu Reggio Calabria w kwietniu 1495 roku Ferdynand II rozpoczął swoją ekspansję w głąb swojego utraconego królestwa. Jego armia, licząca do 6 tys. ludzi, składała się z ochotników z Sycylii, w tym z milicji miejskich i oddziałów magnackich. Posuwanie się armii Aragonese'a zostało powstrzymane przez Stuarta d'Aubigny francuskiego konstabla Królestwa Neapolu, który został również mianowany gubernatorem Kalabrii. Jego siły spotkały się z armią Gonzalo de Cordoby w pobliżu miasta Seminara. Siły Obigny'ego liczyły 100 rycerskich kopii i 1200 Szwajcarów; oprócz nich miał on pod swoją komendą kawalerię i piechotę profrancuskich baronów południowowłoskich. Główną przyczyną klęski armii neapołitańsko-hiszpańskiej była dezorganizacja. Pomimo odczuwalnej przewagi nad przeciwnikiem, hiszpański dowódca uległ pragnieniu włoskich arystokratów, by zaangażować się w walkę. W ten sposób, myląc taktykę jinete z rzeczywistym odwrotem, włoska piechota rzuciła się do ucieczki. Hiszpanie, którzy pozostali na polu bitwy, nie byli w stanie wytrzymać połączonych ataków francuskich gens d'armes i szwajcarskich pikinierów. Wynikiem bitwy (28 czerwca) była całkowita klęska armii aragońskiej. Według F. Guicciardiniego przyczyną klęski był brak doświadczenia ochotników i hiszpańskich rekrutów, którym przyszło walczyć z „wyszkolonymi i doświadczonymi" Francuzami. Młody król Ferdynand odznaczył się odwagą i walecznością, tracąc w bitwie konia. Ocalił życie tylko dzięki samopoświęceniu jednego ze swoich współpracowników, hrabiego Giovanniego di Capua z Altavilli. [...] Po klęsce pod Seminarium Gonzalo de Cordoba został zmuszony do wycofania się do Reggio, lojalnego wobec domu aragońskiego, podczas gdy król Ferdynand ewakuował się na Sycylię. Przez kilka miesięcy de Cordoba unikał większych konfrontacji, uciekając się do taktyki walki partyzanckiej. W tym samym czasie wyszkolił swoją kawalerię i zaczął wyposażać część swojej piechoty w piki i arkebuzy. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 237-239 Ferdynand nie zrezygnował z prób przywrócenia władzy w Królestwie Neapolu. Według Paolo Giovio, król nie miał wątpliwości co do przychylności Fortuny. W ciągu kilku miesięcy jego nieobecności Neapolitańczycy nasycili się „dobrodziejstwami" francuskiej okupacji. Wiadomo, że gdy w maju 1495 roku przybyły drogą morską posiłki (13 statków), zostały przyjęte z małym entuzjazmem. Zdarzały się też przypadki brutalności Francuzów wobec miejscowej ludności. W ten sposób 24 czerwca w Gaecie wybuchł bunt, który został brutalnie stłumiony,- zginęło półtora tysiąca ludzi, w tym starcy i dzieci. Ferrandino, który był świadomy tych ekscesów, miał nadzieję wykorzystać nastroje społeczne, aby obrócić sytuację na swoją korzyść. Zrekrutował dodatkowe oddziały na Sycylii, zamierzając wylądować w stolicy. W rezultacie 6 lipca u wybrzeży wyspy Capri pojawiła się imponująca flota aragońska, licząca 80 okrętów, choć z niewielką ilością żołnierzy na pokładzie. Jednak całe wybrzeże neapolitańskie (Salerno, Amalii, Sorrento) opowiedziało się po stronie wygnanego króla. Wieści o nadejściu wroga dotarły do Neapolu zbyt późno, by można było odpowiednio zorganizować obronę. Wicekról Montpensier miał jednak czas na przemieszczenie 16 tys. żołnierzy. Gubernator Abruzji, Gracie dAguerre, radził zaatakować Aragończyków, zanim ludność Neapolu powstanie przeciwko