NAJAZD WĘGRÓW NA BAWARIĘ |
|
W latach 953-955 przez wschodnie Niemcy przeszła fala zamieszek. Rozpoczęło się od buntu Ludolfa, do którego przyłączył się saksoński Wichman, a potem Słowianie. W 955 roku Węgrzy postanowili wykorzystać sytuację i podporządkować sobie osłabiony dwuletnią wojną kraj Ottona I "...Pod koniec czerwca 955 roku, po lewej stronie Anizy, na południe od miejsca, gdzie wpada ona do Dunaju, zgromadziła się wielka węgierska armia: około 20 tys. konnych łuczników, kilkanaście tysięcy piechoty oraz liczne tabory ciągnące machiny oblężnicze. Na czele wojska stał wódz horka Bulcsu oraz dwóch prawnuków Arpada, książęta Lel i Sur, do tego spora grupa pomniejszych dowódców, w źródłach niewymienionych z imienia..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 105 "...Na początku lipca tego roku, a według wielu historyków i badaczy najprawdopodobniej dokładnie 1 lipca. Węgrzy przekroczyli rzekę, rozpoczynając kampanię wojenną. Uderzenie było gwałtowne i walec węgierskiego najazdu posuwał się od wschodu na zachód, przetaczając się przez cały obszar pomiędzy Dunajem a gęstymi lasami porasta-jącymi podnóża Alp. Wojsko posuwało się dwiema dużymi grupami, różniącymi się szybkością, zasięgiem działania i zadaniami operacyjno-taktycznymi..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 106 "...Jedna grupa, składająca się z piechoty i taborów ze sprzętem oblężniczym oraz oddziałów konnych przydzielonych do ich ochrony, poruszała się najprostszą drogą bezpośrednio w kierunku Augsburga. Niemiecki badacz Bruno Scherflf obliczył nawet, że grupa ta pokonywała około 11 km dziennie. To oznacza, że węgierskiej armii się nic spieszyło, i wskazuje na jej pewność siebie — inaczej dotarłaby pod Augsburg już nawet 20 lipca. A stało się to dopiero w pierwszych dniach sierpnia. Po przekroczeniu Anizy Węgrzy mieli do sforsowania kilka rzek: Traun poniżej jej moczarów przy ujściu do Dunaju, następnie Salzach na północ od Salzburga, Inn na tej samej wysokości, Isar na południe od Freisinga. Potem jeszcze tylko Würm i Amper, po czym otwierała się droga już bez większych naturalnych przeszkód, wiodąca bezpośrednio na południowe przedpola Augsburga..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 106 "...Druga grupa składała się wyłącznie z konnicy. W błyskawicznym tempie po całej Bawarii rozlały się liczące od paruset do ponad tysiąca wojowników oddziały konnych łuczników. niszcząc po drodze wszystko, co się dało. Kto mógł ten chronił się w twierdzach lub uciekał w lasy i góry Większa część bawarskiego rycerstwa opuszczała miasta i mniejsze grody, udając się na północ i południowy zachód, by jak najszybciej dotrzeć do linii Dunaju i przedostać się na jego północny brzeg. Tam spodziewano się w najbliższym czasie koncentracji wojsk niemieckich..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 106-107 "...Konni łucznicy rozlali się po całej Bawarii, siejąc terror, spustoszenie i zniszczenie. Nie omieszkali otrzeć się zagonami nawet o te bardzo dobrze ufortyfikowane miasta, o których zdobyciu mogli tylko pomarzyć, jak Salzburg czy Ratyzbona. Ale w tych przypadkach kończyło się jedynie na manewrach zaczepnych, ostrzelaniu z łuków obrońców zaczajonych na koronach murów, aby bardziej przestraszyć Bawarczyków. Tam jednak, gdzie na to pozwalały warunki lub brakowało odpowiedniej fortyfikacji i obrońców, dochodziło do dantejskich scen: mordy i pożary znaczyły szlak, którym przegalopowały oddziały napastników. Oto kilka przykładów. Po udanym wtargnięciu do osady Rott am Inn Węgrzy spalili doszczętnie kościół świętych Anianusa i Marinusa. Parokrotnie okrążyli na swych szybkich koniach siedzibę diecezji biskupiej w Freising, próbując ją podpalić pomocą płonących strzał, co się udało w najbliższym otoczeniu wewnętrznego pierścienia murów. Wiele budynków spłonęło. Następnie wtargnęli do Benediktbeuern i zniszczyli tamtejszy klasztor Benedyktynów. Ludność cywilna i mnisi zdążyli na czas umknąć. Gorszy był los braci zakon-nych w Wessobrunn. Węgrzy spalili tamtejszy klasztor, a w ich ręce wpadła spora grupa mnichów, którym nie udało się uciec. W rezultacie śmiercią męczeńską zginął opat Thiento von Wessobrunn, a wraz z nim sześciu pozostałych braci zakonnych. Równie tragiczny los stał się udziałem mieszkańców klasztoru Diessen am Ammersee. Klasztor został ograbiony i spalony, wszystkie zakonnice zgwałcone, a potem zamordowane. Jedynie męskiej służbie tego klasztoru udało się uratować życie ucieczką na pobliską górę Heiliger Berg w Andechs. Węgrom nie udało się zdobyć z zaskoczenia chronionego murami miasta Ebersberg, a mimo to zdołali zaatakować siedzibę tutejszego grafa. Jak widać, klasztory, których nie chroniły wały czy mury obronne, miały nikłe szanse przetrwania najazdów dzikich koczowników. Wśród wielu zniszczonych przez Węgrów wymienić można jeszcze klasztory z Thierhaupten i Tegernsee..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 108-109 "...Następnie zagony węgierskie przekroczyły rzekę Lech i wpadły na teren Szwabii. Najeźdźcy bardzo szybko dotarli do rzeki Iller, a poszczególne oddziały zapędziły się aż po wschodnie krańce Schwarzwaldu. Część Szwabii, położona między rzekami Lech i Iller, od ich źródeł po Dunaj, została przez Węgrów zniszczona jeszcze bardziej niż tereny bawarskie po wschodniej stronie Lecha. Najeźdźcy zastosowali tu taktykę spalonej ziemi, bezpardonowo i skrupulatnie. Palono wszystko, łącznie z lasami i roślinnością na polach, nie mówiąc już o niszczeniu wszelkich zabudowań wiejskich wraz z ludnością i inwentarzem. Takie postępowanie wynikało z węgierskiej strategii: Węgrzy spodziewali się, że armia Ottona I nadejdzie z odsieczą dla Augsburga właśnie od zachodu, od strony Ulm. Paląc i niszcząc tereny pomiędzy Ulm a Augsburgiem, stawiali wojsko niemieckie przed nie lada problemem związanym z zaopatrzeniem ludzi i zwierząt. Poruszając się po ogołoconej ze wszystkiego ziemi, Niemcy zmuszeni byli taszczyć ze sobą wielkie tabory z prowiantem, co spowalniało znacznie wojsko i negatywnie wpływało na jego morale. Węgrzy opracowali dokładnie swój plan, zdawało się, że dyktują Niemcom warunki, wciągając ich na teren dogodny dla węgierskiej taktyki wojennej. Bowiem szerokie na 7 km Lechowe Pole pod Augsburgiem znakomicie nadawało się na węgierskie manewry: uniki, odskoki, pozorowaną ucieczkę i wciąganie przeciwnika w pułapki..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 109-110 "...Węgierska piechota doszła pod Augsburg na początku sierpnia 955 roku. W tym czasie zdążały tam sukcesywnie wszystkie grasujące do tej pory po Bawarii i Szwabii oddziały konne. Bulcsu założył główny obóz na Gunzenlee, wzniesieniu po prawej stronie Lecha, w niewielkiej odległości od Augsburga. Nie był to jedyny obóz, wiele mniejszych porozkładano wzdłuż rzeki lub w pewnej odległości po jej wschodniej stronie. Już w dniu przybycia Węgrzy zrobili pierwszy rozpoznawczy wypad pod mury Augsburga. Do miasta nie udało im się wprawdzie wtargnąć, ale narobili olbrzymich szkód, zapalając płonącymi strzałami wszystko, co się znajdowało wzdłuż murów po wewnętrznej stronie. Ale nie tylko. Ponieważ wiele budowli znajdowało się poza murami miasta (szczególnie w najstarszej dzielnicy), również i te zostały zniszczone. Wśród nich były trzy świątynie: kościół świętej Afry, malutki prywatny kościółek jakiejś arystokratycznej rodziny z Augsburga oraz kościół świętego Stefana8. Węgrzy, rozczarowani, że nie udało się zająć miasta z marszu, zniszczyli okoliczne wsie i osady służebne. Następnego dnia, 8 sierpnia, postanowili przystąpić do generalnego szturmu na Augsburg..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 111 Augsburg 955 "...Ulrykowi nie udało się przeprowadzić gruntownej renowacji murów Augsburga. Prawdę powiedziawszy, gdy w początkach sierpnia pod miasto podeszła węgierska armia, z militarnego punktu widzenia było ono w opłakanym stanie. Mury były za niskie, a do tego pozbawione wież. Jedyne, co nie zawiodło, to duża liczba obrońców złożonych z sił lokalnych, dobrze uzbrojonych i wyszkoloonych. Oprócz nich w mieście stacjonował oddział Ulryka, kilkudziesięciu rycerzy jazdy pancernej, a w ostatniej chwili dołączyły do niego siły przyprowadzone przez grafa Dietpolda oraz kilku mniejszych wasali..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 117-118 "...Pierwsze ataki na miasto, jeszcze nieśmiałe i służące raczej rozpoznaniu, Węgrzy przeprowadzili już w pierwszych dniach sierpnia, gdy ich siły otoczyły Augsburg z wszystkich stron szczelnym kordonem. 8 sierpnia przystąpili do pierwszego generalnego szturmu na miasto. Obrońcy, rozgrzani panującą od kilku dni atmosferą, rwali się do walki i chcieli dokonać wypadu jazdą pancerną na kłębiące się coraz bliżej murów zastępy wroga. Jednak zdecydowanie sprzeciwił się temu Ulryk, żądając zaniechania podobnych pomysłów. Jego zdaniem najważniejsze było utrzymanie Augsburga i dotrwanie do nadejścia królewskiej odsieczy, bohaterski wypad za mury mógł się zakończyć jedynie katastrofą, bo nieprzyjaciel miał zdecydowaną przewagę. Bawarska konnica rozniosłaby zapewne w pierwszym impecie uderzenia kilka szeregów nieprzyjaciela, lecz szybko zostałaby rozsiekana przez resztę i cała akcja poszłaby na marne. Nie wszyscy byli tego zdania, lecz zwyciężył autorytet i godność biskupa..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 118 "...Ulryk przekonał żołnierzy do pozostania w mieście i skoncentrowaniu się na obronie murów oraz przede wszystkim bram. Te są bowiem najczulszym punktem w każdym murze obronnym, i na nich też skupiały się najczęściej główne ataki wojsk szturmujących miasto. Nie inaczej było w Augsburgu, a jego dwie bramy znajdowały się w szczególnie złym stanie. Jedną z nich, południową, Ulryk kazał zawalić, czym się tylko dało, i tam skoncentrować większość sił. Na darmo, gdyż główny atak Węgrzy przypuścili na drugą bramę, znajdującą się we wschodniej części miasta, zwaną Bramą Bosonogich (Barfüssertor). Była to najszersza brama miasta, co dodatkowo utrudniało obronę. Wychodziła bezpośrednio na niewielki stok opadający do jednej z odnóg rzeki Lech, dlatego w czasach pokoju używano jej do transportu wody..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 118 "...Właśnie na tę bramę uderzyli Węgrzy. Doszło do krwawej bitwy, której wynik wahał się raz w jedną, raz w drugą stronę. Bój toczono w ścisku i masy walczących kłębiły się w morderczym zwarciu. Po jakimś czasie brama padła i rozgorzała jeszcze bardziej zacięta walka. Kiedy Węgrzy wywalczyli parę metrów i ich grupki już wchodziły do miasta, wypierali ich zdesperowani obrońcy..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 119 "...W tym dniu w bitwie o wschodnią bramę zginęło wielu obrońców Augsburga, ale jeszcze więcej węgierskich napastników. Po kilku godzinach szturmującym udało się w pewnym momencie wywalczyć dostęp do niewielkiego wzniesienia zwanego Perlachberg, gdy raptem jedno zdarzenie wszystko zmieniło, spowodowało nagły zwrot rozstrzygający o wyniku starcia. W ferworze walki po stronie węgierskiej zginął głównodowodzący atakiem. Późniejsza relacja, należąca raczej do legend, mówi, że węgierskiego dowódcę powalili na ziemię i dobili należący do lokalnych miejskich oddziałów członkowie cechu włókniarzy. Na ten widok Węgrzy przerwali walkę i odstąpili od szturmu. Z wielkim strachem podnieśli ciało poległego wodza i niosąc je, opuścili pole bitwy pod wschodnią bramą. Lamentując wniebogłosy, wycofali się do obozu..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 120 "...Nadkruszone i zniszczone całodziennym szturmem umocnienia wymagały natychmiastowej reperacji. Ulryk okrążył konno umocnienia miasta, wskazując miejsca wymagające naprawy, nie tylko wyłomy w wale obronnym, ale i budynki doń przylegające. Dziury i nadkruszenia w murze nakazał zasypać piachem oraz umocnić zebranym naprędce w mieście drewnem. W niektórych miejscach wzniesiono nawet prowizoryczne konstrukcje z drewna, mające choćby w części zastąpić brakujące wieże..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 120-121 "...Dziewiątego sierpnia o poranku wszyscy obrońcy, po mszy świętej i wysłuchaniu płomiennej przemowy Ulryka, udali się ponownie na wyznaczone stanowiska obronne na murach i wokół bram. Rychło w czas, bo miasto otaczała już szczelna i gęsta ciżba węgierskich wojowników, gotujących się do szturmu. Tu i ówdzie ponad tłum wybijały się ciągnięte z mozołem machiny oblężnicze: wieże, tarany do kruszenia bram i inne przemyślne urządzenia służące do niszczenia murów. Węgrzy uderzyli jednocześnie ze wszystkich stron. Rozpoczęła się zacięta walka, trupy obrońców i atakujących słały się gęsto na przedpolu i na murach, szczególnie w okolicach bram. Czy to nieugięty opór ludzi Ulryka, czy słabnący zapał węgierskich wojowników, czy narastająca wściekłość węgierskich dowódców spowodowały, że w ruch poszły bicze. Dowodzący z koni przywódcy poszczególnych oddziałów zaczęli bez opamiętania smagać batami wirujących wokół nich ich własnych wojowników, pędząc tych powolnych siłą do ataku na mury..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 121-122 "...Walka toczyła się dalej. [...] Niebawem powietrze przeszył potężny dźwięk rogu bojowego należącego do samego Lela. Na ten sygnał wszyscy napastnicy odstąpili od murów i wycofali się do obozu po wschodniej stronie Lecha. Powodem tego było przybycie od zachodu pędzącego na koniu Bertholda von Reisensburg z wiadomościami dla Bulcsu: Otto I nadchodzi z armią, 7 sierpnia opuścił Ulm, kierując się na wschód starą rzymską drogą i następnego dnia pojawi się pod Augsburgiem..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 122
"...Z powodu tych wieści Węgrzy przerwali szturm i w obozie zwołali naprędce naradę wojenną. Bulcsu czuł się pewny zwycięstwa z powodu przewagi liczebnej i przekonany był o wyższości węgierskiej sztuki wojennej nad niemiecką, że nie omieszkał powiedzieć, iż „po pokonaniu Ottona I w polu może powrócić do Augsburga, zdobyć miasto i bez większych trudności roztoczyć swe panowanie nad całymi Niemcami". Dlatego zdobycie Augsburga zeszło w tej chwili na dalszy plan. Najważniejsze stało się przygotowanie do decydującej bitwy z nadciągającymi siłami Ottona.[...] Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. -122-123 "...Wczesnym rankiem 10 sierpnia w obozie niemieckim w Horga zaczęła narastać przedbitewna krzątanina. Szybko i sprawnie przywdziano uzbrojenie i oporządzono konie. Gotowe do wymarszu wojsko najpierw wzięło udział w uroczystej mszy poświęconej świętemu Wawrzyńcowi (niem. Laurentius), którego święto według kalendarza liturgicznego przypada na 10 sierpnia. Przy tej okazji król zaprzysiągł uroczyście, że gdy Bóg, za wstawiennictwem świętego Wawrzyńca, da mu zwycięstwo w nadchodzącej bitwie, to założy w Merseburgu i uposaży biskupstwo ku czci tego świętego. Stoczenie bitwy w dniu jakiegoś świętego zwiększało znacząco morale chrześcijańskiego rycerstwa i dodawało otuchy; w czasach tych wierzono bowiem głęboko, że święty patron przyniesie powodzenie w walce. Po ceremonii, sakramentach i zwyczajowym przekazaniu znaku pokoju rycerze nie omieszkali złożyć uroczystego ślubowania. Pod przysięgą zobowiązali się służyć w nadchodzącej walce pomocą, zarówno dowodzącym wojskiem, jak i sobie nawzajem. Następnie żwawo ruszono w kierunku majaczących w oddali kęp drzew i krzaków, które dawały początek zalesionemu obszarowi Rauhen Forst..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 138 Bitwa nad rzeką Lech 955 "...Węgrzy zastosowali następującą taktykę. Przy wyjściu z lasu ustawiła się w szyku bojowym główna armia węgierska, zarówno ściągnięta spod Augsburga piechota, jak i przybyłe oddziały konne. Większość historyków doszła do wniosku, że rozstawienie formacji węgierskich było następujące: pośrodku, frontem do wychodzących z lasu Niemców, stanęły gęsto zbite bloki piechoty. Za nimi ustawiła się konnica, rozłożona szerokim półksiężycem, z wybrzuszeniem do tyłu. Druga grupa węgierskich wojowników jeszcze poprzedniego dnia udała się w kierunku obozu niemieckiego pod Horgau i parę kilometrów na południe od niego się przyczaiła. Manewr ten przeprowadzono niezwykle sprawnie, nie wzbudzając podejrzeń niemieckich zwiadowców. Następnego dnia zadaniem tej grupy było niespodziewane zaatakowanie tyłów armii niemieckiej, kiedy będzie wchodziła w gęstwinę Rauhen Forst. Lecz nie dowolnych oddziałów, w dowolnym momencie! Plan polegał na doskonałym zgraniu czasowym. Węgrzy mieli zaatakować ostatni legion chroniący tabory, zanim wejdą w las, ale nie za wcześnie, dopiero krótko po tym, jak przedostatni legion zniknie wśród drzew..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 139-140 "...A jak widział to Otto I? Wiedząc, że przy wyjściu z lasu czeka armia węgierska, postanowił nie tracić czasu — taka okazja mogła już się nie powtórzyć. Należało zatem jak najszybciej opuścić rozłożone w otwartym terenie obozowisko w Horgau i podążyć rzymską drogą przez Rauhen Forst, która, wijąc się przez las, dawała wojsku osłonę przed śmiertelnymi strzałami Węgrów. Po wyjściu na otwartą przestrzeń trzeba było tylko sprawnie ustawić legiony w szyku bojowym i rozpocząć bitwę. Najwyraźniej Otto I nie zdawał sobie sprawy z tego, że wielki oddział węgierski przycupnął w ukryciu na jego tyłach, czekając na dogodny moment do ataku..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 142 "...Wojsko niemieckie wjechało do lasu kolumną podzieloną na grupy odpowiadające zebranym w Ulm ośmiu legionom. Na przodzie szły trzy legiony bawarskie, za nimi podążał legion Franków z Konradem Czerwonym na czele. [...] Piątą grupę tworzył legion królewski prowadzony przez Ottona I. [...] Za legionem królewskim podążały legiony szósty i siódmy prowadzone przez księcia Szwabii Burcharda. Na końcu były tabory..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 142-143 "...Gdy tylko siódmy legion (czyli jeden z dwóch szwabskich) zniknął w Rauhen Forst, do marszu powoli ruszyły tabory eskortowane przez ósmy, czeski legion. Pomiędzy legionami zachowywano pewien odstęp w celu zachowania porządku i zapobieżenia chaosowi organizacyjnemu. Dlatego w pewnym momencie doszło do sytuacji, w której ostatni szwabski legion przebył już pewien odcinek rzymskiej drogi w głębi Rauhen Forst, ale ze względu na zachowany odstęp tabory i Czesi znajdowali się jeszcze w odległości co najmniej kilkudziesięciu metrów od ściany lasu. Na to właśnie czekali poukrywani po obu stronach obozowiska i wjazdu do lasu węgierscy wojownicy. Tę decydującą chwilę uchwycił też Widukind: „Ale sytuacja rozwinęła się inaczej, niż się spodziewano'. Dał tym do zrozumienia, że zasadzka Węgrów zaskoczyła wojsko niemieckie, krzyżując początkowy plan Ottona. Porozstawiani wszędzie łucznicy węgierscy zaatakowali legion czeski i tabory, rozpoczynając nieustanny ostrzał z trzech stron z tyłu i po obu stronach Czechów. Strzały spadające na zdezorientowanych rycerzy zaczęły przetrzebiać ich szeregi, szerząc chaos i panikę. Rycerze nie za bardzo wiedzieli, jak reagować, jak przeciwstawić się rozstawionemu wokół w odległości 200-300 m przeciwnikowi. Nie było jak się ukryć przed padającymi zewsząd strzałami, ustawianie jakichkolwiek szyków też nie miało sensu. Czesi całymi grupami próbowali przejść do galopu, ale ostrzał na to nie pozwalał...." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 145 "...Po wystrzeleniu kilku lub kilkunastu salw węgierska konnica uzbrojona w szable, fokasy i buzdygany ze wszystkich stron rzuciła się na Czechów. Wojownicy węgierscy wyskoczyli niespodziewanie i z wielkim krzykiem zaatakowali czeski legion, wciąż wypuszczając śmiercionośne strzały. [...] Wokół taborów rozgrywała się tragedia czeskiego rycerstwa. Węgierscy wojownicy bez trudu dobijali nieprzygotowanych na taki przebieg wydarzeń rycerzy. Wielu z nich, ciężko opancerzonych, stanęło nagle oko w oko ze zwinnym i ruchliwym przeciwnikiem, zadającym błyskawiczne ciosy lekkimi szablami. Zaskoczeni Czesi ponieśli ciężkie straty. Ci, którzy nie uciekli, stanęli mężnie do obrony, ale nie mieli szans. Część czeskiego rycerstwa rozsypała się podczas walki na wszystkie strony, próbując ucieczki..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 145-146 "...Ale i nie wszyscy Węgrzy przeszli do natarcia, spory oddział pozostał na pozycjach po obu stronach wejścia do lasu, gdzie przedtem weszły legiony szwabskie. Niebawem do Szwabów dotarła wieść o zasadzce na tabory i walce na tyłach. Książę Burchard nakazał tylnym szeregom, aby zawróciły. Niebawem z lasu zaczęły wypadać gromady rycerzy szwabskich, chcące przyjść z pomocą broniącym się rozpaczliwie resztkom Czechów. Węgrzy tylko na to czekali — każda nowa fala szwabskich wojowników witana była kolejnym gradem strzał. Ponieważ nie wszyscy naraz mogli się przepchać wąską drogą, z lasu jednocześnie mogło wypaść niewielu wojowników, dla Węgrów stało się to niczym polowanie na osaczonego ze wszystkich stron zwierza. Mimo to niektórym udało się przebyć strefę śmiercionośnego ostrzału. Lecz kto dotarł żywy w zamęt bitwy toczonej wokół taborów, musiał przystąpić do boju z liczniejszym przeciwnikiem..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 146 "...W ten sposób Węgrom udało się po jakimś czasie wplątać w krwawą walkę trzy legiony: czeski i dwa szwabskie. Do tego momentu sytuacja rozwijała się według ich oczekiwań. Trzy legiony z armii Ottona I walczyły na tyłach i znajdowały się w rozsypce. Bili się jeszcze nieliczni, ogromna liczba padła już w boju, część uciekła, część dostała się w niewolę. To pierwsze starcie należy zapisać na korzyść Węgrów..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 147 "...Tymczasem pięć pozostałych niemieckich legionów parło dalej na wschód przez Rauhen Forst, albo nie zdając sobie jeszcze sprawy z wydarzeń na tyłach, albo nie mając możliwości manewru i przegrupowania na wąskiej drodze. [...] Podczas gdy legiony czeski i szwabskie zmagały się z węgierską nawałą po zachodniej stronie Rauhen Forst, po wschodniej stronie wychodziły już z lasu przednie grupy armii niemieckiej. Wbrew oczekiwaniom Węgrów Niemcy nie popadli w panikę, lecz bardzo szybko i sprawnie zaczęli zajmować pozycje, szykując się do bitwy. W którymś momencie do Ottona dotarło, co dzieje się na tyłach. Król szybko ocenił sytuację i rozkazał Konradowi Czerwonemu przeprowadzić kontratak i wybawić walczące na tyłach wojsko z opresji. [...] Główna armia węgierska ustawiona w szyku bojowym naprzeciwko Ottona I nie zareagowała na manewr Konrada, ponieważ Węgrzy wciąż się spodziewali, że wojsko niemieckie wpadnie w panikę, a poza tym nie wiedzieli, co się dzieje po drugiej stronie lasu, gdzie ich pobratymcy niszczyli niemieckie tyły..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 147-148 "...Tymczasem Konrad i jego oddział pognali co sił w końskich kopytach drogą przez las i gwałtownie wypadli z niego po zachodniej stronie. Cóż ujrzeli? Węgrzy, którzy byli przekonani o zwycięstwie, zapomnieli, jak brzmiały pierwotne rozkazy. Zamiast czyhać przy wyjściu z lasu na potencjalną niemiecką odsiecz, zabrali się do plądrowania zdobytych taborów i wiązania jeńców. Inni wciąż byli zajęci walką z broniącymi się tu i ówdzie kupkami Czechów i Szwabów. Nastąpiło to, czego najmniej sobie życzyli dowódcy węgierskiej armii: ich wojownicy, upojeni zwycięstwem, stracili kontrolę nad sytuacją i zająwszy się grabieżą, zapomnieli o rozkazach oraz niebezpieczeństwie..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 148 "...Legion Konrada raptownie wypadł z lasu, zajęci rabowaniem łucznicy nie zdążyli zareagować. Rycerze w pełnym galopie przetoczyli się po Węgrach; ten i ów węgierski wojownik nie oderwał jeszcze rąk od grabionego dobytku a już padał przebity włócznią lub z roztrzaskaną mieczem czaszką - na nic w takim boju skórzane czapy na głowach Z natarcia nie uszedł żywy prawic żaden Węgier, tabory zostały odbite, a jeńcy uwolnieni..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 149-150 "...Natychmiast po tym sukcesie legion Konrada, a także uwolnieni rycerze czescy i szwabscy pognali bez straty chwili z powrotem na wschodnie wyjście z lasu, by połączyć się z głównymi siłami Ottona I. Wielu Szwabów i Czechów pędziło pieszo, gdyż ich konie padły lub uciekły podczas węgierskiego napadu..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 150 "...Węgrzy nic nie wiedzieli o tych wydarzeniach. Byli przekonani, że rozpoczęta przez nich akcja przebiega zgodnie z planem i że niebawem szeregi wroga pójdą w rozsypkę. Tymczasem do ustawionych już niemieckich oddziałów dołączyli Frankowie Konrada i resztki legionów czeskiego i szwabskich. Ku zdumieniu węgierskich dowódców, Otto I czynił przygotowania do ataku..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 150-151 "...Otto I ustawił swoją armię następująco: z przodu w jednej linii, w odstępach między sobą, trzy legiony bawarskie. Uważa się, że Bawarezyków spotkał zaszczyt walki w pierwszej linii z dwóch powodów. Mieli największe doświadczenie w walkach z Węgrami i rwali się do walki, aby pomścić wszystkie zniszczenia, jakich dokonywali Węgrzy, od lat najeżdżając Bawarię. Mieli wysokie morale i chęć do bitwy. Drugą linię tworzyli: po lewej niemieckiej flance legion Franków, a na prawej flance Otto I z legionem królewskim. Większość historyków uważa, że król podzielił swój legion na dwie części, które zajęły środek i prawą flankę drugiej linii, przy czym Otto I znajdował się pośrodku. Nad królem powiewał wspomniany sztandar Archanioła Michała. Trzecią linię tworzyły resztki dwóch szwabskich legionów, a zamykały ją niedobitki Czechów. Niemcy znajdowali się w strategicznie nie najgorszej pozycji, jeżeli wziąć pod uwagę przewagę liczebną wroga i jego możliwości taktyczne. Za plecami mieli las zabezpieczający ich przed atakiem od tyłu. Po lewej stronie ciągnęła się ściana skalistych wzniesień, chroniąca tę stronę niemieckiej armii przed możliwymi manewrami taktycznymi Węgrów..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 151
"...Węgrzy zajęli pozycje na lekkich wzniesieniach w pobliżu osady zwanej Westheim. Ich ustawienie pokrótce opisałem poprzednio: dwa bloki zwrócone frontem do przeciwnika, piechota z przodu, pośrodku formacji, za nimi kawaleria wygięta na kształt półksiężyca. Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 151 "...Stojące w trzeciej i czwartej linii odziały czeskie oraz szwabskie, poważnie przerzedzone w porannej bitwie i w większości pozbawione koni, przeszły do pieszego ataku na węgierską piechotę w centrum. Po drodze, gdy mijali przednią linię, dołączył do nich środkowy legion bawarski. Cały manewr został sprawnie przeprowadzony. Za pomocą tarcz Niemcy sformowali coś na wzór dawnego rzymskiego żółwia i tak chronieni zbliżali się nieubłaganie w stronę piechoty przeciwnika. Węgrzy, zaniepokojeni innym rozwojem sytuacji niż oczekiwany, rozpoczęli ostrzał maszerujących pieszo niemieckich rycerzy. Ale dzięki umiejętnie trzymanym tarczom straty nie były wielkie i nie powstrzymały maszerujących przed parciem naprzód..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 154-155 "...Akcja spieszonych oddziałów niemieckich była idealnie zgrana w czasie z manewrem jazdy pancernej. W chwili gdy piechota ruszyła w stronę węgierskiego centrum i minęła drugą linię niemieckiego szyku bojowego, Otto I poderwał do ataku swój legion królewski. Odbyło się to prawie bezpośrednio po jego płomiennym przemówieniu. Lecz nie skierował szarży w środek węgierskich szyków, tam szła właśnie piechota. Pancerni Ottona I przegalopowali nieco bardziej na prawo, by zmusić skrzydło węgierskiego półksiężyca do rozciągnięcia w jak najdłuższą linię. Następnie po sprawnej zmianie kierunku przeszli do natarcia na lekko zdezorientowanych konnych łuczników przeciwnika na ich lewym skrzydle. Po drodze spadły na nich chmary strzał, zwalając z koni wielu pędzących rycerzy. [...] Jazda pancerna z Ottonem I na czele wpadła zatem z impetem na węgierską konnicę nieprzygotowaną na taki obrót sprawy. Pośrodku mętnie walczyły odziały piechoty. Również Konrad Czerwony na lewej flance poderwał do ataku swą pancerną jazdę, gdy tylko prawy bok węgierskiej konnicy począł zaginać się do środka, chcąc przyjść walczącym tani oddziałom z pomocą. Na nich spadło uderzenie Franków. Wywiązała się równic zagorzała walka, jak po stronic Ottona I. Po jakimś czasie Węgrzy zaczęli ustępować, co było łatwe do przewidzenia. W bezpośrednim starciu z opancerzonymi i uzbrojonymi w długie proste miecze oraz włócznie rycerzami niemieckim nie mieli szans walczący lekkimi szablami i pałaszami. Bitwa przesunęła się na południowy zachód, i tam doszło do rozstrzygających i najbardziej krwawych zmagań w tym boju..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 155-156 "...Walczące po lewej i prawej stronie oddziały jazdy pancernej zaczęły brać górę nad przeciwnikiem, spychając go ku środkowi. Zaginały przy tym skrzydła ataku również w stronę środka, niby napinające się coraz bardziej dwa końce łuku. Dla węgierskiej piechoty oznaczało to okrążenie i walkę o przeżycie. Gdy dla węgierskich dowódców stało się to jasne, zrozumieli, że ta część bitwy zakończy się straszliwą klęską i dla piechoty nie ma już ratunku. Postanowiono zostawić ją na pastwę losu i ocalić jak najwięcej oddziałów konnych. Tak też się stało, konnica zaczęła opuszczać pole bitwy, niekoniecznie w panice czy rozsypce. Ale nie wszystkim dopisało szczęście. Część oddziałów nie była już zdolna do skoordynowanych i zdyscyplinowanych działań taktycznych, te padały ofiarą szalejących na polu bitwy, upojonych zwycięstwem Niemców. Wielu Węgrów utonęło w rzece podczas prób jej sforsowania, inni byli dobijani w wodzie. Niektóre grupy szukały schronienia w szopach i zabudowaniach w okolicznych wsiach. Gdy zostali odkryci, nieszczęśników palono żywcem wraz z budynkami..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 156-157 "...Główną bitwę wygrali Niemcy, lecz większości węgierskiej armii — konnym łucznikom — udało się ujść z masakry i opuścić pole bitwy. Kierowali się na prawą stronę Lecha, tam gdzie znajdowały się ich obozy..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 159 Madziarzy stosowali wyjątkowo skuteczną taktykę. Potrafili świetnie rozpoznawać teren, porozumiewając się za pomocą ognia. Byli świetnymi jeźdźcami, dzięki czemu mogli szybko się przemieszczać i efektywnie manewrować. Oprócz tego posiadali wyjątkową umiejętność nadzwyczajnie celnego strzelania z łuku, siedząc na grzbiecie konia, podczas jazdy. Zasypywanie przeciwnika gradem strzał podczas bitwy dawało im ogromną przewagę. W tym okresie państwo Ottona I było bardzo osłabione problemami wewnętrznymi i z tego powodu stało się łatwym i smacznym kąskiem dla sąsiadów. Niemiecki król został zmuszony ten problem jak najszybciej rozwiązać. Do spotkania obu armii doszło nad rzeką Lech w okolicach Augsburga. Wcześniej wojska królewskie zostały zasilone przez oddziały Franków, Bawarów oraz Lotaryńczyków. Armię Ottona wspomógł także w tej bitwie czeski książę Bolesław I. Węgierskie legiony wystąpiły pod dowództwem Bulcsu, Lela i Sura.
Interesująca nas bitwa, powszechnie zwana bitwą nad rzeką Lech bądź na Lechowym Polu, rozegrała się najpewniej 10 sierpnia 955 roku. [...] Fragment książki: J. Sobiesiak "OD LECHOWEGO POLA (955) DO MEDIOLANU (1158)" s. 12-25
Wydaje się, że Węgrzy faktycznie wykorzystali wewnętrzne niesnaski dla odbycia ponownych wypraw grabieżczych na Bawarię i Szwabię. Pod umocnionym Augsburgiem, gdzie rezydował Udalryk, a więc biskup sprawujący swój urząd już podczas zagrożenia węgierskiego z czasów Henryka I, zostali oni zatrzymani i zmuszeni do dłuższego oblężenia. W żywocie Udalryka wspomniane jest, że węgierskich wojowników musiano pejczami zapędzać do ataku na mury Augsburga. Zaznaczono tam również, że biskup objął dowództwo obrony.[...] Fragment książki: G. Althoff "OTTONOWIE" s. 82-83
"...Węgrzy wyszli na spotkanie maszerujących wojsk. Na polach obok rzeki Lech, blisko Augsburga, rozegrała się jedna z ważniejszych bitew średniowiecznych. Z badań historyków wynika, ze Otto podzielił swe wojsko na kilka oddziałów, prawdopodobnie pięć i całkowicie panował nad sytuacją, dzierżąc w dłoni włócznię św. Maurycego. Thietmar i Widukind mówią o dwudniowych zmaganiach, lecz faktycznie bitwa rozegrała się jednego 10 września 955 r. Węgrzy słabo rozpoznali siły i ugrupowanie wojsk niemieckich. Czołowe oddziały Bawarów i Szwabów wzięli za siły główne, tymczasem za plecami tego rycerstwa, ustawionego ławą, były jeszcze trzy kolumny marszowe, rozciągnięte w głąb. Podjęli swoje zwyczajne działania bojowe, czyli ostrzał z łuków i próby rozluźnienia szyków wroga. Silna straż przednia Niemców postąpiła zgodnie z zaleceniami poprzedniego króla Henryka – przeczekała ostrzał i ruszyła do natarcia. Węgrzy z łatwością oskrzydlili te oddziały swymi grupami zasadzkowymi, lecz tym razem nie zdołali zacisnąć „cęgów” na ich tyłach – z głębi ugrupowania wyszły szarże ottońskich „legionów” odwodowych. Prawe skrzydło węgierskie, mające sporo miejsca na manewrowanie, po zażartym boju musiało ustąpić. Lewe, skrępowane rzeką Lech, nie miało miejsca na uniki, czy nawet cofnięcie się, gdyż za ich plecami trwał bój centralnych oddziałów obu stron. Otto rzucił do walki ostatnie swe oddziały – Czechów Bolesława. Przełamano opór w środku, odcinając prawe skrzydło węgierskie i odpychając je od reszty szyku. Tym samym wojska węgierskiego centrum zostały przeskrzydlone przez oddziały Niemców. Aby uniknąć klęski, Węgrzy musieli się cofnąć. Za nimi był jednak gród Augsburg i rozlewiska wezbranej rzeki Lech. Dużą część sił węgierskich okrążono, stłoczono i przyparto do rzeki. W takiej walce nie mieli już najmniejszych szans z pancernymi jeźdźcami. Fragment książki: P. Rochala "Cedynia 972" "...Z przekazu Gerharda, stojącego na murze obronnym Augsburga, wiemy, że w pewnym momencie na „przedpolach Augsburga pojawiły się wracające z południowego zachodu liczne oddziały węgierskie". Ich liczba i zdyscyplinowanie nie wskazywały na przegraną bitwę, wręcz przeciwnie, jakiś czas mieszkańcy Augsburga obawiali się, że znów dojdzie do szturmu na miasto. Dopiero gdy Węgrzy, omijając łukiem mury miasta, kierowali się na most na Dunaju, by przedostać się na prawą stronę, do mieszkańców Augsburga zaczęło docierać, że widzą wycofującą się armię. Oznaczało to, że bitwę wygrał król Otto I!..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 158 "...Najwidoczniej jednak Otto I wietrzył potencjalną pułapkę, dlatego zakazał swym rycerzom ścigania Węgrów po Bawarii. [...] Król zajął jeszcze węgierski obóz po prawej stronie Dunaju, odbił stłoczonych tam jeńców i zagarnął tabory przeciwnika, co odbyło się już w zapadających ciemnościach. Następnie wjechał majestatycznie do Augsburga, witany owacyjnie przez poddanych, i spotkał się z biskupem Ulrykiem. Tymczasem nastąpiło oberwanie chmury, nad Bawarią rozpętały się burze. Taka pogoda miała się utrzymać przez następne dni — należy to szczególnie podkreślić. Okazuje się bowiem, że to natura w znacznym stopniu przyczyniła się do takiego, a nie innego zakończenia tej wojny..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 159 "...Otto I dostrzegł zbliżający się żywioł pod koniec dnia 10 sierpnia i wydał odpowiednie rozkazy. Liczni kurierzy rozbiegli się po Bawarii z rozkazami do wszystkich garnizonów usytuowanych przy brodach, przejściach, na drogach i traktach, które brzmiały: zniszczyć bez wyjątku każdy wałęsający się w okolicy oddział węgierski próbujący przedostać się na wschód w kierunku Kotliny Panońskiej. Sytuacja Węgrów była beznadziejna. Szalejące burze, deszcze i powodzie uniemożliwiały przedostanie się zwykłymi drogami na wschód. Rzeki były nie do przebycia, nieliczne jeszcze dostępne obsadziły i strzegły liczne oraz silnie uzbrojone garnizony wzmocnione rycerstwem, które w trakcie lipcowej inwazji musiało pozostać w warowniach..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 161 "...Rozkaz króla, aby zabijać uciekających, przyjęto, z małymi wyjątkami, dosłownie. Oto fragment jednego z opisów, jak postępowano z węgierskimi wojownikami: „załogi statków rzecznych, łodzi i tratw spychały | Węgrów | bezpośrednio żywcem do wody lub zabijano ich, a ciała wyrzucano. Niektórym udawało się dostać na przeciwległy brzeg — tam dostawali się pod miecze i włócznie patroli. Zamknięto im wszystkie drogi, zarówno ucieczki na wschód, jak i powrotne"..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 162 "...Jak słusznie zauważyli historycy, w normalnych warunkach sforsowanie tych rzek i przebycie wschodniej Bawarii nie przedstawiało dla Węgrów wielkich trudności. Dopiero niespotykane burze i wywołane nimi powodzie zmieniły sytuację, powodując katastrofalne skutki dla uciekających na wschód wojowników. Dopiero w ciągu tych dwóch dni, 11 i 12 sierpnia, armia węgierska została tak naprawdę unicestwiona, to kaprysy natury przyczyniły się do klęski Węgrów. Nie dość, że posłuszeństwa odmówiła ich cudowna broń, łuki refleksyjne, to na dodatek zostały odcięte im drogi powrotu. Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 162-163 "...W wielu źródłach są też wzmianki o schwytaniu czołowych węgierskich wodzów, w tym wodza inwazyjnej armii, Bulcsii, oraz dwóch prawnuków Arpada, książąt Lela i Sika. Brakuje jednak szczegółów ich ujęcia. Dopiero kronikarz węgierski Szymon z Keza opisał dokładnie ten epizod: „Przywódcom węgierskim Lel i Bulcsri udało się skonfiskować statki rzeczne [naves], Z ich pomocą próbowali przedostać się Dunajem na Węgry i tym sposobem uciec z pogromu, gdyż szlaki lądowe były niedostępne i zablokowane. Jednak na wysokości Ratyzbony ich łodzie zostały zaatakowane i zdobyte, a oni sami dostali się tym sposobem do niewoli". Spotkał ich bardzo smutny los. Leli, Bulcsti i ujęty wcześniej Sur zostali powieszeni w Ratyzbonie przed wschodnią bramą na wysokiej szubienicy, niczym zwyczajni złodzieje czy bandyci. Był to jeden z ostatnich rozkazów wydanych przez umierającego w Ratyzbonie księcia Bawarii Henryka, który wyzionął ducha 1 listopada 955 roku..." Fragment książki: Robert F. Barkowski "LECHOWE POLE 955" s. 163-164 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości