WOJNA TRZYNASTOLETNIA |
|
"...W końcu stycznia 1454 r. Związek Pruski podczas obrad w Toruniu podejmuje decyzję o powstaniu przeciwko zakonowi i opracowuje plan wprowadzenia tego w czyn. Zakładano jednoczesne, 6 lutego, zaatakowanie większości zamków krzyżackich w większych miastach; mieszczanie po opanowaniu zamków mieli udzielić pomocy rycerstwu w walce o zamki w mniejszych miastach i stojące samotnie. Z akcji tej wyłączono zamki w Malborku i Człuchowie. Akcja miała być przeprowadzona szybko siłami rycerstwa i mieszczan — miasta nie dysponowały wtedy większymi siłami zaciężnych żołnierzy — tak aby nie pozwolić zakonowi na zebranie sił, a jednocześnie, przez stworzenie faktów dokonanych, ułatwić delegatom związku rozmowy z polskim królem. Aby uniknąć ewentualnych oskarżeń ze strony krzyżackiej, 4 lutego wystawiono w Toruniu formalny akt wypowiadający zakonowi posłuszeństwo. W akcie tym, który doręczono wielkiemu mistrzowi 6 lutego, wyliczono krzywdy i gwałty, jakie stany pruskie spotkały ze strony ich dotychczasowych władców. Jednocześnie rozpoczęto na terenie całego państwa zakonnego powstanie. Już 8 lutego poddał się zamek w Toruniu, a do połowy miesiąca opanowano w zasadzie całą ziemię chełmińską. Podobnie działo się na terenie Pomorza Gdańskiego, z tym że wyłączenie z planów Człuchowa spowodowało przeciągnięcie się walk do 26 lutego. Część mieszkańców Pomorza przejawiała sympatię do Krzyżaków, być może z obawy przed ich siłą i ewentualną zemstą. Szczególnie silne postawy prokrzyżackie były wśród wolnej ludności kaszubskiej. "...Podobny przebieg miały walki powstańcze w Prusach Właściwych. Większe boje toczyły się tylko w Elblągu, Braniewie i Kętrzynie. Różnicę w stosunku do powstania w ziemi chełmińskiej i na Pomorzu widać było w stanowisku rycerstwa i wolnych pruskich chłopów, którzy przystępowali do powstania dopiero pod naciskiem, zachowując jednakże sympatię do Krzyżaków. W toku walk (od 6 do 27 lutego) opanowano praktycznie całe państwo. Ostatnimi ośrodkami oporu pozostały tylko zamek i miasto Malbork oraz Sztum..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 54-55 "...Ale Krzyżacy dopóki mieli punkty oparcia nie byli jeszcze pokonani. Zakon był bogaty (przynajmniej w teorii), miał swoje filie w dużej części Europy (największe w Niemczech), mógł więc odbudować, przynajmniej częściowo, swoje siły zbrojne, mógł nająć zawodowych żołnierzy, których nie brakowało w Europie, był więc w stanie dalej walczyć. Sami powstańcy, po początkowych sukcesach, nie mieli wystarczających sił, by wygrać walkę bez pomocy. Musieli więc jej szukać, ale Prusy graniczyły z państwem, które było ich naturalnym sojusznikiem — z Polską. Wstęp był już dokonany, należało tylko spełnić to, czego chciał od nich król — wysłać duże poselstwo. 10 lutego poselstwo zostało więc wysłane. Na jego czele stał przywódca Związku Pruskiego, Jan Bażyński. On też wystąpił z wielką przemową do króla, opisując krzywdy doznane przez ludność państwa zakonnego..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 56 "...Rozmowy zakończono 6 marca 1454 r. wydaniem aktu inkorporacji Prus, w którym ogłoszono ponowne zjednoczenie całości Prus z Polską. Przedstawiciele stanów natomiast wydali akt poddania się Prus (akt ten miał zostać zatwierdzony przez zgromadzenie stanów pruskich). Jednocześnie król mianował Jana Bażyńskiego gubernatorem Prus. Akt inkorporacji stanowił wypowiedzenie wojny zakonowi. Wypowiedzenie wojny, po zatwierdzeniu przez ogół stanów pruskich postanowień krakowskich, dotarło do wielkiego mistrza 21 kwietnia 1454 r..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 57-58 "...Zakon krzyżacki, po początkowych klęskach w walce z powstańcami, nie załamał się. Pomimo utraty prawie całego terytorium i prawie całej siły zbrojnej, dysponował jeszcze ważnym we wszystkich wojnach atutem — pieniędzmi. Pieniądze zdobył w prosty sposób — oddał w zastaw, a później sprzedał, margrabiemu brandenburskiemu swoją prowincję — Nową Marchię. Kto miał pieniądze, ten mógł wystawić armię, i to złożoną z dobrze wyszkolonych żołnierzy zawodowych. A i okres do werbowania najemników był doskonały — w tym czasie nie toczyły się w Europie żadne inne wojny, najemnicy szukali więc zajęcia i łatwo ich było wynająć. Ponadto zakon miał wśród najemników dobrą markę, bo wywiązywał się ze swoich zobowiązań wobec zawodowych żołnierzy, dlatego nie mógł narzekać na brak chętnych do walki w jego imieniu. W czasie gdy skarbnik zakonu werbował żołnierzy, powstańcy powoli, zbyt powoli, przystępowali do likwidacji w ich mniemaniu resztek władzy krzyżackiej w Prusach. Do wojny szykowała się też Polska. Ale i tu szło wszystko zbyt wolno. O początkowym okresie wojny tak pisał Jan Długosz: „Gdy posłowie pruscy wrócili do swego kraju, wszystkie miasta i powiaty powitały ich nader wdzięcznie, i uchwałę królewską z wielką przyjęły radością (...). Natychmiast zaciągi zbrojne z Polaków i Czechów złożone poprowadzono pod Marienburg [Malbork — B.N.] i zamek oblężeniem ściśnięto..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 69-70 Malbork marzec - wrzesień 1454 "...Zamknięty w Malborku wielki mistrz Ludwik von Erlichshausen znajdował się więc w trudnej sytuacji. Jednakże zdobycie Malborka nie stanowiło łatwego zadania, i to zarówno ze względu na potężny system tutejszych fortyfikacji, jak i dobre zaopatrzenie licznej załogi (około 3 tys. ludzi) w żywność i broń; własna ludwisarnia pozwalała zresztą na uzupełnianie amunicji w miarę potrzeby. Oblegający na próżno usiłowali zaskoczyć oblężonych niespodzianymi szturmami, a także próbami dywersji. I tak, przekupiony przez związkowców puszkarz zamkowy Mikołaj, który zobowiązał się unieszkodliwić potężne działa malborskie, został przyłapany przez Krzyżaków na gorącym uczynku. Wymierzono mu srogą karę, która miała przerazić innych odstępców: został żywcem poćwiartowany na oczach całej załogi. Nie pomagał także ostrzał artyleryjski murów zamkowych podjęty z pobliskiego folwarku Kałdowo przez oblegające zamek oddziały gdańszczan. Jedynym rezultatem było sprowokowanie wycieczki oblężonych, którzy wypadłszy znienacka zza murów, rozbili gdańszczan w dniu 1 kwietnia 1454 roku, wypierając ich z Kałdowa aż do Nowego Stawu. Podobno legło przy tej okazji około 700 mieszczan. Co gorsza, po sukcesie kałdowskim Krzyżacy zaczęli znów kontrolować Wielkie Żuławy, stanowiące dla zamku malborskiego spichlerz żywnościowy, a wkrótce przeciągnęli na swoją stronę miasto Chojnice..." Fragment książki: Maria Bogucka "Kazimierz Jagiellończyk i jego czasy" s. 87 "...Aby potwierdzić swoje panowanie, król Kazimierz wyrusza do Prus. A tymczasem wojska związkowe, złożone oprócz samych mieszkańców walczących zarówno ochotniczo, jak i jako żołnierze zaciężni, także z najemników z Czech, oblegały miasto i zamek Malbork. Ale było to bardzo dziurawe oblężenie. Wojskami Związku Pruskiego dowodził najmłodszy z zasłużonych dla powstania braci Bażyńskich — Scibor — i był to chyba najgorszy z możliwych dowódców. W obozie oblegających panował nieład, brak było dyscypliny, nie próbowano nawet szturmować miasta. Nieszczelne oblężenie umożliwiało dopływ pomocy dla Krzyżaków, oblegający natomiast nie zorganizowali sobie dostaw zaopatrzenia. [...] W sobotę zaś po święcie Wniebowzięcia N. Maryi wszczęła się pod Marienburgiem między wojskiem królewskim a oblężonymi Krzyżakami żwawa bitwa, w której mistrz i Krzyżacy wielką ponieśli klęskę, a większej nierównie byliby doznali, gdyby uciekających dym i kurzawa nie były zasłoniły przed pogonią (...). Klęska ta przeraziła wielce Mazurów i zdrajców Czechów, okrom których mistrz nie miał już więcej żadnych najemnych zaciągów (...). W tak trudnem więc położeniu wyprawili do króla posłów, prosząc, aby im przebaczył i przyrzekając, że złamanie ze swej strony wiary lepszemi potem czyny wynagrodzą. Prawdopodobnie kronikarz nie miał jednak zbyt dobrych informacji, gdyż opór Malborka nie malał. Nie malały też niesnaski wśród powstańców, a także między powstańcami a stroną polską. Wynikały one między innymi z braku zaufania między stronami — miasta nie chciały dopuścić szlachty związkowej do władzy w poszczególnych zamkach, a jednocześnie Związek Pruski nie ufał stronie polskiej, obawiając się, że po zwycięstwie Polacy zaczną rządzić zajętymi ziemiami z pominięciem stanów pruskich. Takie podejrzenia (o ewentualną tyranię) leżały u podstaw decyzji o burzeniu zdobytych zamków w miastach, a gdzie zamku nie zniszczono, starano się nie dopuszczać do obsadzenia go przez polską (lub na polskim żołdzie) załogę..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 70-72 "...Ożywienie nastąpiło w połowie marca, kiedy pod Malbork podeszły i rozłożyły się na prawym brzegu Nogatu, pod Wielbarkiem, oddziały toruńskie i elbląskie; oddziały gdańskie stanęły w lesie warnowskim. Dowódca całości wojsk związkowych Ścibor Bażyński nie potrafił jednak skoordynować działań i w obu rozdzielonych rzeką obozach panowało bezhołowie i przybierająca na rozmiarach dezercja. Dochodziło nawet do jawnej zdrady — duże grupy nie spłaconych zaciężnych przechodziły na zamek malborski, bo tam obiecano im wyższy żołd. Sporadyczny ostrzał Malborka z dział doprowadzał do pojedynków ogniowych, nieskutecznych dla obu stron. Wreszcie 1 kwietnia załoga zamku pod dowództwem komtura Plauena dokonała niespodziewanego napadu na Kałdowo, zajęte przez drabantów gdańskich. Po rozbiciu ich Plauen dotarł do opuszczonego w panice, na wieść o klęsce pod Kałdowem, obozu w lesie warnowskim, gdzie zagarnął znaczne zapasy i 10 dział. Wojska gdańskie, straciwszy około 700 zabitych, w popłochu opuściły Wielkie Żuławy, które niezwłocznie zajął Plauen — tamtejszych chłopów zmusił do przysięgi na wierność Zakonowi i obsadził nimi linię Wisły. [...] Zmusiło to gdańszczan do wysłania na Leniwkę uzbrojonych łodzi, ale kres akcji krzyżackiej położyło dopiero ponowne oblężenie Malborka przez wojska gdańskie (około 1100 ludzi), które pod wodzą Wilhelma Jordana nadciągnęły w maju do obozu w Wielbarku. Jordan, wzmocniony załogą tczewską, nie mogąc sforsować Leniwki pod Lisewem, popłynął w górę Wisły, ale również pod Zantyrem Krzyżacy nie dopuścili do lądowania. Oddziały piesze przeprawiły się więc pod Gniewem i, po połączeniu z własnymi statkami w rejonie Białej Góry, popłynęły Nogatem pod Malbork. Lecz poza zablokowaniem go połączone siły związkowe nie potrafiły zadać Krzyżakom większych strat — dochodziło jedynie do sporadycznych potyczek i wymiany ognia artyleryjskiego. W obozach panował głód i dezercja. Jordan żądał od rady gdańskiej przysłania dalszych 200 zbrojnych oraz 20 statków, obiecując, że po postawieniu mostu na Nogacie opanuje Wielkie Żuławy. Otrzymał jednak tylko transport żywności, który Leniwką dotarł do Zantyru. Wobec przygotowanej przez Krzyżaków zasadzki w Pogorzałej Wsi nad Nogatem, zrezygnowano jednak z rejsu w dół rzeki, a żywność przeładowano na wozy i w ten sposób dostarczono związkowcom. Rada gdańska, prowadząc jednocześnie oblężenie Malborka, Sztumu i Chojnic, miała już poważne kłopoty z opłaceniem zaciężnych, przez co oblężenia przeciągały się bez widocznych skutków. Rada gdańska, prowadząc jednocześnie oblężenie Malborka, Sztumu i Chojnic, miała już poważne kłopoty z opłaceniem zaciężnych, przez co oblężenia przeciągały się bez widocznych skutków. Ponadto dowódcy gdańscy żądali wciąż nowych ludzi i broni, warunkując tym uzyskanie sukcesu, posiłków domagali się też zaniepokojeni nadciągającą odsieczą krzyżacką dowódcy zamków okręgu człuchowskiego. Kłopotów przysporzyła również żegluga wiślana, gdyż uzbrojone łodzie zakonne oraz artyleria ustawiona na wałach przeciwpowodziowych w rejonie Palczewa i Mątowów skutecznie blokowały Leniwkę. Sugestie aby sforsować Leniwkę i zająć Żuławy od strony Tczewa, zostały przez dowództwo związkowe odrzucone ze względu na wypady załogi malborskiej, ośmielonej bezczynnością wojsk związkowych i wieściami o nadciągających z Rzeszy posiłkach. Oczekiwano zatem z niecierpliwością zapowiadanej w Prusach wizyty Kazimierza Jagiellończyka, wierząc, że rozwiąże on owe komplikacje. Życzliwość królewska oraz nadane przywileje umocniły co prawda ducha wśród związkowców, ale nie uspokoiły wzburzonych zaciężnych, na spłacenie których w dalszym ciągu brakowało pieniędzy. Ostatecznie zgodzili się oni na przedłużenie terminu spłaty żołdu do 18 sierpnia. Aby zdobyć fundusze na ten cel, lipcowy zjazd stanów w Grudziądzu podniósł taksę podatkową dla duchowieństwa i miast. Król zapowiedział też skierowanie pod Malbork i Chojnice swoich chorągwi nadwornych oraz pospolitego ruszenia. Po tych uzgodnieniach rada gdańska wyprawiła na Żuławy kolejną armię, która po udanym sforsowaniu Leniwki pod Gorzędziejem rozłożyła się obozem również w lesie warnowskim, nawiązując kontakt z resztą wojsk w obozie wielbarskim. Lecz poza drobnymi potyczkami żadnych znaczących walk nie prowadzono, a nie spłaceni zaciężni dalej dezerterowali. Sytuacja oblegających nieco się poprawiła po kapitulacji Sztumu (8 sierpnia), ale jego upadek jakby zaktywizował załogę malborską, która 9 sierpnia uderzyła, choć bez sukcesu, na obóz warnowski. Aby uniemożliwić Krzyżakom dalsze wypady, postanowiono spalić drewniany most na łodziach, łączący zamek z Kałdowem, za pomocą puszczonych z prądem Nogatu siedmiu branderów (promów wiślanych załadowanych suchym drewnem, beczkami smoły, siarką, smarami oraz prochem). 23 sierpnia, po podpaleniu ładunku, puszczono pierwszy z branderów, lecz obrońcy zatrzymali go tuż przed mostem i odholowali do brzegu. Artyleria gdańska zaczęła wówczas ostrzeliwać obrońców mostu i pod osłoną tego ostrzału kolejno spławiano następne brandery. Choć cztery spłynęły w dół rzeki, dopiero od dwóch dalszych spaliły się trzy przęsła mostowe. Uszkodzenia nie były chyba zbyt wielkie, gdyż po sześciu dniach most odbudowano. Do ponownej akcji przygotowano dwa następne brandery, ale użyto ich dopiero 9 września, kiedy załoga malborska dokonała kolejnego wypadu na Żuławy. Próba riie udała się — brandery utknęły na wbitej przed mostem zagrodzie z pali; odciągnięto je do brzegu, gdzie spłonęły. Tymczasem 11 września jeden z dowódców gdańskich, hr. Hohenstein, zdradziecko przeszedł ze swoją rotą na stronę Zakonu i powiadomił wielkiego mistrza o sytuacji w obozie warnowskim. Następnego dnia rano załoga malborska wkroczyła na Żuławy, zdobyła Nowy Staw i obiegła obóz warnowski, ale na wieść o zbliżających się posiłkach gdańskich (około 200 ludzi) odstąpiła od oblężenia. Przeciwko nadciągającej odsieczy został skierowany Hohenstein, który rozbił ją pod Tralewem, co pozwoliło Krzyżakom ponownie zaatakować obóz. Gdańszczanie odparli atak, po czym porzucili obóz i skierowali się na przeprawę promową w Ostaszewie (w obozie pozostawiono broń, zapasy i 23 działa). Zmusili wprawdzie do cofnięcia się pościg krzyżacki, ale przeszli na lewy brzeg Leniwki, tracąc Żuławy. 14 września związkowcy odparli atak krzyżacki na obóz w Wielbarku, lecz gdy w tydzień potem, 21 września, do Wielbarku dotarła wiadomość o klęsce chojnickiej, w popłochu go opuścili, przerywając blokadę Malborka..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 99-103 "...Przeciągające się walki o Malbork stanowiły jednak w tym czasie bardzo poważne zagrożenie. Wpływały głównie na stosunek ludności, która była niezdecydowana, którą ze stron konfliktu poprzeć. A ponadto Krzyżacy zyskali na czasie i dokonali już rekrutacji najemników — teraz pozostało przeprowadzenie już zorganizowanych oddziałów względnie / bezpiecznie do Prus..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 73 "...Opanowanie zaś 23 marca Chojnic umożliwiło Krzyżakom sprawowanie kontroli nad końcowym, przebiegającym przez zbuntowane Pomorze, odcinkiem tego szlaku tak ważnego dla dalszego istnienia państwa zakonnego. Już niedługo ruszyły nim i szły przez długie lata wojny oddziały zaciężne wynajęte w Rzeszy oraz ciągnęły kolumny wozów taborowych z materiałami wojennymi i żywnością. Tamę temu potokowi zbrojnych można było postawić na Wiśle, a ściślej na przeprawach przez nią. Lecz żeby panować nad przeprawami, związkowcy musieli zająć leżące w pobliżu nich miasta i porty lub zamki warowne, ponadto (o czym już wiemy) Wisłę mogli oni wykorzystać jako wodną arterię zaopatrzeniową...." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 96 "...Jednocześnie w dniach 3—7 kwietnia Krzyżacy dokonali niszczącego rajdu pod Elbląg, gdzie przerwali wały ochronne na brzegach Nogatu; zablokowali również obóz związkowy pod Wielbarkiem. Zlikwidowanie blokady Malborka zbiegło się niemal w czasie z próbą zdobycia przez Krzyżaków Człuchowa, po nadejściu w ten rejon pierwszych zwerbowanych przez nich w Rzeszy zaciężnych (około 1000 konnych). 23 marca opanowali oni Chojnice, a następnego dnia uderzyli na zamek człuchowski, skąd po zaciętej walce zostali odparci przez znajdujący się tam oddział gdańskich marynarzy pod dowództwem kapitana Wincentego Stollego. Porażka gdańszczan pod Malborkiem zagroziła handlowi wiślanemu. Krzyżacy, doceniając wagę tej drogi wodnej, rozpoczęli na początku kwietnia patrolowanie Wisły, zagarniając płynącą z Torunia wielką karawanę tratew z ładunkiem smoły i paku, a także statek kupca grudziądzkiego, które uprowadzono do Malborka. W maju zaatakowali pod Mątowami (powyżej Tczewa) i zatrzymali tratwy księcia mazowieckiego Bolesława, wypuszczając zresztą flisaków, aby rozgłosili tę wieść. Na początku czerwca ograbili pod Gniewem karawanę płynących do Torunia statków gdańskich..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 99-100 "...Upojenie wywołane pierwszymi sukcesami nie trwało jednak długo. W Prusach Kazimierz stanął po raz pierwszy wobec ciężkich problemów finansowych, które miały jego panowanie prześladować aż do końca. Zaciężne oddziały w sile około 2 tys. ludzi, zwerbowane przez stany pruskie w Czechach, na Śląsku, częściowo w samej Polsce, a działające właśnie pod Malborkiem, Sztumem i Chojnicami pod naczelnym dowództwem wojewody brzeskiego Mikołaja Szarlejskiego, zaczęły już wkrótce domagać się wypłaty należnego im żołdu. Szło o poważne sumy, bo tygodniowa stawka wynosiła wówczas 2 floreny węgierskie na głowę. Problem niemały stanowiło również zaopatrzenie tych oddziałów w żywność, głodni zaciężni okazywali się bowiem wielką groźbą dla okolicy. W końcu kwietnia część rosnących z tygodnia na tydzień roszczeń żołnierskich można było zaspokoić dzięki dostarczeniu przez Gdańsk 3 tys. grzywien (w tym czasie 1 floren węgierski = około 1 1/2 grzywny pruskiej). Potem przyszło gorączkowe zaciąganie pożyczek u każdego, kto tylko mógł służyć królowi pewną sumą pieniędzy. I tak u biskupa chełmińskiego Jana Morgenau udało się pożyczyć 6 tys. florenów węgierskich. Kapituła warmińska zebrała około 800 grzywien pruskich, burmistrz Chełmna Piotr Bischofsheym dał 400 florenów węgierskich; drobne sumy wyłożyli także cystersi z Oliwy i Pelplina oraz małe miasta pomorskie. Było tego jednak wciąż mało. Zaczęło się więc jednocześnie okładanie miast pomorskich wysokimi podatkami na cele wojenne, co wkrótce wywołało głębokie niezadowolenie, zwłaszcza ich uboższych mieszkańców. Ferment w miastach dodatkowo komplikował sytuację. Nic dziwnego, że na zjeździe stanów pruskich w Grudziądzu w połowie lipca problemy finansowe wybijały się na czoło rozmów..." Fragment książki: Maria Bogucka "Kazimierz Jagiellończyk i jego czasy" s. 88-89 Chojnice kwiecień - wrzesień 1454 "...Opanowanie przez Krzyżaków Chojnic w pierwszych dniach marca zmusiło stronę polską do podjęcia próby odbicia tej ważnej twierdzy. Miasto było łatwe do obrony, także ze względu na swoje położenie. Chojnice położone były na niewielkim wzniesieniu między dwoma jeziorami — Zakonnym i Zielonym (obecnie jeziora już nie istnieją). Jezioro Zielone osłaniało miasto od północy i od północnego wschodu, dochodząc do linii murów obronnych. Jezioro Zakonne było odsunięte od obwarowań. Jeziora w trakcie budowy murów połączono podwójnymi rowami pełniącymi funkcję fosy otaczającej miasto od południowego wschodu i od zachodu. Dodatkowe utrudnienie od strony zachodniej i południowo-zachodniej stanowił podmokły teren. Miasto obwiedzione było ceglanym murem, tworzącym nieregularny czworobok. W obwodzie murów wybudowano 22 wieże i 4 bramy. Każda brama miała most zwodzony, a jedna z bram — Człuchowska — wznosiła się na pięć pięter. Dostęp do murów był możliwy tylko od strony wschodniej i zachodniej. Nie było to duże miasto, choć stanowiło ważny punkt na drodze z Niemiec do Prus. W omawianym okresie w obrębie murów miejskich były 242 domy, w których mieszkało około 1500 ludzi. W okresie zagrożenia chroniło się do miasta z jego okolic około 500 mieszkańców. Czas, jakim dysponowali obrońcy od momentu opanowania miasta, do chwili podejścia wojsk polskich i Związku Pruskiego, wykorzystany został do zgromadzenia zapasów żywności, paszy, uzbrojenia, a także oczyszczenia przedpola (spalenia zabudowań przylegających do murów) i naprawy obwałowań. Dowódcą obrony Chojnic był komtur człuchowski Jan Rabe. Załogę stanowiły oddziały najemników dowodzone przez Henryka Reussa von Plauena (młodszego), Wita von Schönburga i Jerzego von Schliebena (łącznie 656 ludzi i koni). Razem z tymi, którzy zdobyli Chojnice na początku marca, w mieście było około 1000 najemnych i zaciężnych żołnierzy. Komtur mógł też (co prawda z pewną nieufnością) liczyć na część rycerstwa z okolicy, która na powrót uznała jego władzę. Dowódcy krzyżaccy, uznając, że mają zbyt małe siły, a także za mało pieniędzy nie tylko na wynajęcie nowych żołnierzy, ale nawet na opłacenie tych, którzy już u nich służyli, nosili się z zamiarem opuszczenia miasta, pod warunkiem zapewnienia amnestii mieszkańcom. Ale prowadzone w tym zakresie rozmowy zostały przerwane w momencie podejścia pod Chojnice sił związkowych i polskich. Związek Pruski, a także i strona polska, zgromadziły w drugiej połowie marca w okolicach Tucholi około 2000 najemników i żołnierzy zaciężnych pod dowództwem Mikołaja Szarlejskiego, wojewody brzesko-kujawskiego, z zadaniem oblężenia i zdobycia Chojnic. Było to dość nieformalne dowództwo — większość oddziałów była na żołdzie miast pruskich, a tylko kilka oddziałów było polskich. Oddziały zwerbowane przez związek, to między innymi Ślązacy pod dowództwem księcia Janusza z Oświęcimia (254 konnych) i Czesi — Jana Oderskiego (200 konnych), Tristrama z Workacza (200 konnych) i Marka z Brzeźnicy (40 konnych i 232 pieszych). Oddziały na żołdzie polskim stanowiły roty Prandoty Lubieszewskiego (157 konnych), Janusza Kołudzkiego (113 konnych), Jana Bielawskiego (110 konnych) i Mikołaja Litwosa (160 konnych). Łącznie z oddziałami jazdy nadwornej stanowiło to około 1750 konnych i 250 pieszych żołnierzy. Taki skład może dziwić, do oblegania miasta bowiem bardziej nadaje się przecież piechota, ale to, co przydzielono Szarlejskiemu, musiało mu wystarczyć, przynajmniej na zorganizowanie blokady. Głównym jednak problemem były pieniądze na opłacenie żołnierzy, stąd oddziały stały początkowo bezczynnie pod Tucholą, przeprowadzając w okolicy rekwizycje i rabunki. Dlatego też do oblegania miasta przystąpiono stosunkowo późno — dopiero 27 kwietnia (23 kwietnia wypłacono dowódcom rot żołd). To opóźnienie wynikało z powodów finansowych, ciągle na czas brakowało pieniędzy na opłacanie żołnierzy zarówno Związkowi Pruskiemu, jak i Polsce. Utrzymanie wojska dużo kosztowało, dlatego konieczne było zaciąganie pożyczek i nakładanie dużych podatków na mieszkańców Pomorza. Polski król był zmuszony między innymi, w zamian za pieniądze na żołd, nadawać miastom i obywatelom pruskim specjalne prawa i przywileje. [...] Wojsko dowodzone przez Szarlejskiego rozłożyło się obozem pod wschodnią i zachodnią stroną miasta. Armia ta liczyła już około 3000 ludzi, doszła bowiem część pospolitego ruszenia szlachty pomorskiej pod dowództwem Jana z Jani — niestety zdecydowaną większość stanowiła jazda, mało przydatna w obleganiu. Dysponowano też dwoma machinami oblężniczymi i działami, w tym także dużym działem oblężniczym. Bardzo szybko okazało się, że głównymi problemami będzie utrzymanie dyscypliny w tej niejednolitej armii oraz zaopatrzenie jej w żywność, którą sprowadzano aż z Gdańska. Pierwszą próbę szturmu podjęto już 6 maja. Była ona jednak całkowicie nieudana, zawiodła artyleria, doszło do rozerwania największej bombardy. Prawdopodobnie był to akt celowego sabotażu — obsługujący ją puszkarz Jan, według oskarżenia, miał dosypać do prochu piasku. Na szczęście straty wśród atakujących były niewielkie. Ale po załamaniu się tej akcji żołnierze najemni i zaciężni na żołdzie miast odmówili dalszej walki, aż do momentu otrzymania żołdu. Tak więc głównym problemem polskiego dowódcy były zatargi z najemnikami z powodu braku pieniędzy nie tylko na żołd, ale także na zakup żywności, choć dowodzący wojskiem Mikołaj Szarlejski próbował zaradzić temu przez prywatne pożyczki. Stale dochodziło do aktów niesubordynacji, a nawet rabunków w okolicy dokonywanych przez żołnierzy. Występowały także przypadki nawiązywania towarzyskich kontaktów między najemnikami krzyżackimi a najemnikami ich oblegającymi, ponieważ wielu z tych żołnierzy znało się. Rzadko więc dochodziło do potyczek z załogą krzyżacką. Nie przyniosły też rezultatu rokowania z załogą miasta podjęte już 19 maja, von Plauen uczestniczący w rozmowach ze strony krzyżackiej odmówił poddania miasta królowi. Stałe niesnaski między dowództwem a najemnikami groziły tym, że nieopłacani żołnierze w każdej chwili mogą opuścić pozycje (doszło w końcu do tego, że część czeskich najemników wymaszerowała 1 września spod Chojnic do Gdańska). A walki wciąż ograniczały się do ostrzeliwania miasta z ręcznej broni palnej i czasem z dział, do prób podpalenia zabudowań miasta i do potyczek pod murami w czasie wypadów załogi. Nie zdecydowano się natomiast na wprowadzenie w życie planu Mikołaja Szarlejskiego i Jana z Jani oraz Czecha Wojciecha Kostki z Postupic, polegającego na ostrzelaniu miasta płonącymi bełtami z kusz, co przy przeważającej w mieście zabudowie drewnianej z dachami krytymi słomą, powinno doprowadzić do masowych pożarów, a tym samym do poddania się miasta. Ale część oblegających uznała ten pomysł za niegodny rycerzy. Planowano także zbudowanie łodzi i tratew w celu zaatakowania miasta od strony Jeziora Zielonego, ale to przedsięwzięcie także nie doszło do skutku z powodu braku fachowców do tej pracy. Podobny los spotkał inny plan Szarlejskiego: zamierzał on otoczyć miasto wałem ziemnym. Do tego zadania wezwano chłopów pomorskich, w lipcu z każdych 12 łanów miało się stawić 4 ludzi z łopatami i wozem zaprzężonym w 4 konie. Ale i ten plan nie został zrealizowany prawdopodobnie z powodu niestawienia się wezwanych. W tej sytuacji, z uwagi na szczupłość sił, ich częsty udział w działaniach mających na celu zdobycie żywności (rabunkowo-niszczycielskich), pozycje oblegających nie zamykały szczelnie miasta. O nieszczelności oblężenia świadczyć może choćby taki fakt, że systematycznie trwała korespondencja pomiędzy dowodzącymi obroną (Janem Rabe, a później Henrykiem Reuss von Plauenem) a wielkim mistrzem, który był oblegany w Malborku, a więc kordon wokół Malborka także był nieszczelny. Jedynym sukcesem, jaki odniesiono w tym czasie, było śmiertelne zranienie 9 sierpnia komtura Jana Rabego. Ale nie stanowiło to w zasadzie zbyt dużej straty dla Krzyżaków, ponieważ dowództwo objął po nim energiczny i zdolny żołnierz, Henryk Reuss von Plauen. Częściowo na wyniki walk wpłynęła ogólna sytuacja wojenna — niepowodzenia w oblężeniu Malborka, stałe zagrożenie ze strony werbowanych przez zakon najemników, wzrastające koszty utrzymania żołnierzy zaciężnych i najemnych będących na służbie Związku Pruskiego i Polski. 0 trudnościach z opłacaniem żołnierzy dobitnie świadczy fakt, że w połowie sierpnia zobowiązania wobec najemników z tytułu żołdu wynosiły 80 000 złotych węgierskich, z czego zapłacono tylko 13 300 zł. Toteż nie mogły dziwić nikogo takie wydarzenia, jak wyjazd księcia oświęcimskiego Janusza do Gdańska po pieniądze należne jemu i jego ludziom, pisma wysyłane przez innych dowódców bezpośrednio do rady Gdańska, czy wreszcie wyjazd 400 najemników czeskich z obozu w kierunku Gdańska (do tego samego dramatycznego kroku szykowało się na 10 września kilkuset innych najemników). Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 73-79 "...Oblegających było więcej. Pod Chojnice ściągnięto 2 tys. zaciężnych Mikołaja Szarlejskiego oraz 500 rycerzy pomorskich pod wodzą Jana z Jani, ówczesnego starosty środkowego Pomorza, nie licząc chłopstwa i pewnej liczby zaciężnych przysłanych przez Gdańsk. Posiadali za to oblegający tylko dwie machiny oblężnicze, zaledwie kilka dział, niedostateczną ilość broni palnej i kul. Największy problem stanowił jednak niski poziom dyscypliny wojskowej w obozie i spory kompetencyjne; zaciężni odmawiali np. posłuchu Szarlejskiemu, twierdząc, że podlegają nie jemu, lecz władzom Związku Pruskiego, i w pewnym momencie grozili mu nawet zabiciem. Często zdarzały się dezercje i szerzyła samowola, dopuszczano się łupienia okolicznych wsi. Wiązało się to zresztą z permanentnym zaleganiem z wypłatą należnego żołdu zaciężnym. Dochodziło do tego, że żołnierze zastawiali swe uzbrojenie w sąsiedniej Tucholi dla zdobycia potrzebnej na życie gotówki lub zaczynali prowadzić rozmowy z załogą Chojnic; codziennym zwyczajem stało się wymienianie uwag z oblężonymi na temat żołnierskiego losu, jakości potraw, a zwłaszcza piwa konsumowanego w obu obozach itd. Bunt wisiał stale w powietrzu. Dopiero w sierpniu sytuacja zaczęła się nieco zmieniać. Zraniony w głowę komtur Jan Rabe zmarł, a miejsce jego zajął dowódca mniej doświadczony, młody Henryk von Plauen; w oblężonym mieście szalały pożary, zaczynało także brakować żywności, ponieważ ścisła blokada zarządzona przez Szarlejskiego uniemożliwiała jakikolwiek dowóz. Nadeszły także wieści o nadciąganiu pospolitego ruszenia z Kujaw i Wielkopolski (około 18 tys. ludzi), skierowanego pod Chojnice przez Kazimierza Jagiellończyka, który 12 września osobiście stanął we wsi Cerekwicy, leżącej w pobliżu obleganego miasta..." Fragment książki: Maria Bogucka "Kazimierz Jagiellończyk i jego czasy" s. 90 Ale ostateczny wpływ na to, że pomimo wysiłków nie zdobyto Chojnic, miała wyprawa najemników zwerbowanych przez zakon, którzy na początku września wkroczyli do Nowej Marchii. W obawie przed nimi król Kazimierz skierował w drugiej połowie sierpnia pod Chojnice pospolite ruszenie z Kujaw. Polski dowódca od tego czasu większą uwagę zwracał na rozpoznanie zagrożenia z kierunku zachodniego, a jednocześnie oczekiwał przybycia z Wielkopolski króla wraz z pospolitym ruszeniem. Ostatecznie oblężenie, a właściwie niezbyt szczelną blokadę Chojnic zakończono 18 września, z chwilą podejścia pod miasto całości sił polskich pod wodzą króla i krzyżackich najemników. W sumie była to więc operacja nieudana, a jej jedynym pozytywnym skutkiem było uniemożliwienie zgromadzonym w Chojnicach siłom krzyżackim przyjścia z pomocą oblężonemu Malborkowi, co planował komtur Rabe, a później von Plauen. [...] Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 79-80 "...Po przybyciu na tereny Nowej Marchii oddziały najemników s skoncentrowały się w okolicach Świdwina. Armia ta liczyła około 15 000 ludzi (9000 jazdy i 6000 piechoty). Było to wojsko wyszkolone na wzór husycki, dysponujące taborem bojowym z dużą liczbą dział polowych. Armii tej towarzyszyli wysokiej rangi Krzyżacy — wójt Nowej Marchii Krzysztof Eglinger, wójt świdwiński Hans von Dobeneck i skarbnik zakonu Eberhard von Kinsberg.. W drugim rzucie maszerowała mniejsza, licząca około 6000 ludzi, armia zebrana w bali watach zakonu w Niemczech oraz w niektórych zachodnich księstwach niemieckich, dowodzona przez krajowego mistrza niemieckiego Josta von Venningena..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 82 "...Armia dowodzona przez króla wymaszerowała spod Cerekwicy 17 września i wieczorem dotarła pod Chojnice. Tam do południa 18 września król porozumiał się z pomorskimi zaciężnymi oraz z Czechami i w ten sposób połączono ostatecznie siły. Armia polska i Związku Pruskiego liczyła prawdopodobnie około 16 000 jazdy (w tym 12 000 Wielkopolan) i kilkuset piechoty (700-800 ludzi). Ponadto król dysponował artylerią liczącą 16 dział. To, że armia polska składała się głównie zjazdy, w większości z nie wyćwiczonej w walkach szlachty wielkopolskiej, wpływało na wybór sposobu stoczenia bitwy. Przewidywano bitwę obronną, a w miarę wyczerpania sił przeciwnika (wywiadowcy nieprawdziwie informowali, że przeciwnik dysponuje tylko 8000 żołnierzy), przejście do działań zaczepnych prowadzonych tylko przez jazdę. Piechota miała być użyta jedynie do ochrony przed ewentualnym wypadem załogi miasta, która liczyła około 1000 ludzi, i do obrony obozu. Planowano rozegrać bitwę na południe od miasta, przy Jeziorze Zakonnym, które wypełniało południową część rynny polodowcowej i przechodziło w bagno. Wybrane miejsce dawało pewną przewagę — przeciwnik mógł się poruszać tylko po jednej drodze, którą stanowiła grobla między jeziorem i bagnem. Ponadto droga ta wiodła pod górę, a różnica wzniesień wynosiła 22 m. Aby dysponować zdecydowaną przewagą, ściągnięto całość sił, które dotychczas oblegały miasto. Zakładano, że takie ustawienie wojska zmusi armię krzyżacką do przebijania się przez pozycje polskie, i w ten sposób będzie zmuszona przystąpić do bitwy na bardzo niedogodnej pozycji. Nie brano pod uwagę, że przeciwnik może wybrać inną drogę — przejść przez miasto i w ten sposób wymanewrować wojska polskie. Na taką możliwość wskazywali Czesi, a nawet sugerowali, by umożliwić nieprzyjacielowi takie wyjście. Proponowali, aby po wejściu wojska krzyżackiego do miasta zamknąć je całością sił, ściągnąć posiłki (o tym myślał przecież król) i zmusić oblężonych do kapitulacji. Dowodzili, że w mieście szybko zabraknie żywności dla tak wielkiej liczby wojska, a ponadto stłoczenie ludzi na małej przestrzeni może doprowadzić do wybuchu epidemii. Biorąc pod uwagę liczebność armii polskiej, oblężenie mogło być szczelne i uniemożliwić zaopatrzenie oblężonych w żywność. Ale strona polska nie zgodziła się na taki plan — Wielkopolanie uznali go za niegodny rycerzy. Ponownie pod Chojnicami zwracano większą uwagę na etos rycerski, nie bacząc na to, że przeciwnik już dawno takimi drobiazgami nie zawraca sobie głowy. Postanowiono ostatecznie, korzystając z przewagi wysokości, rozstawić wojska na wzniesieniu i w pierwszej fazie bitwy, ostrzałem z kusz, zmieszać szyki nacierającej pod górę, a więc wolno, jazdy krzyżackiej, następnie rozbić ją szarżą ciężkiej i lekkiej jazdy. W tej koncepcji działania piechoty i artylerii nie były przewidywane. Zabezpieczenia od strony miasta w zasadzie nie planowano, poza obserwacją bramy, aby ewentualnie ostatnim hufcem zatrzymać wypad zza murów. Jazdę podzielono na 7 hufców, z których najsilniejszy, liczący 500 kopijników, przeznaczony był do głównego, a zarazem pierwszego uderzenia. Plan ten nie był niestety doskonały. Dowódcy polscy nie wzięli pod uwagę, że przeciwnik nie będzie chciał forsować grobli, co obracało wniwecz cały plan, a poza tym nie przewidziano, co może zrobić niekarne, a jednocześnie zadufane, pełne pychy i przeświadczone o swej przewadze pospolite ruszenie. Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 88-90 18 września rano armia polska, nie mając żadnych wiadomości o przeciwniku, zajęła wyznaczone uprzednio miejsca. Tak wczesne ustawienie wojsk było kolejnym błędem — armia krzyżacka była jeszcze daleko. W pierwszym rzucie stanął huf czelny, a za nim reszta jazdy, tworząca huf walny. Wynikało z tego, że planowano stoczenie bitwy zaczepno- -obronnej, w której, po zmieszaniu nacierającego przeciwnika ostrzałem z kusz prowadzonym przez strzelców konnych, zamierzano rozbić go uderzeniem hufca walnego. Całością sił dowodził król, który prawdopodobnie zajął stanowisko na prawym skrzydle armii, w pobliżu wiatraka. Jeśli to prawda, to stanowisko wybrano dobrze, wiatrak stał bowiem na niewielkim wzniesieniu, co ułatwiało obserwację pola bitwy. Na tyłach, wysunięte nieco na północ, rozmieszczono tabory, służbę, artylerię i piechotę, którą dowodził Marek z Brzeźnicy. Tak uszykowana armia godzinami oczekiwała nadejścia wroga. W szeregi wojska, co naturalne w takiej sytuacji, wkradło się znużenie i zniecierpliwienie. Kronikarze o tym nie wspominają, ale wielogodzinne oczekiwanie musiało powodować także opuszczanie szeregów z przyczyn fizjologicznych i w celu poszukiwania znajomych. Tego typu ruchy powodowały zmieszanie szyków. Do tego dochodziła niekarność pospolitego ruszenia. Nie pomagały nawoływania i rozkazy dowódców. Oczekiwanie trwało około ośmiu godzin. Około godziny 15, Długosz pisze o czasie nieszporów, czyli nieco po 15, na wysokim zachodnim brzegu jeziora pojawiły się pierwsze szeregi najemników dowodzonych przez Szumborskiego. Była to straż przednia, za którą poruszał się marszem ubezpieczonym tabor bojowy i piechota. Okazało się, że polski plan bitwy nie zostanie zrealizowany. Wynikało to z całkiem odmiennej koncepcji walki przeciwnika. Armie, w których aż 1/3 sił stanowiła piechota, prowadziły zazwyczaj walkę w oparciu o tabor bojowy, a taboru nie można było wprowadzić na wąską groblę, gdyż nie mógłby być użyty, łatwo natomiast mógłby spowodować zatory utrudniające marsz, co groziło klęską. Przeprowadzone przez Szumborskiego rozpoznanie terenu i przeciwnika pozwoliło krzyżackiemu dowództwu opracować plan bitwy. W trakcie rozpoznania mógł zauważyć nieład i zamieszanie panujące w polskich szeregach, zorientował się też w wartości przeciwnika i w założonym przez niego planie bitwy. Armia krzyżacka przyjęła koncepcję bitwy obronno-zaczepnej z wykorzystaniem taboru bojowego i silnej, dobre uzbrojonej piechoty. Wbrew planom polskim, nie zamierzano przeprawiać się na wybraną przez Polaków stronę, ale przyjąć bitwę na lewym brzegu jeziora. Szumborski szybko zrozumiał, czym grozi przeprawa taboru przez wąskie gardło między jeziorem i bagnem, wiedział też, że w przypadku przeprawy, jego oddziały jazdy, mniej liczne niż polskie, mogłyby zostać zepchnięte do jeziora lub na bagna, nie mogłyby też korzystać ze wsparcia piechoty. Nie zlekceważył stojącej przed nim armii i nie kontynuował marszu do nieodległych już Chojnic, bo groziło to zamknięciem w pułapce. Dlatego też postanowił sprowokować Polaków do przejścia na zachodni brzeg. Najlepszym na to sposobem było zwlekanie z atakiem, danie sobie czasu na umocnienie obozu i podejście większych sił własnych. Poza tym, co nie było bez znaczenia, armia najemników była rozciągnięta na dłużej długości i ze zrozumiałych względów mogła wchodzić do walki etapami. Było to z pewnego punktu widzenia bardzo korzystne, istniało bowiem tzw. dosyłanie sił lub inaczej ciągłe „dokarmianie” walki. Z tego też powodu Szumborski, licząc na niedoświadczenie wojsk polskich, a także na znaną mu prawdopodobnie niezbyt dobrą opinię na temat umiejętności poszczególnych dowódców w armii przeciwnika (nawet naczelny wódz armii polskiej, król Kazimierz, w odróżnieniu od swojego ojca, Władysława Jagiełły, a nawet starszego brata Władysława Warneńczyka, nie miał większego doświadczenia wojennego — nie mógł go nabyć w dotychczasowych działaniach przeciwko buntującej się szlachcie litewskiej), postanowił pozorowanym działaniem wywołać przekonanie, że chce w tym dniu uniknąć walki i w ten sposób nakłonić Polaków do ataku. Dodatkowym atutem Krzyżaków było całkowite zlikwidowanie oblężenia Chojnic. Można więc było wykorzystać załogę miasta, dowodzoną przez doświadczonego w walkach na terenie Niemiec Henryka Reussa von Plauena, z którym funkcjonowała doskonała łączność, nikt bowiem nie przeszkadzał w swobodnym przemieszczaniu się gońców do i z miasta. Dlatego też na pewno zaraz po przybyciu na miejsce wysłano do Chojnic posłańca, z sugestią wykonania pomocniczego uderzenia na skrzydło lub tyły przeciwnika w momencie związania walką jego głównych sił. Armia najemników, wychodząc z lasu, zaczęła ustawiać się do boju w pięciu hufach. Nie były to jednak duże hufy, skoro oddział wybrany na huf czelny, ustawiony w środku szyku jazdy krzyżackiej, liczył tylko 70 ciężkozbrojnych kopijników. Za ustawiającą się do walki jazdą rozstawiono z wozów bojowych silny tabor obronny, spinając wozy kołami (czyli założono, że będzie on wykorzystany na sposób husycki). Przy tak ustawionym taborze, rozstawiono oddziały lekkozbrojnej jazdy i piechotę. Na skrzydłach taboru umieszczono artylerię. Tymczasem w szeregach polskich na widok wyłaniającej się armii zapanowała prawdziwa huśtawka nastrojów — pojawiły się najpierw objawy strachu, a nawet paniki, ale te szybko opanowano, uświadamiając stojącej w szykach szlachcie szczupłość sił przeciwnika, co z kolei wywołało przesadny optymizm. Ale ponowne uporządkowanie szyków zajęło sporo czasu. Następnie spokojnie czekano na przeprawienie się przeciwnika przez groblę. Gdy to jednak nie nastąpiło, Wojciech Kostka z Postupic zaproponował sprowokowanie Krzyżaków do ataku, przez wysłanie na drugi brzeg jeziora grupy harcowników, złożonej z lekkozbrojnych jeźdźców uzbrojonych w kusze. Ale ten projekt został porzucony, a szkoda, gdyż atak połączony z ostrzałem z kusz mógł przynieść zyski w postaci osłabienia szyków wroga, a jednocześnie zmusić go do zaatakowania nielicznej przecież grupy. Ale polscy dowódcy uznali (tak to prawdopodobnie założył Bernard Szumborski), że wyczekiwanie Krzyżaków wynika z obawy przed siłą polskiej armii, i postanowili, zmieniając swój dotychczasowy plan, zaatakować przeciwnika na jego brzegu. Był to poważny błąd, wynikający zarówno ze słabego rozpoznania terenu, jak i niedocenienia siły drugiej strony. Zamiar ten powodował porzucenie dogodnej pozycji, wymagał przeprawy przez wąską groblę i zajęcia pozycji tyłem do bagna i jeziora. Ponadto atak musiał się odbyć pod górę. Nie zabezpieczono drogi odwrotu, a przecież należało się liczyć z tym, że w razie niepowodzenia, trzeba będzie się cofać po wąskiej drodze, co z góry stawiało wojsko na pozycji, jeśli nawet nie grożącej całkowitą klęską (przy wycofywaniu się zdyscyplinowanego i wyszkolonego wojska, a takie polskie wojsko nie było), to na pewno narażającej na duże straty. Postanowiono też pozostawić na starej pozycji tabory, ale nie wyposażono ich w wystarczająco silną osłonę, a nie był to tabor typu husyckiego, przygotowany do walki w okrążeniu. Wodzowie polscy nie wzięli w ogóle pod uwagę możliwości ataku załogi miasta. A rozdzielenie wojska na dwie grupy (jedna z nich nieprzygotowana do wypełnienia stojącego przed nią zadania), z poważnie utrudnioną łącznością, groziło poważnymi konsekwencjami w przypadku uderzenia na tyły wojsk polskich załogi miasta. [...] 1 - Armia „krzyżowców” zajmuje stanowiska i czeka na polski atak. 2 - Polskie hufce pospolitego ruszenia bez rozkazu przechodzą groblę i ustawiają się do bitwy. 3 - Król i zaciężni zmuszeni są przeprawić się i dołączyć do hufców pospolitego ruszenia. Decyzja o ataku została wprowadzona w czyn. Jako pierwszy do natarcia ruszył prawdopodobnie oddział dowodzony przez Wojciecha Kostkę, złożony pewnie z najemników i zaciężnych związkowych; obcokrajowcowi, a co ważniejsze najemnikowi, chyba nie powierzono dowodzenia polską szlachtą, bo mogłoby to wywołać niesnaski. Jego zadaniem miało być związanie walką przeciwnika, a w ten sposób umożliwienie sprawnego przejścia przez groblę reszcie jazdy polskiej (na miejscu grobli, które obecnie znajduje się w granicach miasta, przebiega aleja Brzozowa). Być może była to próba realizacji propozycji przedbitewnych Wojciecha Kostki, ale wykonana niezbyt fortunnie, a w dodatku bez powiadomienia o celu tego manewru. Szumborski na wyruszenie oddziału Kostki nie zareagował, wojsko krzyżackie czekało na nadejście reszty polskiej jazdy, która dość sprawnie przebyła ciasne przejście i ustawiła się do uderzenia na przeciwnika. Jeszcze niezbyt uszykowane do boju hufce polskie, nie czekając na rezultat działania oddziału Kostki, po zaintonowaniu śpiewanej przez rycerstwo polskie na polach bitew pieśni „Bogurodzica” i wydaniu okrzyku bojowego z impetem uderzyły na oczekującego ich przeciwnika. Szarża była nieco utrudniona, bo wykonywana pod, co prawda niezbyt wysoką, górę. Przed starciem ciężkozbrojnych kusznicy konni nie byli w stanie wystrzelić więcej niż jeden raz, co przy strzelaniu systemem zwanym nawiją nie pozwoliło na zmieszanie szyków przeciwnika. Prawdopodobnie pierwsze uderzenie wykonał polski huf czelny (500 kopijników), ścierając się z niewielkim hufem czelnym wojsk krzyżackich, liczącym tylko 70 ciężkozbrojnych. Siła i pęd tego polskiego uderzenia, a jednocześnie pęd szarżującej z góry jazdy najemników spowodowały, że Krzyżakom udało się przebić przez szyki polskie, i to bez większych strat, a następnie bez większych przeszkód zawrócić na pole bitwy. Tymczasem polska jazda dotarła do głównych szyków przeciwnika i dokonała, ku jego całkowitemu zaskoczeniu, ich przełamania oraz częściowego rozbicia. To pierwsze starcie było tak silne, że w boju zginęli dwaj wysocy dowódcy krzyżaccy — książę żagański Rudolf i austriacki hrabia Bernard von Aschpan. Do czasowej niewoli dostał się głównodowodzący armią wroga Bernard Szumborski, w ten sposób przeciwnik stracił najważniejszych swoich wodzów. Szybkość działania i siła uderzenia polskiej jazdy spowodowała ucieczkę jazdy krzyżackiej. Prawdopodobnie jednak wycofujący się najemnicy nie wpadli w panikę, gdyż odchodzące z pola oddziały wybrały drogi odwrotu w taki sposób, by móc wrócić, a ich część podążyła do Chojnic lub skryła się w obozie i na jego tyłach. 4 - Potężne uderzenie całej polskiej kawalerii rozbija całkowicie kawalerię „krzyżowców”, która nie ścigana przez przeciwnika ucieka na wszystkie strony. Większość ucieka w stronę wyjścia z lasu, gdzie w spokoju ponownie się formuje (6). 5 - Polska kawaleria atakuje tabor, który broni się bardzo skutecznie. 7 - Część rycerzy z hufca pilnującego Chojnic samowolnie opuszcza swoje stanowiska i dołącza do bitwy. W ten sposób polska jazda dotarła do nietkniętego, dobrze umocnionego obozu przeciwnika i zaatakowała go. Ale napotkała tam zdecydowany opór. Broniąca się w taborze piechota, walcząca stylem husyckim, oddała do atakujących salwę z kusz i broni palnej, w tym z bombard. Konno nie można było sforsować umocnień obozowych, na przeszkodzie stały spięte wozy i wykopana przed nimi niezbyt głęboka fosa. Atakujący w bezładnej masie nie mogli się też wycofać — z tyłu napierały następne szeregi żądnej udziału w walce jazdy. Z tak małej odległości żadna zbroja nie chroniła przed bełtem z kuszy, dlatego straty atakujących były ogromne. Głównie ginęli jednak lekkozbrojni — kopijnicy — którzy po pierwszym starciu musieli wrócić po nowe kopie, co powodowało zamieszanie w polskich szykach. Nieskoordynowana akcja, kilkakrotnie zresztą ponawiana (nie można więc odmówić Wielkopolanom męstwa), nie mogła przynieść sukcesu — obóz był nie do zdobycia bez użycia artylerii i piechoty, a te pozostawiono w obozowisku. Tymczasem pozostali przy życiu niżsi rangą dowódcy najemników krzyżackich zaprowadzili porządek w wycofującej się jeździe, uszykowali ją na nowo i wrócili na pole bitwy. Ich powrót w zamieszaniu bitewnym nie został nawet początkowo zauważony przez Polaków. Część powracających na pole walki najemników uderzyła na skrzydła polskiej jazdy, atakującej nieskładnie i nieskutecznie tabor, a ta część, która przedostała się do Chojnic, prawdopodobnie połączyła się z oddziałem przygotowanym przez von Plauena do dywersyjnego uderzenia na polskie tyły. W bitwie nastąpiła zmiana na korzyść strony krzyżackiej, ale nie było jeszcze oznak zbliżającego się niepowodzenia strony polskiej. Oddziały wielkopolskie wciąż miały przewagę, szwankowało natomiast dowodzenie, a żaden z polskich dowódców nie usiłował skoordynować działań. Nie miał też wpływu na przebieg bitwy nominalny naczelny dowódca — król Kazimierz Jagiellończyk — jego stanowisko dowodzenia było zbyt oddalone od pola walki, a jedyna droga, którą można było wysyłać rozkazy, prowadziła przez zatłoczoną groblę. Dochodziło też w oddziałach polskich do różnego rodzaju aktów niesubordynacji, nawet do opuszczania szeregów w celu odstawienia na tyły wziętych do niewoli przeciwników lub zdobytego łupu. 8 - Zaskakujący atak ponownie zebranej kawalerii „krzyżowców”. Zaskoczeni Polacy wycofują się, ale stawiają jeszcze opór (10). 9 - Do ataku przystępują również ci kawalerzyści, którzy umknęli do obozu. Ogień artylerii z obozu dalej masakruje ściśnione szeregi Polaków. 11 - Oddział von Plauena rozbija osłonowy hufiec polski, po czym podpala obozy. Ogólna panika i ucieczka obozowej czeladzi. 12 - Widok płonącego obozu wywołuje powszechną panikę pospolitego ruszenia. W ucieczce ratują oni hufiec króla i zaciężnych, którzy przy moście organizują obronę. 13 - Powszechna ucieczka Polaków. „Krzyżowcy” atakują uciekających, przyczyniając się do kompletnego pogromu. Na tym etapie bitwy do akcji wkroczył Henryk Reuss von Plauen, nazywany przez Mariana Biskupa „młodszym” , który przystąpił do realizacji planu ułożonego przez Szumborskiego. Dokonał on na czele oddziału liczącego około 500 ludzi (chyba jednak liczba lekko zaniżona, jeśli przyjmiemy, że do miasta przedostała się część jazdy najemników) wypadu z miasta przez Bramę Gdańską na tylne straże i obozowisko polskie. Oddział ten, dowodzony oprócz von Plauena, także przez Wita von Schonburga i Jerzego von Schliebenena pojawił się dość niespodziewanie dla polskiej straży tylnej, zaabsorbowanej bardziej śledzeniem bitwy niż obserwowaniem miasta i był dla polskich żołnierzy, stanowiących osłonę obozu, prawdziwą niespodzianką. Wśród zaskoczonej straży tylnej złożonej z lekkokonnych, źródła nie podają niestety jej liczebności, powstała panika, jezdni zaczęli uciekać, pozostawiając obóz i nieliczną piechotę bez osłony. A polski obóz, w odróżnieniu od taboru przeciwnika, nie był przygotowany do walki. Wynikało to między innymi z charakteru obozowiska, zgromadzenia w nim różnorodnych pojazdów nieprzystosowanych do utworzenia z nich prowizorycznej twierdzy, zresztą nikt nie myślał o takim jego urządzaniu, bo w założeniu miała to być bitwa zwycięska. Wiadomości o tym, co wydarzyło się na tyłach, dotarły szybko do walczących na głównym polu bitwy — rzecz to znamienna, że wiadomości, mogące wywołać panikę, a w tym przypadku wywołały ją bardzo szybko, docierają zawsze łatwiej i prędzej niż rozkazy. Wyolbrzymiona plotka i niezbyt pomyślny do tego czasu wynik walki o tabor przeciwnika, a także pojawienie się na polu walki wracającej już w szyku jazdy krzyżackiej spowodowały popłoch. Gdy jeszcze zauważono wznoszące się nad miejscem, gdzie pozostawiono obóz, smugi dymu (w zamieszaniu ogień mógł powstać przypadkowo, ale mogli go wzniecić żołnierze von Plauena w celu zasygnalizowania Szumborskiemu swojej obecności), rycerze wielkopolscy przestali myśleć o walce, uznali ją już za przegraną, wpadli w popłoch i szukali ratunku w ucieczce. Część z nich, bardziej zdyscyplinowana (być może niewielka grupa nadwornych rycerzy lub najemnicy i zaciężni), dążyła jednak na poprzednie stanowiska, licząc, że tam znajdą dowódców i rozkazy do dalszej walki, część natomiast pragnęła już tylko uratować swój dobytek, który znajdował się w obozie, inni uciekali bezładnie w kierunku Tucholi, a nawet na Człuchów. Ostatnią próbę odwrócenia niekorzystnej sytuacji podjął król ze swoim pocztem, starając się powstrzymać w pobliżu grobli uciekających, ale nikt na nich nie zważał, zostali zepchnięci przez masę uciekających. Atakująca jazda krzyżacka, dowodzona znów przez Bernarda Szumborskiego, zepchnęła część polskich żołnierzy na bagno, gdzie wielu z nich utonęło (od czasu bitwy bagno to nazywane było Heerbruch, co oznacza „pańska zapadlina”). Szumborski wydostał się z niewoli, która zwyczajem rycerskim nie oznaczała spętania jeńca, lecz odebranie od niego zobowiązania, że zapłaci za siebie okup, a przyrzekł to Mikołajowi Skalskiemu, który wziął go do niewoli; okup został później zapłacony przez wielkiego mistrza krzyżackiego. Po rozbiciu wojsk polskich walka w zapadającym już zmroku przeniosła się na prawy brzeg jeziora, gdzie nastąpiło połączenie wojsk krzyżackich z oddziałem von Plauena. Tam zaatakowano resztki piechoty i czeladzi polskiej broniącej się jeszcze w obozie. Ale była to obrona nieskuteczna, bo obóz nie był warowny, stanowił jedynie skupisko pojazdów. Nie pomogły także wysiłki króla i jego świty, paniki nie udało się opanować, ucieczka trwała nadal. Wreszcie króla zagrożonego wzięciem do niewoli, a może nawet śmiercią, siłą wyprowadzono z niebezpiecznego miejsca. Król wraz ze swoją świtą uciekł w końcu do miejscowości Mrocza, gdzie dotarł przed nocą. Mrocza jest oddalona od Chojnic o około 45 km, należy więc przypuszczać, że król nie został zbyt długo na miejscu walki, aby uporządkować wojska, co zresztą było niewykonalne. Z okrążenia wydarła się także część wozów. Uciekający żołnierze pospolitego ruszenia liczyli jeszcze, że przeciwnik zajmie się teraz rabunkiem obozu i zaprzestanie pogoni. Ale srodze się przeliczyli, to nie byli niekarni żołdacy, ale zawodowcy, dlatego też pościg trwał do późnej nocy, a uciekających zabijano i brano do niewoli nawet w odległości 25 km od pola bitwy. Trwająca niespełna trzy godziny bitwa (a także kilkugodzinny krzyżacki pościg) zakończyła się całkowitą klęską strony polskiej. W bitwie poległo 60 rycerzy (liczba chyba jednak nieco zaniżona), ale w sumie, wraz z pocztowymi, czeladzią i piechotą, zginęło (według różnych źródeł i szacunków) aż od 3000 do 7000 tysięcy ludzi (choć ostatnia liczba jest chyba jednak zawyżona). Do niewoli dostało się około 300 rycerzy, nie licząc pachołków i strzelców konnych; nie była to liczba duża, można więc wysnuć wniosek, że dla wielu ucieczka zakończyła się pomyślnie. Wśród jeńców byli przedstawiciele możnowładztwa, w tym aż trzech dowódców, a nawet kilku bojarów litewskich z otoczenia królewskiego, co pośrednio świadczy o tym, że otoczenie to było bardzo zagrożone. Największe straty poniosła jednak szlachta wielkopolska, bo to z niej rekrutowała się przecież prawie cała armia, do niewoli dostało się 117 jej przedstawicieli, gdy tymczasem znalazło się w niej tylko 18 szlachciców z Kujaw. Do niewoli dostali się także przedstawiciele szlachty pomorskiej, między innymi Jan z Jani i Stefan z Czapielska, i dowódców wojsk zaciężnych i najemnych, Janusz Kołudzki i Piotr Schoff, a także dowodzący chorągwią dworską Idzi Suchodolski. Krzyżacy zdobyli także 5 chorągwi, 2000-3000 wozów z bronią i żywnością i całą artylerię (16 dział). W ręce krzyżackie dostała się w wyniku śmierci podkanclerzego królewskiego Piotra ze Szczekocin mała pieczęć królewska. Straty przeciwnika były dużo mniejsze — w sumie poległo około 100 rycerzy (wśród nich wspomniani wyżej książę Rudolf i von Aschpan oraz Jerzy Wedel i Czech Jan Wischkowitz). Liczba poległych pocztowych i piechoty nie jest znana, ale jest pewne, że przewyższała liczbę rycerzy kilka lub nawet kilkunastokrotnie. Nie jest też znana liczba rannych, w źródłach można spotkać tylko wzmiankę, że było ich dużo..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 91-110 "...Następstwa tej klęski dla dalszych losów wojny były ogromne, gdyż na wiadomość o niej wiele miast i zamków porzuciło sprawę związkową i poddało się Krzyżakom, m.in. tak ważne, bo leżące wzdłuż szlaku wiślanego, Sztum, Gniew i po krótkim oporze Tczew". Stała się ona również przyczyną przekazania 3 stycznia 1455 r. Erykowi II, dożywotnio, nadgranicznych okręgów Bytowa i Lęborka, w zamian za obronę zachodniej części Pomorza Gdańskiego przed Krzyżakami. Taka forma „obrony" świadczyła więc o słabości militarnej króla i związkowców..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 104 "...Ta przegrana bitwa w znaczący sposób wpłynęła na dalszy przebieg wojny. Po utracie tak wielkiej armii stracono inicjatywę, teraz stroną decydującą o celach wojny, o kierunkach działania, stała się strona krzyżacka. Co prawda Polska nie przegrała wojny, ale odbudowa jej sił — na szczęście państwo miało wystarczający potencjał demograficzny, by tego dokonać — musiała potrwać. Tymczasem zwycięskie oddziały krzyżackie miały otwartą drogę w głąb państwa krzyżackiego, na którego terenie nie było sił mogących ten marsz powstrzymać. Kierunek zwycięzców był oczywisty — ich celem było odblokowanie Malborka, z jednoczesnym odzyskiwaniem utraconych miast, zamków i całych prowincji. Klęska, odsłaniając słabość Polski, podważyła prestiż polskiego króla na arenie międzynarodowej oraz, co było znacznie ważniejsze, u jego nowych poddanych — szczególnie mocno w południowej części Pomorza Gdańskiego, na Powiślu i w Prusach Dolnych..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 116 "...W stosunkowo krótkim czasie pod władanie krzyżackie powróciły takie miasta i zamki, jak: Sztum, Przezmark, Dzieżgoń, Zalewo, Miłomłyn, Ostróda, Olsztynek, Iława, Prabuty, Susz i Biskupin Pomorski. Odziały dowodzone przez Szumborskiego i młodego Henryka Reussa von Plauena, maszerując na Malbork, zdobyły po drodze Tczew i Gniew, w ten sposób przywróciły komunikację między zakonem a Niemcami, umożliwiając napływ następnych najemników... Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 117 "...Zakon krzyżacki, pomimo świeżego, rozochoconego odniesionym zwycięstwem wojska, nie mógł być jeszcze pewny zwycięstwa. Mistrzowi brakowało pieniędzy na opłacenie najemników, a przecież żołnierz zawodowy nie służył dla idei, lecz dla pieniędzy. Sytuacja była ciężka, gdyż „(...) wojsko nieprzyjacielskie, opanowawszy miasta Tczewo i Gniew, przeprawiło się przez Wisłę i przybyło do Marienburga, gdzie stojąc przez czas niejaki, upomniało się o żołd od kilku miesięcy zaległy. Ale mistrz, nie posiadając żadnego skarbu, zdołał każdemu po sześć groszy wypłacić prosił usilnie, aby wojsko wypłatę całkowitego żołdu do czasu odwlec dozwoliło. Wojsko oburzyło się niezmiernie po wielu kłótniach i zatargach uchwaliło, aby za wszystek żołd zapłacili mu Krzyżacy w ostatnich dniach postu czterdzieści tysięcy czerwonych złotych, albo ustąpili zamku Marienburga wraz z innemi zamkami i miastami, które były w ich ręku”. Wielki mistrz zakonu Ludwig von Erlichshausen zgodził się na te warunki, a w ugodzie zaznaczono, że najemnicy mają nawet prawo do sprzedaży zamków i miast. Najemnicy, w oczekiwaniu na żołd, prowadzili ograniczone działania wojenne, niemniej jednak udało im się zająć dwa miasta: Kwidzyn (w Pomezanii) i Łasin (w ziemi chełmińskiej)..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 118-119 "...Szukając środków na pokrycie kosztów wojny, 19 września 1455 roku wielki mistrz zmuszony był sprzedać Fryderykowi Brandenburskiemu Nową Marchię. Tego samego roku wielki mistrz i konwent w Malborku zastawili za 20 tysięcy guldenów najcenniejsze skarby zakonu w Prusach - srebrne obrazy Najświętszej Marii Panny i świętej Barbary wraz z koronami i drogocennymi relikwiami. W 1456 roku Ludwik von Erlichshausen pertraktował w sprawie sprzedaży domu zakonu w Rzymie i zamku w Turyngii. Wszystkie te kroki nie wystarczyły na pokrycie kosztów wojny..." Fragment książki: Krystyna Łukasiewicz "WŁADYSŁAW WARNEŃCZYK KRZYŻACY i KAWALER ŚWIĘTEJ KATARZYNY" s. 156 "...Sytuacja strony polskiej nie wyglądała mimo klęski zbyt groźnie, najważniejsze miasta pruskie — Gdańsk, Toruń, Królewiec i wiele innych na Pomorzu i ziemi chełmińskiej dochowało wierności królowi. Kazimierz po klęsce przybył najpierw do Bydgoszczy, a stamtąd „(...) udał się potem do Nieszawy [obecnie dzielnica Torunia — B.N.], dokąd przybyły poselstwa z wszystkich miast Pruskich, z usilnemi prośby, aby się nie zrażał doznaną przeciwnością, ale czem prędzej zbierał nowe wojska. Oświadczyli, że wszyscy majątki swoje chętnie poświęcą na powetowanie tej klęski, a wiary swojej i przychylności nie złamią do śmierci. Król powiedział że wkrótce przy pomocy Bożej postara się, aby nieprzyjaciel niedługo cieszył się otrzymanem zwycięstwem. Ponieważ zaś zamki Pruskie przez miejscowych były dzierżone, przeto król, obawiając się, aby nie wpadły w ręce Prusaków polecił swoim nadwornym, aby (...) pospieszyli na pomoc. Wszystkie zaś ziemie królestwa, krom lwowskiej i podolskiej, powołał do broni. Wraz z powołaniem pospolitego ruszenia postanowiono zwerbować w Czechach i na Śląsku najemnych żołnierzy w liczbie około 3000, a więc wyciągnięto, choć jeszcze za mało konsekwentnie, wnioski z klęski Wielkopolan pod Chojnicami..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 119-120 "...Pospolite ruszenie, teraz w przeważającej liczbie złożone ze szlachty małopolskiej, zbierało się pod wsią Opoka, ciągnąc tam dość niekarnie. Gdy się zebrało, zażądało natychmiast od króla takich samych przywilejów, jakie przed klęską otrzymali Wielkopolanie. Ostatecznie uchwalone tzw. statuty opockie ogłoszono w zbiorowych przywilejach w Nieszawie 11-16 listopada 1454 r. W końcu, w drugiej połowie listopada, zgromadzona armia wyruszyła i pod Toruniem przekroczyła Wisłę po moście łyżwowym (pontonowym). Armia liczyła około 30 000 pospolitego ruszenia i 3000 najemników (w tym około połowę stanowiła piechota). Plan działania był prosty — zdobyć Łasin i w ten sposób otworzyć drogę na Powiśle, a jeśli byłoby to możliwe, stoczyć bitwę z armią zakonną. Armia dotarła do Łasina, którego dowódcą był austriacki najemnik Fryderyk (Fryc) Raweneck, dopiero 17 grudnia 1454 r., a więc tempo marszu wynosiło zaledwie 4-5 km dziennie. Ale Łasin nie był obiektem łatwym do zdobycia, a w dodatku pora roku, a z nią pogoda, nie sprzyjały działaniom oblężniczym „(...) od dnia św. Łucji, aż do oktawy uroczystości Trzech Króli wojsko polskie stało obozem w borze pod Łaszynem; i nie można było posuwać się dalej (...). Pod ten sam czas dwa miasteczka (...) Prabuty (Biszowwerda) i Niekisiałka (...) zostały zdobyte (...). Żadna atoli okoliczność, nawet przeciwności, nie zdołały nieprzyjaciół i wojsk posiłkowych nakłonić do walki. Postanowili bowiem (...) używać przeciw Polakom raczej zdrady i podstępów albo małych wycieczek, ilekroć czas i miejsce nastręczałyby sposobność do korzystnej walki, a niżeli wstępnym działać bojem, albowiem raz pokonani, utraciliby chwałę poprzedniego zwycięstwa, i niełatwo mogliby poniesioną nagrodzić klęskę. Nie udało się zmusić zakonu do stoczenia walnej bitwy, w której strona polska, mając przewagę liczebną, a także dysponując lepiej wyszkolonym i przygotowanym do walki niż pod Chojnicami wojskiem, miała szansę na zwycięstwo. Nie przyniosły także skutku rokowania z Krzyżakami, gdyż ci nie chcieli w niczym ustąpić i żądali wycofania się Polski z Prus i oddania sprawy pod sąd rozjemczy, w którym mieli rozstrzygać bardziej sprzyjający zakonowi niż Polsce król Czech i margrabia brandenburski. W tej sytuacji król zdecydował się na odwrót. W Toruniu mianowano nowych naczelnych dowódców (hetmanów) dla poszczególnych ziem — Andrzeja Tęczyńskiego dla ziemi chełmińskiej, Jana Kołdę (Czecha) dla Prus i Piotra z Szamotuł dla Pomorza Gdańskiego. Zawarto też, kosztem nadania w lenno okręgów pomorskich, Lęborka i Bytowa, księciu słupskiemu Erykowi II, przymierze z tym władcą, co powinno było teoretycznie zabezpieczyć Pomorze Gdańskie od ataku bezpośrednio z zachodu. Jak jednak w istocie z tym zabezpieczeniem było, będzie mowa dalej. Pomimo niepowodzenia wyprawy pod Łasin, powstrzymano na jakiś czas zdobywanie przez Krzyżaków miast i zamków w Prusach..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 120-121 "...Wobec kolejnego niepowodzenia pospolitego ruszenia, tym razem małopolskiego, przy oblężeniu Łasina (18 grudnia 1454 r. — 13 stycznia 1455 r.) inicjatywę przejęli Krzyżacy. Za namową dowódcy Tczewa, który 4 stycznia dokonał bezkarnie niszczącego wypadu na Skarszewy, liczący na współdziałanie z prozakonnym mieszczaństwem Nowego Miasta Gdańska wielki mistrz podszedł 13 stycznia pod Gdańsk. Po drodze zniszczył tamę i śluzę na Raduni, pozbawiając miasto dopływu wody. Nie zdołał jednak przedrzeć się przez Biskupią Górkę do Nowego Miasta — w stoczonej z gdańszczanami potyczce utracił około 600 zabitych i rannych i musiał wycofać się do Tczewa 6...." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 104 "...Wycofanie się armii polskiej oraz zgoda najemników na odroczenie terminu wypłaty żołdu pozwoliły Krzyżakom na przejście do ofensywy. Pierwsze uderzenie ruszyło na Toruń — Krzyżacy mieli tam grupę sprzyjających im mieszczan, którzy mieli otworzyć bramy. Wykrycie zdrajców i kontrakcja Andrzeja Tęczyńskiego zapobiegły nieszczęściu..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 121-122 "...Tak zakończył się akt pierwszy zmagań polsko-krzyżackich. Mimo wszystko oznaczał on, że Polska ponownie stanęła nad Bałtykiem. Ugruntowanie tego osiągnięcia przynieść jednak miały dopiero lata następne..." Fragment książki: Maria Bogucka "Kazimierz Jagiellończyk i jego czasy" s. 93 "...Przerwa w działaniach wojennych trwała do wiosny 1455 r., kiedy to Zakon znów przejął inicjatywę militarną. Wykorzystując niezadowolenie nie spłaconych zaciężnych królewskich, którzy nawet zawierali, do czasu spłaty, formalne rozejmy z Krzyżakami (np. Starogard, Nowe), oraz przedłużenie o dwa miesiące terminu spłaty własnych zaciężnych, wielki mistrz zorganizował dwie wyprawy zbrojne, zamierzając przemocą zhołdować miasta Prus Górnych i ziemi chełmińskiej. 12 lutego zagon krzyżacki ruszył pod Działdowo, które poddało się po kilkudniowej obronie. Zakon uzyskał przez to bezpośredni dostęp do Mazowsza, a przypadkowe szkody wyrządzane w czasie tego rajdu poddanym księcia płockiego Władysława stały się pretekstem do nawiązania z nim względnie przyjaznych stosunków. 9 marca wielki mistrz, po skontaktowaniu się ze swoimi stronnikami w Toruniu, ruszył na czele 1500 zbrojnych pod to miasto i wezwał do otwarcia bram. Spisek prozakonny został jednak wykryty przez stronę polską. Wzmocniła ona załogi zamków i miast ziemi chełmińskiej, dlatego wielki mistrz nie próbował już zdobywać Torunia ani Chełmna i zawrócił do Malborka, pustosząc po drodze wsie i folwarki oraz rabując bydło. Wczesne ruszenie lodów na Wiśle sprawiło, że znów stał się aktualny problem blokady szlaku wodnego przez Krzyżaków. Już w końcu lutego załoga gniewska zatrzymała i uprowadziła karawanę statków toruńskich, co przyśpieszyło sfinalizowanie prowadzonych od stycznia rozmów gdańsko-toruńskich w sprawie zapewnienia bezpieczeństwa żegludze wiślanej i podjęcie decyzji o wprowadzeniu systemu konwojów. Na początku kwietnia rada gdańska powiadomiła zainteresowane ośrodki żeglugowe (Chełmno, Toruń, Świecie, Tuchola, Bydgoszcz, Nieszawa), że kupcy zamierzający płynąć do Gdańska mają stawić się do 23 kwietnia ze swoimi statkami w Grudziądzu, by stamtąd popłynąć wspólnie pod zbrojną eskortą. Prawdopodobnie z tego powodu załogi krzyżackie z Tczewa i Gniewa zbudowały na brzegu Wisły, powyżej Tczewa, basteję, na której ustawiono działa. Pierwszą jej ofiarą został płynący samotnie grudziądzki statek zbożowy, który uprowadzono do Tczewa, ale pierwszy znany nam konwój wiślany przedarł się przez tę zaporę, choć, być może, poniósł jakieś straty. Należało zatem oprzeć się na systemie konwojowym, dzięki któremu Gdańsk nadal mógł prowadzić handel z zagranicą i zdobywać środki na dalsze prowadzenie wojny. Prędko jednak sprawa żeglugi wiślanej zeszła na plan dalszy, gdyż rozpoczęła się bitwa ci Knipawę. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 105-106 "...Wiosną 1455 r. mistrz inflancki opowiedział się po stronie Zakonu, wbrew radom miejskim Rygi, Dorpatu i Rewia. Zażądał w tych portach skonfiskowania statków związkowych i towarów oraz zapowiedział wysłanie przeciw zbuntowanym związkowcom własnych kaprów. Odrzucił proponowane mu przez króla szwedzkiego Karola Knutsona przymierze przeciw popierającemu Zakon królowi duńskiemu Chrystianowi, gdyż w tym czasie doszło już do zbliżenia duńsko-inflanckiego. Nie mógł jednak przesłać do Prus żadnych posiłków lądem, ponieważ już od października starosta żmudzki Jan Kieżgajło blokował nadbrzeżną drogę przez Połągę, a ponadto w kwietniu 1455 r. zajął zamek i miasto w Kłajpedzie.." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 143 "...24 marca, jako protest przeciw nowemu podatkowi, uchwalonemu w lutym na zjeździe związkowym w Elblągu, wybuchła w Starym Mieście Królewcu i Lipniku prokrzyżacka rewolta pospólstwa. Ponieważ kupiecka Knipawa opowiedziała się za królem, buntownicy zerwali łączące ją z resztą miasta mosty na Pregole i wysłali gońca do Malborka, zgłaszając gotowość złożenia hołdu wielkiemu mistrzowi i prosząc go o przysłanie wojsk. Knipawa, która zwróciła się o pomoc do gubernatora Prus Jana Bażyńskiego, przestrzegła go przed rajdem krzyżackim do Prus Dolnych. Wielki mistrz działał jednak szybciej, gdyż spodziewał się, że zajęcie Królewca spowoduje upadek dolnopruskich ośrodków związkowych. Oddziały krzyżackie, dowodzone przez komtura Plauena (około 2000 ludzi), opuściły więc 7 kwietnia Malbork i spaliwszy po drodze Nowe Miasto Braniewo oraz zhołdowawszy Swiętomiejsce i Pokarmin (ówcześnie Brandenburg, obecnie Ładuszkin) podeszły 13 kwietnia pod Królewiec. Plauen przerzucił łodziami część swoich zaciężnych przez Zatokę Świeżą, obsadził zamki w Rybakach i Lochstadt, stamtąd dotarł do Starego Miasta i Lipnika i 16 kwietnia przyjął hołd obu ośrodków miejskich. Za Zakonem opowiedziały się również m.in. Tapiawa, Labiawa, Ragneta i Tylża, co pozwoliło Plauenowi rozpocząć oblężenie opornej Knipawy. Gubernator Bażyński próbował przeszkodzić akcji krzyżackiej, ale dolnopruskie pospolite ruszenie zlekceważyło jego apel i nie stawiło się na zbiórkę w Ornecie. Nie przybyli również na miejsce koncentracji w Elblągu zaciężni związkowi z ziemi chełmińskiej oraz ze Starogardu i Nowego (7 kwietnia zawarli oni rozejm z Krzyżakami). Z pierwszą pomocą przyszła rada gdańska. 10 kwietnia wysłała ona na Żuławy kilka uzbrojonych łodzi pod dowództwem Henninga Germana i Bernta Pawesta, z zadaniem szerzenia dywersji na tyłach krzyżackich oraz przebicia wałów przeciwpowodziowych na brzegach Nogatu. Siły te spaliły 13 kwietnia Lisewo, ale wtedy rada nakazała im ruszyć na pomoc oblężonej Knipawie, która — niedostatecznie przygotowana do oblężenia — jedynie poprzez Pregołę i Zatokę Świeżą mogła spodziewać się odsieczy ze strony polskiej. Posiłki dopłynęły 16 kwietnia (100 zbrojnych gdańskich) i 22 kwietnia (300). Mieszkańcy Knipawy nękali Plauena ciągłymi wypadami, ale on, zbyt słaby liczebnie, nie poważył się na szturm miasta. Jego zaciężni przeciągnęli tylko łańcuch przez nurt rzeki oraz na lewym brzegu Pregoły zbudowali na początku maja dwie basteje, aby odciąć Knipawę od pomocy z Gdańska. Kiedy i to okazało się zawodne, Plauen zbudował dwa mosty przez rzekę poniżej miasta, a nurt przed nimi zatarasował wbitymi w dno palami, przy których pełniły dozór uzbrojone łodzie. W dniach 9—13 maja zaporę tę na próżno starała się sforsować grupa 15 statków gdańskich z żywnością (część załóg po zejściu na ląd pod Rybakami została pochwycona przez Krzyżaków), nie powiodło się również zespołowi okrętów Jana Fryburga i Roloffa Feldstetego (10 uzbrojonych łodzi, 2 szniki, barka i galar wiślany z basteją) z zaciężnymi polskimi Jana Czajki na pokładach, który 16 maja musiał cofnąć się na zatokę. Chcąc za wszelką cenę pomóc Knipawie, rada gdańska ponowiła dywersję na Żuławach. W połowie maja zbudowano koło Koźlin basteję, a w poprzek Żuław Steblewskich ustawiono palisadę, aby odciąć dopływ zaopatrzenia dla załogi tczewskiej. 20 maja jednak we wspólnym wypadzie zaciężni tczewscy i malborscy zdobyli i zniszczyli basteję, a 80 jej obrońców wzięli do niewoli. Z odsieczą dla Knipawy wyruszyło wreszcie dolnopruskie pospolite ruszenie pod dowództwem Ramsza Krzykoskiego (około 2000 ludzi), które 24 maja obiegło zamek w Pruskiej Iławie, odległy o 40 km od Królewca. Niedbalstwo dowódcy i rycerstwa przyczyniło się do ich klęski — nad ranem 25 maja wysłany przez Plauena 550-osobowy oddział konny zaskoczył ich śpiących i doszczętnie rozgromił (zginęło 800—1000 ludzi, 300 trafiło do niewoli). Organizacją odsieczy zajął się teraz, po powrocie z Litwy, król Kazimierz. W czerwcu przysłał on tu swoich zaciężnych, a rada gdańska — częściowo spłaconych zaciężnych starogardzkich i nowskich. Na początku lipca oddziały polskie (1500—1700 ludzi) obsadziły Stare Miasto Braniewo (Jan Skalski), Dobre Miasto, Ornetę i Jeziorany, ale na bitwę z oddziałami Plauena nie zdecydowały się. Siły krzyżackie blokujące Knipawę wzrosły bowiem poważnie w połowie maja, kiedy wzmocniło je 600 zbrojnych inflanckich, przewiezionych przez Cieśninę Bałgijską do ujścia Pregoły na pięciu statkach, oraz 1500 zaciężnych księcia żagańskiego Baltazara, i liczyły łącznie około 4000 zaciężnych. Przewagi tej nie mogły już zrekompensować sukcesy kolejnego zespołu gdańskich okrętów Jana von Schauwena (10 uzbrojonych łodzi, 2 szniki i barka); na początku czerwca zatrzymał on na Zatoce Świeżej 3 statki krzyżackie z ładunkiem żywności i wysadził desant, który spustoszył rejon Bałgi, biorąc obfite łupy i 150 jeńców. W końcu czerwca Plauen rozpoczął przygotowania do szturmu Knipawy. Pracami od strony Pregoły (szykowano statki i galary z ruchomymi pomostami i drabinami) kierował znany kaper hanzeatycki Klaus Klockener. Szturm rozpoczął się 6 lipca. Następnego dnia wygłodzona załoga Knipawy przystąpiła do rokowań, które zakończyły się 14 lipca 1455 r. honorową kapitulacją, za cenę uznania władzy wielkiego mistrza i odstąpienia od Związku Pruskiego..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 106-109 "...14 lipca, po czternastu tygodniach walk, skapitulowała Knipawa. Zakon odzyskał więc stały punkt operacyjny i ważny port nad Bałtykiem, który zapewniał mu kontakty polityczne z Danią i Inflantami oraz gospodarcze z całą strefą bałtycką i zachodnioeuropejską, umożliwiając swobodny dowóz drogą morską broni, towarów i ludzi. Jednocześnie Zakon umacniał swoją pozycję w Sambii oraz eliminował z konkurencji handlowej o rynki litewskie Gdańsk, przejmując cały kowieński szlak wodny..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 144 "...Opanowanie ośrodka królewieckiego było ogromnym sukcesem Zakonu, który jakby „idąc za ciosem" zajął w ciągu lipca i sierpnia, za zgodą kapituły warmińskiej, Olsztyn i południową Warmię. Nie powiodły się natomiast jego próby opanowania Sępopola, Kętrzyna, Frydlądu i Welawy, położonej w widłach Łyny i Pregoły. W ataku na Welawę, wykonanym od strony rzeki pod kierownictwem Klockenera, napastnicy stracili około 200 zabitych i 5 łodzi transportowych i musieli odstąpić od miasta, uprowadzając 24 jeńców. Z kolei oddziały gdańskie oraz czescy zaciężni Skalskiego w odwet za zdradę kapituły spustoszyli 21 lipca biskupi Frombork i obsadzili tamtejszą warowną katedrę. Odtąd Frombork łącznie z Braniewem stał się ważnym zespołem operacyjno-strategicznym, z którego strona polska mogła paraliżować krzyżackie linie komunikacyjne — wodne na Zatoce Świeżej i lądowe między Malborkiem i Królewcem. Wysłano też statki w celu blokowania wejścia do Cieśniny Bałgijskiej, aby uniemożliwić zaopatrywanie Królewca drogą wodną (o czym dalej). W lipcu zaktywizowały działalność załogi krzyżackie w Chojnicach (opanowanie Czarnego i Debrzna, spalenie Łobżenicy, Złotowa i Krajenki) i w Gniewie. Załoga gniewska, podszedłszy znienacka pod oddalone o 65 km portowe Świecie, rankiem 10 lipca zdobyła miasto; ze szturmu zamku zrezygnowała, ale spaliła całkowicie miasto i port, wymordowała i wzięła do niewoli wielu mieszkańców i rycerzy związkowych i tego dnia wróciła do Gniewa. Również załoga tczewska usiłowała wymuszać kontrybucje na należących do Gdańska wsiach Żuław Steblewskich i okręgu pruszczowskiego. Upadek Knipawy i wzrost aktywności krzyżackiej wywołał znaczne zaniepokojenie i przygnębienie, a nawet zniechęcenie do dalszej walki wśród związkowców, spotęgowane jeszcze poparciem sprawy Zakonu przez cesarza i papiestwo. Sąd cesarski wyrokiem z 24 marca mieszkańców Prus ogłosił banitami, zezwalając na zabór ich dóbr, oraz zakazał utrzymywania z nimi wszelkich kontaktów, w tym i handlowych — co w wypadku Hanzy mogło skomplikować sytuację ekonomiczną wielkich miast pruskich. Również nowo obrany, po śmierci Mikołaja V, papież Kalikst III wydał 24 września bullę, w której powstańcom pruskim pod groźbą interdyktu nakazywał pogodzenie się z Zakonem w ciągu 60 dni, w przeciwnym razie zapowiadał całkowite wyjęcie spod praw i konfiskatę dóbr na rzecz Zakonu po dalszych 60 dniach. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 109-111 "...W ciągu lata 1455 r. siły zakonu zajęły Olsztyn, Barczewo, Reszel, Bisztynek, Ryn, Ełk, Biskupiec, Mrągowo, Pisz, Giżycko i Gierdawy. Zakon odzyskał dostęp do Bałtyku, a tym samym mógł się kontaktować ze swoją inflancką częścią i uzyskiwać stamtąd pomoc. Nie był już uzależniony od niepewnej, łatwej do zablokowania drogi lądowej, która do tej pory stanowiła jedyną trasę dla dopływu posiłków i zaopatrzenia. Utrata przez Polskę tych miast i terytoriów wpłynęła także w bardzo wysokim stopniu na ostateczny wynik wojny..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 122-123 "...Usadowienie się zatem Krzyżaków w Królewcu zdecydowało o rozpoczęciu przez radę gdańską akcji kaperskiej. Już w czerwcu, w czasie walk o Knipawę, rada zamknęła port gdański, zakazując wyjścia wszystkim statkom, poza dostawiającymi żywność (małe statki o pojemności 6—8 łasztów), których część zaczęto przezbrajać, z innych zaś werbować dla przezbrojonych załogi. Na początku lipca uzbrojono 13 statków. Na rozkaz gubernatora Bażyńskiego wypłynęły one, już jako okręty, w rejon Cieśniny Bałgijskiej, aby zablokować komunikacje morskie do Królewca. 24 lipca rada gdańska oficjalnie ostrzegła Lubekę przed utrzymywaniem kontaktów handlowych z tym portem; zawiadomiła też, że poleciła swym kaprom chwytać przede wszystkim statki wiozące broń i saletrę i że nie bierze odpowiedzialności za wyrządzone przez nich straty. Do pierwszego incydentu doszło jednak z Holendrami, kiedy ich flotylla solna wpłynęła w lipcu na Zatokę Gdańską, zmierzając do portu królewieckiego. Rada ostrzegła kapitanów o konsekwencjach handlu z Zakonem, zapewniając jednocześnie swobodny zbyt soli, ale sześciu z nich usiłowało nocą przedrzeć się do Bałgi. Pochwyceni przez kaprów, zostali osadzeni w więzieniu gdańskim; wypuszczono ich po uiszczeniu grzywny. Aby uniknąć w przyszłości tego rodzaju kłopotów rada gdańska na początku sierpnia postanowiła zablokować Cieśninę Bałgijską, zatapiając w niej 5 starych statków załadowanych kamieniami, lecz blokada nie w pełni się udała..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 144-145 "...W tym czasie otworzyła się dla strony polskiej możliwość odniesienia sukcesu w inny, dość nietypowy sposób, wynikająca z pogarszającej się sytuacji finansowej zakonu: „(...) gdy bowiem mistrz i Krzyżacy nie mogli swym najemnym rycerzom żołd wypłacić, wypędzeni zostali z Marienburga i tych miast, które ich zwierzchność uznawały, pozbawieni wszelkiej władzy, a wszystek rząd i panowanie dostały się owym zaciężnym żołnierzom i ich wodzom, którzy, nie mając pieniędzy ani żywności, dopraszali się u króla, aby im żołd wypłacił, a tak Marienburg, jako i inne zamki i warownie pod swoją przyjął władzę. (...) król Kazimierz wysłał do Prus Jana biskupa włocławskiego i Jana z Rytwian starostę sandomierskiego, aby z rycerstwem zaciężnem wszedł w układy o poddanie zamku Marienburga i innych warowni”. Ale z opisu Długosza nie można wyciągać zbyt optymistycznych wniosków, bo pomimo toczących się rozmów najemnicy, a przynajmniej ich część, dalej walczyli w imię zakonu..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 123-124 "...7 października Chrystian zawarł wreszcie układ z mistrzem inflanckim Mengedem; otrzymał w zamian 1000 grzywien srebra „na rękę", a dalszych 1000 oraz 5000 zł reń. miało być wypłaconych ratalnie w ciągu 5 lat. Musiał jednak zrezygnować z pieniędzy obiecanych mu przez wielkiego mistrza w poprzednim roku oraz roszczeń do zamków inflanckich, co wywołało zwłokę w realizacji jego zobowiązań o co najmniej pół roku. Poparł jednak gubernatora Gotlandu, który jesienią, po oznajmieniu gdańszczanom, że będzie zwalczał wrogów Danii2 8, rozpoczął napady na statki związkowe zaopatrujące Żmudzinów w Kłajpedzie oraz zmusił represjami miasta inflanckie (zwłaszcza Rewel) do zerwania wszelkich stosunków ze związkowcami i Szwecją. W odwecie zaaresztowano w Gdańsku poddanych Chrystiana oraz skonfiskowano towary duńskie, a kilku poszkodowanych wojowniczych kapitanów i kupców gdańskich napadło jesienią na wybrzeże Danii i spustoszyło je. W Gdańsku ujawniły się nastroje prokrzyżackie, zwłaszcza pośród obciążonego świadczeniami wojennymi plebsu, czego dowodem była październikowa rewolta Mikołaja Gulsowa, krwawo stłumiona przez radę miejską..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 145-146 "...Ten ponowny wzrost potęgi krzyżackiej był pozorny. Wielki mistrz borykał się również z poważnym kłopotem, jakim była spłata zaciężnych — w końcu kwietnia 1455 r. dług ten wynosił już przeszło 400 000 zł węgierskich (640 000 grzywien pruskich). Ponieważ do 2 maja Ludwik nie zaspokoił ich roszczeń, dowódcy zaciężnych z rotmistrzem Oldrzychem Czerwonką na czele przejęli pod zastaw zamek malborska oraz Tczew i Iławę. Przywódcy zaciężnych, szukając „kupca" na zajęte obiekty, który zwróciłby im ich należność, w czerwcu nawiązali kontakty z królem i związkowcami. Zaproponowali oddanie Malborka, Sztumu, Tczewa i Gniewa w zamian za wypłatę zaległego żołdu, żądając po 200 zł węgierskich dla zaciężnego konnego (przy przeliczeniu 2 drabantów pieszych za 1 konnego). Strona polska uznała jednak owe żądania za wygórowane i przerwała rokowania w grudniu 1455 r. Zaciężni zwrócili się ponownie o zapłatę do wielkiego mistrza, grożąc sprzedażą zamków „każdemu, który zechce je kupić". Wielki mistrz zaapelował więc o pomoc finansową do Rzeszy i mistrza inflanckiego, ale efekty apelu były nikłe 12. Wyjście z tej kłopotliwej sytuacji widział więc Ludwik w pertraktacjach pokojowych, oczywiście nie zamierzając odstąpić Polsce ani piędzi ziemi. Mediatorem został elektor brandenburski, zainteresowany definitywnym przejęciem Nowej Marchii. Ale wrześniowe rokowania w Pieniążkowie nie dały rezultatu z powodu nieustępliwości obu stron..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 111 "...Upadek Królewca i zajęcie wielu innych miast skłoniło latem króla Kazimierza do ponownego powołania pod broń pospolitego ruszenia z ziem Małopolski i Wielkopolski. Króla nie było jeszcze stać na zaciąganie większej liczby żołnierzy zawodowych — polski władca był już poważnie zadłużony, w tym u duchowieństwa, pozastawiane były nawet u kupców i bankierów królewskie zastawy stołowe..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 124 "...Pospolite ruszenie zbierało się powoli i niechętnie, znów była to pora żniw, a wezwani pod broń byli przede wszystkim szlachcicami, gospodarzami, a dopiero potem rycerzami i obrońcami ojczyzny. W końcu zebrane z trudem wojsko we wrześniu pomaszerowało przez Toruń i po przejściu przez most pontonowy na Wiśle udało się ponownie w kierunku Łasina. Była to potężna liczebnie armia — około 40 000 ludzi, w jej skład wchodziła także stosunkowo nieliczna y grupa najemników ze Śląska. Łasin był tymczasem dobrze przygotowany do obrony, jego dowódca Fritz Raweneck miał niezbyt liczny, ale dobrze wyposażony oddział (350 ludzi) i dysponował dobrą i liczną artylerią. Czas, jaki upłynął od poprzedniej wyprawy, najemnicy krzyżaccy dobrze wykorzystali. Wokół miasta, na przesmykach między jeziorami i bagnami wybudowano umocnienia polo we (basteje), znacznie utrudniające podejście pod samo miasto. Oprócz umocnień i załogi miasta przeciwko oblegającym była także pogoda — ulewne deszcze zamieniły teren w grzęzawisko. Wojskom królewskim brakowało też dział oblężniczych, żywności i paszy. A co najważniejsze — pospolite ruszenie nie nadawało się do zdobywania miast. W tej sytuacji 24 października król przerwał oblężenie i zaplanował przemarsz do Grudziądza, ale na to nie zgodziła się szlachta. Zwołany w obozie sejmik uchwalił podatek, który miał pozwolić królowi na zwerbowanie i opłacenie zawodowców. Na początku listopada szlachta rozjechała się do domów. Królowi pozostało jedynie poszukiwanie pieniędzy i kontynuowanie rokowań z dowódcami najemników, będącymi na służbie u Krzyżaków, w celu ustalenia wysokości zapłaty za zamki..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 124-125 "...Drugi port nadbałtycki, Kłajpedę, Zakon opanował na początku listopada 1455 r. Wypad zaciężnych z Królewca spalił miasto i przedzamcze, na skutek czego Żmudzini, którym brakowało żywności, opuścili zamek, podpaliwszy go. Nie wiedzieli, że niedaleko portu znajdowały się już wiozące żywność i posiłki statki gdańskie 29. W zdobytym mieście stanęło garnizonem 200 zaciężnych inflanckich, aby strzec połączenia lądowego Zakonu z Inflantami przez Połągę. Udaremnili oni w połowie grudnia próbę zablokowania tej drogi przez Żmudzinów, którzy próbowali wznieść umocnienia polowe..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 146 "...W działaniach wojennych nastąpił nieformalny rozejm — strona krzyżacka miała coraz większe kłopoty finansowe, bo oprócz zapłaty najemnikom, zmuszona była opłacać sojuszników — na przykład dość dużo trzeba było zapłacić za początkowo dość iluzoryczną pomoc króla duńskiego. Pomoc tę stanowiły tylko działania na morzu, polegające na niezbyt szczelnej blokadzie Zatoki Gdańskiej. Zakon, choć wspomagany przez swoją odnogę z Inflant, nie był zbyt bogaty. A tymczasem późną jesienią wystąpiła przeciwko Krzyżakom ludność wschodnich Mazur, mająca już dość ciągłych rekwizycji i rabunków, dokonywanych przez żołnierzy najemnych. Walki ze zbuntowanymi chłopami trwały do stycznia 1456 r., wtedy dopiero udało się, drakońskimi metodami, pokonać wolnych chłopów pruskich..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 125 "...W końcu roku rada gdańska zawiadomiła wszystkie miasta nadmorskie o wysłaniu wiosną 1456 r. swoich kaprów i ostrzegła przed wpływaniem statków do obcych portów — tzn. krzyżackich, duńskich i inflanckich. Uzyskała jednocześnie aprobatę królewską dla swego postępowania. Kazimierz, zapewne na jej prośbę, wystosował 8 stycznia 1456 r. podobne ostrzeżenie do Lubeki, powiadamiając ją o wysłaniu — w celu obrony swych poddanych — „naszych okrętów" (naves noętras). Ostrzeżenie powtórzono 2 i 11 lutego. Akcja gdańszczan była nie po myśli zainteresowanego handlem z Zakonem kupiectwa holenderskiego, a zwłaszcza rady amsterdamskiej. Pod wpływem tej ostatniej oraz (zapewne) przedstawicieli Zakonu w Rzeszy, książę Burgundii i hrabia Holandii Filip Dobry wysłał w końcu stycznia do miast związkowych ostrzeżenie, w którym nawołując je do pojednania z wielkim mistrzem, groził represjami w myśl postanowień wyroku cesarskiego z 24 marca 1455 r.30 Rada gdańska zaprotestowała przeciw wykonaniu postanowień tego wyroku i wczesną wiosną zaczęła wysyłać kaprów; 18 marca 1456 r. wystawiła pierwszy znany list kaperski kapitanowi Hansowi Bornholmowi (Barnehalmowi). Nakazywała w nim zwalczanie statków przeciwnika, a także innych płynących do Cieśniny Bałgijskiej i Kłajpedy oraz tych wszystkich, które zamierzały szkodzić żegludze gdańskiej. Statki państw neutralnych płynące do portów związkowych nie podlegały prześladowaniom, o ile nie wracały z portów przeciwnika lub nie zamierzały tam płynąć. W lipcu wystawiono listy trzem dalszym kapitanom: Michałowi Ertmannowi, Wincentemu Stollemu i Hansowi Moderssonowi; odtąd wystawianie listów odbywało się mniej więcej regularnie — dwukrotnie w ciągu roku (marzec—kwiecień i czerwiec—lipiec), zgodnie z wiosennym i letnim cyklem wypraw (patrz załącznik 3). Okręty kaperskie patrolowały wybrzeża pruskie — zapewne krążyły wzdłuż Mierzei Helskiej, Wiślanej i Kurońskiej, osiągały brzegi inflanckie, a być może wpływały także na Zalew Kuroński i w ujście Niemna. Atakowały one jedynie statki kupieckie płynące do portów krzyżackich lub usiłujące sforsować Cieśninę Bałgijską, a zatrzymane statki doprowadzały do Gdańska. Ta, raczej defensywna metoda ograniczonej blokady obowiązywała do roku 1457 włącznie. W celu ułatwienia blokady grupa okrętów gdańskich dowodzona przez Marąuarda Knakego zapalowała 4 kwietnia, na polecenie gubernatora Bażyńskiego, Cieśninę Bałgijską zarówno od strony Bałtyku, jak i Zatoki Świeżej. Nie zrealizowano jednak propozycji elblążan, aby zaporę wzmocnić dodatkowo zatopionymi starymi statkami. Następnie Knake ruszył do ujścia Pregoły, pustosząc wybrzeże i paląc Pokarmin. Być może odrzucenie propozycji elbląskiej stało się przyczyną kolejnego incydentu z Holendrami, kiedy w maju wpłynęło na Zatokę Gdańską kilkanaście statków amsterdamskich pod dowództwem rajcy Meensa Piotra Reyneszoena. Rajcy udało się z 10 statkami sforsować zaporę palową (częściowo ją zniszczono) i przedostać do Królewca. Tam zaproponował wielkiemu mistrzowi pomoc zbrojną (500 zaciężnych) w zamian za umorzenie reszty spłat należnych Zakonowi postanowieniami pokoju kopenhaskiego (1441 r.). W trakcie forsowania zapory kilka statków amsterdamskich zostało zatrzymanych przez kaprów i odprowadzonych do Gdańska, którego rada skonfiskowała statki i ładunki, odrzucając propozycje odsprzedania ich dotychczasowym kapitanom. Incydent przerodził się w konflikt z Amsterdamem. Rada gdańska, powołując się na swoje ostrzeżenia, odmówiła respektowania wystawionych przez Bażyńskiego glejtów [...] niektórym wracającym z Królewca kapitanom amsterdamskim. W odwecie rada amsterdamska skonfiskowała latem statki i towary gdańskie w Amsterdamie, a w listopadzie rozszerzyła te represje, aresztując kilka statków związkowych stojących w Middelburgu, co doprowadziło nawet do konfliktu z radą tego miasta. Do sporu włączono z kolei króla polskiego i księcia burgundzkiego, skutkiem czego ciągnął się on aż do zawarcia traktatu pokojowego w roku 1464..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 146-147 "...W pierwszym półroczu 1456 r. inicjatywa operacyjna pozostawała w dalszym ciągu w rękach krzyżackich. Po stłumieniu w końcu stycznia antyzakonnych wystąpień chłopstwa w rejonie Wielkich Jezior Mazurskich, wielki mistrz podjął atak na ziemię chełmińską. Opanował Bratian, ale poniósł porażki pod Brodnicą i Radzynem. Nie udało mu się także wprowadzić załogi krzyżackiej do chwiejnej Lubawy. W połowie lutego Plauen opanował katedrę fromborską, biorąc do niewoli 22 zaciężnych czeskich, ale wkrótce został z niej wyparty. Doszło także do wypadu gdańszczan pod Tczew (21 lutego), w czasie którego w starciu na starej tamie wiślanej wzięto do niewoli 46 zaciężnych krzyżackich z Tczewa. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 112 "...Ale na szczęście kłopoty finansowe były udziałem nie tylko strony polskiej. Z podobnym brakiem funduszów borykał się Zakon, a sytuacja wielkiego mistrza układała się tym tragiczniej, że był on z powodu małej liczby rycerzy zakonnych właściwie całkowicie zdany na oddziały najemne. W tej sytuacji zrodził się w Polsce z pozoru tylko fantastyczny plan wykupienia zamków krzyżackich z rąk obsadzających je zaciężnych..." Fragment książki: Maria Bogucka "Kazimierz Jagiellończyk i jego czasy" s. 95-96 "...W 1456 r. trwał nieformalny rozejm w działaniach wojennych na lądzie. Działania wojenne przeniosły się w tym czasie na Bałtyk. Ponieważ odzyskanie przez Krzyżaków portów w Królewcu i Kłajpedzie umożliwiało zakonowi dostarczanie zaopatrzenia drogą morską, głównie z Niderlandów i Inflant, król Kazimierz, aby temu zapobiegać, a przynajmniej utrudnić, nakazał radzie Gdańska przygotowanie statków do walki i wysłanie kaprów (to jest korsarzy działających na zlecenie miasta i za zgodą króla, zaopatrzonych w specjalny list kaperski). Ich zadaniem było przechwytywanie statków handlowych zmierzających do portów krzyżackich. Działania kaprów przynosiły jednak umiarkowane efekty. Udało im się zatrzymać pewną liczbę statków niderlandzkich, a także rozbić konwój duńsko-inflancki. Ich działalność nie zahamowała jednak całkowicie * i dostaw towarów, a nawet ludzi, choć stworzyła poważne zagrożenie i utrudniła zaopatrzenie, tym samym wpływając na przebieg wojny..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 125-126 "...Z wiosną 1456 r., wobec całkowitego ustania działań na lądzie, wojna w Prusach jakby zmieniła charakter na wodno-lądowy, gdyż dalej toczyły się zmagania na akwenach morskim i śródlądowym, połączone z wypadami desantowymi na odległe nawet wybrzeża pruskie. W żegludze wiślanej w dalszym ciągu wypracowywano zasady systemu konwojowego, tym bardziej że zagrozili jej też niezdyscyplinowani zaciężni związkowi ze Starogardu i Nowego. Zniecierpliwieni zwłoką w wypłacie zaległego żołdu (12 000 zł węg.), w czerwcu zbudowali basteję na Wiśle pod Nowem i pod groźbą armat zmuszali przepływające statki do płacenia specjalnego trybutu, a nawet, po zawarciu rozejmu z Krzyżakami, wspólnie z załogą gniewską spustoszyli terytorium gdańskie (okręg pucki), docierając pod bramy miasta. Sytuacja żeglugowa poprawiła się w ciągu lata, kiedy w czasie rokowań z zaciężnymi krzyżackimi o wykup zamków [...] obie strony na terenie Pomorza Gdańskiego i Powiśla obejmował rozejm, z zastrzeżeniem „swobody handlu na Wiśle i wzajemnego dowozu towarów do zamków i miast nadwiślańskich", do końca września (a i po tym terminie był raczej przestrzegany). Gdańsk nie zrezygnował jednak z przydzielania konwojom zbrojnych eskort — jedna z nich, która przybyła we wrześniu do Torunia, wzięła nawet udział w stłumieniu wybuchłej tu rewolty prokrzyżackiej..." Od sierpnia gdańszczanie jęli nękać wypadami swoich okrętów i desantami Sambię, prawdopodobnie z zamiarem utrudnienia wywozu stąd morzem żywności do portu kłajpedzkiego. Największa z takich wypraw, zaokrętowana na kilku statkach wiślanych i łodziach, pod dowództwem rajcy Henryka von Stadena i kapra Michała Ertmanna, wylądowała 28 października od strony Zatoki Świeżej w rejonie Rybaków i Lochstadtu. Desant spacyfikował okoliczne wsie, próbował także wziąć szturmem zamek w Lochstadt, ale zaalarmowana załoga Królewca zaatakowała 1 listopada rabujących gdańszczan, zabiła około 150, a 137, wraz z obu dowódcami, wzięła do niewoli. Ponadto kilkunastu—kilkudziesięciu mogło utonąć w czasie próby przedostania się na statki, które pośpiesznie odpłynęły 13. Konsekwencją tej porażki były represje krzyżackie wobec rady miejskiej Knipawy, oskarżonej o sprowadzenie,gdańszczan i obietnicę wydania im miasta..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 112-113 "...W czerwcu, kiedy rozpoczęły się polskie i związkowe rokowania z zaciężnymi krzyżackimi o wykup zamków, mistrz inflancki wraz z Plauenem, chcąc je zachować za wszelką cenę, zwrócił się do Lubeki, która utrzymywała stosunki handlowe i z Królewcem, i z Gdańskiem, o mediację pokojową w Prusach. Kiedy jednak 17 lipca zjazd hanzeatycki wystosował do miast pruskich odpowiednią propozycję, rada gdańska poinformowała hanzeatów o swoich rokowaniach z zaciężnymi i poprosiła 20 sierpnia o udzielenie pożyczki. Oczywiście nie otrzymała jej. Rozszerzając blokadę wybrzeży krzyżackich gdańszczanie wspólnie z oddziałami Kieżgajły (około 1000 ludzi) wznowili działania przeciw Kłajpedzie. Kieżgajło ponownie zablokował basteją i umocnieniami polowymi drogę nadmorską na Połągę. Utrudniało to ruch kurierom i posłom inflanckim (przewóz pieniędzy dla zaciężnych), dlatego też 21 marca zaciężni Plauena zdobyli szturmem umocnienia żmudzkie otwierając przejście. W ciągu lata jednak uparty Kieżgajło, wspierany przez gdańszczan, odbudował umocnienia, a ponadto zablokował drogę kowieńską, którą dostarczano żywność do miasta i zamku kłajpedzkiego. 5 sierpnia zespół okrętów gdańskich (koga, barka i uzbrojone łodzie) podszedł w rejon Kłajpedy, wpływając, jak się wydaje przez Zalew Kuroński, w ujście Niemna, a wysadzony desant spustoszył i złupił nadbrzeżne osiedla i składy drewna; podobną akcję przeprowadzono na wybrzeżach Sambii. W styczniu 1457 r. rada gdańska zapowiadała znów wysłanie kaprów na wiosnę. Oświadczenie jej zbiegło się w czasie z wystąpieniem króla duńskiego, który przez swego posła zapewnił wielkiego mistrza, że wiosną na pewno zablokuje port gdański swoimi okrętami. Lecz tym razem wydarzenia w Szwecji, stwarzające nową sytuację polityczno-wojskową w obszarze Bałtyku, uwolniły (niejako obiektywnie) Chrystiana od danego przyrzeczenia..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 149 "...Czas zastoju w działaniach wojennych na lądzie wykorzystała strona polska na sfinalizowanie rozmów z najemnikami w sprawie sprzedaży zamków. Nie były to łatwe rokowania, a głównym oponentem był bohater spod Chojnic, Bernard Szumborski (wówczas jeszcze formalnie jeniec polski, gdyż mistrz nie zapłacił za niego okupu — ale w tym groźnym dla zakonu okresie dokonał tego dość szybko). Głównym negocjatorem i zarazem największym sprzymierzeńcem Polski był dowódca załogi Malborka, Czech Oldrzych Czerwonka. W dążeniu do ugody z królem nie powstrzymały go nawet upomnienia króla Czech, Władysława, który groził zwolennikom transakcji uznaniem ich za zdrajców i postawieniem przed sądem. [...] Ostatecznie Polsce udało się wykupić trzy zamki — Malbork, Tczew i Iławę — za sumę 190 000 złotych węgierskich. 6 czerwca 1457 r. wielki mistrz Ludwik von Erlichshausen wraz z opłaconymi najemnikami (ale bez Oldrzycha Czerwonki i jego ludzi, a także niektórych innych najemników — głównie Czechów) opuścił Malbork i udał się początkowo do Chojnic, a stamtąd przedostał się do Królewca. Siódmego czerwca król Kazimierz wjechał do Malborka. Hołd królowi złożyli mieszkańcy miasta wraz ze swoim burmistrzem Bartłomiejem Blume (znanym jako zwolennik Krzyżaków). Król odzyskał też sztandary utracone w bitwie pod Chojnicami. Z lochów zamkowych uwolnieni zostali, przebywający tam ponad dwa lata, polscy jeńcy. Oldrzych Czerwonka, w uznaniu zasług i za to, że został na służbie u króla, dostał nadania zamków w Świeciu, Golubiu i Kowalewie, z zapisem 50 000 złotych węgierskich, a także otrzymał starostwo malborskie..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 126-128 "...Przejęcie Malborka, Tczewa i Iławy wywołało w Koronie wielką radość, a także przeświadczenie, że wojna rychło dobiegnie zwycięskiego końca. Lecz było to przeświadczenie złudne..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 116 "...Kaprowie polscy (odnaleziono tylko 2 listy kaperskie z 5 czerwca) już w marcu wypłynęli na Zatokę Świeżą, gdzie u wejścia do Cieśniny Bałgijskiej pochwycili 2 statki krzyżackie, w tym statek księcia żagańskiego Baltazara, którym udawał się na sejm Rzeszy (aby tam organizować wyprawę przeciw królowi i Związkowi). Komtur Plauen, obawiając się, aby nie wdarli się znów na Zalew Kuroński i w ujście Niemna, zabezpieczył wylot Zalewu pod Kłajpedą, budując umocnienia ziemno-drewniane po obu jego brzegach. W kwietniu nie planowanej pomocy kaprom polskim udzielił Karol Knutson. Ostrzegł on Lubekę przed utrzymaniem kontaktów z portami szwedzkimi i rozpoczął wysyłanie swoich kaprów (wiemy, że wśród jego okrętów była sznika), co doprowadziło do zadrażnień między Gdańskiem a szwedzką radą koronną..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 150-151 "...Przewlekanie się spłaty zaciężnych powodowało dalej zakłócenia w żegludze wiślanej. Szczególne niebezpieczeństwo zagrażało jej ze strony załóg Gniewa (krzyżacka) i Nowego (związkowa). 15 marca 1457 r. rada toruńska, na żądanie gubernatora Bażyńskiego, zaproponowała gdańskiej, aby w celu poprawienia bezpieczeństwa żeglugi wysłać na najbardziej zagrożony odcinek Wisły (Grudziądz—Gniew) kilka uzbrojonych łodzi z załogami. Łodzie ochraniałyby konwoje przepływające zarówno w górę, jak i dół rzeki. Zgodnie z tą propozycją Gdańsk miał wystawić dwie łodzie (po 30 zbrojnych i broń palna), Elbląg i Braniewo po jednej oraz jedną Toruń (wspólnie z Grudziądzem i Chełmnem) — łącznie 5 łodzi i 150 zbrojnych. Choć projekt ten nie doczekał się realizacji, statki w dalszym ciągu wysyłano pod eskortą (znajdującą się na ich pokładach lub uzbrojonych łodziach), która m.in. na początku maja pomyślnie doprowadziła do Gdańska konwój 150 statków toruńskich ze zbożem. System konwojowy utrzymano mimo przejęcia Malborka i Tczewa i rozpoczętego oblężenia Gniewa, choć ze względów oszczędnościowych uzbrojone łodzie osłaniały statki gdańskie tylko do Nowego, tam zaś przyjmowały eskortę statków toruńskich, które — zgromadzone w Grudziądzu — wypływały do Gdańska..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 116 Gniew 30 lipiec - 22 wrzesień 1457 "...Oddziały królewskie i gdańskie pod dowództwem starosty tczewskiego Prandoty Lubieszowskiego podeszły pod Gniew 30 lipca. Podczas kiedy zaciężni i wielkopolskie pospolite ruszenie (łącznie około 1300 ludzi) obiegli (częściowo) zamek i miasto od strony lądu, flotylla gdańska, z Hermanem Stargardem i Wilhelmem Jordanem na czele (kilka—kilkanaście statków i uzbrojonych łodzi), zablokowała je od strony Wisły i Wierzycy. Załogą gniewską dowodzili rotmistrz Fryc Raweneck i wielki komtur Ulryk von Isenhofen; miała ona ograniczone zapasy żywności, dlatego liczyła mocno na odsiecz z Pomezanii i Warmii. Prandota prowadził oblężenie nieumiejętnie, ograniczając się do ostrzału miasta z dział i kusz; na szturm nie potrafił się zdecydować, choć dysponował machinami oblężniczymi. Z kolei nadciągający z odsieczą Krzyżacy nie udzielili pomocy Raweneckowi, gdyż na widok okrętów gdańskich zrezygnowali z forsowania Wisły. Czerwonka, jako starosta malborski, próbował znaleźć wyjście z sytuacji i zaproponował załodze rokowania kapitulacyjne, lecz Raweneck odmówił. Położenie oblegających stało się trudne: wyczerpały się zapasy prochu i strzał, a wobec nieopłacenia zaciężnych gdańskich część okrętów odpłynęła do Gdańska. Zarzucono więc projekt sprowadzenia stamtąd Wisłą dalszych 400 zaciężnych i odwołano się o pomoc do króla. Jego interwencja jednak i pobyt pod Gniewem 3—4 września, nie wsparty odpowiednią dotacją pieniężną, nie przyniosły rozwiązania. A upadek Gniewa był bliski: 2 / 3 jego załogi chorowało, reszta domagała się wypłaty żołdu, grożąc wydaniem zamku i miasta. Gdyby strona polska wykazała więcej cierpliwości, Gniew byłby skapitulował, ale oblegających znużyło przeciągające się oblężenie. Te nastroje sprytnie wykorzystał Raweneck. Zdołał on przekupić rycerza Jana Kromnowo, który wszczął rozruch w obozie polskim, żądając zaprzestania oblężenia jako bezowocnego. Oddziały polskie, mimo protestów Prandoty, zwinęły obóz 22 września i odeszły do Korony. Z konieczności odpłynęły wtedy do Gdańska jego okręty z zaciężnymi Gniew pozostał w rękach krzyżackich, co nie tylko pogorszyło bezpieczeństwo żeglugi wiślanej, ale ułatwiło Krzyżakom dalsze akcje zbrojne nad dolną Wisłę..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 116-117 "...Brak jest danych o szczegółach akcji kaperskiej w roku 1457. Należy jednak domniemywać, że dała się ona we znaki zwłaszcza miastom inflanckim (z wyjątkiem przyjaznego Polsce Rewia), gdyż w sierpniu Ryga zwróciła się z prośbą do Lubeki, aby statkom płynącym do Inflant przydzielać zbrojne eskorty (po 40 zaciężnych), które po przezimowaniu wróciłyby wiosną do Lubeki, eskortując statki z Inflant. W sierpniu gdańszczanie stoczyli największą z dotychczasowych w tej wojnie bitwę morską (I bitwa pod Bornholmem) — nie byli to jednak kaprowie, lecz załogi statków handlowych..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 152 Bitwa morska pod Bornholmem 1457 "...Nocą z 14 na 15 sierpnia 1457 r. 3 statki gdańskie (zapewne z zaokrętowanymi żołnierzami eskorty), dowodzone przez kapitanów Gostrama Heyne (Jakuba Heine), Jockego i Bartza Lenyna, płynące z ładunkiem towarów z Rewia do portów zachodnioeuropejskich, napotkały pod Bornholmem konwój złożony z 16 statków duńskich i inflanckich. Wykorzystując ciemności nocne zaatakowano konwój. W czasie ostrzeliwania się i abordażu na statkach przeciwnika zginęło około 300 ludzi, na gdańskich zaś tylko 12, ale wielu było rannych. Jeden ze statków inflanckich zatopiono (z około 100 ludźmi załogi), a przeszło 40 (44?) marynarzy wzięto do niewoli. Wśród jeńców było 5 wysokich urzędników krzyżackich, w tym wójt inflancki Sonnenburga Dirk van der Loghe. Walka zakończyła się o godz. 7 rozproszeniem konwoju 31. 23 września gdańszczanie powiadomili o tym zwycięstwie radę lubecką, a jednocześnie, obawiając się represji Chrystiana, prosili ją o pomoc w przyszłych rokowaniach ze stroną duńską. Natomiast w listopadzie (zapewne jeszcze przed 11) okręty gdańskie pochwyciły w rejonie Kłajpedy kilka statków lubeckich, a wysadzony desant zdobył i spalił umocnienia chroniące wylot Zalewu Kurońskiego..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 152-153 "...U schyłku 1457 r. nastąpiło ożywienie militarne strony krzyżackiej, które mogło wyniknąć z trzech przyczyn: opuszczenia Chojnic przez wielkiego mistrza i przybycia jego do Królewca, który stał się odtąd stolicą Zakonu i centrum kierowania działaniami wojennymi; uchwalenia 18 lipca przez Królewiec i nie zniszczoną wojną Sambię specjalnego podatku (hulfgelt), zapewniającego Zakonowi dodatkowy, choć ograniczony fundusz na utrzymanie zaciężnych; zwolnienia w czerwcu, na żądanie Czerwonki, z niewoli królewskiej Bernarda Szumborskiego — jednego z najzdolniejszych dowódców zakonnych..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 118 "...Akcję rozpoczął Plauen, próbując opanować leżące nad Łyną Welawę — w końcu lipca, i Sępopol — we wrześniu. Doszło tam 14 września do bitwy pod Kinkajmami z odsieczą polską, w której została ona rozgromiona. Sukces Plauena przyśpieszył zdradę mieszczan malborskich — nocą z 27 na 28 września wpuścili oni do miasta oddziały Szumborskiego (1200 ludzi), Ten, wiedząc że załodze zamku brakuje żywności, uderzył niezwłocznie na zamek, lecz został odparty przez Czerwonkę, który 28 września rozpoczął nękający ostrzał artyleryjski miasta. Zanim gdańszczanie wysłali na pomoc zamkowi zaciężnych z Tczewa, Szumborski wkroczył już na Wielkie Żuławy, zajął Nowy Staw i zbliżył się spiesznym marszem ku Leniwce. W rejonie wału wiślanego natknął się na gdańszczan dowodzonych przez Prandotę Lubieszowskiego, którzy zamknęli się w taborze wozowym. 1 października doszło do bitwy, w której strona polska odniosła zwycięstwo. Rozbity Szumborski musiał opuścić Żuławy, co ułatwiło udzielenie pomocy Czerwonce — 1 i 5 października dotarły do niego Leniwką i Nogatem posiłki z Gdańska pod dowództwem Jana Meydeburga. Pomoc, przede wszystkim żywnościową, nadesłał (również Nogatem) Elbląg. Ponieważ 1 października przybył z posiłkami do miasta komtur Plauen, Szumborski wyruszył na południe, do ziemi chełmińskiej..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 118-119 "..Po klęsce w bitwie na Żuławach Szumborskiemu udało się zdobyć Iławę (padło więc miasto i zamek, za który król zapłacił słoną cenę)..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 130 "...W Chełmnie, zniechęconym do króla zarówno przez podatki, jak i nienadanie zyskownych przywilejów, znajdował się wśród zaciężnych siostrzeniec Szumborskiego, Mikołaj Skalski. On to wraz z grupą spiskujących mieszczan rankiem 24 października wpuścił Krzyżaków do miasta. Szumborski zajął również zamek w pobliskim Starogrodzie oraz zhołdował część okolicznego chłopstwa, nie udało mu się jednak opanować Grudziądza oraz Nowego (choć część rajców tego drugiego usiłowała nawiązać z nim kontakt). Opanowanie Chełmna zagroziło rozwijającej się nieustannie, mimo wielu utrudnień, żegludze wiślanej..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 119 "...Rada gdańska w grudniu wystosowała do miast hanzeatyckich kolejne ostrzeżenie o wysłaniu swoich kaprów na wiosnę 1458 r., zapowiadając powiększenie ich liczby. Ostrzeżenie powtórzyła w lutym i jednocześnie zaapelowała do wszystkich życzliwych jej miast o pomoc. Lubeka, traktując ową przestrogę jako akt wypowiedzenia wojny, zarzuciła gdańszczanom nadmierne zbrojenia morskie. Następnie, pochwyciwszy w morzu gdański statek kapitana Wilhelma Petersona, postawiła kapitana przed sądem i oskarżyła go o napady na statki zdążające do portów krzyżackich; domagała się także odszkodowania za poniesione straty. W odpowiedzi rada gdańska oświadczyła, że jej ostrzeżenia oraz organizacja akcji kaperskiej są niczym innym jak wiernym skopiowaniem działań Lubeki w czasie niedawnej wojny z Erykiem Pomorskim (1426—1432), zbrojeń morskich zaś nie zaniecha wobec niebezpieczeństwa duńsko-krzyżackiego..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 153 "...W październiku strona polska rozpoczęła przygotowania do odzyskania miasta Malborka, nieco opóźnione zdradą Chełmna i koniecznością wzmocnienia obrony Torunia przed spodziewanym atakiem Szumborskiego. 7 listopada zgromadzone wojska (około 3000 ludzi), obciążone taborami z żywnością dla załogi zamku, ruszyły na Świecie i Pelplin i, przeprawiwszy się w Tczewie przez Leniwkę, około 20 listopada wkroczyły do Malborka. Marsz i przeprawę ubezpieczała od strony Wisły flotylla gdańska, eskortująca również karawanę statków z żywnością i zbożem. W grudniu wzmożono ostrzał miasta oraz jego blokadę, spalono miejskie młyny. Wygłodzona załoga Plauena próbowała w połowie stycznia 1458 r. wszcząć rokowania z oblegającymi, gdy w efekcie niedbale pełnionej blokady został zniweczony zapowiadający się sukces polski — 19 stycznia nadciągnął pod miasto Szumborski z transportem żywności i wdarł się ze swymi zaciężnymi przez nie strzeżone bramy do Malborka. Dokonał on jeszcze kilku dywersyjnych wypadów na Żuławy, rabując i paląc wsie, po czym 25 stycznia opuścił miasto wraz z Plauenem. Dowódcą załogi krzyżackiej w Malborku został Augustyn Trotzeler. W ciągu lutego i marca trwały sporadyczne walki o miasto, gdzie znów zaczęło brakować żywności, zwłaszcza kiedy nie udało się Krzyżakom powtórzyć 18 marca wyczynu Szumborskiego — rajd 400 zaciężnych inflanckich został odparty przez Czerwonkę. Inflantczycy ulokowali się w Gniewie i w kwietniu, wspólnie z załogą chełmińską, przesłali Wisłą i Nogatem pewną ilość żywności na łodziach. Kolejną dostawę zaopatrzenia zorganizował wielki mistrz 27 maja z Gniewa, w okresie nieco mniejszego natężenia walk o miasto — będącego skutkiem zaabsorbowania króla organizacją nowej wyprawy, która wyruszyła pod Malbork 20 lipca. Walki o Malbork nie osłabiły aktywności załogi gniewskiej, prześladującej uparcie żeglugę wiślaną. 24 kwietnia odniosła ona największy swój sukces. Przepuściła swobodnie konwój toruński (13 statków), załadowany zbożem i żywnością dla Gdańska (być może było to zaopatrzenie dla wojsk mających ruszyć latem pod Malbork) i eskortowany przez uzbrojone łodzie, po czym ruszyła w pościg i dopadła go na wysokości Walichnowów. Zaskoczona eskorta uciekła, a statki zostały opanowane i splądrowane przez zaciężnych. Zapewne eskorta zaalarmowała znajdujące się na Nogacie okręty elbląskie, gdyż zaatakowały one zajętych grabieżą Krzyżaków i odbiły kilka (osiem?) statków. Wielkie zagrożenie dla konwojów wiślanych stanowiło również opanowanie w nocy z 15 na 16 sierpnia Nowego. Rotmistrze Raweneck i Schlieben wdarli się do miasta wykorzystując nieobecność dowódcy zaciężnych związkowych, który (chory) udał się do Gdańska, oraz zdradę grupy mieszczan. Stało się to niemal pod bokiem armii królewskiej (około 20 000 pospolitego ruszenia i 600 Tatarów), która po zdobyciu Papowa Biskupiego od połowy sierpnia oblegała miasto Malbork..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 120-121 "...Rozpoczynając wiosną akcję kaperską o niespotykanym dotąd rozmachu, rada wystawiła 7 marca 21 listów kaperskich, 2 czerwca dalszych 12. W specjalnej instrukcji nakazywano kaprom chwytanie statków należących do poddanych Chrystiana (z wyjątkiem szwedzkich), amsterdamskich i wszystkich innych, które będą płynąć do lub z Królewca i Kłajpedy. Statki neutralne zmierzające do Gdańska lub portów przyjacielskich miały być oszczędzone. Pochwycone jednostki nakazano wraz z załogami i towarami doprowadzać do Gdańska. W tym roku kaprowie wprowadzili nową taktykę i stosowali ją w zasadzie do roku 1460: popłynęli ku wybrzeżom Pomorza Zachodniego, Meklemburgii, Holsztynu i Danii, a przez cieśniny dotarli do południowej Norwegii i uderzyli na główne szlaki handlowe hanzeatów wiodące ku Gotlandowi, Inflantom, Szwecji i Danii. Atakowali nie tylko statki wypływające z portów macierzystych, lecz wdzierali się do miast portowych, do zatok i na wybrzeża, paląc, rabując i siejąc panikę. Ta agresywna metoda nieograniczonego ataku na żeglugę przeciwnika i jego sprzymierzeńców przyniosła wielkie straty nie tylko hanzeatom i Duńczykom, ale również Inflantczykom i Holendrom, skomplikowała także sprawę zaopatrzenia zablokowanej od strony lądu Kłajpedy. Według ostrożnych szacunków M. Biskupa, w ciągu siedmiu miesięcy aktywnych działań pochwycono co najmniej 45 statków z ładunkiem (z czego jednak po dłuższym lub krótszym dochodzeniu około 20 zwrócono właścicielom). Już w drugiej połowie marca kaprowie polscy zablokowali Fehmarn-Sund i rozpoczęli przechwytywanie statków płynących do portu lubeckiego. Wywołało to ostry protest Lubeki, która podjęła starania u króla duńskiego, aby odwołał swoich kaprów z Bałtyku, doprowadzając do zawieszenia broni z Polską i Prusami. Do odwołania kaprów Lubeka wezwała również Gdańsk, ale rada gdańska uzależniła tę decyzję od pisemnej zgody Chrystiana na rozejm oraz od wydania przez niego statkom duńskim zakazu handlu z portami krzyżackimi. Na akwenie Rugii operowały okręty kapitanów Klausa Klockenera (przeszedł na stronę związkowców) i Hansa Bornholma, do których w czerwcu dołączył Michał Ertmann. Zablokowały one Strzałów, paraliżując tamtejszą żeglugę. Na redzie Roztoki grasował okręt kapitana Jesse Bundego, podobnie blokowany był Kołobrzeg i Kamień Pomorski. W lipcu kaprowie polscy wdarli się do portu w Gryfii, najechali także wybrzeża południowej Norwegii i zachodniej Zelandii. Ponieważ rada gdańska w dalszym ciągu nie reagowała na protesty i żądania rad miast wendyjskich, te próbowały interweniować bezpośrednio u krążących po ich wodach dowódców okrętów kaperskich (np. w czerwcu rokowała z nimi Lubeka, w lipcu Strzałów). Z konieczności Lubeka i Inflanty wprowadziły żeglugę wyłącznie w konwojach, ale to w niewielkim tylko stopniu ograniczyło straty. Konwój, który wypłynął z portu ryskiego na początku czerwca z ładunkiem futer, wosku, lnu, konopi i popiołu, został napadnięty przez okręty kapitanów Hartwicha Cordesa i Hildebranda vom Walde i rozproszony, a 3 statki lubeckie uprowadzone do Gdańska. Ryga, której ponadto mocno dawała się we znaki działalność kapitana Elera Bokelmana, wystąpiła więc z żądaniem, aby Lubeka nie wysyłała do Inflant żadnych towarów, jeśli nie zapewni sobie przedtem zezwolenia rady gdańskiej. Akcja kaprów miała duży wpływ na rozpoczęte w czerwcu w Tellige (Szwecja) rokowania polsko-duńskie, prowadzone za pośrednictwem zainteresowanych rozejmem rajców lubeckich. Mimo początkowych oporów Chrystiana doszło 28 lipca, po przeniesieniu rokowań do Gdańska, do podpisania rozejmu między Polską a Danią na przeszło rok (do 24 sierpnia 1459 r.); postanowiono też 1 maja 1459 r. rozpocząć w Lubece rokowania pokojowe. Zgodnie z rozejmem działania wojenne kaprów obu stron zostały zawieszone, swoboda handlu przywrócona, żadna ze stron nie mogła popierać przeciwników strony drugiej, co ostatecznie pozbawiało wielkiego mistrza pomocy duńskiej. Po 28 lipca kaprowie polscy przenieśli swą działalność pod brzegi inflanckie. W sierpniu ich okręty spustoszyły tamtejsze wybrzeża (w tym posiadłości biskupa ozylskiego) oraz pochwyciły 6 statków płynących do Kłajpedy i Rygi (wśród nich amsterdamski), co wywarło niemałe wrażenie na uczestnikach wrześniowego zjazdu miast inflanckich. Ostatecznie działalność ich została przerwana po 12 października, kiedy zawarto z Zakonem rozejm obowiązujący do 13 lipca 1459 r. Wielki mistrz, bezsilny wobec tej akcji, postanowił wysłać własnych kaprów, brakło mu jednak zarówno statków, jak i żeglarzy (których zwerbowały Gdańsk i Elbląg), a także pieniędzy na wynajem zaciężnych. Jeszcze wiosną zwrócił się o pomoc do Filipa Dobrego i jego holenderskich poddanych, ale bez rezultatu, jedynie wojowniczy Amsterdam przesłał mu w 1459 r. jeden statek (karawela). We wrześniu 1458 r. gdańszczanie, wykonując nałożony na nich przez króla obowiązek zwalczania piractwa, wystąpili przeciw Joenowi Mertenssonowi (Jessemu Mortensenowi), byłemu kaprowi Chrystiana, który nie podporządkował się rozejmowi, ale pod Mierzeją Helską napadał na statki gdańskie. 8 września, na wiadomość o pojawieniu się jego okrętu za Rozewiem, rada gdańska zmobilizowała wszystkie wolne barki i szniki oraz ochotników (okręty kaperskie były w tym czasie na wodach inflanckich) i wyprawiła ich pod Hel. Gdańszczanie ostrzelali holk Mertenssona — zrabowany kupcowi gdańskiemu Winrichowi (Winricksowi) — zepchnęli na mieliznę i zdobyli abordażem. Schwytanego pirata i 70 ludzi jego załogi (Dunowie i Szwedzi) uwięziono w Gdańsku. Po rozprawie ścięto go wraz z 61 ludźmi w dniach 18—19 września (2 zmarło w więzieniu, a 7 jungów ułaskawiono i zamknięto w klasztorze). Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 153-156 "...Królewską wyprawę na Malbork poprowadził nowy dowódca, kasztelan poznański Piotr z Szamotuł. W skład jego wojska, liczącego według niektórych historyków nawet około 20 000 ludzi, wchodziły także oddziały Tatarów z Krymu (oraz osiadłych na Litwie) i chorągwie nadworne. Wyprawa ta rozpoczęła się pod dobrym znakiem. Na początku zdobyto miast Papowo, a następnie „król polski, ruszywszy obozem, postępował w szyku bojowym ku miastu Chełmu, któremu na odsiecz pospieszył Bernard Szumborski i inni wodzowie krzyżaccy z postanowieniem bronienia go. Ale król nie chciał go wcale dobywać i przeszedł tylko wedle niego. Stamtąd ciągnął obozem pod zamek Marienburg, kiedy z nagła mu doniesiono, że Bernard Szumborski z swojem wojskiem wyruszywszy z Chełma, dążył pod Sztum. Byłby Bernard Szumborski dognał pewnie tam, dokąd zmierzał, ale błądząc przez całą noc, pomylił sobie drogę, że o mało nie wpadł na wojsko królewskie. Chcąc więc uniknąć grożącego niebezpieczeństwa, rozpuścił swoje wojsko i kazał, kędy kto mógł, ratować się ucieczką. Wielu Polacy w tej rozsypce ubili, wielu żywcem wzięli w niewolą. Sam Bernard, odmieniając konie, a rzucając za sobą klejnoty i pieniądze, które rycerze polscy,chciwi łupu, zbierali wymknął się z rąk przeciwników”. Pomimo tej porażki Krzyżaków cała ta wyprawa nie przyniosła jednak zakładanych wyników — nie opanowano Malborka, jedynie nieznacznie wzmocniono jego blokadę i nadwerężono mury obronne miasta. Nie skorzystano z rad dowódców oddziałów zaciężnych i najemnych, aby otoczyć miasto zasiekami i bastejami, tak aby całkowicie pozbawić mieszczan i żołnierzy krzyżackich kontaktu z zapleczem. Na opieszałe działania i stąd mierne wyniki tej wyprawy wpłynęły trzy czynniki: nieudolność dowódcy wyprawy, antypolski bunt chłopów dolnopruskich i pokojowa inicjatywa czeskiego kondotiera Jana Giskry z Brandysu..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 132-133 "...Do szturmu nie doszło, gdyż jednocześnie toczyły się polsko-krzyżackie rokowania pokojowe, w których rolę mediatora odgrywał dowódca słowacki Jan Giskra. Ponieważ strony nie zgadzały się co do ustępstw terytorialnych i formy zależności Zakonu od Polski, zawarto jedynie układ rozejmowy na dziewięć miesięcy (do 13 lipca 1459 r.), podpisany w Prabutach 14 października 1458 r. W czasie trwania rozejmu miasto Malbork przejmował „do wiernych rąk" Giskra, aby przekazać je tej stronie, której „zostanie ono przyznane". Rozwiązanie takie wynikało z punktu rozejmu przewidującego podjęcie rokowań pokojowych 4 marca 1459 r. w Chełmnie; gdyby zaś do 23 kwietnia ugoda nie nastąpiła, spór miał być przedłożony księciu Albrechtowi austriackiemu jako rozjemcy i on miał jeszcze przed zakończeniem rozejmu zawyrokować w sprawie nie tylko miasta, ale i terytorium Zakonu..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 120-121 "...Rozejm jednak nadal obowiązywał. Spowodował on znaczne ożywienie wymiany towarowej. Ruszyła całą mocą żegluga na Wiśle, gdzie zarzucono system konwojowy, oraz na Pregole, którą zaopatrywano teraz położone nad Łyną zamki i miasta związkowe, a także na kowieńskim szlaku wodnym. Nieszawa, mimo protestów torunian, stała się znów konkurencyjnym ośrodkiem handlowym. Jednakże już od kwietnia zaciężni obu stron naruszali rozejm na Wiśle i Pregole. I tak załogi Gniewa i Nowego zatrzymały 6 płynących samotnie statków i tratew z żywnością i solą, natomiast zaciężni z Królewca i Tapiawy — duży transport statków gdańskich i litewskich, ściągając od nich opłaty celne i oskarżając o wrogie zamiary wobec Zakonu. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 122 "...Niepowodzenia militarne na lądzie powetowano sobie w prowadzonych równolegle działaniach na Bałtyku. Morskie sukcesy Gdańszczan w walce ze statkami i kupcami duńskimi były tak poważne, że skłoniły króla duńskiego Chrystiana I najpierw do zawieszenia działań bojowych na morzu, a następnie do podjęcia rokowań z Polską. W lipcu 1458 r. zawarto rozejm na 19 miesięcy, a następnie w maju 1459 r. kolejny na cztery lata (faktycznie już do końca wojny z zakonem nie prowadzono walk z Danią)..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 134 "...Po wygaśnięciu rozejmu działania wojenne wznowiono w lipcu 1459 r. Ale strona polska zaangażowała w nie stosunkowo niewielkie siły, były to więc działania typowo defensywne, bez większych sukcesów (raczej odnosiła je strona krzyżacka). Aby poprawić sytuację w obozie oblegającym Malbork i w samym Malborku, król mianował w miejsce / nieudolnego Ścibora z Ponieca nowych dowódców — wojewodę włocławskiego Jana Kościeleckiego i Prandotę Lubieszowskiego. Nominacje te wpłynęły na intensyfikację działań oblężniczych. Nastąpiła też zmiana na stanowisku gubernatora Prus: w miejsce zmarłego przywódcy Związku Pruskiego, Jana Bażyńskiego, funkcję tę objął jego brat Ścibor Bażyński, niestety, nie była to zmiana na lepsze, ale wymuszona koniecznością..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 134 "...W lipcu rada gdańska ostrzegła miasta nadbałtyckie o ponownym wysłaniu kaprów (brak jest danych co do ich liczby). Po 13 lipca, po ustaniu rozejmu z Krzyżakami, rozpoczęli oni patrolowanie wód wschodniego Bałtyku i zatrzymywali statki płynące do portów krzyżackich i inflanckich (m.in. statek lubecki kapitana Bertolda Rysora, co okazało się pomyłką). Działalność ich osłabła we wrześniu, kiedy rada gdańska wyraziła zgodę na swobodny handel Lubeki z Rygą (ale tylko jesienią tego roku), pod warunkiem omijania Królewca i Kłajpedy. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 157 "...Kiedy nie udały się kolejne próby Plauena przedłużenia rozejmu do 8 września oraz nie doszedł do. skutku sąd rozjemczy księcia Albrechta, 13 lipca 1459 r. wznowione zostały działania wojenne. Obie strony poza drobnymi działaniami zaczepnymi, w czasie których Krzyżacy obsadzili spaloną Kiszewę (odbudowali ją) oraz Lubawę, gromadziły siły do decydującej bitwy o Malbork — miasto zostało bowiem przekazane Zakonowi. Załoga krzyżacka wzmogła swoją aktywność i przy pomocy części chłopów żuławskich usiłowała blokować zamek, a nawet spalić most zamkowy na Nogacie; oblegający apelowali więc do rady gdańskiej o śpieszne przysłanie na Nogat uzbrojonych łodzi. Ożywiła się także załoga Chojnic — wykorzystując niepewną sytuację w Księstwie Słupskim po śmierci Eryka Pomorskiego — próbowała 3 listopada, korzystając ze zdrady rady miejskiej, opanować Lębork (próbę udaremnili przybyli z Gdańska zaciężni). Również Tczew na początku listopada zamierzał poddać się Zakonowi, niepewne zaś nastroje panowały w Starogardzie. Rada gdańska zatem, w trosce o bezpieczeństwo miasta, przystąpiła do oczyszczania jego przedpola, burząc ruiny zamków w Sobowidzu i Grabinach oraz budując basteję w Pruszczu Gdańskim. Dodatkowych kłopotów przysparzała królowi spłata zaciężnych z Pasłęka oraz Puszkarza w Świeciu (dług Czerwonki). Zapewne z tych powodów nie sprzeciwił się inicjatywie stanów pruskich, które 26 listopada zawarły w Elblągu dwumiesięczny rozejm z Krzyżakami (nie objął on Pomorza Gdańskiego i ziemi chełmińskiej). Plauen zamierzał wykorzystać rozejm do zaopatrzenia Malborka, związkowcy zaś do zaopatrzenia miast i zamków nad Łyną, ale faktycznie obie strony były wyczerpane działaniami wojennymi..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 123-124 "...Istotne zmiany nastąpiły teraz w żegludze wiślanej. W ścisłe ramy organizacyjne ujęto sporadyczny dotąd system konwojowy. Konwojami zamiast rady gdańskiej kierował obecnie tzw. wydział kupców, który ustanowił specjalną opłatę (leitdegeldt, geleitsgeld), w wysokości około 1 grzywny pruskiej od łasztu przywożonego lub wywożonego towaru, co równało się mniej więcej tygodniowemu utrzymaniu jednego zaciężnego, a przeznaczoną na wynajmowanie stałej zbrojnej eskorty dla konwoju. Opłatę ściągała w porcie gdańskim dwuosobowa komisja, wybierana spośród kupców gdańskich, która przyjmowała również wpłaty od przedstawicieli Elbląga i Malborka, zebrane w tamtejszych portach. Efekty tego przedsięwzięcia były widoczne już w końcu października, kiedy z Gdańska, po wspomnianej letniej przerwie, wyruszył konwój wiślany złożony ze 121 statków, pod osłoną 21 uzbrojonych łodzi (w tym 4 espingi) oraz łodzi z basteją. Kiedy zaciężni z Nowego próbowali zaatakować tę armadę, eskorta nie poprzestała na rozproszeniu ich i spaleniu im łodzi, ale po wysadzeniu desantu podpaliła przedmieście Nowego, spichlerz zbożowy oraz pobliską wieś. 50 statków z tego konwoju, załadowanych zbożem i żywnością, wróciło 2 grudnia bez żadnych przeszkód do Gdańska..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 124-125 "...W trakcie operacji wojennych strona polska utraciła Lubawę. Zaktywizował się także wielki mistrz zakonu Ludwik von Erlichshausen, który rozpoczął ofensywę, wysyłając komtura von Plauena do walk na Warmii. W tych działaniach strona krzyżacka nie zawsze odnosiła sukcesy. O niepowodzeniu Krzyżaków w zdobywaniu miasta Pasymia tak napisał kronikarz: „Obywatele i mieszczanie miasta Passenheim w Prusach Niższych, wiernego dotąd królowi, nagleni od mistrza pruskiego Ludwika v. Erlichshausen (Erlichussen) ustawicznemi poselstwy, groźbami i obietnicami, aby mu miasto poddali i wypędzili z niego załogę królewską, ostrzegli o tem Michała Sromotnego, dowódcę miasta i załogi, i za wspólną zmową przyrzekli, że Prusakom bramy otworzą. Gdy więc na dzień oznaczony nadciągło wojsko krzyżackie mistrza, mieszczące w swym poczcie pięćset jazdy i wszystek kwiat rycerstwa, w spodziewaniu, że miasto z łatwością opanują, dowódca miejski, który na ten dzień zawezwał silny hufiec królewskiego wojska, zatrzymawszy dwóchset rycerzy przed bramami miasta, wpuścił do niego tylko trzechset wybrańszych, nie chcąc wydawać mieszczan na niebezpieczeństwo przez wpuszczenie całego wojska. Skoro ci trzystu weszli do miasta, natychmiast zamknięto bramy i wszystkich, z początku opierać się chcących, do nogi wycięto, tamtych zaś z bronią i końmi w niewolą zabrano. Jeden komtur z wielu rycerzami poległ w boju. Wojsko królewskie zabrało ogromne łupy”. Relacja Długosza jest przypuszczalnie przesadzona, albowiem inne źródła podają jedynie liczbę 24 jeńców (ale być może nie liczono pocztowych lecz jedynie rycerzy), potwierdzają jednak śmierć komtura Jerzego Lobia. Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 134-135 "...Pod koniec listopada 1459 r. zawarto dwumiesięczny rozejm, który w zasadzie obejmował tylko Prusy właściwe. Wynikało to między innymi z tego powodu, że oddziały krzyżackich najemników, znajdujące się na terenie Pomorza Gdańskiego, prowadziły dalej walki z wojskami polskimi. Zakon tłumaczył się, że nie jest w stanie niczego najemnikom nakazać..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 135-136 "...Choć dwumiesięczny rozejm dobiegł końca, ciężka zima opóźniła rozpoczęcie żeglugi handlowej na Wiśle, wywołała również zastój w działaniach wojennych. Bierność polską wykorzystał jednak przedsiębiorczy Kaspar Nostyc — dowódca zaciężnych chojnickich, który 25 lutego 1460 r. wdarł się na ziemie koronne, zdobył miasto i zamek w Wałczu i utrzymał go mimo odsieczy polskiej. Zakon zyskał nowy punkt operacyjny, z którego mógł najeżdżać ziemie polskie. Wywołało to sporo zamieszania w planach wojennych króla, gdyż sprawą nadrzędną stało się odzyskanie Wałcza. Z kolei niepokoiło to mocno Związek, i tak już zaskoczony układem rozejmowym z wielkim mistrzem zawartym przez książąt mazowieckich na sześć lat, który dawał Zakonowi możliwość zaopatrywania się bez przeszkód w żywność i inne materiały z Mazowsza. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 126 "...Zapowiedź wysłania kaprów na Bałtyk wiosną 1460 r., chociaż poprzedzona ostrzeżeniem wydanym przez gdańszczan w grudniu 1459 i lutym 1460 r., spotkała się z nieprzychylnym przyjęciem rady lubeckiej, rozdrażnionej akcjami kaprów polskich, a zwłaszcza sprawą statku Rysora (który zresztą zwrócono właścicielowi). Lubeka żądała zapewnienia bezpieczeństwa swoim kupcom oraz tym kupcom wendyjskim (z północnoniemieckich portów), którzy pływali do Szwecji 1 Inflant, a także zaopatrzenia kaprów w stosowne instrukcje. Stosunkowo długa i ciężka zima spowodowała, że dopiero w kwietniu rozpoczęto akcję kaperską, utrudnioną znacznie przez Lubekę, która na początku tego miesiąca wysłała pod wybrzeża pomorskie 3 „okręty pokoju", rzekomo w celu zwalczania prywatnych kaprów grasujących w tej części Bałtyku. Niepokoić też mogło styczniowe ostrzeżenie wielkiego mistrza wysłane kupcom lubeckim, w którym zapowiadał, że odwiedzanie portów pruskich sprowokuje Zakon do akcji odwetowej. Wszystkie te trudności przyczyniły się przypuszczalnie do umieszczenia przez radę gdańską w tegorocznych listach kaperskich zapisu, że dany kaper wysłany jest „z rozkazu Kazimierza, króla Polski"; miało to stanowić swego rodzaju dodatkową ochronę działalności kapra i było zresztą zgodne z ustaleniami wielkiego przywileju gdańskiego. Pierwszy tego rodzaju znany list został wystawiony 17 maja 1460 r. kapitanowi Mateuszowi Schultemu, choć — jak należy domniemywać — okręty kaperskie już w połowie kwietnia wypłynęły z Gdańska, kierując się przede wszystkim pod Gotlandię, Bornholm i w rejon Lubeki. Było to spowodowane sprytną taktyką kupców duńskich i hanzeatyckich, którzy w celu zmylenia kaprów polskich płynęli najpierw do Visby, a czasem nawet do Sztokholmu, aby stamtąd w dogodnym momencie przejść niewielką już odległość do portów inflanckich. Ta ryzykowna działalność kupców duńskich (prowadzona mimo obowiązującego rozejmu) czy hanzeatyckich (mimo gdańskich ostrzeżeń) nie wynikała wcale z sympatii dla Zakonu, ale z chęci zysku. Ziemie pozostające we władaniu Zakonu, odcięte od polskiego zaplecza, stanowiły korzystny rynek zbytu dla towarów zachodnioeuropejskich, zwłaszcza żywności; na przykład łaszt soli w 1460 r. kosztował w Gdańsku 15 grzywien pruskich, w Rydze.,22, a w Królewcu aż 78—80, stąd więc ten, tak bezwstydnie jawny w średniowieczu, cel dążeń. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 157-159 Malbork marzec - sierpień 1460 "...Pomimo tych trudności polska załoga Malborka, wzmocniona przysłaną z Gdańska piechotą, zamknęła wreszcie 21 marca 1460 r. pierścień okrążenia miasta. Pomimo stałych wypadów sił krzyżackich z Gniewa i Nowego na siły polskie pod miastem i na okolice Gdańska, działania oblężnicze posuwały się sprawnie naprzód. Najsilniejszy oddział z odsieczą liczący 800 ludzi, którym dowodził osobiście wielki mistrz, dotarł pod Malbork w połowie kwietnia, ale został odparty ogniem artylerii i nie zagroził oblegającym. Wokół murów miejskich wybudowano szczelny system umocnień polowych, składający się z rowów chronionych palisadą, drewnianych wież (bastei) z umieszczoną w nich artylerią i bronią palną oraz machinami miotającymi. Z tych umocnień prowadzono ostrzał murów, skupiając się głównie na bramach. Na środku Nogatu (jedno z ujść Wisły) wybudowano niewielką drewnianą fortecę, która utrudniała dostarczanie rzeką zaopatrzenia i łowienie ryb przez mieszczan. Wojska polskie przystąpiły też do drążenia tuneli i podkopów, wiodących pod murami do miasta. Takie działanie przyniosło spodziewane efekty: „miasto Marienburg, oblegane ciągle przez wojska królewskie, wytrzymawszy oblężenie przez cztery blisko miesiące, chociaż żywności mogło mieć jeszcze na pół roku, wszelako z obawy, iżby Polacy nie dostali się do niego prowadzonym pod ziemią podkopem, który już był gotowy, poddało się dnia trzynastego miesiąca sierpnia Janowi Kościeleckiemu wojewodzie włocławskiemu i staroście marienburskiemu. Na poddających się nie użyto żadnej srogości; jeno jednak Bluma i dwóch innych mieszczan, którzy głównymi byli sprawcami przeniewierstwa, ćwiertowano. Najemni żołnierze, zaciągnięci przez mistrza do obrony, zostali uwięzieni, reszta ludu otrzymała przebaczenie”. Długosz w swojej relacji popełnia kilka błędów — oblężenie trwało 34 miesiące (chyba że uważa za oblężenie tylko okres całkowitej, szczelnej blokady), miasto było już wygłodzone, a poddało się nie 13 ale 5 sierpnia. Opanowanie całego Malborka było poważnym sukcesem, a co najważniejsze, zwalniało duże siły dotychczas zaangażowane w trzymanie blokady czy też w późniejsze ścisłe oblężenie. A siły te potrzebne były w innych punktach Prus, bo znów zbliżała się nowa grupa najemników krzyżackich..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 137-139 "...Po 20 marca wznowiono bitwę o Malbork. Wobec braku perspektyw na szybkie nadejście wojsk królewskich cały wysiłek oblężenia spoczywał na gdańszczanach. Miasto otoczono rowem z wodą i podwójną palisadą, pobudowano basteje i blokhauzy strzegące Nogatu i dróg dojazdowych. Planowano także ząpalować koryto Nogatu, ale z projektu tego zrezygnowano. Służbę patrolową na rzece pełniły uzbrojone łodzie gdańskie, udaremniając wygłodzonym mieszczanom próby połowu ryb. Do pierwszej ich akcji bojowej doszło 27 marca, kiedy to załoga gniewska próbowała drogą wodną dosłać miastu żywność i uzbrojenie. Gniewski statek wiślany i łódź weszły jednak między kry (Nogat był jeszcze częściowo pokryty lodem) i zostały zniesione prądem pod most, gdzie zaatakowały je okręty gdańskie. Uciekający Krzyżacy wyrzucili ładunek do wody, statek zniosło na brzeg (łódź zapewne także porzucono), a załoga jego uszła do Sztumu. Gdańszczanie wyłowili potem część żywności (słonina) oraz 14 pancerzy i 24 rusznice. Więcej prób zaopatrywania miasta drogą wodną nie podejmowano, tym bardziej że zaciężni gdańscy obsadzili prawy brzeg Nogatu pod Wielbarkiem, a uzbrojone łodzie blokowały wejście na rzekę w rejonie Zantyru. Nie udało się również wielkiemu mistrzowi przedrzeć do miasta w połowie kwietnia (800 zbrojnych), a kolejna próba 1 czerwca została udaremniona przez niezdyscyplinowanych zaciężnych krzyżackich, którzy zażądali od wielkiego mistrza dodatkowej zapłaty za szturm (po 10 grzywien pruskich), czego oczywiście Ludwik nie był w stanie spełnić. Szturmu nie podejmowali również oblegający, gdyż postanowili wziąć miasto głodem..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 126 "...Przedłużająca się zima spowodowała nagromadzenie towarów w portach gdańskim i toruńskim. Dopiero 4 maja wypłynął do Torunia pierwszy konwój gdański pod eskortą 6 uzbrojonych łodzi, natomiast pierwszy konwój toruński, liczący aż 200 statków i dubasów oraz około 60 tratew załadowanych zbożem, bydłem, drewnem i smołą, wypłynął do Gdańska pod koniec maja, w dzień Zielonych Świątek. Tak ogromny zespół, rozciągnięty na znacznej przestrzeni i eskortowany tylko przez 6 łodzi, zaatakowali zaciężni krzyżaccy z Nowego i Gniewa, którzy część statków złupili lub spalili, zadając kupcom straty na sumę 3000 grzywien pruskich. Być może straty te spowodowały kilkumiesięczną przerwę w żegludze..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 127 "...Zaostrzyły się także stosunki gdańsko-lubeckie, kiedy kapitan Mateusz Schulte zatrzymał na początku czerwca 1460 r. statek lubecki płynący z Salis z towarami inflanckimi. Wysłane ponownie z Lubeki „okręty pokoju" pochwyciły sznikę Schultego wraz ze zdobytym przez niego statkiem i doprowadziły do portu w Lubece. Tam kapitana wraz z 32 ludźmi jego załogi uwięziono, a okręt zatrzymano — mimo protestów rady gdańskiej, domagającej się jego wydania. Na domiar złego w końcu czerwca wielki mistrz wysłał 6—8 własnych okrętów kaperskich i wystawił pierwszy list Baltazarowi Kraemu. Od początku swego istnienia krzyżacka flota kaperska nie miała doświadczonych załóg i kapitanów, jej wartość bojowa była więc nikła. Próby przeciągnięcia na stronę Zakonu kapitanów związkowych nie przyniosły rezultatu — wiemy o przejściu na służbę krzyżacką tylko kapitana Henryka Wittenberga (Wittenborcha). Niebezpieczeństwo krzyżackie, tym razem od strony morza, spowodowało, że rada gdańska (nie wycofując kaprów z akwenu Bornholm — Gotlandia) wysłała dodatkowo kilka okrętów do patrolowania linii Rozewie — Hel — Cieśnina Bałgijska, z zadaniem ochrony linii żeglugowych do portu w Gdańsku. W tym okresie przejął on całość, zapewniającego środki finansowe na dalsze prowadzenie wojny, związkowego handlu zagranicznego, dystansując Elbląg, który stał się typowym portem na zapleczu. W samym tylko roku 1460 do portu gdańskiego zawinęło 245 statków, a wypłynęło 319; natomiast elbląska flota handlowa prawie w całości zajęła się dostawami żywności z Gdańska (główny punkt zaopatrzenia) do Elbląga i dalszą ich dystrybucją do Malborka, Tolkmicka, Fromborka i Braniewa, do eskorty których użyto większości własnych okrętów kaperskich..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 159-160 "...W lipcu wielki mistrz, wykorzystując zaangażowanie sił gdańskich pod Malborkiem i nieobecność wojsk królewskich w Prusach, przystąpił do likwidacji zamków i miast związkowych w dorzeczu Łyny. Krzyżacy napadli przede wszystkim na Welawę, za pomocą puszczonych z prądem branderów spalili most na Pregole, a następnie obiegli miasto. Welawianie zaapelowali o pomoc do króla, ale ten nie mógł jej udzielić, gdyż był zajęty oblężeniem Wałcza i uśmierzaniem sporów wewnętrznych, a ponadto dotarły do niego wieści o zwerbowanej przez Szumborskiego na terenie Czech i Śląska odsieczy (około 3000 ludzi), ciągnącej przez Nową Marchię na pomoc Malborkowi. Z ratunkiem Welawie usiłowała zatem pośpieszyć połączona flotylla 24 okrętów gdańskich, elbląskich i braniewskich, z zaciężnymi Jana Skalskiego na pokładach. Od połowy lipca do końca sierpnia działała ona na Zatoce Świeżej i,w ujściu Pregoły. Wysadzone desanty spustoszyły i spaliły 7 wsi, 5 majątków ziemskich i 2 młyny, biorąc bogate łupy oraz staczając walki z zaciężnymi z Bałgi i Świętomiejsca. Nie poprawiło to jednak w niczym położenia Welawy. Odniesiono natomiast sukces pod Malborkiem, który skapitulował wreszcie 6 sierpnia 1460 r., oraz pod Wałczem, który w połowie sierpnia, kiedy oblegający ruszyli przeciw Szumborskiemu, został opuszczony przez Krzyżaków i spalony..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 127-128 "...W lipcu z tak wielkim trudem wystawiony przez wielkiego mistrza zespół okrętów kaperskich został rozgromiony przez kaprów polskich i lubeckie „okręty pokoju". Przyczyniły się do tego zarówno brak zaprawy bojowej ich załóg, jak i atakowanie wszystkich napotkanych statków kupieckich bez względu na ich przynależność. Wysłane z Królewca na akwen między Bornholmem a Gotlandią, niewiele chyba wzięły pryzów (statków zdobytych w walce), gdyż już 8 lipca 1460 r. część z nich dostała się do niewoli gdańskiej (II bitwa pod Bornholmem). Tego dnia patrolująca wody Bornholmu barka „Birgitte" („Lyckuff") kapitana Szymona Lubbelowa (70 zbrojnych i marynarzy) natknęła się na idące w znacznym rozproszeniu 3 okręty krzyżackie (szniki, sądząc po liczebności załóg). Wykorzystując to rozproszenie zuchwały kaper kolejno abordażował jednostki przeciwnika; do niewoli wzięto 100 zaciężnych i uzbrojonych mieszczan królewieckich (w tym rycerza krzyżackiego), 20 knechtów padło w walce lub utonęło. Opanowane szniki wraz z jeńcami Lubbelow doprowadził 16 lipca do portu gdańskiego. Przypuszczalnie w drugiej połowie miesiąca grasujące na tym akwenie 3 dalsze okręty krzyżackie (w tym okręt Baltazara Kraego) zostały pochwycone przez lubeckie „okręty pokoju" i doprowadzone do Lubeki. Zwolniono je dopiero po złożeniu przez kapitanów krzyżackich przysięgi, że będą napadać jedynie na wrogów wielkiego mistrza. Wyczyn Lubbelowa spowodował, że załoga kolejnego okrętu krzyżackiego, który zawinął do portu Sandvik na Olandii, na widok wpływających kaprów polskich w popłochu uciekła na ląd. Podjęto za nimi pościg, ale zakończenie incydentu nie jest znane. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 160-161 "...Opanowanie całego Malborka było poważnym sukcesem, a co najważniejsze, zwalniało duże siły dotychczas zaangażowane w trzymanie blokady czy też w późniejsze ścisłe oblężenie. A siły te potrzebne były w innych punktach Prus, bo znów zbliżała się nowa grupa najemników krzyżackich. „Pod tenże sam czas nadciągnął z Moraw Bernard Szumborski, wioząc z sobą dość spory poczet Czechów i Niemców, do trzech tysięcy piechoty i konnicy wynoszący; który gdy doszedł do Frankfurtu nad Odrą, gdzie był gościnny przytułek dla nieprzyjaciół (Fryderyk bowiem margrabia Brandenburski nieprzychylny był Polakom), posłyszawszy o poddaniu Marienburga, porzucił swego wodza i cofnął się z drogi, prócz pięciuset rycerzy, których Bernard różnemi pozorami i obietnicami zaledwo zdołał utrzymać. Oblegało tymczasem wojsko królewskie zamek i miasto Wałcz, i puszczono wieść, że tam najpierw Bernard miał przybyć z swoją siłą na odsiecz oblężeńcom. Dowódca wojska królewskiego, Jakub Dębiński kasztelan małogoski, herbu Odrowąż, odstąpiwszy od oblężenia, wyszedł w pole naprzeciw Bernardowi i rycerstwo ruszyło ku pewnem stoczeniu bitwy. Ale Bernard użył wybiegu i zboczywszy z drogi, w ciągu jednej nocy i dnia jednego ubiegł mil dwanaście, omylił wojsko królewskie i jego wodza i ze stratą stu koni przybył do Chojnic. O czem gdy się nieprzyjaciele dowiedzieli, z wielkim strachem opuściwszy zamek i podpaliwszy, pospieszyli za Bernardem”..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 139 "...We wrześniu 1460 roku wojska polskie pod dowództwem Andrzeja Puszkarza, burgrabiego ze Świecia, szturmowały Kwidzyn. Zdobyły i spaliły miasto oraz częściowo zniszczyły zamki (kapitulny i biskupi) oraz katedrę, gdzie schroniły się i obroniły resztki załogi zakonnej. Po splądrowaniu miasta oddziały polskie odstąpiły. Osłabiona załoga z Kwidzyna ograniczyła wypady i akcje odwetowe..." Fragment publikacji Janusz Bieszk "ZAMKI PAŃSTWA KRZYŻACKIEGO W POLSCE" s. 206 "...Obok wojny na lądzie największe miasta portowe będące w rękach Związku Pruskiego — Gdańsk i Elbląg — nie zaniedbywały morskiego teatru działań. Po zakończeniu okresu rozejmu w lipcu 1459 r. wznowiono działalność okrętów kaperskich na żołdzie tych miast i za zgodą, a nawet na rozkaz, króla. Ich działania koncentrowały się u wybrzeży Inflant oraz w pobliżu Królewca i Gdańska. Flota kaperska w okresie największego rozkwitu liczyła 33 okręty (w większości były to małe statki). Wiosną 1460 r. działania przeniosły się w okolice Gotlandii, co spotkało się z ostrymi protestami miast skupionych w Hanzie. W odpowiedzi na akcje kaprów Gdańska, Krzyżacy wystawili niewielką flotę. Do akcji zwalczania gdańskich kaprów przystąpiła także Lubeka. Jej okręty przechwyciły latem okręt kaperski dowodzony przez Mateusza Schultego i mimo protestów rady Gdańska (też członka Hanzy), wydano go na tortury, a następnie w sierpniu został ścięty wraz z całą załogą (32 marynarzy). W lipcu 1460 r. doszło do pierwszej bitwy gdańskich kaprów z kaprami krzyżackimi w pobliżu Bornholmu. Kaper Szymon Lubbelow (gdańszczanin) przechwycił tam 3 statki krzyżackie z załogami liczącymi w sumie 120 zaciężnych i mieszczan królewieckich. W bitwie zginęło 20 ludzi z okrętów krzyżackich, pozostałych wzięto w niewolę i przewieziono do Gdańska. Krzyżackie okręty zintensyfikowały swoje działania po zajęciu przez wojska zakonne portów w Łebie i Pucku. Wypływając z tych portów, miały ułatwione zadanie — krótkie rejsy, możliwość szybkiego skrycia się w porcie — wszystko to ułatwiało przejmowanie statków zmierzających do Gdańska. Władze Gdańska wysłały jednak na morze kilkanaście okrętów z załogami liczącymi aż 800 ludzi, które 26 czerwca zdobyły krzyżacką karawelę z 54-osobową załogą, a w sierpniu przechwyciły następnych 10 okrętów. Działania kaprów zapewniły w miarę bezpieczną żeglugę statkom gdańskim i zmierzającym do Gdańska. Udało się też w dość znacznym stopniu ograniczyć dowóz żywności i materiałów wojennych do Królewca, choć zaopatrzenie ciągle tam dopływało i ułatwiało wielkiemu mistrzowi prowadzenie wojny. Ale nigdy w historii wojen morskich nie udało się dokonać pełnej blokady zaopatrzenia przeciwnika..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 145-147 "...Choć rada gdańska wykazała dobrą wolę i odwołała kaprów z rejonu Lubeki, hanzeaci okazali się nieprzejednani w sprawie Schultego, wypominając ubiegłoroczną sprawę statku Rysora. Zapewne chcąc wpłynąć na osłabienie akcji kaperskiej, a może i upokorzyć gdańszczan, wydali na tortury i ścięli w sierpniu w Lubece pechowego kapitana wraz z 32 jego ludźmi, mimo poselstw i protestów rady gdańskiej, która tłumaczyła, że działali oni zgodnie z prawem i na specjalny rozkaz króla polskiego. Represje lubeckie nie osłabiły jednak akcji kaperskiej, co było o tyle ważne, że w sierpniu Zakon przejął inicjatywę operacyjną i uzyskał wiele sukcesów w Prusach i na Pomorzu Gdańskim. Nie przerwano jej nawet we wrześniu, choć król, obawiając się dalszych postępów krzyżackich, wzywał radę gdańską do odwołania kaprów z Bałtyku i skierowania ich na dolną Wisłę w celu uniemożliwienia przepraw oddziałom zakonnym..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 161-162 "...Sukcesy polskie, wbrew pozorom, wcale nie osłabiły Zakonu. Przeciwnie, przejął on całkowicie inicjatywę operacyjną na Pomorzu i w Prusach. Szumborski, zręcznie wymanewrowawszy oddziały królewskie, dotarł do Chojnic. Tam na wieść o kapitulacji Malborka zostawił część swoich ludzi i ruszył do Chełmna. Sforsował Wisłę, która nie była blokowana przez gdańszczan, gdyż rozkaz królewski z 30 sierpnia rada gdańska otrzymała zapewne z opóźnieniem, i 1 września był w Chełmnie. Tymczasem załoga Chojnic, wzmocniona częścią zwerbowanych zaciężnych Szumborskiego, dowodzonych przez Rawenecka (około 1000 ludzi), dokonała wypadu pod Gdańsk; zdobyła 30 sierpnia basteję w Pruszczu Gdańskim (którą obsadzono) i podeszła pod bramy Gdańska. Zaalarmowani mieszczanie, nieświadomi liczebności Krzyżaków, ruszyli bezładnie przeciw nim i wpadli w zasadzkę — 40 z nich zginęło, przeszło 300 dostało się do niewoli. Upojony zwycięstwem Raweneck odciął miastu dopływ Raduni, spalił przedmieścia, a następnie przez okręg pucki i Skarszewy wrócił do Chojnic. Przerażona klęską rada gdańska zaalarmowała króla. Kazimierz, chcąc uprzedzić ewentualne połączenie się krzyżackich załóg dolnopruskich z oddziałem obsadzającym basteję w Pruszczu, 15 września polecił radzie ściągnąć z Bałtyku kaprów i zablokować ich okrętami dolną Wisłę. Rada gdańska jednak polecenia nie wykonała, tłumacząc, że sama nie zdoła jednocześnie prowadzić wojny na morzu i na lądzie. Niepomyślne wydarzenia toczyły się tymczasem jak lawina. 5 września zaciężni królewscy z Pasłęka, nie otrzymawszy w terminie 38 000 zł węg. zaległego żołdu, zawarli rozejm z Krzyżakami (obejmował również załogi Ornety i Miłakowa), co praktycznie przekreśliło ewentualną ich pomoc dla oblężonej Welawy. 18 września rozzuchwalony powodzeniem Raweneck, wzmocniony załogami Gniewa i Nowego, obiegł Lębork i zagroził Erykowi II zniszczeniem Księstwa Słupskiego, jeśli nie przekaże miasta Zakonowi. Z kolei Szumborski przed 19 września nagłym wypadem opanował miasto Golub nad Drwęcą (zablokował jednocześnie zamek), zagrażając bezpośrednio Toruniowi, siedzibie Związku. Król polski, zapewne zaskoczony tak nagłym rozwojem wypadków, przybył śpiesznie do Torunia, aby zapobiec upadkowi miasta i zorganizować przeciwdziałanie. Chcąc zapewnić sobie wierność torunian, wydał 23 września ostateczną decyzję o likwidacji głównego ich konkurenta w handlu wiślanym — Nieszawy, którą zamierzał przenieść o 31 km w górę Wisły, na miejsce wsi Roskydalino — leżącej naprzeciw ujścia Mieni (Lipnicy), przy czym ostateczny termin jej „przenosin" ustalono na wiosnę 1461 r. Za tę cenę i pod zastaw sreber, pożyczonych przez króla od biskupa Gruszczyńskiego, rada toruńska przesłała broń załodze zamku golubskiego i udzieliła królowi 358 zł węg. pożyczki. Jako zaliczka umożliwiły one królowi zaciągnięcie około 800 zbrojnych (w tym 200 pieszych), których zamierzał wysłać do Prus. Szczęśliwa passa Zakonu trwała. 10 października Eryk II, zdradzając króla, przekazał Lębork (wraz z Łebą) oraz Bytów zaciężnym krzyżackim. Przedsiębiorczy Raweneck podszedł w nocy z 12 na 13 października pod Puck, broniony przez 200 zaciężnych Knutsona i oddział gdański, i w porozumieniu z grupą mieszczan zajął po krótkiej walce miasto. Stanowiło to już bezpośrednie zagrożenie Gdańska, więc król, rezygnując ostatecznie z udzielenia pomocy oblężonej Welawie (skapitulowała 27 października), 16 października wysłał owych 800 zaciężnych do dyspozycji rady gdańskiej. Obsadzili oni i ufortyfikowali kościół i klasztor cystersów w Oliwie, skąd aż do 8 grudnia (kiedy odeszli na załogę do Gdańska) zwalczali wypady krzyżackie z Pucka i Lęborka..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 128-130 "...Sytuacja Gdańska, a pośrednio i kaprów polskich, znacznie się pogorszyła w październiku tego roku, po opanowaniu przez Krzyżaków Łeby i Pucka. Zakon zyskał dwa nowe porty na południowym Bałtyku. Nie mógł wprawdzie ich wykorzystywać jako punktów przeładunkowych, ale mogły w nich bazować okręty kaperskie, którym teraz łatwo było już przenikać na redę Wisłoujścia..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 162 "...Po długiej przerwie, wywołanej działaniami zbrojnymi nad dolną Wisłą, 24 października wyruszył z Gdańska konwój z suknem, śledziami i rybami, który bez strat (zapewne dzięki zaangażowaniu zaciężnych z Gniewa i Nowego na Pomorzu Gdańskim) dotarł do Torunia. W kilka dni później nowe niebezpieczeństwo zagroziło żegludze wiślanej. W nocy z 10 na 11 listopada 1460 r. zaciężni Szumborskiego przeprawili się przez Wisłę z Chełmna i opanowali — dzięki zdradzie jednego z zaciężnych Puszkarza — zamek w Świeciu. Wysłane 16 listopada z Torunia posiłki nie zdołały jednak wyprzeć napastników, których trzeba było przez długie miesiące blokować, zużywając wiele sił i środków. W końcu listopada wielki mistrz zajął również drugi ośrodek związkowy nad Łyną — Bartoszyce. Mimo kłopotów ze Świeciem ostatni w tym roku konwój wiślany, ze zbożem i innymi artykułami żywnościowymi, dotarł bezpiecznie do Gdańska 10 grudnia, utraciwszy na skutek napadu załogi gniewskiej tylko jeden statek ze zbożem..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 131-132 "...W ten sposób Krzyżacy dość łatwo opanowali także Łebę i Świecie. W rękach polskich zostały tylko: Gdańsk, Tczew, Starogard, Tuchola i Człuchów. Krzyżacy panowali ponownie na prawie całym Pomorzu Gdańskim. Oddziały wojsk zakonu odnosiły także sukcesy na ziemi warmińskiej i w Prusach Dolnych. W wyniku ofensywy na tych terenach Krzyżacy do końca 1460 r. opanowali Braniewo, Lidzbark, Welawę i Bartoszyce. Broniły się tylko odosobnione twierdze — Sępopole, Morąg i Kętrzyn, ale nie mogły liczyć na pomoc..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 141 "...Opanowanie północno-zachodniej części Pomorza Gdańskiego przez Zakon wywołało wzrost nastrojów antyzwiązkowych i antypolskich wśród zmaltretowanego działaniami wojennymi chłopstwa. Na domiar złego ze Związku wyłamała się Warmia. Spowodował to nowo mianowany biskup Paweł Legendorf, zaufany nowego papieża Piusa II. [...] Przybyły do Prus Legendorf nawiązał kontakty z wielkim mistrzem, z którym w końcu października zawarł rozejm. Warmia, formalnie dochowując wierności królowi i Związkowi, ogłosiła neutralność w wojnie, co postawiło w kłopotliwej sytuacji polskie i związkowe załogi miast i zamków warmińskich, które biskup zaczął usuwać nawet siłą..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 130-131 "...Przygotowania do wiosennego wysłania kaprów Gdańsk rozpoczął już w grudniu 1460 r. Zamierzano zablokować szczególnie wybrzeże Inflant, ponieważ z tamtych portów przede wszystkim zaopatrywano Kłajpedę i Królewiec (przez Zalew Kuroński). Statki kupieckie zaczęły bowiem, poza ubiegłoroczną trasą na Visby i Sztokholm, żeglować również do Rygi czy Rewia, aby z nich, wzdłuż brzegów inflanckich, przekradać się do portów zakonnych. Zakon w tym czasie zyskał sobie również nowe źródło zaopatrzenia, przeciw któremu kaprzy byli bezradni: kupcy litewscy, którym wojna przerwała ożywiony handel z Gdańskiem (przez kowieński szlak wodny), zaczęli nawiązywać kontakty handlowe z kupiectwem królewieckim, znajdując u nich łatwy zbyt dla swoich towarów, choć na nieszczęście dla Krzyżaków Litwa nie wytwarzała zboża..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 162 "...Początek 1461 r. nie przyniósł poprawy sytuacji, strona krzyżacka odnosiła mniejsze lub większe sukcesy. Uzyskała też poparcie biskupa warmińskiego, który pieniędzmi lub groźbą pozbywał się polskich załóg w miastach i zamkach na terenie swojego biskupstwa i częściowo obsadzał je swymi żołnierzami, a częściowo wpuszczał do nich załogi krzyżackie. Wojska krzyżackie w tym czasie obiegły Sępopol i Morąg — załogi tych miast oraz Kętrzyna wezwały na pomoc wojska polskie..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 141 "...Zima 1461 r. znów osłabiła rozmach działań wojennych, choć kontynuowano oblężenie zamku świeckiego. Szumborski, wykorzystując zlodzenie Wisły, próbował zorganizować odsiecz dla oblężonych. Zbiórkę jej wyznaczono na 10 lutego w Chełmnie, jednakże tylko Raweneck (który wrócił już do Gniewa) wyraził chęć wzięcia w niej udziału. Odsiecz nie doszła więc do skutku, ale zaciężni Rawenecka wybudowali w marcu basteję na przedzamczu, ograniczając swobodę ruchu oblegającym..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 132 "...Obecność Krzyżaków w zamku świeckim nie wpłynęła na działalność konwojów wiślanych, które w marcu rozpoczęły sezon żeglugowy. Pierwszy konwój gdański, liczący 100 statków, wypłynął 28 marca. Dzień później, między Tczewem a Gdańską Głową, minął się z płynącym do Gdańska konwojem toruńskim (40 statków toruńskich i bydgoskich), wiozącym len, mięso, jęczmień i inne artykuły żywnościowe. Statki z konwoju gdańskiego wróciły bez przeszkód 27 kwietnia, z ładunkiem żywności..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 132 "...Tymczasem na wiosnę próbę blokady portu gdańskiego podjęły okręty krzyżackie, które bazowały teraz w Łebie i Pucku 1 były wystawione przez tamtejsze załogi. Krążąc między Rozewiem a Helem, w końcu maja pochwyciły 8 zdążających do Gdańska statków kupieckich, co wywołało nawet obawy wśród kontrahentów gdańskich i samych gdańszczan z powodu możliwego załamania się żeglugi handlowej i wynikłych stąd ogromnych strat dla miasta i Związku. Obawy te zmobilizowały radę do przeciwdziałania. W czerwcu 1461 r. wystawiła ona 8 (znanych nam) listów kaperskich (na barki i szniki), a w następnym miesiącu około 15—20. W składzie okrętów kaperskich mogła znaleźć się też karawela krzyżacka, którą kaprowie gdańscy zdobyli 26 czerwca pod Rozewiem, a która wypłynęła z Królewca z ładunkiem towarów i 54 członkami załogi pod dowództwem Holendra kapitana Simona Hennincka.." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 162-163 "...Wzrastająca pomoc Rawenecka dla załogi świeckiej zmobilizowała radę toruńską, która w połowie maja wraz z zaciężnymi Kościeleckiego zacieśniła blokadę zamku. 16 maja zaokrętowane oddziały toruńskie (w składzie zespołu statków była także łódź z basteją) wylądowały na leżącej na północ od zamku wyspie wiślanej i umocniły ją. Odcięto także basteję Rawenecka od zamku, a sam zamek otoczono koszokopami oraz drewnianymi osłonami wzmocnionymi faszyną. Choć zamek poddany był nieustannie ostrzałowi z dział, rusznic i kusz, jego załoga próbowała sama ostrzeliwać przepływające statki. Doświadczył tego kolejny majowy konwój toruński (statki i tratwy); jego eskorta stoczyła walki z załogą świecką i gniewską, ale doprowadziła 4 czerwca konwój szczęśliwie do Gdańska. W czerwcu wystąpiło jednak tak znaczne obniżenie poziomu wód wiślanych, że obawiano się nawet wysyłać tratwy, gdyż obciążone cennym ładunkiem mogły osiąść na mieliźnie i stać się łatwym łupem krzyżackim. Kiedy jednak rada gdańska zaleciła 9 czerwca radzie toruńskiej wstrzymanie wysyłki konwojów do czasu podniesienia się poziomu wód, zainteresowani kupcy prosili, by zezwoliła im na ubieganie się u dowódców krzyżackich o glejty na przewóz tratew. Rada toruńska skierowała ich do króla, nie zachowały się jednak dokumenty, czy udzielił on takiego zezwolenia..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 133 "...Początkowo armia polska (wielkopolskie i małopolskie pospolite ruszenie, kontyngenty książąt mazowieckich, nadworne chorągwie tatarskie i litewskie), zebrana na Kujawach, miała przez most na łodziach koło Torunia przejść Wisłę i zaatakować Golub i Chełmno, a potem — być może — ruszyć do Prus Dolnych na pomoc zamkom i miastom nad Łyną oraz opanowanym przez Legendorfa zamkom i miastom warmińskim. Zamiar ten był o tyle zasadny, że 16 czerwca Krzyżacy oblegli Morąg, a w końcu lipca Sępopol (zagrażając Frydlądowi i Kętrzynowi). Legendorf już w styczniu zajął Dobre Miasto, a zapewniwszy sobie w marcu poparcie wielkiego mistrza opanował 24 kwietnia Jeziorany, a 30 sierpnia Lidzbark; natomiast kwietniową jego próbę usadowienia się w Braniewie udaremnił Jan Skalski. Doradcy królewscy wymogli jednak na Kazimierzu skierowanie wyprawy pod Chojnice, przy jednoczesnym odwetowym ataku na Księstwo Słupskie (za ubiegłoroczną zdradę Eryka II). Była to decyzja — wobec krytycznej sytuacji w Prusach Dolnych — błędna i krótkowzroczna, a wybieranie się z pospolitym ruszeniem pod nieszczęsne dla króla Chojnice niejako wróżyło niepowodzenie. Rycerstwo koronne opuściło 10 sierpnia Bydgoszcz i tak rozciągnęło się w marszu, że dziewięć dni później musiało czekać pod Kamieniem Krajeńskim na Małopolan. Postój wykorzystał król do porządkowania organizacyjnego wojsk, wyznaczenia dowódców oraz ułagodzenia szlachty małopolskiej, która, rozjątrzona zabójstwem Andrzeja Tęczyńskiego przez mieszczan krakowskich, wymogła na nim obietnicę ukarania winnych. 25 sierpnia wojska przekroczyły granicę Pomorza i 1 września zdobyły Debrzno. Następnie król ruszył pod Chojnice i 2 km od miasta rozbił obóz. W ciągu trzytygodniowego postoju nie podjęto żadnych działań przeciw zaciężnym Nostyca, jedynie część rycerstwa z Tatarami, w czasie wypadu na teren Księstwa Słupskiego, zdobyła i złupiła Szczecinek, a przy okazji rozbiła i wzięła do niewoli oddział wojsk książęcych. Eryk dzięki wstawiennictwu swej żony, księżnej Zofii, uzyskał przebaczenie króla, któremu złożył zapewnienie o swojej wierności. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 133-134 "...W czasie trwania tego pseudooblężenia strona polska doznała kolejnych porażek w Prusach Dolnych. Oblężonym ośrodkom związkowym nad Łyną usiłował przyjść z pomocą Jan Skalski wraz z mieszczanami Elbląga. W końcu sierpnia wypłynęło na Zatokę Świeżą 10 okrętów elbląskich i braniewskich, z których dokonano wypadów na wybrzeża Sambii, ale nie odciągnęło to wojsk krzyżackich znad Łyny. Co więcej, zbyt bezwzględne postępowanie Skalskiego, który niejednokrotnie zmuszał radę braniewską do świadczeń wojennych, stało się przyczyną rewolty antypolskiej. Wykorzystując nieobecność Skalskiego (wyjechał do króla pod Chojnice) mieszczanie braniewscy, wspomagani przez okolicznych chłopów, w nocy z 10 na 11 września opanowali zbrojnie miasto, a następnie przekazali je Legendorfowi, który w tydzień potem obiegł katedrę fromborską. Wraz z utratą Braniewa strona polska została pozbawiona nie tylko ważnego punktu operacyjnego i portu nad Zatoką Świeżą, ale również, nieznacznej wprawdzie, lecz niezbędnej do działań na zatoce, floty braniewskiej, która dotąd współdziałała ściśle z flotą elbląską — zastąpić ją teraz musiały specjalnie wydzielone siły gdańskie, co osłabiło gdańskie flotylle rzeczne na innych akwenach. Z kolei wielki mistrz w nocy z 15 na 16 września, wskutek zdrady części mieszczan, opanował Frydląd nad Łyną, co przyśpieszyło kapitulację pozostałych tamtejszych ośrodków. Ponadto na początku września zaciężni Rawenecka zdobyli zameczek w Osieku (między Gniewem a Nowem)..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 134-135 "...Porażki te wpłynęły deprymująco i wprost zniechęcająco na związkowców, czego dobitnym wyrazem stały się wrześniowe obrady zjazdu stanów pruskich z królem w Bydgoszczy. Wobec zbliżającego się ich terminu oraz pogarszających się warunków atmosferycznych król podjął decyzję o przerwaniu oblężenia Chojnic i rozpuszczeniu pospolitego ruszenia. Zapewne siódma smutna rocznica niefortunnej bitwy spowodowała, że usłuchał rad kasztelana Jana Tęczyńskiego i postanowił zrezygnować całkowicie z pospolitego ruszenia, a wojnę kontynuować tylko przy pomocy żołnierzy zaciężnych. Około 18 września na sejmie obozowym uchwalono podatek na wyekwipowanie 2000 zaciężnych, który większość rycerstwa uiściła. Rokosz podniesiony przez Wielkopolan przeciwko ich staroście Piotrowi z Szamotuł przyśpieszył zwinięcie obozu i odwrót do Bydgoszczy, gdzie przed 25 września król rozpuścił wojska. Tak oto żałośnie zakończyła się wyprawa pospolitego ruszenia — na szczęście dla dalszych losów wojny już ostatnia. Prawdziwy kielich goryczy czekał króla 25 września w Bydgoszczy, kiedy to delegaci stanów pruskich, wskazując na przebieg działań wojennych, wytknęli mu otwarcie niedołęstwo, porzucenie sprawy pruskiej oraz niedotrzymanie obietnicy pomocy. Kazimierz niemal pokornie tłumaczył się z ostatnich niepowodzeń, zapewniał ich o chęci walki aż do zwycięskiego końca i wzywał do cierpliwości i wytrwania, zapowiedział też wysłanie silnych wojsk zaciężnych, co nieco rozładowało napiętą atmosferę. Wiążące decyzje miały być podjęte w grudniu na sejmie nowokorczyńskim. Ostatnie ośrodki związkowe w Prusach Dolnych: Sępopol i Kętrzyn skapitulowały 18 października, a Morąg 27 tego miesiąca. Ale skończyła się już zła passa strony polskiej. 5 października zostało zlikwidowane oblężenie katedry fromborskiej, Skalski zadał klęskę mieszkańcom Braniewa i w odwecie zaczął pustoszyć okolice miasta; 16 października skapitulował zamek w Świeciu (obsadzili go torunianie). W końcu miesiąca wkroczyły wreszcie do Prus nowe zaciężne oddziały polskie (około 2000 ludzi), wystawione za podatek uchwalony w obozie chojnickim, pod dowództwem, marszałka nadwornego Piotra Dunina. Głównym zadaniem polskiego dowódcy było powstrzymanie dalszych postępów sił zakonnych na terenie Prus właściwych, toteż część swych wojsk skierował do Elbląga w związku z walkami o Braniewo, część natomiast do Malborka z zadaniem czuwania nad urodzajnym obszarem Żuław. Już w pierwszych dniach Dunin dobitnie dał znać Krzyżakom o swojej obecności w Prusach. W porozumieniu z zaciężnymi Puszkarza, odwołanymi już ze Świecia, 31 października uderzył jednocześnie na Łasin (przed laty dwukrotnie bezskutecznie oblegany przez pospolite ruszenie) i Sztum, które zdobyto i częściowo spalono. Atak na Sztum zasługuje na szczególną uwagę, gdyż miasto i zamek leżały wówczas na wyspie Jeziora Białego, więc zaciężni Dunina przenieśli tu łodzie z Nogatu i na nich dotarli do murów miasta..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 135-137 "...Do zadań tej armii należało przeciwdziałanie dalszym sukcesom Krzyżaków na terenie Prus Właściwych, które praktycznie były już stracone dla strony polskiej. Załogi polskie stacjonowały w nielicznych miastach, a i tam nie można było polegać na ich wierności. Nie lepsza sytuacja była w ziemi chełmińskiej, na Pomorzu Gdańskim i Powiślu, ale tam działały siły związkowe i one w zasadzie ponosiły odpowiedzialność za utrzymanie stanu posiadania. Przedłużająca się wojna, brak zdecydowanych sukcesów, powodowała u mieszczan i wśród szlachty spadek wiary w pomyślny dla strony polskiej koniec. Chłopi, szczególnie wolni z Kaszub, oraz zarówno wolni, jak i poddani z Dolnych Prus, nękani głodem (stałe niszczenie pól, powodowało niskie plony, które i tak były konfiskowane) coraz częściej stawali się sprzymierzeńcami Krzyżaków. Potrzeba było jakiegoś spektakularnego sukcesu, aby sprawa nie została przegrana. Pierwszym posunięciem związkowców było ponowne zaprzysiężenie szlachty i mieszczaństwa na wierność królowi. Ale za tym musiały pójść czyny..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 148-149 "...Większość kaprów gdańskich została wysłana pod brzegi inflanckie, część pozostała w rejonie Zatoki Gdańskiej, a część na akwenach Bornholmu i Gotlandii, co wywołało kolejne zadrażnienia w stosunkach polsko-duńskich, zwłaszcza po nieudanych wiosennych rokowaniach Chrystiana z lubeczanami w Segebergu w sprawie zwrotu zatrzymanych statków gdańskich. Sytuację zaogniało postępowanie Axelssona, który w dalszym ciągu chwytał okręty kaperskie, zwłaszcza zapędzone sztormem na przybrzeżne płycizny Gotlandii, a potem domagał się od rady gdańskiej wysokiego okupu za ich zwrot (zatrzymanie okrętu kapitana Ambrożego van der Ulstenne); istniała więc obawa zerwania rozejmu, a nawet niedojścia do projektowanych rokowań pokojowych. W sierpniu, w odpowiedzi na żądania hanzeatów przerwania blokady Inflant, rada gdańska zaproponowała Lubece, aby zaopatrywała swoje jednostki w specjalne zaświadczenia (certyfikaty), w których byłoby podane pochodzenie statku i towaru. Natomiast utrzymanie samej blokady uzależniła od zgody króla polskiego — miał się on wypowiedzieć co do tego przy najbliższym pobycie w Prusach. Z letnich sukcesów kaprów polskich należy wymienić opanowanie 7 sierpnia w porcie ryskim 10 statków holenderskich wraz z towarami, które doprowadzono do portu gdańskiego (w walce zginęło 3 Holendrów, 7 dalszych zmarło z ran po przybyciu do Gdańska). Tu okazało się, że nie należą one do kupców amsterdamskich, więc rada zwróciła je ich kapitanom. Świadczyło to o rezygnacji z dotychczasowej metody nie ograniczonego ataku na żeglugę. Zarzucono ją tak z powodu rozejmu z Danią, jak i z powodu represji wobec kaprów i kupców gdańskich. Zaczęła się wówczas wykształcać i ustaliła do końca wojny nowa metoda ofensywna — ograniczonego ataku na żeglugę. Oszczędzano w niej statki państw neutralnych, o ile omijały one porty krzyżackie, uznawano wiarygodność przedstawianych certyfikatów, wypuszczano kupców za poręczeniem i obietnicą dostarczenia w umówionym terminie ustalonej kwoty pieniężnej..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 163-164 "...Doszło również do zaciętych walk w obronie konwojów wiślanych, które po długiej letniej przerwie wypłynęły w połowie października na Wisłę. Ponieważ opanowanie Świecia nie zmniejszyło zagrożenia krzyżackiego na rzece, więc rada gdańska powiadomiła torunian i bydgoszczan o wysłaniu do Torunia uzbrojonych łodzi. 27 października 7 z nich, płynących z Gdańska i eskortujących statki ze śledziami i suknem, zostało napadniętych niedaleko Grudziądza przez zaciężnych Rawenecka. Gdańszczanie stracili w tej potyczce 2 łodzie oraz 14 zabitych i kilku jeńców, przepadła też część ładunku. Owe 5 łodzi stanowiło chyba — zdaniem rady gdańskiej — zbyt małą eskortę dla dużego konwoju toruńskiego z żywnością, gdyż zaleciła ona torunianom dodatkowe uzbrojenie kilku dubasów. Szczupłość eskorty rada gdańska zamierzała zrekompensować dość przemyślnym planem przebycia niebezpiecznego odcinka rzeki Gniew—Grudziądz. Zgodnie z nim 2 listopada opuściły Gdańsk statki ze śledziami i towarami, osłaniane przez 14 uzbrojonych łodzi, a 6 listopada miał opuścić Toruń konwój toruński liczący 50 statków pod eskortą 5 łodzi. Po zatrzymaniu się w Grudziądzu konwój toruński wysyłał swoje 3—4 uzbrojone łodzie pod Gniew, gdzie miały czekać na konwój gdański, aby następnie wraz z 14 łodziami gdańskimi ruszyć z nim do Grudziądza. Z kolei połączona eskorta przeprowadzała poza Gniew konwój toruński, skąd odpływał do Gdańska pod eskortą 5 łodzi, reszta zaś wracała do Grudziądza. Stąd łodzie toruńskie towarzyszyły konwojowi gdańskiemu do Torunia, reszta eskorty kierowała się do Gdańska. Plan, niestety, nie został zrealizowany w całości, gdyż konwój toruński wypłynął z opóźnieniem i nie wysłał na czas swoich lodzi pod Gniew. Konwój gdański, po krótkim postoju, ruszył więc dalej i pod Nowem został zaatakowany przez okręt zaciężnych Rawenecka. Liczna eskorta konwoju odparła ten atak, tracąc 2 zabitych i 17 rannych. Natomiast konwój toruński natknął się pod Gniewem na 2 basteje zbudowane na samej rzece, między którymi stanęło kilka uzbrojonych łodzi krzyżackich. Konwój zatrzymał się przy dużej kępie wiślanej i eskorta przystąpiła do budowy bastei na jednym ze statków, zamierzając pod jej osłoną sforsować zaporę przeciwnika. Wybrano największy statek, który wiózł ładunek łatwopalnego paku, używanego do uszczelniania i konserwacji kadłubów (nie wiadomo, czy było to celowe zamierzenie, czy fakt ten przeoczono, choć część paku przeniesiono na inne statki). Na statku-bastei ustawiono 2 maszty z marsami, połączono je palisadą i umieszczono strzelców z rusznicami i kuszami. 3 grudnia ruszył on na umocnienia krzyżackie, mając po bokach i za sobą uzbrojone łodzie, i prawdopodobnie łatwo je sforsował, choć nie bez strat. Na jednej z łodzi krzyżackich, znajdującej się w pobliżu statku- -bastei, eksplodował ładunek prochu, więc przerażona załoga, zniesiona prądem pod jego burtę, poddała się. Zapewne obie jednostki zderzyły się dość mocno ze sobą i od tego wstrząsu płonący proch wpadł (przez niską burtę) między beczki z pakiem na okręcie gdańskim. Wybuchł gwałtowny pożar, w czasie którego kilku zaciężnych polskich i krzyżackich spłonęło, pozostali knechci, korzystając z zamieszania, uciekli. Prawdopodobnie pożar ugaszono, gdyż 6 grudnia konwój bez przeszkód dopłynął do Gdańska, zamykając sezon żeglugowy na Wiśle..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 137-139 Brodnica listopad 1461 - marzec 1462
"...Ale jednocześnie Bernard Szumborski, niezrażający się
upadkiem Swiecia, zebrał nowe siły: najemników krzyżackich
z Działdowa, dowodzonych przez jego rodaka Mużika
z Svinawy, i z Nowego Miasta, którymi dowodził Ulryk
von Kinsberg. Z tymi siłami wyprawił się na Brodnicę.
Akcja Szumborskiego, dobrze zaplanowana, zakończyła się
sukcesem: „Miasto Brodnicę w chełmskiej ziemi, niedbale
strzeżone przez Mikołaja z Kościelca wojewodę inowrocławskiego
i jego syna Jana podkomorzego, Krzyżacy, wpadłszy
do niego w nocy przez fosy wodą napełnione, gdy nikogo
nie było ku obronie ani nawet na straży, opanowali. Wnet
nadbiegło ich wojsko w całej sile i wokoło zamku porobiwszy
zasieki, aby do niego nie dopuścić żadnego dowozu,
sparło go oblężeniem. Tak ściśnionemu i ani obrony, ani
dostatecznej nie mającemu żywności, pospieszył na pomoc
Piotr Dunin, dowódca królewski, podkomorzy sandomierski,
i przez sam środek obozów nieprzyjacielskich, ze stratą kilku tylko żołnierzy, podwiózł żywność, lubo w małej i ledwie na krótki czas mogącej wystarczyć ilości, i ludzi nieco wprowadził do zamku. W lutym oddziały te przystępują już do walki, ale Dunin ciągle nie ma wystarczających sił. Sytuację jego wojsk tak opisał Długosz: „Lubo zaś król Kazimierz Piotrowi Duninowi, podkomorzemu sandomierskiemu, dowódcy wojsk królewskich, posłał posiłki ze swoich dworzan i nowo zaciężnych rycerzy, tudzież oddziału walczącego pod wodzą Jana z Kościelca wojewody brzeskiego, i wojsko posiłkami temi pomnożone ruszyło już było na odsiecz Brodnicy, wszelako Dunin, z uwagi na szczupłość swoich sił, a przeważną liczbę nieprzyjaciół, którzy do Brodnicy pościągali byli wszystkie swoje załogi, nie śmiejąc z nimi stoczyć walki, przymuszony był cofnąć się z drogi, nie dobywszy prawie oręża. Nie jest to zbyt sprawiedliwy osąd — walki podjęto, ale nie na taką skalę. Najpierw, w celu przygotowania zaplecza, rozpoczęto boje o odbicie Golubia (w samym zamku w Golubiu, podobnie jak w Brodnicy, stała polska załoga), ale ta akcja, kierowana przez gdańskich dowódców Wawrzyńca Schranka i Gotarda z Radlina, nie przyniosła sukcesu, udało się jedynie wzmocnić obronę zamku.Wyprawa na odsiecz załodze w Brodnicy nie miała żadnych szans. Zgromadzone tam siły, dowodzone przez Bernarda Szumborskiego i Urlyka von Kinsberga, były zbyt duże. Dunin podjął próbę wzmocnienia obrony zamku, jedna taka wyprawa już się przecież udała, a do tej wysłał dużo większe siły — 1200 jezdnych i 1000 piechoty — ich głównym zadaniem było dostarczenie zaopatrzenia, Wyprawa wyruszyła 5 marca z Torunia, ale pod Brodnicą została odparta przez Szumborskiego. Oblężeni nie mają już prawdopodobnie zbyt dużo żywności i innego zaopatrzenia. W tej sytuacji decyzja obrońców może być tylko jedna: „Rycerstwo zatem stojące w Brodnicy, straciwszy wszelką nadzieję pomocy, chociaż nie przyciśnione jeszcze żadną ostatecznością, weszło z nieprzyjacielem w ugodę, i pod zaręczeniem bezpieczeństwa osób i majątków, zamek Brodnicę dnia ośmnastego miesiąca lutego, nie tak przemocy ustąpili, jako raczej zdradziecko wydali. Nie jest to opinia dla obrońców sprawiedliwa, wszak byli to żołnierze najemni, zawodowcy, którzy jasno ocenili swoje szanse. Krzyżakom zwycięstwo to podnosiło morale, i choć był to sukces ważny, to jednak nie tak znaczny, jak to ocenił Długosz, pisząc swoją kronikę: „Jakoż Krzyżacy, opanowawszy zamek i miasto Brodnicę, tak jakby je orężem zdobyli i zamek marienburski już mieli w swojej mocy, najlepsze nadal wróżyli sobie powodzenie i o układach pokojowych, które przed opanowaniem Brodnicy najmocniej pragnęli, już ani myśleć nie chcieli”. Nie powinno to było zbytnio dziwić Długosza, zakon krzyżacki przez cały dotychczasowy okres wojny traktował wszelkie rozmowy o pokoju lub zawieszeniu broni w sposób taktyczny — chodziło w nich o wprowadzenie w błąd przeciwnika i zyskanie na czasie lub ewentualnie wymuszenie poważniejszych ustępstw..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 151-154 "...Nie zaprzestał działalności Jan Skalski. 11 listopada jego zaciężni wraz z elblążanami spustoszyli okolice Bałgi i Pokarmina, a w nocy z 29 na 30 listopada, wspomagany przez elblążan oraz załogi z Pasłęka i Ornety, bezskutecznie usiłował zdobyć Braniewo (w walce został ranny). Duninowi natomiast przyszło zmierzyć się z Szumborskim pod murami Brodnicy, którą ten opanował w nocy z 11 listopada, nie zdobył jednak zamku. Oddział Dunina (400 ludzi), wysłany z Łasina z żywnością dla zamku, opanował w nocy z 25 na 26 listopada podzamcze brodnickie, a następnie spalił wzniesioną przez Szumborskiego basteję. Po zadaniu znacznych strat odsieczy krzyżackiej (80 zabitych) i po dostarczeniu do zamku żywności oraz grupy zbrojnych zaciężni polscy wrócili do Łasina. Z kolei Raweneck 8 grudnia, na skutek zdrady części mieszczan starogardzkich, opanował Starogard i zagroził od południa Gdańskowi..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 139 "...Niepowodzenia króla i związkowców trwały dalej. 6 stycznia 1462 r. Nostyc, współdziałając z mieszczanami, odebrał Debrzno, kiedy zaś na początku marca nie powiodła się związkowcom próba zaopatrzenia zamku brodnickiego w żywność, około 5 marca skapitulowała jego załoga. W kwietniu Dunin rozpoczął werbunek nowych zaciężnych, lecz aż do lata nie podjął nowych działań..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 140 "...W roku 1462 rada gdańska kontynuowała akcję kaperską, traktując ją jako swego rodzaju środek represji wobec króla duńskiego za samowolne wybryki sundzkie. W okresie od 13 marca do 13 lipca wystawiła ona 18 listów kaperskich, a w wydanej kaprom instrukcji nakazała również zwalczanie Rygi i Parnawy za zaopatrywanie przez nie Krzyżaków i wrogie traktowanie kupców pruskich. Z tych też powodów gubernator Ścibor Bażyński odrzucił w imieniu króla prośby namiestnika burgundzkiego w Holandii i rady holenderskiej o zezwolenie na swobodny handel z Inflantami (odrzucono też protesty miast wendyjskich w tej sprawie)..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 165 "...Upadek Brodnicy był dla strony polskiej w zasadzie pozytywnym wydarzeniem. Doradcy króla, ale także inni, czynni politycznie przedstawiciele społeczeństwa, zrozumieli wreszcie, że aby wygrać wojnę, trzeba zwiększyć liczbę zaciężnego wojska, zgromadzić je w jednym miejscu i pod jednym prawdziwie energicznym i kompetentnym dowództwem poprowadzić do walki, w taki sposób, by nie utracić go w przypadkowej klęsce. Dlatego też już w kwietniu Dunin rozpoczyna werbunek dalszych sił — siły te musiały się skonsolidować i przygotować do walki, dlatego przerwa w działaniach bojowych trwała aż do lata..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 154 "...Krzyżacy z kolei poprzestali na spustoszeniu w połowie czerwca Krajny (przez załogę chojnicką). Być może na bierność tę wpłynęła zapowiedź mediacji czeskiej. [...] Kazimierz przybył w końcu czerwca do Torunia, zamierzając stąd uderzyć na Chełmno i Golub, a przewidując rozszerzenie operacji w głąb Prus, wezwał radę gdańską do przygotowania uzbrojonych łodzi..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 140 "...W końcu maja przybyła do Wisłoujścia flotylla z solą z Baie, w której składzie znajdowała się, wspomniana wcześniej, karaka francuska (ściślej bretońska) „Sankt Peter van Rosseel", dowodzona przez kapitana Marota Boeffa (Aaymara Beufa). W czasie postoju w Zatoce Gdańskiej rozszalała się burza i jeden z piorunów rozszczepił wysoki na ponad 30 m grotmaszt karaki i wywołał pożar. Po ugaszeniu go statek wprowadzono na Motławę i wyładowano sól, a następnie przekazano na Łasztownię do remontu. Odwołanie Boeffa, choroba i śmierć kolejnego kapitana, zadłużenie się załogi u kupców gdańskich spowodowały, że statek obłożono aresztem. Nie zdążono go jednak wykorzystać w charakterze okrętu kaperskiego (niewątpliwie ze względu na gabaryty i moc bojową stałby się postrachem kaprów krzyżackich czy duńskich), gdyż spory między armatorem a radą gdańską przeciągnęły się poza rok 1466. Okręty kaperskie zwalczały również żeglugę miast wendyjskich we wschodniej i południowo-zachodniej części Bałtyku, wdzierając się nawet do portu w Strzałowie i konfiskując składowane tam towary. Nic zatem dziwnego, że posłowie gdańscy, którzy przybyli w sierpniu na rokowania pokojowe z Chrystianem do Lubeki, musieli wysłuchiwać skarg poszkodowanych kupców. Dwaj z nich — Jungę i Spickhering, których statki zatrzymano na wodach Ozylii i doprowadzono do Gdańska — wymogli nawet na radzie lubeckiej obłożenie aresztem towarów kupców gdańskich. To z kolei wywołało ostrą interwencję Kazimierza, który — aprobując i uzasadniając postępowanie kaprów — zagroził hanzeatom konfiskatą ich mienia na ziemiach polskich i pruskich. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 165-166 "...1 lipca 1462 r. 300 chłopów chełmińskich z kosami, osłanianych przez chorągwie królewskie i torunian, wysiekło zboże pod Chełmnem, komplikując zaopatrzenie zaciężnych Szumborskiego. Nazajutrz siły królewskie, wzmocniwszy załogę zamku golubskiego, rozpoczęły ostrzał artyleryjski miasta Golubia. Po uzyskaniu od Torunia pożyczki (2000 zł węg.) król rozpoczął werbunek nowych oddziałów, które zamierzał wysłać do Malborka, aby Dunin mógł wspomóc gdańszczan, zwalczających bez powodzenia wypady Rawenecka i Nostyca. Zaciężni krzyżaccy bowiem, w odwet za nieudany napad gdański na Puck (21 czerwca), spustoszyli w lipcu okolice Gdańska, uszkadzając tamę na Raduni oraz wycinając dojrzewające zboża. Plany króla wkrótce zostały pokrzyżowane przez wspólną akcję wielkiego mistrza i Legendorfa, których oddziały (około 3000 ludzi) obiegły 15 lipca Frombork. Kazimierz mógł ruszyć z odsieczą dopiero po kilku tygodniach, więc na początku sierpnia na pomoc oblężonym pośpieszyli gdańszczanie i elblążanie, by poprzez dywersję odciągnąć wielkiego mistrza spod Fromborka. 7—10 okrętów gdańskich i elbląskich (galary wiślane i łodzie) z około 700 zaciężnymi na pokładach wypłynęło na Zatokę Świeżą. Desant, wysadzony 7—8 sierpnia, na wybrzeżach Sambii, zdobył, doszczętnie ograbił i spalił Rybaki. W drodze powrotnej jeden z galarów, zapędzony wiatrem pod brzeg fromborski, został pochwycony przez Krzyżaków wraz z całą załogą (103 ludzi, w tym 20 zaciężnych królewskich). W połowie sierpnia Dunin zaczął gromadzić w Elblągu oddziały toruńskie i gdańskie, zamierzając 19 sierpnia ruszyć na odsiecz Fromborkowi. Na wieść o tym Ludwik, skłócony już z Legendorfem o katedrę, być może obawiając się też nowego desantu w Sambii, zwinął oblężenie..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 140-141 "...Pod ten sam czas gdańszczanie wtargnęli zbrojno przez zatokę morską do ziemi sambieńskiej, jeszcze dotychczas nietkniętej, a obfitującej w mnogie stada bydła, w nieobecności ziemian, którzy z mistrzem krzyżackim wyszli byli na wojnę, a złupiwszy ją z wszelakich majątków i dobytków, zapuścili w niej pożogi i ze zdobyczą wrócili do Gdańska. Gdy o tych pożogach gruchnęła wieść w obozie mistrza, wojsko z chłopów złożone rozbiegło się natychmiast dla ratowania swoich żon i dzieci, i nie było żadnego środka, aby je w obozie powstrzymać”. Tak to, po raz kolejny, wielki mistrz zakonu nie popisał się ani umiejętnościami dowódczymi, ani też odwagą..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 159 "...6 sierpnia 1462 r. na zjeździe w Lubece zatwierdzono przedłużenie rozejmu polsko-duńskiego do 24 sierpnia 1463 r. i ustalono przedłużenie go poza ten termin, dopóki jedna ze stron nie wypowie go pisemnie, przy czym działania wojenne mogły być podjęte dopiero po sześciu tygodniach od daty wypowiedzenia. Praktycznie więc był to swego rodzaju układ pokojowy, tym bardziej że w tej formie przetrwał on do końca wojny. Pod naciskiem Lubeki, zainteresowanej handlem z Inflantami, doszło w końcu września do zawarcia rozejmu z miastami inflanckimi, zapewne na 8—12 (?) miesięcy, co spowodowało odwołanie kaprów z wód wschodniego Bałtyku. Do kolejnego sukcesu rady gdańskiej zaliczyć należy również przerwanie jesienią wszelkich wrogich wystąpień ze strony rady amsterdamskiej, z którą rokowania pokojowe prowadzono od 11 kwietnia 1462 r. za pośrednictwem kantoru Hanzy w Brugii. Ostatnią w tym roku akcją kaprów polskich było pochwycenie prywatnego okrętu kaperskiego ze Strzałowa. Jeden z kupców strzałowskich Herman Hoveren, poniósłszy straty wskutek letnich napadów kaprów gdańskich na port w Strzałowie, i dobrze wiedząc, że nie pokryje ich na drodze roszczeń prawnych, wysłał w celu zwalczania kaprów gdańskich własny okręt kaperski. Pierwszym okrętem, z którym zetknęli się kaprowie Hoverena, był na ich nieszczęście okręt znanego nam kapitana Stollego. Stolle z łatwością odparł atak, zdobył okręt strzałowski i odprowadził go do Gdańska. Jego załogę uwięziono, a zwolniono dopiero na prośbę rady strzałowskiej, po zrzeczeniu się przez Hoverena wszelkich roszczeń. Tak więc jesienią 1462 r. sytuacja króla i Związku wyraźnie się poprawiła — postępy krzyżackie na Pomorzu i ziemi chełmińskiej zostały zahamowane, a spośród przeciwników na morzu ubyły: Dania, Amsterdam i miasta inflanckie..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 166-167 "...W związku z tym Dunin, połączywszy się ze Skalskim, obległ 24 sierpnia Braniewo, a ponadto spustoszył północną Warmię, docierając pod Bałgę, Świętomiejsce i Pokarmin. Uwolnienie Fromborka i wycofanie się wielkiego mistrza do Królewca umożliwiło powrót do planowanych działań na Pomorzu Gdańskim, być może również pod naciskiem zainteresowanej rady gdańskiej. 29 sierpnia przerwano więc oblężenie Braniewa i oddziały Dunina (1112 ludzi) zostały 9 września skoncentrowane w rejonie Gdańska, gdzie połączyły się z posiłkami gdańsko-tczewskimi (około 900 ludzi). Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 141 "...Wojsko dowodzone przez Dunina nie było gotowe do stoczenia walnej bitwy, gdyż, jak na ówczesne sposoby prowadzenia bitew, zbyt mało było jazdy — ale na pewno dowódca zakładał taką możliwość, gdyż domagał się od króla przysłania dodatkowego oddziału konnicy (została ona w końcu wysłana, ale po czasie). Prawdopodobnie, do czasu otrzymania posiłków w jeździe, Dunin planował jedynie pustoszenie okolic zamków i miast z załogami krzyżackimi, a być może także zakładał odbicie niektórych mniejszych ośrodków miejskich, w takim wariancie celem musiał być Puck, skąd Krzyżacy zagrażali żegludze do Gdańska. Puck był jedynym portem na Pomorzu, z którego mogli korzystać. Ze Strzyży wojsko ruszyło w kierunku północnym i w ciągu dwóch dni (do 11 września) oddziały Dunina doszły na odległość 6 km od Pucka, pokonały więc trasę długości 35 km — nie było to tempo imponujące, ale warunki atmosferyczne nie pozwalały na szybszy marsz. Należy tu nadmienić, że w trakcie marszu, 12 września, w wyniku ulewnych deszczów aż 16 wozów taboru ugrzęzło w błocie. Ale armia nie dotarła do Pucka i nie rozpoczęła oblężenia — przyczyną były właśnie deszcze, które zamoczyły proch. Co prawda Dunin podjął próbę budowy dzieł oblężniczych wokół miasta, ale ostatecznie poprzestał na pustoszeniu okolicznych pól i wiosek. Przypuszczalnie nie miał wiadomości o wojskach przeciwnika, gdyż zapewne 16 września nie wybrałby trasy wiodącej przez gęsty las, z prawie nieistniejącą siecią dróg. Tymczasem dowodzący wojskami krzyżackimi Fritz Raweneck, który już co najmniej od 9 września uzyskiwał informacje od chłopów kaszubskich o pojawieniu się wojsk polskich, o ich składzie i kierunku marszu, pospiesznie zbierał siły do odparcia wojsk Dunina. O planach Krzyżaków i ich siłach oraz o działaniu wojsk polskich na Pomorzu tak napisał Długosz, który o wyprawie Dunina miał informacje od swego bratanka Janusza: „Po oswobodzeniu warowni warmińskiej i splądrowaniu ziemi pruskiej w okolicach miasteczek zwanych Miły Młyn i Siekierka Piotr Dunin, podkomorzy sandomierski, nie mogąc mistrza wywabić do walki, poprowadził wojsko na Pomorze, aby dać pomoc gdańszczanom, którym nieprzyjaciel z pobliskich stanowisk wielkie wyrządzał szkody, i poskromić najezdników zapędzających się aż pod mury Gdańska. Minąwszy miasto Gdańsk, rozszerzył po włościach i miasteczkach straszliwe rabunki i pożogi. W tych zagonach pustoszących dotarł aż do krańców ostatnich Pomorza i osady nawet morzem, bagnami i jeziorami otoczone popalił. Struchleli na te klęski nieprzyjaciele, pościągawszy więc załogi ze wszystkich warowni, a nieco posiłków przyzwawszy z Szląska przez tajemne listy i gońce, pod dowództwem Frycza Rawnecke rodem z Austryi i Kaspra Nostwica Ślązaka, sporządzili wojsko do pięciu tysięcy tak pieszego, jak i konnego wynoszące, które pomnożyli jeszcze ludem wiejskim, do wojny już przyuczonym, i poprowadzili je między wąwozy, kędy wojsko królewskie miało przechodzić, w nadziei, że słabsze i szczuplejsze niemal o połowę, w miejscu ciasnem i do walki niedogodnem łatwo zwyciężą. Piotr Dunin, dowódca królewskiego wojska, dowiedziawszy się od szpiegów, jakie przeciw niemu siły zbierano, słał jednego po drugim gońców do Kazimierza króla polskiego, z doniesieniem o grożącym sobie niebezpieczeństwem i prośbą o nadesłanie nowych i w znacznej sile posiłków. Król niebawem zajął się wyprawieniem na pomoc Duninowi oddziału złożonego z dworzan pod wodzą Wojciecha Górskiego”. Jeśli opis poczynań wojsk polskich na Pomorzu, w stosunku do ludności tam mieszkającej, nie jest przesadzony, to nie może dziwić wrogi do Polski i jej wojsk stosunek większości Kaszubów i ich dość liczny udział w walkach po stronie Krzyżaków. Trochę przesadny jest natomiast opis strachu nieprzyjaciela przed armią Dunina, bo choć przewaga w ludziach nie była tak wielka, jak to wynika z przytoczonego cytatu, to jednak z raportów szpiegów krzyżackich (zawierających informacje dokładne, ale zawsze nieco spóźnione, a więc mogące zawierać błędy) wynikało, że Fritz Raweneck miał armię liczniejszą od polskiej. Do walki z Piotrem Duninem Krzyżacy przygotowywali się już od dawna, wszystko zależało teraz od tego, na jakim terenie i w jakiej sytuacji dojdzie do starcia. Z prostego rozumowania jasno wynika, że zbierano siły nie od 9 września, lecz co najmniej od drugiej połowy sierpnia. W innym przypadku, przy ówczesnych środkach łączności i możliwościach marszowych, nie zdołano by zebrać sił rozrzuconych przecież na całym Pomorzu Gdańskim, a co dopiero ściągnąć zwerbowanych najemników ze Śląska czy Łużyc — ci mieli do przebycia kilkaset kilometrów — a dodatkowo jeszcze zmobilizować, dozbroić i zorganizować w oddziały chłopów kaszubskich. Wojska zebrano z następujących zamków i miast pomorskich: Gniew, Starogard (Raweneck), Chojnice (Nostyc), Lębork (Kaspar Warnsdorf), Nowe, Skarszew i Kiszewy. Krzyżacy zdążyli także wysłać posłów na dwór księcia słupsko-szczecińskiego, Eryka II, który, pomimo obietnic i przyrzeczeń składanych Kazimierzowi Jagiellończykowi, skrycie im sprzyjał, aby przysłał pomoc przeciwko Polakom. [...] Połączone oddziały krzyżackie, których dowódcy trafnie ustalili rejon działania wojsk polskich, także w dniach 15-16 września działały w okolicach Pucka (na wschód od Jeziora Żarnowieckiego), a więc w niewielkiej odległości od przeciwnika. Być może z informacji, jakie uzyskali od chłopów, którym polecili śledzenie ruchów Dunina, znali liczebność jego oddziału (ale posiłki z Gdańska uszły ich uwadze). Mogli być także powiadomieni o wysyłanych do króla prośbach o posiłki, gońcy poruszali się po terenie zajętym przez wojska krzyżackie, bardzo prawdopodobne jest więc wzięcie któregoś z nich do niewoli. W każdym razie to Krzyżacy dążyli do bitwy, pragnąc rozbić przeciwnika przed ewentualnym połączeniem się polskich oddziałów. Na szczęście nie wiedzieli, że wysłany jako uzupełnienie oddział jazdy dowodzony przez Wojciecha Górskiego nie miał żadnych szans dotrzeć na pole bitwy — chorągwie nadworne przeszły Wisłę dopiero 25 września8, a więc nie istniała żadna przyczyna zmuszająca Krzyżaków do przyspieszania starcia o kilka dni. Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 163-167 Następnego dnia wymaszerowano w rejon Pucka. Początkowo zamierzano oblegać go, ale wobec złych warunków atmosferycznych wyruszono do okręgu lęborskiego, gdzie rankiem 17 września 1462 r. pod wsią Świecino (nad jeziorem Rogoźnica) doszło do bitwy z oddziałami krzyżackimi, dowodzonymi przez Rawenecka i Nostyca (około 2700 ludzi)..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 141 Świecino 1462 "...Po uzupełnieniu załogi Fromborka i pozostawieniu części sił Janowi Skalskiemu w celu dalszego prowadzenia działań na terenie Warmii Piotr Dunin ruszył na Pomorze. Siły polskie nie były zbyt liczne — 112 kopijników, 600 lekkiej jazdy i 400 drabantów (piechurzy) — razem 1112 żołnierzy. Poszczególnymi rotami dowodzili: Paweł Jasieński, Wacław Nieborski, Mikołaj Wilkanowski, Wawrzyniec Schrank i Janusz Długosz (bratanek autora Dziejów polskich.). Ta niewielka armia, prowadząca duży tabor bojowy, złożony z wozów zbudowanych na wzór husycki, w okolicach Gdańska stanęła na krótki postój we wsi Strzyża. Do tej wsi rada miejska Gdańska przysłała uzgodniony z Duninem kontyngent wojska, którym dowodzili Mikołaj Działowski (Salendorf) i Paweł von Wüsen, liczący 300 jazdy i 400 drabantów. Do tej liczby należy dodać jeszcze bliżej nieustalonej wielkości grupę pieszej milicji miejskiej z Gdańska i zwerbowanych z okolicznych lasów ludzi zajmujących się wypalaniem węgla drzewnego. Tak wzmocniona armia Dunina liczyła około 2000 ludzi (po 1000 w jeździe i w piechocie). Nie była ona zbyt okazała, ale sformowana w zasadzie (poza niewielką grupą milicji) z żołnierzy zawodowych. [...] Razem siły krzyżackie, które maszerowały przeciwko małej armii polskiej, liczyły 1000 dobrze wyszkolonej jazdy i 400 drabantów (piechoty wzoru husyckiego), a także około 1300 uzbrojonych chłopów pomorskich — Kaszubów. Kaszubi w większości nie byli wojownikami z musu, lecz służyli z własnej woli, jako tako uzbrojeni i chętni do walki w obronie swojego dobytku, a przez osiem lat wojny nabyli już pewnego doświadczenia w walce i nie ustępowali umiejętnościami milicjom miejskim. [...] 16 września 1462 r. około godzin południowych wojsko Dunina dotarło do niewielkiej wsi Świecino. Tam doszło do spotkania przednich straży wojsk przeciwników, nie były to na pewno siły główne, gdyż wtedy niezrozumiałe byłoby oczekiwanie obu stron na rozegranie bitwy do następnego dnia — walka rozpoczęłaby się natychmiast. [...] Główne siły krzyżackie dotarły na miejsce bitwy nocą i wczesnym rankiem, jak z tego wynika ich odpoczynek nie był pełny, możliwe więc, że byli zmęczeni marszem. Następnie rozbili obóz po przeciwnej stronie polany, w odległości około 500-600 m od polskiego obozu, na wzniesieniu 82,0. Raweneck miał tylko 200 wozów, liczba ta nie wystarczyła do zbudowania obozu na wzór husycki. Zabezpieczył więc jedynie wozami trzy ściany obozu — resztę ochraniała palisada, ustawiona od strony wojsk polskich, zbudowana z ociosanych pali, których część była okuta żelazem. Ale nawet taki niepełny obóz stanowił oparcie dla walczących w polu oddziałów, dlatego że pomieszczono w nim wszystkich uzbrojonych w broń „ogniową”. Z założenia miał on stanowić w razie porażki w polu ochronę i punkt oporu, wystarczający do czasu ewentualnej odsieczy (liczono tu głównie na wojska księcia Eryka II). Do walki stanęły prawie równe siły. Wojsko polskie miało liczniejszą jazdę, w tym więcej ciężkozbrojnych kopijników, siły krzyżackie zaś o 700 piechurów więcej, ale byli to w większości chłopi (a więc przypuszczalnie jednak nieco słabiej wyszkoleni i uzbrojeni, co wcale nie oznacza, że mniej groźni w walce, szczególnie w obronie obozu). Niezbyt korzystne było pole bitwy, zbyt wąskie, od południa ograniczało je bagniste jezioro, od północy ściana lasu, a poustawiane w lasach zasieki uniemożliwiały ewentualny odwrót. Było to oczywiście niedogodne dla obu stron, czego budowniczowie i pomysłodawcy — krzyżaccy najemnicy — nie przewidzieli. [...] Dunin rankiem wyprowadził z taboru całą jazdę i większość piechoty, pozostała w nim tylko część milicji gdańskiej, przeznaczona do jego obrony. Korzystając z porannych mgieł zasłaniających przed wzrokiem przeciwnika, jazda ustawiła się na prawie całej szerokości polany, piechota została ulokowana na lewym skrzydle, opierając się o brzeg jeziora. Od strony nieprzyjaciela piechotę zasłaniała jazda i dość wysokie szuwary. Wynika z tego, że polski dowódca planował wykorzystanie w decydującym momencie piechoty do ostrzału z kusz skrzydła jazdy przeciwnika i do ewentualnego ataku, gdyby Krzyżacy wprowadzili do walki piechotę. Na atak piechoty na konnicę, przy braku pik lub kopii, nikt by się nie odważył. Krzyżacy nie planowali prawdopodobnie żadnych skomplikowanych manewrów — jazdę ustawiono naprzeciwko jazdy polskiej, a piechotę przed obozem na tyłach konnicy — pewnie miała ona stanowić odwód strzelczy — także i oni nie mieli broni umożliwiającej walkę z szarżującą jazdą. Uszykowane wojska ruszyły na siebie równocześnie, ale nie była to szarża, bo brakowało miejsca, by rozpędzić konie. Bitwę rozpoczął atak polskiej jazdy pod dowództwem Pawła Jasieńskiego: „Z obojej więc strony z największym zapałem i duchem zwycięstwa uderzyli na siebie przeciwnicy. W pierwszem zaraz spotkaniu Paweł Jasieński, dworzanin królewski, herbu Gozdawa, na wymierzone już kopije nieprzyjaciół szybko z boku skoczywszy, pomieszał je, tak że wszystkie ciosy chybiły”. Opisu Długosza nie należy rozumieć dosłownie — czołowy oddział polski uderzył nie na spisy (czyli kopie), ale na szpicę jazdy krzyżackiej i zmieszał jej szyk, zmuszając ją do odwrotu do głównej linii. Zmieszanie czołowych oddziałów przeciwnika było możliwe jedynie w przypadku szarży, należy więc przypuszczać, że atak ten przeprowadzono po skosie polany — w innym przypadku ciężka jazda nie miałaby miejsca do nabrania pędu. Po tym bardzo krótkim preludium nastąpiło właściwe starcie ciężkozbrojnej jazdy nie poprzedzone szarżą „rycerze królewscy, pierwszy tworzący zastęp, sadno złamali przednie szyki nieprzyjaciół i wodzów ich powalili o ziemię. Wszelako ci, nie zmieszani tą porażką, ruszyli znowu do bitwy. Wszczęła się na nowo zacięta z obu stron walka i trwała ona przeszło trzy godziny. Z jednej i drugiej strony padało wiele trupem; aż wreszcie znużone oba wojska, jakby za spólnem hasłem przerwały bój i cofnęły się do swych taborów, które miasto obozów pozostawiły były za sobą” Była to więc jak na jazdę walka nietypowa, statyczna, polegająca na stałej wymianie ciosów (typowa szermierka), a jednocześnie zacięta i wymagająca dużego wysiłku, nie powinna więc dziwić ta przerwa, zresztą takie odpoczynki w bitwach średniowiecznych się zdarzały. Na przebieg tej walki duży wpływ miał skład narodowościowy wojsk. Zawodowi żołnierze znali się z wielu wojen, w których uczestniczyli często w tych samych szeregach, ale teraz najemnicy wchodzący w skład armii krzyżackiej, głównie ✓ Niemcy i Ślązacy, traktowali Czechów, którzy walczyli w polskich szykach, jak zdrajców. W zasadzie mieli rację, bo na początku tej wojny Czesi w zdecydowanej większości służyli zakonowi. Z kolei wśród Czechów być może obudziło się wspomnienie wojen husyckich, w których Niemcy bez litości ich zabijali, traktując to jako rzecz bardzo miłą Bogu, być może nadarzyła się teraz sposobność odwetu, należało więc ją w pełni wykorzystać. Przerwanie walki dla odpoczynku wynikało zaś z przestrzegania zasad etosu rycerskiego — tak postępowali niejednokrotnie rycerze zachodni, a przerwy wykorzystywano do uzupełnienia uzbrojenia (głównie kopii, które na ogół kruszyły się w pierwszym starciu), rannych koni i innych czynności. Odpoczynek nie trwał zbyt długo, bo obie strony uważały, że odniosły sukces, należy więc czym prędzej zakończyć walkę, dobijając osłabionego przeciwnika. I znów doszło do zaciętej walki, w której nie było miejsca na litość „Po chwilowem wytchnieniu wyszły znowu obadwa, nie tak do boju, jako raczej do ścigania przeciwnika; jedni drugich bowiem mieli za znużonych i do cofnięcia się zmuszonych. W samej rzeczy, w tem natarczywem spotkaniu wielu bardzo i nad liczbę walczących poległo, szał raczej ślepy niźli odwagę śmiercią przepłaciwszy. Gdy dowódca krzyżackiego oddziału, Frycz Rawnecke, został raniony, nieprzyjaciel cofać się i chwiać począł. Dla wielkiej jednak mnogości żołnierza nie można go było znieść od razu. Walczył z uporem jeszcze blisko godziny”. Załamanie się najemników po odejściu na tyły Fritza Raweneck było krótkotrwałe, a Krzyżacy zaczęli nawet spychać jazdę polską, a może było to ze strony wojska polskiego zamierzone działanie — podprowadzenie jazdy przeciwnika pod pozycję zaczajonej piechoty leżało przecież w planach Dunina. Do tej pory była to bitwa jazdy — piechota żadnej strony nie została jeszcze zaangażowana do walki, a teraz zbliżał się właściwy moment do działania dla strzelców. Jazda krzyżacka w ciągłym boju wyszła na wysokość stanowiska polskiej piechoty, a w ferworze bitewnym nie zauważyła tego niebezpieczeństwa. W tym samym czasie powrócił na pole bitwy, po opatrzeniu rany, Fritz Raweneck, ale i on prawdopodobnie nie zauważył nowego przeciwnika. Polska piechota, doskonale ustawiona, rozpoczęła huraganowy ostrzał z kusz. Strzelano tak zwaną nawiją — nie celowano w konkretnego żołnierza — bełty wystrzeliwano w górę, a te, po osiągnięciu apogeum, opadały ze zwiększoną siłą i prędkością na szyk przeciwnika. W takim kłębowisku zawsze istniała szansa, że większość pocisków znajdzie dla siebie cel. Deszcz bełtów zachwiał jazdą przeciwnika — pociski z łatwością przebijały pancerze, raniły ludzi i konie, tworzyły wyrwy w szeregach, zrzucając ciężkozbrojnych wojowników z koni. Był to przełomowy moment bitwy. Nieprzyjaciel „(...) nie mogąc wreszcie wytrzymać natarcia, z przodu konnicy, a z boku piechoty silnie napierającej, pierzchnął w popłochu. Pozbierawszy potem w ucieczce rozbiegłe drużyny jezdnego i pieszego rycerstw, wrócił z nimi Frycz Rawneckc i zagrzewał je gorliwemi słowy do ponownej walki. Lecz gdy zatrzymane w pogromie równie jak pierwsze zastępy doznały porażki, gdy wreszcie i sam Frycz trupem poległ, sadno pokonano i resztę, i jak bydło pędzono w rozsypce. Było między tłumami nieprzyjaciół wielu rycerzy ćwiczonych w boju, którzy pamiętni nie tylko na sławę, ale i na ślub uczyniony przed bitwą, woleli poddać się więzom, niżeli uciekać z pola. Kasper Nostwic, drugi wódz chorągwi nieprzyjacielskich, który sam namawiał wojsko do owej przysięgi, że żaden nie opuści walki, pierwszy zabrał się do ucieczki i swoim przykładem wielu za sobą pociągnął zbiegów. Piechota, której w wojsku nieprzyjacielskim była także znaczna liczba, mało kładąc otuchy w ucieczce, gdy od jazdy Polskiej łatwo byłaby doścignioną, schroniła się w części do taborów zostawionych w tyle obozu. 1 - Wielogodzinne wyrównane starcie kawalerii. 2 - Pod naporem Niemców kawaleria cofa się aż pod swój obóz (manewr zamierzony). 3-Ścigający ich Niemcy odsłaniają swoje skrzydło pod ostrzał polskiej piechoty. Salwa z ich kusz powoduje paniczną ucieczkę niemieckiej kawalerii. Mogło się już niektórym z polskich żołnierzy zdawać, że to koniec walki. Jazda krzyżacka usiłowała uciekać, co nie było wcale łatwe — w ucieczce przeszkadzały zawały w lasach, przygotowane przeciwko Polakom, które teraz stanowiły dla nich samych przeszkodę, a i czatujący przy nich chłopi prawdopodobnie nie rozpoznawali, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem — dla nich każdy rycerz był przeciwnikiem. Ich zadaniem, a zarazem i pragnieniem, było walczyć z uciekającymi, na pewno atakowali każdego, kto tylko próbował sforsować zapory. Tak więc na placu boju pozostała w taborze krzyżacka piechota wraz z częścią jazdy (głównie z lekkozbrojnymi, czyli nie rycerzami lecz pachołkami, ale lepiej uzbrojonymi » do walki w obronie). Dla żołnierzy pochodzących z gminu w zasadzie było obojętne — niewola czy śmierć. Z niewoli i tak nie byliby wykupieni, co najwyżej mogli zostać wcieleni do zwycięskiej armii lub obróceni w poddanych chłopów, lepiej więc było walczyć — istniała zawsze szansa, że uda się stawić przez dłuższy czas opór i dzięki temu przeżyć. Obóz był dobrze przygotowany do obrony, choć niezupełnie taki, jak tabor husycki, można więc było w nim doczekać powrotu jazdy — tak przecież nieraz już bywało na polu bitwy, choćby pod Chojnicami. Szykujących się do obrony w obozie „Z jednej strony osłaniały bagna, z przodu zaś zasieki ostrokołów żelazem umocnionych i poopalanych. Stąd jak z warowni począł na nowo nieprzyjaciel z dział i łuków gęste miotać strzały” Do pełnego zwycięstwa strona polska musiała się jeszcze trochę wysilić i zlikwidować ostatecznie opór piechoty i niedobitków jazdy, dlatego „Polacy w przekonaniu, że gdyby strwożonemu przeciwnikowi dali czas do wytchnienia i opamiętania się w pogromie, zwycięstwo nad nim odniesione i trudy dnia tego spełzłyby bez owocu, rozpędziwszy się na koniach, wpadli z największą odwagą na one ostrokoły. Wiele wprawdzie koni poprzebijało się i na miejscu padło, ale zasieki zostały wyłamane, a wozy i tabory nieprzyjacielskie zdobyte. Ci, którzy wtedy jeszcze opierać się śmieli, legli pod mieczem, inni, szukający w jezierzyszczu ochrony, okrom niektórych pływać umiejących, potonęli; resztę zabrano w niewolą. Zwycięstwo było zupełne. Lecz kiedy ten obóz zdobywano, prawie wszystka jazda umknęła, wyjąwszy jeden hufiec, który w ucieczce natrafił na las gęsto kłodami zawalony, a nie mogąc przedrzeć się przez te zapory, wpadł w ręce zwycięzcom. Zabrali Polacy dwieście wozów, piętnaście dział i wszystek obozowy rynsztunek. Ze strony nieprzyjacielskiej legło w boju dwa tysiące ludzi, sześćset dostało się do niewoli. 4 - Niemiecki głównodowodzący ponownie wyprowadza własną, znacznie już osłabioną kawalerię, lecz jej szarża załamuje się pod wpływem ataku polskiej kawalerii oraz bocznego ostrzału piechoty (5). 6 - Ścigający niemiecką kawalerię jeźdźcy polscy niszczą ją niemal całkowicie na poczynionych przez nich samych zawałach. 7 - Polska piechota szturmuje obóz niemiecki, który początkowo broni się z powodzeniem. 8 - Powtórny atak na obóz prowadzony zarówno przez piechotę jak i kawalerię, która powróciła z pościgu, kończy się jego zdobyciem i masakrą broniącej się piechoty. 9 - Na polanie pojawiają się Pomorzanie, lecz na widok klęski Niemców zawracają ścigani przez Polaków. "...Było to więc duże zwycięstwo wojska polskiego, choć może nie aż takie, jak opisuje Długosz — według innych przekazów, straty wojska krzyżackiego były mniejsze i wynosiły około 1000 zabitych, łącznie z dowodzącym armią Fritzem Raweneckiem, a do polskiej niewoli dostało się tylko 70 zaciężnych. Nikt nie wymienia poległych w bitwie (i wziętych do niewoli) służących Krzyżakom chłopów kaszubskich. A w jeziorze długo jeszcze po bitwie znajdowano szkielety tych, którzy tam utonęli, byli to głównie chłopi, ponieważ na ogół nie umieli pływać, taka umiejętność to domena dobrze urodzonych. Straty armii polskiej były mniejsze, ale tak zazwyczaj bywa, że strona, która wygrywa, ponosi znacznie mniejsze straty, najwięcej żołnierzy ginie bowiem w momencie załamania się ducha walki i utraty wiary w zwycięstwo. Poniesione przez polską stronę ofiary tak opisał kronikarz: „Z Polaków, prócz Hektora Chodorowskiego herbu Bróg, żaden szlachcic nie zginął; tylko z gminu, tak konnych, jak i pieszych, stu mężów. Nie obyło się jednak w tem zwycięstwie bez znacznego krwi rozlewu; rzadko bowiem znalazł się rycerz, który żeby nie był ranny. Sam nawet dowódca wojska Piotr Dunin odniósł ciężką, chociaż nie niebezpieczną ranę w rękę, prócz tego draśnięty w udo przy pęknięciu od strzału działowego zbroi”19. Jak na kilkugodzinną, bardzo zaciętą bitwę, były to niewielkie straty. A przecież pierwsze starcie jazdy i wynikłe w jej trakcie pojedynki to, według zgodnych relacji, aż trzy godziny walki. Może to świadczyć, że po obu stronach walczyli doskonale wyszkoleni żołnierze, i to w dodatku tacy, którzy stosowali te same metody walki. W takim bowiem starciu o ostatecznym jego wyniku decydowała już tylko tężyzna fizyczna walczących lub większa motywacja do walki, w tym przypadku te czynniki występowały w większym stopniu po polskiej stronie. Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 162-168 "...Straty krzyżackie obliczono na około 1000 poległych, w tym około 300 zabitych z Raweneckiem (którego pochowano w kościele klasztornym w Żarnowcu). Około 70 zaciężnych znalazło się w niewoli, także 200 wozów z działami i sprzętem bojowym wpadło w ręce polskie. Straty polskie obliczano na 100 poległych i ponad 150 rannych, z których część zmarła potem w Gdańsku. Dunin został ciężko ranny w rękę i draśnięty w udo pociskiem armatnim. Poległ gdański rajca Maciej Hagen. Razem poległo ponad tysiąc dwustu ludzi, a więc około jedna czwarta wszystkich uczestników, co świadczy o zaciętej walce..." Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 269-270 "...Zwycięstwo pod Świecinem miało przede wszystkim znaczenie moralne — zmyło piętno hańby chojnickiej i podniosło ducha wśród związkowców, którzy uwierzyli w pomyślne zakończenie wojny, znacznie zmniejszyło liczebność załóg krzyżackich stacjonujących po lewej stronie Leniwki (w operacji gniewskiej wystawiły one trzykrotnie mniejsze siły) oraz położyło kres ich dalszej, bezkarnej dotąd, działalności..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 142 "...Ale nie było to jedyne polskie zwycięstwo w tym okresie, a nawet w tym dniu, choć największe w czasie tej przewlekłej wojny. O innych bitwach tak pisze historyk współczesny wojnie: „Szczęśliwy to był dzień ten siedemnasty września: tego to dnia bowiem w trzech innych miejscach, jako to około wsi Jasienica na Mazowszu, Mikołaj z Poderajowa starosta płocki, a zastęp zbrojny Włodka Nakielskiego podle Swiecia i nad rzeką Pissą wielką zadali klęskę nieprzyjaciołom, którzy, wypadłszy z Chełmna, Golubia i Brodnicy, na Mazowszu i w innych okolicach popełniali grabieże”. I choć to nie były wielkie zwycięstwa, to jednak, w połączeniu ze stałą blokadą dostaw do zamków, które posiadał najlepszy z krzyżackich wodzów — Bernard Szumborski, oddziaływały deprymująco na nieterminowo opłacanych najemników, służących już tylko z przywiązania do swego dowódcy i obawy, że jeśli nie Krzyżacy, to już nikt im nie zapłaci. Polski król po raz drugi nie wykupi od nich zamków, gdyż, mając przewagę, zamiast płacić, po prostu je zdobędzie..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 170 "...Wbrew przyjętemu w średniowieczu zwyczajowi Piotr Dunin nie tracił czasu na trzydniowe „dzierżenie” pola walki i już następnego dnia wojsko przygotowało się do wymarszu do Gdańska. Wynikało to głównie z obawy o stan zdrowia rannych w bitwie, którym pobyt w głębi lasów, bez fachowej opieki medycznej, mógł przynieść tylko pogorszenie. Trzeba pamiętać, że z higieną w tamtych czasach nie było za dobrze, o zakażenia było bardzo łatwo. Dlatego też, po pochowaniu zabitych i zniszczeniu tych zdobyczy, których nie można było ze sobą zabrać (spalono około 100 zdobytych wozów), 18 września opuszczono pole bitwy i marszem ubezpieczonym udano się do Gdańska. Ten przyspieszony wymarsz nie umożliwił niestety uratowania życia lub zdrowia wielu rannych — ze 150 ciężko rannych zmarło około jednej trzeciej. Pamiątką po tej bitwie jest kurhan, leżący na skraju lasu w pobliżu wsi, porośnięty obecnie zagajnikiem, nazywany w tradycji „Krzyżaki” — w kurhanie tym znajdowano wiele kości, być może po bitwie zostali tam pochowani polegli żołnierze, i to prawdopodobnie bez rozróżniania przynależności do stron konfliktu. Przed wymarszem doszło jeszcze do niewielkiej potyczki, za to z nowym przeciwnikiem, który nie zdążył na czas na miejsce bitwy. „Eryk książę słupski, mający za żonę synowicę króla Kazimierza, z którym go dawniej też żona pojednała, złamawszy po raz drugi wiarę królowi, i bez doznania jakiejkolwiek urazy, po dwóch latach przeszedłszy na stronę Krzyżaków, poprowadził im sześciuset jeźdźców w posiłku; ale od uciekających z pola bitwy uświadomiony o klęsce sprzymierzeńców, cofnął się jak najspieszniej z powrotem, ubili mu jednak Polacy nieco ludzi, a część pojmali w niewolą”. Jak z powyższego wynika, przesadna wiara krzyżackich najemników i ich wodzów w swoją wyższość, a także determinacja polskiego dowódcy, spowodowały, że bitwa rozegrała się przed przybyciem Pomorzan. Gdyby do bitwy doszło nie 17 a 18 września, dodatkowych 600 jazdy, a właśnie jazdy najbardziej najemnikom zakonu brakowało, mogłoby przechylić szalę zwycięstwa na stronę Krzyżaków, a tak skończyło się na kolejnym już upokorzeniu butnego i niesłownego księcia..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 168-169 "...Zwycięska armia pomaszerowała do Gdańska. Tam też dopiero 25 września dotarło 500 żołnierzy jazdy nadwornej, dowodzonych przez Wojciecha Górskiego. W Gdańsku osadzono w więzieniu wziętych w bitwie jeńców. To oni, pomni butnych słów swoich dowódców, tak chełpliwie nawołujących ich do walki, nie mogli przeboleć, że nie ma ich wśród nich: „Jeńcy zabrani przez wojsko królewskie wskazywali przez listy do Kaspra Nostwica i innych zbiegów, aby pamiętając na poprzysiężoną umowę, stawili się u króla w liczbie brańców..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 170-171 "...wzmocniony oddziałami nadwornymi Dunin opanował 30 września Skarszewy, a 4 października Kościerzynę (po 14 października oddziały jego odeszły na leże zimowe do Pruszcza Gdańskiego). Poprawiła się też sytuacja króla w ziemi chełmińskiej — 17 września rozbito zaciężnych Szumborskiego pod Jasieńcem, a 25 października Czerwonka zdobył miasto Golub..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 142-143 "...Od 30 września do 14 października opanowano i splądrowano Skarszew, Kościerzynę, Bytów i okolicę, a także pas ziemi od Skarszewa do granicy z Koroną, przez Starogard i Pelpin (szlak powrotu do króla oddziału Wojciecha Górskiego). Nie podjęto jednak próby zdobycia Pucka ani żadnego z innych ważniejszych punktów oporu Krzyżaków na Pomorzu. Wynikało to głównie z braku dostatecznych sił, głównie piechoty, ale także artylerii i sprzętu oblężniczego). Pomimo to, uświadomiono, tak przeciwnikowi, jak i mieszkańcom pomorskich miast i wsi, że strona polska przechodzi do działań zaczepnych, że teraz to Polacy mają przewagę i od nich, od ich woli zależy bieg spraw, że popieranie zakonu nie przynosi korzyści, wprost przeciwnie, może przynieść tylko dalsze straty, głównie materialne..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 172 "...System konwojów wiślanych był ciągle utrzymywany, choć konieczność wnoszenia opłat i uciążliwość załóg krzyżackich, zwłaszcza gniewskiej, wywoływała wśród kupców coraz większe pragnienie zlikwidowania tego stanu. Kupcy mazowieccy wprost grozili radzie gdańskiej zaprzestaniem wysyłki tratew, o ile nie podejmie ona stanowczych środków. Brak jest danych odnośnie do ruchu konwojów wiślanych w 1462 r., z wyjątkiem konwojów październikowych. W końcu tego miesiąca wypłynął, jak należy sądzić kolejny, konwój gdański pod eskortą uzbrojonych łodzi i łodzi z basteją, wymijając po drodze konwój toruński (70 statków). Dotarł on w listopadzie do Gdańska, utraciwszy statek na mieliźnie, a drugi pod Gniewem — opanowany zapewne przez tamtejszą załogę..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 143 "...Sukcesy odniesione dotychczas przez stronę polską na Pomorzu (idańskim i w ziemi chełmińskiej wróżyły rychłe zakończenie wojny, a nowe przymierza polityczne zawarte przez króla na terenie Rzeszy i w strefie czarnomorskiej, korzystne przedłużenie rozejmu polsko-duńskiego na Bałtyku oraz faktyczne zaprzestanie akcji antygdańskich przez Amsterdam zdawały się ułatwiać swobodę działania w Prusach, zarysowujące się zaś zbliżenie Zakonu z księciem Erykiem II zostało, przynajmniej częściowo, sparaliżowane w styczniu rabunkowymi wypadami zaciężnych gdańskich na teren Księstwa Słupskiego. Dowództwo polskie, przystępując do planowania działań letnich, mogło również liczyć się z ewentualnym rozejmem, a nawet układem pokojowym, w związku z misją mediacyjną legata papieskiego Hieronima Lando. Sama koncepcja planu działań nie została jeszcze na początku roku 1463 ustalona, choć styczniowy sejm w Piotrkowie uchwalił zorganizowanie wyprawy pospolitego ruszenia do Prus, król zaś podjął starania o zapewnienie sobie dalszych funduszów na utrzymanie zaciężnych Dunina na Pomorzu Gdańskim i Jana Kościeleckiego na Żuławach Malborskich, słusznie mniemając, że tylko przy ich pomocy uda mu się prowadzić nadal działania ofensywne w rejonie dolnej Wisły..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 168-169 "...Na wyklarowanie się koncepcji planu zasadniczy wpływ wywarło, jak się wydaje, otwarcie sezonu żeglugowego na dolnym odcinku rzeki, spowodowane ruszeniem lodów, a więc ruch transportów wiślanych między Toruniem a Gdańskiem. Dla transportów tych wielkie zagrożenie stanowił krzyżacki Gniew, a ściślej załogi dwóch zbudowanych na rzece bastei oraz stacjonująca tam flotylla uzbrojonych łodzi (co najmniej 5—6 jednostek). Straty zadawane przez Krzyżaków przepływającym konwojom oraz stale wzrastająca opłata (leitdegeldt) wywołały nacisk zainteresowanych kupców toruńskich i mazowieckich na radę gdańską, aby w porozumieniu z królem zlikwidowała to utrapienie handlu wiślanego. Być może nacisk ten właśnie stał się powodem opracowania przez Piotra Dunina w końcu lutego planu oblężenia Gniewa przez zaciężnych królewskich z Pruszcza, zaciężnych i uzbrojonych łodzi z Gdańska oraz zaciężnych, których zobowiązali się wynająć kupcy toruńscy. Tak więc cały ciężar tegorocznych działań wojennych przenieść miano z Bałtyku i rejonu Zatoki Gdańskiej na akwen śródlądowy, w rejon Żuław. Stoczona tu, w Zatoce Świeżej, bitwa morska wywołała — jak się wkrótce okazało — tak ważkie skutki polityczne i militarne, że wpłynęły one zdecydowanie na losy wojny..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 169 "...Przedłużenie do 24 sierpnia 1463 r. rozejmu polsko-duńskiego spowodowało, że na Bałtyku zagrażali teraz przede wszystkim kaprowie zakonni, z baz w Królewcu oraz w Łebie i Pucku, na czele z Norwegiem Piotrem Nielsonem, wspomagani przez kaprów księcia Eryka, bazujących w Wołogoszczy. Przeciwko nim rada gdańska wysłała po 5 marca 9 okrętów kaperskich; wśród ich kapitanów był też Jakub Vochs, którego niesubordynacja naraziła wkrótce radę na konflikty nie tylko z Chrystianem duńskim, ale również z Lubeką. Kaprów wysłały także Wyszomierz i Roztoka — zwalczali oni przede wszystkim kaprów pomorskich. W działalności kaprów gdańskich, zgodnej z zasadami metody ofensywnej, stwierdza się już wyraźne przestrzeganie — w myśl nakazów rady gdańskiej — neutralności statków kupieckich (z miast wendyjskich, duńskich, szwedzkich i inflanckich). Nie cofali się oni jednak przed konfiskatą ładunków tych statków, jeśli stwierdzono, iż zmierzały one do Królewca czy Kłajpedy. W przeciwieństwie do gdańszczan kaprowie krzyżaccy uprawiali nieskrępowany rozbój, nie szczędząc nawet sprzyjających im hanzeatów; w kwietniu więc Lubeka, w celu ich poskromienia, musiała wysłać 4 „okręty pokoju", brak jednak danych o uzyskanych przez nie sukcesach Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 169-170 "...Tymczasem, wobec niepowodzenia misji mediacyjnej legata papieskiego, a także bierności strony polskiej, dowództwo krzyżackie w końcu kwietnia przystąpiło w Królewcu do opracowania planu działań ofensywnych w delcie Wisły. Zamierzano, wykorzystując Gniew jako podstawę operacyjną, skoncentrować tam oddziały zaciężne z Prus, opanować nimi Wielkie Żuławy i szachować zamek malborski. Jednocześnie, blokując ruch statków na Wiśle i Nogacie, planowano zdezorganizować ekonomikę Pomorza Gdańskiego, uzyskując w ten sposób dogodne warunki do rokowań pokojowych. Powrót króla Kazimierza z Litwy i wznowienie przygotowań wojennych przez stronę polską powstrzymały na razie akcję krzyżacką — wielki mistrz oczekiwał posunięcia dowództwa polskiego, chcąc je sparaliżować, jeśli nie całkowicie, to choćby częściowo. Wzmocniono przede wszystkim załogę Gniewa, licząc się z możliwością ataku polskiego. W lipcu liczyła ona już około 500 zbrojnych, dowodzonych przez wielkiego komtura Ulryka von Isenhofena i rotmistrza Mikołaja von Weissenbacha..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 172-173 Mimo rozejmu polsko-duńskiego dochodziło do obustronnych wykroczeń przeciw jego postanowieniom i tym należy tłumaczyć wspomnianą wyżej niesubordynację Vochsa oraz drugiego z kapitanów Wawrzyńca Riekego (Rikego), nie wahających się w odwecie napadać na duńskie statki i porty. Rada gdańska nie chciała jednak takiej „prywatnej" wojny tolerować, Vochs i Rieke musieli więc opuścić Gdańsk latem 1463 r. (zapewne po odebraniu im listów kaperskich). Wzięci natychmiast na służbę przez konkurującą z gdańszczanami radę elbląską, stali się filarami jej floty kaperskiej. W tym czasie elblążanie dostrzegli bowiem nową dla siebie szansę w rywalizacji z Gdańskiem — ich lojalny stronnik i sojusznik Jan Skalski z Fromborka, który dotąd wspierał flotę elbląską swoimi zaciężnymi, postanowił (w porozumieniu z radą elbląską) wysłać na Bałtyk własnych kaprów, obsadzając kilka statków fromborskich (przypuszczalnie 2—4). W lipcu—sierpniu(?) połączone siły elbląsko-fromborskie w składzie prawdopodobnie 9 okrętów, dowodzone przez Vochsa, korzystając zapewne z upływającego terminu rozejmu, wpłynęły na akwen duńskiej Gotlandii; ich desant złupił i spustoszył wysepkę Faro. Vochs niewątpliwie krążył jeszcze przez kilka dni wokół Gotlandii i, nie doczekawszy się przeciwdziałania duńskiego, wrócił na Zatokę Gdańską. Szerszej działalności kaprowie elbląscy nie zdążyli już jednak rozwinąć, gdyż na początku września, wobec planowanej odsieczy Gniewa i koncentracji floty krzyżackiej w Królewcu oraz wezwań rady gdańskiej o pomoc, opuścili wody Bałtyku i zostali użyci do działań w Zatoce Świeżej. Podobnie ściągnięto tam większość kaprów gdańskich, przechodząc w ten sposób od działań przeciw żegludze handlowej do działań przeciw siłom morskim Zakonu. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 170-171 "...6 lipca zaciężni toruńscy i królewscy z ziemi chełmińskiej pod dowództwem Oldrzycha Czerwonki zniszczyli zasiewy zbóż pod Chełmnem, pozbawiając chleba krzyżacką załogę miasta (zaciężni Szumborskiego); zaciężni królewscy z Pruszcza dokonali w tym czasie kilku rabunkowych wypadów do rejonu puckiego. Natomiast wielki mistrz, wykorzystując niesnaski między stanami pruskimi a biskupem warmińskim Legendorfem, zawarł z nim 25 lipca układ, na mocy którego biskup przeszedł na stronę Zakonu. Pogorszyło się przez to znacznie położenie załóg polskich w zamkach i miastach Warmii i Prus Górnych. Wielki mistrz natomiast zyskał możność wykorzystania zaciężnych biskupich oraz poprawił swoje położenie operacyjne w rejonie Zatoki Świeżej i na wschód od linii Wisły, a ponadto mógł żywić nadzieję na zrealizowanie kwietniowego planu: przejścia do działań ofensywnych w rejonie dolnej Wisły. Oblężenie Gniewa przyśpieszyło wykonanie tych zamysłów. Tak więc Gniew stał się punktem, w którym zbiegły się zamiary operacyjne przeciwników..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 173 Oblężenie Gniewa 27 lipiec 1463 - 1 styczeń 1464 "...Kompleks obronny Gniewa, składający się z czworobocznego zamku otoczonego murem zewnętrznym z basztami oraz przylegającego miasta z własnym murem obronnym, leżał na wzniesieniu oblewanym od południa i wschodu wodami Wierzycy i Wisły, od zachodu i północnego zachodu fosą, a od północy chroniony głębokim rowem (również głęboki parów oddzielał miasto od zamku). Tak potężnie ufortyfikowany Gniew stanowił ważny punkt strategiczny w systemie umocnień krzyżackich. Nie tylko blokował skutecznie szlak wiślany, ale również połączenia lądowe Królestwa Polskiego z Gdańskiem oraz strzegł ważnej przeprawy przez Wisłę, która zapewniała Zakonowi połączenia lądowe Prus z Pomorzem i Rzeszą niemiecką. Przez Gniew, podobnie jak przez położone 24 km w górę rzeki miasto Nowe, maszerowały wynajęte na zachodzie oddziały zaciężnych, ciągnęły karawany wozów załadowanych sprzętem i zaopatrzeniem dla wojsk krzyżackich. Toteż, aby przerwać ten życiodajny dla Zakonu potok, należało zdobyć Gniew. [...] "...Tymczasem trwało oblężenie Gniewa. Szturmy podejmowane przez oblegających były odbijane, a częste wypady i wycieczki organizowane przez energicznego rotmistrza Weissenbacha sprawiły wiele kłopotów oddziałom Dunina. Dochodziło zapewne także do starć między uzbrojonymi łodziami związkowymi i krzyżackimi. Wobec zaciętości walk dowództwo polskie zrezygnowało ze szturmów i ograniczyło się do ścisłej blokady miasta i zamku — linią zasieków i koszokopów odcięto całkowicie zaopatrzenie załogi krzyżackiej w żywność. Kłopoty aprowizacyjne z wolna zaczęty wpływać na postawę oblężonych, wśród których nie brakło także zwolenników kapitulacji. W tej sytuacji komtur von Isenhofen z coraz większym niepokojem wyglądał odsieczy. Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 172-178 "...27 lipca rozpoczęto operację. Pod zamek i miasto Gniew podpłynęli Wisłą zaciężni królewscy rotmistrza Tomieca z Młodkowa oraz milicja gdańska rajcy Jana Meydeburga i przystąpili do ich oblężenia. Obsadzono zbudowane przez sprowadzonych tu chłopów żuławskich umocnienia ziemne na podejściach od strony północnej i zachodniej; od strony Wisły 1 Wierzycy gniewski kompleks obronny blokowała flotylla rzeczna, składająca się z uzbrojonych łodzi gdańskich, zasilona w końcu sierpnia uzbrojonymi łodziami toruńskimi. Brak jest danych odnośnie do liczebności wojsk oblężniczych, należy jednak sądzić, że było ich niewiele ponad tysiąc pieszych i konnych. Flotylla związkowa liczyła przypuszczalnie 8—10 łodzi, na których znajdowało się około 225—280 zbrojnych 8. Siłami oblężniczymi, do czasu powrotu Piotra Dunina z Krakowa w pierwszych dniach września, dowodził Tomiec z Młodkowa..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 174 "...Aby odblokować Wisłę, należało albo zdobyć, albo przynajmniej zablokować Gniew — w mieście tym i w jego zamku stała silna załoga krzyżacka. Tak o tej wyprawie napisał Długosz: „Kazimierz, król Polski, naglony ustawicznymi prośbami i zażaleniami szlachty i obywateli miast pruskich, osobliwie zaś gdańszczan i torunian, że nieprzyjaciel utrzymujący załogę w Gniewie przeszkadzał spławom i wolnej ich żegludze na Wiśle, wysłał wojsko złożone z zaciężnego żołnierza pod zamek i miasto Gniew, kędy stała silna załoga z pięciuset zbrojnych rycerzy, i rozkazał ścisnąć je oblężeniem. Ale chociaż wojsko królewskie otrzymało posiłki z Gdańska, tak lądowe, jako i wodne, wszelako oblężeńcy, częste czyniąc wycieczki, trapili oblegających w pojedynczych walkach, tak iż ci stracili wszelką nadzieję dobycia Gniewa orężem, lecz chyba głodem i niedostatkiem. Opasali więc zamek wraz z miastem zasiekami i opłotkami gliną umocnionemi, w czem oblężeńcy na próżno stawiali im przeszkody; a tak wzbroniony im został wszelki dowóz żywności i ukrócone na obóz polski wycieczki”. Gniew otoczono od strony północnej i zachodniej bastejami i wałami, a przysłanymi z Gdańska, później także z Torunia, łodziami i galarami zamknięto dowóz od strony Wisły i Wierzycy..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 176-177 "...Z uzyskaniem swobody operacyjnej wiązało się pozbawienie krzyżackiej załogi Gniewa wszelkiej nadziei na odsiecz: „Gdy oblężenie zamku i miasta Gniewa przeciągało się (...) tak Polacy, jak i Krzyżacy wyglądali z niespokojnością końca, na którą stronę przechyli się zwycięstwo. Lecz rycerstwo polskie trzymało je raczej w oblężeniu, niżeli dobywało. Nareszcie oblężeńcy chcieli wydalić z miasta wszystek gmin miejski i czeladź, gdy dla niedostatku żywności głód dawał im się już uczuwać; ale wojsko oblegające wracało ich do miasta. Znaczna zatem część przeniosła się do zamku (...). Wszelako, gdy postrzeżono, że w zamku zapas żywności ledwo wystarczyłby na dni piętnaście, a oblężeńcy z nikąd nie mieli pomocy, wielki komtur Urlyk Eisenoffen (Eyszenowen) i Mikołaj Wisembach (Wischenbach) rodem Bawar, w poniedziałek, w dzień św. Szczepana pierwszego męczennika, poddali zamek i miasto Piotrowi Duninowi podkomorzemu sandomierskiemu, dowódcy wojsk królewskich, z tem zastrzeżeniem, aby oblężonym wolno było wyjść bezpiecznie i rzeczy tyle z sobą zabrać, ile ich na czternastu wozach zmieścić się mogło. Obawiali się bowiem oblężeńcy, aby w razie opanowania ich przemocą nie padli pod mieczem zwycięzców. Czterechset nadto rycerzy krzyżackich, wraz z wodzem ich komturem wielkim, odprowadzono pod zasłoną zbrojną aż do Królewca, do wielkiego mistrza. Mieszkańców wszystkich Polacy oszczędzili. Tylko burmistrz i jeden z rajców, którzy większą nad innych okazywali przychylność Krzyżakom, z miasta zostali wypędzeni”11. Poddanie miasta i zamku nastąpiło 1 stycznia 1464 r., a nie jak pisze Długosz 26 grudnia 1463 r. Zamek obsadziła polska załoga pod dowództwem Tomieca z Młodkowa, a władzę nad załogą miasta objął gdańszczanin Gotard z Radlina..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 181-182 "...Gniew tymczasem — jak pisze Długosz — „nękany był nie szturmami, lecz głodem". Próbowano polepszyć sytuację oblężonych wydalając z miasta mieszczan i czeladź, ale oblegający zawrócili ich z powrotem. Tak więc wygłodzona załoga krzyżacka, poniósłszy znaczne straty (około 20% stanu osobowego) i widząc nieskuteczność pomocy ze strony najwyższych władz zakonnych, była skłonna do rokowań kapitulacyjnych. Rozpoczęto je 26 grudnia, kiedy mocno okrojonych racji żywnościowych miało starczyć już tylko na 15 dni. Podjęto rokowania jednocześnie z Duninem i delegacją Gdańska, na której czele stał burmistrz Jan von Schauen. Za cenę swobodnego wyjścia załogi wraz z rzeczami osobistymi, Isenhofen i Weissenbach przekazali 1 stycznia 1464 r. zamek gniewski i miasto stronie polskiej. Następnego dnia 400 ocalałych Krzyżaków, po załadowaniu swego dobytku na 14 wozów, ruszyło do Królewca. Zamek obsadziły wtedy oddziały Tomieca z Młodkowa, a miasto — Gotarda z Radlina. Mieszczan oszczędzono, choć 20 lutego 16 z nich uwięziono, oskarżając o zdradzieckie wydanie Gniewa Zakonowi przed dziesięciu laty (w końcu września 1454 r.). Zwolnione oddziały oblężnicze zamierzano użyć przeciw Nowemu, choć niewypłacenie żołdu części zaciężnym przyczyniło, jak się wkrótce okazało, wielu kłopotów stronie polskiej. Tak więc operacja gniewska zakończyła się pełnym sukcesem wojsk polskich i związkowych. Zakon utracił swój główny punkt oporu i główną przeprawę na dolnej Wiśle..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 206-207 "...Zablokowanie Gniewa od razu wpłynęło na ożywienie transportu polskiego i miast pruskich na Wiśle. Blokada umożliwiła także ujęcie łodzi ze szpiegami krzyżackimi. Ci, bez zbytniego nacisku, powiadomili Polaków o planowanej przez wielkiego mistrza wyprawie okrętów krzyżackich na odsiecz Gniewowi i w celu opanowania Żuław..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 177 "...Około 30 lipca patrolujące Wisłę pod Gniewem 3 uzbrojone łodzie gdańskie pochwyciły w przybrzeżnych szuwarach łódź z trzema rybakami, którzy okazali się szpiegami wielkiego mistrza. Zwerbowani pod przymusem, nie sprzyjali Krzyżakom, powiadomili więc dowódców polskich o zamierzonym przejściu okrętów zakonnych na dolną Wisłę. Jak wiemy, oblężenie Gniewa przyśpieszyło zamiar wielkiego mistrza zajęcia Wielkich Żuław; oddziały jego miały również przyjść z pomocą oblężonym, dostarczając im żywności i broni, a być może nawet zerwać oblężenie. Zwiadowcy otrzymali więc zadanie zbadania nurtu wiślanego oraz możliwości przejścia z Zatoki Świeżej pod Gdańsk i Gniew. Zapewne nie znali oni szczegółów planu krzyżackiego, ale i tak zeznania ich utwierdziły dowództwo polskie w przeświadczeniu, że wielki mistrz zamierza opanować Żuławy przy pomocy oddziałów dolnopruskich, aby stąd, wykorzystując zasoby żywnościowe (okres żniw) i paszowe tego terenu (urodzajne łąki), prowadzić działania ofensywne przeciw Gniewowi, Malborkowi i Elblągowi, a może nawet i Gdańskowi, a także sparaliżować całkowicie handel wiślany i wywołać kłopoty aprowizacyjne. Sytuacja strony polskiej była trudna. Mogła ona wprawdzie ześrodkować wszystkie siły pod Gniewem, ale musiałaby opuścić tak ważne rejony jak Gdańsk, Malbork czy Elbląg, a ponadto walczyć niejako na dwa fronty: z nadciągającą odsieczą i z oblężoną załogą. Zdecydowano więc, nie przerywając oblężenia Gniewa, przenieść zasadnicze działania na wody śródlądowe, by udaremnić okrętom krzyżackim wpłynięcie na dolną Wisłę. Zaokrętowane oddziały wielkiego mistrza mogły na dolną Wisłę przedostać się trzema drogami: Nogatem — ale wejście nań blokowało miasto i flota elbląska, Wisłą Gdańską (Leniwką) — co połączone było z wyjściem na morze i niebezpieczeństwem ataku kaprów gdańskich oraz koniecznością forsowania umocnień Wisłoujścia i Gdańska, a także odpieraniem ataków jego załogi, i Wisłą Elbląską (Szkarpawą). Tylko Szkarpawa nie miała żadnych fortyfikacji i ją właśnie wybrało dowództwo zakonne jako najlepszą drogę. Całością przygotowań do walk z odsieczą krzyżacką na wodach śródlądowych kierowała rada gdańska. Zorganizowała ona wywiad oraz powiadomiła radę elbląską i gubernatora Ścibora Bażyńskiego o swoich zamierzeniach, by umożliwić koordynację wszystkich przedsięwzięć strony polskiej. Postanowiono udaremnić okrętom krzyżackim przejście na Leniwkę i w tym celu przystąpiono w sierpniu do budowy zapory na Szkarpawie, pod Zuławkami (ówcześnie Furstenwerder), w rejonie rozwidlenia obu rzek; ustalono zapewne również zasady współdziałania okrętów gdańskich i elbląskich oraz wykonano wiele umocnień ziemnych na przypuszczalnych drogach marszu oddziałów zakonnych, na przykład pod Koźlinami (ówcześnie Gitlande). W rejonie Gniewa zgromadzono także środki przeprawowe (galary i dubasy), z myślą o ewentualnym manewrze wojsk oblężniczych drogą wodną. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 175-177 "...W ciągu sierpnia wielki mistrz spiesznie gromadził siły. Ściągnięto oddziały zaciężne z Sambii i Prus Dolnych, uzyskano przypuszczalnie również jakichś zaciężnych z biskupstwa warmińskiego oraz przyśpieszono w stoczni królewieckiej budowę i wyposażanie statków i łodzi; zwrócono się o posiłki do mistrza inflanckiego, ale ten zwlekał z ich wysłaniem, tłumacząc się kłopotami wewnętrznymi. Całość sił zakonnych planowano skoncentrować w dniach 9—10 września w rejonie Kieżmarku, co stawiało je w dogodnej sytuacji operacyjnej. Zajmując centralne położenie wobec ześrodkowań wojsk polskich i związkowych (Gdańsk, Pruszcz, Elbląg, Malbork, Gniew), mogły one wybrać dowolny kierunek natarcia a silna flota umożliwiała im operowanie wzdłuż dróg wodnych. Owo współdziałanie sił lądowych i rzecznych zapewniało sukces Krzyżakom w wypadku jakiejkolwiek akcji zaczepnej sił polskich w delcie Wisły, pozwalało oskrzydlać je i niszczyć, aby następnie zajmować miasta i zamki opuszczone przez Polaków i związkowców. Najpierw jednak wielki mistrz musiał skoncentrować swoje oddziały na Żuławach..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 177-178 "...Realizując kwietniowy plan, zaciężni krzyżaccy z Prus Dolnych pod dowództwem komtura elbląskiego Henryka Reussa von Plauena ruszyli w końcu sierpnia przez Przezmark i Susz na przeprawę przez Wisłę, pod Nowem. Tam też, prawdopodobnie na początku września, skierowały się oddziały Bernarda Szumborskigo, które opuściły ziemię chełmińską. Brak jest danych o przebiegu samej przeprawy pod Nowem, wydaje się jednak, że Szumborski był tam pierwszy i chyba czekał kilka dni na podejście Plauena, w każdym razie — co wynika z dalszego przebiegu działań — ruszyli razem nie wcześniej niż 7 września. Połączone siły obu dowódców krzyżackich, liczące około 700 konnych i 500 pieszych, pomaszerowały teraz do Starogardu, wymijając z dala oblężony Gniew Do Starogardu musiały one dotrzeć już 9 września (jeśli nie dzień wcześniej), jednakże dalszy marsz został opóźniony z powodu zbyt wolnego gromadzenia się trzeciej grupy wojsk zakonnych — oddziału zbiorczego złożonego z załóg zamków w Chojnicach, Lęborku, Pucku i Kiszewie (800 konnych i pieszych). Całość, jako południowa grupa wojsk zakonnych, miała teraz wyruszyć w rejon Kieżmarku na spotkanie z oddziałami wielkiego mistrza. Północna grupa wojsk, zbierająca się zapewne na przełomie sierpnia i września w Królewcu, składała się z zaciężnych ściągniętych z Sambii i Natangii, a być może częściowo z Warmii, i liczyła 1500 zbrojnych pod dowództwem wielkiego mistrza Ludwika von Erlichshausena. Zgromadzona w ujściu Pregoły flota zakonna składała się z 47—48 sznik, statków wiślanych, dużych łodzi wiosłowo-żaglowych, łodzi rybackich, wiosłowych galarów i burdyn. Załadowane dużymi zapasami broni i żywności dla załogi oblężonego Gniewa, z zaokrętowanymi zaciężnymi okręty krzyżackie prawdopodobnie 6 lub 7 września wypłynęły na Zatokę Świeżą i skierowały się wzdłuż południowego brzegu Mierzei Wiślanej ku ujściu Wisty Elbląskiej, które osiągnęły wieczorem 8 września. "...Ujście Pregoły opuściły jednak 44 okręty, co wydaje się świadczyć o pośpiechu wielkiego mistrza. Chciał on osiągnąć w oznaczonym terminie rejon koncentracji własnych wojsk i zapewne dlatego pozostawił niegotowe okręty w miejscu bazowania (dopiero po kilku dniach okręty te próbowały dołączyć do sił głównych floty). Wynikałoby stąd, iż skrupulatnie zamierzał on realizować plan operacyjny, nie uwzględniając żadnych nie przewidzianych okoliczności..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 178-180 "...Krzyżacy planowali w tym czasie połączoną operację lądowo-wodną. W Królewcu zgromadzili 1500 zbrojnych i flotę liczącą 47-48 różnego rodzaju łodzi i statków. Całością tych sił dowodził wielki mistrz Ludwik von Erlichshausen. Do działań na lądzie wyznaczono dwie silne grupy. Jedną z nich dowodzili: Bernard Szumborski i Henryk Reuss von Plauen, liczyła ona 1200 żołnierzy, drugą stanowiły załogi Chojnic, Lęborka i Pucka w liczbie około 800 ludzi4. Siły wodne Gdańska liczące tylko 12 statków, mając już informacje, że flota krzyżacka w sile 44 jednostek pływających, z jazdą i piechotą, załadowanych także żywnością i innym zaopatrzeniem wypłynęła z Królewca, zablokowały 12 września 1463 r. przejścia z Zalewu Wiślanego do odnogi Wisły (Leniwki) i na rzeczkę Szkarpawę, a wpłynięcie na Nogat skutecznie blokował Elbląg. Flota krzyżacka, po nieudanych próbach sforsowania zapory i z braku łączności z siłami lądowymi, zagrożona przez siły gdańskich zaciężnych, wycofała się na zalew. Tam zatrzymała się w niewielkiej zatoce..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 177 Bitwa pod Żuławkami 12 wrzesień 1463 "...Gdańszczanie równie gorączkowo przygotowywali się na spotkanie z flotą zakonną. Gdy wywiad doniósł o koncentracji okrętów krzyżackich pod Królewcem, flotylla gdańska w składzie 10 sznik i łodzi żaglowych oraz wielkiego galaru wiślanego, przebudowanego na pływającą basteję, wypłynęła w rejon zapory pod Żuławkami. Na pokładach okrętów gdańskich znajdowało się co najmniej 400—500 zaciężnych oraz kilkanaście bombard i tyleż hakownic. Całością sił dowodził rajca Maciej Kolmener (Colmener) 14, a bezpośrednio okrętami słynny kuper gdański kapitan Wincenty Stolle. Po dojściu do Żuławek (chyba nocą z 8 na 9 września) galar zakotwiczono pośrodku nurtu Szkarpawy (dwoma kotwicami — z dziobu i rufy), zapewne w luce między palami 15 przegradzającymi koryto rzeki w odległości około 2 km od jej rozwidlenia z Leniwką. Basteję galaru stanowiły kosze wypełnione ziemią, wzmocnione dylami drewnianymi, między którymi ustawiono kilka foglerzy, hufnic i hakownic; zajęli też miejsca łucznicy i kusznicy. Za galarem stanęły okręty w szyku torowym; część z nich ze względów nawigacyjnych (szerokość rozlewiska rzecznego w tym miejscu wynosiła 40—50 m) weszła również na Leniwkę, w górę od jej rozwidlenia. Wiał zapewne dość silny wiatr południowo-zachodni lub skręcający na zachodni, korzystny dla gdańszczan. [...] Rankiem w piątek 9 września Krzyżacy wpłynęli na wody Szkarpawy. Dzień był zapewne pochmurny (być może z przelotnymi deszczami), a przeciwny wiatr utrudniał żeglugę w górę rzeki, uniemożliwiając wykorzystanie żagli. Na rozkaz wielkiego mistrza wiosłowe statki, galary i burdyny wzięły na hol pozostałe jednostki żaglowe; wyokrętowano również na brzeg część załóg, które maszerując po koronach wałów przeciwpowodziowych, pomagały za pomocą lin holowniczych ciągnąć okręty. Ciężko załadowane jednostki zakonne z trudem dawały sobie radę z przeciwną falą — około 18-kilometrowy odcinek rzeki pokonały w ciągu 12—15 godzin, rozciągnąwszy się w długą linię. Do Żuła wek pierwsze okręty krzyżackie dotarły pewnie przed wieczorem — i tu, nieoczekiwanie, rzekę przegrodził im galar oraz zagroda z pali, za którą widniały okręty gdańskie. Prawdopodobnie Krzyżacy podjęli próbę sforsowania tej zapory prosto z marszu lub po krótkim przygotowaniu się do ataku, ale ogień dział gdańskich oraz pociski wystrzelone z łuków i kusz nie pozwoliły im podejść na odległość abordażową. Ludwik von Erlichshausen musiał więc cofnąć się ze swoimi okrętami i zakotwiczyć..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 180-182 "...Krzyżacy planowali w tym czasie połączoną operację lądowo-wodną. W Królewcu zgromadzili 1500 zbrojnych i flotę liczącą 47-48 różnego rodzaju łodzi i statków. Całością tych sił dowodził wielki mistrz Ludwik von Erlichshausen. Do działań na lądzie wyznaczono dwie silne grupy. Jedną z nich dowodzili: Bernard Szumborski i Henryk Reuss von Plauen, liczyła ona 1200 żołnierzy, drugą stanowiły załogi Chojnic, Lęborka i Pucka w liczbie około 800 ludzi. Siły wodne Gdańska liczące tylko 12 statków, mając już informacje, że flota krzyżacka w sile 44 jednostek pływających, z jazdą i piechotą, załadowanych także żywnością i innym zaopatrzeniem wypłynęła z Królewca, zablokowały 12 września 1463 r. przejścia z Zalewu Wiślanego do odnogi Wisły (Leniwki) i na rzeczkę Szkarpawę, a wpłynięcie na Nogat skutecznie blokował Elbląg. Flota krzyżacka, po nieudanych próbach sforsowania zapory i z braku łączności z siłami lądowymi, zagrożona przez siły gdańskich zaciężnych, wycofała się na zalew. Tam zatrzymała się w niewielkiej zatoce..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 177 "...Niewątpliwie zapora pod Żuławkami stanowiła przykrą niespodziankę dla wielkiego mistrza, tym bardziej że jej usytuowanie w przewężeniu koryta rzecznego 19 skutecznie niwelowało wszelkie próby jej obejścia, a przez to czterokrotną przewagę liczbową okrętów zakonnych. Ponadto obsadzenie przez polskich zaciężnych wałów przeciwpowodziowych po obu stronach Szkarpawy uniemożliwiało obejście tej zapory lądem i wykonanie ataku na tyły gdańszczan. W tej sytuacji i wobec przeciwnego wiatru, znacznie ograniczającego (co należy podkreślić) manewrowanie jednostek krzyżackich, wielki mistrz zrezygnował z forsowania zapory; postanowił jedynie obserwować ją i prowadzić działania nękające. Jak się wydaje, zamierzał on czekać na podejście od strony Kieżmarku oddziałów Plauena i Szumborskiego, co zmusiłoby flotyllę gdańską, w obawie przed wzięciem w dwa ognie, do odejścia w dół Leniwki (na Wisłę Gdańską). Dzięki takiemu manewrowi taktycznemu mógłby więc bez wdawania się w walkę, której wynik trudny był do przewidzenia, przedostać się na główny nurt wiślany, aby popłynąć ku Gniewowi..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 183 "...W celu przyśpieszenia marszu oddziałów Plauena, wysadzony z okrętów krzyżackich desant spalił w nocy z 9 na 10 września przysiółek Jankowo Żuławskie (ówcześnie Jankendorf), leżący na prawym brzegu Szkarpawy, 2—3 km na północny wschód od Żuławek. Łuna pożaru miała dać sygnał maszerującym, że wielki mistrz przypłynął już do miejsca koncentracji i czeka (ogień chyba był niezbyt duży, gdyż — jak podaje Lindau — przysiółek liczył najwyżej trzy—cztery domostwa). Następne dwa dni upłynęły obu zespołom na wzajemnym obserwowaniu się i sporadycznym ostrzeliwaniu z kusz i broni palnej. Tę przerwę wykorzystała strona polska; ściągnięto zaciężnych z Ornety i Pasłęka i wzmocniono nimi załogi Malborka i Elbląga, oraz zmobilizowano okolicznych chłopów, którymi pod dowództwem Jana Kościeleckiego obsadzono przeprawy na Nogacie. Być może z oddziałów tych planowano również utworzyć jakieś zgrupowanie wojsk i zagrozić zamierzonej koncentracji oddziałów zakonnych, jednakże przebieg późniejszych działań przeszkodził temu. Wobec braku wiadomości o południowej grupie wojsk zakonnych, wielki mistrz polecił wysadzić w nocy z niedzieli na poniedziałek (z 11 na 12 września) kolejny desant — tym razem na lewy brzeg Szkarpawy. Desant splądrował i spalił leżącą naprzeciw Żuławek wieś Przemysław (ówcześnie Prentzlaf) oraz położoną u nasady Mierzei Wiślanej wieś Jantar (ówcześnie Pasewalk). Wątpić jednak należy, czy i tym razem oddziały Plauena dostrzegły łunę, gdyż dopiero rankiem 12 września opuściły one Starogard Gdański (w linii prostej około 42 km od Żuławek) i przesmykami międzyleśnymi maszerowały na Tczew..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 183-184 "...Marsz wojsk Plauena musiał być dość forsowny. Przed wieczorem ominięto znajdujący sią w rękach polskich Tczew i rozłożono się obozem w klasztornym folwarku Czatkowy (ówcześnie Czattkau), około 6 km na północ od miasta, a 18 km od miejsca postoju floty zakonnej. Z obozu tego, który był ruchomym warownym taborem, wysłano nazajutrz silne oddziały przeciw bastei pod Koźlinami, około 2—3 km na północ w ciaśninie między Wisłą a Szpęgawą (dopływem Motławy), która była obsadzona przez chłopów żuławskich pod dowództwem wójta Żuław Steblewskich (gdańskich). Wbrew przewidywaniom chłopi nie podjęli walki, uważając się za poddanych krzyżackich i rozproszyli się, a Plauen dzięki temu mógł zniszczyć basteję. Następnie, z zadaniem nawiązania łączności z wielkim mistrzem, wysłał on znaczny podjazd konny w rejon Kieżmarku i Gdańskiej Głowy. Podjazd, posuwając się lewym brzegiem Leniwki, dotarł zapewne w godzinach południowych pod Kieżmark — być może dostrzegł nawet jakieś okręty gdańskie, gdyż w tym miejscu nie podjął przeprawy. Potem ruszył ku Gdańskiej Głowie i prawdopodobnie dopiero tam jakimś lokalnym brodem przeprawił się przez rzekę na mierzeję. Wówczas jednak zajął się małą karawaną wozów wysłanych przez gdańszczan z żywnością i zaopatrzeniem dla stojącej pod Żuławkami flotylli Kolmenera. Wobec niewielkiej eskorty Krzyżacy łatwo zagarnęli zdobycz, ale kiedy dotarli po południu do Szkarpawy, floty wielkiego mistrza w rejonie zapory już nie było. Nie próbując nawet podjąć walki z flotyllą gdańską, zawrócili i wraz z przejętym taborem wieczorem dotarli do obozu pod Czatkowami. W ten sposób południowa grupa wojsk zakonnych, licząca 2000 ludzi, nie uzyskała kontaktu z wielkim mistrzem i, zdezorientowana, pozostała w rejonie Czatkowy—Kieżmark. Jak się potem okazało, Krzyżakom do zrealizowania swego, tak zdawałoby się zgranego w czasie, planu operacyjnego, zabrakło tylko kilku godzin..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 184-185 "...13 września rankiem, a być może jeszcze pod osłoną ciemności nocnych, flota zakonna, zrezygnowawszy ostatecznie z forsowania zapory pod Żuławkami, wobec braku wiadomości od Plauena i wykorzystując sprzyjający wiatr, ruszyła z powrotem na Zatokę Świeżą. Trudno, wobec braku źródeł, stwierdzić autorytatywnie, dlaczego Ludwik von Erlichshausen zdecydował się na tak brzemienny w skutkach krok — przecież odwrót floty niweczył jego, wydawało się tak dobrze obmyślony, plan koncentracji wojsk i przejścia z nimi do ofensywy, której wyniki mogły przekreślić dotychczasowe sukcesy strony polskiej. Historycy wojny trzynastoletniej zarzucają tu wielkiemu mistrzowi niezdecydowanie i brak inicjatywy, lecz jest to chyba ocena zbyt powierzchowna. Jeśli pominąć nieprawdopodobne przypuszczenie, że decyzja taka wynikła z lekkomyślnej niecierpliwości, to wydaje się raczej, że spowodowała ją wiadomość o ściągnięciu posiłków polskich do Elbląga i groźba wypłynięcia okrętów elbląskich na zatokę. Gdyby zablokowały one ujście Szkarpawy, flota zakonna, wzięta w dwa ognie i pozbawiona pomocy własnych oddziałów lądowych, mogła zostać całkowicie zniszczona. Dla wielkiego mistrza sytuacja jakby się odwróciła: liczył na nadejście Plauena, aby zagrozić z obu stron flotylli gdańskiej, a gdy ów nie nadchodził, więc sam, by nie znaleźć się w podobnych opałach, musiał, a może wolał, odejść na Zatokę Świeżą. Tu jego okręty mogły manewrować, więc czuł się bezpieczny. Bazując w rejonie Tujska (ówcześnie Tiegenort) i Czemojz (ówcześnie Czemoyse) u ujścia Tugi, mógł wielki mistrz również łudzić się, że jeszcze zdoła swój plan operacyjny uratować, kosztem pewnej zwłoki w czasie. Kto wie, czy (choć zagrożony atakiem ze strony elblążan) nie zamierzał nawet wyokrętować tam swoich zaciężnych, aby, nadkładając drogi, podążyli lądem do rejonu koncentracji. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 185-186 "....Znacznie pogorszyła się natomiast sytuacja oddziałów Plauena i Szumborskiego. Przez odejście własnej floty na zatokę, zostały one pozbawione środków przeprawowych, musiałyby więc forsować Leniwkę wpław, na przeprawach pod Palczewem lub Ostaszewem, pod ostrzałem z okrętów gdańskich. Wobec ich postoju na Szkarpawie i Leniwce przeprawa zaciężnych krzyżackich była więc problematyczna, co uniemożliwiało planowaną koncentrację wojsk w rejonie na wschód od Kieżmarku. Niemniej jednak oddziały Plauena i Szumborskiego stanowiły w dalszym ciągu stały element zagrożenia dla wojsk polskich i związkowych. W wyniku tej nieprzewidzianej „korekty" planu operacyjnego wielki mistrz mógłby prowadzić działania zaczepne dwiema grupami wojsk, oczekując możliwości ich połączenia..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 186 "...Tymczasem znajdujące się za zaporą okręty gdańskie, choć stwierdziły odejście floty krzyżackiej, tego dnia nie podjęły żadnych działań bojowych. Kolmener i Stolle, jak się wydaje, podejrzewali wielkiego mistrza o podstęp i, wobec słabości własnych sił, nie podejmowali na razie pościgu. Być może czekali również na wiadomości o ruchach floty elbląskiej, albo też na zapowiedziany dowóz zaopatrzenia, które, jak wiemy, wpadło w ręce podjazdu krzyżackiego. O przygotowaniach floty elbląskiej w dniu 13 września brak jest ścisłych danych. Wiadomo jednak, że wydzielony z niej zespół okrętów pod dowództwem byłego kapra gdańskiego Jakuba Vochsa, w składzie dużej barki (16 ludzi załogi i 70 zbrojnych zaciężnych), szniki i 3—5 łodzi, po południu okrętował polskich zaciężnych z Pasłęka i Ornety (dowódca rycerz Maciej Tolk). Może jeszcze wieczorem tego dnia lub o świcie następnego okręty Vochsa wypłynęły na Zatokę Świeżą, prawdopodobnie patrolując końcową część trasy Królewiec—ujście Szkarpawy. Poza rozpoznaniem Vochs, zapewne swoim zwyczajem, zamierzał uprawiać swoistą partyzantkę morską: szarpać przeciwnika, napadać na odstające okręty, siać zamieszanie. Dlatego też, patrolując, oczekiwał wyjścia floty zakonnej na zatokę. W czwartek, 14 września, warunki atmosferyczne były ciągle trudne. Wiatry południowo-zachodnie i zachodnie, które wiały od kilku dni, wzmogły falowanie wód na zatoce, w związku z czym stojąca w rejonie Tujska flota krzyżacka, w obawie przed zerwaniem z kotwic oraz przed jednoczesnym atakiem okrętów gdańskich i elbląskich, wypłynęła na zatokę i skierowała się na północ i północny wschód od Elbląga. Te wiatry zdawały się jednocześnie sprzyjać flocie zakonnej i niweczyć plany wielkiego mistrza. Spychały okręty krzyżackie pod Królewiec, poza rejon działania okrętów gdańskich i elbląskich, ale jednocześnie zawracały północną grupę wojsk do bazy wyjściowej, niwecząc całkowicie operację gniewską. Aby do tego nie dopuścić, wielki mistrz, chcąc nadal realizować swój plan, postanowił pozostać w rejonie Elbląga i tak manewrować swoimi okrętami, aby nie dać się zepchnąć w głąb zatoki. Przypuszczalnie w tym celu skierował on z trudem manewrujące płaskodenne jednostki wiosłowe w rejon z dala od płycizn południowo- zachodniego kąta zatoki, pod osłonę wysokiej skarpy zachodniego stoku Wysoczyzny Elbląskiej (najwyższy szczyt Maślana Góra — 197 m npm) — lub też zostały one tam zepchnięte przez wiatr i falę; do działań zaś na wodach zatoki wielki mistrz przeznaczył wyłącznie jednostki żaglowe 1 żaglowo- wiosłowe, które jednocześnie osłaniały jednostki wiosłowe od strony otwartych wód i akwenu Elbląga. Uszykowanie takie można tłumaczyć i tym, że płaskodenne galary i komięgi, załadowane żywnością i bronią dla oblężonych gniewian, miały ograniczone zdolności manewrowe i były mało sposobne do walki, choć zapewne znajdowała się na nich większość zaciężnych, którym falowanie dawało się we znaki..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 187-188 "...Być może jednocześnie z flotą zakonną 14 września ruszyła w dół Szkarpawy flotylla gdańska, wykorzystując sprzyjający wiatr. Odkotwiczono blokujący rzekę galar i 10 okrętów gdańskich przeszło w opuszczony przez Krzyżaków rejon Tujska, gdzie w godzinach popołudniowych dołączyła do nich, stojąca dotąd na redzie portu, flotylla elbląska (15 okrętów). Łącznie zespół polski liczył wieczorem tego dnia 25 jednostek (szniki, barki i duże łodzie); dowództwo nad nimi zachowali Kolmener i Stolle..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 188-189 "...Wielki mistrz zapewne widział gnane zachodnimi wiatrami żagle okrętów strony polskiej, które manewrowały na południku Elbląga, gdyż zaczął wycofywać swoje jednostki wiosłowe na wschód, wzdłuż skraju skarpy; wieczorem dotarły one w rejon Nadbrzeże—Suchacz. Jednocześnie osłaniające ten przemarsz jednostki żaglowe przyjęły na siebie uderzenie zespołu Vochsa, który nie wytrzymał i zaatakował przeciwnika. Lecz przewaga liczebna Krzyżaków i nie sprzyjający Vochsowi wiatr (atakował zapewne z północy lub z północnego wschodu) spowodowały, że w walce tej utracił, abordażowane przez zaciężnych zakonnych, sznikę i 3 łodzie, a i jego barka flagowa znalazła się w poważnych opałach, kiedy dopadły ją wrogie okręty. Szczęście jednak nie opuściło starego kapra — potyczkę dostrzegli gdańszczanie i pośpieszyli z pomocą. Idąc pełnym wiatrem wkrótce dotarli na miejsce boju, a ich bardziej doświadczone w takich starciach załogi, zniecierpliwione zapewne długim postojem pod Żuławkami, zaatakowały Krzyżaków z wielkim animuszem — odbiły uprowadzane jednostki Vochsa i uwolniły z opresji jego barkę. Okręty krzyżackie zawróciły wówczas do swoich sił głównych. Tak więc potyczka, chociaż teoretycznie nie rozstrzygnięta, zakończyła się w istocie sukcesem strony polskiej: odbito zagarnięte okręty Vochsa oraz ograniczono ruchy floty krzyżackiej, gdyż przypuszczalnie wynik potyczki spowodował, że wielki mistrz wstrzymał przemieszczanie swoich jednostek wiosłowych i z kolei ściągnął ku nim jednostki żaglowe. Zespół Vochsa wszedł teraz w skład połączonej floty związkowej (okręty gdańskie i elbląskie, zaciężni polscy i gdańscy), powiększając jej stan do 30—32 okrętów, a Vochs został trzecim dowódcą tej floty. Wraz z gdańszczanami manewrował on na północno-wschodnim skrzydle szyku floty zakonnej, blokując jej drogę do Królewca. Blokada ta w kilka godzin potem okazała się potrzebna i skuteczna. Prawdopodobnie już w zapadających ciemnościach doszło do kolejnej potyczki z okrętami krzyżackimi. Na wysuniętych na wschód okrętach gdańskich obserwatorzy dostrzegli nadpływające od strony Królewca trzy nieznane żaglowce, które okazały się krzyżackimi sznikami. Były to owe okręty, które wielki mistrz pozostawił jako niegotowe do wyprawy pod Gniew, a które teraz, z zaciężnymi na pokładzie, płynęły zasilić flotę zakonną. Ponieważ wieczorem żaglowe okręty krzyżackie zawróciły do zgrupowania swoich jednostek wiosłowych, nadpływającym sznikom przyszło stoczyć bój z przeważającymi liczebnie okrętami gdańskimi. Mimo zaciętej obrony wszystkie trzy stały się łupem polskim, wzięto też do niewoli 20 jeńców, których przekazano na barkę Vochsa. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 189-190 "...Jak można ostrożnie wnioskować z dotychczasowego postępowania wielkiego mistrza, nie rezygnował on w dalszym ciągu z planu i nie zamierzał wycofać się do Królewca, pozostawiając Plauena samemu sobie. Zmuszony ze względów taktycznych do przejścia na zatokę, postanowił zapewne przez działania manewrowe na jej wodach poprawić niekorzystną dla siebie sytuację operacyjną. Liczył nawet w wypadku bitwy generalnej z flotą związkową na przewagę liczebną swoich okrętów, która, jak wiemy, mogła jeszcze wzrosnąć, oraz na przewagę swoich zaciężnych, która gwarantowała sukces w walce abordażowej. Tymczasem rachuby te mogły mu pomieszać trudne warunki atmosferyczne. Przeciwne wiatry ograniczały manewrowanie okrętom skupionym na niewielkim przecież akwenie, a krótka, zatokowa fala wyczerpywała fizycznie i psychicznie raczej słabo wyszkolone załogi, zwłaszcza nienawykłych do sztormowania zaciężnych. Musiał więc wielki mistrz tę niekorzystną pogodę przeczekać w pobliżu brzegów, zważając mocno, aby nie wejść na przybrzeżne płycizny i ograniczyć się do prowadzenia działań zaczepno-obronnych o niewielkiej skali, na skrzydłach swego zgrupowania, dość przemieszanego wiatrem i falą. Być może łudził się, iż taka pogoda daje się również we znaki i stronie polskiej. Zapewne mało brał pod uwagę, że dziewięcioletni wojenny już staż w służbie na burzliwym Bałtyku zdołał zahartować gdańskich i elbląskich kaprów. Zaokrętowani zaś zaciężni, a także załogi okrętów związkowych — składające się z chłopów i mieszczan kaszubskich, polskich, pruskich i niemieckich, w przeciwieństwie do zaciężnych zakonnych, którym obce były kardynalne cele tej wojny — pałali wprost chęcią odwetu za krzywdy doznane od Zakonu. Jeśli zatem istotnie wielki mistrz stawiał wyłącznie na ilość, chcąc w ten sposób pokryć braki jakościowe swoich sił, to strona polska, właśnie jakością zamierzała wyrównać przewagę liczebną sił zakonnych. Trzeba dodać, że w sukurs polskim zamiarom szły również przychylne wiatry i lepsze właściwości manewrowe okrętów związkowych, nie przeładowanych zapasami żywności i broni..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 190-192 "...Prawdopodobnie późnym wieczorem zmieniły się nieco warunki pogodowe: zelżał wiatr i osłabło stopniowo falowanie wód, obniżyła się za to temperatura powietrza. Okręty krzyżackie stanęły na noc na kotwicach w rejonie Kamionek Wielki— Suchacz, 10—13 km na północny-wschód od Elbląga. Jeśli nie wszystkie, to na pewno uczyniły to manewrujące najbliżej brzegów jednostki wiosłowe — tam było najpłyciej i kotwice dobrze trzymały. Oczywiście falowanie nie pozwoliło na zachowanie jakiegoś ustalonego wcześniej szyku; okręty, podrzucane falą przybojową, szarpały się na linach kotwicznych, dobrze skróconych w celu uniknięcia zderzeń. Wyczerpujące sztormowanie wszystkim dawało się we znaki. Znużeni falowaniem zaciężni zlegli na spoczynek, niewiele troszcząc się o bezpieczeństwo postoju, nad ranem zaś, kiedy poprawiła się pogoda, dołączyły do nich zmordowane załogi. Dozór pełniły tylko te okręty, które znajdowały się na zewnątrz ugrupowania floty zakonnej. Wątpliwe, czy wielki mistrz zamierzał rankiem 15 września stoczyć bitwę generalną ze słabszą liczebnie flotą związkową, ale jeśli już — to raczej w narzuconych jej, a dogodnych dla siebie warunkach. Lecz nigdy chyba nie przypuszczał, aby tak niekorzystna pogoda pozwoliła stronie polskiej narzucić mu bitwę w okolicznościach najgorszych, jakie mógł on sam założyć. Nie wiadomo, który z dowódców strony polskiej był twórcą planu tej bitwy, ale z pewnością powstał on ad hoc, wymuszony sytuacją taktyczną wynikłą z warunków atmosferycznych. Stłoczenie okrętów krzyżackich w jednym miejscu i silne ich przemieszanie, uniemożliwiające prawie zupełnie efektywne manewrowanie, wyrównało szanse obu stron, a nawet... dało znaczną przewagę stronie polskiej, wprawdzie nie liczebną, ale ruchowo-manewrową — kto wie, czy nie korzystniejszą niż liczebna. Flota związkowa była w stanie narzucić bitwę flocie zakonnej i być pewną jej korzystnego wyniku, gdyż wiedziała, że po stronie przeciwnika walczyć będą jedynie okręty znajdujące się na zewnątrz owej stłoczonej, nieruchliwej falangi drewnianych kadłubów, a gdyby mimo wszystko wynik bitwy stawał się niekorzystny, mogła ona w dowolnym czasie oderwać się i wycofać bez obawy pościgu, a nawet wrócić i zaatakować w innym miejscu. Wiejący wiatr południowo-zachodni czy zachodni narzucał ponadto sposób rozegrania tej bitwy — przypierał on wprost jednostki gdańskie i elbląskie do krzyżackich, które z kolei spychał na brzeg. Należało więc okrętom krzyżackim odciąć drogę za zatokę, aby sukces był zupełny. W tym wypadku najkorzystniejszym sposobem odcięcia drogi było okrążenie, a szykiem okrążającym szyk półksiężyca. Gwarantowane nim dwustronne oskrzydlenie przeciwnika pozwoliłoby flocie związkowej najpierw skutecznie ostrzelać z bombard, hakownic i kusz ścieśnione okręty krzyżackie, aby potem, po zdezorganizowaniu ich obrony i wywołaniu paniki, kolejno abordażować, rozpoczynając od okrętów na zewnątrz szyku. Toteż kiedy flota krzyżacka zakotwiczyła na nocny odpoczynek, we flocie związkowej pod osłoną ciemności rozpoczęły się przygotowania do jej okrążenia. Na naradzie dowódców polskich, która odbyła się zapewne na pokładzie okrętu Stollego 30, ustalono szczegóły planu bitwy, podział zadań, orientacyjny czas jej rozpoczęcia oraz sygnały. Poranna mgła umożliwiła okrętom związkowym skryte zajęcie stanowisk..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 192-194 Bitwa w Zatoce Świeżej 15 wrzesień 1463 "...Przeciw 44 okrętom zakonnym (prawdopodobnie około 10 statków wiślanych i galarów, około 20 burdyn i barek, około 14 różnego rodzaju łodzi rybackich) z 1500 zaciężnymi na pokładach, wspieranymi przez około 350 marynarzy załóg okrętowych, stanęły 30—32 okręty gdańsko-elbląskie (przypuszczalnie około 15—17 uzbrojonych łodzi, około 10 sznik i około 5 barek), na których było zaokrętowanych około 1200—1250 zaciężnych polskich i gdańskich, wzmocnionych przez około 220 marynarzy. Strona krzyżacka miała więc przewagę w okrętach bojowych 1,42:1, w zaciężnych i załogach 1,23:1. Sukces polski w bezpośrednim starciu zależał zatem od nagłości ataku (zaskoczenia przeciwnika) i zaciętości atakujących, a obydwoma tymi czynnikami strona polska dysponowała. Do tego dochodziła jeszcze większa manewrowość okrętów polskich, lżejszych, o mniejszym zanurzeniu, którym wiał wiatr w żagle, podczas gdy jednostki przeciwnika były przeładowane, miały większe zanurzenie, a więc były mało ruchliwe, i miały przeciwny wiatr. Wydawało się zatem, że szanse obu stron mogły być łatwo wyrównane. [...] Spróbujmy zatem, opierając się na danych Lindaua i na podstawie wiadomości o piętnastowiecznych formach i sposobach walki, zrekonstruować przebieg bitwy. Strona polska. Okręty uszykowano zapewne w jedną płytką linię półksiężyca, ze sznikami i barkami jako najsilniejszymi jednostkami na skrzydłach. Lewe, północno-zachodnie skrzydło szyku polskiego zajęli gdańszczanie, i tam też chyba znajdowali się Kolmener ze Stollem. Na prawym, południowo-zachodnim skrzydle stanęli elblążanie, a barka Vochsa znajdować się mogła bliżej styku z okrętami gdańskimi. Zamiarem dowództwa polskiego było okrążenie (stąd silniejsze skrzydła) i rozbicie floty zakonnej początkowo przez ostrzał, a następnie abordaż stłoczonych jednostek. Przypuszczano zapewne, że wywołane po ostrzale pożary i panika zdezorganizują obronę krzyżacką. Możliwe, że liczono się z przerwaniem zbyt cienkiego szyku polskiego i planowano jakieś działania pościgowe, sądząc, że przeładowane jednostki zakonne nie ujdą ścigającym,. Możliwe też, że celowo osłabiono centrum szyku, wiedząc, że jeśliby Krzyżacy przerwali go w tym miejscu, to przy przeciwnym wietrze nie zdołają zbyt się oddalić, albo też, ogarnięci paniką, nie skierują się na otwarte wody zatoki, lecz wybiorą względnie bezpieczną drogę w tył, na pobliski ląd. Ostateczne rozstrzygnięcie miało nastąpić w walce abordażowej, której nie lękano się, mając świadomość wysokiego morale zaciężnych i załóg, przeświadczonych, że swoim zwycięstwem przybliżą koniec wojny. Strona krzyżacka. Okręty zakonne zostały zaskoczone na kotwicowisku w następującym ugrupowaniu: większość z nich, a przede wszystkim statki wiślane i galary, znajdowała się bliżej brzegu na kotwicach, raczej bezładnie przemieszana przez falowanie i pozbawiona całkowicie lub częściowo możliwości manewrowania; wokół nich sztormowało, pełniąc służbę dozorową na zewnętrznej linii szyku, 15—20 burdyn, uzbrojonych łodzi oraz barek. W wypadku nagłego napadu miały one podjąć walkę z przeciwnikiem i prowadzić ją do czasu zejścia z kotwic i zbliżenia pozostałych jednostek. Nie wiemy nic o planie bitwy dowództwa krzyżackiego. Zapewne bitwa stanowiła zaskoczenie dla wielkiego mistrza, gdyż zamierzając narzucić ją stronie polskiej, sam nie był jeszcze do niej przygotowany, co więcej, nie w takich warunkach chciał walczyć. Zmuszony do bitwy, ufał, być może przez pewien czas, swojej przewadze liczebnej, i przyjął bitwę, gdyż sądził, że rozbije przeciwnika masą, a ponadto nie miał, poza bezpośrednią walką, żadnego innego planu jej rozegrania. Zaciężni zakonni z pewnością byli bitnymi i wyszkolonymi żołnierzami, lecz cele wojny były im całkiem obce. Ponadto byli już chyba nieco zdemoralizowani nieudanym przebiegiem operacji i znużeni sztormowaniem. Wiatr południowo-zachodni lub zachodni wprawdzie zelżał i zmniejszyło się falowanie (stąd mgła i decyzja o rozegraniu bitwy), to jednak lewe skrzydło floty związkowej, mając przeciwny wiatr w żagle, musiało lawirować, gdyż nie mogło utrzymać nakazanej linii okrążenia. Tam więc, jeszcze przed rozpoczęciem bitwy, zaczęła wytwarzać się pewna szczelina w pierścieniu blokady (między brzegiem a najbardziej zbliżonym do niego okrętem gdańskim), chyba na razie niezbyt dostrzegalna we mgle, która po rozpoczęciu abordażu, a więc bezpośrednim zaangażowaniu w bitwę okrętów dozorujących, stała się dość znaczną luką. Tędy, do czasu ponownego zablokowania jej przez spychane na brzeg sczepione w abordażu lub też płonące jednostki, mogły okręty krzyżackie próbować przedzierać się do Królewca. W czwartek 15 września 1463 r., we wczesnych godzinach porannych, zaraz po opadnięciu mgły, rozpoczęła się bitwa na Zatoce Świeżej. Wyróżnić w niej można trzy etapy. Etap pierwszy to pojedynek strzelecki między obiema flotami. Mógł on trwać około godziny lub dłużej, do czasu podejścia okrętów gdańskich i elbląskich na odległość abordażową. Sukces odniosła od razu strona polska, która była przygotowana do walki i działała z zaskoczenia. W tym fragmencie bitwy uczestniczyły nieliczne działa okrętowe oraz strzelcy z rusznicami, kuszami i łukami. Prawdopodobnie z zamiarem wywołania pożarów na stłoczonych jednostkach krzyżackich strzelano w ich nasmołowane żagle pociskami zapalającymi. Okręty krzyżackie znajdujące się na zewnątrz ugrupowania floty zakonnej ustawiły się pewnie dziobami do zbliżających się okrętów związkowych, chcąc zarówno utrudnić im abordaż, jak i zmniejszyć pole ostrzału. W tym wypadku niewiele to pomogło, gdyż jednostki polskie strzelały z obu stron do wewnątrz szyku krzyżackiego i w panującym tam tłoku każdy strzał mógł być trafny, nawet bez celowania. Krzyżacy przeciwnie — strzelając na zewnątrz do cienkiego pierścienia okrętów związkowych i przeszkadzając sobie wzajem, mogli liczyć tylko na przypadkowe trafienia. Przypuszczalnie więc jeszcze przed abordażem zaczęły wybuchać na jednostkach zakonnych, zwłaszcza tych schodzących z kotwic, pierwsze pożary; być może dla uniknięcia ich zaczęto zrzucać żagle, pozbawiając się w ten sposób możliwości manewrowania i powiększając tylko chaos na tyłach swojej linii zewnętrznej. Etap drugi — walka abordażowa — rozpoczął się zapewne we wczesnych godzinach przedpołudniowych, kiedy okręty związkowe doszły linii zewnętrznej okrętów krzyżackich i zarzuciły haki abordażowe i bosaki. Krzyżackie bordyny i łodzie, opadnięte przez szniki, barki i łodzie gdańskie i elbląskie (każdy okręt krzyżacki został zaatakowany przez 1—2 okręty związkowe) przyjęły na siebie cały ciężar uderzenia, umożliwiając pozostałym okrętom zakonnym, po zejściu z kotwic, rozwinięcie się w jakiś szyk bojowy. Ale z przyczyny wielkiego mistrza, który nie potrafił zapanować nad wytwarzającą się sytuacją taktyczną, sprawy przybrały dla Zakonu zły obrót. Ludwik von Erlichshausen widząc, że jego ścieśnione okręty nie potrafią manewrować, a na wielu z nich szaleją pożary i że zaczyna powstawać panika, najpierw zapewne zwątpił o swojej przewadze, a potem chyba załamał się psychicznie. Nie próbował bowiem nawet udzielić pomocy walczącym w linii zewnętrznej jednostkom — faktycznie przestał więc dowodzić swoją flotą. Dowodzenie przeszło teraz w ręce dowódców okrętów, którzy zależnie od swego temperamentu i morale zaczęli włączać się do bitwy lub, ogarnięci paniką, przemyśliwać o ucieczce. Przysłowiowa tama niezdecydowania pękła, kiedy największy okręt krzyżacki, wielki dwumasztowy galar, z dwoma marsami (przebudowany na pływającą basteję), na którym znajdowało się 200 zaciężnych dowodzonych przez komtura Bałgi Siegfrieda Flacha, przez wspomnianą już lukę skierował się ku Królewcowi. Manewrowanie galarem szło jednak zaciężnym niesporo, więc porzucili go. Przesiadłszy się na 5 wielkich łodzi wymanewrowali zajętych abordażem gdańszczan, po czym wylądowali w rejonie Tolkmicka, skąd uszli już bezpiecznie. Przykład Flacha był zaraźliwy i co śmielsi poczęli go naśladować, kierując swoje jednostki ku brzegowi, a nawet, porzucając płonące, przesiadać się na łodzie okrętowe. Decyzję tę przyśpieszyły pewnie i związkowe szniki, pod których naporem okręty, zewnętrznej linii ugrupowania zakonnego, zaczęły cofać się w głąb szyku, powodując dalsze jego ścieśnienie i spychanie na brzeg. Brak dowodzenia na wyższym szczeblu sprawił, że stłoczone okręty bezradnie miotały się w różne strony, rozbijając burty, łamiąc wiosła, miażdżąc szalupy i ludzi i potęgując panikę. Wtedy już wielki mistrz, nawet gdyby był biegły w rzemiośle marynarskim, nie potrafiłby opanować sytuacji. Pozostało mu więc jedynie usłuchać namów otoczenia i uchodzić, póki czas, z akwenu bitwy, gdyż jego niewola oznaczałaby całkowitą przegraną Zakonu w tej wojnie. Wymknął się więc wraz z najbliższymi dworzanami łodzią przez tę samą lukę i w zamieszaniu bitewnym uciekł do Królewca. Tymczasem dogasała walka na zewnętrznej linii ugrupowania krzyżackiego. Zaciężni królewscy i gdańscy, zwerbowani spośród Kaszubów, Pomorzan, Prusów i Mazowszan (którzy dobrze poznali krzyżackie apostolstwo), wdarli się na pokłady okrętów zakonnych, a że nie dawali pardonu, więc i knechtom przyszło drogo sprzedawać swoje życie. Prawdopodobnie wczesnym popołudniem okręty związkowe rozbiły linię zewnętrzną i wtargnęły w głąb ugrupowania krzyżackiego. Część z nich związała się walką z okrętami zakonnymi, część pogoniła za uciekającymi, inne przystąpiły do odholowywania płonących jednostek i gaszenia pożarów. Rozpoczął się trzeci etap bitwy — likwidacja rozbitego przeciwnika, który trwał aż do wieczora. Bitwa przybrała teraz charakter odosobnionych pojedynków i pogoni, niejednokrotnie mających finał na brzegu. Ogarnięte paniką załogi krzyżackie, widząc zbliżające się okręty związkowe, skakały za burtę, aby wpław osiągnąć zbawczy ląd; wielu, przeciążonych opancerzeniem, utonęło. Lecz zmęczenie walką dawało już znać o sobie również na okrętach związkowych, a kiedy z wolna zanikała zawziętość, pojawiło się uczucie litości. Rozpoczęło się branie jeńców, być może spowodowane też wyrachowaniem, gdyż za co znaczniejszych można było uzyskać znaczny okup, oraz pobieżne szacowanie zdobyczy znajdującej się na opanowanych i porzuconych jednostkach zakonnych. Niechybnie zapadający zmierzch położył kres walce. Bitwa na Zatoce Świeżej stała się więc dla Zakonu druzgocącą klęską. Wielki mistrz utracił tu całą swoją flotę. Lindau uważa, że „dostały się Gdańskowi i Elblągowi wszystkie ich okręty", a wątpliwe jest, aby który z nich zatonął, ponieważ przy niezbyt dużej głębokości zatoki w tych miejscach (1—2 m) mogły jedynie osiąść na dnie. Przestała też prawie istnieć cała północna grupa wojsk: z 1500 zaciężnych i 350 marynarzy ocalało jedynie, jak wiemy, 200 knechtów Flacha oraz około 60 rycerzy i marynarzy z najbliższego otoczenia wielkiego mistrza. Ponadto gdańszczanie wzięli do niewoli 305 jeńców, w tym komtura Memla Hansa Hetzla, a elblążanie 240. Wynikałoby stąd, że po stronie zakonnej zginęło, utonęło i zaginęło około 1050 knechtów i marynarzy. Jeśli nawet liczbę tę pomniejszyć o 100—150 ludzi (zakładając, że tylu ich mogło dopłynąć do brzegu i ukryć się w lasach w rejonie Tolkmicka, a stamtąd dotrzeć do zamków krzyżackich), to jednak bitwę, w której straty przeciwnika wyniosły przeszło 50% stanu osobowego, należy uznać za pogrom strony krzyżackiej, tym bardziej że więcej niż połowa ocalałych trafiła do niewoli. W ręce zwycięzców wpadły poza okrętami ogromne zapasy żywności i broni (rusznice, pancerze, tarcze, kule kamienne do dział itp.). Nic zatem dziwnego, że wielki mistrz zrezygnował z odsieczy Gniewa, a przy pustkach w kasie zakonnej wątpliwe było, czy Zakon będzie mógł w ogóle wyrównać taki, jak się zwykło wtedy mawiać, „upust krwi". Brak jest natomiast jakichkolwiek danych o stratach strony polskiej. Biorąc jednak pod uwagę zaciętość walczących, należy oszacować jej straty krwawe (w zabitych i rannych) na około 10—15% stanu osobowego, a więc 150—200 ludzi. Prawdopodobnie uszkodzone zostały również jakieś okręty gdańskie i elbląskie, choć mogły to być przede wszystkim uszkodzenia typowo nawigacyjne, związane ze zbyt ostrym manewrowaniem w czasie abordażu lub pościgu oraz wejściem przypadkowym lub celowym na przybrzeżne płycizny..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 194-203 "...14 września na Zalew Wiślany wpłynęła flotylla gdańska i połączyła się z wysłaną przez Elbląg flotyllą liczącą 15 jednostek — tak więc siły związkowe wynosiły już 25 statków. Z tymi siłami połączyła się dodatkowo niewielka flotylla kapra Vochsa, powiększając jej stan do 30-32 jednostek. Drobne potyczki przynosiły sukcesy stronie związkowej. Do walnej bitwy doszło 15 września. Połączone floty, pomimo przewagi Krzyżaków, otoczyły liczącą wciąż jeszcze ponad 40 statków flotę przeciwnika. Nieudolnie dowodzona flota zakonna została przyparta do brzegu. Siły związkowe, mając ułatwioną możliwość manewru, po ostrzelaniu przeciwnika z bombard i kusz, wywołaniu na nich pożarów, przystąpiły do abordażu. W zamęcie bitewnym niemłody już wielki mistrz utracił możliwość dowodzenia i opuścił wraz ze swoim sztabem flotyllę. Walka pozbawionych naczelnego dowódcy statków nie była już skuteczna — większość stała się łupem przeciwnika. Z armii liczącej 1500 żołnierzy i 350 marynarzy uratowało się 260 ludzi. Do niewoli dostało się 545 żołnierzy i marynarzy. Wynika z tego, że zginęło około 1000 ludzi (część — 50 do 150 — mogła dopłynąć do brzegu i już nie wrócić do armii krzyżackiej). Brak danych o stratach we flocie związkowej — Józef Dyskant szacuje je na 150-200 zabitych i rannych..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 178 "...Klęska Krzyżaków na Zatoce odbiła się natychmiast na losach ich południowej grupy wojsk. Energiczny Plauen nie zamierzał w swoim obozie czatkowskim oczekiwać biernie nadejścia floty wielkiego mistrza. Jeszcze 14 września, zapewne po powrocie wysłanego na mierzeję podjazdu, zorganizowano oddział specjalny (300 knechtów pieszych), który przeprawił się przez Wisłę i ruszył przez Wielkie Żuławy ku Zatoce Świeżej z zadaniem udzielenia pomocy nadciągającym okrętom zakonnym. Natomiast sam komtur zaczął gromadzić materiały na budowę bastei rzecznej na Leniwce, przypuszczalnie w Gdańskiej Głowie — zamierzał bowiem odciąć Gdańsk od życiodajnych transportów wiślanych. Kres tym planom położyła, otrzymana zapewne w ciągu nocy, wiadomość o klęsce floty na Zatoce. Wydaje się, że zaszokowała ona obu dowódców krzyżackich i zdemoralizowała ich oddziały. Już rankiem 16 września zwinięto obóz w Czatkowach i rozpoczęto pośpieszny odwrót — najpierw w rejon Tczewa, skąd nocą z 16 na 17 września wyruszono ku Starogardowi, staczając przy odejściu potyczkę z załogą tczewską. Był to istotnie pośpieszny odwrót, gdyż dowódcy krzyżaccy nie czekali nawet na powrót wysłanego oddziału specjalnego, lecz porzucili go. Los tego oddziału został przesądzony — doszczętnie rozbili go zaciężni królewscy z Malborka i Pasłęka, wspomagani przez uzbrojonych chłopów żuławskich. Były to kolejne krwawe straty krzyżackie, związane prawie bezpośrednio z bitwą na Zatoce Świeżej. Południowa grupa wojsk zakonnych po osiągnięciu Starogardu, mimo nalegań i starań Plauena, rozeszła się. Nie opłaceni knechci, którzy zapewne liczyli, że wielki mistrz przywiezie na okrętach zaległy żołd, nie mieli już żadnej ochoty do walki i wrócili do swoich zamków. Rozpad grupy nastąpił tak szybko (chyba już 18—19 września) i nieoczekiwanie, że nie dała mu wiary nawet rada gdańska, zaniepokojona obecnością Plauena na Żuławach Steblewskich. Rada, obawiając się, że komtur zbuduje nie tylko basteję w Gdańskiej Głowie, ale podejdzie pod Pruszcz i zburzy tamy na Raduni, wysłała tam swoich zaciężnych (17 września obsadzili oni basteję w Pruszczu) oraz zaproponowała Duninowi i Meydeburgowi, aby z częścią sił opuścili blokowany Gniew i przeszli na Żuławy (co jednak nie nastąpiło). Kiedy jednak Krzyżacy nie nadciągali, oddziały gdańskie opuściły Pruszcz i pomaszerowały do Koźlin, gdzie z materiałów zgromadzonych przez Plauena wzniesiono ponownie basteję, a także zbudowano drugą. Po rozpadzie południowej grupy wojsk przyszło wielkiemu mistrzowi zrezygnować z odsieczy oblężonego Gniewa. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 203-204 "...Pogrom floty zakonnej spowodował, że flota elbląska, wzmocniona zdobycznymi jednostkami krzyżackimi, zapanowała niepodzielnie na Zatoce Świeżej. W dwa tygodnie później okręty elbląskie zaokrętowały zaciężnych Skalskiego i wieczorem 28 września podeszły do ujścia Pregoły. Wysadzony desant ruszył, poprzez Komstegallen, ku Królewcowi i późną nocą osiągnął osadę Święty Albrecht. Nazajutrz miał się tam odbyć doroczny jarmark z okazji Św. Michała Archanioła, liczono więc na poważne łupy. Istotnie, kiedy po południu 29 września jarmark osiągnął największy rozmach, targujących zaatakowali ukryci dotąd zaciężni Skalskiego; po złamaniu słabego oporu zdobyto i uprowadzono znaczną liczbę koni i bydła oraz mnóstwo różnych towarów. Przypadek zrządził (a może wiedziano o tym i napad był z góry przygotowany), że na jarmark zjechał również wielki mistrz w towarzystwie burmistrza królewieckiego, lecz los mu widocznie ciągle sprzyjał, gdyż zdołał pod osłoną zapadającego zmierzchu po raz drugi ujść elblążanom, pozostawiając w ich rękach swoją paradną karetę..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 205 "...Z wolna ujawniały się polityczne i militarne skutki zwycięstwa na Zatoce Świeżej. Pierwszym z nich było wycofanie się z wojny wiernego dotąd sojusznika wielkiego mistrza i jednego z najzdolniejszych dowódców zakonnych — Bernarda Szumborskiego. Już w końcu września rozpoczął on w Nieszawie rozmowy z przedstawicielami króla polskiego, a 13 grudnia 1463 r. zawarł rozejm z Kazimierzem Jagiellończykiem i stanami pruskimi. Szumborski przerywał wszelkie działania zbrojne przeciw stronie polskiej oraz zobowiązał się nie udzielać pomocy wielkiemu mistrzowi i nie odstępować mu zajmowanych przez siebie miast i zamków w Chełmnie, Brodnicy i Starogrodzie, w których miał pozostać nawet po zawarciu przez króla pokoju z Krzyżakami. Był to więc poważny sukces polityczny, uzyskany bez nakładów finansowych i przelewu krwi — utwierdzając przynależność ziemi chełmińskiej do Polski uwalniał ziemię dobrzyńską od wypadów krzyżackich zaciężnych. Drugim, najważniejszym, następstwem bitwy był upadek Gniewa. Wprawdzie bronił się on jeszcze przez trzy i pół miesiąca, wiadomo jednak było, że jest to opór daremny. Klęska na Zatoce zdemoralizowała oddziały zakonne i, odbierając planom wielkiego mistrza rozmach zaczepny, spowodowała, że nie był on w stanie udzielić oblężonym żadnej pomocy bez posiłków z Inflant, a te nie nadciągały. Jedynie komtur von Plauen, jakby starając się zrehabilitować za niefortunne działania wrześniowe, próbował ulżyć załodze Gniewa poprzez dywersję, a nawet próbę odsieczy. 24 października, w wyniku zdrady kilku mieszczan, zaciężni Plauena opanowali miasto Pasłęk, nie zdobyli jednak bronionego przez zaciężnych polskich zamku oraz części fortyfikacji miejskich. Jeszcze tego samego dnia wieczorem, po nadejściu posiłków z Elbląga, Krzyżaków przepędzono z Pasłęka, który w trakcie walk spalono. Około 12 grudnia natomiast zgromadziły się ponownie w Starogardzie załogi krzyżackie z zamków pomorskich i pruskich, planując ruszyć na odsiecz Gniewowi (na wozach przygotowano żywność dla oblężonych), ale skończyło się tylko na planach (choć gdańszczanie obawiali się, aby nie uderzyły one na ich miasto). Koncentrację tę wykorzystała strona polska — zaciężni królewscy z Nidzicy i Pasymia napadli na miasto Olsztyn, które zdobyto i złupiono..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 205-206 "...Wraz z ruszeniem lodów na Zatoce Świeżej i Wiśle wypłynęły na ich wody statki towarowe oraz flotylle uzbrojonych barek i łodzi z Gdańska, Elbląga i Torunia. Prawdopodobnie już w końcu marca opuścił Toruń i udał się w dół rzeki konwój złożony z 17 statków wiślanych. Po kapitulacji Gniewa wzrosło bezpieczeństwo żeglugi na Wiśle — teraz Krzyżacy dysponowali tylko jednym punktem oporu, znajdującym się bezpośrednio nad szlakiem wiślanym i zagrażającym polskim konwojom. Było to Nowe — port, zamek obronny, miasto i miejsce przeprawy, położone u ujścia Mątawy na jej lewym brzegu i lewym brzegu Wisły. Nie ulegało wątpliwości, że właśnie przeciw Nowemu zostanie skierowane kolejne uderzenie sił związkowych i królewskich..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 218 "...W ciągu zimy przybył wojskom związkowym nowy przeciwnik — wysłani Zakonowi na pomoc, na odsiecz Gniewowi, zaciężni inflanccy. Był to oddział liczebnie raczej nieliczny. W ciągu stycznia—lutego 1464 r. dotarł on w rejon zatoki. Ponieważ Gniew już padł, zaciężni ci stanęli załogą w Świętomiejscu, przypuszczalnie z zadaniem strzeżenia wejścia do Cieśniny Bałgijskiej czy nawet podejść do Królewca, i to zarówno od strony lądu, jak i zatoki, gdyż obsadzili pewną niewielką, choć nie znaną bliżej, liczbę łodzi (rybackich?). Do pierwszego, i jak się wydaje jedynego, na wodzie starcia z nimi doszło 1 kwietnia. W końcu marca opuścił bowiem Elbląg zespół 4 barek i łodzi ze zbrojnymi na pokładach, z którego po przejściu wzdłuż Mierzei Wiślanej wysadzono desant pod Rybakami. Kiedy desant przystąpił do pustoszenia posiadłości zakonnych, Inflantczycy zaatakowali jednostki elbląskie.' Doszło do walki abordażowej, być może na wysokości Bałgi, w czasie której elblążanie zatopili wszystkie łodzie przeciwnika..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 218-219 "...Za przykładem Bernarda Szumborskiego poszedł biskup warmiński Paweł Legendorf — 16 marca 1464 r. zawarł on w Elblągu układ pokojowy ze stanami pruskimi i starostą malborskim, ratyfikowany przez króla 5 maja (potwierdzony ponownie przez biskupa 4 listopada). Uznając Zakon za swego wroga biskup zobowiązywał się wypowiedzieć mu wojnę po przysłaniu przez króla Kazimierza Jagiellończyka zaciężnych polskich, z których sformowano by załogi do ochrony zamków i miast biskupich przed Krzyżakami. Układ był o tyle dogodny dla strony polskiej, że zamki te i miasta mogły być wykorzystane jako bazy wypadowe dla nowych akcji zaczepnych w Prusach Dolnych. Za przykładem Legendorfa rozejm z Polską gotów był zawrzeć również i biskup- elekt chełmiński Bartłomiej Rogser..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 208 "...19 kwietnia opuścił Toruń drugi konwój 52 statków z ładunkiem artykułów żywnościowych oraz lnu, smoły, paku i popiołu drzewnego, eskortowany do Grudziądza przez uzbrojone łodzie gdańskie. Minął on Nowe bez przeszkód, gdyż prawdopodobnie już w drugiej połowie kwietnia flotylla gdańska rozpoczęła blokadę tego portu od strony rzeki. Zespół ten składał się przypuszczalnie z 9—12 uzbrojonych łodzi z 252—336 zaokrętowanymi zaciężnymi. Oddziały królewskie, które miały przystąpić do oblężenia zamku i miasta, nie były jeszcze gotowe do wysłania. Zwłokę tę spowodowały zarówno przygotowania do mających się niebawem rozpocząć rokowań z Zakonem, jak i brak decyzji co do użycia w tej wyprawie oddziałów pospolitego ruszenia..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 219 "...Wiosną 1464 r. wielki mistrz, aby uratować własne położenie na Pomorzu, a zarazem odzyskać zaufanie sprzymierzeńców, próbował podjąć na większą skalę działania wojenne. Spotkał się jednak z oporem swych zaciężnych, którzy zażądali przede wszystkim wypłaty zaległego żołdu, by przeznaczyć go na zakup koni i uzbrojenia ochronnego. Krzyżacy zwrócili się o pomoc wojskową i finansową do mistrza inflanckiego i do niemieckiej gałęzi Zakonu, ale prawie bez żadnych rezultatów; poddani krzyżaccy zaś, zwłaszcza z Królewca i Sambii, otwarcie zaprotestowali przeciw zamierzonym nowym podatkom wojennym, domagając się jak najszybszego zawarcia pokoju z królem polskim. Również dostojnicy zakonni w Rzeszy i w Inflantach, obawiając się utraty wpływów krzyżackich w Prusach, doradzali wielkiemu mistrzowi niezwłoczne przystąpienie do rokowań pokojowych i skorzystanie z mediacji zgłaszających się już wcześniej Lubeki lub Brandenburgii. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 209 "...Sytuacja strony polskiej, pomimo sukcesów militarnych i dyplomatycznych, też nie była najlepsza. Nie pomogło zbytnio uchwalenie przez sejm w 1463 r. podatku na stałe utrzymywanie 3000 żołnierzy, gdyż z powodu oporu duchowieństwa wobec płacenia uchwalonych kwot, nie starczyło pieniędzy na wystawienie takich sił. Pomimo uchwały nie zwołano też, choć to akurat być może było korzystne, pospolitego ruszenia. W zamian uchwalono — to było stosunkowo łatwe, zawsze można coś uchwalić i nie zrealizować — podatek zwany wiardunkiem, na utrzymanie wojska zawodowego. Ale, jak zwykle, podatek ten ściągano długo i nieterminowo, co w konsekwencji opóźniło wyjście wojska w pole aż do lipca. Taką postawę polskiej szlachty w następujący sposób skomentował dziejopis: „Dnia dwudziestego miesiąca czerwca, Kazimierz król Polski (...) złożył zjazd w celu ponowienia wyprawy przeciw Prusom, przynajmniej z rycerstwem samych ziem wielkopolskich. Ale gdy Wielkopolanie bez szlachty ziemi krakowskiej nie chcieli stawać do broni, ustanowiono tylko podatek wiardunkowy na ich ziemie i uchwalono, aby król w tym roku wojnę przeciw Krzyżakom prowadził jedynie swem rycerstwem nadwornem i żołnierzem najemnym. To przeciąganie na ten rok wojny niecierpliwiło wielce szlachtę i obywateli ziem pruskich, a uszczypliwsi między nimi szemrali, że przez gnuśność i niezdatność Polaków do oręża wojna pruska toczyła się opieszale i ohydnie, i że Polacy raczej odpornym niżeli zaczepnym walczyli bojem”16. Działania bojowe wznowił wiosną tylko Gdańsk, rozpoczynając w kwietniu oblężenie Pucka..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 183 "...Prawdopodobnie w maju wyruszył w drogę kolejny konwój wiślany, składający się z 33 statków, tym razem z Gdańska do Torunia, z ładunkiem ryb, soli i artykułów tekstylnych. Natomiast 12 czerwca opuściły Gdańsk 2 statki z delegatami miast inflanckich na rokowania, które do Torunia dotarły po 8 dniach, mijając pewnie po drodze najliczniejszy w tym roku konwój towarowy, który wypłynął z Torunia 16 czerwca. Liczył on 54 statki (w tym 16 dubasów) oraz liczne tratwy i był eskortowany przez kilka uzbrojonych łodzi, w tym łódź-basteję. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 219-220 "...Tak więc, gdyby w sytuacji wyczerpywania się możliwości obronnych Zakonu strona polska mogła skierować wiosną tego roku do Prus znaczniejsze oddziały wojskowe, własne lub litewskie, koniec wojny zostałby z pewnością przyśpieszony co najmniej o rok. Jednakże brak pieniędzy na zaległy żołd i wynajęcie nowych zaciężnych oraz niechęć Litwy do wystąpienia przeciw Zakonowi odwlekły ostateczne rozstrzygnięcia. Otoczenie króla skłoniło się wobec tego do negocjacji, przy czym, jako rzecz nie podlegającą dyskusji, uznano konieczność powrotu do Korony Polskiej Pomorza z Gdańskiem, ziem chełmińskiej i michałowskiej oraz delty Wisły z Malborkiem i Elblągiem. Pozostałe ziemie pruskie miały pozostać przy wielkim mistrzu jako lenno podległe Koronie. Jednocześnie jednak przystąpiono do akcji oczyszczania Pomorza Gdańskiego z wojsk krzyżackich, na razie siłami związkowymi, przede wszystkim gdańszczan..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 209 "...Gdańszczanie, nie czekając na przybycie zaciężnych królewskich, przystąpili 23 kwietnia do oblężenia i blokady Pucka. Ich oddziały, dowodzone przez rajców Macieja Kolmenera i Jana von Herfordena, wylądowały pod miastem, które otoczyły bastejami i umocnieniami ziemnymi. Na Zatoce Puckiej blokadę portu rozpoczęły uzbrojone łodzie i okręty kaperskie, odcinając miasto od ewentualnej odsieczy morzem. Rada miejska liczyła na współudział w tej akcji Karola Knutsona i jego kaprów, lecz ten, zamierzając już wrócić do Szwecji (dokąd odpłynął w sierpniu 1464 r.), odmówił. Krzyżacka załoga Pucka, do której wcielono również mieszczan oraz okoliczną szlachtę i chłopów, pod dowództwem Baltazara von Dohna i Hansa Tossego, pozbawiona dostatecznego zaopatrzenia, mogła liczyć na odsiecz z najbliżej położonych miast zakonnych — Łeby (około 75 km odległości) i Lęborka (około 50 km). Łeba tymczasem obiecała gdańszczanom zaprzestanie akcji kaperskiej i zawarła z nimi okresowe zawieszenie broni, z kolei dowódca załogi lęborskiej Hans von Gleichen odmówił pomocy, tłumacząc się szczupłością sił. W połowie sierpnia próbowały Puckowi przyjść z odsieczą załogi Kiszewy (około 100 km odległości) i Starogardu (około 110 km), które po drodze musiały obchodzić Gdańsk. Załogi te osiągnęły rejon Młodego (Nowego) Miasta Gdańska i spaliły część wozów napotkanej karawany kupieckiej, po czym zawróciły. Być może wzięły pod uwagę rozpoczynające się oblężenie Nowego i wynikające stąd zagrożenie dla własnych miast, a może i epidemię dżumy, która w sierpniu z miast hanzeatyckich zachodniego Bałtyku dotarła na Pomorze Gdańskie i do Prus. Załoga Pucka, pozbawiona pomocy od strony lądu i odcięta od dostaw morzem, zmuszona była przystąpić 16 września do rokowań z gdańszczanami. Zakończyły się one 24 września podpisaniem kapitulacji — zaciężni krzyżaccy odeszli wraz z bronią do zamków pomorskich i pruskich, mieszczanie zaś oraz okoliczna szlachta i chłopstwo, po uzyskaniu amnestii, udali się do domów. Puck został w dwa dni później obsadzony przez załogę gdańską pod dowództwem Łukasza Astala (100 konnych i 24 pieszych), a zwolnione już uzbrojone łodzie mogły być wykorzystane do akcji na wodach śródlądowych — przede wszystkim do blokady Nowego oraz osłony konwojów wiślanych..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 210-211 "...Zanim rozpoczęły się rokowania toruńskie, elblążanie dokonali kolejnego wypadu na Zatokę Świeżą. 2 lipca 1464 r. zespół okrętów elbląskich z 300 zaciężnymi Skalskiego na pokładach wdarł się w ujście Pregoły i dotarł do Starego Miasta Królewca. Tu wysadzeni zaciężni spustoszyli okolice miasta i spalili królewieckie łasztownie, gdzie budowano statki i łodzie, zabierając przypuszczalnie zgromadzony tam osprzęt żaglowy. Być może było to celowe działanie dywersyjne, gdyż niszcząc stocznie krzyżackie zadano bardzo dotkliwy cios flocie zakonnej i prawie w ogóle ją wyeliminowano z działań wojennych na Zatoce Świeżej..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 220 "...Na przełomie (?) czerwca i lipca wypłynął z Gdańska do Torunia ostatni konwój wiosenny, liczący 47 statków (w tym 2 dubasy). Wiózł on przede wszystkim sól, którą dostawiło do portu gdańskiego, podobno, przeszło 20 statków hanzeatyckich i holenderskich..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 220 Oblężenie Nowego 28 lipiec 1464 - 1 luty 1465. "...Tymczasem od 21 lipca Toruń gromadził swój tabor pływający w celu przewiezienia wojsk królewskich i żywności pod Nowe. Związane było to decyzjami podjętymi przez króla w czasie rokowań toruńskich. Uchwalony przez szlachtę koronną podatek wiardunkowy pozwolił Kazimierzowi Jagiellończykowi zastąpić niepewne pospolite ruszenie zaciężnymi. Pierwszy ich oddział (drabanci królewscy) pod dowództwem Tomieca z Młodkowa, załadowany na 7 statków toruńskich, wylądował pod Nowem 28 lipca. Zaciężna jazda Dunina, która miała go wzmocnić, znajdowała się jeszcze na terenie Kujaw — lecz mimo to oraz wbrew rozkazowi królewskiemu Tomiec przystąpił do oblężenia miasta i zamku. Albrecht Voith, dowódca załogi krzyżackiej, widząc słabość sił polskich, ściągnął skrycie posiłki ze Starogardu, Kiszewy i Osieka i 30 lipca niespodziewanie uderzył na drabantów, z jednoczesnym wypadem załogi nowskiej. Porażka Tomieca była całkowita — utracił 100 ludzi w zabitych i utopionych w Wiśle oraz 44 konie. Dopiero pełniące służbę blokadową uzbrojone łodzie gdańskie, na które schroniła się część piechurów, uratowały go z opresji. Sukces krzyżacki był jednak krótkotrwały, gdyż już 1 sierpnia Piotr Dunin, który na wieść o porażce przyśpieszył swój marsz, był pod Nowem z 700 konnymi. Tego dnia przybyło tam również 20 statków z dalszymi zbrojnymi lub z żywnością (przypuszczalnie toruńskich), a 13 sierpnia królewskie chorągwie nadworne Jana Synowca i Pawła Jasieńskiego. Wrócił także niefortunny Tomiec, który po odwołaniu chorągwi nadwornych i Dunina (przed 15 października), dowodził dalej, wraz z Gotardem z Radlina, wojskami oblężniczymi. W końcu sierpnia miasto otoczono bastejami i umocnieniami ziemnymi, ustawiono także nadesłane z Torunia 4 działa. Kolejny wypad załogi nowskiej zakończył się jej porażką i oblegającym dawała się we znaki jedynie zaraza. Zarówno oblężeni, jak i załogi najbliższych zamków krzyżackich zrezygnowały z działań ofensywnych — oblężeni byli zbyt słabi, a nie opłacone załogi zamków pomorskich odmówiły przyjścia z odsieczą. [...] wielki mistrz próbował zorganizować odsiecz dla Nowego, ściągając załogi z zamków dolnopruskich, ale ich dowódcy zażądali najpierw wypłaty zaliczek na poczet zaległego żołdu, czego on jednak nie zdołał uczynić. Do odsieczy nie doszło. Tymczasem strona polska, wiedząc o ciągnących z Rzeszy posiłkach, wzmocniła wojska oblężnicze — Gdańsk przysłał 100 drabantów i kilka dział, Toruń 4 działa i prochy, król zaś swoich zaciężnych pod dowództwem Jana Jasieńskiego. [...] Zorientowana już w swej trudnej sytuacji załoga Nowego, której dotkliwie dokuczał głód, podjęła — mimo sprzeciwów wielkiego mistrza — rozmowy kapitulacyjne. 1 lutego 1465 r. został podpisany układ — ze strony polskiej przez Tomieca z Młodkowa i Jana Jasieńskiego, ze strony krzyżackiej przez Albrechta Voitha i Jana Meyssnera — dowódców zaciężnych. Zgodnie z warunkami układu załoga krzyżacka, mająca zagwarantowane swobodne wyjście, oraz grupa mieszczan nie objętych amnestią za sierpniową zdradę z roku 1458, opuściły następnego dnia miasto na 53 wozach i udały się pod eskortą do Starogardu i Kwidzynia (ówczesny Marienwerder). W ten sposób Zakon utracił ostatni bastion leżący bezpośrednio nad Wisłą, z którego paraliżował żeglugę handlową..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 220-224 "...W końcu lipca, po pierwszym niepowodzeniu wojsk polskich, którymi dowodził Tomiec z Młodkowa (według Długosza — Tomka), pod Nowem, armia polska dowodzona przez Piotra Dunina przystąpiła do regularnego oblężenia tego zaniku i miasta. „A lubo Krzyżacy nalegali na wielu książąt o przysłanie im zbrojnej pomocy, której jednak uzyskać nie mogli, lubo ze wszystkich załóg pościągali wojska piesze i konne, aby uwolnić od oblężenia miasto Nowe, tudzież Puck, osaczony od gdańszczan ze strony lądu i morza, i zamek Działdów, którego Konrad książę Mazowiecki dnia osiemnastego września począł dobywać; zważywszy jednak swoje i królewskie siły, postanowili nie narażać się na oczywiste niebezpieczeństwo, ale tylko z zasadzek nieprzyjaciół urywać i niepokoić”. Jak z powyższego wynika, działania najemników krzyżackich spowodowały pojawienie się nowego sojusznika Polski — Księstwa Mazowieckiego. Walki o Działdowo trwały tylko kilka dni, natomiast Puck poddał się po trwającym 26 tygodni oblężeniu (24 września 1464 r.)..." Podejmowane przez zakon próby odsieczy Nowego nie przyniosły rezultatu — zaciągnięte późną jesienią oddziały, z powodu wczesnych mrozów osłabione chorobami, wycofały się. W tej sytuacji obrońcy miasta, którym groził głód, poddali się 1 lutego 1465 r. Obrońcom miasta i tym mieszczanom, którzy popierali zakon, zezwolono z częścią dobytku udać się do Starogardu..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 184-185 "...Stan ten mocno niepokoił władze zakonne, dla których utrata Nowego oznaczała przede wszystkim przerwanie jedynej linii komunikacyjnej łączącej Prusy właściwe z Rzeszą. Gorączkowo więc poszukiwał Zakon pomocy militarnej i finansowej ze strony mistrza inflanckiego, władz krzyżackich w Rzeszy, a nawet księcia Konrada Czarnego oleśnickiego czy Eryka II słupskiego. Aż do listopada starania te nie przyniosły żadnych efektów. Chcąc ożywić ten pasywny dla działań militarnych Zakonu okres, były komtur elbląski Plauen próbował w październiku dokonać dywersji na terenach Powiśla i ziemi chełmińskiej. 13 października na czele 150 konnych usiłował niespodzianie wedrzeć się do Nowego Miasta Elbląga, co udaremniono niemal w ostatniej chwili opuszczając żelazną bronę (kratę) w bramie miejskiej, którą Krzyżacy zdołali osiągnąć na skutek gapiostwa załogi. Podobnie nie udał mu się rajd na Toruń. W nocy z 30 na 31 października Krzyżacy wdarli się już na mury miasta od strony Wisły; na szczęście zaalarmowani mieszczanie przepędzili ich..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 221-222 "...Jednostki kaperskie zapewne zostały wycofane spod Pucka dużo wcześniej, co wiązało się z ożywieniem późną wiosną tego roku działalności kaprów krzyżackich. Wobec niebezpiecznego przejścia przez Cieśninę Bałgijską opuszczali oni Królewiec przeważnie kanałem Dejmy i przedostawali się na Bałtyk przez Zalew Kuroński i Cieśninę Kłajpedzką. Łupem ich padło, prawdopodobnie na początku czerwca, 10 statków, które niedawno opuściły Gdańsk, w tym jedna karawela holenderska załadowana solą. Znalazły się one w porcie kłajpedzkim lub na Zalewie Kurońskim i wiadomość o tym dotarła do Gdańska, gdyż w drugiej połowie czerwca wyruszyła stamtąd, na Kłajpedę, wyprawa odwetowa, na której czele stanęli rajca Marquard Knake, Kasper Hoyke i pochodzący z Królewca Piotr Brant (być może dobrze znający wody Zalewu Kurońskiego) oraz kapitan Szymon Lubbelow. Niespodziewany atak powiódł się — w porcie kłajpedzkim przechwycono uprowadzone statki wraz z ładunkami oraz duży statek królewiecki. Natomiast nie udało się opanować zamku (wśród jego załogi znajdować się miał jakiś stronnik Związku). Zapewne okręty gdańskie wpłynęły również na zalew i dotarły do ujścia Niemna, ale nie napotkawszy przeciwnika zawróciły po 8 (?) dniach krążenia. Po spaleniu z nie znanych bliżej przyczyn 2 statków (królewieckiego i jednego z krajerów) Knake opuścił Kłajpedę z 9 statkami, które przyholował do Gdańska..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 211-212 "...W czerwcu dokonał wypadu na Bałtyk również zespół okrętów elbląskich pod dowództwem kapitana Wawrzyńca Rikego wraz z barką kaprów fromborskich dowodzonych przez Jakuba Schultego. Krążąc w rejonie Rewia pochwyciły one kilka statków lubeckich i rewelskich, które zdążały do tego portu ze Szczecina i Narwy, mimo obowiązującego chyba jeszcze rozejmu z miastami inflanckimi. Stało się to przyczyną interwencji przedstawicieli Lubeki w czasie rozpoczętych 3 lipca w Toruniu polsko-krzyżackich rokowań pokojowych, których głównym mediatorem była właśnie Lubeka..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 212 "...Rokowania zakończyły się w końcu lipca niepowodzeniem, ale hanzeatom udało się uzyskać pewien sukces w sprawach związanych z handlem i żeglugą. Doprowadzili oni do przedłużenia rozejmu między Gdańskiem a miastami inflanckimi (przede wszystkim Rygą) do 29 września 1465 r., uzyskali odszkodowanie za zajęte przez kaprów gdańskich w 1462 r. statki, wymogli na radzie elbląskiej zobowiązanie zwrotu zatrzymanych w czerwcu 1464 r. statków i towarów, a nawet wywarli poprzez króla nacisk na Jana Skalskiego, aby zwrócił statki (statek?) hanzeatyckie zatrzymane przez jego barkę w czasie wspólnego z elblążanami wypadu. Lubeczanie próbowali również nakłonić obie strony walczące do zaniechania akcji kaperskiej, eksponując dobitnie straty, których doznało kupiectwo hanzeatyckie. Delegaci krzyżaccy wyrazili zgodę na zaprzestanie tej akcji pod warunkiem zaprzestania jej przez gdańszczan i elblążan. Natomiast przedstawiciel Gdańska Jan Fere zgłosił sprzeciw; słusznie zauważył on, że działalność handlowa hanzeatów, dostarczająca Krzyżakom niezbędnego zaopatrzenia i żywności, przedłuża tylko wojnę. Dalsza dyskusja w tej sprawie doprowadziła do demagogicznych chwytów polemicznych, często nawet humorystycznych, kiedy na przykład delegat Lubeki oświadczył, że statki hanzeatyckie chronią się do portów krzyżackich, choć nie mają wcale zamiaru tam płynąć, właśnie ze strachu przed kaprami miast pruskich. W efekcie, mimo że akcji kaperskiej nie przerwano, kaprowie, zwłaszcza gdańscy, zostali zobowiązani do ściślejszego przestrzegania obowiązującej instrukcji o poszanowaniu statków przyjacielskich. Wiele kłopotów sprawił natomiast lubeczanom i gdańszczanom Jan Skalski. Zgoda jego na zwrot statków hanzeatyckich była pozorna, o czym przekonano się już w sierpniu, kiedy uzależnił wydanie zajętych statków i towarów od uwolnienia jego wcześniej zatrzymanych na morzu kilku zaciężnych (?) oraz zwrotu poniesionych rzekomo szkód. Nie ustąpił nawet mimo mediacji rady gdańskiej i elbląskiej — więcej, jego kaprowie zaczęli napadać nawet na statki hanzeatyckie płynące do portów neutralnych i zaprzyjaźnionych, co naraziło przede wszystkim Gdańsk na represje ze strony Lubeki. Rada gdańska ostro wtedy przywołała dowódcę fromborskiego do porządku, ale Skalski, któremu obce były interesy gdańszczan, a nawet samego króla, zlekceważył to. Rada w odpowiedzi podjęła zbrojne przeciwdziałanie. Późną jesienią tego roku jej kaprzy pochwycili na morzu kilku grasujących zaciężnych Skalskiego; osądzono ich jako rozbójników morskich i zimą 1464/1465 r. ścięto w Gdańsku..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 212-214 "...Osłabienie Zakonu w rejonie i na akwenie Wisły sprzyjało żegludze wiślanej. Po 29 września wyruszył z Torunia przedostatni w tym roku konwój, liczący 35 statków, a być może i kilkadziesiąt tratew, załadowanych zbożem, chmielem, bydłem i produktami leśnymi, a w końcu listopada ostatni już tego roku konwój z Gdańska, złożony z 26 statków (w tym 1 dubas), z ładunkiem śledzi, soli oraz sukna. 2 grudnia na konwój ten napadła z zasadzki zorganizowanej pod Tczewem załoga starogardzka. Krzyżacy, przewiózłszy na wozach z odległego o około 20 km miasta małe łodzie, usiłowali zaatakować płynące statki, jednakże eskorta, której przyszło z pomocą 13—18 konnych i tyluż pieszych z Tczewa, przepędziła napastników. W tym samym czasie wypłynął zapewne i ostatni konwój toruński, składający się tylko z 2 statków i bliżej nieokreślonej liczby tratew. Ogółem w ciągu roku 1464 Toruń wysłał 5 dużych konwojów (160 statków), natomiast Gdańsk — 3 (106 statków), nie licząc nie znanej, lecz znacznej liczby tratew — łącznie przewiozły one na pokładach, według szacunkowych obliczeń, m.in. 5500 ton zboża, 1 189 000 sztuk drewna (wańczos, dyle, deski, drewno masztowe), 594 sztuki bydła, owiec i nierogacizny, 4820 beczek śledzi i 3030 beczek soli..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 222-223 "...Jesienią 1464 r. rada gdańska, tym razem na drodze dyplomatycznej, pozbyła się kolejnego przeciwnika na morzu. Prowadzone w Brugii od 11 kwietnia 1462 r. rokowania z Amsterdamem zakończyły się zawarciem traktatu pokojowego na cztery lata, a więc praktycznie do końca wojny z Krzyżakami..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 214 "...W drugiej połowie listopada Krzyżacy uzyskali wreszcie pożyczkę od swych współbraci z Rzeszy, za którą wysłani tam dowódcy krzyżaccy Roder i Nostyc zwerbowali zaliczkami około 800—1000 zaciężnych. Część zwerbowanych dotarła 19 stycznia 1465 r. do Chojnic i Starogardu, ale część rozproszyła się lub zawróciła z powodu silnych mrozów bądź niewiary w zapłatę krzyżacką...." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 223 "...Rok 1465 powitano więc w Gdańsku z dobrymi horoskopami na przyszłość, tym bardziej że spodziewano się rychłej kapitulacji Nowego, a i epidemia dżumy zaczęła zanikać. Jedynie skarcony dotkliwie Skalski zgłaszał protesty. Pretensje jego próbowała rada załagodzić gotowością wytłumaczenia swoich posunięć przed królem polskim, ale jednocześnie żądała od dowódcy fromborskiego zaprzestania wszelkich akcji zbrojnych przeciw statkom przyjacielskim. Zapewne na przełomie zimy i wiosny doszło do kolejnego spotkania przedstawicieli rady i miast inflanckich, którego efektem było przedłużenie rozejmu, początkowo do 26 czerwca 1466 r., a następnie dalej o rok — choć trzeba przyznać, że nie wszystkie miasta inflanckie (szczególnie Rewel) przestrzegały zakazu odwiedzania portów krzyżackich, tracąc przez to statki i ładunki. Z powyższego chyba powodu 22 marca 1465 r. wystawiono tylko cztery listy kaperskie — dla kapitanów Jorge Josta, Krzysztofa Ferego (Feera), Henryka Sternenberga (Sternberga) i Wawrzyńca Rikego, których wysłano w rejon cieśnin Bałgijskiej i Kłajpedzkiej z zadaniem blokowania portów w Królewcu i Kłajpedzie..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 214-215 "...Krzyżacy spodziewali się teraz uderzenia polskiego na kolejny zamek czy miasto pomorskie znajdujące się w ich rękach. Najaktywniejsza z załóg krzyżackich, starogardzka, przewidując, że właśnie na nią przyjdzie kolej, a wzmocniona w dodatku częścią załogi z Nowego i zaciężnych z Rzeszy, w poszukiwaniu żywności dokonała 5 lutego wypadu rabunkowego na Żuławy gdańskie. Drugi jej wypad rabunkowy zbiegł się w czasie z rajdem komtura Plauena, który w dniach 8—13 lutego, grasując na terenie północnych Żuław, podszedł niemal pod mury Gdańska. Zrabowane dobra zwieziono do Starogardu. Jednakże oblężenie tego miasta, mimo nacisku stanów pruskich, nie nastąpiło tak rychło, gdyż strona polska również odczuwała brak środków finansowych. Pieniędzy brakowało nie tylko na nowe zaciągi, ale i spłatę należności już zaciągniętym, szczególnie zaciężnym spod Nowego, którzy w marcu zaczęli pustoszyć ziemię dobrzyńską i wielkopolską, siłą dochodząc spłaty swych długów. Część z nich połączyła się w Golubiu z zaciężnymi czeskimi Mikesza Czerwonki i opanowała zamek dobrzyński nad Wisłą, wymuszała cło od przepływających rzeką statków oraz pustoszyła włości kapituły włocławskiej. Druga część pod dowództwem Tomieca z Młodkowa i Jana Jasieńskiego (około 1000 konnych) zajęła Łabiszyn i grabiła ziemie kapituły gnieźnieńskiej. Dopiero wypłata zaliczek przez obu represjonowanych biskupów położyła kres tej akcji windykacyjnej..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 224-225 To osłabienie akcji kaperskiej można zapewne tłumaczyć też przygotowaniami do kolejnej tury rokowań polsko-krzyżackich, które rozpoczęły się 29 kwietnia w Kobbelgrube (dzisiejsza Stegna) na Mierzei Wiślanej. Przerwane przez delegatów, którzy udali się po odpowiednie pełnomocnictwa do króla i wielkiego mistrza, zostały wznowione 3 sierpnia. Ponowny wybuch zarazy nie sprzyjał wprawdzie rokowaniom, lecz ich zerwanie, które nastąpiło we wrześniu, spowodowane było jedynie, przy stałości wspomnianych wyżej żądań polskich, nieustępliwością wielkiego mistrza w kwestii przynależności Malborka. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 215 "...Ustępstwa krzyżackie należało więc wymóc siłą. Wojska królewskie i związkowe przystąpiły zatem do oblegania zamków i miast pomorskich pozostających jeszcze w rękach załóg zakonnych. Częściowe oblężenie Starogardu (tylko od strony południowej i wschodniej) rozpoczęło się 21 września; na jednoczesne obleganie innych zamków czy miast strona polska nie miała sił i środków — z dwóch dokuczliwych ośrodków krzyżackich wybrano zatem Starogard jako stanowiący realne zagrożenie dla żeglugi wiślanej..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 215 "...Strona polska, po uchwaleniu w maju przez sejm korczyński nowego podatku wiardunkowego, mogła na początku lipca spłacić częściowo zaciężnych, a nawet rozpocząć wysyłkę nowych do Prus. Jednakże plany królewskie musiały ulec pewnej korekcie. Ruchliwość załogi starogardzkiej spowodowała, że tam właśnie należało skierować zaciągnięte oddziały, zamiast, jak planowano w maju, pod Chojnice, ale rebelia starosty nakielskiego Włodka z Danaborza opóźniła prawie o miesiąc wymarsz oddziałów polskich do Prus. W przeciwieństwie do króla wielki mistrz mógł liczyć jedynie na pomoc z zewnątrz, a że tej nie było, musiał oczekiwać biernie na posunięcia strony polskiej. Zdobywał się jedynie na doraźne wypady załóg nadwiślańskich zamków przeciw konwojom gdańskim i toruńskim, oraz — i tu należy zwrócić uwagę na przemyślność i desperację strony krzyżackiej — wykorzystując niezadowolenie nie spłaconych zaciężnych królewskich, próbował uchwycić utracone nadwiślańskie porty. Pierwszy w roku 1465 konwój toruński, z powodu styczniowej klęski żywiołowej i usuwania wyrządzonych szkód, wypłynął dopiero około 27 czerwca, w składzie aż 114 statków i być może kilkudziesięciu tratew. Przy tak wielkiej liczbie jednostek rozciągnął się on zapewne na ogromnej przestrzeni, co utrudniło łodziom eskorty należytą osłonę. 16 lipca zaczajeni w zasadzce pod Kwidzyniem zaciężni krzyżaccy z Kwidzynia i Sztumu zaatakowali więc 6 statków toruńskich (4 z żywnością i 2 z wołami i owcami), które po spędzeniu załóg złupili. Należy sądzić, że w tym samym czasie wyruszył też pierwszy konwój gdański, liczący 55 statków, po czym aż do połowy września ruch konwojów ustał, a jego wznowienie wiązało się chyba ściśle z wymarszem wojsk królewskich na Pomorze. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 225-226 "...Jakby korzystając z nieobecności wojsk królewskich załoga starogardzka, wzbudzająca wprost podziw swoją niestrudzonością, dowodzona przez zniemczonego Ślązaka Hansa von der Salego, próbowała podstępnie opanować Tczew, a następnie Gniew. 31 lipca jej konnica usiłowała wedrzeć się znienacka przęz bramę miejską Tczewa — doszło wtedy do starcia z załogą polską, która, za cenę 6 zabitych i 80 jeńców, odparła napad. Bezpośrednim natomiast powodem ataku na Gniew stało się niezdyscyplinowanie królewskich zaciężnych, którzy zaległy żołd próbowali sobie powetować w drodze grabieży dóbr klasztoru pelplińskiego. Kiedy 26 sierpnia 55 gniewskich zaciężnych plądrowało wsie pod Pelplinem, zdesperowani chłopi powiadomili o tym załogę starogardzką. Zagon krzyżacki dopadł powracających, obładowanych łupami, pod bramami miasta i po krótkiej potyczce zagarnął do niewoli. Następnego dnia, kiedy Krzyżacy schwytali gońca gniewskiego z listem wzywającym gdańszczan na pomoc, Sale, zorientowawszy się w słabości załogi polskiej, uderzył na zamek i szturmował go przez kilka godzin. Dzielna postawa obrońców z rycerzem Marcinem Breńskim na czele oraz nadciągająca odsiecz z Gdańska (70—100 drabantów) i Malborka (60 konnych) spowodowały odwrót napastników. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 226-227 "...Nie przerwał swojej działalności też komtur Plauen, który w końcu sierpnia próbował odzyskać Toruń, tym razem na drodze dyplomatycznej. Za przejście miasta na stronę Zakonu obiecał on radzie toruńskiej nadanie na własność całej ziemi chełmińskiej. Ofertę odrzucono z oburzeniem, a Plauena ostrzeżono, że ewentualnych dalszych jego posłańców spotkają przykre konsekwencje..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 227 Oblężenie Starogardu 21 wrzesień 1465 - 24 lipiec 1466. "...21 września — jak już wiemy — zaciężni królewscy pod dowództwem Pawła Jasieńskiego (400 konnych i 300 drabantów) rozpoczęli oblężenie Starogardu. Prowadzone nieudolnie (linię umocnień blokadowych zbudowano tylko od strony południowej i wschodniej, sądząc, że od zachodu i północy przeszkodą będzie Wierzyca) i zbyt szczupłymi siłami oblężenie, przy znacznej przedsiębiorczości załogi krzyżackiej, przyniosło oblegającym wiele kłopotów. 22 października załoga starogardzka porwała podstępem i uwięziła trzech dowódców polskich wojsk oblężniczych (nowym dowódcą został Gotard z Radlina), a 15 listopada, mimo wzmocnienia oblegających przez gdańskich zaciężnych Łukasza Astala, dokonała dywersyjnego wypadu pod Pruszcz Gdański. Napastnicy spalili pobliską wieś i usiłowali zniszczyć tamę na starym korycie Raduni (aby odciąć dopływ wody do Gdańska), ale ponieważ nieco wcześniej (13 listopada) wypadu na tę tamę dokonała załoga lęborska, więc obsada znajdującej się tam bastei gdańskiej czuwała i przepędziła przeciwnika..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 227-228 "...Wznowione jesienią działania wojenne miały na celu, jak wspomniano powyżej, oblężenie i zdobycie Chojnic i Starogardu. Ale przystąpiono jedynie do działań przeciwko Starogardowi. 21 września siły polskie, jak zwykle szczupłe (400 jazdy, 300 piechoty oraz bliżej nieustalona liczba zaciężnych gdańskich i chłopów z Żuław), podeszły pod miasto. Wojska krzyżackie w mieście były prawie równe liczbie oblegających. Taki stosunek sił uniemożliwiał praktycznie pełne oblężenie — była to tylko blokada. Oblegani przeprowadzali częste wypady na pozycje polskie, wzięli nawet do niewoli głównodowodzącego polskimi oddziałami, Pawła Jasieńskiego. W trakcie walk pod miastem na pomoc obleganym przybyły oddziały najemników z krzyżackich miast na Pomorzu, którymi dowodził Kacper Nostyc. Walki z nimi trwały od 4 do 12 grudnia i zakończyły się sukcesem strony polskiej. Prowadzone nielicznymi siłami ciągnęły się całą zimę i wiosnę 1466 r. Dopiero w nocy z 23 na 24 lipca Krzyżacy, zagrożeni przez wzmocnione oddziały polskie całkowitym okrążeniem, pod osłoną ciemności opuścili miasto, pozostawiając w nim działa i wozy taborowe. Ich odwrót tak opisał Długosz: „Krzyżacy, długo od wojsk królewskich oblegani w Starogrodzie, kędy Polacy ledwo w połowie zasiekami ściśnione miasto niedbale obwarowali, znękani głodem i prawie rozpaczający, w obawie, iżby się żywcem nie dostali w ręce Polakom, widząc zwłaszcza jak słabą Chojnice miały przeciw nim obronę, i że lada dzień mogły być ściśnione oblężeniem, dnia dwudziestego trzeciego lipca o północy, w porze ciemnej (...) zostawiwszy działa z całym taborem wojennym i jeńców, a zabrawszy tylko Urlyka Eisenhofen, niegdy wielkiego komtura, starca, który już trzecie z nimi i srogie wytrzymywał oblężenie, uciekli z Starogrodu. Jazda, podzieliwszy się na kilka oddziałów, szybko pobiegła do Chojnic (...) piechota zaś cofnęła się pod Zantyr (...). Mogły te wszystkie oddziały nieprzyjaciół snadno być zniesione, gdyby Polacy za uciekającymi i strwożonymi puścili się byli w pogoń. Ale i konie w obozie polskim głodem były wyniszczone, i noc nadzwyczaj ciemna ścigać Krzyżaków nie dozwalała”21. W ten sposób jazda najemników dotarła do Chojnic, a piechota do Zantyru, wzmacniając tamtejsze załogi. Był to więc sukces wojsk polskich, choć niestety tylko połowiczny. Odzyskano miasto, ale jego załoga wzmocniła załogi innych krzyżackich punktów oporu na Pomorzu. Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 186-187 "...Wraz z rozpoczęciem oblężenia Starogardu wypłynęły znów na rzekę konwoje wiślane. 19 września opuścił Gdańsk ostatni tego roku konwój liczący 38 statków, a 26 września kolejny konwój toruński w składzie 18 statków i nie znanej liczby tratew. Dwa ostatnie konwoje toruńskie wyruszyły w drogę ku morzu 10 listopada (12 statków i tratwy) oraz 19 listopada (14 statków i tratwy). Łącznie w 1465 r. wysłano z Torunia cztery konwoje (158 statków i tratwy) i z Gdańska dwa (92 statki), które przewiozły m.in. 5 750 ton zboża, 379 778 sztuk drewna, 605 sztuk bydła i owiec, 4161 beczek śledzi i 4597 beczek soli..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 228 "...Zimą 1465/1466 r. w dalszym ciągu nie wiodło się oblegającym Starogard. Część z nich 4 grudnia wycofano do Tczewa ze względu na trudności aprowizacyjne, a wtedy pod miasto nadciągnęła odsiecz krzyżacka z okolicznych zamków (około 800 konnych i pieszych) i wraz z załogą miasta obiegła zaciężnych gdańskich i królewskich rozlokowanych w dwóch bastejach, przypuszczając do nich zaciekłe ataki. 12 grudnia przeprowadzili ostatni, zakończony porażką, po której wycofali się do swoich zamków. Kolejną próbę odsieczy podjęli Krzyżacy w marcu, licząc na zdrajców znajdujących się wśród obrońców obu bastei — na szczęście na czas wykryto zdradę i odsiecz udaremniono. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 228 "...Sztormowa pogoda na Bałtyku przyczyniła się pośrednio do kolejnej klęski krzyżackiej w styczniu 1466 r. Właśnie z powodu sztormu i nadzwyczaj ciężkich warunków żeglugi postanowiono wysłane na pomoc Zakonowi posiłki inflanckie (600—700 konnych i pieszych) przerzucić nie morzem, lecz lądem przez Żmudź. Początkowo wyruszyły one drogą wzdłuż wybrzeża morskiego do Kłajpedy, a potem, kiedy okazało się, że Żmudzini na rozkaz królewski zatarasowali ją, skierowały się przesiekami leśnymi ku morzu. Większość z Inflantczyków zabłądziła, wpadła w przygotowane przez oddziały żmudzkie „wilcze doły" i dostała się do niewoli, część zaś wyszła na brzeg zalewu, ale potonęła pod lodem w czasie próby przedostania się na Mierzeję Kurońską. Na przełomie stycznia i lutego dotarły do Tapiawy i Welawy jedynie niedobitki, które nie stanowiły żadnej realnej siły zdolnej do udzielenia pomocy oblężonemu Starogardowi..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 216 "...Wiosną obie strony wznowiły działania kaperskie na Bałtyku. Wnioskując z liczby wystawionych listów kaperskich były one chyba prowadzone z większym natężeniem niż w roku uprzednim. Pierwsze cztery listy wystawiła rada gdańska 14 kwietnia, przypuszczalnie jeden—dwa dalsze w połowie maja, a ostatni już chyba w tej wojnie 4 lipca — dla kapitana Michała Ertmanna..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 217 "...Wiosna przyniosła gdańszczanom nowe szkody, spowodowane ruszeniem lodów na Wiśle i Nogacie. Powstające zatory lodowe spiętrzyły wody rzek, które pod Czatkowami, Gdańskiem i Szkarpawą przerwały wały przeciwpowodziowe. Leniwka, Szkarpawa, Nogat i Motława zalały znaczne połacie Żuław gdańskich i malborskich, niszcząc wiele wsi i część lasów należących do miasta. Nie miało to zapewne wielkiego wpływu na żeglugę wiślaną, gdyż już 3 kwietnia rada gdańska poleciła kupcom toruńskim, elbląskim i bydgoskim, aby w tydzień po Wielkanocy (tj. 14 kwietnia) sformowali konwój z towarami i wypłynęli pod eskortą uzbrojonych łodzi (w tym łodzi-bastei) do Torunia. Konwój ten wyruszył z Gdańska 19 kwietnia, mijając się chyba po drodze z równie licznym konwojem toruńskim, w którego składzie znajdowały się także tratwy, wiozącym zboże i inne artykuły żywnościowe oraz drewno, smołę, pak i potaż. Zebrany „leitdegeldt" (2681 grzywien) pozwolił na zaciąg około 300 zbrojnych, co umożliwiło obsadzenie 10—11 łodzi eskortowych. Ten wyraźny spadek wysokości „leitdegeldtu" świadczyć może o poprawiającym się wciąż bezpieczeństwie żeglugi wiślanej, skoro trzosy kupieckie były mniej hojne niż w latach ubiegłych..." Zagrożenie jej istniało jednak w dalszym ciągu. Przekonano się o tym w miesiąc później, kiedy około 25 maja grupa zaciężnych krzyżackich, prawdopodobnie podległa komturowi Plauenowi, opanowała kościół w Zantyrze, u rozwidlenia Wisły z Nogatem, na prawym jego brzegu. Kościół umocniono, nad samą rzeką zbudowano basteję, a całość otoczono palisadą oraz zarekwirowano łodzie z okolicznych wiosek, zamierzając przystąpić do zwalczania żeglugi wiślanej. Zaalarmowani zaciężni królewscy z Malborka zablokowali wtedy Zantyr, budując naprzeciw, na lewym brzegu Nogatu, własną basteję; bardziej zdecydowanych działań jednak na razie nie podjęto. W ten sposób zamiar wielkiego mistrza został częściowo zrealizowany, choć brak jest danych o jakichś akcjach załogi zantyrskiej przeciw konwojom gdańskim czy toruńskim, które pływały zapewne jeszcze do końca lipca, eskortowane przez uzbrojone łodzie..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 229-230 "...Być może nastąpiło to z przyczyny ożywienia działalności kaprów krzyżackich z Królewca. Jeden z ich okrętów, przebazowany do Łeby, napadał w rejonie Rozewia na statki wypływające z Gdańska. Około 31 maja zaatakował on statek holenderski i w czasie walki, w której zginęło 38 ludzi, zepchnął go na brzeg pod Rozewiem. Ciężko uszkodzony statek ściągnięto potem na wodę i przeholowano do portu w Helu, gdzie jego właściciel sprzedał go częściami. Także komtur Dźwinoujścia (ówczesne Dunamiinde) zezwolił kaprom krzyżackim bazować w tym porcie, co wywołało zaniepokojenie miast inflanckich, obawiających się kroków odwetowych ze strony rady gdańskiej..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 217 "...Również sam wielki mistrz podjął w tym okresie działania o charakterze lokalnym, przypuszczalnie chcąc ukarać biskupa Legendorfa za przejście na stronę króla; na przełomie czerwca i lipca zorganizował on niszczący zagon (600 zbrojnych) na środkową Warmię. Krzyżacy zniszczyli między Elblągiem, Pasłękiem, Ornetą i Lidzbarkiem dojrzewające zboża i uprowadzili bydło, a nawet pokusili się o zdobycie Pieniężna (Melzak). W tej sytuacji, wobec bierności zaciężnych królewskich stacjonujących w zamkach warmińskich, gdańszczanie, w porozumieniu z radą elbląską i Skalskim, zorganizowali dywersyjny wypad na wybrzeże Sambii. 6 lipca 7 uzbrojonych łodzi gdańskich, 3 elbląskie i 2 fromborskie wypłynęły na Zatokę Świeżą i wysadziły desant na południowych brzegach Półwyspu Sambijskiego, który spalił tam kilka karczem. Kolejna próba desantu, tym razem w rejonie Królewca, pod Habe (Habestrohm?) została udaremniona przez zaciężnych krzyżackich. Mimo niepowodzenia wypad ten spełnił swoje zadanie, gdyż na wieść o nim wielki mistrz zwinął oblężenie Pieniężna i wycofał się przez Bartoszyce do Królewca. Odwrót ten spowodował z kolei wypad polskich zaciężnych z Lidzbarka, którzy spalili w odwecie zboża na terenie Prus Dolnych, prawdopodobnie w rejonie Bartoszyc i Sępopola. Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 230 "...Wczesnym latem 1466 r. ważyły się losy wojny. Przed stroną polską stał trudny wybór. Przedstawiciele stanów pruskich nakłaniali króla do operacji w kierunku Królewca, aby ostatecznie pozbawić zakon jego bazy terytorialnej, a tym samym stworzyć szansę na całkowite wyparcie Krzyżaków z Prus. Ale król i jego doradcy, w tym głównie Wielkopolanie, optowali za atakiem na Chojnice. Taki kierunek ofensywy pozwalał bowiem na zlikwidowanie stałej groźby rabunkowych najazdów na północne tereny Wielkopolski, a także pozbawiał zakon ostatniej twierdzy na zachodzie — opanowanie Chojnic zamknęłoby drogę łączącą Prusy z Rzeszą, odcinając zakon od napływu ewentualnych posiłków. A poza tym, co w tamtych czasach odgrywało dużą rolę, pozwalało na zmycie hańby na honorze rycerskim. To przecież pod Chojnicami wszystko się zaczęło, to tam poniesiono niespotykaną w dziejach Polski klęskę, która spowodowała, że wojna, przed tą nieszczęsną bitwą praktycznie wygrana, toczyła się już trzynasty rok. Na wybór Chojnic na stoczenie (choć nikt jeszcze tego nie przypuszczał) ostatniej bitwy w tej wojnie, a tym samym zamknięcie jakby magicznego koła, wpływ miała jeszcze jedna przyczyna. Było nią podstępne opanowanie przez Marcina Zitzewitza, poddanego księcia słupskiego, zamku w Człuchowie. Istniała realna możliwość, że będzie on chciał sprzedać zamek — a chętnych nie brakowało — kupić tę twierdzę chcieli Krzyżacy z Chojnic, elektor brandenburski, a także książę Eryk II..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 188 Oblężenie Chojnic 28 lipiec 1466 - 28 wrzesień 1466. "...Pierwszy oddział polski wyruszył pod Chojnice w połowie lipca 1466 r. Było to 600-700 jazdy dowodzonej przez Szczęsnego Paniowskiego. Wkrótce okazało się, że tak mały oddział nie ma czego szukać pod miastem. Król wysłał więc na pomoc oddziały nadworne i kilka chorągwi prywatnych do Tucholi, dokąd wycofał się spod Chojnic Paniowski. „i czekał, pokąd król zawiadomiony o sile chojniczan nie przysłał mu w posiłku swoich dworzan, pod dowództwem Piotra Dunina podkomorzego sandomierskiego i Jana Synowca. W piątek więc, dnia dwudziestego piątego lipca, wojsko królewskie, powiększone nadworną drużyną Jana arcybiskupa gnieźnieńskiego i Jakóba biskupa włocławskiego, Łukasza poznańskiego i Sędziwoja sieradzkiego, wojewodów, Piotra z Gaja kasztelana kaliskiego i Jana z Rytwian, marszałka Królestwa Polskiego, wyruszywszy z Bydgoszczy, i połączywszy się z oddziałem najemnych rycerzy Szczęsnego, przybyło w dniu dwudziestym ósmym lipca do Chojnic, i zwarło je oblężeniem z jednej tylko strony, to jest od strony Bydgoszczy. Chojniczanie zaledwo wierzyć temu chcieli, tak im zdawało się to rzeczą niepodobną. Ale gdy i nadspodziewanie ujrzeli, że ich nieprzyjaciel otacza rowami i zasiekami, po złudnych wyobrażeniach poznali rzeczywistość, i poczęli ciągłem biciem, strzelaniem z dział i innej strzelby tak natarczywie Polaków wyzywać do walki, że ani we dnie, ani w nocy nie dali oblegającym spoczynku, i przez dni kilka wielu z wojska królewskiego ginęło, wielu odnosiło rany. A gdy dowódcy wojska krzyżackiego nie mogli swoich powstrzymać od walki, wstyd było Polakom, że więcej od nich mieli odwagi oblężeńcy; zapalili się więc do boju i śmiało uderzali (...). Oblężeńcy, pobudzeni do wściekłości i rozpaczy, miotali na Polaków strzały zatrute, od których wielu rannych umierało Ta jednak, chociaż tak zgubna i barbarzyńska srogość, nie zachwiała stałości Polaków”. Połączone siły polskie liczyły więc około 5000 ludzi a głównodowodzącym został Piotr Dunin. Długosz pisze też, że pod Chojnice wysłano oddziały Litwinów i Tatarów dowodzonych przez Iwaszkę Chodkowicza, ale według innych źródeł nastąpiło to dopiero we wrześniu. Stosunkowo szybko pod Chojnice wysłano te oddziały zaciężne, które po opanowaniu Gniewa, nie były niczym zatrudnione. W ten sposób siły oblegających wzrosły do ponad 6000. W tym czasie odzyskano bez walki zamek w Człuchowie. Pojawił się też nowy sojusznik — książę słupski Eryk II, który w trakcie spotkania z królem Kazimierzem, chcąc zatrzeć niemiłe wrażenie związane z zajęciem Człuchowa, zobowiązał się do pomocy w opanowaniu Chojnic. Jego rola miała głównie polegać na nakłanianiu oblężonych do poddania się. W rzeczywistości Eryk przez swoich wysłańców namawiał obrońców do wytrwania w oporze, proponował nawet kupienie tego miasta. Tak tę obiecaną pomoc opisał kronikarz: „Książę (...) wyruszywszy z Bydgoszczy,przybył do Chojnic; gdzie nie sam osobiście, ale przez Dynisza i jego kanclerza, z dowódcami załogi chojnickiej składając uboczne narady, i raczej odradzając im poddanie miasta, niżeli wiodąc do niego, popsuł bardziej sprawę królowi, miasto jej popierania, do którego się był zobowiązał; i z tem wrócił do swego księstwa. Ale i tu, nie przestając swoich chytrych knowań, niepomny danych królowi obietnic, wysłał księdza Henryka Schonebeke do Chojnic, aby z dowódcami nieprzyjacielskiej załogi wszedł w umowę o wydanie miasta, nie królowi, ale jemu, za okup pieniężny, który im obiecywał dać w gotowiźnie". [...] Polski król Kazimierz musiał się spieszyć. Rozpoczynały się bowiem nowe rokowania pokojowe, pod kierownictwem legata papieskiego Rudolfa, należało więc jak najszybciej zdobyć Chojnice. „Kazimierz więc, król Polski, wraz z panami radnymi, którzy z nim wysiadywali w Bydgoszczy, ku temu wszystkie zwrócił usiłowania, aby oblężenie Chojnic nie pozostało bez skutku, i aby je zdobyć koniecznie, nie tak dla zatarcia ohydnej klęski, którą przy nich poniesionojak dlatego, że były jakby wstępem i wrotami, przez które dla Krzyżaków wchodziły z krajów niemieckich wojenne posiłki; te więc szczelnie zamknąwszy i usunąwszy najdzielniejszą obronę, która tej twierdzy ich strzegła, i Krzyżakom, równie jak i ich stronnikom, najwięcej dodawała otuchy, sadno można było całe Prusy owładnąć. Tym celem nakazał surowo ze wszystkich miast, wsi i miasteczek Wielkiej Polski i Kujaw sprowadzić robotników i chłopów, z wozami, łopatami i innemi narzędziami pod Chojnice, aby jak najspieszniej dokoła stawiać kosze, bić rowy i sypać wały- Posłuchano natychmiast rozkazu, przybyło wielkie mnóstwo wozów i robotników, i z jednej strony miasta podnosiły się szybko izbice i okopy. Padł niemały postrach na oblężeńców, którzy pierwej patrząc na klecone z wolna przez żołnierzy opłotki, tem większej nabierali śmiałości. Teraz, gdy się chłopstwo rzuciło do roboty, nie opuszczali rąk i rycerze obozowi, ale społem zabrali się do dzieła, pracując ciągle i bez przerwy” Zapoczątkowane w ten sposób prace oblężnicze, prowadzone bardzo intensywnie, pozwoliły na całkowitą blokadę miasta. W mieście zaczęło brakować żywności — niedostatek ten miał swoją główną przyczynę w tym, że rozpoczęto blokadę przed żniwami, dlatego nie było żadnych zapasów. Ale niedostatek wystąpił także po stronie polskiej. W poprzednich oblężeniach, pod Gniewem, Zantyrem i innymi zamkami, zaopatrzenie dostarczano Wisłą, pod Chojnice dowóz był możliwy tylko drogą lądową. Fatalne drogi, słaba organizacja, a co najważniejsze, duża liczebność wojska, powodowały, że potrzeby były większe niż możliwości ich zaspokojenia. W polskich oddziałach żołnierze także niekiedy głodowali, ale tym razem nie zamierzano ustąpić. Oblegani starali się za wszelką cenę utrudnić oblegającym prace i zniechęcić ich do kontynuacji oblężenia. Wciąż strzelano zatrutymi strzałami, była to praktyka stosowana podczas oblegania miast i twierdz w średniowieczu, trucizna jako namiastka broni chemicznej, ale używano też „broni biologicznej”, wrzucając padlinę do nieprzyjacielskiego miasta lub obozu w celu wywołania chorób. Największe nasilenie walk nastąpiło w połowie września. Intensywnie ostrzeliwano z dział, dochodziło także do wycieczek załogi, które miały głównie na celu zniszczenie dzieł oblężniczych. „U Chojnic każdego dnia między oblegającymi a obleżeńcami wznawiały się walki. Nareszcie w niedzielę, dnia czternastego września, Krzyżacy, chcąc jakby ostatecznie spróbować szczęścia, w czasie pacierzy kapłańskich zwanych tercyją, wypadłszy z miasta, w znacznej sile uderzyli na obóz królewski. Ale pobici i zmuszeni do odwrotu, wkrótce potem, kiedy Polacy obiadowali, z większą jeszcze siłą i natarczywością powtórzyli wycieczkę. Trwała bitwa przez kilka godzin, obie strony zarówno dotrzymywały placu, z jednej i drugiej padało mnóstwo zabitych i rannych. Nareszcie chojniczanie pokonani po raz drugi pierzchnęli, a Polacy w pogoni za uciekającymi słali ich wielu trupem; część usiłowała schronić się do miasta, lecz gdy nagle zamknięto bramy, aby i Polacy razem nie wpadli, jedni legli pod mieczem, drugich pobrano w niewolą albo postrącano w napełnione wodą rowy. Ta klęska tak ich mocno zachwiała i przeraziła, że zatarasowawszy bramy, przez dni kilka siedzieli cicho jak zaklęci. Polacy tymczasem wykończali w oczach nieprzyjaciół podwójne i obszerne dookoła zasieki i wądoły, nie zważając na miotane gęsto pociski i na ciągłą, a uprzykrzoną słotę, aby nieprzyjaciołom odjąć wszelką sposobność otrzymania zasiłków i targnięcia się na obozy królewskie”. Jak wynika z przekazu, poniesiona klęska zachwiała postawą oblężonych, jakby tego było mało, Polacy w noc po tej wycieczce, przystąpili do realizacji planu, który w poprzednim oblężeniu został zaniechany — ostrzelali miasto z kusz i łuków bełtami i strzałami zapalającymi. Atak ogniowy polskich żołnierzy był skuteczny — spowodował wybuch pożaru. „Na próżno oblężeńcy usiłowali gasić ogień, miasto bowiem Chojnice wszystkie domy miało pokryte słomą. Spłonęła zatem czwarta część miasta, z wszelkiemi zapasami żywności i dobytkami mieszkańców. Byłoby może całe zgorzało, gdyby najmniejszy powiew wiatru dał był popęd pożodze. W czasie trwającego zaś pożaru tak wielki strach wszystkich ogarnął, iżby po zniszczeniu miasta żywcem nie dostali się w ręce Polaków, że ich sami na klęczkach wzywali do gaszenia ognia, przyrzekając, że chętnie wejdą w umowę o poddanie miasta, co rzeczywiście nazajutrz nastąpiło. Dopiero bowiem wtedy uległa opierająca się tak długo ich krnąbrność i zaciętość”. Pożar załamał ostatecznie obrońców. Rokowania o poddanie miasta rozpoczęto prawdopodobnie 21 września. Stronę Krzyżacką w tych rozmowach reprezentował między innymi sędziwy wielki komtur Urlyk Isenhoffen (nazywany przez Jana Długosza Urlykiem Eisenhoffenem) i Jan Zal, stronę polską natomiast Piotr Dunin i Jan Synowiec. W trakcie rokowań ustalono, że załoga opuści miasto tylko z bronią osobistą, pozostawiając w nim całą artylerię i inny ciężki sprzęt, zagwarantowano puszczenie w niepamięć win mieszkańcom miasta. (Pozostaje pytanie, jakie to były winy, czy mieszkańcy byli winni temu, że tak długo trwało wyzwalanie miasta, w czasie pobytu w mieście załogi krzyżackiej mieszkańcy nie mieli wyboru — musieli słuchać tych, którzy dysponowali siłą). Jednym z warunków zgody na taką kapitulację, było złożenie przyrzeczenia „(...) że przeciw królowi polskiemu i jego królestwu na korzyść Krzyżaków nigdy nie powstaną zbrojno i po nieprzyjacielsku. Drugim warunkiem honorowej kapitulacji było natychmiastowe wypuszczenie z niewoli więzionych w mieście dowódców wojsk polskich i związkowych — Pawła Jasieńskiego, Piotra Szorca i Wawrzyńca Schranka. Żołnierze krzyżaccy, osłaniani na wszelki wypadek przez eskortę złożoną z polskich rycerzy, udali się 28 września do Bytowa, skąd po połączeniu się z grupą żołnierzy krzyżackich z Lęborka, po kilkunastu dniach opuścili Pomorze, odstępując księciu Erykowi (błędnie nazwanemu przez Długosza, a może przez jego kopistę lub tłumacza, Henrykiem), za zapłatą 8000 złotych, Lębork i Bytów, i udali się do swoich krajów (byli to głównie Sasi, ale także Ślązacy i niezbyt liczni Czesi) Kapitulacja Chojnic nastąpiła niemal dokładnie dwanaście lat po nieszczęsnej bitwie pospolitego ruszenia z najemnikami dowodzonymi przez Bernarda Szumborskiego. Stanowiło to pewnego rodzaju symbol — tam od klęski wojna się rozpoczęła i tam też się zakończyła. Zdobycie Chojnic po uporczywej walce stanowiło ostatni akord wojny, nie może więc dziwić, że „Kazimierz zaś król, odebrawszy wiadomość o poddaniu się miasta Chojnic, kazał po kościołach odprawiać nabożeństwa i śpiewać himny dziękczynne. Starostą zaś chojnickim naznaczył Jana Puszkarza, Czecha, który do dobycia Chojnic i Stargardu najdzielniej się był przyłożył. Rycerstwo królewskie, złożone z dworzan i najemnego ludu, wróciwszy zwycięsko z Chojnic do króla do Torunia, pozostało przy nim aż do końca trwających o pokój układów. Król każdemu z rycerzy, stosownie do położonych zasług, wydzielił hojne nagrody..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 188-195 "...Równie ciężkie boje toczono o Chojnice, bowiem „przystało wreszcie Polakom zetrzeć z czoła hańbę poniesionej pod Chojnicami klęski”. Od 28 lipca 1466 roku zaczęło się oblężenie: „Oblężeńcy, pobudzeni do wściekłości i rozpaczy, miotali na Polaków strzały zatrute, od których wielu rannych umierało. Ta jednak, chociaż tak zgubna i barbarzyńska srogość, nie zachwiała stałości Polaków, którzy jakby ślepi i zapamiętali, śmierć lekceważąc, rzucali się na mordercze ciosy nieprzyjaciół. W sierpniu siły oblegających wzrosły o oddziały zajęte dotąd przy zdobywaniu Starogardu. W sumie stanęło pod Chojnicami 6 tys. ludzi. Otoczono miasto i twierdzę wałem oraz okopami. Król „nakazał surowo ze wszystkich miast, wsi i miasteczek Wielkiej Polski i Kujaw sprowadzić robotników i chłopów z wozami, łopatami i innymi narzędziami pod Chojnice, aby jak najspieszniej dokoła stawiać kosze, bić rowy i sypać wały. Posłuchano natychmiast rozkazu, przybyło wielkie mnóstwo wozów i robotników i z jednej strony miasta podnosiły się szybko izbice i okopy. Padł niemały postrach na oblężeńców...” Zaczynało się więc regularne, prowadzone wedle prawideł sztuki wojennej oblężenie miasta. Na próżno zamknięci w Chojnicach Krzyżacy urządzali wycieczki, które przeradzały się w formalne bitwy. 14 września np. „chcąc jakby ostatecznie spróbować szczęścia, w czasie pacierzy kapłańskich zwanych tercją, wypadłszy z miasta, w znacznej sile uderzyli na obóz królewski. Ale pobici i zmuszeni do odwrotu, wkrótce potem, kiedy Polacy obiadowali, z większą jeszcze siłą i natarczywością powtórzyli wycieczkę. Trwała bitwa przez kilka godzin, obie strony zarówno dotrzymywały placu, z jednej i drugiej padało mnóstwo zabitych i rannych” Wielkim ciosem dla oblężonych był pożar wzniecony przez Polaków za pomocą strzał ognistych. „Na próżno oblężeńcy usiłowali gasić ogień, miasto bowiem Chojnice wszystkie domy miało pokryte słomą. Spłonęła zatem czwarta część miasta z wielkimi zapasami żywności i dobytkami mieszkańców”. 28 września Krzyżacy „wydali w ręce wodzów królewskich miasto, działa i wszelkie statki wojenne. A siadłszy zaraz na konie, łzami zalani, wyrzekali na książąt niemieckich i ich głowę [tj. cesarza – MB], którzy im obiecanych nie przysłali posiłków” Tak padł ostatni punkt oporu krzyżackiego na Pomorzu. Nic więc dziwnego, że Kazimierz, „odebrawszy wiadomość o poddaniu się miasta Chojnic, kazał po kościołach odprawiać nabożeństwa i śpiewać hymny dziękczynne” Fragment książki: Maria Bogucka "Kazimierz Jagiellończyk i jego czasy" s. 100-101 "...Równocześnie z oblężeniem Chojnic przystąpiono do zdobywania Zantyru. Była to niewielka twierdza, zbudowana wokół położonego nad Wisłą kościoła. Walki o tę fortalicję trwały stosunkowo krótko — od 10 do 16 września, ale były zacięte. Obrońcy, nie mając już szans na obronę, po otrzymaniu posiłków przedarli się przez polskie pozycje i uciekli do Kwidzynia..." Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 190 "...W lipcu odniesiono również kolejny sukces w likwidacji władztwa krzyżackiego na Pomorzu Gdańskim — 24 tego miesiąca został wreszcie opanowany Starogard. W końcu maja siły oblężnicze zostały wzmocnione 200 piechurami z Gdańska oraz 100 konnymi królewskimi, a 23 lipca, po zaciętych walkach zamknięto całkowicie pierścień blokady wokół miasta. W nocy z 23 na 24 lipca dokuczliwa załoga krzyżacka, wykorzystując osłabienie czujności strony polskiej spowodowane być może zmęczeniem bitewnym, ukradkiem opuściła miasto, w którym pozostawiła działa i tabory. Jej oddział konny wyruszył do Chojnic, pieszy natomiast do Zantyru. Nazajutrz Gotard z Radlina obsadził Starogard niewielką załogą, a z większością zaciężnych wymaszerował pod Chojnice. Z pewnością na wieść o upadku Starogardu skapitulował w końcu miesiąca również zamek w Kiszewie. Tak więc na zachód od Wisły pozostały w rękach Zakonu tylko Łeba, Lębork, Bytów i Chojnice, nie zagrażające żegludze wiślanej..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 231 "...Groźbę tę dalej stanowił natomiast ufortyfikowany Zantyr i przeciw niemu na początku sierpnia 1466 r. podjęła działania załoga zamku malborskiego. Część jej nadciągnęła na łodziach Nogatem, druga część drogą lądową. 4 sierpnia rozpoczęła ona, wraz z załogą własnej bastei, szturmy na palisadę zantyrską oraz ataki na łodzie krzyżackie na rzece. Prawie tygodniowe zacięte walki nie przyniosły żadnych sukcesów stronie polskiej i 10 sierpnia zostały przerwane, przy znacznych stratach wśród obu przeciwników. Kolejne działania przeciw Zantyrowi rozpoczęły się w miesiąc później. Ściągnięto w ten rejon na rozkaz królewski znaczną liczbę zaciężnych z Malborka, Tczewa, Gniewa i Nowego oraz chłopów z Żuław malborskich, którzy 10 września przystąpili do oblegania krzyżackiej bastei. Usypano umocnienia ziemne od strony lądu, a od strony obu rzek zablokowała Zantyr flotylla uzbrojonych łodzi gdańskich i elbląskich (co najmniej 14—15 jednostek). Dowódcy polscy Tomiec z Młodkowa i Piotr Rembieliński przypuścili wiele ataków, ale załoga krzyżacka broniła się zawzięcie, zadając atakującym znaczne straty. 16 września przybyło jej na pomoc 300 konnych zaciężnych, przypuszczalnie wysłanych z Przezmarka przez komtura Plauena. Przedarli się oni przez pierścień oblężenia, aby następnie, już wraz z załogą, po podpaleniu kościoła i umocnień wyrwać się z okrążenia, wykorzystując lukę w polskiej blokadzie (w miejscu przepływającego między fortyfikacjami jakiegoś niewielkiego dopływu Wisty lub Nogatu). Nie ścigani uszli do Kwidzynia. Po zburzeniu bastei zantyrskiej żegluga wiślana została całkowicie uwolniona od krzyżackiego zagrożenia. Były to już ostatnie walki na wodach śródlądowych w tej wojnie, która sama dobiegała kresu. 28 września skapitulowały oblężone od 29 lipca Chojnice, a przed 11 października Eryk II, za zgodą króla polskiego, przejął Lębork i Bytów, po spłaceniu zaległego żołdu zaciężnym krzyżackim 24. Sukcesy polskie stanowiły ważki argument w rozpoczętych 21 września w Toruniu rokowaniach pokojowych..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 231-232 "...Podpisanie 19 października 1466 r. w Toruniu traktatu pokojowego z Zakonem nie oznaczało automatycznie ustania działań na morzu. Brak łączności z kaprami spowodował, że delegaci obu stron zgodzili się na ich przerwanie dopiero z dniem 11 listopada tego roku, a więc zgodnie z ustalonym przez Hanzę terminem corocznego zawieszenia żeglugi na Bałtyku. Na skutek tego, już po 19 października, kaprzy krzyżaccy pochwycili 3 statki gdańskie wraz z ładunkiem, natomiast kaprzy gdańscy opanowali statek inflancki z 55 zbrojnymi na pokładzie. Mimo wcześniejszych uzgodnień w Toruniu co do losu zatrzymanych jednostek i towarów oraz procedury prawnej dotyczącej ich zwrotu, wróciły one do swoich właścicieli dopiero po wielomiesięcznych sporach..." Fragment książki: J. W. DYSKANT "ZATOKA ŚWIEŻA 1463" s. 217-218 "...Zasadniczy cel wojny został osiągnięty — odzyskano te ziemie, które na przestrzeni ponad 200 lat zostały zbrojnie lub podstępnie zagrabione przez zakon. Polska powróciła nad morze, jednocześnie powstała w umysłach i sercach wielu światłych obywateli nadzieja odzyskania i innych utraconych w wyniku rozbicia dzielnicowego ziem — Śląska, Ziemi Lubuskiej, a może nawet przyłączenia na nowo Pomorza Zachodniego (wspominał o takiej nadziei w swym dziele Jan Długosz)..." Trwająca prawie trzynaście lat wojna dobiegła końca. Na likwidację zakonu krzyżackiego zabrakło sił i pieniędzy. Wojna wyniszczyła ludność, straty na pewno odbiły się na populacji warstwy szlacheckiej (głównie zresztą wielkopolskiej), ale przede wszystkim zrujnowała skarb państwa (utożsamiany wówczas ze skarbem królewskim). Fragment książki: BERNARD NOWACZYK "CHOJNICE 1454 ŚWIECINO 1462" s. 201 |
Strona główna Władcy Ważne bitwy Polityka prywatności Antykwariat Księga gości