Francuzom, ale ani Montpensier, ani de Vesc nie odważyli się tego zrobić. Można to tłumaczyć faktem, że mimo przewagi w sile żywej Francuzi dysponowali znacznie mniejszą liczbą okrętów. Ponadto niedawna nieudana próba desantu księcia Salerno na Ischię (11 czerwca) osłabiła zapał władz francuskich w Neapolu. Zapewne rolę odegrała też osobowość dowódcy. [...] Zamiast aktywnej obrony wicekról zdecydował się więc na obronę stolicy. Uzbrojeni mężczyźni przejechali ulicami Neapolu, demonstrując siłę francuskiej potęgi. Ponadto strażnicy zostali przydzieleni przedstawicielom miejscowej elity, którzy mieli opinię zwolenników dynastii aragońskiej. Mimo podjętych środków, wielu mieszkańców Neapolu postanowiło chwycić za broń i zwrócić się przeciwko nowej władzy. Ferrandino nie miał jednak sprecyzowanego planu działania. W południe 7 lipca, tuż po dniu bitwy pod Fornovo, wylądował ze swoimi siłami u ujścia rzeki Sebeto, poza murami Neapolu. Rybacy przywitali Aragończyka okrzykami „Ferro! Ferro!" W tym momencie Montpensier popełnił wielki błąd: wyprowadził większość swoich ludzi poza mury, aby uniemożliwić Ferrandino wejście do miasta. Tymczasem główne niebezpieczeństwo groziło Francuzom od wewnątrz. Jak napisał kronikarz Ferraiolo, w tym momencie „cała ziemia była już uzbrojona". Ferdynand II wkroczył do miasta bez rozlewu krwi, przez Bramę Mercato, tak że żołnierze Montpensiera znaleźli się pomiędzy Aragończykami a zbuntowanymi Neapolitańczykami. Ledwo zdążyli wrócić do Neapolu, omijając jego mury. W towarzystwie Alfonsa dAvalos i poety Benedetto Garetha, sekretarza, król Ferdynand II odbył triumfalny przemarsz przez swoją stolicę. Co znamienne, dosiadał on słynnej klaczy Belladonna, na której wcześniej jeździli neapolitańscy władcy od Alfonsa II do Karola VIII. Król zamieszkał w Castel Capuano, podczas gdy dwie pozostałe twierdze miasta pozostały w rękach francuskich (Castel Sant'Elmo został poddany po trzech dniach). Według współczesnych relacji, ludność Neapolu z radością powitała powrót Ferdynand II do władzy. Natychmiast podniósł się krzyk przeciwko Francuzom. Neapolitańczycy nękali żołnierzy wicekróla, którzy samotnie zapuszczali się do miasta, rozbijali pałace książąt Salerno i Bisignano oraz innych zwolenników Francuzów, palili dokumenty sądowe i finansowe. Aresztowano niektórych urzędników francuskich, w tym protonotariusza Jeana Rabaud, który poszedł do więzienia ubrany jedynie w płaszcz, pończochy, buty i czapkę nocną. Pomimo przewagi liczebnej swoich wojsk, Francuzi zdecydowali się na przyjęcie taktyki defensywnej i schronili się w zamkach Castel Nuovo i Castel del Ovo. Na ich czele stał wicekról Montpensier, wielki szambelan Vesc, oraz kilku francuskich kapitanów i neapolitańskich arystokratów (Yves d'AIegre, książę Salerno, Antonelło San-severino, Matteo Coppola). W pozostałych częściach Królestwa Neapolu pozycja Francuzów nie była lepsza. W ten sposób flota wenecka pod dowództwem Antonio Grimaniego zajęła apulijski port Monopoli i pozostawiając tam garnizon, popłynęła, by wesprzeć Aragończyków w Neapolu..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 239-241 "...Chociaż Ferdynand II odzyskał stolicę w lipcu 1495 roku, zamki Neapolu oraz wiele regionów i miast królestwa pozostało pod kontrolą francuską. Jesienią wydawało się, że fortuna znów zwróciła się ku Francuzom. Siły Bero Stuarta d'Aubigny i François d'Alegre, barona de Presi, zdołały pokonać w bitwie pod Eboli (2 października) armię Ferrandino, dowodzoną przez Giovanniego Caraffę, hrabiego Maddaloni. Odniósłszy zwycięstwo, Presi wysłał swój oddział na pomoc wicekrólowi Gilbertowi de Montpensier, oblężonemu w neapolitańskim zamku Castel Nuovo. Tymczasem ten ostatni rozpaczał, że nie doczeka się pomocy obiecanej przez francuskiego monarchę. Komendanci toskańskich twierdz, które pozostały w rękach francuskich, nie byli skorzy do wspierania swoich bliskich w Regno. Pierwsza próba wysłania pomocy drogą morską z Genui nie powiodła się z powodu sprzeciwu „Moro". Ponadto, zdaniem F. Comminesa, Karol VIII wolał spędzać czas w Lyonie, ciesząc się życiem, niż wspierać żołnierzy, którzy pozostali na południu Półwyspu Apenińskiego. Przekonany, że dalszy opór jest niemożliwy, 24 września 1495 roku Montpensier podpisał z Ferrandino dwumiesięczny rozejm (według F. Guicciardiniego 30-dniowy). Rozejm wszedł w życie w poniedziałek 5 października i miał obowiązywać do 6 grudnia. W okresie rozejmu Neapolitańczycy zobowiązali się do zaopatrywania Francuzów w niezbędne artykuły żywnościowe. Jeśli do początku grudnia żołnierze Montpensiera nie otrzymają pomocy z Francji, twierdze Castel Nuovo i Torre di San Vincenzo miały się poddać, a garnizon Castel del Ovo został wyłączony z układu rozejmowego. Francuzi mogliby wtedy wrócić do domu z bronią i bagażem, ale bez zagarniętego mienia. Jako gwarancję, że porozumienie będzie respektowane, Yves d'Allegre, Robert de la Marche, Seftor de La Chapelle i Juan Rocaberti zostali wysłani do króla Ferdynanda jako zakładnicy. Po zwycięstwie pod Eboli siły barona Preci zbliżyły się do Neapolu, nie wiedząc o rozejmie; z kolei wicekról nie mógł otrzymać wiadomości o zbliżającej się pomocy, ponieważ listy de Preci do niego zostały przechwycone przez wroga. Jednak nawet w tej sytuacji Ferdynand II czuł się niepewnie. Zebrawszy przedstawicieli Neapolitańczyków w Castel Capuano, przedstawił im gotowość do zrzeczenia się tronu, jeśli nie chcą go jako swojego monarchy. Mieszczanie stanęli po stronie swojego króla, „powodowani nie tylko miłością do niego, ale także obawą przed karą za bunt [przeciwko Francuzom]". Efektem tego była budowa fortyfikacji, które miały uniemożliwić wojskom Presiego dotarcie do zamku Castel del Hovo. Francuzi zajęli pozycje na wybrzeżu przed Castel del Hovo, na terenie całkowicie pozbawionym słodkiej wody. Artyleria neapolitańska ostrzeliwała ich z okolicznych wzgórz. Po kilku dniach oczekiwania w tych warunkach baron Preci został zmuszony do wycofania swojego oddziału do Noli, gdzie został zablokowany przez armię Ferdynanda II. Zdając sobie sprawę, że nie ma już żadnych szans na przełamanie blokady, w nocy 26 października Montpensier i książę Antonello di Sanseverino opuścili Castel Nuovo i udali się w kierunku posiadłości tego ostatniego, Salerno. Większość garnizonu ewakuowała się wraz z nimi, 300 ludzi pozostało w zamku, „wystarczająco dużo, aby się bronić i móc się tam wyżywić". Z pewnością odwrót dowódcy nie mógł nie podkopać morale Francuzów, którzy pozostali w zamkach Neapolu. Mimo to kontynuowali obronę, odpierając 13 listopada szturm z ciężkimi stratami wśród atakujących. Kluczowym wydarzeniem w nowej próbie zdobycia Castel Nuovo była detonacja miny, nad którą neapolitańscy inżynierowie pracowali od początku listopada. Wykonawcą tego planu był Toskańczyk Francesco Martini. Wykop prowadził od żywopłotu, który otaczał mur, do muru zamkowego. Kiedy 27 listopada przygotowania zostały zakończone, siły neapolitańskie odwróciły uwagę Francuzów w innym kierunku. „Nagle z okropnym grzechotem ściana została zniszczona aż do samej ziemi" - pisał P. Giovio o następującej po tym eksplozji. Według S. Peppera „była to prawdopodobnie pierwsza mina prochowa w historii nowoczesnych działań wojennych". Zniszczenia spowodowane eksplozją osłabiły obronę francuską i 8 grudnia obrońcy Castel Nuovo ostatecznie poddali się. W tym czasie wieża Torre di San Vincenzo była już także w rękach neapolitańskich. Wreszcie, 17 lutego 1496 roku twierdza Castel del Ovo, ostatnia francuska twierdza w stolicy, również otworzyła swoje bramy przed oblegającymi; „wszyscy, którzy byli w zamku, wrócili do domu drogą morską"..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 242-245 "...Po utracie stołecznych fortyfikacji Gaeta stała się główną bazą francuską w Królestwie Neapolu, ale w połowie zimy przybyło kilka galer z prowiantem, pieniędzmi i posiłkami w liczbie 2500 żołnierzy Król Ferdynand II, po przejęciu stolicy, stanął przed trudniejszym zadaniem odzyskania innych miast i regionów Królestwa Neapolu. Ferdynand nie był w stanie poradzić sobie bez pomocy swoich hiszpańskich sojuszników. Ci ostatni jednak byli już mocno osadzeni na Półwyspie Apenińskim, realizując swoje własne interesy. Montpensier, Virginio Orsini i Camillo Vitelli, którzy dowodzili Francuzami, odnieśli pewien sukces, zdobywając kilka twierdz na południu Półwyspu Apenińskiego. Ponadto francuscy kapitanowie nadal utrzymywali pewne obszary i miasta w Królestwie Neapolu: dAubigny w Kalabrii, Gracien de Guerre w Abruzji, Domgiulien w Monte Sant'Angelo, Georges de Sully w Otranto. Jak sam przyznał F. Commines, znajdowali się oni w bardzo trudnej sytuacji, w potrzebie i z pustymi obietnicami wsparcia ze strony władz. W Kalabrii Francuzom przyszło się zmierzyć z Hiszpanami pod wodzą Gonzalo de Cordoby, w Apulii z Wenecjanami, którzy tam wylądowali. Ferdynand II, chcąc odzyskać władzę w Królestwie Neapolu, napotkał na poważne trudności. Młody monarcha rozpaczliwie potrzebował pieniędzy, wojska i broni. Nie będąc formalnie członkiem Ligi Świętej, nie mógł uzyskać pomocy od Wenecji, Mediolanu czy innych państw. Jednocześnie, jako de facto członek koalicji antyfrancuskiej, potrzebował ich pomocy. Król pisał do swoich ambasadorów w Rzymie, prosząc ich o przekazanie Aleksandrowi VI, „że nasz upadek nie przyniósłby ani chwały, ani pożytku" (list z 29 października 1495 roku). Podobnie jak na północy Włoch, Republika Wenecka była w stanie pomóc królowi wojskiem i finansami. Gdy wyszedł na jaw spisek na życie młodego króla, Republika zaoferowała swoją pomoc. 20 stycznia 1496 roku został podpisany traktat między Wenecją a Neapolem, na mocy którego Wenecjanie przekazali królowi 200 tys. dukatów i wysłali do Regno swojego kapitana generalnego, Francesco Gonzagę, wraz z 700 kawalerzystami, 700 stradiotami i 3 tys. piechurów. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 245-246 Jednym z rezultatów pierwszej wojny włoskiej było zdobycie przez Wenecjan twierdzy na południowym krańcu Półwyspu Apenińskiego - Apulii. Chęć kontrolowania ujścia Adriatyku, co przekształciłoby go w „Zatokę Wenecką", była podyktowana zarówno względami handlowymi, jak i geopolitycznymi. Zainteresowanie Wenecji portami apulijskimi pojawiło się po raz pierwszy podczas przygotowań do kampanii włoskiej Karola VIII, który w zamian za wsparcie zaoferował Republice oddanie Brindisi i Otranto. Doża A. Barbarigo odrzucił tę ofertę. Po utworzeniu Ligi św. Marka sytuacja uległa zmianie: najpierw Wenecja zaczęła wspierać sojusznika Ligi, króla Ferdynanda II, a później weszła w otwarty konflikt z Francuzami. W kwietniu 1495 roku flota wenecka pod dowództwem generalnego kapitana Antonio Grimani wyruszyła z Korfu w kierunku wybrzeża Apulii. Zadaniem dowódcy było zachęcenie mieszkańców miast, którzy pozostali wierni dynastii aragońskiej, do dalszego oporu wobec Francuzów. W tym czasie Wenecjanie byli jeszcze formalnie neutralni, działając jedynie jako „wsparcie moralne" dla oblężonych miast w Apulii. Po oficjalnym wypowiedzeniu wojny, zadania stojące przed flotą wenecką uległy zmianie. W czerwcu tego samego roku Grimani (na czele 12 galer) otrzymał rozkaz zaatakowania francuskich posiadłości w Apulii. Lądując na obrzeżach Monopoli, Wenecjanie zajęli je (1 lipca) i dokonali w mieście masakry porównywalnej z działaniami ich francuskich przeciwników w Mordano czy Monte San Giovanni. Uzbrojony w sztylet, Grimani osobiście zatrzymywał żołnierzy, zmuszając ich do powrotu na swoje statki. Od tego czasu w mieście ustanowiona została władza Republiki Poważnej. Kilka dni później dwa inne porty apulijskie, Polignano i Mola, poddały się władzy weneckiej. Grimani zajął także Trani i Barlettę, oddając je neapolitańskiemu królowi Ferdynandowi..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 246-247 "...Wiosną 1496 roku armia Gonzagi wkroczyła do Królestwa Neapolu. Wenecka marynarka wojenna ściśle współpracowała z armią. Rozpoczęcie wielkiej ofensywy Ferdynanda przeciwko Francuzom na południu Półwyspu Apenińskiego dało Wenecjanom możliwość rozszerzenia ich kontroli nad Apulią. W szczególności pożyczka udzielona królowi była zabezpieczona przez miasta Trani, Brindisi i Otranto. Porty te miały pozostać w posiadaniu Republiki do czasu spłaty pożyczki. Ponieważ Królestwo Neapolu było formalnie lennem otrzymanym od papieża, aby traktat wszedł w życie, wymagana była zgoda Aleksandra VI, którą z łatwością uzyskał wenecki ambasador w Rzymie. [...] Przejęcia w Apulii były dla Wenecjan sporym sukcesem. Puglia stała się na wiele lat głównym źródłem zboża dla Wenecji. W podbitych miastach powoływano weneckich rektorów (proweditore). Trani, Otranto i Brindisi zachowały jednak swoje własne systemy prawne i organy samorządowe, które musiały działać w ścisłej współpracy z rektorami i ich administracją. Mimo sukcesów Ferdynanda II w stolicy, większa część królestwa pozostała w rękach Francuzów i ich neapolitańskich baronów. Tak jak poprzednio, konflikt między królem Francji Karolem VIII a Ferrandinem z Neapolu przerodził się w wojnę domową między szlachtą należącą do „stronnictw" angiwijskiego i aragońskiego. O przynależności do jednej łub drugiej rodziny decydowało jej pochodzenie, powiązania z możnowładcami Europy, relacje patron-klient i interesy ziemskie. Po ucieczce z Neapolu, francuski wicekról Gilbert de Bourbon, hrabia Montpensier, kontynuował walkę z królem Ferdynandem II, który powrócił do swojej stolicy. Próbując zdobyć nowe twierdze, Montpensier i jego wojska przez kilka miesięcy nieustannie przemieszczali się po środkowej części Półwyspu Apenińskiego, ścigani przez siły neapolitańskie. Jednak wicekról nadal liczył na pomoc z ojczyzny. [...] Do pierwszego poważnego starcia między obiema stronami doszło pod miejscowością Nocera. Początkowo 700 neapolitańskich żołnierzy wpadło w zasadzkę, ale potem Francuzi zostali pokonani przez połączone siły króla i papieża. Główną twierdzą mogło być miasto Benevento, które Montpensier próbował zdobyć negocjując z jego garnizonem. Ferdynand wyprzedził Francuza, wprowadzając jego wojska do Benewentu. Następnie wicekról przeniósł swoje wojska do północnej części Apulii, aby ściągnąć cło od właścicieli stad owiec. Konfrontacja między Francuzami a Neapolitańczykami ograniczała się głównie do najazdów i małych potyczek. Obu stronom brakowało zarówno pieniędzy, jak i żywności. Według F. Guicciardiniego, Montpensier „osiągnąłby niewątpliwie wielki sukces, gdyby nie brak pieniędzy, gdyż nie otrzymał ich z Francji i nie mógł ich zdobyć na miejscu, tak że niewypłacanie żołdu wywoływało niezadowolenie wśród żołnierzy, zwłaszcza Szwajcarów, i mimo posiadanych sił nie można było nic z tym zrobić". Wiosną 1496 roku hrabia i condottieri Virginio Orsini oraz bracia Paolo i Camillo Vitelli spędzili w Apulii, gdzie „zaangażowali się w najazdy i rajdy kawaleryjskie w celu przejęcia bydła, polegając bardziej na zaskoczeniu i umiejętnościach niż na sile militarnej". Oczywiście pozycja młodego neapolitańskiego monarchy stacjonującego w Foggii nie była najlepsza. Znajdując między miastami San Severo i Aprichena (zajętymi przez Francuzów i ich sojuszników) „nieopisaną liczbę owiec i innego bydła", Ferdynand ruszył tam na czele 600 rycerzy, 800 lekkiej kawalerii i 1500 piechoty. Zabierając około 60 tys. sztuk bydła, żołnierze zapędzili je do swoich kwater. Guicciardini napisał, że „ta porażka i doznane upokorzenie zmusiły Montpensiera do zebrania wszystkich sił i marszu w kierunku Foggii, aby odebrać łupy i obronić swój zraniony honor". Po pokonaniu oddziału niemieckich landsknechtów wynajętych przez Ferdynanda, Montpensier zbliżył się do Foggii i zagarnął większość owiec. Wynik tych działań był jednak fatalny dla obu stron - „duża część bydła rozproszyła się"..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 248-250 "...Jak sam przyznał Filip de Commines, Francuzi byli w bardzo trudnej sytuacji, pozbawieni środków do życia i borykający się z pustymi obietnicami wsparcia. Mimo to na ogół odnosili sukcesy nie tylko w obronie, ale także w najazdach na posiadłości neapolitańskie. Kiedy mieszkańcy Cosenzy powstali przeciwko Francuzom, ci brutalnie stłumili bunt, poddając miasto grabieży. Walki w Kalabrii i Apulii trwały do końca 1495 roku i w pierwszej połowie 1496 roku. Condottieri Virginio Orsini i bracia Vitelli wspierali Francuzów w Abruzji. Wtargnęli z terytorium Umbrii, splądrowali zamek Montelione i zdołali powstrzymać rebelię przeciwko Francuzom, która rozpoczęła się w tym regionie. Wiosną 1496 roku z Savony przybyła wreszcie francuska flota z posiłkami; 15 dużych i siedem małych statków przywiozło 800 landsknechtów z Geldern, a także piechotę szwajcarską i gaskońską. Neapolitańskiej flocie, strzegącej wybrzeża, brakowało równie dużo prowiantu jak siłom lądowym, więc Francuzom udało się wylądować w portowym mieście Gaete, na północ od Neapolu. Z poparciem miejscowego arystokraty próbowali nawet zdobyć Sessę. Sukces ten został zahamowany przez pośpieszne przybycie do stolicy księcia Altamur, który aresztował kilku spiskowców z biskupem Sessy na czele..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 250-251 "...Jeśli chodzi o Montpensiera, po nieudanej próbie przejęcia ceł, wicekról ponownie skierował swoje wojska w kierunku Benewentu. Dołączyły do niego posiłki przybywające drogą morską, tak że armia wicekróla stanowiła potężną siłę gotową do dalszej walki. Zostały one jednak odparte przez sprzymierzone wojska złożone z sił króla, oddziałów Don Cesare z Apulii i Wenecjan pod dowództwem markiza Mantui. Pojawienie się tych ostatnich przechyliło szalę zwycięstwa na korzyść sprzymierzonych. Jak zauważa Guicciardini: „Siły Francuzów i Ferdynanda były więc prawie w całości zgromadzone blisko siebie, a ponieważ ci pierwsi mieli przewagę liczebną w piechocie, a drudzy w kawalerii, wynik ewentualnej bitwy wydawał się niejasny i trudno było zgadnąć, która strona zwycięży". Jednak weneccy proweditore, którzy towarzyszyli armii, woleli taktykę wyczerpania nieprzyjaciela. Król Ferdynand wydaje się popierać swoich sprzymierzeńców, dążąc do „zwycięstwa bez ryzyka i rozlewu krwi". Do poważnych starć między głównymi siłami wroga doszło na obrzeżach miasta Benewent. Podczas gdy Neapolitańczykom udało się zdobyć i splądrować miasto Frangieto Monforte, Francuzom nie udało się zdobyć Circello. W tym samym czasie, kondotier Camillo Vi telli został śmiertelnie ranny w głowę kamieniem podczas jednej z tych bitew. Te niepowodzenia miały negatywny wpływ na Francuzów. „Skrajny niedostatek pieniędzy, brak żywności, nienawiść ludności, rozdźwięki wśród kapitanów, nieposłuszeństwo żołnierzy i dezercje z obozu..." - tak historyk florencki opisał sytuację w armii Montpensier. Francuzi byli zmuszeni do ciągłego przemieszczania się z miejsca na miejsce, ale nigdy nie byli w stanie zmusić wroga w przyjęcia decydującej bitwy, która mogłaby odwrócić sytuację na ich korzyść. W połowie lata żołnierze Montpensiera znaleźli się w miasteczku Atella w regionie Basilicata. Ferdynand, który gonił ich po piętach, rozbił w pobliżu obóz, starając się utrudnić Francuzom zdobycie żywności. Czas pracował na jego korzyść. Miejscowi nie chcieli pomóc Francuzom, weneccy stradioci uniemożliwiali działania francuskim furażerom, a młyn w pobliżu miasta został zniszczony. Mówi się, że francuska kawaleria, obciążona dużym taborem, nie była w stanie nakarmić koni wodą z rzeki, nie mówiąc już o nakarmieniu swoich żołnierzy. Część nieopłacanych łandsknechtów opuściła armię Montpensiera i przeszła na stronę sprzymierzeńców. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 251-252 "...Podczas gdy armia francuska stała pod Atellą, Gonzalo de Cordoba odniósł ważne zwycięstwo pod miastem Laino na granicy Basilicaty i Kalabrii. Umieszczając piechotę na moście, który dzielił miasto i zamek, Cordoba jeszcze przed świtem na czele oddziału kawalerii przeprawił się przez rzekę Sapri w górę rzeki. Oto jak następowały wydarzenia opisane przez Guicciardini: „Przeciwnik nie postawił żadnej straży i wartowników i został natychmiast pokonany, a 11 baronów i prawie wszyscy żołnierze zostali schwytani, kiedy uciekli w kierunku zamku i natknęli się na [naszą] piechotę, która zajęła most". Po tym zwycięstwie Hiszpanie Gonzalo de Cordoby dołączyli do sił sprzymierzonych otaczających Atellę. Wobec niekorzystnej sytuacji strategicznej Francuzi nie mogli stawiać długiego oporu. W obliczu połączonych sił Neapolitańczyków i Wenecjan (pod dowództwem markiza Gonzagi), Gilbert de Montpensier został zmuszony do kapitulacji. Zgodnie z warunkami kapitulacji, którą podpisał 23 lipca 1496 roku, cała artyleria francuska przeszła w ręce zwycięzców. Jednocześnie żołnierze zachowali swoje życie i mienie; Francuzi mogli wrócić do domu „drogą morską łub lądową", a Włosi otrzymali 15 dni na pojednanie się z królem Neapolu. Filip de Commines bardzo ostro scharakteryzował warunki kapitulacji pod Atelłą: „Nigdy nie było i nigdy nie będzie innego tak haniebnego porozumienia w naszych czasach". Rzeczywiście, warunki kapitulacji okazały się niekorzystne dla Francuzów. Król Ferdynand otrzymał wszystkie zdobyte przez nich miasta, w tym te w Kalabrii i Abruzji. Francuzi oddali wrogowi całą swoją artylerię. W zamian za to otrzymali możliwość powrotu do domu, ale zamiast tego zostali internowani w okolicach Neapolu. Według Comminesa, w pobliżu wyspy Procida powstał obóz, w którym w ciężkich warunkach przetrzymywano francuskich więźniów. Ferdynand II prawdopodobnie uważał, że hrabia Montpensier pogwałcił warunki pokoju podpisanego w Neapolu w październiku poprzedniego roku. Neapolitański monarcha oczekiwał, że wicekról nakaże kapitanom francuskim, którzy nadal się bronili, poddanie się. Ponieważ tego nie uczynił, Francuzi utknęli na bagnistym, malarycznym terenie, nękani chorobami i głodem. Zginął hrabia Montpensier i większość żołnierzy; do Francji powróciło nie więcej niż piętnaście setek żołnierzy, w tym 350 najemników szwajcarskich (według Guicciardiniego 500 z 5 tys.). „Wszyscy byli chorzy, a z ich twarzy widać było, jak bardzo cierpieli" - napisał Commines..." Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 252-254 "...Mimo podpisanego w Apelli porozumienia, francuskie garnizony w Gaeta, Taranto i innych miejscach przez jakiś czas stawiały opór. Podzieliwszy armię na kilka części, Ferdynand II wyruszył, by całkowicie wyprzeć wroga ze swojego królestwa. Książę Altamura i Prospera Colonna działali w Gaecie, Fabrizio Colonna w regionie Abruzji, a Gonzało de Cordoba kontynuował działania wojenne w Kalabrii. Stopniowo Francuzi opuszczali zajęte miasta, „z tchórzostwa lub niechęci do znoszenia niewygód oblężenia". Francuski garnizon w Gaecie utrzymał się do listopada 1496 roku; ostatnim miastem, które poddało się neapolitańskiemu królowi, było Taranto - w lutym 1497 roku. Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 254 "...Straty czekały Karola VIII także w innych rejonach Włoch - chcąc czy nie chcąc, jego kapitanowie odmawiali monarsze posłuszeństwa, poddając bronione przez siebie miasta, „ku hańbie i zgubie króla i jego poddanych". Powyżej wspomniano cytadelę w Pizie, którą dAntrague faktycznie przekazał Pizańczykom. Twierdze Sarzana i Sarzanello zostały sprzedane Genueńczykom przez Antoine'a, Bastarda de Saint-Paul; Pietrasanta d'Antrague scedował na rzecz Republiki Lukki, a Ripafratta na rzecz Wenecji.
Fragment książki: Zmicier Mazarczuk "Pierwsza wojna włoska" s. 254 "...
"...
"...
|
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości