![]() |
WOJNA SABAUDZKA 1536-1538 |
![]() |
|
|
"...Mimo powziętych w Cambrai zobowiązań Franciszek I nie porzucał marzeń o Italii. Wiedział on o kłopotach, jakich przysparzały Habsburgowi jego państwa i liczył, że uda mu się je wykorzystać. Silna opozycja istniała choćby w Hiszpanii. Kastylijscy doradcy z kardynałem Taverą na czele usilnie namawiali go, by odstąpił od wszelkich wypraw europejskich. „I niech wyrzeknie się wszelkich tych włoskich i francuskich spraw" - pisał kardynał - „gdyż rzeczy tutejsze mają trwać i pozostać dla następców, tamte zaś odległe stanowią chwałę przemijającą i niepewną". Francuski monarcha postarał się także wygrać dla siebie wybuchłe w Niemczech spory reformacyjne i znalazł poparcie przeciwko Karolowi V w Związku Szmalkaldzkim. Nawiązał także dalsze stosunki z Turcją (pierwszy traktat francusko-turecki zawarty w Konstantynopolu w lutym 1536) i od połowy lat 30. XVI w. wszystkie wojny z Karolem V toczyły się ze współudziałem tureckiej floty, która atakowała wybrzeża południowych Włoch. By dorównać i pokonać hiszpańsko-niemiecką wyborową piechotę swego znienawidzonego rywala, cesarza Karola, król francuski desperacko potrzebował własnej piechoty: skutecznej, niezawodnej, nowoczesnej, zdyscyplinowanej, lojalnej, a do tego taniej. Szwajcarzy z pewnością byli (do niedawna przynajmniej) skuteczni, choć nie zawsze można było na nich z całą pewnością liczyć, a już na pewno nie byli tani. Choć nie można było całkowicie z nich zrezygnować w obawie, że na swe służby zaciągnie ich cesarz, to jednak Franciszek nie chciał już dłużej być zależnym tylko od nich. Chwilowy spokój wykorzystał zatem do przeprowadzenia reform wojskowych i na przygotowanie się do przyszłych działań militarnych. Bo nie było wątpliwości, że te nastąpią i to raczej prędzej niż później. [...] Ordonans ten szybko wprowadzono w życie. Legion normandzki wizytowany był przez króla w Rouen w kwietniu 1535, pikardyjski - w czerwcu w Amiens, zaś szampański - 6 sierpnia w pobliżu Rheims. W tym samym czasie także inne legiony tworzone były na południu. Niestety, reforma ta okazała się niewypałem. W legionach nie udawało się utrzymać dyscypliny, a żołnierze okazali się kompletnie nieskuteczni w walce. Jak pisał John Hale „szesnastowiecznych wojen nie dało się już wygrywać przy pomocy machających rękami cywilów ubranych w mundury i nazywanych z rzymska". Wkrótce legiony te odgrywały już tylko drugorzędną rolę w garnizonach granicznych miast i twierdz. Kiedy król potrzebował dobrej piechoty, znów zmuszony był zdawać się na łaskę zagranicznych najemników. Z utworzonych wówczas legionów 4 przetrwały do czasów wojen religijnych w drugiej połowie stulecia..." A wysokiej klasy infanteria stała się potrzebna Franciszkowi bardzo szybko. Kiedy po krótkim okresie względnego spokoju 1 listopada 1535 roku Francesco Sforza, ostatni, marionetkowy książę Mediolanu zmarł nie pozostawiając męskiego potomka, na nowo ożyły nadzieje dworu francuskiego na sukcesy w Lombardii. Franciszek I zaczął od negocjacji, starając się otrzymać księstwo mediolańskie dla jednego ze swych synów - Henryka księcia Orleanu. Karol V jako suzeren Mediolanu uznał jednak tę propozycję za niedorzeczną. Henryk był blisko francuskiego tronu, a ponadto jako małżonek Katarzyny Medycejskiej rościł sobie prawa do księstwa Urbino. Gdyby zyskał dla siebie Mediolan, brakowałoby mu jedynie Neapolu, by stać się rzeczywistym panem całej Italii. Cesarz nie wykluczał jednak możliwości nadania inwestytury trzeciemu synowi Franciszka, Karolowi księciu dAngouleme. Ponieważ rozmowy te nie przyniosły efektu, Franciszek I opanował zbrojnie posiadłości księcia Sabaudii (do pretensji mediolańskich dołączył bowiem teraz sabaudzkie, dodawszy do starych także nowe pretensje do dziedzictwa należnego jego matce,- władcą Sabaudii był wówczas wuj Franciszka, książę Karol III, stosunki między krewnymi były jednak napięte), w tym również Piemont, który stanowić miał pomost przez Alpy do Mediolanu. Ziemie sabaudzkie stać się miały bazą wypadową przeciw Mediolanowi oraz ewentualną monetą wymienną podczas końcowych przetargów. Być może nawet, że stworzenie tam administracji francuskiej, która przetrwała aż do 1559 r., było zwiastunem ostatecznego wcielenia do królestwa owych terytoriów. Z pewnością jednak reorganizacja ustrojowa Sabaudii przez parlament, stworzony w Chambery, zbliżyła ten region do Francji. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 361-364 "...Rozkazy inwazji na księstwo wydane zostały 11 lutego 1536. Dwa legiony pod dowództwem St. Pól'a opanowały Bresse i Bugey. Wojska książęce, wobec miażdżącej przewagi liczebnej przeciwnika, stawiły jedynie nikły opór. 24 lutego Francuzi zdobyli Bourg-en-Bresse, a pięć dni później - Chambery. Podbój zakończony został w marcu, kiedy to Chabot w marszu na wschód, w kierunku na Piemont, zdobył stolicę księstwa - Turyn. Następnie założył on oblężenie Vercelli tuż nad granicą mediolańską, pilnie jednak bacząc na to, by jej nie przekroczyć. Jeśli wojna z cesarzem była nieuchronna, Franciszek wolał, by to jego adwersarz ją rozpoczął. [...] Atak na Sabaudię był rękawicą rzuconą Karolowi V. Książę Karol III był jego szwagrem i sojusznikiem. W lutym cesarz przebywał w południowych Włoszech, zbyt daleko, by pośpieszyć księciu ze skuteczną pomocą. Musiał także zreorganizować armię po zakończeniu kampanii północnoafrykańskiej oraz utwierdzić swoją władzę w południowej i centralnej Italii. Zmuszony był zatem zagrać na czas. Kwestię sukcesji mediolańskiej pozostawił otwartą, a nawet zaofiarował się rozważyć kandydaturę księcia Orleańskiego. Nieoficjalnie jednak wiadomo było, że to tylko puste gesty. 17 kwietnia 1536, w dwa dni po przybyciu do Rzymu, cesarz wystąpił na publicznej audiencji przed papieżem oraz kolegium kardynalskim. W obecności tychże, a także ambasadorów i szlachty rzymskiej zaproszonych na uroczystość, wygłosił gwałtowną przemowę, w której oskarżył króla Francji o nieustanne burzenie pokoju w chrześcijańskim świecie. Wykazywał, ile razy starał się zachować pokój ze swoim sąsiadem i ile razy stawał się przedmiotem agresji i ataku. Najświeższym przykładem, a jednocześnie bezpośrednim powodem tego wystąpienia, było właśnie zajęcie Sabaudii. Na koniec Karol V ponownie rzucił osobiste wyzwanie francuskiemu królowi. W trwającej ponad godzinę, wygłoszonej po hiszpańsku - co było czymś niezwykłym w dyplomatycznych obyczajach tamtych czasów - mowie Karol V oznajmił: „Jeśli król Francji zechce dać mi pole własną osobą przeciwko mojej, dotrzymam mu go, w zbroi czy bez, w koszuli ze szpadą i sztyletem, na lądzie czy morzu, moście czy wyspie, w szrankach czy przed frontem naszych wojsk, czy gdziekolwiek i jakkolwiek zechce, a będzie słusznie". Franciszek wybierać miał pomiędzy przyjęciem Mediolanu na pewnych warunkach dla jego najmłodszego syna lub też pojedynkiem z cesarzem, którego stawką miał być z jednej strony Mediolan, a z drugiej Burgundia. Cesarz dawał także francuskiemu monarsze 20 dni czasu na zwrot wszystkiego, co bezprawnie zabrał sabaudzkiemu księciu. Franciszek wyzwanie przyjął, choć ostatecznie do pojedynku władców oczywiście nie doszło. Zawiodły także próby mediacji podejmowane przez papieża Pawła III. Jedynym rozwiązaniem znów pozostawała walka zbrojna. Wojna, choć niewypowiedziana, toczyła się już w północnych Włoszech pomiędzy Francuzami a wojskami cesarskimi. W kwietniu Chabot otrzymał rozkaz obsadzenia garnizonów w Pinerolo, Turynie, Fossano oraz Coni, a następnie powrotu z resztą armii do Francji. Na stanowisku głównodowodzącego w Piemoncie zastąpił go Franciszek, markiz Sałuzzo. Powody odwołania Chabota nie są jasne. Sugeruje się niekiedy, że król był niezadowolony z jego nieudolności w podbojach na terytorium mediolańskim, nie wydaje się to jednak prawdopodobne. Jego odwołanie łączyć należy raczej z powrotem do władzy Montmorency'ego, który już 7 maja w pełni uczestniczył w rządach (przez pewien czas na dworze francuskim zdecydowaną przewagę zyskało stronnictwo przeciwne jego pokojowej polityce)..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 364-366 "...W tym samym czasie, w początkach maja, do Piemontu wkroczyły wojska cesarskie pod wodzą de Leyvy, zagrażając garnizonom pozostawionym przez Chabota. Turyn mógłby wytrzymać oblężenie, byłoby to jednak niebezpieczne w przypadku innych miast. Według zdania markiza Sałuzzo, cała prowincja, oprócz Turynu, powinna zostać ewakuowana, na to jednak nie zgodzili się jego oficerowie, którzy byli zdania - nie bez racji zresztą - że w ten sposób otwarto by dla wojsk cesarskich bramę francuskiej Prowansji. Bardzo niechętnie markiz zgodził się na podjęcie obrony Fossano i Coni, jednakże niebywała powolność jego działań wzbudziła podejrzenia podwładnych. W rzeczywistości wszedł on w tajne porozumienie z przeciwnikiem w zamian za obietnicę przekazania mu hrabstwa Montferrato. Wszystko wyjaśniło się 17 maja, kiedy to po kapitulacji Coni markiz zwrócił królowi Franciszkowi order św. Michała. Jego wystąpienie spowodowało niemal załamanie francuskiej obrony w Piemoncie, jednakże garnizon Fossano utrzymał się przez miesiąc, dając królowi czas na przygotowanie obrony południowo-wschodniej Francji. Walezjusz rozkazał, by jak najwięcej wojska zgromadziło się wokół niego w Lyonie, skąd można by ich szybko skierować w to miejsce, które będzie zagrożone atakiem cesarskich. Jean de Humières, wyznaczony głównodowodzącym w Delfinacie, Sabaudii i Piemoncie, skoncentrował zaopatrzenie w Grenoble oraz rozdzielił żołnierzy i uzbrojenie pomiędzy zamki strzegące przejść alpejskich. Rozpoczęto także prace nad umocnieniem Marsylii..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 366-367 "...W tym momencie Karol popełnił jednak poważny błąd. Franciszek nie ośmielił się dotąd zaatakować księstwa mediolańskiego, na którego ziemiach panował tym samym pokój. Czy cesarz postąpił słusznie, wzywając do walki, by odbić Sabaudię? Leyva, mistrz obronnych planów Karola, uważał, że tak. Uderzenie na samą Sabaudię nie zaspokajało jednak ambicji cesarza, który postanowił zaatakować samą Francję, wskrzeszając plan, zakończony tak niesławnie w czasie zdrady Burbona. Chodziło o najazd na Prowansję przy równoczesnym odciągnięciu armii francuskich atakiem kierującym się z Niderlandów na Paryż. Karol uznał zapewne, że jak pod Tunisem pomoże mu tutaj flota, przeliczył się jednak całkowicie. Znajdowała się zbyt daleko, by odegrać jakąś rolę w zaopatrywaniu wojsk, a działania przeciw małej twierdzy La Goletta, odsłoniętej od strony morza oraz lądu, i wielkiemu portowi marsylskiemu, położonemu w trudnym terenie, różniły się diametralnie. Armia cesarska przekroczyła granicę 25 lipca 1536 roku, niemal natychmiast znajdując się w spustoszonym kraju - ostatni, radykalny środek obrony, do którego uciekł się zmuszony sytuacją Montmorency. Im większe byłyby siły Karola, tym gorsze skutki przyniosłaby ta taktyka. Francuzi wycofali się aż pod Awinion i okopali się solidnie za rzeką Durance. Nie można było ich tam zaatakować, nie dawało się też ich wywabić. Miasta oparły się najeźdźcom, a poza nimi żołnierze cesarza cierpieli wielkie niedostatki, dziesiątkowani przez choroby. 3 września, po ledwie sześciotygodniowej kampanii, otrąbiono odwrót. Zmarł sam Leyva, ale jego sława opromieniła nawet godzinę śmierci, gdyż francuski głównodowodzący przesłał własną lektykę, by wiozła umierającego. Był to ostatni znak szacunku dla wielkiego przeciwnika i tyloletniego rywala. Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 253-254 "...Cesarska kampania odwetowa przeciwko Francji początkowo poprowadzona być miała właśnie przez Alpy. Planowano zaatakować Lyon, w którym przebywał król, a następnie uzyskać połączenie z Franche-Comté. Jednak nieoczekiwany opór dzielnej francuskiej załogi broniącej Fossano opóźnił przygotowanie kampanii, zmuszając Karola do zmiany planów. Udane doświadczenie z połączeniem ataku z morza i lądu, wyniesione spod Tunisu, skłoniło go do spróbowania podobnego planu w Prowansji, gdzie celem ostatecznym było zdobycie Marsylii. Nie chodziło tutaj o operację prowadzącą do całkowitego zniszczenia nieprzyjaciela, lecz o wyprawę karną. Zakończyła się ona jednak nieudanym oblężeniem Tulonu i niesławnym wycofaniem się armii cesarskiej, zwyciężonej ściśle defensywną strategią marszałka Montmorency'ego. Żołnierze cesarscy po prostu nie mieli co jeść, bo sami Francuzi za zgodą króla ogołocili celowo tę prowincję ze wszystkiego, co tylko było możliwe. Długo później jeszcze Prowansja musiała naprawiać te okropne zniszczenia. Kampania roku 1536 wyznacza punkt zwrotny w strategii Franciszka I. Tym razem nie pośpieszył już do Italii, jak to czynił wielokrotnie w przeszłości, lecz spokojnie czekał w swoim królestwie na atak nieprzyjaciela. Zmiana ta była bez wątpienia spowodowana przez Montmorency'ego, który 14 lipca mianowany został głównodowodzącym „po obu stronach gór", z władzą zaciągania wojsk, bezpośredniego dowodzenia operacjami militarnymi, mianowania oficerów, a także, w razie konieczności, podejmowania negocjacji z przeciwnikiem. Jego rywal, Chabot, odesłany został do zarządzania Burgundią. Franciszek osobiście nie brał udziału w walkach. Na prośbę swojej rady pozostawał poza linią frontu. W innym wypadku bowiem miałby honorowy obowiązek przyjąć osobiste wyzwanie rzucone przez cesarza. Karol V zamknął kampanię w Prowansji poważnymi stratami, wśród poległych znaleźli się głównodowodzący jego wojskami, legendarny de Leyva, oraz bardziej sławny piórem niż szpadą, subtelny liryk Garcilaso de la Vega. Według raportu Montmorency'ego z 2 września 1536 w czasie operacji do tego dnia życie straciło z powodu chorób i głodu 7000-8000 cesarskich żołnierzy. Nie dało się utrzymać żadnej ze zdobytych twierdz z przyczyny absolutnej niemożności pozostawienia w nich jakiejkolwiek załogi. Kampania zakończyła się więc nieomal katastrofą. Niemniej, traktując ją jako operację karną, można było uważać, że cel swój osiągnęła. Ujmując rzecz w kategoriach rycerskich, Karol V miał prawo powiedzieć, że wyrządzono Franciszkowi I poważne szkody i „okryto hańbą, zmuszając do zamknięcia się w obronnych murach". Osiągnięcia kampanii prowansalskiej 1536 roku wyrażały się co najwyżej hasłami „honor uratowany", „hańba rywalowi", „wojna na terytorium wroga"..." Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 367-368 "...Jeśli jednak Karol V spodziewał się osiągnąć w Prowansji sukcesy podobne do tych, jakie odniósł pod Tunisem, to nieco się omylił. Religijny zapał właściwy prawdziwej krucjacie, jaki udało mu się wzniecić w żołnierzach podczas walk z Barbarossą, był nie do pomyślenia przeciwko poddanym chrześcijańskiego monarchy. W tej sytuacji kampania w Prowansji ograniczyła się do wymiaru jeszcze jednej wojny dynastycznej. W dodatku najechany potrafił nadać swojej obronie tak rozpaczliwy charakter, jakby chodziło o wojnę totalną - pustoszono pola, burzono wsie. W sumie - taktyka spalonej ziemi. Stosował ją z powodzeniem naczelny dowódca sił francuskich, konetabl Montmorency, który ustawił nad Rodanem w pobliżu Avignonu tak wspaniale ufortyfikowany obóz, że uznano go za arcydzieło inżynierii wojskowej. Na dodatek Franciszek I zwrócił się do całego kraju z wezwaniem o zaciąg ochotników, którzy nazwali siebie legionistami. Wskutek tego, o ile dla oddziałów cesarskich wojna nie wykraczała poza wymiar dynastyczny, dla Francuzów nabrała charakteru patriotycznego i narodowego. I tak Karol V poniósł porażkę w swoim zamiarze zdobycia Marsylii; mając wojsko wyniszczone przez dyzenterię na skutek letnich upałów i spożywania niedojrzałych owoców (winogron), mógł tylko się cieszyć, że Francuzi nie ośmielali się wydać mu bitwy w otwartym polu. On ze swej strony nie mógł myśleć o zaatakowaniu obozu pod Avignonem, dlatego po nieudanej próbie zdobycia Marsylii trzeba było rozpocząć odwrót - dobrze, że przynajmniej Włochy za jego plecami zachowywały ład i spokój, nie licząc niegroźnej próby przewrotu dokonanej przez stronnictwo wrogie rodowi Doriów z zamiarem przejęcia władzy w Genui - zakończonej nieopowodzeniem. Cesarz zamknął kampanię w Prowansji poważnymi stratami, wśród poległych znaleźli się głównodowodzący jego wojskami, legendarny Leyva, oraz bardziej sławny piórem niż szpadą, niesłychanie subtelny liryk Garcilaso de la Vega. Nie dało się utrzymać żadnej ze zdobytych w Prowansji twierdz z przyczyny absolutnej niemożności pozostawienia w nich jakiejkolwiek załogi. Kampania zakończyła się więc nieomal katastrofą. Niemniej, traktując ją jako operację karną, można było uważać, że cel swój osiągnęła. Ujmując rzecz w kategoriach rycerskich, Karol V miał prawo powiedzieć, że wyrządzono Franciszkowi I poważne szkody i „okryto hańbą, zmuszając do zamknięcia się w obronnych murach"..." Fragment książki: Manuel Fernández Alvarez "Cesarz Karol V" s. 161-162 "...Atak na tyły Francuzów w Sabaudii zakończył się tym samym klęską. Niewiele lepiej spisano się na granicy flamandzkiej. Dowodzący tam Henryk z Nassau początkowo odnosił sukcesy, potem jednak działania utknęły, nadeszły drobne porażki i konieczność odwrotu. Maria nagliła go do ofensywy, ale jak wcześniej Małgorzata, łatwo się niecierpliwiła i nużyła rządzeniem. Francuzom także kończyły się pieniądze i musieli znosić głód, choroby oraz niezgodę dowódców. Markiz del Vasto, który nastąpił po Leyvie, wkroczył do Piemontu i zajął go aż po Turyn. Tymczasem nieprzerwanie trwały rozmowy o pokoju. Obie strony miały go na próżno szukać jeszcze przez długi czas. Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 254 "...Dowództwo zgromadzonych znacznych sił powierzono Henrykowi z Nassau oraz de Roeulxowi, których wspomagali Arschot, Buren oraz Filip Lannoy. Wkrótce zdobyli oni Saint Pol w Artois, między Arras a Hesdin (to ostatnie stracili w krwawej bitwie 13 kwietnia). Europejskie pole walk, od Lens i Arras na wschodzie do Crécy i Hesdin na zachodzie, ponownie stało się areną katastrofalnego konfliktu. Szalona ofensywa Francuzów i ohydna masakra pod Saint Venant dziwnie kontrastowały z dokumentem odczytanym w paryskim parlamencie, mówiącym o „ochronie" tych ziem przez koronę francuską. [...] Listy do siostry, królowej Eleonory, i starania o poparcie cesarza doprowadziły w końcu do oficjalnego spotkania Burena z delfinem, które odbyło się w wiosce Bomy na południe od Thérouanne i przyniosło 10-miesięczny rozejm od 30 czerwca. Rozejm ten wynikał raczej z sytuacji ogólnoeuropejskiej niż dyplomatycznych posunięć Marii czy jej żarliwej chęci pokoju. Francuzom odpowiadało zakończenie walk na północy, mogli bowiem zacząć działać nad Morzem Śródziemnym i niegodziwie wspierać Turków..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 257 "...Bez uszczerbku dla swojej królewsko-rycerskiej dumy, ale zmuszony do odwrotu, Karol V musiał z kolei przygotować się do zatrzymania francuskiej kontrofensywy. W rzeczywistości sytuację militarną można było uznać za nader zrównoważoną, ponieważ francuski naczelny dowódca Montmorency nie chciał ryzykować własnego prestiżu niepewnym wynikiem przeciwuderzenia i pozostał bezczynny. Tymczasem markiz del Vasto, następca Leyvy na stanowisku dowódcy cesarskiej armii, odzyskał Piemont z wyjątkiem twierdzy turyńskiej, kompensując w ten sposób niepowodzenie ofensywy Karola V. Naprawdę zaś obu rywali zrównał brak pieniędzy. Mówiąc innymi słowy - wszystko zachęcało obie strony do zawarcia pokoju. A jednak - być może samą siłą własnego bezwładu - rozmowy pokojowe toczyły się ponad rok, zanim przyniosły wyniki..." Fragment książki: Manuel Fernández Alvarez "Cesarz Karol V" s. 163 "...Francuską ofensywę w Piemoncie częściowo powstrzymała zbrojna demonstracja cesarza w Langwedocji. 26 października Montmorency przeszedł wiodącą do Turynu przełęcz Susa, zmuszając siły Karola do opuszczenia Pinerolo (na południe od Mont Genevre), ale równocześnie don Francisco de Viamonte ruszył z Roussillon na Narbonę. Była to tylko jedna z owych niszczycielskich i bezcelowych inwazji, tak licznych wcześniej, ale ogólna sytuacja nadała jej wyjątkowe znaczenie. Z militarnego punktu widzenia przyniosłaby więcej, gdyby cesarz zsynchronizował ją z zeszłorocznym najazdem na Prowansję - ten plan przyszedł mu do głowy dopiero w 1543 roku..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 257 "...Po zakończeniu kampanii w Prowansji poważnie uszczuplona armia cesarska przygotowywała się jesienią 1537 (powróciła ona do Włoch 23 września) do zatrzymania francuskiej kontrofensywy. Dopiero w początkach października (po zakończeniu rozejmem operacji przeciwko Niderlandom) król Franciszek przybył z powrotem do Lyonu, gdzie nadzorował przygotowania do nowej inwazji na Włochy. 8 października główne siły, pod komendą Montmorency'ego, wyruszyły za Alpy. Po przekroczeniu Mont-Genévre skierowały się na Val di Susa i wspomogły garnizony w Savigliano, Pinerolo i Turynie. W ciągu kilku dni Francuzi zajęli cały Piemont aż do Montferrato. W tym momencie dla obu stron nadeszła chwila zastanowienia. Ani Karol V, ani Franciszek I nie zdołali przechylić szali zwycięstwa na swoją korzyść. W długim okresie ich rywalizacji równowaga nie ujawniła się nigdy z większą wyrazistością. Był to może najważniejszy pozytywny wynik tych kampanii - przygotowała duchowo walczących do zawarcia trwałego rozejmu. Jest tu pewien czynnik, o którym należy wspomnieć dodatkowo. Otóż, jak podkreśla biograf Karola V, cesarz nie był zainteresowany dokonywaniem podbojów wewnątrz chrześcijańskiego świata. Jego prawdziwym marzeniem była wyprawa krzyżowa przeciwko Turkom, a jej zorganizowanie nie było możliwe, dopóki w Europie nie zapanowałby powszechny pokój. Dlatego też nie dążył do przeciągania konfliktu z Francją. Najważniejszą jednak sprawą było to, że, mówiąc wprost, obu rywali zrównał brak pieniędzy. Kampania roku 1537 kosztowała Franciszka 5,5 miliona liwrów, więcej nawet niż ta z poprzedniego roku, kiedy to opróżniony został skarbiec wojenny w Luwrze (utworzony w r. 1523 Le Trésor de l'Epargne). Także cesarz był bankrutem. Z tych względów 16 listopada w Monzon w Hiszpanii podpisano trzymiesięczny rozejm, a wkrótce podjęto także rozmowy pokojowe w Leucate w pobliżu Narbonny. Rokowania pomiędzy dwoma potężnymi władcami nie były łatwe. Franciszek I żądał wiele - przede wszystkim Mediolanu, a Sabaudię zamierzał zwrócić jedynie wówczas, gdyby Nawarra została przekazana dynastii d'Albret. Karol V, nastawiony bardziej pojednawczo, gotów był zrzec się księstwa Mediolanu, ale tylko pod warunkiem, że dzięki temu uzyskałby stanowcze współdziałanie Francji na rzecz jego ambitnych planów - krucjaty przeciwko Turkom i zwołania soboru. Po trzech tygodniach, w ciągu których z obu stron padały propozycje niemożliwe do przyjęcia dla oponentów, nadzieje na pokój załamały się. Pozostał tylko rozejm, który przedłużono do 1 czerwca. Okres ten wykorzystał Montmorency do umocnienia francuskiej okupacji Piemontu i Sabaudii. W każdym regionie ustanowiono parlament i izby rachunkowe, wzmocniono także fortyfikacje Turynu..." Nikły postęp negocjacji skłonił papieża Pawła III (1534-1549), dotychczas zachowującego neutralność, do osobistej interwencji. Wysłał swoich przedstawicieli na dwory obu rywali, zamierzając nalegać na nich, by zawarli ugodę. By wpłynąć na współzawodników własnym przykładem opuścił Rzym i przeniósł się do Nicei, w której miały odbyć się rozmowy. Karol V pokładał wielkie nadzieje w spotkaniu z Pawłem III. Liczył on, że dzięki jego pośrednictwu czy też arbitrażowi uda się osiągnąć pokój. 9 maja 1538 dotarł w okolice Nicei. Dziesięć dni później odbył pierwsze spotkanie z papieżem. W niedługim czasie przybył tam także król Francji. Nie był on takim jak Habsburg entuzjastą metod dyplomatycznych, jednakże rozumiał, że nie wolno mu ignorować wydarzeń, odmawiać rozmów i biernie oczekiwać na rozwój wypadków. Dalsze usztywnianie stanowiska i nieustępliwość wysuwanych żądań nie byłoby postępowaniem rozsądnym, tym bardziej, iż Paweł III ostrzegał, że doprowadziłoby to do opowiedzenia się Państwa Kościelnego po stronie cesarstwa. Choć papieżowi nie udało się wówczas doprowadzić do spotkania obu władców, osiągnął to, że rokowania pomiędzy poselstwami obu stron toczyły się w jego obecności. Co prawda strony wykazały zbyt małą elastyczność, niemniej jednak uzyskano dziesięcioletni rozejm na zasadzie status quo. Fragment książki: Piotr Tafiłowski "Wojny włoskie" s. 368-370 "...Papież i cesarz czekali więc w odosobnieniu na pojawienie się króla Francji. Franciszek długo upierał się, że główne tematy dyskusji powinni wcześniej ustalić ministrowie, ponieważ jednak Karol i Paweł nie podzielali tego zdania, musiał wreszcie ustąpić i wyruszyć osobiście. Choć Franciszek wielce się obawiał następstw tego spotkania, to nie zamierzał zrezygnować z udziału w ważnym spotkaniu potęg chrześcijaństwa. Co ciekawe, cała trójka nigdy nie spotkała się w Nicei równocześnie - Karol i Franciszek rozmawiali oddzielnie z papieżem. Jedyne ogniwo między królem a cesarzem stanowiła królowa Eleonora, często i na długo odwiedzająca brata Spotkanie nie przyniosło wiele. 18 czerwca 1538 roku postanowiono o dziesięcioletnim rozejmie oraz utrzymaniu stanu posiadania. Wszystkie główne problemy, przede wszystkim Mediolan, pozostały nierozwiązane. Wojna mogła w każdej chwili wybuchnąć na nowo, gdyż nie usunięto żadnej z jej przyczyn. Osobiste zaangażowanie władców nadało jednak rozejmowi nicejskiemu wyższą rangę. Jego postanowienia znalazły się, by tak rzec, pod ochroną chrześcijaństwa..." Fragment książki: Karl Brandi "Cesarz Karol V" s. 259 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości