![]() |
WOJNA FRANCJI Z PAŃSTWEM PAPIESKIM |
![]() |
|
"...Upadek weneckiej potęgi zaniepokoił papieża Juliusza II, obawiającego się wzrostu znaczenia na Półwyspie cesarza i króla Francji. Wiele względów przemawiało za utrzymaniem „przedmieść Włoch" nad Adriatykiem. „Gdyby wasza ziemia nie istniała, należałoby ją stworzyć" powiedział kilka miesięcy później Juliusz posłowi Trevisano. Papież odebrał już miasta w Romanii, na których mu zależało, a wkrótce także zapewnił wolność handlu i nawigacji na Adriatyku dla Państwa Kościelnego i zabezpieczył przywileje Kościołowi i jego poddanym w Rzeczypospolitej. I choć wysuwał jeszcze pewne żądania w stosunku do terytoriów Republiki (zostały one odrzucone przez Senat), to jednak prowadzone rozmowy dyplomatyczne oraz narastające zagrożenie tureckie pozwoliły na osiągnięcie porozumienia. Juliusz począł stopniowo odsuwać się od Ligi i podjął rokowania z Wenecją, których wynikiem było zawarcie 24 lutego 1510 pokoju pomiędzy nią a Państwem Kościelnym. Tego dnia, pomimo protestów kardynałów francuskich, uroczyście zdjęta została z Republiki ekskomunika. Juliusz II nakazał wszystkim uczestnikom Ligi z Cambrai, aby złożyli broń, ponieważ wojna jest zakończona. Wenecja ze swej strony niechętnie przyjęła warunki układu pokojowego, jako narzucone jej w trudnych okolicznościach i zarezerwowała sobie możliwość ponownego otwarcia tych kwestii przy najbliższej sposobnej okazji. Nie oznaczało to jednak niestety dla Republiki zakończenia wojny. 24 marca 1510 wojska francusko-niemiecko-ferraryjskie zdobyły Lignano i Vicenzę. Miała tam miejsce straszliwa rzeź bezbronnej ludności cywilnej, która schroniła się w dwóch grotach powyżej miasta. Wydarzenie to wywołało na terytoriach weneckich zamieszanie i ostre wystąpienia przeciwko okrucieństwu Francuzów. Papieskiemu dyktatowi nie zamierzała jednak absolutnie poddawać się Ferrara. Choć formalnie była ona lennem papieskim, uchodziła za główny i najdalej wysunięty posterunek francuski we Włoszech. Książę Alfonso d'Esté, wierny i oddany sprzymierzeniec Francji, odmówił zaprzestania działań wojennych i oświadczył, że nadal, wbrew rozkazom papieskim, będzie prowadził działania przeciwko Wenecji. Dzielny, lecz okrutny jak cała rodzina Alfonso upojony sukcesami militarnymi chciał za wszelką cenę odzyskać ziemie, które jego ojciec utracił w r. 1484. Poniekąd jego odmowa zakończenia wojny z Wenecją może być także uznawana za odpowiedź Ludwika XII na pokój papieża z Wenecją. Król Francji był rozgoryczony papieską woltą, wykonaną ze szkodą dla Francuzów i wcale nie zamierzał zaprzestawać prowadzenia wojny o supremację na terenie północnych Włoch. Buntownicze wystąpienie d'Estôw oburzyło papieża i choć z jednej strony zdawał on sobie sprawę, że przeprawa z księciem Ferrary nie będzie łatwa, jako że był on wspierany przez Francję, to z drugiej być może w głębi duszy był zadowolony z takiego obrotu spraw, ponieważ dawało mu to pretekst do wszczęcia wojny przeciwko Ferrarze, od dawna już przewidywanej. Juliusz II nakazał więc wprzód księciu, jako „wasalowi Stolicy Apostolskiej" (Ferrara była wikariatem papieskim nadanym Estom, podobnie jak wchodząca w skład ich posiadłości Modena była lennem cesarskim), by zaprzestał wojny pod najsroższymi karami kanonicznymi, a kiedy ten nie posłuchał, rzucił nań 9 sierpnia 1510 r. ekskomunikę, odebrał mu prawo do rządzenia państwem i do tytułów, a jednocześnie ogłosił przyłączenie Ferrary do Państwa Kościelnego. Trzeba tu dodać, że ważnym impulsem tej ekskomuniki była nieprawomocność (zdaniem Juliusza II) nadań pewnych beneficjów, które Alfonso otrzymał jeszcze od Aleksandra VI. W szczególności chodziło tu chyba o prawo do salin w Comacchio, które rywalizowały z papieskimi żupami solnymi w Cervii. Broń duchowa posłużyła głowie Kościoła do prowadzenia z księciem walki ekonomicznej. Zawarłszy porozumienie z Wenecją, papież zgromadził wojsko i artylerię. Po ich stronie znalazł się także niedawny więzień, markiz Mantui Francesco Gonzaga, przyjmując funkcję gonfaloniera Kościoła i naczelnego wodza armii weneckiej. Ponieważ klątwa rzucona na księcia Alfonsa d'Este wymierzona była także w jego sprzymierzeńców, czyli w Ludwika XII (choć jego imienia nie wymieniała), król postanowił jak najsurowiej ukarać wiarołomnego - w swym przekonaniu - papieża (którego w gniewie nazywał „chłopskim synem, któremu kij powinien być panem"). Zwołał więc na dzień 15 września 1510 do Tours synod, na który zjechali „biskupi, prałaci, doktorzy i inni uczeni ludzie królestwa". Na synodzie tym zarzucono Juliuszowi nieprawomocność wyboru, niezdolność do sprawowania godności papieskiej oraz zakwestionowano nieskazitelność jego kapłańskiego życia. Ogłosił on także, iż król może walczyć z głową Kościoła w obronie własnej oraz swoich sojuszników. Ludwik zamierzał wytoczyć mu także proces o niemoralność, nie miało to jednak wówczas większego znaczenia, wiadomości tego rodzaju nie wzbudzały bowiem u opinii publicznej szczególnego zgorszenia czy emocji. Początkowo groźniejsza wydawała się być sprawa soboru kardynałów-schizmatyków. Miał on zająć się sprawą reformy Kościoła oraz zdjąć Juliusza II z tronu, na jego miejsce zaś powołać nowego papieża (Francuza). W wielu włoskich miastach (m. in. w Modenie i Bolonii) w miejscach publicznych pojawiły się plakaty i biuletyny obwieszczające zwołanie synodu oraz wzywające papieża, by stawił się na nim osobiście. Na drzwiach katedr przybijano także bulle konwokacyjne, podpisane przez francuskich kardynałów Guillame'a Brięonneta, Fryderyka da San Severino, Renato de Preia i Bernardino Carvajala oraz Francesca Borgię i Ippolita d'Este (wezwanie na sobór podpisało w sumie 9 kardynałów). Juliuszowi II udało się jednak tak poprowadzić sprawy, że kiedy nieliczna i niezbyt pewna siebie grupka oskarżycieli (sobór ten nigdy nie zgromadził więcej niż 30 uczestników równocześnie) zebrała się na synodzie, zwołanym na 1 września roku 1511 do Pizy, stało się od razu jasne, że schizma nie spowoduje żadnych trwalszych rezultatów. Sobór ten kilkakrotnie zmieniał miejsce obrad, przenosząc się stopniowo coraz dalej na północ, by wreszcie, po przemieszczeniu się za Alpy, zakończyć swoją działalność równie bezowocnie, co niezauważalnie. Jedynym jego rezultatem była ekskomunika rzucona przez papieża na Pizę i Florencję (na której terytorium leży Piza, w której sobór ten miał się początkowo zbierać) oraz zorganizowanie formalnej już Ligi Świętej, z udziałem Wenecji i Hiszpanii (w zamian za inwestyturę dla Ferdynanda w Neapolu) przeciwko Francji. Do tego wątku powrócić wypadnie za chwilę. Dni Francuzów w Lombardii zdawały się już być policzone, tym bardziej, że przeciwko obcej władzy powstawała także zbrojnie miejscowa ludność..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 177-180 "...Tymczasem już w osiem dni po rzuceniu klątwy na Ferrarę, 17 sierpnia 1510 r., papież opuścił Rzym, by udać się na pole walki. Plan kampanii przewidywał, iż Szwajcarzy zaatakują tyły armii francuskiej w okolicach Mediolanu (Juliusz uprzedził tutaj króla francuskiego i 4 marca zaciągnął Szwajcarów, zawierając z nimi kontrakt aż na pięć lat). Wojska papieskie wesprzeć ich miały na terytorium księstwa Ferrary, flota wenecka zaś atakować miała Genuę. Podczas tej kampanii główną kwaterą papieską stała się Bolonia. Juliusz wkroczył do tego miasta 22 września 1510. Po przeglądzie wojska wyruszyło ono ku Modenie pod wodzą Francesca Marii delia Rovere, liczącego 21 lat nominalnego wodza, papieskiego synowca i od r. 1508 księcia Urbino. Jednak uderzenie przeciwko księstwu Ferrary odwlekało się. Gonzaga wcale nie palił się do wojny z Francuzami, mając ku temu, jak pisaliśmy, swoje powody. Zamęt wojny przycichł nieco także z powodu choroby Juliusza II, na którą zapadł on w pierwszych dniach października. Była ona tak poważna, że zaczęto mówić o spodziewanym lada chwila nowym konklawe. Na kilka godzin pogrążył się w głębokiej śpiączce, z której jednak udało mu się wyjść. Jak zapisał Guicciardini, „zdrowie papieża poczęło się poprawiać w oczywisty sposób, już to dzięki temu, że jego organizm był nadzwyczaj silny, a może też z tego powodu, iż los zechciał przydzielić mu rolę autora i głównej przyczyny najdłuższych i najbardziej katastrofalnych nieszczęść całej Italii". Wtedy to o mało nie wpadł w ręce francuskie. Gubernator Mediolanu, Charles d'Amboise, marszałek Chaumont, opuścił Modenę i ruszył na Bolonię, pozbawioną w tym momencie wojska i 18 października był już zaledwie ok. 5 km od miasta. Mimo choroby Juliuszowi udało się zamydlić marszałkowi oczy złudnymi układami aż do czasu przybycia posiłków. Wenecjanie przysłali na odsiecz kolumnę lekkiej kawalerii oraz stradiotich pod dowództwem Paolo Capello. Do Bolonii przybył także kontyngent hiszpański, ten jednak musiał papież opłacić nadając Aragonom inwestyturę Królestwa Neapolu. Hiszpanami dowodził Fabrizio Colonna, doskonały oficer, skłócony jednak z księciem Urbino z powodu pretensji dynastycznych do tegoż właśnie miasta. Zwiedziony Chaumont wycofać się więc musiał nie odniósłszy żadnego sukcesu. Wreszcie Juliusz II odzyskawszy, zdrowie po dwumiesięcznej chorobie, zniecierpliwiony ciągłymi intrygami i opóźnieniami, w połowie grudnia 1510 postanowił sam wyruszyć na czele wojska, nie bacząc na swoje 67 lat, bóle gośćcowe, zimno, śnieg i dobiegające zewsząd błagania, by tego nie czynił. Był wściekły, ponieważ stracił tak wiele drogiego czasu, Szwajcarzy nie wywiązali się z zawartych umów, flota wenecka pokonana została przez Genueńczyków, książę Urbino zaś do tej pory nie zdołał zdobyć Mirandoli. Papież sądził, iż jego obecność przyśpieszy kampanię. Ukończywszy ostatnie przygotowania, w otoczeniu kardynałów i biskupów dokonał przeglądu wojsk. Juliusz II nie był miłośnikiem wojny samej w sobie, ale traktował ją jako konieczność, bez której zaprowadzenie w państwie ładu za zasadach żelaznej, nieugiętej sprawiedliwości było niemożliwe. Dlatego też, mimo zdecydowanej antypatii w stosunku do d'Estów, w styczniu wysunął propozycję zawarcia pokoju, z tym, że Alfonso zatrzyma Ferrarę, papież zaś Modenę i okoliczne terytoria, świeżo przez siebie zdobyte. Ale Alfonso, a zwłaszcza jego sprzymierzeńcy Francuzi, błędnie zrozumieli ten krok: uznali, że papież widocznie się boi i odrzucili jego propozycję. W odpowiedzi na to papież rozpoczął oblężenie jednej z najważniejszych i najlepiej bronionych twierdz esteńskich, Mirandoli, będącej kluczem do księstwa Ferrary. Juliusz wyruszył z Bolonii 2 stycznia 1511. Towarzyszyło mu trzech kardynałów. Dotarłszy do obozu swoich wojsk zamieszkał w pasterskim szałasie, w zasięgu nieprzyjacielskiej artylerii. Papież bez ustanku poruszał się po obozie, wydając polecenia co do właściwego ustawienia dział. Po ciężkim oblężeniu, prowadzonym wśród śnieżycy i wichury, wycieńczeni obrońcy, którzy stracili nadzieję na pomoc i na to, że zdołają odeprzeć decydujący atak oblegających, postanowili skapitulować. Papież, który osobiście wiódł swoje wojsko i stał się tego zwycięstwa duszą, zapragnął też wejść pierwszy do poddającej się fortecy, wspinając się po pionowo ustawionych drabinach nim jeszcze bramy zostały otwarte. Działo się to 21 stycznia. W czasie oblężenia Juliusz groził, iż wybije wszystkich obrońców, zaś dowodzącą twierdzą hrabinę Francescę da Trivulzio (córkę Gianiacopa, który niedługo później obejmie naczelne dowództwo wojsk francuskich) rozkaże pohańbić. Nic podobnego nie miało miejsca. Po zajęciu Mirandoli „papież-zwycięzca z całą uprzejmością odprowadził nawet osobiście hrabinę do samej granicy i z pobłażliwym uśmiechem słuchał, gdy mu groziła bliskim odwetem". Z Mirandoli papież udał się do Sermidi na terytorium mantuańskim. Spodziewał się on teraz bez dalszej zwłoki zdobyć Ferrarę. Jednakże Ludwik XII nakazał Charlesowi d'Amboise przygotowanie obrony Ferrary, a także, jeśli nadarzy się okazja, uderzenia na terytorium Państwa Kościelnego. Z tego też powodu papież, za radą swoich oficerów, cofnął się z powrotem do Bolonii, a stamtąd do Lugo i wreszcie do Rawenny Ponadto Mirandoła stanowiła pozycję daleko wysuniętą. Flanki wojsk papieskich poruszających się w głąb terytorium ferraryjskiego pozostawałyby bez osłony, narażone na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 180-183 "...W lutym 1511 r. pod Santerno miała miejsce duża bitwa pomiędzy wojskami francusko-ferraryjslcimi a papiesko-weneckimi. Przekazy nie pozwalają precyzyjniej określić sił obu stron. Ci pierwsi dysponować mieli 300 „kopiami" oraz 800-osobowym oddziałem lekkiej jazdy, albo też (według źródeł francuskich) 2000 piechoty oraz 800 Szwajcarami. Jeszcze więcej rozbieżności występuje w ocenie sił wenecko-papieskich. Miałyby one liczyć 400-500 lekkiej jazdy oraz 4000-5000 piechoty, według źródeł francuskich zaś 200 Hiszpanów, 500 lekkiej jazdy oraz 5000- 6000 piechoty i 6 dział. Francuzi i Esteńczycy wykorzystali niedbalstwo przeciwników i zaatakowali ich źle strzeżony obóz. W walce padło 3000 ludzi, głównie spośród Wenecjan. Zdziesiątkowany miał zostać kontyngent hiszpański. Według przesadnych doniesień źródeł francuskich, wojska Juliusza II i Republiki św. Marka stracić miały 4000-5000 piechoty, 60 artylerzystów i 300 jeźdźców. W ręce zdobywców wpadły sztandary oraz artyleria wroga. Marszałek Chaumont wkrótce zmarł (11 marca 1511, jak mówiono, na skutek wyrzutów sumienia, iż dał się oszukać schorowanemu, umierającemu starcowi), zaś dowództwo wojskowe spoczęło ponownie na Gianiacopo da Trivulzio, który jednak nie wiedział, co dalej poczynać, prowadzić wojnę czy nie, i dlatego też nie przedsięwziął żadnych zdecydowanych działań. Zatrzymał się on w Sermidi, zaś wojska francuskie spoczywały na leżach zimowych, zarządzonych jeszcze przez Chaumonta na terytoriach Parmy, Aretino i Ferrary Po pewnym czasie dopiero otrzymał od króla mandat powierzający mu dowództwo wojskowe oraz rozkazy, by na razie nie atakować posiadłości Państwa Kościelnego. Akcje militarne zawieszono na czas rozmów pokojowych, zaproponowanych królowi Francji i papieżowi przez cesarza Maksymiliana. Ponadto niezwykle zła pogoda, nawet jak na tę porę roku (był już początek marca) uniemożliwiała jakiekolwiek akcje w polu..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 183-184 "...Tymczasem w murach Bolonii począł rodzić się bunt. Pozostawiono ją bez oficerów, obsadzoną nie najwyższej jakości garnizonem dowodzonym przez kardynała Pawii Francesco Alidosi (Alidori), legata papieskiego. Była to osobistość niepopularna, oskarżana o sprzeniewierzenie pieniędzy publicznych. Szeptano również, że pozostaje w związkach homoseksualnych z papieżem. Nie posiadał on także zdolności dowódczych. Tak licznego i wielkiego miasta bronić miało zaledwie 200 lekkich kawalerzystów i 1000 pieszych. Kardynał, pozostając w większej niż zwykle niezgodzie z księciem Urbino, obozującym ze swą armią pod Casalecchio, wybrał spośród obywateli Bolonii 15 kapitanów, którym powierzył pieczę nad miastem i bramami. Nie był to jednak mądry wybór, ponieważ większość z nich stanowili zwolennicy Bentivogliów, wygnanych przez papieża w roku 1506 władców miasta. Kiedy kardynał zorientował się, jak bardzo nienawidzą go Bolończycy, uciekł do Imoli. Dawni władcy miasta wykorzystali pomyślny dla siebie moment. Z pomocą Francuzów, korzystając z okresu złej pogody utrudniającej szybkie ruchy wojskom nie dość dobrze znającym teren, niespodzianie zaatakowali miasto, pokonali szczupłą załogę i ponownie objęli Bolonię w posiadanie. W rozruchach, jakie miały później miejsce (21 maja), zniszczony został brązowy posąg Juliusza II, dzieło Michała Anioła. Posąg wykonany przez mistrza 3 lata wcześniej wleczony był przez lud wokół piazza wśród drwin i szyderstw. Odnośnie tych wydarzeń Julian Klaczko cytuje list marszałka Roberta de la Marek seigneura Fleuranges: „W mieście Bolonii nad portalem wielkiego kościoła był posąg papieża cały z miedzi, który kazał zrobić Juliusz II, a wielkość miał olbrzymią i widać go było z rynku miasta. Rodzinie Bentivoglich wcale się to nie podobało, założyli mu sznury na szyję, ściągnęli go na ziemię i urwali mu głowę. Bentivoglio przysięgał panu de Nemours [Gastonowi de Foix] i panu Jacques [Gianiacopo da Trivulzio], generałowi głównemu Francuzów, że despekt zrobi papieżowi przed jego zamkiem [cytadelą] w Bolonii; jakoż z posągu kazał ulać armatę, z której przez sześć dni do zamku strzelał". Wezwany przez Alidosiego książę Urbino przybył do Bolonii w chwili, kiedy Trivulzio zajął już miasto i został przez tegoż pobity na głowę. Hrabina Francesca powróciła do Mirandoli, książę Alfonso d'Esté zajął na powrót Modenę i inne miasta w księstwie Ferrary, zaś wojska papieskie rozpierzchły się w nieładzie. Papież przebywał już w Rawennie, kiedy dotarła do niego wiadomość o katastrofie bolońskiej. Wkrótce też przybyli do niego legat i książę, zrzucając jeden na drugiego odpowiedzialność za porażkę. Francesco Maria, po bardzo burzliwym posłuchaniu u papieża, spotkał Alidosiego na ulicy i przebił go szpadą (24 maja). Zabójstwo faworyta pogrążyło papieża w ciężkim przygnębieniu..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 184-185 "...Zdobycie Bolonii pozostawiło w rękach Francuzów całe północne Włochy. Nie spełniły się jednak obawy, że wykorzystując ten sukces Trivulzio spróbuje zająć Rzym. Ludwik XII nie poszedł za ciosem, nakazując marszałkowi wycofać się do Mediolanu i wysyłając w lipcu do Rzymu w charakterze posła Orsiniego, bliskiego krewnego papieża, z propozycją zawarcia pokoju na umiarkowanych warunkach. Juliusz chętnie przyjął zabiegi posłów francuskich, nie dlatego jednak, żeby faktycznie zależało mu na ułożeniu zgody, lecz chcąc zyskać na czasie, by zebrać wojsko, odnowić umowy ze Szwajcarami oraz przeprowadzić rozmowy z państwami nieprzyjaznymi Francji, głównie z Anglią i Hiszpanią. Planował bowiem stworzenie Ligi skierowanej przeciwko Francuzom. Choć osobiście był w tym wypadku zwolennikiem konfrontacji militarnej, ze względu na okoliczności brał także pod uwagę możliwość zawarcia z Francją traktatu pokojowego. Do tego pierwszego namawiał go wszakże Ferdynand, podejrzewał bowiem, że jeśli władca Francji zawrze pokój z papieżem, da mu to wolną rękę do zaatakowania przy pierwszej sposobności Królestwa Neapolu. Dlatego też wysłał z Hiszpanii drogą morską armię (wcześniej już jedna armada, dowodzona przez Pedro Navarro, wyruszyła do Włoch z wybrzeży Afryki), której siły składać się miały z 500 ciężkozbrojnych, 600 lekkich jeźdźców oraz 3000 piechoty. Ferdynand uzyskał w Italii wszystko, czego chciał i obecnie zależało mu na obronie status quo. Zainteresowana wielostronnym sojuszem była Wenecja, utrzymująca front we Friuli i Veneto. Również młody król angielski Henryk VIII przychylnie patrzył na projekty związania jego francuskich nieprzyjaciół na południu, dające mu wolną rękę na północy. Jak zwykle niezdecydowany pozostawał jedynie cesarz Maksymilian. Negocjacje rozpoczęły się w początkach lipca 1511 i toczono je w dość szybkim tempie, ponieważ już w sierpniu ustalone zostały główne punkty porozumienia tzw. Świętej Ligi. Przewidywało ono, że wszyscy uczestnicy mają na celu przede wszystkim obronę jedności Kościoła i zamknięcie soboru w Pizie, by chronić Kościół przed schizmą, jaką ten może spowodować. Ponadto postanowiono odzyskać Bolonię, która prawnie należała do Stolicy Apostolskiej - a także inne miasta i terytoria, należące do niej bezpośrednio lub pośrednio (przede wszystkim wymieniono tu Ferrarę). Liga miała zgodnie występować przeciwko każdemu, kto przeciwstawiałby się realizacji tych zapisów (w oczywisty sposób chodziło tu o króla Francji) i połączonymi siłami wyprzeć go zbrojnym ramieniem z Italii. Juliusz II zdecydował się na utworzenie tej Ligi powodowany swymi animozjami, nieprzepartą chęcią posiadania Bolonii, wściekłością na „konwentykiel" pizański (jak sam się złośliwie wyrażał), a wreszcie obawą, że jeśli dalej będzie okazywał takie niezdecydowanie, opuszczą go wszyscy sojusznicy. Uroczyste ogłoszenie traktatu odbyło się 5 października 1511 w rzymskim kościele Santa Maria del Popolo, w obecności Juliusza i wszystkich kardynałów (w drugiej połowie sierpnia papież ponownie poważnie zachorował, dlatego też nastąpiło tu opóźnienie). Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 185-187 "...Król Francji liczył na to, że jego armia zdobędzie wszystkie części Romanii jeszcze przed przybyciem Hiszpanów. Następnie, zależnie od okoliczności, miała się ona posuwać dalej lub też kontynuować działania wojenne na innych terytoriach aż do wiosny. Ludwik osobiście wkroczyć miałby wtedy do Italii na czele wszystkich sił swego królestwa wierząc, że jego wojsko udowodni swą wyższość nad przeciwnikiem na każdym polu. Układanie tych wszystkich planów trwało dłużej, niż się było można spodziewać. Tymczasem w Romanii operowały wojska francuskie pod naczelnym dowództwem Gastona de Foix księcia de Nemours, które zdobyły na Wenecjanach (ich wojska zostały kompletnie rozbite, a dowódca, Andrea Gritti, wzięty do niewoli) i złupiły Brescię, a następnie skierowały się w rejon Bolonii przeciwko siłom Ligi. Grabież i rzeź Brescii trwała trzy dni, w czasie których zabito podobno aż 10 000 osób..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 188 "...Tymczasem sytuacja polityczna króla Francji na przełomie lat 1511 i 1512 zdawała się ulegać pogorszeniu. Atak na północną Francję, w porozumieniu z papieżem, przygotowywał członek Świętej Ligi Henryk VIII. Ludwik nie ufał Szwajcarom, a jeszcze bardziej Maksymilianowi; jego nadzieje na zgodę z Juliuszem rozwiały się; pomoc udzielana przez Florencję była tak nikła, że nie miała żadnego praktycznego znaczenia. W rzeczywistości jednak nie było aż tak źle. Marzenia papieża o Francji zaatakowanej od południa przez Hiszpanów, od północy przez Anglików, o wojsku francuskim rozbitym w Italii przez połączone siły Szwajcarów, Wenecjan, papiestwa i posiłków neapolitańskich nie ziściły się. Najpierw po raz kolejny, pomimo zawartych porozumień i wypłaconych zadatków, zawiedli Szwajcarzy. W połowie listopada ich dwudziestotysięczna armia dotarła przez przełęcz św. Gotarda bez przeszkód do Mediolanu, gdzie przekupiona została przez Francuzów. Pod pozorem złej drogi, braku armat, spóźnionej płacy oraz mroźnej pory 27 grudnia zawrócili przez Bellizonę do ojczyzny. Wenecjanie, miast ciągnąć do Lombardii, tracili czas na utarczkach z wojskami cesarskimi, którym próbowali odebrać kilka mało ważnych miejsc w rejonie Werony. Henryk VIII co prawda głośno potępiał sobór w Pizie, przed zerwaniem pokoju chciał jednak jeszcze odebrać od Francji ostatnią ratę rocznej pensji, należącej mu się na mocy traktatu w Etaples. Ferdynand wreszcie nie palił się do podejmowania jakichkolwiek akcji zbrojnych w Pirenejach, natomiast wicekról neapolitański, Cardona, dopiero późną zimą, w styczniu r. 1512 wyruszył, by wraz z wojskami papieskimi oblegać Bentivogliow w Bolonii. W tej sytuacji Walezjusz postanowił zastosować manewr ucieczki do przodu. Polecił mianowicie Gastonowi de Foix rozstrzygnięcie całej wojny jedną decydującą bitwą, zanim Szwajcarzy zdążą dotrzeć na terytorium mediolańskie i zanim Ferdynand zaatakuje Nawarrę, zaś Henryk Normandię. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 189-190 Bitwa pod Rawenną 11 kwietnia 1512 "...Wojsko francuskie liczyło 23 000 ludzi, w tym 5000-6000 landsknechtów, ok. 5000 jazdy i ponad 50 dział (wśród nich znajdowała się bombarda „Giułia", którą wykonać miano z brązu, na który przetopiono obalony posąg Juliusza II dłuta Michała Anioła, a imię to nadano jej na kpinę z głowy Kościoła,- artylerią dowodził osobiście książę Ferrary Alfonso d'Esté). Hiszpanie mieli 17 000 łudzi, w tym ok. 3000 jazdy i 24 działa25. Otrzymywali oni jednak zaopatrzenie z terytorium kraju zaprzyjaźnionego, Francuzi zaś tej możliwości nie mieli. W ciągu Wielkiego Tygodnia de Foix dotarł pod Rawennę i rozłożył się ze swymi głównymi siłami obozem na południowy wschód od niej, pomiędzy rzekami Montone i Ronco. Na zachodni brzeg rz. Montone został wysłany niewielki oddział, który miał strzec przeprawy mostowej. W Wielki Piątek, 9 kwietnia 1512 r., Francuzi przypuścili pierwszy atak na mury miasta, zmuszając wojska Ligi (składające się głównie z Hiszpanów) do obrony. Po silnym ostrzale artyleryjskim (Francuzi dysponowali tutaj znaczną przewagą), które dokonało wyłomu w południowym murze okalającym Rawennę, oddziały francuskie ruszyły do szturmu na miasto. Atak ten został przez obrońców odparty. Następnego dnia (w sobotę 10 kwietnia) de Foix otrzymał informacje, że z pomocą oblężonym nadchodzi z południa, z Forli, silna armia hiszpańsko-papieska, którą dowodził Raimondo di Cardona, […] Jego siły ciągnęły wzdłuż prawego brzegu Ronco i zatrzymały się na północ od wioski Molinaccio. Rozłożyły się one obozem, który otoczono wałem i okopem, około 5 km od Rawenny, czołem w kierunku Francuzów, obozujących już pod murami miasta. Wrogie armie oddzielała niewielka odległość i niezbyt trudna do sforsowania rzeka. Obie armie zajmowały pozycje na wielkiej równinie. Francuzi i Hiszpanie, służący królom odpowiednio: Arcychrześcijańskiemu i Katolickiemu, wraz ze swymi licznymi niemieckimi i włoskimi sprzymierzeńcami, przygotowywali się do bitwy, której stawką miała być hegemonia w Italii, a także na całym kontynencie. W szeregach każdej z armii znajdował się kardynał-legat: z Francuzami kardynał San Severino w imieniu soboru w Pizie (który później obradował w Mediolanie), z Hiszpanami zaś Giovanni de Medici w imieniu papieża. Nadeszła Niedziela Wielkanocna, 11 kwietnia. Pedro Navarro, dowodzący piechotą hiszpańską, wybrał dogodną do bitwy obronnej pozycję w zakolu rzeki Ronco, opływającej Rawennę od południa, na której piechota i artyleria mogły wykorzystać całą siłę swej broni palnej. Pozycja ta została wzmocniona polowymi urządzeniami obronnymi, w których budowaniu Navarro uchodził za wielkiego specjalistę. Ten zwolennik nowej sztuki wojennej miał jednak wielu przeciwników: rycerze patrzyli na niego z góry, jako na parweniusza (przed rozpoczęciem kariery wojskowej był on kupcem), kawalerzyści zaś nie lubili go jako zawziętego zwolennika piechoty. Cardona jednak słuchał jego rad. Armia hiszpańsko-papieska uszykowana była głęboko; jej lewą flankę osłaniała rzeka Ronco. Podobnie jak wszystkie rzeki w tej części Italii Ronco oto czona była wałami. W szesnastym wieku wały te były znacznie niższe niż obecnie i z braku odpowiedniej drogi do Forli, służyły również jako szlak komunikacyjny. Po tym wale maszerowała pod Rawennę armia hiszpańska. Od strony rzeki wał był dość stromy, podczas gdy po przeciwnej stronie stok był łagodniejszy Od czoła, tj. od strony Rawenny i Francuzów oraz z prawej strony Hiszpanów osłaniał wykopany rów (tak głęboki, jak to się tylko dało zrobić w tak krótkim czasie), który nie dochodził do nadrzecznego wału (przy czym okopów tych mogło być więcej). W tym miejscu pozostawiono wolną przestrzeń o szerokości około 12 metrów, aby umożliwić przeprowadzanie wypadów kawalerii. ![]() Wewnątrz tego ufortyfikowanego obozu Hiszpanie, gdy tylko zauważyli ruch Francuzów przekraczających rzekę, ustawili się w następujący sposób w trzy kolumny. Straż przednią (800 ciężkozbrojnych dowodzonych przez Fabrizio Collonę) usytuowano wzdłuż brzegu rzeki. Wraz z nimi, po ich prawej stronie z tyłu, ustawiono 6000 piechoty. Dalej na prawo stacjonowało 600 „kopii" dowodzonych przez wicekróla Raimonda oraz markiza delia Paludę. Dysponowali oni także 4000 piechoty. Straż tylną stanowiło 400 ciężkozbrojnych dowodzonych przez oficera hiszpańskiego Don Alfonso Carvajala. Obok nich znajdował się oddział 4000 pieszych oraz lekka kawaleria dowodzona przez Fernando Francesco Davalos markiza Pescary*. Pescara ustawiony był po prawej, z tyłu za piechotą. Jego oddział miał stanowić posiłki i pojawiać się w miejscach, w których byłby aktualnie najbardziej potrzebny. Wszystkie te jednostki, jak powiedzieliśmy, ustawione były tuż przy nadrzecznym wale. Piechota hiszpańska stała na prawo od kawalerii. Działa, których było dwa razy mniej niż francuskich, ustawione były przed frontem kawalerii. Pedro Navarro z 500 wybranymi piechurami, którym nie przydzielono określonej pozycji, ustawił wzdłuż umocnień, przed oddziałami piechoty, szeregiem 30 wozów. Na wozach tych ustawiono małe działka; umieszczono na nich także długie piki, które miały być przydatne w powstrzymaniu francuskiego natarcia26. W tej pierwszej linii znaleźli się również arkebuzerzy. Wybrana pozycja i jej umocnienia przewidziane były do stoczenia bitwy obronnej. Ustawiwszy francuską armię w szyku bitewnym, Gaston de Foix zagrzał ją do bitwy obiecując bogate łupy, które czekały na zdobywców nie tylko w Romanii, ale także i w Rzymie. Po jego przemowie w powietrzu rozbrzmiał dźwięk trąbek, a wojsko ruszyło w kierunku nieprzyjacielskiego obozu. Część oficerów francuskich była zdania, iż lepiej byłoby zaniechać uderzenia na tak mocno obwarowanych Hiszpanów. Gaston de Foix postanowił jednak zaatakować przeciwnika i wydał inżynierom rozkaz wybudowania mostu nad Ronco, w odległości pół kilometra od własnego obozu. O świcie 11 kwietnia Francuzi zaczęli przerzucać swoje oddziały przez rzekę na jej południowy brzeg. Część oddziałów przeprawiono przez skonstruowany w ciągu nocy most pontonowy, część wprost przez rzekę, która w tym miejscu była łatwa do przebycia. Na miejscu pozostawiono tysiącosobowy oddział piechoty włoskiej pod dowództwem braci Parisa i Nicolasa Scotti oraz 400 ciężkozbrojnych kawalerzystów, którzy mieli chronić most pontonowy na rzece Montone, opływającej Rawennę od drugiej strony, od północy, oraz obóz francuski przed wypadem obrońców Rawenny. Dowództwo nad nimi objął Yves d'Alègre. Główne siły armii francuskiej rozwinęły się za Ronco, na bezdrzewnej, gładkiej równinie, dogodnej do stoczenia bitwy. Podczas gdy armia francuska przekraczała rzekę i szykowała się do bitwy, Gaston de Foix ruszył, aby rozpoznać pozycje nieprzyjacielskie. Towarzyszyła mu tylko niewielka eskorta - 20 ciężkozbrojnych kawalerzystów. Hiszpanie, zajmujący pozycje na południowym wschodzie, przyglądali się bezczynnie przeprawiającym się przez rzekę siłom przeciwnika. Co prawda Fabrizio Colonna domagał się, aby zaatakować rozciągnięte w czasie przeprawy oddziały francuskie, ale ten zamiar nie został zaaprobowany przez wicekróla, którego zdanie poparł dowódca piechoty hiszpańskiej Pedro Navarro. Raimondo di Cardona zadowolił się ostrzałem artyleryjskim sil francuskich. Pozwolono im zatem stosunkowo bezpiecznie przejść na drugi brzeg rzeki. Zakończywszy przeprawę Francuzi zorientowali się, że przeciwnik nie zamierza opuszczać swoich umocnień i podejmować bitwy w otwartym polu. Zatrzymali się zatem, by nie mógł on wykorzystać swej przewagi. Obie armie stały na przeciwko siebie bez ruchu przez około dwie godziny. W tym czasie trwała wymiana ognia artyleryjskiego „jakiego jeszcze świat nie widział". Gdy tylko de Foix ustawił swoje działa, natychmiast rozpoczęły one bombardowanie pozycji nieprzyjacielskich, zaś Hiszpanie odpowiedzieli ogniem ze swoich dział. Straty po obu stronach były ciężkie. W pierwszej fazie hiszpańskie działa zadały poważne straty uszykowanym w centrum w zwartych szykach piechurom francuskim. Według przesadzonych danych, kule armatnie powaliły aż 2000 ludzi (sic!) i wywołały panikę wśród Gaskończyków. Całej bitwie wtórował rytmiczny, nie cichnący ostrzał armat księcia Alfonsa d'Esté, które miały w tym starciu po raz pierwszy dowieść w pełni swej mocy27. „Straszliwy był to widok", pisał Jacopo Guicciardini do swego brata Francesca, „za każdym wystrzałem w szeregach nieprzyjacielskich rozwierała się pustka, w powietrze wylatywały szyszaki z głowami ludzkimi wewnątrz, pancerze, ludzie na pół rozszarpani". Trzeba przyznać, że pióropusze i barwne stroje, w które ozdobione była armia hiszpańsko- papieska, stanowiły łatwy cel dla bombardierów. Pod osłoną ognia Francuzi uszykowali się do bitwy, ustawiając centralnie piechotę w jednej linii, kawalerię zaś na jej skrzydłach. Na prawym skrzydle, dotykając rzeki Ronco, ustawiła się „straż przednia", tj. ciężkozbrojna kawaleria (gens d'armes): 910 „kopii" dowodzonych przez Alfonso d'Esté, księcia Ferrary i Jacqes'a de Chabannes de la Palice. Za nimi ustawiono „batalię": 780 „kopii" dowodzonych przez Tomasza Bohier'a, seneszala Normandii (właściwie: „Général des finances de Normandie"),- „batalia" ta spełniała rolę oddziału bliskiego wsparcia lub miejscowej rezerwy. Na lewym skrzydle znajdowało się 2000 lekkiej jazdy i około 1000 spieszonych łuczników. Na lewo od lekkiej jazdy stał czworobok piechoty włoskiej (3900 żołnierzy) dowodzonej przez Federigo da Bozzolo, w środku czworobok piechoty francuskiej, którym dowodził pan de Molart (8000 żołnierzy łuczników z Gaskonii i pikinierów z Pikardii), na prawo zaś landsknechci pod dowództwem Jakuba von Emsa w sile 9500. Całe ugrupowanie francuskie miało kształt półksiężyca, gdyż centrum złożone z piechoty było cofnięte nieco do tyłu. „Batalia" ustawiona za strażą przednią spełniała rolę oddziału bliskiego wsparcia lub miejscowej rezerwy. Głównym odwodem była straż tylna, która pozostawała przed przeprawą przez rzekę, a którą dowodził Yves d'Alégre. Piechota ubezpieczona była ponadto przez wysunięte do przodu działa, skoncentrowane na prawym skrzydle. De Foix dowodził wojskiem, jeżdżąc w otoczeniu niewielkiego oddziału ciężkozbrojnych kawalerzystów. Z powodu ostrzału armatniego hiszpańska piechota została wycofana pod sam wał nadrzeczny, gdzie teren tworzył zagłębienie. Tutaj piechurzy położyli się na ziemi, by w ten sposób zmi-nimalizować skutki francuskiego bombardowania. Natomiast ogień dział francuskich powodował głębokie wyrwy w szeregach kawalerii przeciwnika. Po przejściu przez rz. Ronco kilku kapitanów francuskich spostrzegło, że ciężkozbrojni jeźdźcy Fabrizio Colonny stanowią doskonały cel dla ich armat, gdyby ustawić je na lewym brzegu rzeki. Dlatego też dwa działa, które miały być przerzucone z pozostałymi na prawy brzeg, wycofane zostały przez d'Alégre'a i Bayarda i ustawione na wale na lewym brzegu rzeki. Ponadto książę Ferrary Alfonso d'Esté nie ustawił swoich dział obok francuskich, przed strażą przednią, wysłał je zaś dalej na południe. Jego artylerzyści okrążyli od wschodu, tak szybko jak to tylko było możliwe, cały szyk obu armii i ustawili działa na końcu lewej flanki francuskiej linii bojowej. Z tego miejsca ich pociski dokonywały krwawych wyłomów wśród kawalerzystów hiszpańskiej straży tylnej. Wydaje się, że hiszpańska ariergarda opuściła wówczas swoje pozycje pod wpływem strachu, bez wiedzy i rozkazu wicekróla. Hiszpanie nie bali się w naszym rozumieniu tego słowa,- bali się oni, że przegrywają bitwę stojąc w miejscu i wykrwawiając się. Jedynym sposobem wyjścia spod ostrzału był ruch do przodu, w kierunku przeciwnika. Pierwsza ruszyła się prawdopodobnie straż tylna dowodzona przez Don Alfonso Carvajala. Zaraz za nią, na rozkaz wicekróla, ruszyła „batalia" Palude i lekka jazda pod komendą Pescary. Hiszpanie zaatakowali francuską „batalię", która prawdopodobnie znalazła się w centrum francuskiej linii bojowej z zadaniem osłonięcia luki, jaka w niej powstała po opuszczeniu tych pozycji przez piechotę francuską. Palude zamierzał rozbić „batalię" seneszala Normandii, atakując ją od czoła, podczas gdy lekkozbrojna kawaleria miała uderzyć na jej flankę. Lecz ani atak hiszpańskiej straży tylnej prowadzonej przez Carvajala, ani natarcie z dwóch kierunków, Pescary i Palude, nie zdołało przedrzeć się przez kopie francuskich gens d'aimes. Na niepowodzenie szarży kawalerzystów zza Pirenejów złożyło się kilka powodów. Po pierwsze ich morale wskutek morderczego bombardowania było mocno osłabione. Po drugie musieli przebyć znaczny odcinek drogi pokonując nierówności terenu, poprzecinanego rowami i porosłego kępami krzewów, wobec czego nim dotarli do nieprzyjaciela ich formacje uległy rozproszeniu. W rezultacie Palude miał do dyspozycji - w chwili gdy ruszał do szarży - zaledwie 1/3 swych kawalerzystów. Jednakże głównym powodem niepowodzenia ataku Hiszpanów było lepsze dowodzenie i wyszkolenie po stronie francuskiej. Mimo iż wojsko francuskie było mniej liczne, marszałek de Foix, który znalazł się w tym miejscu, podzielił „batalię" na dwie grupy, tworząc formację przypominającą hak czy też literę L. Formacja ta odparła atak, który nieprzyjaciel przypuścił z dwu stron: od czoła i z flanki. Ponadto de la Palice, który pozostał przy straży przedniej (książę Ferrary towarzyszył cały czas swojej artylerii ustawionej na lewym skrzydle), wysłał z pomocą Tomaszowi Bohier część swojej kawalerii. Jednocześnie posłał gońców do Yves'a d'Alégre, aby ten przybył na pole bitwy z odwodami. Tymczasem hiszpańska straż przednia, stojąca wciąż w obozie, ponosiła znaczne straty w ogniu flankowym dział francuskich. Po nieudanej szarży kawalerii hiszpańskiej i pomyślnym kontruderzeniu Francuzów Fabrizio Colonna zwrócił się do Navarro, sugerując mu wykonanie decydującego ataku na nieprzyjaciela, ten jednak odmówił wydania takiego rozkazu piechocie. Wówczas Colonna, chcąc wyprowadzić swe oddziały z pola rażenia, na swoją odpowiedzialność dał rozkaz do zaatakowania francuskiej straży przedniej. Wywiązała się zacięta walka ciężkozbrojnej kawalerii. W tym czasie nadciągnął odwód przyprowadzony przez Yves'a d'Alégre (400 ciężkozbrojnej kawalerii i oddziały piechoty), który uderzył na flankę i tyły oddziałów Colonny. Francuzi przełamali zwarte szyki kawalerii hiszpańskiej, która rzuciła się do ucieczki. Niektórzy Hiszpanie uciekali na południe lub południowy zachód. Inni w kierunku oddziałów Palude i Pescary, włączając się do prowadzonej przez nich walki. Wielu padło na polu bitwy. Fabrizio Colonna pojmany został przez żołnierzy księcia Ferrary. Yves d'Alégre, którego interwencja uratowała francuską straż przednią, ruszył teraz na pomoc „batalii" Tomasza Bohier'a, która od pół godziny toczyła zaciekłą walkę wręcz z przeważającymi siłami przeciwnika, nie ustępując im jednak. Z odsieczą ruszyło 200 kopijników i 200 konnych łuczników, którzy okrążyli i zaatakowali z tyłu oddziały hiszpańskie. Hiszpańska jazda poszła w rozsypkę. Dwaj dowódcy, Palude i Pescara (cały we krwi i ranach) dostali się do niewoli, podobnie jak wielu ich kawalerzystów. Wicekról i Carvajal uciekli wraz z całym trzecim oddziałem, nie próbując nawet włączyć go do walki. Podobnie uczynił Antonio de Leyva, wówczas jeszcze skromny żołnierz, który jednak z czasem, przechodząc wszystkie szczeble kariery wojskowej, stał się sławnym dowódcą. Część francuskiej kawalerii ruszyła w pościg za uciekającymi. Hiszpańska jazda rycerska działała wbrew nakreślonemu planowi bitwy obronnej, dlatego też zgubiła najpierw siebie, a następnie własną piechotę przez odsłonięcie jej skrzydeł. Dowódca hiszpańskiej piechoty natomiast ściśle trzymał się ustalonej taktyki: nie włączał się do walki aż do czasu, w którym nieprzyjaciel zaczynał forsować umocnienia jego obozu. Kiedy kawaleria ruszyła do boju, artyleria hiszpańska zadawała ciężkie straty landsknechtom, piechocie francuskiej i włoskiej. Podjęto więc decyzję, że oddziały te muszą wyjść ze strefy ognia. Francuzów i Włochów wycofano na prawe skrzydło nad samą rzekę. Natomiast czworobok landsknechtów ruszył do ataku na obóz wroga. Na prawym skrzydle szyku francuskiego sformowano grupę szturmową złożoną z 2000 kuszników z Gaskonii i 1000 pikinierów z Pikardii. Ruszyli oni wąskim pasem lądu nad rzeką w kierunku obozu Hiszpanów. Kiedy, zasłonięci przez wał, znaleźli się już na wysokości pozycji nieprzyjacielskich, zasypali leżących po drugiej wału żołnierzy hiszpańskich gradem strzał. Strzelano posyłając pociski z kusz ponad wałem. Wielu Hiszpanów zostało w ten sposób „przyszpilonych" do ziemi. Wówczas czworobok landsknechtów ruszył do frontalnego ataku na obóz wroga, przekraczając osłaniające go fortyfikacje. Dopiero teraz Pedro Navarro ruszył swoją piechotę, rozdzielając jej siły na dwie części. Piechurzy papiescy - 2000 żołnierzy z Italii - zostali wysłani za wał, nad brzeg rzeki, aby wyprzeć stamtąd gaskońslcich kuszników, natomiast piechota hiszpańska powstała i ruszyła na spotkanie z landsknechtami. Pomiędzy wałem a nurtem rzeki Ronco doszło do zaciętej walki, w której hiszpańscy dowódcy zastosowali pewien fortel. Najlepsi żołnierze, rodeleros, pod osłoną tarcz przeczołgali się po ziemi pod pikami i zaatakowali landsknechtów od spodu krótkimi mieczami. Taktykę tę opisał w swym Księciu Niccoló Machiavelli: […] Wtedy to Hiszpanie, dzięki ruchliwości ciała i posługując się tarczami, wcisnęli się między piki Niemców i, sami bezpieczni, mogli ich razić; a ci nie mieliby na to rady i byliby zupełnie rozbici, gdyby nie kawaleria, która uderzyła na Hiszpanów". Kiedy Gaskończyków wsparły świeże oddziały piechoty francuskiej i włoskiej, żołnierze papiescy zaczęli ustępować. Wówczas dowódca ostatniej (lewoskrzydłowej) brygady hiszpańskiej wysłał im z odsieczą 2 kompanie piechoty. W wyniku uderzenia tych znakomicie wyszkolonych oddziałów Gaskończycy załamali się i uciekli. Wtedy to zginął pan de Molart, dowódca piechoty francuskiej. Hiszpanie ścigali pokonanych wzdłuż wału i dotarli aż do stanowisk dział francuskich. Tutaj zostali zatrzymani i zmuszeni do odwrotu przez krążące po polu walki oddziały lekkozbrojnej jazdy francuskiej. W tym czasie główne siły piechoty hiszpańskiej, ustawione za okopem i osłoną własnych wozów, oczekiwały ataku niemieckich landsknechtów. Hiszpanie wyczekali aż większość Niemców przekroczy fortyfikacje i wtedy dopiero otworzyli ogień z arkebuzów. Landsknechci, mimo iż zostali wstrząśnięci potężnymi salwami, które powaliły wielu z nich i zdezorganizowały ich szeregi, pędzili do przodu, przedzierając się przez linię wozów i zderzając z hiszpańskimi pikinierami. Na czele piechurów walczyli dwaj słynni oficerowie - z jednej strony Hiszpan Zamudio, z drugiej zaś Niemiec Jakob Empser. Starli się oni ze sobą w walce, niczym w czasie pojedynku, w którym zwycięzcą okazał się Hiszpan zabijając swego przeciwnika. [...] Po rozbiciu hiszpańskiej jazdy kawaleria francuska uderzyła na skrzydła nieprzyjacielskiej piechoty. To kombinowane uderzenie zadecydowało o wyniku bitwy. Wojsko hiszpańskie zostało rozbite. O dużej wartości hiszpańskiej piechoty świadczy odwrót, wykonany przez jej resztki (3000 ludzi) w zwartym szyku wałem wzdłuż rz. Ronco. Co więcej, w czasie wycofywania się Hiszpanie zdołali odeprzeć kolejne uderzenie jazdy francuskiej. Wówczas do niewoli wzięty został Pedro Navarro, który - jak stwierdził - wolał zginąć niż się wycofać. Zjednoczone siły Ligi poniosły w tej bitwie ciężką klęskę, do niewoli trafiło bardzo wielu hiszpańskich i neapolitańskich panów, baronów i szlachciców, zaś Rawenna przeżyła wszystkie okropności grabieży. Całe bogactwo papieskiego wojska, srebra, konie, broń, klejnoty, 300 000 dukatów - wszystko to wpadło w ręce pozostałych przy życiu Francuzów i Niemców. Pozostałych - bo szeregi ich zostały zdziesiątkowane, m. in. w czasie pościgu za wycofującą się piechotą hiszpańską zginął doskonały wódz wojsk francuskich, wielki koniuszy Gaston de Foix. Być może ta śmierć była jedną z przyczyn, dla których Francuzi nie potrafili należycie wykorzystać swego zwycięstwa i stała się początkiem niepowodzeń francuskich. Jego zwłoki, poprzedzone osiemnastoma zdobytymi na nieprzyjacielu sztandarami, pod tryumfalnym baldachimem wwieziono uroczyście do miasta. Pogrzeb ten był romantyczno-rycerską apoteozą bohatera. Na oczach Yves'a d'Alegre poległ jego syn Nivarais. Przybity nagłą stratą oficer ten rzucił się w najgorętszy wir walki, gdzie poległ, zabiwszy wprzódy wielu wrogów. Bitwa pod Rawenną słusznie zdobyła sobie miano wielkiej rzezi. Liczba poległych przewyższyła 10 000 ludzi. Szacuje się, że zabitych lub rannych zostało ok. 3000 po stronie francuskiej, a po stronie papieslco-hiszpańskiej nawet 9000. Na placu boju pozostało ok. 1/3 armii francuskiej i 2/3 hiszpańskiej. Jedynie nieliczne wcześniejsze bitwy, w tym żadna toczona na terenie Włoch, zebrały równie krwawe żniwo. Była to największa bitwa „wojny kambryjskiej", ale w ogóle największa bitwa w Italii od czasów starożytnych. [...] Francuzom i kardynałowi San Severino poddały się najpierw cytadela w Rawennie (dowodzona przez Marcantonia Colonnę), a kilka dni później twierdza, którą dowodził biskup Vitelło (poddał się on wraz ze swymi 500 piechurami)..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 190-203 ![]() "...Następnie skapitulowały miasta Imola, Forli, Cesena i Rimini, a także wszystkie twierdze w Romanii, za wyjątkiem tych w Forli i Imoli. Na Rzym padł wielki strach. 14 kwietnia do papieża udali się kardynałowie, na klęczkach błagając go, by zawarł pokój z królem Ludwikiem. W tym czasie Juliusz II wzmacniał w pośpiechu obronność zamku Świętego Anioła, w którym schronił się już w połowie marca. Mimo to jednak nie można powiedzieć, że Francja odniosła sukces, na dłuższą metę zwycięstwo to zostało niewykorzystane. Nowy wódz naczelny, seigneur de la Palice, nie potrafił zdobyć sobie autorytetu; szemrano dookoła, że nie postępuje zgodnie z wolą swego króla. Pomiędzy Francuzami a landsknechtami wybuchały nieustanne kłótnie. Wojsko było wykrwawione i zajmowało się głównie zabezpieczaniem sobie zrabowanych dóbr. Liga natomiast doczekała się posiłków. W początkach maja 1512 roku 20 000 Szwajcarów zebranych w Chur pod wodzą kardynała Schinnera, schodziło wreszcie zgodnie z wcześniejszymi umowami z przełęczy alpejskich, ciągnąc na odsiecz papieżowi. Przeszli oni przez Meran do Werony i po połączeniu z wojskami Wenecji rozpoczęli zdobywanie Lombardii od wschodu. Stacjonujące w Lombardii wojska francuskie, wśród których panowało rozprzężenie, rychło zostały z niej wypędzone, nie będąc w stanie powstrzymać marszu Szwajcarów ani oprzeć się kontyngentom z Wenecji. Śpieszyć musiały w tym momencie, by bronić ojczyzny, której w Nawarze zagrażała Hiszpania, a w Gujennie i Normandii Anglia. Tak więc wojska Ludwika XII, które odniosły niezaprzeczalne zwycięstwo militarne, nie zamienione jednak na sukces polityczny, zmuszone zostały do wycofania się na zachód. Musiały one opuścić Mediolan, a władzę nad tym księstwem objął syn Ludovica Moro, marionetkowy książę Maksymilian Sforza, wkraczając do niego na czele oddziałów niemieckich. Równocześnie całe Włochy powstawały przeciwko Francuzom: najpierw Genua, potem Rimini, wreszcie nawet Rawenna zdołały się uwolnić. Szwajcarzy, Hiszpanie i ci spośród Włochów, których udało się naprędce pozyskać przeciwko Francuzom, w szybkim tempie zdobyli Parmę, Piacenzę, Pawię. Do Florencji wracali restytuowani przez wojska hiszpańskie Medyceusze, zaś z Genui wypędzony został garnizon francuski. Nastąpiło zatem całkowite załamanie panowania francuskiego w północnych Włoszech. W dwa miesiące po wspaniałym zwycięstwie pod Rawenną w Italii nie było już w zasadzie ani wojsk, ani władzy francuskiej. Odebrano im nawet Asti, dziedziczną włość królów francuskich. Ich sprzymierzeniec, książę Ferrary Alfonso d'Esté, ukorzył się przed papieżem i 9 lipca uzyskał uroczyste przebaczenie. „W obliczu absolutnej przewagi sił", pisał jeden z klasyków historiografii wojskowej Hans Delbrück, „nawet geniusz strategiczny musi okazać się bezsilnym". Francuzom pozostały Brescia, Crema, Legnano, zamek i latarnia morska w Genui, zamki w Mediolanie, Cremonie i kilku innych twierdzach. Najważniejszym punktem, w którym utrzymali się Francuzi, była stolica księstwa - Mediolan. Kiedy w sierpniu mediolańskie dzwony obwieszczały porażkę Ludwika XII w bitwie z Anglikami pod Guinegate, Francuzi tak długo bombardowali dzwonnicę katedry, póki nie zestrzelili z niej dzwonu. W tej niełatwej sytuacji 20 października zawarto układ, zgodnie z którym garnizon zobowiązywał się poddać zamek, jeśli w przeciągu miesiąca nie dostanie pomocy z Królestwa. Ponieważ Ludwik XII chwilowo znajdował się w sytuacji, która nie pozwalała mu myśleć o Mediolanie, w listopadzie Maksymilian Sforza mógł objąć w posiadanie zamek, w którym przyszedł na świat. Zanim to jednak nastąpiło, sojusznicy, wśród których już dawało się dostrzec oznaki braku zaufania i rozłamu, dokonali podziału odebranych Francuzom terytoriów: Wenecja otrzymała kilka miast na wschodzie kraju, a chciała odzyskać jeszcze Brescię i Cremę, papież włączył do swego państwa Parmę i Piacenzę, kantony szwajcarskie otrzymały Eschental, Locarno i Vełtlin, Genua zaś odzyskała niepodległość. Pozostała część Lombardii została oddana jako księstwo Maksymilianowi Sforzy, który ostatecznie zasiadł na tronie przodków. Udało mu się to osiągnąć, ponieważ cesarz Maksymilian Habsburg wraz z królem aragońskim ułożyli tajny plan, zgodnie z którym księstwo miało przypaść temu właśnie ich krewnemu. Krótko mówiąc, w ten oto sposób księstwo Mediolanu przechodziło pod protektorat niemiecko-hiszpański. Takim rozwojem wypadków nie byli zachwyceni ani papież, ani Federacja szwajcarska. Juliusz obawiał się, że pod dominację hiszpańsko-niemiecką popaść może cała Italia. Szwajcarzy natomiast mieli na względzie własne korzyści: było im na rękę, by państwami włoskimi rządzili książęta słabi, jednak uzależnieni przede wszystkim od ich pomocy wojskowej, a nie mianowani przez kogoś potężniejszego od nich. Rozdźwięki pomiędzy Ferdynandem i Maksymilianem z jednej strony, a Juliuszem z drugiej stawały się coraz wyraźniejsze. I tak po odwrocie armii francuskiej za Alpy papież i Wenecjanie odmówili płacenia 40 000 dukatów miesięcznie na cele Ligi, na co Ferdynand odpowiedział, że trudno mówić o wyparciu Francuzów, skoro w ich posiadaniu wciąż znajdują się Brescia, Crema i wiele innych twierdz. Dalej król i cesarz zarzucali papieżowi, że zgarnia on wyłącznie dla siebie owoce zwycięstwa odniesionego wspólnymi siłami..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 203-206 "...W tym czasie wicekrólowi udało się przegrupować i zaprowadzić porządek wśród żołnierzy hiszpańskich, którzy pozostali przy życiu po bitwie pod Rawenną i wycofali się wraz z nim do Królestwa Neapolu. Armia ta przygotowywana była do wkroczenia do Lombardii. Wcześniej jednak na zjeździe Ligi w Mantui, w którym brał udział biskup Gurk Mateusz Lang jako przedstawiciel cesarza, postanowiono rozprawić się z Florencją. Republika pozostawała dotychczas neutralna, przez co wszyscy uznali ją za wroga. Teraz Hiszpanie wraz z kardynałem Giulianem de Medici (który, wzięty do niewoli przez Francuzów pod Rawenną, zbiegł) wkroczyli do Toskanii. Florentczycy spodziewali się, że jako pierwsze zaatakowane zostanie Prato (miejscowość i prowincja ok. 15 km od Florencji), dlatego też wysłali tam wojsko w sile około 2000 pieszych, z których jednak jedynie niewielu miało doświadczenie wojskowe. Towarzyszyło im 100 ciężkozbrojnych dowodzonych przez starego kondotiera Lucę Savello. Posiadali oni niewiele artylerii, brakło im amunicji i wszelkiego zaopatrzenia obronnego. Było to wynikiem zarówno braku czasu na przygotowania, jak i słabej orientacji Savello w technice wojskowej. Wicekról dysponował natomiast 200 ciężkozbrojnymi kawalerzystami, 5000 hiszpańskiej piechoty oraz zaledwie dwoma działami. Były to siły niezbyt wielkie jeśli chodzi o liczbę, jednakże ich wartość bojowa była ogromna. Była to w znacznej części ta sama piechota, która wykonała zorganizowany odwrót spod Rawenny. Niebezpieczeństwem grożącym Hiszpanom było to, że nie dysponowali oni zaopatrzeniem ani zapasami żywności. Był to decydujący czynnik, który - wobec niepowodzenia układów z Florentczykami - popchnął Cardonę do podjęcia rozwiązania siłowego. Prato zostało 30 sierpnia zdobyte szturmem hiszpańskiej piechoty i złupione w okrutny sposób (Sacco di Prato). Po wielogodzinnym ostrzale obu armat Hiszpanom udało się wybić w murach miasta szeroki na około 6 metrów wyłom. Natychmiast też, głodni i wściekli, pełni nienawiści i pogardy dla uzbrojonych chłopów, którzy mieli bronić miasta, ruszyli do szturmu. Florencka piechota, uzbrojona w piki i małe arkebuzy, nie próbowała nawet ich powstrzymać. Przerażona widokiem wroga na murach rzuciła się do ucieczki. Ofiarą rzezi, urządzonej przez zwycięskich napastników, padło ponad 2000 mieszkańców oraz owe 2000 florenckich żołnierzy, nie w walce, lecz uciekających i błagających o litość. Dzięki tej „nauczce" wylęknieni mieszkańcy Pistoi zgodzili się udzielić Cardonie posiłków w zamian za obietnicę nieatakowania ich miasta. Na Florencję, wyczerpaną finansowo i militarnie po długotrwałej wojnie z Pizą, pozbawioną prawie całkowicie sił zbrojnych i doświadczonych oficerów, padł strach. Mianowany niedawno dożywotnim gonfałonierem Pier Soderini musiał pójść na wygnanie, Florentczycy zaś przystąpili do Ligi. Zgodzili się oni na zapłacenie cesarzowi 40 000 dukatów (było to zobowiązanie złożone w Mantui przez Medyceuszy w zamian za obietnicę przywrócenia ich rządów w stolicy Toskanii), a także do zapłacenia wicekrólowi 8000 dukatów (połowę od ręki, drugą połowę zaś po dwóch miesiącach; pieniądze te stanowić miały żołd dla jego armii) oraz kolejne 20 000 dukatów tylko dla niego osobiście. Po otrzymaniu pierwszej transzy pieniędzy Hiszpanie wycofać się mieli z dominium florenckiego, zwracając to, co udało im się zdobyć. Ponadto Florentczycy zawarli z Ferdynandem aragońskim dwustronny pakt obronny. Mieli oni także wyszkolić na własny koszt 200 ciężkich kawalerzystów, którzy pozostawać mieli na służbie króla. Dowództwo tego oddziału powierzone być miało markizowi delia Palude. Jednakże te posunięcia rządu republikańskiego były już spóźnione i władzę przejęli, jak już było powiedziane, Medyceusze, którzy powrócili tu dzięki hiszpańskim pikom i arkebuzom. Republiką mieli teraz rządzić kardynałowie Giuliano i Giovanni; ostatni zwłaszcza nie wahał się przed surowymi represjami wobec zwolenników republiki..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 206-208 "...Położenie Francuzów natomiast skomplikowało się jeszcze bardziej, kiedy na początku maja tego roku 6000 angielskiej piechoty wylądowało w należącej do Hiszpanii Fuenterabii, by wspólnie z siłami hiszpańskimi (zgodnie z porozumieniem zawartym przez spokrewnionych władców) zaatakować księstwo Gujenny. W odpowiedzi król Francji, którego siły obronne w Pikardii były niewystarczające, przygotował nowy zaciąg 800 „kopii". Zaciągnął także znaczną liczbę piechoty w tych częściach Niemiec, które nie podporządkowywały się cesarzowi. Ponieważ kluczowym terytorium przy obronie Gujenny było królestwo Nawarry (znajdujące się podówczas we władaniu Katarzyny de Foix i jej męża, króla Jana d'Albret), zaprosił tego ostatniego na swój dwór i usilnie starał się o zawarcie z nim porozumienia. Korzystnym zbiegiem okoliczności była w tych staraniach śmierć Gastona de Foix, który sprzeciwiał się dziedziczeniu królestwa w linii żeńskiej i rościł sobie do niego prawa jako dziedzic domu de Foix, podburzając króla do wystąpienia przeciwko d'Albretowi. Z drugiej strony Król Katolicki zażądał od króla Nawarry, by zachował on neutralność oraz by zezwolił hiszpańskiej armii ciągnącej na Francję na wolny przemarsz przez jego terytorium. Jako zabezpieczenie, że obietnice zostaną dotrzymane, Ferdynand zażądał kilku twierdz, które obiecał zwrócić natychmiast po zakończeniu działań wojennych. D’Albret domyślał się jednak, dokąd te żądania mogą prowadzić, jako że władcy Hiszpanii dawno już ostrzyli sobie zęby na opanowanie Nawarry, dlatego też zdecydował się na sojusz z Francją. Ludwik jednak nie stanął na wysokości zadania i zawiódł króla Jana. Nabrał bowiem otuchy, jako że Anglicy nie ruszyli się z Fuenterabii; mogło więc wyglądać na to, że inwazja rozejdzie się po kościach. Nie wysłał zatem do Nawarry obiecanych posiłków, co wykorzystał Ferdynand, uderzając na to niewielkie królestwo siłami, które pierwotnie miały dołączyć do armii angielskiej. Jan d'Albret uciekł do Béarn za Pirenejami, Nawarra zaś zajęta została przez Hiszpanię. Było to terytorium ważne dla Hiszpanii ze względu na jej bezpieczeństwo i kiedy zostało zdobyte, Ferdynand stracił zainteresowanie dla rozpoczynania wojny z Francją. Anglicy, którzy stracili dużo czasu nie ruszywszy się nawet krokiem z Fuenterabii, wściekli wrócili na wyspy. W gruncie rzeczy bowiem młody król Henryk VIII padł ofiarą podstępu przebiegłego Ferdynanda. Hiszpanom chodziło wyłącznie o zdobycie Nawarry, zaś zwabiona na kontynent pustymi obietnicami zdobycia dla Albionu Gujenny armia angielska potrzebna była tylko po to, by służyć jako osłona wojskom zza Pirenejów. Ludwik XII, podniesiony na duchu wycofaniem sił angielskich, począł przemyśliwać o odebraniu Nawarry, tym bardziej, że w tym czasie również jego armia powróciła zza Alp. Natomiast pierwsze wojenne przedsięwzięcie Henryka VIII zakończyło się żenującą porażką i upokorzeniem angielskiego wojska. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 208-209 "...Ludwik XII nie porzucił jeszcze myśli o odzyskaniu księstwa Mediolanu. Tym bardziej, że okoliczności były ku temu sprzyjające. Terytorium francuskie uwolnione zostało od bezpośredniego zagrożenia atakiem, zaś król dysponował silną armią (ciężkozbrojnymi kawalerzystami i piechotą niemiecką), z którymi trzeba było coś zrobić. Tak więc jego wojska przekroczyły Alpy (po raz ostatni już za tego panowania) w pierwszej połowie roku 1513. 13 marca tego roku Ludwik XII zawarł w Blois Ligę z Wenecją, która do tej pory była jego wrogiem. W myśl układu nowi sojusznicy mieli nie składać broni, póki Francuzi nie odzyskają całej Lombardii, Wenecjanie zaś swych terytoriów na Terrafermie. Udało mu się przeciągnąć ją na swoją stronę przekonując signiońę, że jej prawdziwymi wrogami są Niemcy i Hiszpanie. Nowy papież, Leon X Medyceusz, stworzył kontrligę, w której skład weszli prócz niego Henryk VIII, cesarz Maksymilian oraz Hiszpania. Koalicja ta bronić miała Mediolanu i Kościoła przed francuskimi zakusami. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 209-210 "...Duża armia francuska pod wodzą marszałka Francji Louisa de la Tremouille zaatakowała Lombardię bronioną przez Szwajcarów i podjęła próbę odzyskania Mediolanu. Marszałek miał do dyspozycji armię liczącą 6000 landsknechtów, 4000 piechoty i 2000 jazdy francuskiej (1000 ciężkozbrojnych i 1000 lekkiej jazdy, w tym najemnych stiadioti), oraz znaczną liczbę dobrych dział. Ludwik zdołał ponownie zaciągnąć landsknechtów - pomimo iż Maksymilian był członkiem koalicji antyfrancuskiej - żołnierzy nie obchodziły bowiem rozgrywki polityczne, ważne było dla nich, że król Francji miał pieniądze i płacił regularnie żołd, a to było dla nich argumentem rozstrzygającym. Na wiosnę 1513 około 5000 żołnierzy niemieckich ruszyło do Francji i dołączyło do „Czarnego Legionu". Wojska francuskie zaskoczyły nieprzyjaciela przechodząc szybkim marszem przez Alpy z Grenoble do Alessandrii. Straże szwajcarskie, które strzegły górskich przejść, wycofały się pośpiesznie do Novary, pierwszego silnie obwarowanego miasta na granicy państwa mediolańskiego. Zebrało się tam tylko 4000 Szwajcarów, bowiem główne ich siły po osadzeniu na tronie mediolańskim Maksymiliana Sforzy odeszły do domów. Natychmiast więc pchnięto gońców do kantonów, aby zebrać je na powrót, ale miało minąć kilka tygodni zanim zdołały one powrócić w sile 7000-8000 ludzi. Sytuacja żołnierzy szwajcarskich była w tym momencie naprawdę trudna, a pogarszał ją jeszcze fakt zerwania układu z Wenecją, która zawarła porozumienie z królem Francji. Tymczasem, zanim posiłki szwajcarskie przybyły z odsieczą, marszałek Tremouille pozostawił załogę szwajcarską zamkniętą w Novarze (ok. 45 km na zachód od Mediolanu), sam natomiast w krótkim czasie zdołał opanować Mediolan, co było możliwe dzięki pomocy licznych zwolenników, których Francuzi mieli w mieście. Natychmiast wiele miast lombardzkich przeszło na ich stronę. Po odzyskaniu Mediolanu Tremouille powrócił pod Novarę, którą otoczył umocnieniami polowymi, po czym rozpoczął przygotowania do szturmu. Miał on świadomość, że oblężenie może trwać długo - miasto usytuowane było na wzniesieniu w naturalny sposób dogodnym do obrony, a ponadto miało silne umocnienia. Mimo to liczył na swoją artylerię oraz na łut szczęścia: na to, że Szwajcarzy, jak w roku 1500, porzucą służbę u Sforzów i przejdą na stronę Francuzów. Jednakże kiedy podkopy były już gotowe, a wojsko przygotowywało się do ataku, sytuacja uległa radykalnej zmianie. Otóż nadeszły wieści, że od strony Ivrea nadciąga szwajcarska armia. 5 czerwca 1513 r. dostrzeżono jej straż przednią..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 210-211 Bitwa pod Novarą 6 czerwca 1513 "...Tremouille zdecydował, że nie może pozostać na swych pozycjach pod Novarą, gdyż znalazłby się wówczas w potrzasku między nadciągającą odsieczą a silnym garnizonem w mieście. Postanowił przyjąć bitwę, ale na swoich warunkach. Natychmiast więc zwinął oblężenie i ruszył na wschód w kierunku małego miasteczka Trecate, położonego na drodze do Mediolanu. Jego armia dotarła tutaj już pod wieczór i rozłożyła się obozem w wielkim nieładzie, gdyż artyleria, której towarzyszyli landsknechci, nadciągnęła dopiero po zachodzie słońca. Marszałek, w obawie przed pościgiem nieprzyjacielskim, trzymał swoje oddziały pod bronią jeszcze przez godzinę czy dwie. Ale gdy Szwajcarzy się nie pojawili, nie przypuszczając, aby kolumny górali maszerowały z Novary w ciągu nocy, pozwolił swoim oddziałom udać się na odpoczynek. On sam z kawalerią nocował w miasteczku, landsknechci obozowali na zewnątrz za pasem bagien. Tremouille gorzko się mylił. Kapitanowie dowodzący Szwajcarami postanowili zaatakować jeszcze przed świtem nie czekając na oddziały, które dotychczas nie zdążyły przybyć, jedynie z siłami, które mieli w danej chwili do dyspozycji. Liczyli na to, że uda im się wykorzystać moment zaskoczenia. W skład szwajcarskiego korpusu wchodziło około 8000-9000 piechurów, łącznie z garnizonem Novary, oraz 200 jeźdźców Maksymiliana Sforzy; „niewielu, lecz wszyscy dobrze urodzeni, kwiat księstwa". Mieli oni zaledwie 8 niewielkich działek - falkonetów. Po spożyciu posiłku i krótkim, trzygodzinnym śnie, kapitanowie nakazali pobudkę i wkrótce, na długo przed świtem, Szwajcarzy ruszyli w kierunku Trecate. 6 czerwca 1513 r., jeszcze pod osłoną ciemności, ustawili się w szyku bojowym przed obozem niczego niespodziewających się Francuzów. Z ukształtowaniem terenu zapoznali ich miejscowi przewodnicy. Zgodnie ze swoją starą, sprawdzoną taktyką, uformowali 3 „batalie", lecz tym razem o bardzo zróżnicowanej sile: czworobok, stanowiący siły główne, liczył aż około 6000 ludzi, natomiast dwa pozostałe, które miały za zadanie jedynie prowadzić działania pozorujące, liczyły odpowiednio po 1000 i 2000 żołnierzy. Na skrajnym lewym skrzydle ruszył do ataku niewielki czworobok piechoty liczący 1000 pikinierów, któremu towarzyszył niewielki oddział ciężkozbrojnej jazdy Maksymiliana Sforzy. Oddział ten okrążył z prawej strony Trecate i uderzył na tabory francuskie, które po krótkiej walce zostały zdobyte. Następnie, wytrzymując natarcia stmdiotich i innych oddziałów lekkiej kawalerii francuskiej, wyszedł na tyły miasteczka. ![]() Drugi czworobok, liczący 2000 ludzi, ruszył do natarcia wzdłuż drogi na Trecate. Wysunięty oddział „straceńców" uzbrojonych w arkebuzy wdał się w strzelaninę z posterunkami francuskimi. Pod osłoną „straceńców" kolumna pikinierów obeszła lasek i wpadła na piechotę francuską obozującą na północ od miasteczka, która była tak zaskoczona, iż nawet nie zdążyła uszykować się do bitwy. Rozproszona łatwo dała się rozbić i rzuciła się do ucieczki. W tym czasie główne siły szwajcarskie, maszerując przez pola pełne zbóż, zbliżyły się do stanowisk landsknechtów. Ci, zaalarmowani, mimo panujących ciemności zdołali szybko sformować czworobok, wysuwając do przodu falkonety. Ogień artylerii okazał się jednak być w danych warunkach mało skuteczny (podawane przez niektórych autorów informacje, że w ciągu trzech minut kule armatnie zabiły aż 700 górali, nie są prawdziwe). Błyskawicznie spadło na nich straszliwe uderzenie trzeciej, głównej „batalii" Szwajcarów. Wszystko rozegrało się tak szybko, że landsknechci nie zdążyli użyć ręcznej broni palnej, a nawet zewrzeć i wyrównać szyku. Z powodu ciemności trudno było im także fechtować bronią białą. W tak dramatycznie nierównej, beznadziejnej walce zdecydowaną przewagę miała technika walki wojsk Federacji: kłucie na oślep grotami pik wyłaniających się z szarości cieniów. Według opisu Ch. Omana, w pewnym momencie oddział halabardników szwajcarskich pod osłoną ustawionych tu arkebuzerów wpadł z boku na kolumnę landsknechtów i „zwala szeregi przeciwnika na ziemię. Nikt i nic nie może go już zatrzymać. Wśród landsknechtów wzmaga się popłoch. Ich kolumna pęka i zostaje rozproszona. Przesądza to ostatecznie o losach bitwy". Tymczasem Tremouille, zdezorientowany, wraz z ciężkozbrojną kawalerią tkwił bezmyślnie wśród zabudowań Trecate, czekając na atak Szwajcarów. Kiedy ten nie nastąpił, zebrał ocalałe z pogromu oddziały i wycofał się za Alpy. Panuje zgodna opinia, że gdyby Szwajcarzy dysponowali kawalerią, klęska Francuzów byłaby całkowita i nikt nie uszedłby z pogromu. Ale po ich stronie walczyło tylko 200 ciężkozbrojnych jeźdźców Maksymiliana Sforzy. Na polu bitwy zostało 5000 lub 6000 zabitych żołnierzy armii francuskiej, głównie landsknechtów. Wśród poległych znaleźli się dowódca piechoty z Nawarry Louis de Beaumont oraz dowódca stradiotich Monfalcone. Polegli prawie wszyscy oficerowie landsknechtów, ranny został ich dowódca Fleuranges i jego brat Jamets oraz dwóch innych oficerów. Ponadto już po bitwie Szwajcarzy stracili kilkuset niemieckich najemników wziętych do niewoli. Z ciężkozbrojnych kawalerzystów francuskich zginęło natomiast tylko czterech rycerzy. Szwajcarzy stracili 1300 zabitych, głównie w starciu z landsknechtami. Zginęli kapitanowie z Unterwalden, Zurichu i Berna. Tę kolejną wielką bitwę „wojny kambryjskiej" podsumował w ten oto sposób Marek Plewczyński: „Szwajcarzy nie dali landsknechtom [pozostającym na francuskiej służbie - P.T.] szans w równym pojedynku. Świetne rozpoznanie, szybki nocny marsz, skryte podejście pod stanowiska przeciwnika, wreszcie nagły atak od czoła i z flanki - wszystko to zdecydowało o ich wspaniałym zwycięstwie. Fakty potwierdziły, że wprawdzie Niemcy mogą bić Francuzów, Włochów czy Hiszpanów, to jednak wobec swych sławnych mistrzów pozostają bezbronni. Dlatego tak bardzo na rękę było Maksymilianowi, że Szwajcarzy opuścili służbę wenecką i przeszli do mediolańskich Sforzów"..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 211-214 ![]() "...W tym czasie walki toczyły się także we wschodniej części Niziny Padańskiej. Hiszpanie spróbowali wykorzystać porażkę Francuzów. Wicekról Neapolu, pokonany pod Rawenną, Raimondo di Cardona, usiłował atakować południowe i zachodnie obszary Republiki Wenecji. W tej sytuacji także cesarz postanowił wykorzystać sprzyjające okoliczności i zaatakować Republikę św. Marka od północy. Dowództwo powierzył Jerzemu von Frundsbergowi z Mündelheim. Frundsenberg zetknął się ze Szwajcarami podczas wojny szwabskiej w 1499 r. i stał się głównym organizatorem cesarskich landsknechtów. Teraz energicznie przystąpił do organizowania dwóch wielkich oddziałów landsknechtów, liczących łącznie 7000 żołnierzy. Wśród zaciągniętych było wielu weteranów spod Rawenny. Komendę nad własnym pułkiem zlecił jako swemu zastępcy pułkownikowi-porucznikowi Jakubowi von Landau. Na czele drugiego stał pułkownik Ulrich von Hutten. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 214-216 "...Latem 1513 r. Frundsberg, zgodnie z rozkazami Maksymiliana, przekroczył Alpy starym szlakiem prowadzącym przez Przełęcz Brennerską i wpadł na równiny weneckie. Zwycięstwo Szwajcarów pod Novarą zabezpieczało jego tyły. Nad rz. Adyga połączył się z oddziałami hiszpańskimi i włoskimi. Szacuje się, że w tym momencie sprzymierzeni dysponowali 900 ciężkozbrojnymi, 150 rycerzami z Niemiec, lekką kawalerią, 7000 landsknechtów i 4000 hiszpańskiej piechoty; łącznie ok. 12 000 ludzi. Te połączone siły ruszyły na Padwę, gdzie gromadziły się wojska weneckie dowodzone przez Bartolomeo Alviano. Dowódca wenecki zdążył już odzyskać dawną butę po klęsce, jakiej doznał pod Agnadello i znów pewien był zwycięstwa. Dysponował znacznymi siłami, liczącymi 1400 ciężkozbrojnych, 1000 stradiotich, 500 lekkich kawalerzystów, 10 000 piechoty, w tym wielu arkebuzerów, oraz 24 działa, łącznie ok. 13 000 ludzi (nie licząc obsługi artylerii). Z tą silną armią wyruszył drogą na Vicenzę, aby stawić czoła nieprzyjacielowi. W Vicenzie zaprosił grupę szlachty padewskiej, aby towarzyszyła mu w drodze i była świadkiem jego wspaniałego zwycięstwa. Tymczasem Frundsberg, na wieść o marszu wojsk weneckich, natychmiast zawrócił w kierunku północno-zachodnim. 7 października 1513 r. pod Creazzo, w pobliżu Vicenzy doszło do bitwy. Frundsberg sformował dwa potężne czworoboki landsknechtów, które błyskawicznym atakiem rozgromiły wojska weneckie. Serenissima poniosła tu sromotną porażkę. Straciła ona w tej bitwie 400 ciężkozbrojnych oraz 4000 piechurów zabitych i wziętych do niewoli. Wielu z nich utonęło podczas ucieczki w Bacchiglione. Utraciła także 18 dział, a ponadto sztandary Bartolomeo d'Alviano i Giampaolo Baglioniego. Straty Niemców były minimalne. Mimo tak wspaniałego zwycięstwa dalszy masz Cardony i Frundsenberga utknął pod Padwą. Król Francji nie był w stanie sprostać siłom zawartej przeciwko niemu koalicji. 11 sierpnia 1513 angielski Henryk VIII spotkał się z Maksymilianem Habsburgiem. Cesarz, tytularny świecki zwierzchnik chrześcijaństwa, przyłączył się do angielskiego króla jako żołnierz pod znakiem „krzyża Św. Jerzego z różą" i „przyjął grosz królewski". Ferdynand Aragoński zaatakował, pozostającą jeszcze pod zwierzchnością francuską część Nawarry, po wschodniej stronie Pirenejów. W tym czasie Szwajcarzy wkroczyli do Burgundii, docierając aż do Dijon. Na północy uderzyły wojska angielskie Henryka VIII: 24 000 Anglików i 7000 ich sprzymierzeńców. Zajęły tradycyjnie wierne królowi Francji miasta Tournai i Therouanne. 16 sierpnia 1513 r. Anglicy odnieśli zwycięstwo, o które dla Henryka VIII modliła się jego ówczesna żona Katarzyna Aragońska (w starciu tym król nie brał osobiście udziału). Duży oddział francuskiej konnicy, elitarnej gens d'armes, próbował przedrzeć się przez angielski pierścień wokół Therouanne, aby dostarczyć obrońcom żywności (planowano przerzucać świńskie tusze przez mur). Francuzi zostali jednak zaskoczeni przez angielskich łuczników i artylerię i rzucili się do ucieczki. Jak złośliwie pisał David Starkey „rycerze odcinali i porzucali końskie pancerze i rzędy, a nawet własne miecze, aby tym chyżej uciekać. Było to czyste sauve qui peut (ratuj się kto może), w którym tylko jednej broni użyto skutecznie: ostróg, od których bitwa wzięła nazwę. Mimo to nie wszyscy uciekali dostatecznie szybko i Anglicy wzięli wielu znamienitych jeńców, wśród których znalazł się książę de Longueville z królewskiego rodu i seigneur de Bayard, chevalier sans peur et sans reproche, bohater wojen włoskich". Francuzi stracili w tej bitwie znacznie więcej niż tylko jedno miasto. Utracili swoją reputację i honor. „Od tej pory gens d'armes, niegdyś kwiat rycerstwa, nazywana była »zającami w zbrojach«, dopóki nie zmazała tej plamy zwycięstwem w innej bitwie pod innym królem" (odium to spoczywało na Francuzach dwa lata, do bitwy pod Marignano)..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 216-218 "...Śmierć wojowniczego papieża, Juliusza II (21 lutego 1513), i rozpoczęcie pontyfikatu Giovanniego Medyceusza (Leona X, 1513-1521), niewiele wpłynęły na zmianę sytuacji. Nowej głowie Kościoła brakło zdecydowania, odwagi i wojowniczości Giuliana delia Rovere. Z drugiej strony mimo oderwania Wenecjan od Ligi Ludwik XII nie odniósł we Włoszech sukcesów. Wojny włoskie Ludwika XII nie przypominały już pikniku. W sieci włoskich intryg, plątaninie interesów, wśród płynnego układu sił politycznych i zmieniających się z dania na dzień przymierzy tonęły pieniądze francuskiego skarbu, ginął „kwiat rycerstwa". Ostatnie lata jego panowania (Ludwik zmarł 1 stycznia 1515) naznaczone były smutnymi porażkami. Koalicja Anglii, Hiszpanii, cesarza i Szwajcarów nie tylko zmusiła Francuzów do odwrotu z Włoch, ale zagroziła nawet, jak widzieliśmy, terytorium francuskiemu. Północne Włochy były dla Francuzów stracone. [...] Tymczasem król Anglii Henryk VIII, w czasie swego krótkiego panowania wielokrotnie już oszukany przez swych powinowatych Ferdynanda Katolickiego i Maksymiliana Habsburga, począł rozgrywać własną grę. W początkach roku 1514 rozpoczęły się wstępne, tajne negocjacje pomiędzy Francją i Anglią. Układ sojuszniczy podpisano w sierpniu. Na jego mocy w rękach Anglików pozostawało Tournai, roczna pensja wypłacana wyspiarzom przez Francję od traktatu w Etaples została podniesiona, a wreszcie obaj królowie zobowiązywali się do wzajemnej pomocy przeciw wspólnym wrogom. Pakt ten rozwiązał ręce Ludwikowi XII. Nie tylko mógł w tym momencie zerwać negocjacje z Ferdynandem i Maksymilianem, ale rozpoczął wręcz przygotowania do odbicia Mediolanu. Co więcej, wspólnie z Henrykiem rozważał podjęcie dawnych planów jego ojca, przewidujących rozbiór Kastylii. W odróżnieniu od krótkiej i awanturniczej wyprawy Karola VIII, ponad dziesięcioletnia batalia Francji Ludwika XII o trwałe zainstalowanie się na Półwyspie i samo jej fiasko wniosły istotne zmiany do włoskiej sytuacji politycznej, która w roku 1512, nazajutrz po opuszczeniu Włoch przez Ludwika XII, różniła się głęboko od sytuacji sprzed dziesięciu lat. Południowe Włochy i wyspy były już wtedy definitywnie włączone do sfery wpływów Hiszpanii i znajdowały się pod jej władzą. Hiszpańscy wicekrólowie rządzili w imieniu Katolickiego króla Neapolem i Sycylią. W środkowych Włoszech została obalona republika florencka i Medyceusze popierani przez Hiszpanię odzyskali władzę w mieście. Na północy Półwyspu państwo mediolańskie praktycznie przestało istnieć jako autonomiczny organizm polityczny. Po dwunastoletniej zależności od Francji, znalazło się ono teraz w rękach Szwajcarów, a wkrótce miało być ponownie zajęte przez Francuzów, by w końcu przejść, tym razem ostatecznie, pod panowanie Hiszpanów. [...] Popełnił więc Ludwik [XII] tych pięć błędów: zniszczył słabszych, powiększył siły już i tak znacznej potęgi w Italii, wprowadził bardzo silnego cudzoziemca, nie zamieszkał tam osobiście i nie zakładał kolonii. Może te błędy nie przyniosłyby jeszcze szkody za jego życia, gdyby przez zagrożenie stanu posiadania Wenecji nie popełnił błędu szóstego. Albowiem gdyby był nie wzmocnił Kościoła i nie wprowadził Hiszpanów do Italii. [...] Powiększyło się i wzmocniło zatem Państwo Kościelne. Urosło ono do roli drugiego obok Rzeczypospolitej Weneckiej państwa włoskiego, tworząc silny organizm, zdolny do samodzielnej, ekspansywnej polityki. Jak napisał Machiavelli „Doświadczenie dowiodło, że Francja stworzyła przewagę Kościoła i Hiszpanii w Italii, tracąc w ten sposób swoje panowanie na półwyspie"41. Na razie jednak jedynie Wenecja, która samodzielnie oparła się Lidze, skupiającej wszystkich włoskich książąt i największe zaalpejskie monarchie, mogła jeszcze wznieść się do roli obrońcy i przedstawicielki „wolności" włoskiej. A przynajmniej tego, co z niej pozostało..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 218-223 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości